Opinia 1
Jak wygląda współczesny rynek źródeł audio widać jak na dłoni. Lwią część zagarnęły dla siebie pliki, wyglądający jeszcze kilka lat temu na chwilową modę analog na dobre wrócił do łask, okopał się na z góry upatrzonych pozycjach i nigdzie się nie wybiera a wieszczona co najmniej od dekady rychła śmierć srebrnych krążków uparcie nie chce nadejść. Ba, doszło wręcz do tego, że marki oficjalnie ogłaszające koniec inwestycji w tej materii (vide wielce znamienny w swej nazwie Mohican Hegla) musiały w trybie pilnym zrewidować swe stanowisko i chcąc utrzymać się w grze jednak wrócić do tematu (Hegel Viking). I gdy wydawało się, że wszystko powoli wraca do normy o czym świadczyć mogą m.in., reedycje katalogu Polskich Nagrań na SACD, nagle okazało się, że chcieć wcale nie oznacza móc, gdyż dostawców wysokiej klasy transportów (mechanizmów) CD, o ww. SACD nawet nie wspominając, jest jak na lekarstwo. Pokłosiem takiego stanu rzeczy stał się m.in. regres funkcjonalności Ayona CD-35 II względem jego debiutanckiej wersji, czy też zastanawiająca popularność mechanizmów szczelinowych na pułapach dotychczas zarezerwowanych dla klasycznych szuflad, bądź top-loaderów (Musical Fidelity M6 Encore 225 i M8 Encore 500, Mark Levinson № 5101 i № 519, etc.). Całe szczęście są jeszcze marki, które bądź to dysponują własnymi, zapewniającymi im niemalże pełną niezależność rozwiązaniami, bądź zapobiegliwie zadbały o odpowiednie stany magazynowe. I właśnie z reprezentantem drugiej z przed chwilą wspomnianych frakcji przyszło nam w ramach niniejszej recenzji spotkać. Co ciekawe owym reprezentantem jest wytwórca co prawda doskonale znany na światowych salonach, lecz raczej kojarzony ze wzmacniaczami a nie ze źródłami. Skoro jednak kilka spotkań tak z konstrukcjami zintegrowanymi (RI-100, SIA-30, RI-101 MkII, jak i „dzielonkami” (SL – 102 & SM – 011, SL-103 & SS-103, MP-L201 mkII & MP-S201) mamy już na koncie, to najwyższa pora na jedyny w portfolio Vitus Audio zintegrowany (jest jeszcze topowy duet MP-T201 Mk.II & MP-D201 Mk.III) „dyskofon” SCD-025 Mk.II. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo jak specjalista od wysokomocowych amplifikacji radzi sobie ze srebrnymi krążkami, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.
Zanim przejdziemy do omówienia aparycji naszego dzisiejszego gościa pozwolę sobie na krótką retrospekcję dotyczącą jego drzewa genealogicznego. I tak za praprzodka rodu można śmiało uznać debiutujący w 2007 r. SCD-010, którego w 2013 r. zastąpił model SCD-025, by po kolejnych trzech latach ustąpić miejsca … aktualnej inkarnacji, czyli tytułowemu SCD-025 Mk.II. Zaraz, zaraz, przecież to oznacza, że wzięliśmy na warsztat nie jak to mamy w zwyczaju pachnącą fabryką dopiero co pokazaną światu funkiel nówkę, tylko jakiś pochodzący z wykopalisk starożytny (osiem lat w cyfrze to przecież wieczność) archetyp. Przewrotnie na powyższy zarzut sam sobie odpowiem … No i co z tego? Skoro cały czas jest produkowany, znajduje nabywców a z racji siedzącego w nim pancernego i modyfikowanego przez Vitusa napędu Philips CD Pro 2LF z pobłażaniem patrzącego na bazującą na komputerowych CD/DVD-ROM-ach konkurencję, to śmiem twierdzić, że podobnie do wyrafinowanej whisky, bądź dobrego wina wraz z wiekiem jego realna wartość rośnie a nie spada. I to wbrew przekonaniu samego producenta, który już w momencie wprowadzania na rynek aktualnej odsłony 25-ki uważał format CD za … martwy.
Wracając jednak do meritum, jak to u Duńczyków od zarania dziejów bywa funkcja przypisana danemu urządzeniu ma się praktycznie nijak do jego wyglądu, gdyż unifikacja brył i szaty wzorniczej, z układem wszelakiej maści wyświetlaczy oraz guzikologią jest niezmienna niczym mundurki w szkołach dla krnąbrnych panien. Dlatego też stawiając 25-kę w sąsiedztwie mojej dyżurnej 101-ki poza delikatnym przeskalowaniem w dół w domenie wysokości śmiało możemy mówić o iście bliźniaczym podobieństwie. Z tym, że należący do wyżej urodzonych – końcu mamy do czynienia z serią Signature, odtwarzacz może pochwalić się o połowę grubszymi płatami aluminium na froncie od ww. integry, czyli zamiast jednego mają one co najmniej półtora centymetra i odciska to widoczne gołym okiem piętno na postrzeganiu jego solidności i osiągającej imponujące, jak na odtwarzacz, 26kg wadze. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż jak do tej pory wśród goszczących u nas odtwarzaczy rekordzistą pod tym względem był 25 kg Audionet PLANCK. Reszta jest po staremu – dwa frontowe płaty przedziela pionowa czerniona szklana tafla chroniąca ukryty za nią bursztynowy wyświetlacz informujący o wybranym źródle, parametrach odtwarzanego sygnału i czasie/ścieżce „kręcących się” płyt. Lewą i prawą flankę przewidziano na dwa tercety przycisków nawigacyjno – funkcyjnych. A właśnie, jeśli szukacie Państwo kieszeni/tacki, to sugeruję zainteresować się płytą górną, gdyż z racji, iż mamy do czynienia z klasycznym top-loaderem, to właśnie na niej znalazła się odsuwana pokrywa komory transportu. Uwagę zwraca masywny krążek dociskowy swą wagą i posturą przywodzący na myśl te znane z gramofonów. Przypadek? Nie sądzę. Nie mniej zacnie prezentują się plecy z elegancko ukrytymi w dedykowanych komorach wyjściami analogowymi (po parze XLR i RCA) i cyfrowymi (AES/EBU, S/PDIF Coax) oraz kompletnym zestawem wejść cyfrowych z USB akceptującym sygnały PCM do 384kHz/24bit i DSD128 , oraz AES/EBUi S/PDIF Coax kończących pracę na 192kHz/24bit. Wyliczankę zamyka centralnie umieszczone, zintegrowane z komorą bezpiecznika i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wraz z urządzeniem otrzymujemy pendrive’a ze sterownikami, o ile naszłaby nas ochota spiąć go z komputerem pracującym np. pod kontrolą Windowsa i instrukcją obsługi, oraz pilot zdalnego sterowania o którego wielce dyskusyjnej urodzie i jakości jako takiej pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że jest i działa na czym jego zalety się kończą. Oczywiście, przynajmniej do niedawna nic nie stało na przeszkodzie, by łechcąc własną próżność domówić zdecydowanie bardziej adekwatny solidności i aparycji jednostki głównej systemowiec o symbolu RC-010 mk.I za drobne … 1 500 €. Całe szczęście w tzw. międzyczasie (uroki kilkutygodniowych a nie kilkudniowych testów) okazało się jednak, że Duńczycy również uznali, iż dołączany plastikowy OEM niezbyt koresponduje z rangą i jakością wykonania jednostki centralnej, więc na właśnie zakończonym monachijskim High Endzie pokazali nowy, już w pełni aluminiowy sterownik, który lada dzień będzie dołączany do SCD-025 Mk.II jako standardowe wyposażenie.
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to jak już zdążyłem nadmienić w 25-ce użyto modyfikowany przez Duńczyków mechanizm Philips CD Pro 2LF. Ponadto na pokładzie znajduje się układ Q8 upsamplera pochodzi od szwajcarskiego specjalisty w tej materii, czyli ekipy engineered SA. Jak łatwo się domyślić jest on odpowiedzialny za konwersję sygnałów do postaci do 384 kHz/24 bity, które następnie trafiają na osobne dla każdego z kanałów kości DAC Analog Devices AD1955. Jeszcze ciekawiej prezentuje się sekcja zasilania, gdyż rozbudowano ją do iście obłędnej postaci. Nie dość bowiem, że jest czteroczęściowa, to każdą z nich wyposażono we własne trafo z których dwa obsługują po jednym kanale stopnia analogowego a pozostałą parę zaprzęgnięto do zapewniania życiodajnej energii transportowi i sekcji cyfrowej.
No dobrze. Skoro już ustaliliśmy, że 25-ka wygląda jak przysłowiowy milion dolców, szczególnie jeśli zdecydujecie się Państwo na najbardziej wyzywającą opcję Titanium Orange i zbudowana jest na tyle solidnie, by zyskać certyfikat „przeciwpanerności” (o ile tylko takowe są wydawane), to najwyższa pora zająć się jej brzmieniem, które najdelikatniej rzecz ujmując wymyka się standardowym i prostym zarazem ocenom. Powód jest tyleż oczywisty, co przynajmniej początkowo trudny do akceptacji. Mamy bowiem, jakby nie patrzeć, do czynienia ze źródłem/przetwornikiem na wskroś cyfrowym i w dodatku opartym na podobno bezdusznym krzemie. W dodatku patrząc na historię naszych radosnych bazgrołów co nieco już u nas gościło, więc nawet zbytnio nie przywiązując się do krócej, bądź dłużej rezydujących w redakcyjnych systemach urządzeń zupełnym przypadkiem powinniśmy „liznąć” dobrego dźwięku. Wystarczy bowiem w ramach ustalenia punktów odniesienia po raz kolejny przywołać do tablicy majestatycznego PLANCKA, flagowego Ethosa, o „Zerowym Czesiu” Jacka nawet nie wspominając. To wszystko jednak jest jedynie teorią, gdyż wystarczyło w komorze SCD-025 Mk.II umieścić (oczywiście nie na raz a jeden po drugim) zupełnie nieaudiofilskie albumy „Black Market Enlightenment” Antimatter i „Earn Heaven” Appleseed by dobiegające mych uszu dźwięki podziałały na nerwowe synapsy wręcz porażająco i zarazem skuteczniej od kurary. Okazało się bowiem, że Vitus zagrał w sposób tak organicznie gęsty, że definiowanie go w kategorii li tylko źródeł cyfrowych jest totalnym nieporozumieniem, gdyż po prostu w ramach owej kategoryzacji po prostu się nie mieści. Z kolei podklejanie go pod analog niespecjalnie mu może pasować, albowiem po pierwsze nieobecne są w nim jakiekolwiek szumy tła wynikające z samej mechaniki pozyskiwania danych czy to z winylowych rowków przez igłę gramofonu, czy też z taśmy przez głowice szpulowców. Duński odtwarzacz jest gdzieś „pomiędzy” a poniekąd „ponad” tym z czym do tej pory dane mi było się zetknąć. W dodatku owa gęstość nie tylko nie wyklucza a wręcz uwalnia niespożyte pokłady rozdzielczości i dynamiki, z zapuszczającym się w najmroczniejsze zakamarki Hadesu basem włącznie, lecz nie poprzez epatowanie nimi, tylko za sprawą całkowicie zgodnej z naturą ich dostępność w odpowiednim miejscu, czasie i natężeniu. Dzięki czemu materializacja w moich czterech kątach dysponujących niezwykle głębokimi i aksamitnymi głosami Micka Mossa oraz Krzysztofa Podsiadło stała się niepodważalnym i w pełni namacalnym faktem, w niczym nieustępującym pod względem realizmu uczestnictwu w ich koncertach w ramach Letniej Sceny Progresji, czy dopiero co rozpoczętej trasy z Amarokiem. I to bez zbędnych dylematów, czy to Oni pojawili się u mnie, czy też ja udałem się do nich. Po prostu – realizm oznaczał kontakt bezpośredni i już.
A jak z większymi składami? Jeśli napisałbym, że bajkowo, to byłoby to bardzo lapidarne, zgrubne i płytkie zarazem stwierdzenie li tylko sygnalizujące możliwości tytułowego dyskofonu. Skoro nawet „S&M” Metallici zapewniał całkowitą dematerializację zarówno kolumn, jak i ścian okalających pokój przenosząc mnie w centrum wydarzeń i rozentuzjazmowanego tłumu, to znak, że i z bardziej wyrafinowanym wsadem duński CD-ek sobie poradzi. Zanim jednak do niego przejdziemy warto jeszcze nadmienić, iż przy zachowaniu wspomnianej gęstości i pozornego przyciemnienia nie było mowy ani o limitacji najwyższych składowych, ani spłaszczaniu / spłycaniu sceny mieszczącej nie tylko wydzierganych szarpidrutów, lecz i San Francisco Symphony pod batutą Michaela Kamena. Była iście pierwotna moc, wgniatające w fotel spiętrzenia orkiestrowych tutti, wydawać by się mogło przekraczające poza możliwości moich kolumn pomruki, ale i delikatne muśnięcia strun, czy też kryształowo czyste uderzenia w trójkąt. Czyli kompletny zestaw informacji zawartych w materiale źródłowym podany zgodnie z oryginałem, czyli ze wzorową wiernością wykluczającą jakiekolwiek zabiegi upiększająco-interpretacyjne. Niby mój Ayon też sroce spod ogona nie wypadł, jednak w bezpośrednim porównaniu wyraźnie było słychać, że jednak intensywniej odciska autorskie piętno od swojego skandynawskiego sparingpartnera. Bardziej dopala średnicę i ozłaca górę jednocześnie nieco podbijając przełom średniego i niższego basu kosztem najniżej schodzących dźwięków. Nawet na dość minimalistycznym „Six Evolutions – Bach: Cello Suites” Yo-Yo Ma wiolonczela mistrza w austriackim wydaniu prezentowana jest w bardziej romantycznym wydaniu z akcentem ustawionym na melodyce i barwie z definicja i precyzją obrazowania pełniącymi funkcję uzupełniającą. Z kolei Vitus zachowując liniowość idzie jak przysłowiowy przecinak począwszy od samej góry na najniższych, iście infradźwiękowych tąpnięciach skończywszy, ani myśląc o jakichkolwiek ich osłabieniu, bądź też wzmocnieniu z wrodzoną skrupulatnością pilnując właściwej ostrości kreślących poszczególne bryły linii. Czy w związku z powyższym można zarzucić mu zbytnią analityczność i związaną z nią bezduszność? Absolutnie nie, gdyż jest ich bezdyskusyjnym zaprzeczeniem. Oferuje bowiem taką soczystość i intensywność barw jak najlepsza „szklarnia” do Hasselbladów, gdzie równowaga tonalna jest po prostu ustawiona w punkt – bez ustawionego „pod publiczkę” ocieplenia, bądź też laboratoryjnego chłodu wpadającego w błękit / fiolet przez co wszystkie „ślubniaki” wychodzą jakby były wykonywane w pobliskiej chłodni. Wzorzec naturalności? Niewykluczone, szczególnie na tym pułapie cenowym. Grunt, że praktycznie od momentu, w którym uświadomimy sobie, że przynajmniej ten aspekt jest po prostu taki jaki być powinien uznajemy go za zwolniony z dalszych analiz.
Czy możemy zatem uznać, że Vitus Audio SCD-025 Mk.II jest ósmym cudem świata? Aż tak daleko w zachwytach bym nie szedł, jednak z tego, co dane mi było przez ostatnie kilka … naście (-dziesiąt?) lat usłyszeć śmiem twierdzić, ze przynajmniej wśród zintegrowanych odtwarzaczy CD niezwykle trudno będzie znaleźć mu godnego sparingpartnera. Nie oznacza to jednak, że ktoś nie zna/ma odtwarzacza grającego bliżej jego własnym gustom i lepiej wpisującego się w konkretny system. Jeśli jednak szukacie Państwo odtwarzacza CD zbudowanego w oparciu o dedykowany tejże czynności transport a nie komputerowym DVD-ROM-ie, dysponującego niewiele ustępującymi mu (czyli sekcji transportu) pod względem rozdzielczości i dynamiki wejściami cyfrowymi, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko nieśmiało zasugerować Wam wypożyczenie go na dłuższą chwilę i weryfikację we własnym systemie. Tylko lojalnie uprzedzę, że w większości przypadków powrót do aktualnego stanu posiadania po wypięciu 25-ki oznaczać będzie w najlepszym wypadku krok w … bok. I piszę to nie z podobno wrodzonej złośliwości a dość bolesnej autopsji, co finalnie oznacza, że recenzowany egzemplarz do katowickiego RCM-u raczej już nie wróci … . Chociaż, może i wróci, lecz jedynie po to by pojawić się u mnie ponownie za dosłownie moment, już z aluminiowym a nie plastikowym pilotem na wyposażeniu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC: Aries Cerat Heléne
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Z portfolio tytułowej marki Vitus Audio w swoich progach gościliśmy prawie wszystko. Końcówki mocy, integry, pełne sety wzmacniające pre-power, a nawet przetworniki D/A. Niestety z prozaicznych powodów braku konkretnego zapytania dystrybutora o taką konstrukcję nigdy nie zderzyliśmy się ze źródłem bazującym na płytach kompaktowych. A przecież mimo pozornie totalnego zawłaszczenia rynku przez źródła plikowe poczciwy CD-ek dla wielu z nas nadal jest nie tylko podstawowym dawcą sygnału cyfrowego, ale również jakościowym wzorcem podczas prób oswajania streamingu. Dlatego też niezobowiązująco uzgadniając z katowickim dystrybutorem RCM kolejną sesję testową tym razem padło na co prawda od dawna znajdujące się w portfolio marki, jednak do tej pory nieszczęśliwie omijane przez nas źródło w postaci odtwarzacza płyt CD Vitus Audio SCD-025 Mk.II.
Jak widać na fotografiach, aparycja naszego bohatera nie przykuwa wzroku nienaturalnymi rozmiarami, gdyż mamy do czynienia z średniej wielkości prostopadłościanem. Jednak zapewniam, to tylko pozory, gdyż owo czarne bydlę waży 26 kilogramów. Jak to możliwe przy takich rozmiarach? Odpowiedź jest bardzo prosta, wagę robi pancerna, wykonana z grubych płatów czernionego aluminium obudowa i rozbudowane, a przez to ciężkie zasilanie. To jest na tyle zdradliwe urządzenie, że jak podczas procesu logistycznego się je zlekceważy, można naderwać sobie mięśnie pleców. Jeśli nie i ustawi się je szczęśliwie na docelowym miejscu, zapewniam, mimo pozornej designerskiej prostoty bez problemu nas oczaruje. A w dobrym tego słowa znaczeniu winę za to ponosi ciekawie rozwiązany awers. Jak to u Vitusa jest standardem, bazujący na dwóch grubych panelach przedzielonych czarną, wyposażoną w bursztynowy wyświetlacz, pionową akrylową wstawką. Ale to nie koniec ciekawych wizualnych zabiegów tej części urządzenia. Chodzi mianowicie o wkomponowane w każdą boczną połać serii trzech pionowo usytuowanych, estetycznie opisanych, okrągłych przycisków funkcyjnych. Ich liczba wydaje się być skromna, jednak Menu kompaktu jest na tyle sensownie rozwiązane, że 6 guzików w zupełności wystarcza do kompleksowej obsługi wielu ustawień konfiguracyjnych pod docelowego klienta. Kolejny fajny akcent wizualny to pokłosie wykorzystania króla pośród napędów CD, jakim jest CD Pro-2. To sprawia, że źródło jest tak zwanym Top Loader-em i chciał nie chciał, w górnej powierzchni obudowy musi znaleźć się stosowna wnęka dla usadowienia wspomnianego czytnika. W tym przypadku mamy zlokalizowany tuż przy froncie, lekko zagłębiony, ozdobiony wielkim logo marki, płynnie przesuwany na sankach, prostokątny blok płaskiego glinu, pod którym znajdziemy wspomniany napęd wraz z ciężkim, przez to znakomicie stabilizującym obroty płyty CD dociskiem. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, w zgodzie z obecnymi oczekiwaniami jest na bogato. A to dlatego, że oprócz typowego dla CD-ka zestawu wyjść analogowych RCA i XLR, mamy do dyspozycji dwa zestawy terminali cyfrowych. Tak, tak dwa, bowiem oprócz wejść na wewnętrzny przetwornik w wariantach USB, SPDiF, AES/EBU – często wykorzystywany dla streamowania muzyki, za pomocą gniazd AES/EBU oraz SPDiF możemy dodatkowo wypuścić sygnał cyfrowy do innych odbiorników. Całość oferty przyłączeniowej wieńczy zlokalizowane w centrum pleców zintegrowane z włącznikiem główny. i bezpiecznikiem gniazdo zasilania. Naturalnie jak na tego typu urządzenie przystało, w komplecie startowym SCD-025 Mk.II znajdziemy pilota zdalnego sterowania. Co istotne, widoczny na zdjęciach plastikowy sterownik jest już historią, gdyż niedawno zapadła decyzja dodawania leniucha w wersji aluminiowej.
Czym błysnął nasz bohater? Powiem bez ogródek, że nieźle mną tąpnął. Powód? Już wyjaśniam. Nie od dziś wiadomo, że dobrze zaaplikowany napęd CD Pro-2 jest wręcz gwarantem znakomitego, bo bardzo muzykalnego grania. Jednak jak to zwykle bywa, diabeł takiego stanu rzeczy tkwi w szczegółach, gdyż muzykalność muzykalności nierówna. Do czego piję? Otóż do bardzo istotnego aspektu, jakim jest prezentacja najniższych rejestrów. Zazwyczaj mocne nastawienie aplikacji tego napędu od strony technicznej na plastykę i esencjonalność prezentacji odbija się mniejszą lub większą czkawką w zakresie basu. Jest fajny, bo soczysty i często nawet nieźle zwarty, jednak nierzadko ma problemy z zejściem, odpowiednią dla danego materiału twardością i pokazaniem wyraźnej krawędzi dźwięku. Zgadzam się, że przy znakomitym poziomie czarowania resztą pasma akustycznego to może zejść na drugi plan, jednak w momencie zabawy z konstrukcjami z poziomu High End-u najniższy zakres nie ma prawa mieć forów. Tym bardziej, że jego poprawna prezentacja całkowicie inaczej ustawia brzmienie reszty podzakresów, dzięki czemu z automatu środek staje się bardziej rozdzielczy i rysowany wyraźniejszą kreską, a góra dźwięczniejsza. Muzyka po prostu podana jest bardziej klarownie. Nadal esencjonalnie i energetycznie, jednak z należnym danemu materiałowi podejściem do sposobu uderzenia dźwiękiem i penetracji czeluści dolnego pasma. I gdy dotychczas w swojej zabawie z komponentami audio z podobnym napędem na pokładzie w znakomitej większości spotykałem się z tym pierwszym, fakt faktem, że fajnym w odbiorze sposobem na muzykę – raczej muzykalnie, ale za to z pełną odpowiedzialnością za całość prezentacji, duńskie źródło od pierwszych taktów dało do zrozumienia, że nie idzie na skróty, tylko pieczołowicie dba o każdy niuans prezentowanego świata muzyki. A, że tak dobrego sposobu projekcji basu z tego typu konstrukcji dotychczas nie miałem okazji zaznać, z pełną świadomością tego czynu już w pierwszej linii tego akapitu napisałem, iż ten test był dla mnie ewidentnym pozytywnym tąpnięciem. A to dlatego, że przy znakomitej interpretacji szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny od strony wizualizacji namacalnych źródeł pozornych – to standard podobnych rozwiązań, doszedł odpowiednio podany, tak ważny dla mnie aspekt odpowiedniego posadowienia dźwięku na mocnym i twardym basie. Basie, bez którego w dobrej jakości nawet występy jazzowych trio są lekko upośledzone, gdyż tak fortepian, jak i kontrabas nie pokazują do końca swoich najważniejszych niuansów spod znaku zwarcia brzmienia instrumentu, szybkości uderzenia mocną nutą i dostojności prezentacji. Banał? Powiem tak. Otóż jestem wręcz pewien, że wielu z Was bez zawahania położy przysłowiową rękę na pieńku prawdy, że taki stan ma u siebie. Jednak bez najmniejszej nutki zwątpienia ostrzegam wszystkich odważnych, iż spora grupa piewców tej teorii po konfrontacji z Vitusem cytując klasyka – naturalnie mam na myśli Cezarego Pazurę – z produkcji zatytułowanej „Chłopaki nie płaczą” na 99 procent „Nie miałaby „k&$%a” ręki”. Niestety aby się o tym przekonać, trzeba tego zaznać, inaczej poruszamy się we mgle. Ja w pogoni za taką prezentacją zaopatrzyłem się w przetwornik dCS-a Vivaldi DAC 2 karmiony topowym źródłem CEC-a i sterowany zewnętrznymi zegarami rozbudowując kwestię źródła do granic absurdu, tymczasem okazuje się, że podobną estetykę da się osiągnąć przy użyciu zintegrowanego kompaktu spod znaku Vitus Audio. Naturalnie z nieco inaczej położonymi akcentami na resztę składowych dźwięku, jednak samo podejście do odpowiedniego posadowienia przekazu jest bardzo podobne.
Na potwierdzenie moich obserwacji wystarczyły dwie pozycje. Pierwszą były aranżacje twórczości J.S. Bach-a według Dieter-a Ilg z płyty „B-A-C-H”. I wbrew pozorom nie chodziło o przecież monstrualny gabarytowo fortepian – oczywiście ten również wypadł znakomicie, tylko nadmuchane skrzypce – czytaj kontrabas. Pełne energii, mocno akcentujące nie tylko palec na strunie, samą strunę, ale również feerię wibracji mocno angażowanych do pracy w tym projekcie, dobrze wzmocnionych przez pudło rezonansowe, a mimo to nadal pokazanych z najdrobniejszymi niuansami najgrubszych strun. To była wręcz kawalkada znakomicie wyartykułowanych, mocnych twardych i oczywiście dźwięcznych pomruków, co w przypadku typowego grania CD Pro 2 zazwyczaj podane byłoby w postaci przyjemnych, acz miękkich, raczej płynnych, niż mających wbić słuchacza w fotel brzdąknięć. Wiem, bo kilka lat używałem skąd inąd znakomitego w domenie muzykalności źródła Reimyo. Wówczas bez dwóch zdań wszystko dla mnie wydawało się piękne, jednak po latach doświadczeń okazało się, że finalnie szukam nieco innego sposobu na wyrazistość oddziaływania muzyki. Naturalnie zawsze z przyjemnością wracam do tamtych czasów, jednak na obecnym etapie jestem w innym miejscu. Miejscu nadal pełnym barwy i swobody budowania realiów muzycznych, jednak z bardziej zaawansowanym pokazywaniem faktur ich podbudowy.
Drugim, jeszcze dobitniej pokazującym wagę opisywanego tematu basu był krążek z muzyką filmową najnowszej odsłony „Blade Runner 2049”. Majestatyczne pomruki nie tylko brylowały w najniższych czeluściach dolnego pasma, ale cały czas bardzo wyczuwalnie pokazywały generujące je impulsy. I co bardzo istotne, z szeroką paletą odcieni basu i różnorodności jego energii oraz masującej trzewia modulacji. Nie jako jedna pulpa, tylko szereg następujących po sobie sonicznych, dobrze zaznaczonych i wielobarwnych akcentów. To było na tyle zjawiskowe podanie tego materiału, że jak zwykle w takich przypadkach ten dwuczęściowy zapis kolejny raz przeleciał u mnie od dechy do dechy ciurkiem.
Gdzie widziałbym naszego bohatera? Otóż łatwiej będzie mi wskazać sytuacje, w których nawet najlepszy występ może nie przełamać zastanych barier. Co mam na myśli? Pierwszym, niestety wywołanym prozą życia przypadkiem będzie nieco wymagająca od nabywcy stabilnego stąpania po ziemi, zapewniam, że w pełni adekwatna do proponowanej oferty brzmieniowej, ale jednak spora cena produktu. Zaś drugim to nazbyt ulane w domenie ilości masy potencjalne zestawy. Jak wspominałem, dobrze zaaplikowany CD Pro 2 zawsze oferuje dobrą wagę dźwięku i gdy napotka coś na tym polu już nagiętego do granic przyzwoitości, może okazać się, że mamy zbyt dużo cukru w cukrze. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie podniósł tezy, iż fajna twardość i rozciągnięcie basu tytułowego Vitus Audio SCD-025 Mk.II również z takim problemem mogłaby sobie nieźle poradzić. To natomiast oznacza, że tak naprawdę cała populacja mogących sobie pozwolić na taki wydatek maniaków audio według mnie ma zielone światło. Naturalnie czy opisywany kompakt w stu procentach pokaże na co go stać i wpisze się w zastany system, niestety musicie zweryfikować sami. Z mojej strony powiem tylko, że nasz bohater od pierwszych taktów muzyki dosłownie i w przenośni był pozytywnie wpływającym na moją duszę wcielonym diabłem. Brzmi niebezpiecznie? Nie żartujcie, przecież właśnie o nieziemskie doznania w naszej zabawie chodzi. Nieprawdaż?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: RCM
Producent: Vitus Audio
Cena: 26 500€ (Jet Black, Pure White, Warm Silver); 31 500€ (na zamówienie: Dark Champagne, Titanium Grey, Titanium Orange)
Dane techniczne
Wyjścia analogowe: para XLR, para RCA
Impedancja wyjściowa 80Ω
Pasmo przenoszenia: +800kHz
Odstęp sygnał/szum: >110dB @ 1kHz
Zniekształcenia: <0.01%
Mechanizm: Philips CD Pro 2LF (modyfikowany przez VA)
Master clock: 24.576 MHz +/- 5 ppm
Upsampler: Engineered Q8
DAC: 2 x AD1955 – mono mode
Wejścia cyfrowe: USB B (384kHz/24bit, DSD128); AES/EBU, S/PDIF Coax (192kHz/24bit)
Wyjścia cyfrowe: AES/EBU, S/PDIF Coax (192kHz/24bit)
Pobór energii: 45W; <1W Standby
Wymiary (W x S x G): 135 x 435 x 428 mm
Waga: 26 kg
Najnowsze komentarze