Opinia 1
Parafrazując klasyka śmiem twierdzić, iż są na świecie rzeczy, które nie śniły się nie tylko filozofom, lecz również, jak już po wielokroć udało nam się dowieść, posiadającym zdecydowanie bardziej otwarte od większości populacji umysły audiofilom. Któż bowiem jeszcze kilka-kilkanaście lat temu mógłby przypuszczać, że nieco z przymrużeniem oka traktowane przez analogową brać granie z plików rozwinie się na tyle, że o ile tylko ktoś w tzw. międzyczasie nie złapał analogowego bakcyla, to tak po prawdzie streaming z chmury, bądź własnych repozytoriów stanie się dla niego chlebem powszednim. Ogólnodostępne, intuicyjne i mówiąc wprost, przynajmniej na typowo konsumenckim poziomie tak tanie, że praktycznie całkowicie wyeliminowało piractwo. Jeśli bowiem koszt miesięcznego abonamentu w najpopularniejszych serwisach streamingowych oscyluje w granicach (10 dla studentów) 20-35 PLN, czyli poniżej ceny pojedynczej płyty, a grać można nawet z telefonu i głośnika Bluetooth/soundbara za kilkaset PLN, to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w dzisiejszych czasach trudniej zdigitalizowanej muzyki dosłownie na wyciągnięcie ręki nie mieć aniżeli mieć. I gdy wydawałoby się, że owa powszechność i niemalże bezkosztowość wyklucza jakąkolwiek elitarność i ekskluzywność do głosu dochodzą skażeni audiophilią nervosą złotousi wraz z dedykowanymi ich wysublimowanym gustom urządzeniami i akcesoriami, „chodzącymi” w cenach, przy których stan przedzawałowy, bądź przynajmniej totalne osłupienie u osób postronnych są najłagodniejszymi z objawów iście bezgranicznego zdziwienia. Skoro bowiem za niezobowiązujący zestaw hiszpańskiego Wadaxa (Atlantis Refrence Server + DAC z modułem Akasa) przy kasie zostaniemy poproszeni o uiszczenie kwoty niebezpiecznie zbliżającej się do 1,5 … mln PLN, to znak, że ultra High-End rządzi się swoimi prawami. I właśnie z owej jakościowo-cenowej stratosfery, dzięki uprzejmości stołecznego Audiotite https://audiotite.pl/ udało nam się pozyskać na testy przewód ZenSati sILENzIO USB.
W przypadku ZenSati sILENzIO USB kwestie natury estetycznej są na tyle oczywiste, że prawdę powiedziawszy za bardzo nie ma o czym pisać. Krótko mówiąc druga od góry duńska łączówka jest bezwstydnie złota. No dobrze, z tą bezwstydnością może nieco się zagalopowałem, bo takimi byli reprezentanci serii Seraphim a sILENzIO przecież może pochwalić się nieco tonizującymi przekaz czarnymi splitterami i takimiż końcówkami. Niemniej jednak nadal mamy do czynienia z iście bizantyjskim przepychem a dokładając do tego mogący wprawić w kompleksy znaczną część „górnopółkowych” przewodów zasilających przekrój a co za tym idzie również zauważalną sztywność (warto wygospodarować odpowiednią przestrzeń za urządzeniami, bo pod względem podatności na zginanie i układanie ZenSati nie należy do najbardziej spolegliwych) jasnym jest, że to propozycja dedykowana najpoważniejszym graczom. W dodatku graczom, którzy kierując się własnym słuchem i indywidualnymi upodobaniami a nie bazują li tylko na suchych technikaliach, gdyż akurat tych w przypadku tytułowej łączówki jest jak na lekarstwo. Ot producent był jedynie łaskaw wspomnieć, iż zastosował unikalną konstrukcję i wyjątkowo szczelne/skuteczne ekranowanie oraz izolację, dzięki czemu udało mu się wyeliminować większość zdolnych zaszkodzić transmitowanym sygnałom zewnętrznych zakłóceń. Ponadto konstrukcję oparł na przewodnikach z posrebrzanej miedzi, choć sięgając nieco głębiej do promocyjnej beletrystyki można natrafić na deklaracje wykorzystania oprócz ww. srebra i miedzi również złota, rodu, teflonu, jedwabiu, bawełny i „wielu innych kosztownych materiałów”, ale gdzie, co i w jakiej roli, to już pozostanie słodka tajemnicą Marka Johansena.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu naszego dzisiejszego bohatera aż korciło mnie, żeby przewrotnie przyznać rację kabloscepytkom stwierdzając, iż jest to przewód, który może nie tyle ewidentnie nie gra, co de facto go nie słychać. Zanim jednak w obozie strony przeciwnej wystrzelą korki od szampanów a wśród zdecydowanie bliższej naszym sercom złotouchej braci da się zauważyć lekką dezorientację właśnie wykonaną przez nas woltą/zdradą (niepotrzebne skreślić) pragnąłbym jedynie zaznaczyć, iż powyższa fraza jest jedynie potwierdzeniem stricte audiofilskich prawd i stanu ogólnodostępnej wiedzy a nie ukłonem w kierunku tych, którzy przez pryzmat własnych ograniczeń i/lub zwykłe niechciejstwo, o najprzeróżniejszych ułomnościach nawet nie wspominając, nie uznają za stosowne czegokolwiek „na ucho” weryfikować, bezrefleksyjnie twierdząc, że transmisja cyfrowa to „suche” zera i jedynki a jakby kable, w tym przypadku USB, na cokolwiek wpływ miały, to podpinając je pod czarno białą drukarkę z powodzeniem powinniśmy uzyskiwać kolorowe wydruki. Ba, idąc tym tokiem rozumowania i patrząc na sILENzIO przez pryzmat jego ceny nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś oczekiwał nawet wydruków 3D.
A tak już nieco bardziej na serio, to przecież powszechną wiedzą jest, a przynajmniej być powinien, fakt iż każde fizyczne połączenie w torze audio jest stratne, więc im lepszego „interkonektu” użyjemy tym owe straty będą mniejsze a więc mówiąc wprost dany przewód będzie psuł mniej. I właśnie z takim przypadkiem w ramach niniejszego spotkania przyszło nam się zmierzyć, gdyż sILENzIO wydaje się spełnieniem audiofilskiego ideału połączenia tyleż bezstratnego, co całkowicie, pod względem sonicznym, transparentnego. Dlatego mając świadomość powyższej deklaracji miałem dwa wyjścia – w tym momencie zakończyć dalsze wodolejstwo, gdyż jak opisywać coś, czego nie słychać, bądź też, w miarę skromnych możliwości spróbować wykazać niuanse wyróżniające duński przewód od dotychczas goszczącej u nas konkurencji w stylu WestminsterLab USB Cable Ultra, niżej urodzonego rodzeństwa z serii Zorro, Jormy Reference, Esprit Audio Aura, czy Dyrholm Audio Vision USB. Pierwszym jest oczywiście cena, ale nie bądźmy małostkowi i nie zajmujmy się takimi drobiazgami, gdyż jak już wielokrotnie wspominałem wyroby audio nie są produktami pierwszej potrzeby, więc jeśli się na nie decydujemy, to tylko ze względu na to, że mamy na nie ochotę i możemy sobie na nie pozwolić a nie, że musimy, gdyż bez nich nasza egzystencja byłaby zagrożona. Oczywiście mniej, bądź histeryczne reakcje wynikające z konieczności wypięcia i oddania po-testowego elementu dystrybutorowi wpisane są w naszą naturę, ale bądźmy chociaż przez chwilę dorośli i poważni. To tylko hobby i niezobowiązujący sposób spędzania wolnego czasu a nie krucjaty krzyżowe i nawracanie niewiernych ogniem i mieczem. Za drugi pozwolę sobie uznać jego ponadprzeciętną holistyczność, czyli kompletność. Nie jest to bowiem zbiór kompromisów, które wespół tworzą jakąś mniej, bądź bardziej harmonijną całość, lecz bezlik wybitnych i realistycznych zarazem składowych, które jakby na nie nie patrzeć komponują się w absolutnie rzeczywistą reprodukcję. Chociaż akurat reprodukcja gdzieś tam podskórnie nosi znamiona kopii i wtórności a sILENzIO prowadzi nas do źródła, do pra-wykonu, gdzie jesteśmy w stanie doświadczyć zarówno magii miejsca, jak i konkretnej chwili. Łączy w sobie rozdzielczość i holografię WestminsterLab, wyrafinowanie i elegancję Jormy, zamiłowanie do pulsującego rytmu Espritów, żywiołowość Zorro, czy swobodę artykulacji Dyrholmów, lecz ów zbiór nie przypomina patchworka, bądź ciała muzycznego Frankensteina a misterną mozaikę, bądź wręcz wielkoformatowy kadr o rozdzielczości, plastyce i głębi wprawiających w niemy zachwyt. I tu do głosu dochodzi jeszcze jeden drobiazg. Otóż przy takim poziomie wierności i realizmu wydawać by się mogło, że duńska łączówka będzie w oczywisty sposób bezlitosna dla wszystkich nie do końca poprawnych i dopieszczonych nagrań. Tymczasem jej obecność sprawdza się równie dobrze, jak nasza bytność na koncercie, gdzie jakość dźwięku nie zawsze (rzadko kiedy) zasługuje na miano referencyjnej a jednak fun z uczestnictwa w takim wydarzeniu jest niezaprzeczalny i niepowtarzalny. Dlatego też poza wydanymi na złocie i gęściochach audiofilskim perełkami nie ma co się krygować i jeśli tylko najdzie nas ochota po prostu sięgnąć po ułomne, ale i ulubione zarazem wydawnictwa. Ot chociażby „Symbol Of Life” Paradise Lost, gdzie z jednej strony mamy świetny materiał muzyczny, niebanalne pomysły aranżacyjne i idealne zespolenie ciężaru z melodyjnością a agresji gitar z kojącymi partiami klawiszy, czy wokali Holmesa z gościnnymi, iście anielskimi wtrąceniami Joanny Stevens, ale … sama jakość dźwięku jest może nie podła co cienka jak zadek węża. I zazwyczaj, umieszczając ową pozycję na playliście usilnie próbuję dotrwać do jej końca, by z uśmiechem posłuchać coveru „Small Town Boy” i z przykrością stwierdzam, że niezbyt często mi się to udaje. Po prostu mówię pas zmęczony cykającymi blachami, gitarowym jazgotem oraz brakiem przestrzeni i upośledzeniem namacalności. Tymczasem ZenSati znanym tylko sobie sposobem był w stanie ów bubel może nie tyle przywrócić światu, co doprowadzić na tyle do używalności, że może nie zabrzmiał jak przecież cięższy i bardziej brutalny a jednocześnie pozbawiony ww. mankamentów „Moonflowers” Swallow The Sun, ale już uszu nie ranił. A po album słynących z parania się melodic doom-death-metalem Finów sięgnąłem nie bez powodu, gdyż na ww. Deluxe Edition na drugim krążku znajdziemy „klasyczne” – poddane orkiestracji (m.in. na fortepian i Trio NOX) wersje utworów z pierwszego krążka, które nagrano w … kościele w Sipoo (Finlandia). Mamy zatem klasyczne – naturalne instrumentarium o głębokiej, soczystej barwie, dość oszczędną, acz słyszalną, namacalną aurę pogłosową i wyrafinowanie godne stricte „melomańsko-audiofilskich” oficyn w stylu 2L, czy Taceta. Kluczowym jest jednak fakt niepopadania w zbytnią analityczność i hiper-rozdzielczość, przez co precyzja obrazowania nie przyjmuje antyseptyczno – prosektoryjnej maniery i zamiast muzyki nie zaczyna serwować słuchaczom wyekstrahowanych, pojedynczych dźwięków, które ów nieszczęśnik musi na własny użytek i w czasie rzeczywistym w swej mózgownicy kleić na nowo. A tutaj mamy perfekcyjny stop muzykalności z rozdzielczościom o stopniu realizmu zapewniającym doznania tożsame jakbyśmy zasiadali w którymś ze środkowych rzędów i mogli objąć zmysłami całość spektaklu – poczynając od kubatury sakralnej budowli, po partie poszczególnych muzyków, czy wręcz pojedyncze muśnięcia smyczkiem strun, czy palców na klawiszach fortepianu. Bez sztucznego rozświetlenia, bez ostrego światła studyjnych reflektorów, za to z naturalną plastyką i aksamitną czernią tła godną renesansowych mistrzów.
Skoro zdążyliście się Państwo domyślić, iż ZenSati sILENzIO USB jest dla mnie równie (nie)osiągalny jak 6 litrowy, 650 konny Bentley Continental GT Speed Edition 12 a jego obecność w systemie mogłem potraktować jedynie jako niezobowiązującą, kilkudniową jazdę próbną ww. turladełkiem, to do finalnego podsumowania podchodziłem zarówno z niekłamaną satysfakcją wynikającą z goszczenia go w swych skromnych progach, jak i niemalże ze stoickim spokojem, czy wręcz zdroworozsądkowym dystansem. Jednak ad rem. Czy jest to najlepszy przewód USB, z jakim kiedykolwiek dane mi było się zetknąć w kontrolowanych warunkach w całej mej audiofilskiej historii? Bez wątpienia. Czy sprawdzi się zawsze i wszędzie? Przewrotnie odpowiem, że absolutnie nie, gdyż o ile ma zdolność oddawania piękna muzyki nawet z nieco po macoszemu potraktowanych pod względem techniczno-realizacyjnym nagrań, to już potknięć zaliczonych podczas konfiguracji systemu raczej nie ukryje a wręcz pokaże takimi jakie one są i z tą bolesną świadomością nas zostawi. Jeśli jednak uznacie Państwo, że warto ową rękawicę podnieść i stanąć z nim w szranki, to pozostaje mi tylko szczerze Wam pozazdrościć, jednocześnie lojalnie ostrzegając, iż obecność tytułowej łączówki będzie swoistą trampoliną do dalszych i stety/niestety nieuchronnych upgrade’ów Waszego wydawać by się mogło skończonego systemu. I lepiej wierzcie mi na słowo zanim po sILENzIO sięgniecie, bo miałem go u siebie raptem dwa tygodnie a następstwa jego obecności niejako właśnie się procesują. Ale to już temat na zupełnie inną historię …
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Vitus SCD-025mkII
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Być może zabrzmi to pompatycznie, ale przyznam szczerze, iż bardzo lubię testy zabawek audio, które swą ceną w oczach tak zwanego zwykłego Kowalskiego ocierają się o opary absurdu. I nie ma znaczenia, czy jest to elektronika, okablowanie, czy akcesoria, bowiem dla mnie ważny jest zazwyczaj lekko podniesiony poziom adrenaliny. Naturalnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż abstrahując od wspomnianej ceny teoretycznie obcuję z czymś wyjątkowym w domenie jakości. Jakości, którą zawsze z ciekawością konfrontuję ze swoim punktem widzenia świata muzyki. I gdy po latach starć z wieloma tego typu konstrukcjami wydawało się, że najlepszą zabawę mam już za sobą, do gry niespodziewanie wkroczył od niedawna penetrowana przez nas duńska manufaktura ZenSati. Czym mnie tak pozytywnie potrząsnęła? Co prawda nie jest to ostatnie słowo tego producenta, ale jestem rad, że dzięki zabiegom warszawskiego dystrybutora Audiotite w nasze progi trafił drugi od góry w portfolio marki, naturalną koleją rzeczy przynależności do ekstremalnego High Endu wymagający cenowo przewód ZenSati sILENzIO USB. Zaintrygowani? Jeśli tak, to zapraszam do lektury poniższego tekstu, w założeniu którego należy spodziewać się brutalnego oddzielania ziarna od plew.
Akapit o budowie w sobie znanym przez ZenSati, niestety coraz częściej uprawianym przez wielu innych konstruktorów stylu niestety będzie symboliczny. Mianowicie jedyne co wiemy, to fakt użycia w roli przewodników sygnału wysokiej czystości posrebrzanej miedzi. Nie wiemy nic o ekranowaniu, izolacji, użytych wtykach, wewnętrznym splocie i innych tego typu rzeczach. Jednak mimo braku informacji na temat budowy widzimy efekt finalnego ubrania przewodu w bogato wyglądającą złotą otulinę i zapakowana go w elegancką, obitą skórą skrzynkę z certyfikatem oryginalności.
Czy nasz bohater sprostał zadaniu pokazania palcem większości konkurencji gdzie ich miejsce? Wiem, wiem, to trochę prześmiewcze pytanie, jednak na nieszczęście dla wspomnianego środowiska bardzo bliskie prawdy. Powód? Są dwa. Pierwszym i dla mnie najważniejszym była dotychczas niezaznana przyjemność testowania tego rodzaju akcesoriów cyfrowych. A jak pokazałaby portalowa wyszukiwarka, miałem drogie i bardzo drogie tego typu druty i jeszcze żaden nie brzmiał aż tak blisko mojego codziennego wzorca. To było na tyle zjawiskowe, że gdy już dojrzeję emocjonalnie do obcowania z muzyką na bazie plików, po zaopatrzeniu się w zasilacze liniowe Super10 dla źródła cyfrowego niedawno testowanej przez nas niderlandzkiej marki Farad, kolejnym krokiem będzie ostateczna próba z rzeczonym, tym razem duńskim kablem USB. Na chwilę obecną to nie mój konik, ale w ostatnim czasie już drugi raz poczułem podskórną refleksję, że idzie ku dobremu. Dlatego też podczas rozmów ze znajomymi o tym sposobie słuchania muzyki przestałem używać frazy „nigdy w życiu”. Drugim powodem zaś jest soniczna moc sprawcza. Wpięcie ZenSati sILENzIO USB było czymś na zasadzie przeskoczenia mojego toru plikowego do innej ligi. A przecież nadal Lumina U2 Mini zasilał niedrogi kabel sieciowy Vermöuth Audio Reference Power Cord, sygnał czyścił podstawowy switch Silent Angel Bonn N8, a dane od switcha do Lumina płynęły przyjemnym w odbiorze, ale jednak zdroworozsądkowo kosztującym i tak grającym kablem Next Level Tech NxLT Lan Flame. Teoretycznie tak skonfigurowany set powinien zabić potencjał sILENzIO, tymczasem muzyka w dobrym znaczeniu tego słowa wręcz wybuchła. Trysnęła dobrze zbilansowaną esencją. Pełną nie tylko kontrolowanej, ale również wielobarwnej energii, co przy wsparciu przez swobodnie wybrzmiewające, dalekie od nachalności, a mimo to prezentowane z rozmachem wysokie tony sprawiło, że przekaz uderzał mnie odpowiednim impulsem bez jakiegokolwiek poczucia wysilenia. To od momentu nabycia dużych gabarytowo kolumn jest dla mnie wyznacznikiem high end-owego grania, czyli owszem, trzeba grać mocnym impulsem, jednak należy nie unikać jego przerysowania w domenie nachalności. Niższe serie ZenSati również grają fajnym, bo mocnym i bogatym w informacje środkiem oraz dobrze zdefiniowanym basem, jednak ich prezentacja obciążona jest estetyką lekkiego prężenia muskułów. To może się podobać i wiem, że się podoba, ale powinno występować do pewnego poziom jakości dźwięku. W tym przypadku w każdym aspekcie projekcji na szczęście mamy niezbędny do wybrzmienia najcichszej nuty spokój. Bez pogoni za wyczynowością, tylko praca nad pokazaniem clou danego materiału. Nie za ładnie, nie za brzydko, tylko w punkt. A trafienie w punkt to właśnie unikanie ekstremów. No może z jednym wyjątkiem. Chodzi oczywiście o rozdzielczość. Rozdzielczość, która moim zdaniem jest głównym pozytywnym „winowajcą” brzmienia naszego bohatera. A to dlatego, że rozsądnym zdjęciem woalki z wirtualnej sceny pozwala błysnąć umiejętnościami nawet najniższym rejestrom, które po odsłonięciu wielu wcześniej skrytych odcieni wydają się schodzić nieco niżej. A nie od dziś wiadomo, że ten zakres z racji bezproblemowego zejścia moich kolumn poniżej 20 Hz jest dla mnie czymś na kształt podstawy do wydania pozytywnej oceny całej prezentacji spektaklu muzycznego. Spektaklu, którego w aż tak wyśrubowanym jakościowo wydaniu przez połyskującego złotem Duńczyka w najśmielszych snach się nie spodziewałem. Naprawdę szacunek.
Gdy przyszedł czas na puentę, nie będę owijał w bawełnę, tylko to co mam do zakomunikowania powiem wprost. Otóż tytułowy duński przewód Zensati Silenzio USB jest znakomity. Wszystko co robi, robi na tyle dojrzale, że naprawdę trzeba mieć mocno zmasakrowany pod względem brzmienia system, aby miał problem uzyskać z nim pełną synergię. Jest dynamiczny, esencjonalny, kolorowy, rozdzielczy i gra bez wysiłku, czego w tak wyśrubowanym wydaniu próżno szukać u większości drogiej konkurencji. A że swoje kosztuje, cóż, jest klasycznym przykładem adekwatnej wyceny w stosunku do oferowanej jakości. Dla mnie to całkowicie zrozumiałe.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Cena: 44 290 PLN/ 0,5m; 54 190 PLN / 1m; 63 990 PLN / 1,5m
Najnowsze komentarze