Opinia 1
Niniejszy tekst jest kolejnym, niezbitym dowodem na to, że jeśli tylko coś z goszczącej u nas na testach misternej, przygotowanej przez dowolnego dystrybutora układanki wpisującej się cykl tzw. „systemów marzeń” wpadnie nam w ucho i oko, to ani chwili nie wahamy się by zostawić owo coś na solowe występy. Tak też było i tym razem, gdy ekipa krakowsko – warszawskiego Nautilusa zjawiła się z załadowanym po dach elektroniką Accuphase, Phasemation, kolumnami Lumen White i topowym okablowaniem Siltecha potężnym dostawczakiem. O tym jak powyższy set wypadł mogliście Państwo już jakiś czas temu przeczytać na łamach naszego magazynu, jednak w tzw. międzyczasie, uznaliśmy z Jackiem, że w całym tym natłoku informacji i pisanych na gorąco obserwacji pewien drobny szczegół może nie tyle się zatrzeć, co rozmienić na drobne i być jedynie jedną z wielu składowych nadrzędnej całości a warto byłoby poświęcić mu kilka odrębnych zdań. Mowa o najmłodszym przedstawicielu topowej serii holenderskiego Siltecha – przewodzie zasilającym Triple Crown Power, z którym pierwszy raz mieliśmy okazję się zaprzyjaźnić podczas polskiej, lipcowej premiery zorganizowanej w warszawskim salonie dystrybutora.
W ramach artykułowania wrażeń organoleptycznych w przypadku zasilających „trzech koron” pierwsze skrzypce grają dwie dość odległe od siebie składowe. Pierwszą jest oczywista biżuteryjność i prawdziwy przepych konfekcji poczynając od firmowych, prostopadłościennych muf, poprzez połyskliwy granat ochronnej otuliny na topowych wtykach Furutecha – fenomenalnych 50-kach NCF skończywszy. Drugą natomiast jest najdelikatniej rzecz ujmując dyskusyjna ergonomia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przy półtorametrowym przewodzie, kosztującym tyle co wypasiona wersja ŠKODY Citigo albo Hyundaia i10 zachodzi prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż jego potencjalny nabywca dysponuje odpowiednio przestronnym lokum, by bez zbytnich alpejskich kombinacji bezstresowo go ułożyć za sprzętem, ale zwykła uczciwość nakazuje mi wspomnieć o pewnym drobiazgu. Otóż Siltech Triple Crown Power charakteryzuje się dość iluzoryczną podatnością na zginanie a gdyby nie obecne pomiędzy mufami a wtykami cieńsze odcinki swoją „wiotkością” byłby w stanie dorównać „pytonom” Bauty. O wadze nawet nie wspominam, bo trzy ( a co, jak szaleć to szaleć a jak testować referencję zasilania to od razu po całości – od ściany po wzmacniacz i źródło) skórzane nesesery z Siltechami ważyły w sumie tyle co niejedna high-endowa integra. Oczywiście trudno uznać to za wadę, gdyż płacąc bądź co bądź okrągłą sumkę możemy mieć przynajmniej pewność, że Edvin Rijnveld w swoich flagowcach nie oszczędzał na monokrystalicznym srebrze, z którego wykonano współosiowo skręcone grube żyły tytułowych przewodów. Aha, i jeszcze jedno. O ile w interkonektach końcowe odcinki (za mufami) można było w pewnym stopniu obracać, o tyle kable zasilające owej funkcjonalności zostały pozbawione.
Salonowo – wyjazdowe sesje może i sprawdzają się pod względem towarzysko – rekreacyjnym, jednak merytorycznie dają jedynie przedsmak i co najwyżej blade pojęcie o realnych walorach danego urządzenia, bądź wchodzącego w skład większej całości pojedynczego elementu. Dlatego też mając na koncie odsłuch w salonie dystrybutora, oraz zdecydowanie bardziej miarodajne sesje ze wspomnianym systemem marzeń byłem bardzo ciekaw, jak Triple Crowny sprawdzą się może nie solo, gdyż dysponowaliśmy trzema sztukami, co w tercecie i to niekoniecznie egzotycznym. Zamiast jednak pozwolić im od razu wyłożyć wszystkie karty na stół postanowiłem nad wyraz wysublimowane doznania sobie niespiesznie dozować, powoli acz systematycznie ową dawkę zwiększając. Dlatego też pierwszy Siltech pojawił się między ścianą a listwą, kolejny powędrował z listwy do wzmacniacza a prawdziwą wisienką (choć fani piłki kopanej ostatnimi czasy preferują truskawki) na torcie okazał się trzeci, zaimplementowany w odtwarzaczu.
Jak z pewnością się Państwo domyślacie za każdym razem poprawa była słyszalna, lecz przynajmniej pierwsza faza upgrade’u nie wywołała u mnie zbytniego entuzjazmu. O ile bowiem cały system bezapelacyjnie zyskał na rozdzielczości i swobodzie, to prawdę powiedziawszy skali zmian daleko było do efektu Wow! i jakiejś spektakularnej transformacji. Śmiem wręcz twierdzić, że gdybym w tamtym momencie dysponował kwotą wystarczającą na zakup Trzech Koron, to zamiast pojedynczego Siltecha bez chwili wahania wybrałbym … trzy Furutechy DPS-4 osiągając nie tylko leszy efekt finalny, lecz również zostałyby mi w kieszeni „drobne” wystarczające na zabranie rodzinki na ferie zimowe w Alpy. Czyli co, lipa? Ano niekoniecznie, bo przepięcie Siltecha sprzed listwy za nią uaktywniło tzw. „czary” i to „czary” dalekie od zarzucanym otumanionym audiofilom voo-doo, tylko takie prawdziwe – lepsze niż dawniej pokazywali w TV u Davida Copperfielda. Jedynie zasygnalizowana wcześniej rozdzielczość i swoboda stały się faktem a do głosu oprócz poszerzenia sceny dźwiękowej doszły dalsze, schowane dotychczas w cieniu plany. Co ciekawe efekt ten nie wynikał, nie był pochodną jakiegoś perfidnego „majstrowania” w dźwięku, lecz ewidentnym skutkiem jego oczyszczenia. Zwiększenie stężenia holenderskiego srebra w torze zasilającym jedynie poprawiało, intensyfikowało powyższe zmiany przy czym w finalnej konfiguracji, z trzema Triple Crownami ze zdziwieniem odkryłem, że nie sposób mówić w ich przypadku o dość częstym w takich sytuacjach przesycie i jak to mawiał klasyk, zbyt dużej zawartości „cukru w cukrze”. I w tym momencie dochodzimy do sedna, czyli do wspomnianego już kolokwialnie mówiąc braku majstrowania czy to przy równowadze tonalnej, czy przy poszczególnych składowych. Siltechy bowiem nie „robią” dźwięku pod publikę a jedynie go oswabadzają i oczyszczają a jak z pewnością zdajecie sobie sprawę nie da się sprawić, by cokolwiek było zbyt wyswobodzone, bądź zbyt czyste. Tak też jest i w tym przypadku a zachodzące zmiany mają charakter powszechny i globalny. Słyszymy zatem zdecydowanie więcej / lepiej, ale nie przekraczamy granic realizmu, nie przechodzimy na ciemną stronę mocy, gdzie zamiast astmatycznego Dartha Vadera rządzą karykaturalne samplery. Dlatego też kontakt z takimi dziełami jak „Misa Criolla / Navidad Nuestra” z Mercedes Sosą, czy „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda nie tylko przypominał prawdziwie audiofilską ucztę, co wręcz przenosił nas czy to do „Boskiego Buenos”, jak śpiewa Kora, czy do mistycznych wnętrz Opactwa Noirlac. Obniżenie, czy też niemalże całkowita eliminacja szumu tła i pasożytniczych artefaktów do tej pory rozmazujących krawędzie źródeł pozornych bezpośrednio przełożyły się na ich nad wyraz realną namacalność i holografię.
Całe szczęście, aby doświadczyć absolutu wcale nie trzeba ograniczać się do dopieszczonych, referencyjnych wręcz nagrań, gdyż do pełni szczęścia w zupełności wystarczył kipiący latynoską energią zremasterowany album „Rodrigo y Gabriela (Deluxe Edition)” wiadomego duetu zachwycający nie tylko bogactwem wybrzmień, ale i łatwością z jaką możną było śledzić grę obojga wirtuozów. Dla porównania moja dyżurna sieciówka, czyli Acoustic Zen Gargantua II prezentowała gitarowy spektakl w sposób nieco bardziej spektakularny i dosadny, co w pierwszej chwili mogło dawać jej pewne „fory”, lecz bezpośredni sparring z Siltechami nad wyraz szybko sprowadził ją i przy okazji mnie na ziemię. Pomimo najszczerszych chęci amerykański przewód niestety nie był wstanie dorównać holenderskiej konkurencji ani pod względem finezji, ani tym bardziej wspomnianej precyzji na swój sposób uśredniając pewne dalszoplanowe niuanse. W dodatku o ile przejście z Gargantuy na Triple Crowna było słyszalnym, aczkolwiek trudnym do wytłumaczenia pod względem czysto zdroworozsądkowym (w domyśle również finansowym) upgradem, o tyle roszada w drugą stronę, czyli z Siltecha na Acoustic Zena okazała się równie bolesna, co świadomość prognozowanej przez ZUS wysokości naszych emerytur. Krótko mówiąc wszystko siadło i przez kilka dni po wypięciu tytułowych przewodów niezbyt pałałem chęcią do włączania swojego systemu.
Nie będę udawał, że Siltech Triple Crown Power nie zrobił na mnie wrażenia, bo zrobił i zrobił je z potrójną mocą. Ponadto wpisał się do elitarnego grona producentów zdolnych zadbać o pełne okablowanie zasilania naszych systemów, gdzie oprócz wspomnianych Baut i Demiurgów Verictum do niedawna prym wiodły nad wyraz mocno spowinowacone z Siltechami … Crystal Cable The Ultimate Dream Power. A właśnie. Przecież na koniec wypadałoby co nieco powiedzieć o ewentualnych różnicach i podobieństwach pomiędzy holenderskimi ziomkami. No to mówię. Crystale były i nadal w moim mniemaniu są wybitne pod względem rozdzielczości, gładkości i dynamiki, jednak Triple Crowny dodają do tego jeszcze więcej swobody, definicji dźwięku i realizmu. Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z przewodami idealnymi? Abstrahując od ich mało akceptowalnej dla większości z nas ceny śmiem twierdzić, że niestety … tak. Ale takie są uroki ekstremalnego High-Endu i trudno mieć do kogokolwiek pretensję, iż na tego typu królewskie insygnia mogą sobie pozwolić jedynie nieliczni.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; Audionet Planck; AVM Ovation MP 6.2
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10; Naim ND5 XS & XPS DR
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audionet Watt; Pass Int-60
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Chyba nie będzie w tym przesady, gdy stwierdzę, iż produkty holenderskiego Siltecha zna cała populacja braci audiofilskiej. Tak było kiedyś, tak jest teraz i sądząc po wieloletnich osiągnięciach marki tak będzie w przyszłości. Jednak biorąc pod uwagę, że na przyszłość przyjdzie jeszcze czas, w dzisiejszym odcinku soundrebelsowych recenzenckich potyczek przyjrzymy się produktowi, na który wielu z nas oczekiwało, a który nareszcie zawitał w naszych skromnych redakcyjnych progach. Co mam na myśli? Tak tak, po recenzenckich bojach kabli sygnałowych i głośnikowych z dużą dozą przyjemności skreślę kilka akapitów o zamykającym linię Triple Crown kablu sieciowym. Naturalnie, aby cała akcja miała sens, dbający o każdy szczegół podobnych starć dystrybutor Nautilus zaopatrzył nas w pełen set drutów, co również według nas jest dobrym posunięciem, gdyż dzięki takiemu postawieniu sprawy dostajemy wolne od spowodowanych obcym okablowaniem przekłamań wnioski. Intrygujące? Dla mnie tak. A jeśli i Wy odczuwacie podobny stan, zapraszam do lektury poniższego, unikającego lania wody tekstu.
Część opisowa tytułowego okablowania będzie powieleniem wcześniejszych relacji, gdyż ogólna budowa i wizualizacja całej serii jest bardzo zbieżna. Gdy spojrzycie na załączone fotografie, zwrócicie uwagę, że główny, zazwyczaj centralny odcinek, każdego z komponentów jest grubym i niestety bardzo sztywnym, ubranym w niebieską plecionkę wężem Boa, który z obydwu stron zaterminowano wykończonymi w matowym złocie prostopadłościanami. Ale to nie koniec atrakcji, gdyż jak przystało na produkt szczytu oferty, z owych wielościennych baryłek w kierunkach do gniazda instalacji elektrycznej i zasilanego urządzenia wychodzą również błękitne, jednak tym razem już o innym odcieniu i nieco mniejszej średnicy około 20-to centymetrowe odcinki z wtykami japońskiego Furutecha w technologii NCF. Tak wykonane przewody zaś celem zabezpieczenia przed uszkodzeniem podczas logistyki i pokazania, że mamy do czynienia z czymś wybitnym, spakowane są do neseserów wyściełanych wymuszającą odpowiednie ułożenie kabli pianką. I gdyby komuś było mało, dodam, iż w dobie podrabiania wszystkiego, co ujrzy światło dzienne, każdy z kabli otrzymuje stosowny certyfikat oryginalności, jakim jest karta magnetyczna z kodem w postaci nadrukowanego na jednej ze złotych baryłek numeru seryjnego. Przyznam szczerze, a jestem również pewien Waszych opinii, iż to w tych czasach jest nieodzowne i dobrze, że producenci w taki sposób dbają o bezpieczeństwo naszych portfeli.
Co ciekawego można powiedzieć o ostatnim elemencie potrójnie ukoronowanej holenderskiej układanki? Z racji powielania przewijających się przez każdą recenzję ochów i achów tylko zdawkowo powtórzę, że dzięki ingerencji pochodzącej z depresyjnych terenów północnej części Europy myśli technicznej świat muzyki staje się bardziej kolorowy. Ale myli się ten, kto sądzi, że mamy do czynienia ze zwykłym zwiększaniem wysycenia, gdyż takie zabiegi stosuje większość konkurencji i tylko najlepszym udaje się nie udusić dźwięku, a i tak Siltech robi to zgoła inaczej. Nikt dotychczas w ten sposób o tym nie pisał? Jeśli tak, to spróbuję przybliżyć Wam mój odbiór zalet trzech koron sekcji zasilania. Chodzi mianowicie o niespotykany dotychczas sposób (no może w niedostępnym już kablu sieciowym Harmonix Milion Maestro można było coś takiego wychwycić) wysycenia przekazu muzycznego bez jego spowolnienia, tylko jakby tchnięcie w niego dodatkowych pokładów energii w dziedzinie ataku dźwięku. Muzyka staje się przez to kolokwialnie mówiąc soczystsza, ale również wydaje się delikatnie przyspieszać. Niemożliwe? Do momentu zderzenia się z omawianym zestawem również myślałem, że w poprzednich starciach miałem omamy słuchowe, ale wychwycenie takiej prezentacji po raz kolejny nie pozwala mi napisać o tym inaczej, niż przed momentem łopatologicznie wyłożyłem. Przemierzając pasmo przenoszenia od najniższych częstotliwości ku najwyższym rejestrom sprawa wygląda następująco. Począwszy od najniższych pokładów basu dostajemy solidny jego zastrzyk, ale co dziwne z lepszą kontrolą. Jest mocniejsze uderzenie, ale jest również kontur. Wspinając się nieco wyżej docieramy do kapiącej wyrazistością kolorów średnicy, jednak i tutaj podobnie do niskich tonów nie gubimy informacji, a wręcz na tle konkurencji słyszymy ich znacznie więcej. I gdy dojdziemy do stawiającego kropkę nad „i” górnego zakresu częstotliwościowego, okazuje się, że przy przed momentem skreślonych aspektach barwowych tak napowietrzonego przekazu muzycznego naprawdę można szukać tylko u firm lubujących się stawianiem na delikatnie przekroczoną barierę neutralności w stronę lekkości muzyki. Tak tak, zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego piszę pewnego rodzaju herezje, ale jeśli mnie znacie, a sądząc po liczbie czytelników kilku z Was wie, że rzadko popadam w niebezpieczną dla bycia bezstronnym euforię, to co zaprezentował recenzowany zestaw kabli sieciowych jak dotąd w moich progach się nie wydarzyło. Gdzie zatem jest haczyk? No cóż, jak to zwykle bywa, coś co jest bardzo dobre, a w tym przypadku rozprawiamy o pewnego rodzaju prześcignięciu konkurencji, z reguły nie jest tanie, co idealnie potwierdza się w przypadku najnowszej linii kabli marki Siltech. Niestety. Ale zaraz zaraz, przecież nikt nie powiedział, że w High Endzie będzie tanio, a tym bardziej, gdy cena odzwierciedla możliwości.
Gdy wpinałem w tor tytułowe okablowanie, wiedziałem, że będzie dobrze, ale nie wiedziałem, jak o tym napisać, aby nie powielać wyświechtanych formułek typu „to fantastyczne kable”. I wiecie co, wbrew pozorom dojście do przelanych na klawiaturę wniosków nie zajęło mi zbyt dużo czasu, gdyż już podczas testowego słuchania proces zbierania wstępnych myśli nakazywał mi spojrzeć na temat na ile się dało przekrojowo. I nie chodziło mi li tylko o walory samych drutów z Holandii, tylko jak to się ma do przewijającej się przez moją samotnię konkurencji. I właśnie taki kierunek jak na dłoni pokazał mi, gdzie tkwi różnica pomiędzy opiniowanymi kablami Triple Crown, a resztą świata. Naturalnie znajdą się użytkownicy, którzy mając bardzo mocno ukierunkowane potrzeby spróbują zanegować zalety holendrów, ale uwierzcie mi, ich liczba będzie znikoma. Dlaczego tak sądzę? Otóż słuchałem całego seta (od sieci, przez sygnał pomiędzy komponentami po kable głośnikowe) w dwóch całkowicie różnych systemach (mój sam w sobie nastawiony na barwę i drugi dla mnie na co dzień zbyt ofensywny) i wnioski były prawie bliźniacze. Ktoś nie wierzy? Nic prostszego, tylko wykonać telefon do dystrybutora i samemu się przekonać.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 13 000 € / 1,5m
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA –
MINI
– panele akustyczne ArtNovion
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze