Opinia 1
Spoglądając przekrojowo na rynek kolumn głośnikowych nawet minimalnie zorientowany w tym temacie miłośnik dobrego brzmienia bardzo szybko dochodzi do wniosku, że ów świat ma wiele odsłon. Co mam na myśli? Nic specjalnego. Chodzi o podstawowe założenia konstrukcyjne, które są bardzo mocnym przysłowiowym stemplem w zakresie cech charakterystycznych danej myśli technicznej? Jakieś przykłady? Proszę bardzo. Jednym tchem jestem w stanie wymienić kolumny tubowe, odgrody, konwencjonalne konstrukcje zamknięte i wspomagane bas-refleksem. Każde z nich mają swoich dozgonnych zwolenników i zatwardziałych przeciwników, ale przy całej wspaniałości dla ewentualnych piewców superlatyw większość z nich nie może pochwalić się jednym z punktu widzenia rozpoznawalności dość ważnym określeniem. Jakim? Może zabrzmi to brutalnie, ale wymienione kilka linijek wcześniej produkty nigdy nie będą określane przydomkiem „kultowych konstrukcji radia BBC”. Banał? Bynajmniej. Sam przechodziłem okres zachłyśnięcia się tą szkołą brzmienia i wiem, że owszem, po jakimś czasie jesteśmy w stanie z tego wyrosnąć, ale nie można odmówić tym kolumnom zjawiskowości oddania najważniejszego dla człowieka zakresu częstotliwościowego, jakim jest magiczna średnica. I wiecie co? Dzisiaj, po kilku latach osobistej zabawy z konstrukcjami Harbetha i dwóch testowych spotkaniach z Grahamami mam niekłamaną przyjemność zaprosić Was na kilka akapitów o kolejnej marce związanej ze słynną rozgłośnią, w postaci angielskich monitorów Spendor SP 100 R2, które na naszym rynku dystrybuuje krakowsko-warszawski Nautilus.
Rozprawiając na temat budowy i wyglądu tytułowych kolumienek najważniejszym dla tej konstrukcji i niestety stojącym w opozycji do światowych trendów aspektem jest trochę pokraczna, bo wielgachna, wpadająca w drgania podczas słuchania muzyki, prostokątna skrzynka. Tak tak, rynek kolumn dąży obecnie do jak największej minimalizacji wibracji obudowy zespołów głośnikowych, a panowie ze Spendora, jak mantra powtarzają od kilkudziesięciu lat, że te posklejane w prostopadłościan, stosunkowo cieknie płaszczyzny są elementem strojenia końcowego brzmienia tych kolumn. Mało tego. Aby dobrze zagrały, najlepiej jest wykorzystać firmowe, również nieco makabrycznie wyglądające podstawki z kwadratowych w przekroju poprzecznym, dość cienkich prętów. Możecie się śmiać, ale próbowałem postawić oceniane monitory na innych standach i niestety z przykrością muszę stwierdzić, iż prezentowany przez dedykowany tandem czar muzyki prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki złej wiedźmy. Zatem reasumując, obcując z produktem o kryptonimie Spendor SP 100 R2 dostajemy dwa nadmuchane monitory z usytuowanymi na przedniej ściance trzema przetwornikami – poczynając od dołu basowym, wysoko-tonowym i średnio-tonowym. Ale to nie koniec wyliczanki, gdyż walka o odpowiedni dla wielkości kolumn zapas najniższego pasma spowodowała pojawienie się na froncie zlokalizowanych na zewnętrznych flankach wysokotonówki dwóch portów bass-refleksu. Ostatnim akcentem awersu setek Spendora jest mocowana w sześciu punktach maskownica. Analiza wyposażenia pleców testowanych Angielek nie będzie obfitować w jakiś rozbudowany słowotok, gdyż znajdziemy na nich jedynie podwojony zestaw terminali przyłączeniowych i zorientowaną tuż nad nimi naklejoną tabliczkę znamionową. Całość oczekującego na werdykt projektu uzupełniają wspominane na początku tego akapitu firmowe standy.
Próba wprowadzenia Was w temat prezentacji świata muzyki przez potomków rodu związanego z radiem BBC już na starcie zmusza mnie do stwierdzenia, że każda ze znanych mi tego typu konstrukcji – Harbeth, Graham, czy dzisiejszy Spendor przy całej zabawie w ciekawe oddanie niuansów średnicy robi to trochę inaczej. Pierwsze dwie stawiają na mocne jej wysycenie z pracą w domenie oddechu muzyki przez Harbethy (Graham ma nieco oszczędniejsze wysokie tony), natomiast SP 100 R2 stawiają bardziej na informacyjność, co natychmiast odbija się na utracie czaru w wokalizach, ale za to w bonusie daje nam spory, ulatujący gdzieś w zbyt gęstych konstrukcjach pakiet danych o mimice twarzy artystów. Czyli ni mniej, ni więcej typowe coś za coś. Gdybym miał przekrojowo napisać, jaki obraz malują tytułowe konstrukcje, wyraźnie zaznaczyłbym, że oferują solidną podstawę basową, nieco szczuplejszą niż wspomniane rodzeństwo (Graham i Harbeth) średnicę i stające w pierwszym szeregu większości materiału muzycznego wysokie tony. To zaś natychmiast powinno zapalić Wam czerwoną lampkę ostrzegawczą, która sygnalizowałaby bardzo uważne podejście do tematu doboru elektroniki. Po prostu zła (czytaj: zbyt oszczędna w masę w centralnym pasmie akustycznym) konfiguracja może spowodować szkodliwe przesunięcie tonacji w górę, a to już krótka ścieżka do obcowania z krzykiem, a nie muzyką, za co w pełni odpowiadać będzie sam użytkownik. Na szczęście moja układanka sama w sobie jest mocno soczysta, dlatego też nie miałem większych problemów z uzyskaniem wyników, które pozwoliłyby na wyciągnięcie testowych wniosków. Jednak zaznaczam, jeśli jesteście wystarczająco zdeterminowani, oceniane kolumny z pewnością da się ułożyć do swojej, nawet bardzo wymagającej estetyki grania, a ja zadbałem jedynie, aby kilkunastodniowa zabawa była w miarę reprezentatywna dla tej marki, a nie w pełni chodziła moimi ścieżkami. Jak zatem wypadła konkretna muzyka na testowej konfiguracji? Na początek poszedł Adam Bałdych Trio „Bridges”. Nie powiem, z pewnością nie było to mistrzowskie na miarę moich ISIS-ów odtworzenie tego krążka. Owszem, niskie rejestry bardzo dobrze budowały dostojność fortepianu i solidnie oddawały energię atrybutów bębniarza. Mało tego. Również wysokie tony błyszczały jak nigdy wcześniej. Jestem pewien, że dla wielu z Was byłaby to referencja, jednak w bezpośrednim zderzeniu z codziennym punktem odniesienia w tej fajnej jazzowej przygodzie ucierpiały trochę skrzypce frontmena. Nie było to matowe szuranie włosia po strunach, tylko coś na kształt szumu z tendencją do popiskiwania, co zepchnęło ten instrument na dalszy plan percepcji, a przecież to generator fal pomysłodawcy kompilacji i to wokół niego miała rozgrywać się cała akcja. Ale po raz kolejny zaznaczam, konfrontuję usłyszane wnioski z ponad dwukrotnie droższymi kolumnami i na wypisane aspekty należy wziąć stosowną poprawkę. Zgoła inaczej wypadł repertuar z muzyką elektroniczną w wydaniu grupy Depeche Mode „Exciter”. Tutaj z racji mocnej obróbki nagrań w stronę zaplanowanej artystycznej sztuczności nie było dyskomfortu w stylu braków w gęstości średnicy. Nawet głos wokalisty za sprawą przypisanej tym konstrukcjom szczegółowości w zakresie wybrzmiewania wydawał się zyskiwać na wyrazistości. Jednym słowem repertuar był wodą na młyn bohaterek naszej pogawędki. I gdy wydawało się, że angielska myśl techniczna jest w stanie dobrze zagrać tylko sztuczną muzą, trochę z odsieczą przyszła jej nasza diva w osobie Anny Marii Jopek z najnowszym materiałem „Minione”. To jest mocno podkręcona w wysyceniu i świeżości grania realizacja, co przy lekkim zaznaczeniu ilości górnych rejestrów znakomicie uzupełniało będące sznytem grania Spendorów niedociągnięcia w zakresie soczystości pasma odpowiadającego za prezentację ludzkiego głosu. I gdy po tym bardzo dobrze pokazującym realia grania Angielek trój-paku pozwoliłem sobie na nieangażujące mnie już tak bardzo, wręcz lajtowe słuchanie muzyki, w odbiorze sumarycznym okazało się, że to co na początku wydawało się dla mnie trochę odstające od znanej mi z innych produktów kultowego klubu radia BBC estetyki prezentacji muzyki, było ich będącym dla wielu melomanów prawdopodobnie łatwym do zaakceptowania znakiem rozpoznawczym. Przecież metka przynależności do elity nie determinuje takiej samej prezentacji dla wszystkich członków, tylko pozwalając na inny sposób myślenia udowadnia fakt różnego pomysłu na muzyką pośród realizatorów radiowych tej samej stacji. Tak po krótce wygląda temat walorów dźwiękowych tytułowych paczek. Z pewnością zauważyliście, że ani razu nie wspomniałem w tekście o sposobie budowania wirtualnej sceny dźwiękowej. Naturalnie zrobiłem to celowo, gdyż rozprawianie na ten temat w przypadku monitorów rodem ze studia byłoby dla nich krzywdzące. One mają to wpisane w kod DNA i najzwyczajniej w świecie nie chciałem obrażać tych produktów paplaniną o podstawowych umiejętnościach.
Spinając cały test w jeden wniosek delikatnie przypominam o solidnym przygotowaniu się potencjalnego zainteresowanego do tematu odpowiedniego doboru współpracujących ze Spendorami SP 100 R2 komponentów. I nie mówię tego, żeby sztucznie budować wokół nich otoczkę wyjątkowości, tylko zwracam uwagę, że swoim sznytem grania zdradzają duże chęci do brylowania w temacie pakietu informacji o nagraniu, co w konfiguracji stawiającej na podobne aspekty może być przysłowiowym gwoździem do trumny zwanej porażką. Obleciał Was strach? Niepotrzebnie, gdyż już niewymagający specjalnych zabiegów dociążania przekazu zestaw audio jest w stanie na tyle dobrze dogadać się z naszymi bohaterkami, że nawet przypadkowe spotkanie we własnej samotni może pchnąć Was w świat zarezerwowany dla posiadaczy kultowych kolumn radia BBC. Zaciekawieni? Zatem ruch po Waszej stronie.
Jacek Pazio
Opinia 2
O utożsamianych z danym obszarem kulturowym czy też nacjią estetykach – szkołach grania napisano tyle, że nie ma sensu tego po raz kolejny powtarzać. Wystarczy tylko wspomnieć, że owe stereotypy, bo inaczej takich skojarzeń nazwać nie sposób odcisnęły głębokie i nadal obecne piętno na branży audio. Całe szczęście świat już od dawna dał sobie spokój z takimi podziałami a że i administracyjne granice coraz częściej dla podróżnych przyjmują formę mijanych, ledwo zauważalnych tablic informujących o zmianie kraju przez który w danym momencie przejeżdżamy nie dziwi fakt, iż dźwięk generowany przez dane urządzenie warto rozpatrywać li tylko w kategoriach wpisującego się w nasze upodobania, bądź z nimi nieco się mijającego. Jednak w całym tym, coraz bardziej zunifikowanym i kosmopolitycznym tyglu są rzeczy, które wydawać by się mogły stałe i niezmienne niczym wzorzec metra w Sèvres. Mowa o klasycznym, legendarnym i u większości z nas, audiofilsko skażonych, przedstawicieli homo sapiens, wywołującym pogodny uśmiech i budzącym jednoznacznie pozytywne emocje „brzmieniu BBC”, czyli estetyce reprodukcji, którą spokojnie można uznać za podwaliny współczesnego Hi-Fi i High-Endu. Nie zdradzę chyba żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że na chwilę obecną pieczę nad ową spuścizną sprawuje trzech wiernych akolitów – Graham, Harbeth i Spendor. O ile jednak z oferty pierwszej z wymienionych manufaktur mieliśmy już okazję przetestować zarówno LS5/8 jak i LS5/9 a obecny dystrybutor Harbetha sprzęt na testy wypożycza z entuzjazmem mogącym konkurować jedynie z chęcią obecnego rządu do odcięcia dotacji dla toruńskiego kaznodziei, uznaliśmy, że nie ma na co czekać i sięgnęliśmy po wyrób trzeciego na powyższej liście producenta. Tym oto sposobem w naszym oktagonalnym OPOSie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soudrebels) zagościły Spendory SP100R2.
Do niedawna 100-ki zwykło uważać się za modele topowe i zarazem zwieńczenie klasycznego dzieła spod egidy inżynierów BBC. Traf jednak chciał, iż od przełomu 2015 i 2016 roku miano flagowców przypada już podłogowym SP-200. Podobny obrót spraw można było zauważyć w portfolio Grahma, u którego po dwudrożnym LS5/8, zamiast trójdrożnego monitora mogącego konkurować w tytułowymi 100-kami Spendora i Monitor 40.2 Harbetha ni stąd ni zowąd pojawiła się potężna podłogówka Votu. Całe szczęście jak widać na załączonych zdjęciach SP100R2 jest ortodoksyjnie klasyczny i do szpiku swych audiofilskich kości, przynajmniej pod względem proporcji i budowy, wierny lata temu wypracowanym dogmatom. Podobnie jest z przypominającymi wykonaną z prętów zbrojeniowych instalację standami. Trudno mieć jednak pretensję o coś, co tak naprawdę było od zawsze i równie nierozerwalnie z monitorami BBC jest kojarzone. To prawdziwa klasyka gatunku a że na tle obecnych trendów i mód sprawiająca wrażenie nieco archaicznej? Cóż, całe szczęście musu zakupu nie ma a miłośnicy wiotkich smukłości i tak i tak skierują swoje zainteresowanie ku filigranowym System Audio, czy też strzelistym Raidho.
Jeśli chodzi o zastosowane przetworniki to śmiało możemy powiedzieć, że w 2/3 za efekt finalny winę ponosi sam producent, gdyż zarówno 30 cm bextrene’owy basowiec, jak i 18 cm polimerowy średniotonowiec powstają w fabryce Spendora w Hailsham (East Sussex) a jedynie 22 mm kopułka dostarczana jest przez norweskiego Seasa zgodnie z brytyjską specyfikacją. Dodatkowo warto wspomnieć, iż przetwornik średniotonowy pracuje w dedykowanej, zamkniętej komorze z MDFu a ściany Spendorów wykonano z MDFu i HDFu o zróżnicowanej grubości, przy czym front i tył są najgrubsze a góra i dół najcieńsze. Dół pasma jest wspomagany dwoma, znajdującymi się na froncie portami bass reflex. Podwójne terminale głośnikowe przykręcono bezpośrednio do pleców kolumn, więc nie będzie problemów z aplikacją dowolnie zakonfekcjonowanych przewodów.
Zanim jednak przejdę do opisu walorów brzmieniowych tytułowych monitorów pozwolę sobie na małą dygresję. Doprawdy trudno mi powiedzieć, co z dostarczoną do nas parą robili poprzedni testerzy, lecz stan, w jakim znajdowały się maskownice kategorycznie wykluczał umieszczenie ich zarówno na kolumnach, jak i udział w sesji zdjęciowej. W związku z powyższym podczas tak odsłuchów, jak i zdjęć wspomniane maskownice pozostawały w kartonie a my całą siłą woli staraliśmy się wyprzeć z pamięci ich wielce żałosną kondycję.
Mając na uwadze domniemany (wynikający ze stanu maskownic) całkiem pokaźny „przebieg” dostarczonej do testu pary kolumn postanowiliśmy jednak również i w naszym dyżurnym systemie nieco dłużej niż zwykle dać spokojnie im się rozgościć. Dlatego też przez blisko tydzień od przybycia Spendory niezobowiązująco sobie „plumkały” w tle a my równie niezobowiązująco, własnousznie weryfikowaliśmy informacje o ponadnormatywnym zapotrzebowaniu angielskich monitorów na przestrzeń i niemalże wrodzonej niechęci do bliskości ścian. Całe szczęście na brak przestrzeni tak z boków, jak i za sobą 100-ki narzekać nie mogły, więc i my jakoś niespecjalnie musieliśmy z ich ustawieniem kombinować i koniec końców wylądowały tam, gdzie większość goszczących u nas kolumn, czyli pomiędzy ISISami.
No dobrze, a jak z dźwiękiem? Cóż, na początek, żeby zbytnio nie psuć niespodzianki powiem, że … zaskakująco i to na tyle, że w pierwszej chwili trudno było nam odnaleźć jakikolwiek wspólny pierwiastek z dotychczas odsłuchiwanymi, namaszczonymi przez BBC konstrukcjami. Ba, nawet z filigranowymi, otwierającymi stawkę maluchami 3/5 nie za bardzo było jak je powiązać. Zamiast bowiem spodziewanego zaokrąglenia skrajów pasma i wielce uzależniającej, nieco wypchniętej i dosaturowanej średnicy w klasycznym, brytyjskim stylu, otrzymaliśmy dźwięk próbujący uchodzić za liniowy i wręcz „studyjnie” rozdzielczy. Góra pasma zamiast stanowić jedynie słodkie, dyskretne dopełnienie polimerowej 18-ki kiedy tylko mogła starała się zaznaczyć swoją obecność, a że niestety pod względem tak gładkości, jak i kultury pracy, o faktycznej rozdzielczości (nie mylić z detalicznością) nie wspominając, dość wyraźnie odstawała od tego, do czego zdążyły mnie przyzwyczaić zarówno zaimplementowane w moich dyżurnych Gauderach „harmonijki” AMT, jak i wklęsłe berylowce ostatnio testowanych Focali Kanta N°2 . Tak po prawdzie również i finezja nie była ich najmocniejszą stroną, więc bardzo szybko zmuszony byłem wyeliminować z przygotowanej playlisty pozycje w stylu „Dystopii” Megadeth, gdyż już pierwsze takty „The Threat Is Real” wywołały silne stany lekowe i obawę nie tyle uszy, co okulary, bo jakoś nie miałem ochoty na wymianę osadzonych w nich poliwęglanowych szkieł. OK, żarty na bok. Góry po prostu, jak na oldschoolowe klasyki, jest zaskakująco dużo i przez to zdecydowanie bliżej im do współczesnej, aniżeli skupionej wokół BBC konkurencji. A że pod względem finezji najwyższych składowych nieco odstają od podobnie wycenionych sparingpartnerów to już zupełnie inna bajka i nic na to nie poradzimy. Tzn. poradzić można, ale sugerować ich nabywcom znalezienie wzmocnienia o dość zwiewnej, czy też przyciemnionej górze wydaje mi się mało eleganckim rozwiązaniem.
Jak już zdążyłem nadmienić średnica stawia raczej na neutralność aniżeli wysycenie i eufonię, więc właśnie w niej można doszukiwać się studyjnej proweniencji. Nie upiększa, nie maskuje i nie stara się za wszelką cenę nam się przypodobać. Wprost i bezpardonowo informuje, przekazuje informacje zawarte na materiale źródłowym, ich ocenę pozostawiając nam. Mamy więc do czynienia z możliwie transparentną reprodukcją a nie interpretacją tego, co znalazło się na odtwarzanych w danym momencie plikach i krążkach. Zatem bez najmniejszego trudu usłyszymy, że Cassandra Wilson uroczo sepleni a Anna Maria Jopek na „ID” lubi sobie mikrofon wsadzić niemalże do gardła. Ot prawda nagrania w najczystszej postaci.
Na sam koniec zostawiłem odtwarzany przez 30 cm woofer dół pasma, który spokojnie również można uznać za godnego reprezentanta epoki w jakiej triumfy święciła brytyjska myśl techniczna skupiona wokół legendarnej rozgłośni. Nie sposób bowiem zarzucić mu zarówno braku wolumenu, czy drajwu, bo w obu tych aspektach Spendory naprawdę nie mają się czego wstydzić i gdy tylko zajdzie ku temu okazja z radością potrafią przyłożyć.
Wystarczy bowiem włączyć tylko ścieżkę dźwiękową z „Gladiatora”, poczekać na „The Battle” a potem przejść się po sąsiadach i przerosić za wywołane małe trzęsienie ziemi. Co prawda krawędzie konturów kreślone są nieco grubszą aniżeli ze sztywnych membran konkurencji kreską, ale tego typu krągłości mają zagorzałe i przede wszystkim wierne grono zwolenników i trudno się temu dziwić.
Pół żartem pół serio można stwierdzić, że Spendory SP100R2 to klasyczny przykład wilka w owczej skórze. Z wyglądu archaicznie klasyczne i w 100% wierne kannom wyznaczonym przez BBC blisko pół wieku temu a za to brzmieniowo stojące niejako w rozkroku pomiędzy tym co było a tym co obecnie króluje na ryku. Czy taki dość karkołomny mix przypadnie Państwu do gusty nie mi w tym momencie osądzać, ale jeśli tylko będziecie mieli możliwość posłuchania 100-ek we własnym systemie, to gorąco Was do tego zachęcam, bo nawet jeśli nie zostano one u Was na stałe, to będziecie mieli przynajmniej satysfakcję, że mogliście je u siebie gościć.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 39 900 PLN para + 2 990 PLN standy
Dane techniczne:
Typ: 3-drożna konstrukcja bass-reflex
Głośnik wysokotonowy: 22 mm kopułkowo-pierścieniowy, chłodzony cieczą
Głośnik średniotonowy: 180 mm, membrana polimerowa Spendor
Głośnik niskotonowy:300 mm, membrana bextrene’owa Spendor
Efektywność: 89 dB (1 W, 1 m)
Częstotliwość podziału: 490 Hz, 3.6 kHz
Pasmo przenoszenia: 25 Hz – 25 kHz
Impedancja nominalna: 6 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 25-250 W
Złącza: zaciski podwójne, złocone
Wymiary (WxSxG): 700 x 370 x 433 mm
Waga: 36 kg/szt.
Dostępne okleiny: Cherry, Dark walnut
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze