Tag Archives: Qubus Hotel


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Qubus Hotel

Wrocławski Audiofil z Grandinote

Opinia 1

Trzy lata to z perspektywy wieczności tyle co nic, jednak zmieniając punkt widzenia na to, co czuje złakniony publicznych spotkań, wystaw i wszelakiej maści eventów audiofil, to właśnie niemalże wieczność. Całe szczęście wbrew uparcie niechcącej nas opuścić pandemii i perspektywie braku rodzimego, wydawać by się mogło, przynajmniej do zeszłego roku, stałego punktu listopadowego kalendarza, czyli stołecznego Audio Video Show na wysokości zadania stanął Piotr Guzek i co prawda w nieco okrojonej a przy tym obwarowanej pandemicznymi restrykcjami formie, jednak postanowił zmierzyć się materią organizując kolejną odsłonę Wrocławskiego Audiofila. Odsłonę, której zwieńczeniem stała się sygnowana przez również wrocławskiego, dysponującego jedną z najbardziej uroczych miejscówek (salonem Art and Voice / Sztuka i Głos) dystrybutora Audio Atelier, prezentacja systemu złożonego z marek niszowych, nieoczywistych a jak się miało okazać zdolnych wespół – zespół stworzyć byt nad wyraz spójny i stricte high-endowy.

Jak to od lat mamy w zwyczaju do Wrocławia dotarliśmy na tyle wcześnie, by bez większego pośpiechu nie tylko co nieco uwiecznić na fotograficznej klisz … znaczy się kartach pamięci, co nadrobić plotkarskie zaległości z organizatorami, gdyż telefony telefonami, maile mailami, jednak bezpośredni kontakt to zupełnie inny poziom wzajemnych interakcji, nawet w maseczkach dających namiastkę powrotu do normalności. Jednak ad rem, czyli najwyższa pora na iście undergroundowy mix audiofilskich specjałów, których nazwy nie będą obce i zarazem skorelowane z odpowiednią estetyką brzmieniową jedynie dla dość niewielkiej grupy pasjonatów. Od czego jednak internet, wrocławskie spotkania i … my – pełniący służebne role kronikarzy – propagatorów reproduktorów/generatorów i innych „-ów” dźwięków wszelakich w możliwie najwyższej jakości. Zgodnie wcześniejszymi zapowiedziami wieńcząca tegorocznego Audiofila prezentacja miała do szpiku kości analogowy charakter, gdyż rolę jedynego i śmiem twierdzić, iż w zupełności wystarczającego źródła pełnił, znany już naszym Wiernym Czytelnikom m.in. z relacji ze spotkania z Reinhardem Thöressem, niemiecki gramofon Cantano W z firmowym, tytanowym ramieniem Cantano T uzbrojonym w kanadyjską wkładkę Charisma Audio Signature One MC. I na tym etapie, no może z drobnym wyjątkiem obecnego w ww. systemie okablowania Luna Cables, gromadka starych znajomych się kończy ustępując miejsca nie mniej intrygującym nowościom, czyli monoteistycznemu włoskiemu setowi Grandinote, w skład którego weszły przedwzmacniacz gramofonowy Celio i pracujący w klasie A, zbudowany w topologii dual-mono (m.in. potrzebujący dwóch przewodów zasilających) i łączącej brzmienie lamp z wydajnością tranzystorów technologii Magnetosolid® wzmacniacz zintegrowany Shinai, oraz trudne do przeoczenia, naszpikowane przetwornikami niczym świąteczna baba bakaliami kolumny Mach 9. Z tą ponadnormatywną obsadą frontów dziewiątek, to bynajmniej nie przesada, gdyż każda z kolumn może poszczycić się baterią 16 (słownie szesnastu!!!) tekstylnych kopułek wysokotonowych wspomaganych dziewięcioma (tym razem wykrzykniki sobie daruję) nisko-średniotonowców zapewniających skuteczność rzędu 99 dB@1W/1m przy wielce przyjaznej impedancji 8 Ω. Jeśli zaś chodzi o zasilanie i dystrybucję życiodajnych Voltów i Amperów, to owe niezwykle odpowiedzialne zadanie przypadło kolejnemu novum na naszym rynku, czyli hiszpańskiej, przyobleczonej w dystyngowaną czerń, listwie Vibex Granada Platinum.

A teraz, z racji niby znanych, ale jakże „nie naszych” okoliczności przyrody, czyli hotelowej sali i w co najmniej ¾ zupełnie obcych nam komponentów składających się na prezentowany system pozwolę sobie na kilka niezobowiązujących dygresji o tym co i jak wybrzmiewało w sobotnie popołudnie.
Pomijając poprzedzającą oficjalne rozpoczęcie imprezy rozgrzewkę z przykuwającą od pierwszej do ostatniej nuty płytą „Mood Indigo” Niny Simone pierwszych kilka kwadransów Audiofila upłynęło w wybitnie klasycznej estetyce, gdyż Piotr chcąc wprowadzić przybyłych słuchaczy w odpowiedni nastrój i zarazem zarazić własnym umiłowaniem śpiewności skrzypiec, oraz wyrafinowanych orkiestracji dwoił się i troił, by pokazać możliwie szerokie spectrum możliwości rezydującego w Qubusie systemu. I rzeczywiście, śmiało można było uznać iż teamowi (wbrew pozorom to zawsze jest praca zespołowa) Krzysztofa Owczarka (Audio Atelier) udało się osiągnąć niezwykle udaną równowagę pomiędzy rozdzielczością i muzykalnością oraz, co warto podkreślić, pomimo braku jakichkolwiek ustrojów akustycznych zapanowanie nad akustyką ze szczególnym uwzględnieniem basu, który mówiąc wprost nie dość , że nie dudnił, to mógł pochwalić się ponadprzeciętnym timingiem, co jak na hotelowe warunki wcale nie jest takie oczywiste i dla wszystkich osiągalne. Postawiono bowiem na jakość a nie ilość najniższych składowych, dzięki czemu „kościelne” organy (bynajmniej nie mam na myśli episkopatu, lecz za Wikipedią „klawiszowy, aerofoniczny, idiofoniczny oraz największy instrument muzyczny”) może nie trzęsły, jak to mają w zwyczaju, salą zwiewając czapki z głów zgromadzonych, jednak dawały wyobrażenie, że oprócz reprodukowanych w danym momencie dźwięków czegoś tam jeszcze na dole spodziewać się można. Jak jednak sam dystrybutor raczył był wspomnieć do pełnego wygrzania kolumnom jeszcze nieco brakowało, więc finalnie i dołu powinno pojawić się więcej, co potwierdzą/zdementują Ci z Państwa, którzy zajrzeli do Qubusa zarówno w sobotę, jak i niedzielę i dokonali stosownych porównań.
Wracając jednak do tego, co dane było nam usłyszeć, wbrew początkowym – wynikającym z mnogości przetworników, obawom o spójność Mach 9 śmiem twierdzić, iż pod względem koherencji przekazu Massimiliano Magri dokonał wręcz niemożliwego i skonstruował kolumny grające niezwykle punktowo i pomimo swoich gabarytów z łatwością znikające na obszernej i świetnie poukładanej, kreowanej przez siebie scenie. Pomijając klasykę wystarczyło bowiem, by na talerzu wylądował niełatwy, lecz uzależniająco oniryczny i z racji wzajemnego przenikania się partii trąbki, fortepianu, perkusji i kontrabasu daleki od nudy, czy też monotonii album „Human” autorstwa Shai Maestro, który raczył był do swojego projektu zaprosić Jorge Roedera (kontrabas), Ofri Nehemayę (perkusja) oraz Philipa Dizacka (trąbka) a na sali słuchacze zostali wręcz oczarowani, przez co prowadzone zazwyczaj teatralnym szeptem kuluarowe dysputy zostały przesunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość na rzecz delektowania się w pełnym skupieniu wyrafinowanymi dźwiękami. I tu od razu nasunęła mi się na myśl jedna refleksja. Otóż o ile, przynajmniej do momentu wybuchu pandemii, wszelakiej maści towarzysko – przedsionkowa paplanina była wydawać by się mogła nieodzownym elementem wrocławskich spotkań, to tym razem przed wejściem do Sali Konferencyjnej było pusto, gdyż zamiast w maskach grupki akolitów dobrego dźwięku wolały już z otwartymi „przyłbicami” prowadzić dysputy na świeżym powietrzu. Całe szczęście jesień w tym roku okazuje się nad wyraz łaskawa, więc co i rusz zza niewielkich chmur wyglądało coraz śmielej słońce i nawet całkiem akceptowalny jak na listopad wiatr niespecjalnie zniechęcał do pogaduszek swoją standardową przenikliwością.
Jak to zwykle z wszelakiej maści wyjazdowymi odsłuchami bywa również i tym razem w ucho i oko wpadł mi poszerzający moje muzyczne horyzonty, nagrany w Monasterio Gandara jednie z użyciem pojedynczego mikrofonu Bruel and Kjaer, album „Será Una Noche” La Segunda, gdzie argentyńskie tango miesza się z lokalnymi ludowymi impresjami, słychać wpływy habanery, czy wręcz afrykańskich rytmów, abstrahując jednak od samej estetyki namacalność i pełna materializacja tak muzyków, jak i wokalistów zasługiwała na najwyższe noty. Po raz kolejny mieliśmy zatem przykład, iż podróże kształcą i o ile tylko mamy taka możliwość warto ruszyć cztery litery i pofatygować się nawet kilkaset kilometrów, by przez dłuższa chwilę spotkać się z podobnymi sobie szaleńcami i pasjonatami dzieląc się fascynacjami i ostatnimi odkryciami muzyczno-sprzętowymi.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i tegoroczny Audiofil przechodzi już do historii. Z naszej strony chcielibyśmy zatem przekazać Organizatorom – Piotrowi Guzkowi i ekipie Audio Atelier podziękowania z zaproszenie i gościnę, zarazem po cichu licząc, iż więcej przerw w funkcjonowaniu tej jakże klimatycznej imprezy już nie będzie a przyszły rok powitamy kolejną, już jubileuszową (dziesiątą) odsłoną. Czego zarówno Państwu, jak i sobie samym szczerze życzymy.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Parafrazując klasyka, w odniesieniu do clou tej relacji śmiało można wygłosić następującą formułkę: „Pandemia pandemią, jednak karawana musi jechać dalej”. O co chodzi? Oczywiście o od dziesięciu lat cyklicznie odbywające się pod egidą Piotra Guzka wrocławskie spotkania z cyklu „Audiofil”. Pacjent jest na tyle konsekwentny w swoim działaniu, że po przymusowym wygaszeniu projektu przez panującą do dziś dnia, niestety negatywną atmosferę dla takich działań w zeszłym roku, w tym postanowił nie odpuścić i przywrócić cykl spotkań do życia. Jak można się domyślać, łatwo nie było, ale suma summarum temat choćby kilku oczekiwanych przez melomanów i audiofilów spotkań udało się doprowadzić do szczęśliwego końca. Tak tak, niestety końca, bowiem przez natłok pracy w sferze codziennej egzystencji pozwolił nam jedynie na pojawienie się na ostatnim akcencie tegorocznego, co istotne już 9 cyklu. Na co, albo lepiej na kogo w odniesieniu do podmiotu dystrybucyjnego, udało się nam, kolokwialnie mówiąc, załapać? Otóż głównym bohaterem prezentacji było wrocławskie Audio Atelier, które ostatnimi czasy podjęło się opieki nad wystawiającą się nawet na naszym AVS włoską marką Grandinote.

Jak można się domyślać, z uwagi na fakt produkcji przez Włochów jedynie elektroniki i kolumn, prezentacja opiewała dodatkowo na kilka innych marek. Na tej liście znajdziemy producenta gramofonów – Cantano, okablowania głośnikowego – Luna Cables, zasilania – Vibex i Hijiri. Jednak nie oszukujmy się, gwiazdą wieczoru, ups. tegorocznych weekendowych spotkań była manufaktura Grandinote. W skład tego teamu wchodziły sporych gabarytów wielogłośnikowe, tak skonstruowane, aby maksymalnie zminimalizować rozbudowanie zwrotnicy, bardzo skuteczne, bo osiągające 99 dB / 8 Ohm, kolumny czerpiące nazwę z ilości przetworników wysokotonowych Mach 9, oddający jedynie 37 W na kanał w klasie A w układzie dual mono, wzmacniacz zintegrowany Shinai oraz przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC Celio. Tak w dużym skrócie wyglądał karmiący nasze zmysły słuchu zestaw. Oczywiście zdaje sobie sprawę, iż przedstawione przed momentem informacje konfiguracyjne są bardzo zgrubne, jednak proszę o spokój, gdyż starym zwyczajem naszego portalu pełną wyliczankę tego co zostało pokazane popełnił już Marcin.

Jak to zagrało? Przyznam szczerze, że widząc taką baterię małych głośników, po pierwsze – obawiałem się o spójność prezentacji, a po drugie – mimo dających sumarycznie dużą powierzchnię wielu małych membran średnio-niskotonowców, ilość i jakość basu. I co? I się zdziwiłem, gdyż nie dość, że źródła pozorne ogniskowały się bardzo czytelnie i do tego na szerokiej i głębokiej wirtualnej scenie, to może bez sub-basu, ale w odpowiednim miejscu odsłuchowym na pewno go nie brakowało. Naturalnie puszczane podczas pokazu organy mogłyby mieć większą energię i osadzenie w najniższych rejestrach, ale nie oszukujmy się, jakiemukolwiek ściganiu się na pokazanie maksimum dźwięku prezentowanego zestawu nie pomagała sala konferencyjna goszcząca imprezę i przy okazji stojące u podstaw powstania tego projektu założenia o wysokiej skuteczności kolumn. Niestety życie jest pełne kompromisów i nic na to nie poradzimy, dlatego biorąc pod uwagę wspomniane przeciwności losu, w moim odczuciu brawa za uzyskany tego dnia wynik soniczny należą się nie tylko inżynierom odpowiedzialnym za skonstruowanie użytych komponentów audio, ale również, a być może przede wszystkim przedstawicielom dystrybutora za na ile było to możliwe, sprostanie wymaganiom zapewnienia dobrej jakości dźwięku wielu osobom na raz w zbyt dużej dla zestawu kubaturze. Wiem coś o tym, bo kilkukrotnie pomagałem w tego typu przedsięwzięciach i zapewniam wszystkich potencjalnych krzykaczy, że to nie jest łatwa sprawą. Dla mnie to co usłyszałem, a trzeba wspomnieć, iż repertuar był różnorodny z materiałem grupy Black Sabath włącznie, po znalezieniu optymalnego miejsca było zaskakująco dobre. Swoboda prezentacji, lokalizacja wirtualnych bytów, dobry, co ciekawe, nigdy nie buczący bas, a gdy wymagał materiał muzyczny, wszystko podane raz z odpowiednią plastyką, a innym razem wyrazistością. Dlaczego piszę, że jedynie dobre? Dlatego, że jeśli coś takiego wydarzyło się na obarczonej milionem niewiadomych hotelowej prezentacji, w kontrolowanych warunkach domowych być może każe zdjąć mi przysłowiowe „majtki” przez głowę. Przesadzam? Czy ja wiem. Wszystko zależy od punktu odniesienia i oczekiwań słuchacza. Trzeba było się pofatygować, wówczas wiedzielibyście o czym piszę. Ja po dotarciu na wrocławskiego „Audiofila” zobaczyłem wielką salę i kupę skupionych ludzi, które przy wsparciu elektroniki i stosownego okablowania bez problemu zostały ogarnięte przez oprawione w skrzynkę z MDF-u kilkanaście małych głośniczków. Cuda? Nic z tych rzeczy. Po prostu na ile pozwalały realia tego typu wydarzeń dobrze przygotowana prezentacja.

I tym optymistycznym akcentem zakończę swój opis sobotnich bojów przy muzyce. Na koniec dziękując organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, dystrybutorowi Audio Atelier za ciekawie grający set, a przybyłym gościom za miła atmosferę, przy okazji życzę sobie i być może Wam, aby podobne działania miały miejsce również w przyszłym roku. Nawet jeśli któraś z prezentacji nie będzie naszą bajką, inicjatorom tego typu przedsięwzięć zawsze należy być wdzięcznym za możliwość nabrania dodatkowych, często nie do przeżycia we własnym środowisku domowym, konfiguracyjnych doświadczeń. Bez względu na wszystko, dla mnie jest to największą wartością tytułowego cyklu spotkań przy muzyce.

Jacek Pazio