Opinia 1
Co prawda nie jest to standardem, ale pewnie wielu z Was zdążyło spotkać się z sytuacją, w której jeden podmiot utrzymuje dwie równoległe linie produktowe. Chodzi o propozycję czegoś bliższego kieszeniom tak zwanego zwykłego Kowalskiego i jako flagowy znak rozpoznawczy odrębny segment ekstremalnego podejścia do tematu jakości odtwarzania muzyki. O kim mowa? Nie będę robił jakiejś rozbudowanej wyliczanki, tylko bazując na testach z naszego portalu wspomnę choćby kanadyjski EEM Labs z jego przetwornikiem cyfrowo/analogowym DV2 , który jako ukłon dla mniej zamożnych melomanów powołał do życia projekt Meitner Audio z podobnym produktem D/A MA-3. Oczywiście takie podejście do tematu nie jest zbyt częste, jednak ostatnimi czasy na tyle powtarzalne, że w dzisiejszym odcinku postanowiliśmy przyjrzeć się podobnej sytuacji, z tą tylko różnicą, że z segmentu kolumn. Czyli? Pewnie wielu z Was zaskoczę, ale mam na myśli tańszą linię zespołów głośnikowych gracza pierwszej ligi duńskiego Raidho Acoustics, handlowo skrywającego się pod nazwaną Scansonic HD, z której portfolio dzięki staraniom warszawskiego dystrybutora Horn w nasze progi trafił model MB5 B.
Przybliżając aparycję naszych bohaterek pierwsze co rzuca się w oczy, to ich oczekiwana obecnie przez wielu melomanów smukłość. Smukłość, która z jednej strony jest pewnego rodzaju ograniczeniem technicznym dla uzyskania odpowiedniej jakości niezniekształconego wolumenu dźwięku – chodzi o rozmiar przetworników, ale za to z drugiej pozwala wstawić je do praktycznie każdego, nawet niezbyt dużego pomieszczenia. Jednak nie od dzisiaj wiadomo, że tak jak w przypadku modelu MB5 B dobry konstruktor z łatwością potrafi poradzić sobie z pewnymi ograniczeniami. Oczywiście mowa o zwielokrotnieniu ilości głośników, a przez to znaczące zwiększenie ich sumarycznej powierzchni membran, co pozwala na uzyskanie założonego rozmachu dźwięku. W efekcie takiego podejścia do sprawy w przypadku naszych bohaterek na lekko łukowatym froncie znajdziemy aż pięć przetworników. Patrząc od góry – jeden średniotonowy, jeden wstęgowy wysokotonowy i trzy niskotonowe. Jak widać bateria godna zaufania. Jednak aby miała szansę na spełnienie oczekiwań swobodnego podania muzyki w kwestii niskich rejestrów, w sukurs przychodzi jej zlokalizowany na wieńczącym łukowane boki obudowy kolumny, dość wąskim, również obłym awersie, zrealizowany przy pomocy trzech małych otworów port bass-refleks. Oczywiście jak niezbędny byt na wspomnianym „umownym” tylnym panelu producent zaaplikował dodatkowo niezbędne do aplikacji je w tor pojedyncze zaciski przewodów głośnikowych oraz plakietkę z pochodzeniem, nazwą modelu i numerem seryjnym. Tak prezentujące się Dunki posadowiono na wyposażonych w regulowane kolce, przykręcanych od spodu, znacznie poprawiających stabilność konstrukcji srebrnych łapach. Zaś estetycznym zwieńczeniem całości projektu MB5 B jest zastosowanie kilku wstawek – górna połać i dolna część frontu kolumny – z modnego włókna węglowego.
Czym i jak w sensie pozytywów lub negatywów, zaskoczyły mnie rzeczone kolumny? Nie dbając o to czy mi wierzycie, czy nie, powiem jedno, są zaskakująco bezpieczne. Oczywiście bezpieczne w aplikacji. Co mam na myśli? Po prostu mają wyczuwalny sznyt gładkiego, pełnego energii i plastycznego grania, jednak bez zapędów w zbytnie zaciemnienie przekazu. To naturalnie sprawia, że nie są orędowniczkami pogoni za wyczynowością w domenie bezkompromisowości ataku i szybkości zmian tempa, tylko raczej poszukiwania muzyki w muzyce, jednakże robią to bardzo umiejętnie. Co to oznacza? Chodzi o to, że cały czas czarują nas dosłownie każdą nutą, a przy tym nie zapominają, że gdy wymaga tego materiał, raz ma być agresywna i natychmiast zgasnąć, zaś innym razem pełna emocji trwając przy tym w umowną nieskończoność. To wbrew pozorom nie jest takie łatwe, dlatego konkurencja zazwyczaj stawia albo na szybkość, albo co prawda sprawiającą wiele przyjemności, ale jednak pewnego rodzaju ociężałość. W przypadku duńskiego zestawu jest to pewnego rodzaju połączenie wody z ogniem. Z lekkim naciskiem na barwę i wagę dźwięku, ale w granicach rozsądku. Co istotne, to fakt łatwości zdroworozsądkowego okiełznania tego stanu rzeczy przy pomocy stosownych zabiegów konfiguracyjnych. W sobie tylko znany sposób dają się w łatwy sposób nakłonić do interesującej nas ostatecznej estetyki grania. Naturalnie nie na diametralnie odmienną, ale jednak wyczuwalnie inną, w efekcie bliższą naszej duszy melomana. Dlatego też podczas testu dokonując kilkukrotnych roszad kablowych nie udało mi się złapać naszych bohaterek na ewidentnym potknięciu. Owszem, mimo wspomnianych działań być może innym punkcie widzenia na dany temat, ale raczej obieranym jako inna opowieść, a nie wyjście z pojedynku na tarczy. O co chodzi z tym spojrzeniem? Spokojnie, o nic specjalnego. Jednak z uwagi na jedyny, być może dla niewielkiej grupy miłośników muzyki sporny aspekt soniczny, opis zderzenia kolumn z muzyką zacznę od niego.
To chyba jasne, że w momencie stawiania opiniowanych zespołów głośnikowych na barwę i zjawiskowe czarowanie słuchacza materiałem muzycznym najbardziej newralgicznym repertuarem było ostre granie. Czy to w kwestii rocka, czy elektroniki, czy nawet free jazzu – choć ten ostatni z uwagi na ważną dla tego nurtu esencjonalność instrumentów w najmniejszym stopniu, z pewnością ktoś mógłby ponarzekać na zbytnią dostojność przekazu. Chodzi o unikanie przez zespoły głośnikowe nadmiernej agresji, a przez to pewnego rodzaju ukulturalnienie wydarzeń scenicznych. To oczywiście było fajne, jednak wielbiciele takich grup jak AC/DC, Black Sabbath lub Led Zeppelin z pewnością szukaliby mocnego kopnięcia muzyką i niszczenia narządów słuchu jej bezpośredniością i dosadnością, czego w oczekiwanej przez piewców tego typu twórczości ekspresji czarne panny nie chciały oddać. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bowiem w zamian zapewniły świetne nasycenie całości, a dzięki temu energię ważnych dla tych zespołów gitar, moc wokalnego szaleństwa oraz pełną dzikości walkę bębniarza. Jak widać, zderzyłem się z czymś za coś, co w tym przypadku nie było jakąś uciążliwą bolączką, tylko pokazaniem tego samego świata w innym zwierciadle. Nadal mocnym w doznania, jednak nie szkodliwie, a raczej pieszczotliwie działającym na nasze zmysły. Czy dla każdego będzie to akceptowalne podanie tego rodzaju zapisów nutowych, niestety będzie zależeć od konkretnego osobnika homo sapiens. Jednak nie zdziwię się, gdy okaże się to garstką całości populacji.
A co z resztą projektów muzycznych? Jak pisałem, spornym może być tylko materiał stawiający na wyczynowość. Reszta była ewidentną wodą na młyn clou naszego spotkania. Wszelkiego rodzaju mainstreamowy jazz, najbardziej odjechane projekty około-jazzowe, muzyka barokowa i klasyka czerpały z niesionego przez Scansonic-i dobra pełnymi garściami. Barwa i esencjonalność, a dzięki temu zjawiskowa namacalność wspierane dobrym rozbudowaniem wirtualnej sceny powodowały, że na przekór zamierzeniom każda użyta podczas testu płyta słuchana była od deski do deski. To oczywiście znacznie wydłużało proces opiniowania tytułowych kolumn, jednak bazując na przeżytych emocjach nie żałuję ani jednej straconej minuty przy tak zjawiskowo podanej muzyce. Pełnej nienachalnych, tylko idealnie licujących z zamierzeniami artystów, często bardzo eterycznych emocji, na co przecież w duchu liczymy dosłownie podczas każdorazowego konfigurowania swojego zestawu, co niepozorne Dunki pokazały z dziecinną łatwością. Bez napinania muskułów, tylko w oparciu od odpowiedni dobór konsensusu pomiędzy wagą, nasyceniem, energią i plastyką muzyki.
Mam nadzieję, że z powyższego tekstu jasno wynika, iż w przypadku kolumn Scansonic HD mamy do czynienia z prezentacją muzyki przez duże „M”. Oczywiście zawsze bardziej z dbałością o dobry bilans jej nasycenia i energii, niż szukania poklasku pogonią za szybkością narastania sygnału i otwartością ponad wszystko. Czy to problem? Nic z tych rzeczy. To zwyczajnie inny punkt widzenia, a nie wada. Wadą byłby nadmierna egzaltacja zagęszczaniem prezentacji, wprost przekładająca się na efekt jej ospałości na kształt efektów ubocznych po spożyciu Pavulonu. Na szczęście na bazie wiedzy zdobytej przy projektowaniu produktów z segmentu ekstremalnego High Endu – Raidho Acoustics, mimo ewidentnego stawiania na muzykalność kolumn duńscy inżynierowie nie przekroczyli linii dobrego smaku.
Jacek Pazio
Opinia 2
Choć tematy dotyczące zagadnień globalizacji i koncentracji marek wokół wielkich kapitałów, czy też podziałów w obrębie danej grupy właścicielskiej na byty mniej bądź bardziej ekskluzywne przewijają się na naszych łamach na tyle często, że coraz trudniej być na bieżąco kto jest w danej chwili z kim w drużynie, a kto na samej górze pociąga za sznurki. Dlatego też zamiast śledzić wzajemne relacje towarzysko – finansowe zdecydowanie rozsądniej jest skupiać się na konkretnych produktach i ich walorach wizualno – brzmieniowych, kwestie biznesowe zostawiając rynkowym analitykom i specom od PR-u misternie tkającym opowieści uwiarygadniające np. sensowność i zasadność przejmowania globalnych koncernów od zarania dziejów parających się Hi-Fi i High-Endem przez graczy skupionych do tej pory np. na branży farmaceutycznej, czy operacjach stricte finansowych. Czemu o tym wspominam? Oczywiście nie bez przyczyny, gdyż śmiem twierdzić, iż nawet jednostkom całkiem obeznanym ze znajdującym się w sferze naszych zainteresowań obszarem nazwa Dantax A/S niewiele powie. A biorąc pod uwagę fakt, iż jest to duńskie konsorcjum działające od bagatela 1969r. jego anonimowość wydawać może się cokolwiek dziwna. Wystarczy jednak zerknąć nieco głębiej za korporacyjną fasadę, by okazało się, iż pod jego skrzydłami spotkamy starych i zarazem świetnie rozpoznawalnych znajomych, vide marki, których raczej nikomu specjalnie przedstawiać nie trzeba, czyli Gamut, Raidho i będącą sprawcą dzisiejszego zamieszania firmę-córkę tej ostatniej – Scansonic HD. W dodatku mając świadomość, iż właśnie Scansonic HD, bazując na stricte high-endowych rozwiązaniach swojego „rodziciela”, dedykowany jest odbiorcom chcącym na swoje hobby przeznaczyć nieco mniej środków aniżeli miałoby to miejsce w przypadku Raidho. Niemniej jednak z jego portfolio, dzięki uprzejmości Horn Distribution, zamiast rozpoczynać od niemalże budżetowych eL-ek, udało się nam pozyskać na testy drugi od góry, usytuowany tuż za flagowym MB6 B model podłogowych kolumn MB5 B.
Skoro za projektem MB5 B stoją ci sami ludzie, co za katalogiem Raidho, w tym sam Michael Børresen, od którego inicjałów topowa seria MB wzięła swoją nazwę, trudno się dziwić, że duńskim Scansonicom HD nie sposób odmówić slim-fitowej smukłości i wielce miłych oczom krągłości obudów. Bowiem zamiast konwencjonalnych, prostopadłościennych korpusów Skandynawowie konsekwentnie stawiają na mocno spłaszczony, wygięty na podobieństwo liry profil zamknięty wąskim, pokrytym carbonem, mieszczącym pięć autorskich przetworników frontem. W materiałach firmowych w roli budulca przewija się co prawda klasyczny MDF, lecz z racji poprzedzającego go dopisku, iż jest to materiał o podwyższonej gęstości śmiem twierdzić, iż mamy do czynienia z HDF-em, bądź jakąś opracowaną na własne potrzeby mieszanką pośrednią. Wracając jeszcze na front uwagę przykuwa firmowy, umieszczony w niewielkiej przypominającej swym kształtem bieżnię, bądź owalny welodrom płytkiej tubce, przetwornik wstęgowy o śladowej masie 0,03g, nad którym usadowiono 133mm nisko-średniotonowca a poniżej trzy bliźniacze pod względem średnicy i materiału membran (włókno węglowe) basowce. Będąca w zaniku ściana tylna prezentuje się nie mniej intrygująco, gdyż tuż nad ziemią umieszczono pojedyncze, ustawione pionowo terminale głośnikowe i aż trzy ujścia tuneli bas refleks. Wszystkie przetworniki pracują we wspólnej komorze, jednak układ bas refleks strojono tak, by uzyskać jak najlepszą odpowiedź impulsową. Całość posadowiono na aluminiowym cokole z szeroko rozstawionymi, uzbrojonymi w regulowane stożki, odnóżami poprawiającymi stabilność smukłej, odchylonej nieco ku tyłowi, konstrukcji.
Patrząc na smukłość i wiotkość duńskich podłogówek można byłoby pochopnie stwierdzić, że również ich brzmienie będzie ulotne i eteryczne, gdyż biorąc pod uwagę fakt czterech klasycznych przetworników o stosunkowo niewielkiej średnicy oraz niezbyt imponujący litraż samych skrzyć trudno oczekiwać jakiś spektakularnych efektów. Tymczasem, niemalże naginając prawa fizyki tytułowe Scansonici grają dźwiękiem, którego skalę inaczej aniżeli spektakularną nie sposób określić. Na „Blackwater Park” Opeth bas jest potężny, mięsisty i zapuszcza się w rejony których eksplorację, opierając się jedynie na aparycji MB5-ek, zakładać byłoby szaleństwem. Całe szczęście najniższe składowe wraz z ilością/wolumenem stawiają również na jakość, choć warto w tym momencie wyraźnie zaznaczyć, iż Scansonici do najłatwiejszych obciążeń nie należą, wiec jeśli tylko na sercu leży nam uwolnienie pełni drzemiącego w nich potencjału, to śmiało możemy zapomnieć o wzmacniaczach mających nie tylko problemy z kontrolą basu, lecz również posiadających niezbyt wysoką moc, o wydajności prądowej nawet nie wspominając. Nie oznacza to bynajmniej, że decydując się na MB5-ki jesteśmy skazani na typowe tranzystorowe spawarki w stylu daleko nie szukając mojego dyżurnego, 300W Bryston 4B³, gdyż wielce satysfakcjonujące wyniki udało mi się osiągnąć z na wskroś lampowymi … 400W (przy 4 Ω) monoblokami Octave Audio Jubilee Mono SE (recenzja wkrótce) a i ze 120W, uzbrojoną w osiem KT150 integrą Ayon Triton Evo nie spodziewałbym się większych problemów. Chodzi jedynie o to, by złapać duńskie kolumny na tyle krótko przy pysku, by bas nie tylko nadążał za resztą pasma, lecz również nie próbował anektować obszarów dla niego nie przewidzianych. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż średnica Scansoniców jest iście zjawiskowa. Jej kremowość i koherentność przypomina konsystencję legendarnych lodów Spumoni „od Włocha”, na które swojego czasu jeździło się na Hożą (teraz już takich nie robią). I to wszystko na ww. krążku Opeth, czyli wydawnictwie, gdzie potężny i powolny niczym ognisty walec doom miesza się z bezpardonowością death-metalu a całość przesycona jest karkołomną i zagmatwaną, iście prog-rockową melodyką. Wystarczy jednak przetrwać growling Mikaela Åkerfeldta i poczekać na czysto wyśpiewywane przez niego frazy, by zrozumieć, iż trudno będzie nam znaleźć równie czarujące wysyceniem i krągłością kolumny. Potwierdził to również repertuar, gdzie do głosu dopuszczona została płeć piękna, gdyż zarówno na przesyconym elektronicznymi wstawkami „Resist” Within Temptation, jak i szeleszcząco-pościelowym „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni warstwa wokalna została odpowiednio sugestywnie zaakcentowana i doświetlona, lecz nie białym, mocnym – spłaszczającym „spotem”, lecz miękką i ciepłą poświatą zachodzącego słońca. Romantycznie? W pewnym sensie, gdyż o ile Sharon den Adel potrafi trącić odpowiednią strunę wrażliwości u męskiej części odbiorców, to już gościnnie pojawiający się Jacoby Shaddix i Anders Fridén przypominają, iż jest to kapela, której korzenie sięgają zdecydowanie cięższych klimatów a obecny romans z niemalże plastikowymi – mainstreamowymi melodyjkami to miejmy nadzieję przejściowy okres fascynacji dyskotekowymi pląsami, w których Sharon już jakiś czas temu próbowała swoich sił (vide „In And Out Of Love” Armin van Buuren ft. Sharon den Adel).
Niejako na deser zostawiłem prawdziwą wisienkę na duńskim torcie, czyli pasmo reprodukowane przez wstęgowy wysokotonowiec, który pod względem słodyczy i rozdzielczości bez najmniejszych problemów jest w stanie zapędzić w kozi róg niejedną tekstylną kopułkę. Góra pasma jest bowiem niezwykle komunikatywna i otwarta, jednak próżno w niej szukać ofensywności, czy wyrywania się przed szereg. Niby wszystko jest na swoim miejscu i we właściwych proporcjach, czyli nie powinno być żadnych niespodzianek jednak im dłużej się w nią wsłuchujemy, tym więcej smaczków jesteśmy w stanie wyłapać. Nawet tak niespieszny i na swój sposób niezwykle kameralny album jak „Minione” Anny Marii Jopek i Gonzalo Rubalcaby pokazał, że każdy kolejny odsłuch przynosi nowe pokłady niuansów, których wcześniej nie zauważaliśmy, bądź wręcz nie mieliśmy świadomości ich istnienia. Jeśli dodamy do tego fakt, że Scansonici od pierwszych taktów po prostu się dematerializują a tak stereofonię, jak i wręcz holograficzną trójwymiarowość mają niejako wpisane w swoje DNA jasnym staje się, że do każdego planowanego odsłuchu warto doliczyć kwadrans, albo nawet dwa w ramach buforu bezpieczeństwa zapewniającego nam komfort terminowej realizacji kolejnych, wpisanych w grafik zadań.
Choć zarówno gabaryty, jak i całkiem rozsądnie skalkulowana cena nie wskazują, że Scansonic HD MB5 B mogą stanowić nader ciekawą propozycję dla miłośników iście hollywoodzkiego rozmachu w górnopółkowym wydaniu, to praktyka, czyli nasze osobiste empiryczne doświadczenia są tego najlepszym dowodem. Okazuje się bowiem, że odpowiednio napędzone MB5-ki są w stanie z łatwością wygenerować istną ścianę dźwięku i to na tzw. koncertowych poziomach głośności nie gubiąc przy tym żadnych, nawet najmniejszych niuansów, a gdy tylko najdzie nas ochota na romantyczny wieczór są niczym kameleon zmieniają się w cyzelujące każdy detal i szmer monitorki, z których nomen omen ich firma – matka (Raidho) słynie.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Horn
Producent: Scansonic HD
Cena: 29 998 PLN / para
Dane techniczne
Konstrukcja: dwuipółdrożna , wentylowana potrójnym bas-refleksem, podłogowa
Pasmo przenoszenia: 29Hz-40kHz
Skuteczność: 90dB
Impedancja: 4Ω (min. 2.8 Ω @ 29Hz)
Częstotliwości podziału zwrotnicy: 250Hz, 2600Hz
Zastosowane głośniki: 1 x Wstęgowy głośnik wysokotonowy; 1 x 133mm (5,25”) głośnik nisko-średniotonowy z membraną z włókna węglowego; 3x133mm (5,25”) głośnik niskotonowy z membraną z włókna węglowego
Wymiary (S × W × G): 178×1185×319mm
Waga: 25kg/ szt.
Najnowsze komentarze