Bezsprzecznie oczywistym faktem jest, że każda, bez względu na obecną rozpoznawalność pośród potencjalnych klientów marka miała swój mniej lub bardziej spektakularny debiut na szeroko rozumianym rynku konsumenckim. Naturalnym jest również, zdecydowanie głośniejsze wejście uznanego w wielkim świecie producenta, aniżeli jeśli nie początkującego, to nadal będącego w fazie wyrabiania sobie renomy brandu. I patrząc na ten fakt z naszego, często zachłystującego się wielkimi graczami, punktu widzenia często na tym tracimy. O co chodzi? O nic szczególnego, tylko mimowolne niezauważanie ciekawych nowości, które mimo pojawienia się w ofercie rodzimych dystrybutorów bez rozgłosu w światowych periodykach czekając na swoje przysłowiowe pięć minut długo drepczą gdzieś w przedsionku rozpoznawalności. I wiecie co? Dzisiejsza recenzja będzie kręcić się wokół jednego z takich przypadków. Co ciekawe, owa marka pochodzi z kraju uważanego za kolebkę audiofil izmu i co jeszcze dziwniejsze, od kilku lat swoje możliwości udanie prezentuje na jesiennej warszawskiej wystawie, a mimo to cały czas nie może przebić się na tzw. „salony”. Jeśli nadal nie wiecie o czym próbuję zagaić, z przyjemnością informuję, iż rozprawiać będziemy o produkcie z kraju kwitnącej wiśni (Japonii), czyli marce Soul Note i otwierającym jej portfolio wzmacniaczu zintegrowanym SA 710, którego wizytę zawdzięczamy warszawskiemu Audiopunktowi.
Rozpoczynając akapit od aparycji 710-ki i zwracając uwagę na jej gabaryty nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie owa wizualna skromność była główną przyczyną niedawania urządzeniu wielkich szans przez odwiedzających warszawski salon klientów, a to, jak okaże się w dalszej części tekstu, jest dużym błędem. Ale ad rem. Opisywana integra co prawda nie jest demonem wielkości i wagi, ale nie można odmówić jej konstrukcyjnej solidności. Nie jest specjalnie ciężka a co za tym idzie wysoko-mocowa, gdyż w tym wydaniu przy ciężarze 6 kg oferuje jedynie 10W mocy i to dla kolumn o impedancji 8 Ω, ale za to korpus wykonano z drapanego aluminium w postaci grubego płata przedniego i giętej blachy na reszcie obudowy. Może fotografie tego nie oddają, ale uwierzcie mi, ocena na podstawie zdjęć w kontakcie bezpośrednim całkowicie zmienia polaryzację naszych odczuć na plus. Wspomniany w dostarczonej do recenzji wersji czarny front w swym ciekawie wypadającym ascetyzmie oferuje nam jedynie kilka srebrnych dodatków funkcyjnych. Są nimi: symetrycznie umieszczone dwie gałki sterujące urządzeniem (lewa selektor wejść, prawa wzmocnienie), centralnie zaimplementowany srebrny emblemat z logo marki, z lewej strony okrągły guzik włączania, a z prawej gniazdo słuchawkowe. Rzut okiem na 710-kę z lotu ptaka ukazuje dwa ażurowe bloki wentylacyjne, a krótki przegląd pleców zdradza byt trzech wejść liniowych RCA, jednego XLR, podwojonego wyjścia PRE OUT, pojedynczych terminali kolumnowych i gniazda zasilającego. Jak można się zorientować, unikanie przesadności wyposażenia frontu ma pełną kontynuację na tylnym panelu, jednak bez względu na to, wzmacniacz zapewnia pełną kompatybilność z wszelkimi potencjalnymi układankami audio.
Chyba nie zdradzę tajemnicy państwowej, gdy powiem, iż świat audio z jego fantastyczną nieprzewidywalnością jest dla nas dającą pakiet psychicznego wytchnienia odskoczną od codziennego, naładowanego problemami życia. I chyba zgodzicie się ze mną, iż fajnie jest, gdy tak niepozorny maluch pokaże się z tak dobrej strony. Niby każdy, powtarzam, każdy komponent audio ma swoje za uszami i tylko ich wyrafinowanie i co za tym idzie cena jaką za niego trzeba zapłacić sprawiają, że mniej lub bardziej to słychać. W tym przypadku mamy do czynienia ze stosunkowo tanim, słabym mocowo i bardzo niepozornym wizualnie wzmacniaczem zintegrowanym, który mierząc się z okupującym szczyty High Endu rodakiem spokojnie pokazał wiele pożądanych przez zakręconych na punkcie dobrego brzmienia audiofilów cech. Jakich? Przy tak niewielkiej mocy nie wiem skąd, ale dostajemy solidną dawkę masy i ostry rysunek źródeł pozornych. A to wszystko podczas pracy z mimo wszystko stawiającymi spore wyzwanie kolumnami. Dlatego też, spróbujcie zapewnić mu bardziej sprzyjające warunki, a przekonacie się, że to, co w moim teście wypadło tylko dobrze, w odpowiedni skonfigurowanym zestawie okażę się niedoścignionym przez okupującą podobną półkę konkurencję.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Audiopunkt
Cena: 9 000 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 10 W x 2 (8 Ω)
Wzmacniacz słuchawkowy: 3,0 W x 2 (32 Ω)
Przedwzmacniacz: 2,0 V (10 kΩ )
Całkowite zniekształcenia harmoniczne:
Głośniki: 0,2% (10 Hz ~ 100 kHz, 3,3 W, 8 Ω)
Wzmacniacz słuchawkowy: 0,03% (10 Hz ~ 100 kHz, 200 mV, 32 Ω)
Przedwzmacniacz: 0,05% (10 Hz ~ 100 kHz, 2,0 V, 10 kΩ)
Pasmo przenoszenia:
Głośnik: 5 Hz – 350 kHz (+ 0 / -1 dB, 1 W, 8 Ω)
Słuchawki: 5 Hz ~ 400 kHz (+ 0 / -1 dB, 200 mW, 32 Ω)
Przedwzmacniacz: 5 Hz ~ 400 kHz (+ 0 / -1 dB, 2,0 V, 10 kΩ)
Stosunek S/N: 115dB (IHF Network)
Pobór mocy: 32 W (J60065)
Wymiary (S x W x G): 420 x 98 x 243 mm
Waga: 6,0 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze