Opinia 1
Kiedy za oknem szaro, buro i na tyle nieprzyjemnie, że nawet nasze czworonogi wyjście na spacer zaczynają traktować jako zło konieczne poważnie zastanawiając się nad osiągnięciem kolejnego stopnia ewolucji i wykształceniu umiejętności korzystania z „ludzkiej” toalety, jedynie kuszące ze sklepowych witryn ociekające srebrem, złotem i czerwienią świąteczne dekoracje, o zawodzących z podłej jakości głośników kolędach pozwolę sobie z racji chęci zachowania higieny języka nie wspominać, przypominają, że już za chwileczkę, już za momencik jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość z nas zasiądzie do wigilijnego stołu. Zanim jednak wylądują na nim właśnie bulgocące kapusty, barszcze, kuszące złocistą panierką ryby i czego tylko dusza zapragnie wypadałoby zadbać o odpowiedni entourage i jakoś przyozdobić własne cztery kąty, nie zapominając przy tym o stanowiącym nasze oczko w głowie systemie audio. Nie, nie, proszę nie kręcić z niedowierzaniem głową i nie memłać pod wąsem zapewnień w stylu „chyba (tu zapewne pojawiłaby się popularna partykuła wzmacniająca) po moim trupie!”. Nie mam bowiem zamiaru czy to nakłaniać, czy wręcz lobbować za zielonym światłem dla naszych SDO (Strażniczek Domowego Ogniska) do dekorowania naszych „ołtarzyków” wszelakiej maści świątecznymi stroikami, serwetkami, trolo-mikołajami, etc., lecz jedynie wprowadzenie nieco blasku do nie zawsze trafiających w gusta naszych Pań zestawów grających a to za sprawą stosownego … okablowania.
Oczywiście powyższe treści proszę traktować ze sporym dystansem i przymrużeniem oka, jednak, gdy dotarł do nas mroczny obiekt pożądania, czyli de facto „podmiot zbiorowy” niniejszej epistoły, o którego starania zapoczątkowaliśmy podczas ostatniego Audio Video Show jasnym stało się, iż poprzez swoją trudną do przeoczenia aparycję wręcz idealnie wpisuje się w bogactwo bożonarodzeniowej ornamentyki, nic a nic przy tym nie umniejszając jego roli, gdyż nigdy nie ukrywaliśmy, nie ukrywamy i ukrywać nie mamy zamiaru, iż co jak co, ale okablowanie już od dawien dawna przestało być li tylko dodatkiem a stało się pełnoprawnym elementem, składową toru audio. Jednak do brzegu, bowiem choć lada moment będącemu bohaterem niniejszego spotkania wytwórcy stuknie piętnaście lat i już w Polsce, bodajże w okolicach 2010-2011r., próbował dystrybucyjnego szczęścia, to jednak dopiero teraz, dzięki nowemu opiekunowi – stołecznemu Audiotite udało nam się pozyskać na testy małe co nieco z zaskakująco bogatego portfolio. O kim a raczej o czym mowa? O przewodach głośnikowych i łączówkach XLR z serii Seraphim duńskiej manufaktury ZenSati na test których serdecznie zapraszamy.
Jeśli ktoś po przeczytaniu wstępniaka zachodził w głowę o co chodzi z tymi świątecznymi analogiami, to choćby pobieżne zapoznanie się powyższym materiałem zdjęciowy powinno rozwiać jego wszelkie wątpliwości. Nie da się bowiem ukryć, że linia Seraphim wręcz idealnie wpisuje się w iście bizantyjskie poczucie estetyki i przepychu jakże bliskie wszystkim miłośnikom świątecznych bibelotów. Jest po prostu złoto i to tak bardzo złoto, że bardziej … złociej (?) chyba się nie da. Złota jest zewnętrzna plecionka ochronna, złote są splittery i złote są wtyki / widły. Całe szczęście pokryte (eko?) skórą walizki, w jakich tytułowe przewody są dostarczane utrzymano w zdecydowanie mniej rzucającej się w oczy czerni, co z drugiej strony jedynie potęguje kontrast i połyskliwość duńskich kabli przy wypakowywaniu (vide unboxing). Jak sami Państwo z pewnością zdążyliście zauważyć zarówno interkonekty, co raczej nie dziwi, jak i przewody głośnikowe, co już wcale takie powszechne nie jest, występują w formie pojedynczych „przebiegów” i w dodatku bez oznaczenia tak kanału (L/P), polaryzacji (+/-), jak i kierunkowości. Oczywiście w przypadku XLR-ów konia z rzędem temu, kto podłączy je odwrotnie a i z lewym i prawym też nie powinno być problemów, jednak przy głośnikowcach i nieco dłuższych przebiegach warto wykazać się po pierwsze uwagą a po drugie … cierpliwością, gdyż jeśli sami wcześniej nie oznaczymy sobie kierunkowości, to przy każdorazowym przepinaniu (a o to w recenzenckich realiach wcale nie tak trudno) proces wygrzewania i układania chciał, nie chciał trzeba zaczynać niemalże od zera.
A teraz nawet nie tyle garść, co dosłownie szczypta faktów i … dywagacji, gdyż ZenSati (nie)stety należy do grona wytwórców, którzy są na tyle lakoniczni w dzieleniu się informacjami o swoich produktach, że wolą powiedzieć za mało, bądź nie wypowiadać się wcale aniżeli zdradzić coś odrobinę za dużo. I tak, patrząc w metrykę naszych gości Seria Seraphim debiutowała, wraz z oczko niższą Cherub w 2012r na CES-ie. Jak się jednak łatwo domyślić 11 lat to szmat czasu, więc i właśnie w tzw. międzyczasie co nieco w budowie naszych dzisiejszych gości (podobno) się zmieniło. W końcu jeśli ktoś bierze się za poprawianie własnego systemu w wieku … dziewięciu lat, a tak właśnie inwencję twórczą dziecięciem będąc wykorzystywał Mark Johansen – założyciel i właściciel ZenSati, to i względem już komercyjnie wypuszczanych w świat produktów raczej taryfy ulgowej stosować nie zamierzał. Dlatego też o ile pierwsze wersje łączówek XLR i głośnikowców wykonywano z siedmiu płaskich skręcanych taśm miedzianych pokrywanych złotem, o tyle obecnie zarówno ich wygląd, jak i budowa uległy zmianie. Dotychczas transparentne koszulki, przez które można było podejrzeć spiralne przebiegi złoconych taśm zastąpił złocisty i już pilnie strzegący dostępu do trzewi przed oczami ciekawskich pleciony peszel. O samych przewodach wiadomo jednak tylko tyle, że oparto je na przewodnikach z platerowanej złotem miedzi, które są zaciskane a nie lutowane, czyli może nie tyle co nic, co jednak niewiele. A wybaczą Państwo, ale teksty producenta o „unikalnej filozofii konstrukcyjnej” pozwolę sobie potraktować z pobłażliwym uśmiechem i puścić mimo uszu. Po prostu zbyt długo param się audio, by nie dorobić się niemalże permanentnej impregnacji na tego typu krągłe i zarazem nic nie mówiące zapewnienia. Jak jednak wiadomo ani solenne deklaracje, ani marketingowa mowa-trawa, ani w większości przypadków nawet dane techniczne uparcie grać nie chcą, więc nie ma co przelewać z pustego w próżne, tylko trzeba zakasać rękawy, wygodnie umościć się w dyżurnym fotelu i samemu ocenić cóż tam Mark Johansen wymodził.
Żeby jednak cokolwiek nie tylko docenić, co li tylko usłyszeć trzeba spokoju – tego wewnątrz nas samych, jak i wokół, oraz ciszy. Jak się jednak z pewnością Państwo doskonale orientujecie przedświąteczny Armagedon niekoniecznie ku temu nastraja. Całe szczęście solucja leżała na wyciągniecie ręki i wystarczyło postępować zgodnie z zawartymi w słowach kolędy „wśród nocnej ciszy …” wskazówkami. Znaczy się większość odsłuchów prowadziłem bądź to późnym wieczorem, czy wręcz nocą, bądź, gdy wymagały tego okoliczności – trzeba było nieco połomotać – w ogólnie przyjętych godzinach biurowych, gdy zarówno domownicy, jak i sąsiedzi wybywali z domu. Wieczorne sesje zainaugurował oniryczno – refleksyjny „Ghosts” Hani Rani, gdzie fortepian przenika się z elektroniką a unikalnego klimatu każdemu z utworów nadaje warstwa wokalna i zaproszeni goście. Może i nie jest to jakaś szalenie wymagająca od systemu muzyka, lecz aby doświadczyć jej genialności i dać się wciągnąć w obecny w niej świat oscylujący na pograniczu życia i śmierci, twardych realiów i ulotności trzeba zapewnić jedno – ponadnormatywną rozdzielczość. Bez niej ww. album wydać się może płytki i miałki niczym leniwie sącząca się we foyer lub windach butikowych hoteli muzyka, gdzie 330ml Perrier kosztuje tyle, co Krug Vintage 2004 w dobrej enotece. A z Seraphim-ami w torze nie tyle wgląd, co oczywistość wieloplanowości i złożoności kompozycji były ewidentne i niepodważalne. Jednak aspekt ów, czyli rozdzielczość, a co za tym idzie wszystkie jej pochodne, nie był osiągnięty na zasadzie eksponowania detaliczności i wyostrzania konturów, bo takie tanie, kuglarskie sztuczki, to jednak na tym poziomie byłyby dyskwalifikujące, a poprzez nader dyskretne znikanie z toru i minimalizowanie świadectwa własnej obecności, ograniczając się jedynie do możliwie najbardziej wiernej transmisji powierzonych im sygnałów. Nie jest jednak tak, że tytułowych ZenSati w ogóle nie słychać, bo można zauważyć pewną, zakładam, że dla większości odbiorców miłą, ale jednak obecną ich autorską sygnaturę. Chodzi mianowicie o niezwykle dyskretne, acz słyszalne minimalne zaokrąglenie i jednocześnie zaakcentowanie najniższych składowych. W rezultacie bas pozostaje świetnie kontrolowany i zróżnicowany, lecz bardzo trudno będzie przyłapać go na zbytniej kruchości, ostrości i przesuszeniu, co pomimo ewidentnego odejścia od ortodoksyjnego wzorca niezwykle trudno byłoby mi uznać za wadę.
I jeszcze jedna rzecz. O ile w ramach recenzji kompletu okablowania Esprit Audio Lumina pod lupę brałem każdy przewód z osobna, o tyle w przypadku Seraphim-ów takiej konieczności nie odnotowałem, gdyż brzmienie tak interkonektów, jak i głosnikówek było ze sobą w 100% zgodne a to, czy występowały solo, czy w duecie nawet w najmniejszym stopniu nie wpływało na finalny osąd całej sytuacji. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że nawet pierwszy i pobieżny kontakt z pojedynczym Seraphim-em dla nieuzbrojonego w odpowiednio pokłady empatii i wystarczająco mocne kontrargumenty odbiorcy mógłby okazać się, przynajmniej w finansowym aspekcie, równie zgubny, co sięgnięcie po twarde używki, bądź poznanie prawdziwej femme fatale a następnie jej podobnych koleżanek. Wpinamy interkonekty i … jest tak, jak powyżej zdążyłem już wyartykułować, czyli co najmniej bardzo dobrze, sięgamy po głośnikowce i tego „dobrze” robi się więcej, ale jednocześnie ani równowaga tonalna, ani wspomniane lekkie zaakcentowanie dołu nie ulegają multiplikacji, więc tak logika, jak i zwykła ludzka ciekawość podpowiadają, że gdy tylko budżet pozwoli warto brnąć w duńskie kable dalej. A im dalej w las, znaczy się w ZenSati, tym tło robi się bardziej nie przeniknione, dźwięki lepiej zdefiniowane i czystsze a muzyka jakby prawdziwsza.
Z nieco mocniejszych, choć nadal niepozbawionych finezji i wirtuozerii klimatów pozwoliłem sobie sięgnąć po dość nieoczywisty, chociażby ze względu na libańskie pochodzenie formacji Ostura krążek „The Room”, a skoro mogłem je również niezobowiązująco „przedmuchać” jeszcze cięższym repertuarem, to i „Descent” Orbit Culture zabraknąć nie mogło. Ale, że co? Że za mocno, za brutalnie i niezbyt świątecznie? A dlaczego miałoby być ulgowo? Skoro na duński komplet trzeba wysupłać „drobne” 200 kPLN, to sorry, ale musi poradzić sobie dosłownie ze wszystkim a nie tylko z cukierkowym „Last Christmas” Wham!. A na ww. wydawnictwie Orbit Culture owe wszystko jest i to zazwyczaj naraz – z reguły skondensowane w każdej minucie dowolnego utworu. Mamy i czysty śpiew i growl, perkusyjne blasty, podwójną stopę, potężne gitarowe riffy i miażdżący trzewia bas. I jest bosko, znaczy się piekielnie, no … dobrze znaczy się. Ani przez moment nie czuć ani kompresji, ani nieradzenia sobie z iście irracjonalnym natłokiem koniecznych do przekazania informacji. Tutaj przesył jest natychmiastowy, bezstratny i podany na złotej tacy, więc uderzenia mają nie tylko impet, ale i za nim idące masę i energię wystarczającą nie tylko do przepchnięcia sań Świętego Mikołaja przez komin Elektrociepłowni Siekierki, co „rozbiórki” i ubicia jego zaprzęgu na kotlety dla zaproszonych na święta gości. No i proszę – jednak na koniec jakiś akcent świąteczny udało mi się przemycić. a tak już zupełnie na serio trudno będzie Państwu znaleźć tak muzykę, jak i system, z którą i w którym „duńskie złotka” nie będą w stanie zrobić i Wam i reprodukowanemu materiałowi dobrze …
Przystępując do testu zestawu okablowania ZenSati Seraphim XLR & Speaker tak na dobrą sprawę nie za bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać. Nie dość bowiem, że na przestrzeni ostatniej dekady z okładem miałem z nimi kontakt wyłącznie okazjonalny, znaczy się ograniczony li tylko do wystawowych, czysto incydentalnych spotkań, to jeszcze i sam producent nie ułatwiał sprawy reglamentując większość informacji natury technicznej. Jakby tego było mało dość ostentacyjne wzornictwo (złote i bynajmniej nieskromne) plus stricte high-endowe ceny mogły stać się impulsem do zapalenia się czerwonej lampki wskazującej na próbę złapania majętnych, acz naiwnych audiofilów na metodę „na wnuczka”, bądź czysto iluzoryczna inwestycję życia (vide „taniej to już było”). Tymczasem tak na ucho, jak i w porównaniu z chodzącą w podobnych pieniądzach konkurencją ZenSati Seraphim nie tylko się bronią, co jak powyższa epistoła dowodzi próbują zająć w pełni należne im miejsce na audiofilskim Olimpie. A skoro grają tak, że „mucha nie siada” a przy tym wyglądają na tyle oszałamiająco, że azjatyccy i nie tylko azjatyccy miłośnicy drogocennego kruszcu zachodzą w głowę czemu jeszcze ich na stanie nie mają cóż innego pozostaje mi, jak tylko wszystkim tym, którym niestraszne prezentowane poniżej ceny, zarekomendować umawianie się na wypożyczenie ich od dystrybutora i weryfikację możliwości we własnych czterech kątach.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Przypadek tej, co by nie mówić bardzo rozpoznawalnej na światowych salonach marek, w odniesieniu do naszego rynku jest ewidentnym przykładem tak zwanego wiatru w oczy. Niby u nas znana, ba kilkanaście lat temu nawet dystrybuowana, ale jakiegoś pospolitego ruszenia ze strony polskich klientów nie zaliczyła. A nie oszukujmy się, ma nie tylko szerokie, ale również spełniające najwyższe standardy jakości brzmienia portfolio, co na tle przywołanej sytuacji tym bardziej zaskakuje. Na szczęście od zeszłego roku sprawy toczą się już bardziej przyjaznym torem, bowiem pojawił się prężny opiekun. Co prawda od pierwszych rozmów do podjęcia dzisiejszej próby testowej minął okrągły rok, to jednak nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się, że wreszcie coś drgnęło. I na szczęście, gdyż kilkunastodniowy okres testowy pokazał, że produkty z tej stajni są naprawdę wysokiej próby. Jakie? Otóż miło mi jest poinformować zainteresowanych, iż dzięki staraniom warszawskiego dystrybutora Audiotite do naszej redakcji trafił zestaw okablowania sygnałowego w standardzie XLR oraz głośnikowego z serii Seraphim duńskiej marki ZenSati.
Co wiemy o naszych bohaterach w kwestii technikaliów? Pewnie się zdziwicie, ale tak dramatycznego trzymania informacji pod kluczem przez producenta chyba nie mieliśmy. Otóż jedyne co udało się gdzieś w otchłani internetu „wygooglować”, to informacja, że mamy do czynienia z kablami jako przewodnik wykorzystującymi miedź powierzchniowo powlekaną złotem, co jak zdradzają fotografie, finalnie ubrano w mieniącą się złotem otulinę przypominającą łuskę. Finito. Jak widać, informacyjnie trochę mało. Ale co by nie mówić, kable robią niesamowite wrażenie wizualne. Czy adekwatne do jakości oferowanego brzmienia? To postaram się rozwikłać w kolejnym akapicie.
Szczerze powiedziawszy, do tego testu podchodziłem z czystą kartą. Markę znałem, ale tylko z relacji znajomych i corocznych wypraw do Monachium, gdzie zawsze przykuwały oczy specjalnie przygotowaną prezentacją. Prezentacją nietypową, bowiem z elektroniką skierowaną nie zwyczajowo frontem, a rewersem do klienta. Rewersem po to, aby niezorientowanym w temacie odwiedzającym jasno dać do zrozumienia, z czym tak naprawdę mają do czynienia. Naturalnie będąc na MOC-u rzucałem niezobowiązująco na nie uchem, ale z racji braku dystrybutora wszelkie notatki z tego pokoju podczas weryfikacji tematów do opisu lądowały w wirtualnym koszu. Jak zatem odebrałem tytułowe złote węże podczas wizyty w moim domostwie? Najważniejsza kwestią był fakt, że wspomniane przed momentem opowieści znajomych nie były wyssane z palca. To zjawiskowe granie. Pełne energii i rozdzielcze, a to wszytko otulone rzadko spotykanym, aż tak czarnym tłem. Po aplikacji tytułowego zestawu okablowania system przestał mnie mamić w wielu aspektach niedopowiedzianym dźwiękiem, tylko dosłownie i w przenośni zaczął wręcz pokazywać wirtualnym palcem, kto gdzie stoi, z jakim pakietem emocji gra, a wszytko kreował na czystej jak łza, skupionej na wykreowaniu jak najbardziej realnego bytu wirtualnej scenie. To prezentacja na tak zwane wyciągnięcie ręki, co moim zdaniem było zasługą dobrego operowania pełną energii esencjonalnością oraz fundującej nam feerię nieczęsto podanych tak dosadnie, a mimo to bez uczucia przekraczania dobrego smaku rozdzielczości. Z jednej strony zderzałem się z agresją, a z drugiej przyjemnymi dla ucha krągłościami. Nic, tylko usiąść i w nieskończoność zatopić się w muzyce, z czego oczywiście bez specjalnego namawiania na ile to możliwe z przyjemnością korzystałem. Co bardzo istotne, z takim zaangażowaniem słuchałem pełnego spektrum muzyki od niespecjalnie dobrze zrealizowanego rocka, przez pełną energii i modulacji wszelkich dźwięków jakie da się zmodulować elektronikę, po jazzowe i barkowe romantyczne wizje. Jak to możliwe? Już zdradzam. Słowo klucz, a tak po prawdzie dwa słowa to pełna pulsująca zebranym w sobie ciśnieniem akustycznym „esencjonalność” oraz zjawiskowa, jednak zachowująca kulturę nawet w najbardziej ekspresyjnych momentach podkreślona czyściutkimi wysokimi tonami „rozdzielczość”. A najciekawsze jest, to, że w sobie tylko znany sposób okablowany ZenSati system i w projekcji mocnego uderzenia wściekłym rockiem Metallici i o dziwo plumkania Johna Pottera z portfolio Claudio Monteverdiego korzystał z tych samych cech brzmienia okablowania. Zazwyczaj jest coś za coś, czyli jeśli gdzieś coś mocno zyskuje, w innym miejscu jest to pewien problem. Tymczasem tutaj był konsensus. Owszem, więcej dobrego wydawały się czerpać ekspresyjne i wiecznie zbuntowane nurty, bo fajnie uderzały mnie nasyconą krągłościami ścianą fal dźwiękowych, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu wspomniana kościelna muzyka dla ducha mimo przecież aplikacji takich samych artefaktów sonicznych nie stawała się nazbyt ulana, czy wręcz ospała. Ot, cechowała ją po prostu większa puszystość, która dobrze podana nawet w z pozoru nadmiarowej ilości nie przeszkadzała, tylko ciekawie podkręcała pewne aspekty danego materiału od namacalności danego źródła począwszy, przez zwiększenie poziomu różnicowania wybrzmiewania każdego z nich, na ekspresji odbioru kończąc. Jak to możliwe? Sam zadaję sobie to pytanie, ale z braku sensownej odpowiedzi parafrazując głośną niegdyś reklamę, mogę powiedzieć tylko jedno, takie rzeczy znajdziecie tylko w High End-zie, do którego złote kable z Danii zaliczają się bezdyskusyjnie. Czy są tego jakieś choćby drobne reperkusje? Albo inaczej. Czy to bezdyskusyjny absolut? Przekornie powiem tak. Seraphim-y znakomite są i basta. Jednak to cały czas wskazywane skupienie się na dosadnej, skądinąd znakomitej wizualizacji poszczególnych bytów na wirtualnej scenie czasem powodowało poczucie zbytniego skupienia się na mikrodynamice kosztem makrodynamiki. Chodzi mianowicie o co prawda tylko w niektóre sytuacje, ale jednak. Jakie? Mam na myśli lekkie ograniczenie swobody kreowania realiów scenicznych w wielkich kubaturach klasztornych lub koncertów na stadionach. Ale spokojnie, wszystko było na swoim miejscu, jednak z uwagi na dosadne kontrolowanie poprawności każdego, nawet pojedynczego dźwięku w materiałach barokowych nieco mniejszą rolę odgrywały realia otaczające muzyków. Nie była to przyducha, czy mgiełka, bo to pierwsze co zniknęło w moim systemie po wpięciu tytułowych drutów. Ale właśnie to dosadne oczyszczenie sceny z panującego w klasztorze dźwiękowego chaosu i mocne nasycenie źródeł pozornych czasem pozbawiało prezentację zapisanego w materiale luzu i nonszalancji wypełniania budowli muzyką aż po sklepienie. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, to nie jest wytykanie wad, tylko pokazanie, jak pewne działania znakomitego okablowania determinowały finalny odbiór bardzo specyficznych produkcji płytowych. Na szczęście bez większych szkód dla obioru zawartych w nich emocji, ale fakt faktem, że czasem lekki brudek i popuszczenie lejców dosadności wybrzmiewania muzyki, mimo pokazania ją mniej wymuskanie, w końcowym rozrachunku wychodzi, że jest nie gorzej, a jedynie inaczej. Oczywiście zaznaczam, to jest z mojej strony zrozumiałe recenzenckie czepialstwo, a nie determinująca końcowy odbiór wada. Tym bardziej, że muzyka kościelna to mój konik i gdy coś w niej zabrzmi inaczej, niż w moim dyżurnym systemie oraz w odniesieniu do zaliczonych osobiście koncertów na żywo w warszawskich kościołach Jana Garbarka z niegdysiejszą grupą The Hillard Ensemble, natychmiast to wyłapuję. Tylko lojalnie ostrzegam, na tym punkcie jestem lekko zboczony, tak więc całą sprawę w ogólnym rozrachunku spokojnie można uznać za zbytnio rozdmuchaną, bo opiniowane kable naprawdę bronią się przez duże „B”.
Czy nasi bohaterowie mogą gdzieś polec? Szczerze? Nie sądzę. To jest na tyle uniwersalne granie, że praktycznie tylko źle zestrojony zestaw może mieć problem z poprawną asymilacją. Powiem więcej. Na tym poziomie jakości – piję do adekwatnego do kabli w kwestii ceny systemu audio – nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. A jedyne co przeciw pełnej konsolidacji z nimi przychodzi mi do głowy, to wyimaginowane gdzieś w głowie potencjalnego nabywcy spojrzenie na naprawdę drobne kwestie w stylu oczekiwani przywołanej przed momentem mgiełki i lekkiego poluzowania lejców prezentacji. Ale to należy już rozpatrywać nie przez pryzmat problemu duńskich kabli, tylko widzimisię danego osobnika. Jednak jestem jakoś dziwnie spokojny, że owe widzimisię jeśli nawet się zdarzy, to na poziomie marginesu błędu statystycznego. Reszta populacji miłośników muzyki w starciu z serią Seraphim polegnie od pierwszych spędzonych z nimi przy muzyce minut.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
ZenSati Seraphim XLR: 46 790 zł / 2 x 0,5 m; 54 190 zł / 2 x 1 m; 61 590 zł / 2 x 1,5 m
ZenSati Seraphim Speaker: 137 890 zł / 2 x 2 m; 152 690 zł / 2 x 2,5 m; 167 552 zł / 2 x 3 m
Najnowsze komentarze