Tag Archives: Remiga 2 Be


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Remiga 2 Be

Alare Labs Remiga 2 Be

Link do zapowiedzi: Alare Labs Remiga 2 Be

Opinia 1

Znacie te kolumny? Oczywiście, co bardziej dociekliwi kojarzą je przynajmniej z naszej relacji z wizyty, a raczej dwóch wizyt w sopockim salonie audio Premium Sound. Co ciekawe, za każdym razem mieliśmy okazję niezobowiązująco rzucić uchem na ich sposób na muzykę z inną sekcją wzmacniającą, co wespół z występami w naszym systemie daje nam dosłownie i w przenośni pełnie spektrum wiedzy co do ich możliwości sonicznych. O czym konkretnie rozprawiamy? Jak w tytule, o włoskich kolumnach Alare Labs Remiga 2 Be. Jednak zaskoczeniem dla wielu z Was może być informacja, że jest to bratni podmiot od dawna znanej na naszym rynku marki Audia Flight. Jak to się stało? To proste. Dwóch założycieli Audii – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini – podjęło współpracę z byłym konstruktorem kolumn Albedo Massimo Costą, z czego wykluł się kolumnowy byt Alare Labs. Czy udany? To pokaże poniższy opis procesu testowego, którego dostarczenie do naszej redakcji zawdzięczamy krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy.

Jeśli chodzi o prezencję naszych bohaterek, nie ma co się oszukiwać, mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Pięknym wizualnie – pokłosie włoskich korzeni, solidnym od strony konstrukcyjnej – niebagatelna waga ok. 120 kg każda oraz zaawansowanym technicznie – maksymalnie odporna na wibracje obudowa, wysokiej jakości przetworniki, skomplikowana zwrotnica i firmowa odmiana linii transmisyjnej, jawiącym się jako swoiste dzieło stuki użytkowej. Kreśląc kilka dodatkowych zdań o innych niż przed momentem wyartykułowanych technikaliach dodam, iż istotną rolę w służbie uzyskania jak najlepszego dźwięku konstruktorzy zamiast kłopotliwego komplikowania zwrotnicy w celu wyrównania propagacji fal każdego z przetworników bryły kolumn pochylili ku tyłowi. Jednak to nie koniec zabiegów dotyczących pracy generatorów fal dźwiękowych, bowiem minimalizując ich szkodliwą dyfrakcję wokół każdego głośnika zaprojektowano stosowne skosy. Obudowa Remiga 2 jest swoistą kanapką kilku rodzajów drewna połączonego warstwami kleju o zwiększonych właściwościach tłumiących, dodatkowo wzmocniona wewnętrzną klatką ze stalowych prętów, a na zewnątrz wzbogacona o aluminiowe profile – górna i dolna połać oraz tylne części bocznych ścianek, co czyni ją prawie martwą w kwestii wibracji. Jeśli chodzi o zwrotnice, zostały wykonane techniką punkt – punkt z wykorzystaniem posrebrzanej miedzi. Kwestię zapewniających trój-drożność pracy kolumn przetworników rozwiązują dwa wykonane na zamówienie basowce – 8 i 10-calowe węglowe jednostki warstwowe, ceramiczny średniak od Accutona i gwiazda wieczoru w postaci berylowej wysokotonówki. Podobnie atrakcyjny wizualnie jak awers, tylny panel naszych bohaterek w górnej części został ozdobiony estetyczną tabliczką znamionową, w dolnej stał się ostoją skrytego za kratką wylotu tunelu linii transmisyjnej, a tuż pod nim na stworzonej przez podstawę platformie dawcą podwójnych terminali połączeniowych ze wzmacniaczem. Naturalnie jak na Włochów przystało boki kolumn pokryto zjawiskowym, wykończonym w połysku, preparowanym naturalnym fornirem z motywem białych słojów na czarnym tle. Całość konstrukcji posadowiono na zwiększających stabilność łapach z regulowanymi kolcami. W komplecie startowym znajdziemy również zestaw firmowych zworek umożliwiających zastosowanie pojedynczego okablowania kolumnowego.

Jak zagaiłem we wstępniaku, tytułowe kolumny choć były u mnie pierwszy raz, od strony potencjalnych możliwości znałem je już dość dobrze z odsłuchów wyjazdowych. Tak więc po aplikacji w moim systemie oczekiwałem jedynie potwierdzenia tego, co miałem w pamięci. Co miałem? Pierwszym świetnym aspektem była swoboda i energia prezentacji, zaś drugim, dzięki umiejętnemu wykorzystaniu twardych przetworników środka i góry daleka od natarczywości rozdzielczość. Taki dźwięk zapamiętałem w konfiguracji z siostrzanym wzmocnieniem Audio Flight i greckim Pilium. Za każdym razem było gęsto, ale przy tym pod kontrolą i dobrym blaskiem. Jak te kwestie wyglądały w moim systemie? Tutaj mała ciekawostka. Otóż również u mnie piękne Włoszki zaliczyły dwie odsłony testowe. Jedna z dyżurnym duńskim smokiem Gryphon Apex i pewnego rodzaju nowością – wzmacniaczem zintegrowanym German Physiks Emperor. Efekt? Jestem wręcz pewny, że znacznie bardziej zadowalający dla całej naszej populacji melomanów, gdyż pokazał ich uniwersalność. Na czym polegała? Po prostu tym razem z każdym wzmocnieniem w kwestii jakości grały podobnie, a w kwestii estetyki inaczej. Z moim piecem szybko i transparentnie z mocnym kopnięciem, natomiast z niemieckim wzmakiem ze zjawiskowym nasyceniem nie tracąc przy tym drapieżności. To bardzo dobra wiadomość, gdyż pokazuje, iż kolumny są w stanie zagrać na wysokim poziomie z różną estetyką. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że nasza zabawa w audio zawsze kończy się finalnym formowaniem dźwięku pod swoje preferencje. A jeśli tak, po dwóch różnych występach stwierdzam, iż praktycznie nie ma dla nich progów nie do przeskoczenia. No dobra, drobne problemy w postaci naśladowania szkoły grania według standardów radia BBC będą jednak nie do przeskoczenia, jednak obudźmy się, to bardzo zmanierowana i do tego choć przyjemna, ostatnimi czasy trącająca myszką prezentacja, a Alare mają być powiewem świeżości w projekcji muzyki. I takie w stu procentach są. Potrafią bardzo nisko zejść, uderzyć skomasowaną energią, otulić nas błogą esencją i świetnie oddać rozmach prezentacji. Czy to elektronika jako podkład pod projekcję pasaży naturalnej trąbki Nilsa Pettera Molværa na płycie „Khmer”, wirtuozerskie popisy nastrojowej gry Leszka Możdżera z wydawnictwa „Kaczmarek”, czy sakralne projekcje wykonywanej na żywo muzyki dawnej w wykonaniu Jordi Savalla „Libre Vermell de Montserrat”, dla kolumn z odpowiednim wzmocnieniem nie było najmniejszego problemu. A jak wynika z listy, czasem trzeba było mocno przyłożyć – mocne kotły na płycie Molværa, innym razem dźwięczną i swobodną esencjonalnością najpierw zawiesić, by potem w nieskończoność pozwolić mienić się bogatą kolorystyką pojedynczemu dźwiękowi fortepianu, oczywiście w odpowiednim momencie bez utraty jego dostojności i również niebagatelnego zejścia w kilku mocnych akordach, a na koniec świetnie oddać nie tylko realia nagrywania na żywo, ale również prawdziwość przemieszczania się źródeł pozornych pomiędzy publicznością, o zjawiskowym pokazaniu kubatury goszczącego muzyków i gości klasztoru nie wspominając. Za każdym razem bez problemu wchodziłem w nagranie. W które akurat w danym momencie zależało od nastroju. Zazwyczaj wyglądało to w ten sposób, że rozpoczynałem sesję odsłuchową od połechtania duszy. Czy to dzięki wspomnianej twórczości J. Savalla, czy J. Pottera z materiałem Monteverdiego „Care-charming sleep”, już po kilku muzycznych strofach w pozytywnym tego słowa znaczeniu traciłem kontakt z rzeczywistością. Wszechobecna eteryczność projekcji oraz wokalno-instrumentalna interpretacja muzyki sakralnej pozwalały z jednej strony na wyzerowanie się od codziennej rzeczywistości, a z drugiej przygotowywały do kolejnej części słuchania muzyki, jaką było napawanie się umiejętnościami okiełznania fortepianu przez L. Możdżera. W tym przypadku chodziło o karmienie słuchu melodyjnością, wielobarwnością instrumentu, które aby nie popaść w apatię co jakiś czas przecinały mocne kontrapunkty. Po takiej porcji spokojnych pozycji płytowych na finał zawsze nadchodził czas przebudzenia. A jak mam się otrząsnąć z nawet najprzyjemniejszego, ale jednak letargu, trzeba mnie czymś fajnym kopnąć. I w przypadku sesji testowych był to Nils Molvær. Mocne akordy, przyjemne popisy trąbki i energetyczne zejścia zapewniały stuprocentową pobudkę. Co bardzo ważne, pobudkę w znakomitym wydaniu jakościowym. A to wszystko w wykonaniu tej samej pary kolumn, a jedynymi zmiennymi były z dwoma sekcjami wzmocnienia. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli. W obydwu przypadkach każda muzyka była dobrej próby, jednak gdy do dyspozycji miałem dwa warianty, to czemu z tego nie skorzystać? Na szczęście nie zrobiłem tego błędu i zawsze wybierałem najlepszą opcję brzmienia tytułowych panien.

Czy próbując spuentować powyższy opis procesu testowego jestem w stanie polecić Włoszki każdemu melomanowi? Powiem tak. Polecić jak najbardziej, gdyż jak wynika z mojego monologu, są bardzo uniwersalne i przy odpowiednim doborze reszty toru prawie nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dlaczego zostawiam mały margines błędu w mojej opinii? To też wynika z testu. Alare Labs Remiga 2 Be są przedstawicielkami nowoczesnej szkoły brzmienia kolumn i nie ma szans ulepić z nich zbyt rozlazłej i przez to nudnej w odbiorze muzyki. Owszem, trochę dadzą się nagiąć do naszych preferencji, jednak zawsze będzie to granie pełne życia, a nie zwiotczenia jak po zażyciu Pavulonu. Nie po to konstruktorzy postawili na twarde przetworniki i mającą wyeliminować monotonię niskiego zakresu linię transmisyjną, żeby potem lał się z nich lepki syrop. Ale jak na wstępie tej części testu wspomniałem, do spróbowania ich wizji na muzykę namawiam każdego z Was, bowiem są to konstrukcje z duszą.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wygląda na to, że po raz kolejny na własnej skórze przyszło nam doświadczyć i zarazem potwierdzić prawdziwość powiedzenia „do trzech razy sztuka”. Nie da się bowiem ukryć, iż pomysł testu dzisiejszych bohaterek zaczął kiełkować w naszych głowach już podczas pierwszej – lipcowej wizyty w sopockim salonie Premium Sound, by podczas drugiej, miesiąc później, jedynie utwierdzić nas w przekonaniu o konieczności ich ugoszczenia w naszych skromnych progach. Jak to jednak bywa powiedzieć łatwo, zrobić już nieco trudniej, tym bardziej, jeśli mowa nie o urządzeniu, które samodzielnie, bądź zespół, wespół można umieścić w samochodowym bagażniku, lub czasem po prostu wziąć pod pachę a o potężnych 120 kg. kolumnach, które na czas transportu nie dość, że trafiają do solidnych drewnianych skrzyń podnoszących ich wagę o kolejnych „parę” kilo, to jeszcze wymuszają ich transport w pionie. Suma summarum ogarnięcie logistyki przeciągnęło się do stycznia, ale skoro czytacie Państwo te słowa a w tzw. międzyczasie mieliście okazję rzucić gałką na dokumentację z unboxingu, to znak, że zjawiskowe Alare Labs Remiga 2 Be finalnie, dzięki zaangażowaniu Audio Anatomy / High End Alliance u nas wylądowały.

Choć marka Alare Labs, przynajmniej na papierze, nie może pochwalić się zbyt długim życiorysem, to warto mieć świadomość, iż nie wzięła się znikąd. Ponadto nie jest też wolnym elektronem, lecz bytem zależnym od zdecydowanie dłużej działającej Audii Flight a jej głównym konstruktorem jest niejaki Massimo Costa, czyli człowiek stojący do niedawna za projektami kolumn sygnowanych przez włoskie … Albedo, który na rozbijaniu zagadnień linii transmisyjnych na przysłowiowe atomy zjadł zęby. Żeby jednak nie było tak różowo i nie wyglądało, że do niniejszego tekstu siadałem w nabożnym rozmodleniu wpatrując się w poczynania „włoskiej trójcy” (oprócz Massimo karty w Alare rozdają założyciele Audii – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini) niczym w święty obrazek pragnę nieśmiało przypomnieć, że goszczące w OPOS-ie niemalże dekadę temu filigranowe Albedo Aptica najdelikatniej rzecz ujmując nie wzbudziły u mnie szczególnego entuzjazmu. Może i wykonane były bajecznie, ale lwia część mojego żelaznego repertuaru niespecjalnie korespondowała z ich możliwościami dynamicznymi. Dlatego też pomimo nader pozytywnych wspomnień z sopockich odsłuchów cały czas z tyłu głowy miałem ww. „porcelanowy zgrzyt” w dodatku potwierdzony przez niezbyt udany pokaz flagowych Atesii w 2018 r. podczas High Endu. Całe szczęście owe incydenty nieco zaleczyła zeszłoroczna monachijską sesja w towarzystwie Albedo Agadia. Niemniej jednak ciekaw byłem jak nowy projekt Massimo sprawdzi się w naszych czte… znaczy się ośmiu kątach.

Śmiem twierdzić, iż nawet przypadkowe spotkanie z naszymi gościniami na większości audiofilsko zorientowanych obserwatorów odciśnie silne piętno i zapadnie na długo w pamięć. Ich iście porywające bryły zdają się sugerować znaczny udział w pracach jakiegoś znanego studia projektowego, w końcu Włochy mogą pochwalić się nie tylko Pininfariną, czy Bertone, to całość powstała na miejscu – na „deskach kreślarskich” Massimo Costy oraz współzałożycieli marki – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini. Jak się jednak okazuje to nie projekt plastyczny determinował aparycję Włoszek a twarda inżynierska wiedza na bazie której stworzono to, czym mogą Państwo cieszyć oczy na powyższych zdjęciach. Jak jednak widać zamiast stereotypowej włoskiej rustykalności wzorem klasyków Sonus faber opartej na satynowych orzechowych klepkach i mięsistej skórze ekipa z Civitavecchia postawiła na zdecydowanie bardziej współczesną i odważną formę. Co prawda daleko im do futurystycznych NIME Audiodesign Mya, lecz zarazem niezwykle trudno uznać je za przejaw twórczej zachowawczości. Lekko odchylona ku tyłowi bryła i mocno „połamany” i obciosany wokół przetworników satynowy front uzupełniają płaty szczotkowanego aluminium podstawy i płyty górnej oraz zbiegające się lekkim łukiem ku szczątkowej, również aluminiowej ścianie tylnej, pokryte wzorzystym, modyfikowanym fornirem ściany boczne. Za intrygujący a zarazem będący ukłonem ku cierpiącym na nerwicę natręctw i kurzowstręt melomanów (bez większych obaw można stosować antystatyczne środki czystości) akcent można uznać płat czernionego szkła zdobiący top każdej z kolumn. Całość uzbrojono w solidne, wystające poza obrys korpusów łapy z regulowanymi kolcami, które należy wkręcić w miejsce zakładanych na czas transportu kółek.
Obudowy Remig są po prostu pancerne – nie dość, ze składają się z wielowarstwowych sandwichy (po kilka warstw MDF-u wokół „rdzenia” ze sklejki brzozowej) zespolonych specjalnym, antyrezonansowym klejem, to wewnątrz wzmocniono je nie tylko standardowymi przegrodami, lecz również klatkami z czterech metalowych prętów biegnących w ścianach bocznych. I tu ciekawostka, bowiem zewnętrzne powierzchnie obudowy zostały delikatnie ponacinane frezami aby podczas ich okleinowania nie było problemów z nierównomiernym pokryciem i odprowadzaniem kleju. Oczywiście kołnierze wszystkich przetworników (o których dosłownie za chwilę) zlicowano z frontami dzięki dedykowanym podfrezowaniom i zamiast mocować je śrubami/wkrętami bezpośrednio do MDF-u zastosowano nagwintowane tuleje zapewniające o wiele solidniejsze połączenie a jednocześnie umożliwiające kilkukrotny demontaż głośników bez nieodwracalnych uszkodzeń otworów montażowych. Powyższe detale są jednak ukryte przed wzrokiem ciekawskich gdyż kołnierze aluminiowych koszy zarówno mid-woofera jak i pary basowców chronią dodatkowe ozdobne pierścienie. Jednak to co widać, czyli ilość samych śrub mocujących przetworniki potwierdza, że Włosi pewne rzeczy robią po swojemu. Zwracam na to uwagę, gdyż przykładowo w goszczących u nas jakiś czas temu zjawiskowych Audiovectorach R8 Arettè wszystkie drajwery „trzymały się” jedynie na trzech śrubach i właśnie takie mocowanie miało zapewniać najlepsze walory soniczne a w Remiga 2 basowce przytwierdzono do frontu ośmioma a średnio i wysokotonowce sześcioma śrubami.
Skoro o przetwornikach mowa, to podobnie jak w topowych Gauderach (Berlina RC 11 w wersji mk2 jest na diamencie a mk3 na berylu) również i Alare oferuje dwie wersje Remiga – będące przedmiotem niniejszego testu z 34 mm berylową kopułką pochodzącą z katalogu BlieSMA, oraz Dia – z 30mm diamentowym tweeterem BD-30 Accutona. Z kolei ulokowany piętro niżej średniotonowiec, to chroniony metalową siatką i pracujący w wytłumionej włóknem aramidowym komorze zamkniętej 170 mm Accuton C168.
Na osobny akapit zasługują sygnowane przez duńskie Audio Technology przetworniki niskotonowe posiadające membrany typu sandwicz z celulozy wzmacnianej włóknem węglowym i łączącej je twardej pianki. Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć nie mają one takich samych rozmiarów, lecz górny może pochwalić się średnicą 8” (200 mm) a dolny 10” (250mm). Ponadto nie są wspomagane popularnym układem bas-refleks, lecz zdecydowanie bardziej skomplikowaną linią transmisyjną, której prostokątne, zabezpieczone metalową siatką, ujście znajdziemy na aluminiowym panelu tylnym, tuż nad pionowo umieszczonymi na aluminiowym bloku podwójnymi terminalami głośnikowymi. I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję i zarazem pytanie, czyli czemu właśnie taka – pionowa orientacja gniazd nie jest w High-Endzie standardem? Przecież na tym pułapie jakościowo-cenowym lwia część użytkowników dysponuje masywnymi przewodami głośnikowymi uzbrojonymi w widły a dzięki takiemu ustawieniu gniazd nie tylko wzrasta komfort aplikacji, ale i eliminujemy zbędne naprężenia zarówno w przewodach, jak i samych gniazdach.
Zerkając do trzewi warto wspomnieć, iż zwrotnice podzielono na dwa moduły – zlokalizowany tuż pod mid-wooferem, zamknięty w dedykowanej komorze wysoko-średniotonowy, oraz ulokowany w komorze głównej basowy. Płytki zwrotnic nie są jednak standardowymi laminatami z wytrawionymi ścieżkami, lecz wykonano w nich jedynie otwory umożliwiające tzw. montaż przewlekany a do połączenia poszczególnych komponentów użyto drutów z posrebrzanej miedzi. Od strony elektrycznej mamy do czynienia z układem trójdrożnym o skuteczności 88 dB i 4 Ω impedancji znamionowej z przypadającym w okolicach 100 Hz minimum na poziomie 3.3 Ω. Czyli z jednej strony, na papierze, parametry dalekie są od zabójczych, lecz logika, rozsądek i doświadczenie, czyli empiria podpowiadają, że bez solidnego pieca do Alare lepiej nie startować, bo grać może i zagrają, lecz przynajmniej z naszego punktu widzenia sam fakt grania nie jest celem a jedynie początkiem dalszych poszukiwań optymalnej konfiguracji.

I tym oto sposobem doszliśmy do sedna, czyli brzmienia naszych gościń, lecz w przeciwieństwie do Autora dostępnej zarówno w sieci, jak i wersji papierowej nader sążnistej recenzji Remiga 2 Be dwukrotny odsłuch w sopockim salonie Premium Sound pozwoliliśmy uznać jedynie za zdublowany tzw. wieczorek zapoznawczy i li tylko wstęp do cierpliwego oczekiwania na wizytę włoskich piękności w naszych skromnych progach a nie, niczego nie ujmując nadmorskiej lokacji, okoliczności przyrody uprawniające nas do wyciągania jakichkolwiek autorytatywnych wniosków. W końcu cóż miarodajnego można powiedzieć o walorach sonicznych czegokolwiek grającego w nieznanych warunkach akustycznych i z „obcą” (znaczy się różną od naszej) elektroniką. Zawsze bowiem podczas tzw. krytycznych odsłuchów staramy się ilość zmiennych minimalizować a nie multiplikować, ale jak widać są też orędownicy diametralnie innych metod badawczych, jak i nieuznający konieczności podawania składu systemu testowego. Mniejsza jednak z tym, gdyż Alare już od pierwszych taktów „Welcome To The Real World” Sick Puppies w 100% zawłaszczyły naszą uwagę. Okazało się bowiem, że na radośnie eklektycznym albumie niesfornych Australijczyków i z Apexem w roli wzmocnienia znana z sopockich odsłuchów w towarzystwie duetu Strumento N°1 & N°4 i późniejszego występu z dwukrotnie mocniejszym (200 vs 400W) setem Pilium Ares & Zeus atłasowa mięsistość najniższych składowych została jeszcze lepiej zebrana i poprowadzona na krótszej smyczy. Dźwięk z poziomu pewnej, „słonecznej eufonii” ewoluował w stronę liniowości, więc zarówno szarpnięcia basu, jak i uderzenia perkusji miały nie tylko właściwą sobie masę i energię, lecz również precyzyjnie zdefiniowane kontury. Pokazuje to również niebagatelne znaczenie akustyki pomieszczenia w którym przyjdzie włoskim kolumnom grać, gdyż jasnym było iż w porównaniu z OPOS-em sopockie lokum intensywniej odciskało swą sygnaturę na definicji dołu pasma. Tymczasem u nas i z Gryphonem nawet operujący dość ciemnym i impresjonistycznym basem „Elles” Youn Sun Nah zaoferował fenomenalny wgląd w tkankę nagrania. I to bez odchudzania, czy wręcz zaburzania równowagi tonalnej, gdyż góra nadal pozostała krystalicznie czysta a jednocześnie daleka od nadpobudliwości, co przy ekspresji filigranowej Koreanki jest wielce istotne, a średnica onieśmielająco komunikatywna zadając kłam wszelakim plotkom głoszącym jakoby z ceramicznych drajwerów nie dało się uzyskać satysfakcjonującej soczystości i właściwej saturacji. Śmiem wręcz twierdzić, iż Remiga 2 Be w naszej redakcyjnej konfiguracji z tego bądź co bądź komercyjnego wydawnictwa Warnera wycisnęły zaskakująco wiele niuanasów znanych z wcześniejszych albumów artystki nagrywanych jeszcze dla ACT-u, jak chociażby „Same Girl”, choć nie da się również ukryć, że Artystka nawet na „White Rabbit” już nie jedzie po przysłowiowej bandzie jak na „Enter Sandman”, niemniej jednak udaje się jej sprytnie przemycić chwilową zadziorną chropawość i właśnie owego niuansu Alare nie uśredniają i nie dopasowują do przewodniej, „windzianej” senności „Elles” lecz z wrodzoną finezją pozwalają słuchaczom ją wychwycić i z rozrzewnieniem wspominać dawne czasy. Ponadto pomimo swoich trudnych do zignorowania gabarytów nawet na tak minimalistycznym materiale Włoszki nie mają najmniejszych problemów ze zniknięciem z muzycznej sceny. Kolejną, trudną do przecenienia cechą jest również niechęć do sztucznego pompowania i powiększania źródeł pozornych wzorem pseudo-audiofilskich samplerów, gdzie gryfy gitar mają po kilka metrów, kontrabas dorównuje 4,5m Grand Bassowi Johna Geyera a każdy perkusista zasiada za zestawem dorównującym „kitowi” Mike’a Portnoy’a. Mamy zatem do czynienia z najwyższych lotów realizmem zarówno jeśli mowa o tak minimalistycznych formach artystycznego wyrazu jak ww. „Elles”, jak i zdecydowanie bardziej rozbudowanych aranżacjach, jak daleko nie szukając i przywołując wspomnianego Portnoy’a, oraz jego imponujący zestaw zabawek „MMXX” Sons Of Apollo. Krótko mówiąc dzieje się tutaj sporo i to nie tylko na górze, gdzie gitary szyją riffami gęściej niż mistrzynie szydełek dziergają koniakowskie koronki lecz właśnie na basie. I tu procentuje obecność linii transmisyjnej która nie powoduje kolokwialnie rzecz ujmując „furkotania” a trzymając timing nader udanie operuje tak intensywnością, jak i masą najniższych składowych. Aby jednak tego doświadczyć trzeba dysponować piecem zdolnym berylowe (zakładam, że diamentowe również) Alare okiełznać.
Na pytanie, czy koniecznie trzeba iść w „duńskie ekstrema” (vide 200 kg Apex), bądź też niewiele mniejsze/lżejsze „sopockie dzielonki” odpowiedzi raczył był udzielić goszczący u nas na równoległych testach, dziwnym zbiegiem okoliczności również znajdujący się w dystrybucji Audio Anatomy / High End Alliance, wzmacniacz zintegrowany German Physiks Emperor. Tak, tak, już widzę te złośliwe uśmieszki „życzliwych” posądzających nas o drukowanie meczu. Proszę mi jednak wierzyć na słowo, a najlepiej przekonać się przy najbliższej nadarzającej się okazji własnousznie, że High-End to nie rurki z kremem i nie spacer równiutkimi alejkami po wypielęgnowanym parku, więc jeśli ma być dobrze, to trzeba się nanosić, więc widok 340W wzmaka o wadze dobijającej do 70kg nikogo w tym zestawieniu nie powinien dziwić, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę gabaryty stanowiącego punkt odniesienia Gryphona. Miało być coś mniejszego i przy okazji nieco mniej nadwyrężającego domowy budżet i jest. W końcu 36 k€ przy kolumnach za blisko 300 kPLN nie powinno u nikogo obeznanego z high-endowymi realiami zrobić większego wrażenia. A jak ów umowny „downgrade” amplifikacji wpłynął na brzmienie Remiga 2 Be? Najogólniej rzecz ujmując umuzykalniająco. Delikatne poluzowanie bezwzględnej, narzuconej przez Apex-a kontroli zaowocowało powrotem do znanej z Sopotu estetyki skupionej na drzemiących w materiale źródłowym emocjach i przyjemności słuchaczy. Niby dalej mieliśmy do czynienia z fenomenalną rozdzielczością, wyrafinowaniem i operującej w granicach realizmu dynamice, lecz było to brzmienie bardziej romansujące z melomańskim aniżeli audiofilskim punktem widzenia. A właśnie, jeśli ktoś zastanawia się o co chodzi z tym „dynamicznym realizmem” spieszę z wyjaśnieniem, iż część niedoświadczonych akolitów wysokiej klasy systemów audio patrząc na potężne podłogówki mniej bądź bardziej (pod)świadomie spodziewa się doznań bliższych serwowanych w IMAX-ach naszpikowanych efektami specjalnymi superprodukcji aniżeli możliwie wiernego odwzorowania realiów. Ma być mocniej, więcej, głośniej. A z Alare w torze tak nie jest. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by odsłuch wspomnianej Youn Sun Nah prowadzić na poziomach głośności zarezerwowanych dla stadionowych występów Metallici, ale nawet wtedy, pomimo ogłuszających dawek decybeli, filigranowej Koreance daleko będzie do 183cm Floor Jansen. Tak samo towarzyszący jej fortepian nie zagra skalą kościelnych organów, więc z powodzeniem możemy uznać, że Remiga 2 Be nie dość, że cieszą uszy, to w dodatku edukują prostując pewne, jak widać błędne, wyobrażenia.
Jeśli zaś chodzi o wspomniane muzykalno-melomańskie podejście do prezentowanego materiału, to proszę się nie obawiać, że z Emperorem w torze włoskie kolumny dążąc do jak największej koherencji, której de facto z żadnym ww. wzmacniaczy nie brakowało, postanowią skupić się na wrażeniu ogólnym nieco zaniedbując składające się na nie detale, gdyż nawet na niezwykle wymagającym materiale za jaki z powodzeniem możemy uznać polifoniczny, nagrany w Ris church w Oslo „Nova” Kammerkoret Nova wgląd w partie poszczególnych chórzystów był nie tylko wysoce satysfakcjonujący, co nikt nikomu nie tylko nie wchodził na głowę, lecz miał wokół siebie odpowiednią ilość powietrza. Po prostu Alare wiernie oddały nieco cieplejszą barwę i natywną nie tyle krągłość, co mniejsze przywiązanie do ostrości prowadzonej kreski niemieckiej integry udowadniając tym samym, że one same zaskakująco niewiele do finalnego brzmienia wnoszą grając tak, jak to, co znajduje przed nimi. Nie omieszkały również pokazać dość bolesnych różnic realizacyjnych pomiędzy wcześniejszym „Immersion” a ww. „Elles”, gdzie starszy album może i ma (ma na 100%) przewalony bas, ale za to nie pozostawia niedosytu odnośnie otwarcia i swobody góry wraz z obecnym tamże powietrzem, gdzie najnowszemu wydawnictwu ewidentnie tego oddechu brakuje. Co ciekawe owe „subwooferowe basiszcze” Włoszki nie tyle okiełznują, co pokazują, iż nie jest ono winą samych kolumn a jedynie pokłosiem czyjejś radosnej twórczości za konsoletą podczas post-produkcji.

Jeśli tylko przebrnęliście Państwo przez powyższy słowotok, to mam cichą nadzieję, iż jasnym stało się dla Was, że Alare Labs Remiga 2 Be to nie tylko intrygujące pod względem wzornictwa, wyposażone w nowoczesne, zaawansowane technologocznie przetworniki, lecz przede wszystkim szalenie uzależniające swoją uniwersalnością i oferujące niezwykle wysoki poziom realizmu wprost idealne dla wyrafinowanych słuchaczy kolumny. Jeśli jednak nadal nie jesteście do końca przekonani, czy właśnie taki sposób prezentacji jest dla Was, to na spokojnie zastanówcie się i odpowiedzcie na pytanie, czy szukacie kolumn, które grają serwowaną im muzykę tak jak została ona zagrana i nagrana, czy może wolicie autorskie wariacje i interpretacje takowej. Jeśli to pierwsze, to śmiem twierdzić, iż po sesji w towarzystwie tytułowych Włoszek raczej się z nimi nie rozstaniecie. A jeśli bliższa jest Wam druga opcja, to też nie ma co rozpaczać, bowiem wśród grającej po swojemu konkurencji możecie przebierać jak w ulęgałkach.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Wzmacniacz zintegrowany: German Physiks Emperor
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: Alare Labs
Cena (za parę): 289 000 PLN

Dane techniczne
Konstrukcja: podłogowa, 3-drożna, wentylowana – linia transmisyjna
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: 1.3” (34 mm) kopułka berylowa
– średniotonowy: 7” (170 mm) ceramiczny (Accuton)
– niskotonowe: 1 x 10” (250mm), 1 x 8” (200 mm) sandwiche carbonowe
Impedancja: nominalna 4 Ω (minimum 3.3 Ω).
Skuteczność: 88 dB (2.83V/1m).
Pasmo przenoszenia: 32Hz – 30kHz (0 – 3dB).
Wymiary (W x S x G): 135 x 35 x 58 cm
Dostępne wykończenia: Glossy red, Glossy brown, Glossy grey, Optical black, California Burl, Amara ebony, Glossy white, Glossy black
Waga: 120 kg / szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Remiga 2 Be

Alare Labs Remiga 2 Be
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po sopockich wywczasach przepiękne i majestatyczne Alare Labs Remiga 2 Be wreszcie zaszczyciły nas swoją obecnością.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Remiga 2 Be

Alare Labs Remiga 2 Be w Premium Sound

Zakładam, że zarówno większości z Państwa, jak i lwiej części moich koleżanek i kolegów po piórze nie tylko salonowe, ale generalnie wyjazdowe odsłuchy kojarzą się mówiąc najdelikatniej z przyjazdem na gotowe. Jedziemy, wchodzimy i wszystko jest na tip-top, wymuskane i gra tak, że nawet producent może popaść w samouwielbienie dla własnej nieomylności i geniuszu. Tyle teorii i mrzonek, bo warto zdawać sobie sprawę, że nic samo się nie zrobi, a jeśli dany system gra, to efekt ten został okupiony niezliczonymi próbami i eksperymentami mającymi na celu wyciśnięcie z prezentowanej układanki wszystkiego co najlepsze. Znaczy się dostajemy samo czyste i gęste. Tak też było w sopockim Premium Sound, którego ekipa wykorzystując wakacyjną koniunkturę, czyli narodowe „nadbałtyckie pielgrzymki” spragnionych słońca i wody plażowiczów, wespół z krakowskim Audio Anatomy postanowiła do letnich atrakcji dołożyć swoją cegiełkę i w minioną sobotę, znaczy się 15 lipca, zorganizować premierowy odsłuch zjawiskowych i zarazem majestatycznych włoskich kolumn Alare Labs Remiga 2. Jak postanowili, tak i zrobili, jednak niejako w kontrze do początkowego stereotypu zamiast zjawić się na gotowe i z miną zblazowanego znawcy jedynie cmokać nad efektem finalnym tym razem postanowiliśmy przybyć dzień wcześniej, by możliwie czynnie wziąć udział w zmaganiach z audiofilską materią.

Z jakim efektem? Nie mi oceniać, jednak powyższa „biforkowa” galeria jasno pokazuje, że wcale nie to, co droższe a więc pozornie lepsze ostało się do finału, co jasno daje do zrozumienia, że gra system jako taki a nie jego nie widomo jak ogwiazdkowane i obcmokane poszczególne składowe. Proszę tylko spojrzeć na przewody głośnikowe – wystartowaliśmy z poziomu bi-wiringu wykorzystując Tellurium Q Statement i Vermöuth Audio Reference a skończyliśmy na duecie … Hijiri HCS i Vermöuth Audio Red Velvet. Idiotyzm? Od strony marketingowej z pewnością, od logicznej (w końcu wyższe/droższe modele „muszą” być lepsze) również nie wykluczam, jednak taka konfiguracja najbardziej przypadła nam do gustu i basta. Podobnie sprawy miały się z siecią Ethernet, gdzie finalnie flagowy Bonn NX ustąpił miejsca niżej urodzonemu N8 Pro ustawionemu na nóżkach Omicron Magic Dream Energy 2.0 i wspomaganemu Foresterem F2.
Jeśli zaś chodzi o same debiutujące na polskiej ziemi Alare Labs Remiga 2, to tak pod względem jakości wykonania, jak i poniekąd brzmienia (uwaga spoiler), to nie pozostaje mi nic innego jak tylko stwierdzić, że „klękajcie narody”. Serio, serio, bowiem w tej cenie trudno będzie znaleźć lepiej wykonane i poniekąd również grające kolumny. O designie z premedytacją nie wspominam, bo kwestie estetyczne są wybitnie subiektywne, jednakowoż mi postawne Włoszki wpadły od pierwszego spojrzenia w oko i wypaść uparcie nie chcą. Mają bowiem w sobie coś z ponadczasowej elegancji, ale i wykluczającej nudę i „opatrzenie” drapieżności. Ba, nawet przyodziana w okleinę Optical Black parka łapała za oko, choć jeśli miałbym finalnie związać się z nimi na dłużej z palety udostępnionych przez producenta opcji wahałbym się pomiędzy Glossy Red a Glossy Brown, ale to już moje widzimisię. Mniejsza jednak z tym, bowiem Remigi są nie tylko mówiąc lapidarnie „ładne”, co naszpikowane wielce intrygującymi rozwiązaniami technicznymi, jak nie przymierzając klasyczna włoska baba Panettone rodzynkami oraz skórką pomarańczową i cytrynową. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z trójdrożną konstrukcją wentylowaną, lecz nie pospolitym burczybasem, czyli bas-refleksem a linią transmisyjną mającą swe zakratowane ujście tuż nad terminalami głośnikowymi. Po drugie sam korpus wykonano w formie sandwicza z różnych rodzajów drewna i dodatkowo wzmocniono metalową kratownicą, a po trzecie nie sposób przejść obojętnie obok zastosowanej baterii przetworników w skład których wchodzi 34 mm berylowy (dostępna jest też wersja diamentowa- z 1.2” tweeterem) wysokotonowiec, 7” (170mm) ceramiczny średniotonowiec Accutona z serii Cell i para carbonowych basowców o średnicy 8” (200mm) i 10” (250mm). W rezultacie otrzymujemy 135 cm piękności o nieco problematycznej wadze 120kg, lecz czegóż nie robi się z miłości i jeśli trzeba będzie je taszczyć do OPOS-a, to z radością to uczynimy.

Choć z reguły wystrzegam się przed artykułowaniem uwag o walorach sonicznych odsłuchiwanych w nieznanym sobie entourage’u systemach, co jak się okazuje w naszej branży wcale nie jest takie oczywiste, to z racji goszczenia w naszych skromnych progach topowej dzielonki Audii Flight pod postacią duetu Strumento N°1 & N°4 przynajmniej jedną zmienną mamy poniekąd z głowy. Podobnie sprawy miały się z okablowaniem, bowiem wspomniane Telluriumy też zdążyliśmy w tzw. międzyczasie wziąć pod lupę, a i z pyszniącymi się na zakrystii Statementami Vermöutha jesteśmy za pan brat. Ponadto pozwolę sobie nieśmiało nadmienić, że i połowę źródła cyfrowego, czyli Rocknę Wavedream R2R DAC Signature też obcmokaliśmy, więc summa summarum większość prezentowanych w Sopocie „zabawek” przerobiliśmy we własnych czterech (u Jacka ośmiu) kątach i poniekąd znamy. Tym oto sposobem doszliśmy do samych kolumn, które odpowiednio dopieszczone i napędzone w nader udany sposób łączą, lub bardziej prawidłowo wypadałoby napisać, iż w powyższych okolicznościach przyrody łączyły iście zjawiskową rozdzielczość z nie mniej imponującą dynamiką i wysyceniem, co w rezultacie z jednej strony daje swobodny dostęp do pełni informacji zawartych w materiale źródłowym a z drugiej bynajmniej nie wyklucza muzykalności i eufonii przekazu. Tylko, żeby była jasność – to nie są lepkie „Barbapapy” grające wszystko „ładnie”, czyli de facto na jedno kopyto, lecz wielce wyrafinowane, acz prawdomówne kolumny, które może i nie piętnują bestialsko każdego potknięcia tak realizatora, jak i osoby konfigurującej system w jakim przyszło im grać, lecz nie mają żadnych oporów przed obiektywnym wskazaniem owych niedociągnięć. Przykładowo świetnie unauszniały różnice nie tylko między torem cyfrowym i analogowym, lecz i poszczególnymi tłoczeniami i masterami.
A właśnie, skoro o analogu mowa, to nie sposób nie wspomnieć, iż o ile podczas beforka, czyli piątkowych bojów konfiguracyjnych bazowaliśmy na zasobach Tidala i Qobuza, to już w sobotę królował winyl a dokładnie winyle we wszystkich kolorach tęczy, które raz za razem lądowały na talerzu uzbrojonego we wkładkę Hana Umami Red gramofonu BennyAudio Immersion II. Rodzima „szlifierka” okrasiła brzmienie prezentowanego systemu pierwiastkiem bardziej namacalnego wysycenia i koherencji, co wcale nie oznacza, że z plików takowych atrakcji nam oszczędzono, lecz o ich poziom intensywności. Pół żartem, pół serio można byłoby stwierdzić, że pojawiła się analogowość, lecz byłoby to zbyt lapidarne spłycenie zaobserwowanego zjawiska. Ale jest to też skrót myślowy pozwalający wywołać u czytelników określone skojarzenia a o to właśnie chodzi. W końcu, kiedy dostajemy bardziej dynamiczny, swobodny i barwny przekaz ze świetną dynamiką tak w skali mikro i makro, to finalnie na drugi plan schodzi nośnik a kluczowym staje się sam repertuar i chęć delektowania się nim, co też w trakcie sobotniego spotkania miało miejsce. Proszę tylko spojrzeć na eklektyczność kreowanej na gorąco playlisty, na której raczej nie pojawiały się, a jeśli już, to nad wyraz sporadycznie „żelazne” – wystawowe pozycje. Jak się z pewnością Państwo domyślacie nie obyło się bez bezpośrednich porównań, udowadniania wyższości Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem i ogórków małosolnych nad chałwą, ale summa summarum niezależnie od reprodukowanego medium każdorazowo wygrywała muzyka i to ta przez wielkie „M”. Każdy mógł usłyszeć to, co lubi, poznać coś, czego jeszcze nie słyszał i samemu – na własne uszy, przekonać się, że nawet poczciwa, niekoniecznie czarna, płyta, szczególnie po ultradźwiękowym spa w myjce Degritter Mark II wcale trzeszczeć nie musi, a z kolei plik plikowi nie równy. Grunt, że przynajmniej w czasie mojej obecności przybyli złotousi miłośnicy dźwięków wszelakich z zapałem poszukiwali własnych sweetspotów, idealnych miejscówek na dłuższe zatopienie się w ulubionych dźwiękach i nader często dochodzili do wniosku, że nie wszędzie i nie zawsze miejscówki w pierwszym rzędzie są najbardziej optymalnym miejscem do krytycznych odsłuchów. Warto jednak podkreślić, iż powyższe eksperymenty nie odbywały się na zasadzie szukania dziury w całym a spontanicznej wymiany doświadczeń i wzajemnego dzielenia się poczynionymi obserwacjami, co w oczywisty sposób prowadziło do dalszych dyskusji przy kolejnych porcjach muzyki i … aromatycznej kawie.
Wracając jeszcze na chwilę do Alare Labs Remiga 2 Be, to nie da się ukryć, iż ich konstruktorom udało się osiągnąć jeszcze jedną, wielce pożądaną, przynajmniej przeze mnie, cechę. Otóż tytułowe kolumny naprawdę niewiele tracą ze swej ponadprzeciętnej rozdzielczości i komunikatywności na zaskakująco niskich poziomach głośności. Oczywiście przy średnich i wysokich dawkach decybeli powyższe cechy zyskują na intensywności, jednak o ile od czasu do czasu każdy z nas lubi sobie poszaleć przy iście koncertowych poziomach głośności, to na co dzień a i nader często również co noc większość z nas operuje zdecydowanie bardziej cywilizowanymi natężeniami dźwięków, przez co zazwyczaj musi godzić się na pewne i wydawać by się mogło konieczne i nieuniknione kompromisy. Tymczasem Remigi najwidoczniej o owym musie nic a nic nie wiedziały, bowiem dawały pełen wgląd w nagrania już od niemalże szeptu po ryk odrzutowca i tylko od naszego progu bólu i wyrozumiałości sąsiadów zależało kiedy mówiliśmy dość, dając sobie chwilę wytchnienia i ustawiając głośność na pułapie pozwalającym na swobodną konwersację bez podnoszenia głosu. Ponadto patrząc na pyszniące się na ich frontach drajwery większość z Państwa z pewnością spodziewa się iście infradźwiękowych tętnień i … gdybyście do Sopotu zajrzeli, to takowych doznań by Wam nie oszczędzono. Jednak akurat w tym wypadku zależało organizatorom na tym, by ilość najniższych składowych szła w parze w ich ilością a mięsistości towarzyszyła kontrola, co finalnie udało się osiągnąć, choć jak podprogowo sugerowałem nieco wcześniej ilość i kontrola basu zależała od zajmowanego miejsca i na moje ucho najlepsze warunki do odsłuchu były tuż za … drugim rzędem krzeseł, za to miłośników nieco bardziej intensywnych basowych pomruków kusiła pierwsza kanapa.
Jedno było jednak pewne i oczywiste zarazem – bez odpowiednio wydajnej amplifikacji nie ma nawet co podchodzić do tych postawnych Włoszek, bo tylko się ośmieszymy i to nie „na dzielni” a przed nimi, znaczy się samymi Alare a chyba nie muszę nikomu uświadamiać, że kpina i rozczarowanie w kobiecych oczach pali silniej od ognia. Dlatego też jeśli najdzie Państwa ochota na te powstające w słonecznej Civitavecchi piękności nie zapomnijcie o zapewnieniu im odpowiednio tak wyrafinowanego, jak i mocowo/prądowo wydajnego towarzystwa, bo bez tego nie tylko nie znajdziecie z nimi nici porozumienia, co po prostu sami sobie zrobicie krzywdę. A do tego, o ile tylko nie przejawiacie masochistycznych ciągot, raczej nie dążycie, nieprawdaż?

W tym momencie pozwolę sobie zakończyć tę nadspodziewanie (przy)długi zlepek zebranych na gorąco obserwacji i refleksji z weekendowego wypadu do sopockiego Premium Sound serdecznie dziękując gospodarzom za gościnę a przybyłym melomanom i audiofilom za szalenie miłą okazję do spotkania się w realu. Mam też cichą nadzieję, że sobotnia prezentacja nie będzie ostatnim w tym wakacyjnym sezonie pretekstem do wyściubienia nosa z własnych czterech kątów i rzucenia tak okiem, jak i uchem na intrygujące przejawy dedykowanej audiofilom radosnej twórczości znanych i lubianych wytwórców. Krótko mówiąc do zobaczenia, a gdzie i kiedy, to już czas pokaże.

Marcin Olszewski