Opinia 1
Wygląda na to, że po latach udowadniania całemu światu, że jak coś ma być największe, to obowiązkowo powinno posiadać etykietkę „Made in USA”, również i za wielką wodą ktoś odkrył mrożące krew w żyłach zjawisko downsizingu. Tak, tak, świat jaki znaliśmy do tej pory po prostu się kończy. Nie dość, że kultowy Mustang oferowany jest z w niemalże małolitrażowej 2,3l wersji EcoBoost (jakby komuś klasyczne 4951 cm³ przeszkadzało), to jeszcze do portfolio Forda trafił elektryczny koszmarek Mach-E. Jak się jednak Państwo domyślacie nie będziemy zbytnio skupiali się na branży motoryzacyjnej, lecz na naszym od lat pielęgnowanym ogródku, gdzie wielkie A-klasowe piece ustępują miejsca D-klasowym naleśnikom a potężne kolumny miłym oczom dekoratorów wnętrz „słupkom” okazjonalnie wspomaganym subwoferem. O ile jednak trafienie pełnowymiarowych komponentów pod topór pocieniania i odchudzania można było przewidzieć, to już kable wydawały się dość bezpieczną niszą. Jak się jednak miało okazać płonne to były nadzieje, czego nader namacalnym dowodem jest sprawca dzisiejszego zamieszania, czyli dostarczony przez łódzki Audiofast przewód głośnikowy Stealth Audio Dream Petite V16-T będący de facto pocienioną o ¼ wersją topowego, pełnowymiarowego Dream-a.
Pół żartem, pół serio nie ma jednak co rozpaczać, bo i przysłowiowe ¾ potrafi znacząco poprawić samopoczucie, szczególnie gdy tylko jeden z zainteresowanych ma być … konsumentem. Ja jednak nie o tym, bo nie czas na heheszki. W końcu, jak na Stealth Audio przystało nadal operujemy na pułapie może nie ekstremalnego, ale czego by nie mówić pełnokrwistego High-Endu, bo co jak co, ale 50kPLN za zestaw dwuipółmetrowych głośnikowców to jednak pułap, gdzie żarty już dawno się skończyły a rozmowy prowadzą poważni i wytrawni gracze. Dlatego pozwolicie Państwo, że jednak przejdę do konkretów a te, jak mam nadzieję widać na powyższych zdjęciach są wielce atrakcyjne. Nie dość bowiem, że mamy do czynienia z zauważalnie absorbującymi gabarytowo „linami okrętowymi”, to jeszcze dominuje w nich opalizująca biel przeplatana złotymi żyłami a całość misternie otulono ażurową siateczką, więc o ile tylko nie gustujemy w minimalistyczno – prosektoryjnej estetyce wystroju wnętrz, białych marmurach i tym podobnych klimatach, to śmiem twierdzić, iż „małe marzenia” nie mają szans na wtopienie się okoliczności przyrody w jakich przyjdzie im egzystować. Niemniej jednak, dzięki oczywistym analogiom zarówno z umaszczeniem goszczących u nas jakiś czas temu interkonektów Śakra v.16 XLR, jak i geometrią splotu cyfrowej Octavy AES/EBU nie sposób odmówić im elegancji i wzorowej jakości wykonania. Za oko łapią również nader udanie kontrastujące z bielą przebiegów carbonowe splittery, korpusy wtyków (w dostarczonej parce były to zaskakująco poręczne widły, ale dostępne są również banany) oraz zarezerwowane dla opcji „T” tuleje tuningowe, znane z zasilającego Dream 20-20.
Jeśli chodzi o technikalia, to SDP (Stealth Dream Petite) V16-T ma dość ciekawą budowę, gdyż choć patrząc na jego przekrój można mówić o pewnej wariacji nt. koncentryczności, to wewnętrzny rdzeń stanowi jedynie siedem wiązek para-próżniowych, czyli de facto elastycznych przewodów wypełnionych helem, a dopiero wokół nich poprowadzono właściwe przebiegi sygnałowe. I tak, mamy tam cztery „przekładki” i dwanaście wiązek sygnałowych o średnicy 6mm w bezrezonansowej, rozproszonej konfiguracji LITZ, z których na każdą składa się osiem przewodów solid core – po cztery z miedzi o czystości 99,99% i 99,997% srebra a zarówno srebrne, jak i miedziane żyły występują w dwóch różnych grubościach.
Przechodząc do sekcji poświęconej brzmieniu od razu pozwolę sobie zaznaczyć, iż pomimo dość słusznych (z racji wspomnianego downsizingu, z premedytacją nie piszę o typowo amerykańskiej rozmiarówce) przekrojów i równie zauważalnej wagi Stealthy nie tylko dość bezproblemowo dają się układać, bezwładnie zalegając na podłodze/podstawkach, co oferują zaskakująco mało siłowe i nastawione na spektakularność walory soniczne. Idą więc poniekąd drogą Śakry jednak co nieco przemycają również z własnej sygnatury. Jest to bowiem granie niezwykle przestrzenne, lecz dalekie od jakichkolwiek oznak anemicznej lekkości, czy anorektycznego odchudzenia, gdyż tak dynamika, jak i bas są serwowane z właściwą intensywnością i idealnie dobranymi proporcjami a owa przestrzenność wynika jedynie z kreowania poszczególnych planów nie przed a za linią głośników. Dlatego też pierwsze chwile z SDP mogą zawieść oczekiwania tych, którzy liczą na efekt Wow i przysłowiowy szok poznawczy wynikający z usadawiania się nam na kolanach co bardziej atrakcyjnych szansonistek. Warto jednak mieć świadomość, że tytułowe przewody nie bazują na krótkotrwałej ekscytacji, która zazwyczaj nie jest najlepszym doradcą i potrafi okrutnie zemścić się na łapiących się na takie haczyki nabywcach. Niby zwykło się mówić, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i Stealthy na tle bardziej wyczynowej konkurencji mogą niczym specjalnym w takim, kilkuminutowym sparringu za ucho nie złapać, lecz im dłużej się ich słucha, tym bardziej się właśnie tę liniowość, zrównoważenie, dojrzałość i wyrafinowanie docenia. Nie oznacza to jednak emocjonalnego zdystansowania i energetycznej zachowawczości gdyż na melodyjnie heavymetalowym i wzbogaconym progresywnymi zawijasami „Heaven and Beyond” Knight Area gitarowym riffom nie brakuje nie tylko mocy, lecz i słodyczy a scena wcale nie przybiera postaci monolitycznej i majaczącej na horyzoncie ściany, gdzie gradacja planów operuje na przestrzeni kilku centymetrów, tylko ma właściwą owej progresywnej złożoności głębię i jak już zdążyłem wspomnieć kreślenie planów rozpoczyna nie przed a tuż za kolumnami. Jednak jeśli chodzi o złożoność, to V16-ki rozwijają skrzydła na zdecydowanie bardziej wyrafinowanym repertuarze. I wcale nie oznacza to, że trzeba wgryzać się we współczechę, bądź zakręcone jak baranie rogi free, gdyż nawet około-jazzowa ścieżka dźwiękowa do „Cowboy Bebop” Seatbelts pokaże o co tak naprawdę amerykańskim drutom chodzi. A chodzi o to, by dostarczyć maksymalnie kompletny zestaw informacji w nad wyraz koherentnej a zarazem rozdzielczej formie. Nie ma zatem co liczyć na sztuczne pompowanie źródeł pozornych i wgniatający w fotel basowy podmuch, gdy mikrofony zbierają jedynie barokowe plumkanie w stylu „TARTINI Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen. Wystarczy jednak sięgnąć po „Khmer” Nilsa Pettera Molvær, by przekonać się, że jeśli tylko w materiale źródłowym odpowiednie, infradźwiękowe tąpnięcie się znajdzie, to z pomocą tytułowych przewodów nie tylko usłyszymy je, ale i poczujemy z pełną mocą. Mamy przy tym gwarancję doświadczenia nie tylko samej mocy, poznania faktury i konsystencji samego dźwięku, lecz również przedstawione nam zostaną współrzędne i gabaryt ich źródła a więc instrumentu ją generującego. Oczywiście o ile tylko takowy w naturze istnieje, bowiem przy czysto syntetycznych wytworach ostatnia z wymienionych cech będzie czysto umowna. Aby jednak owo uderzenie nastąpiło musi zostać spełniony warunek jego zaistnienia w reprodukowanym materiale, bo „odchudzone” Dreamy same z siebie niczego nie wyczarują. Niczego również dla siebie nie zatrzymają, więc skoro na „Butterfly” Kari Sál realizator raczył był nieco podkreślić sybilanty i pozwolić górze od czasu do czasu poszeleścić, to z 16-kami w torze zostaniemy o tym fakcie poinformowani. Jednak nie na zasadzie piętnowania, czy dodatkowego podkreślania a jedynie wierności oryginałowi, ocenę pozostawiając słuchaczowi. I myliłby się ten, kto uznałby ów szczegół za element bądź to ograniczający grono słuchaczy, bądź wręcz eliminujący materiał z przyszłych reprodukcji. Nic z tych rzeczy, po prostu Stealthy trzymają się faktów a dzięki owej wierności i wręcz onieśmielającemu realizmowi pozwalają wejść, wgryźć się w nagranie na poziomie intensywności porównywalnej z uczestnictwem w sesji nagraniowej, bądź (w tym przypadku) kameralnym koncercie. Wspominałem z resztą o tej stricte high-endowej cesze nie raz, więc jedynie pokrótce przypomnę, iż od pewnego, zazwyczaj boleśnie wysoko zawieszonego pułapu granica pomiędzy stanowiącą sól naszego hobby reprodukcją a osobistym uczestnictwem w danym wydarzeniu muzycznym jest na tyle cienka, że fakt materializacji, obecności bądź to samych muzyków w naszych 4 ścianach, bądź nas na widownię / w studiu nagraniowym staje się czymś niemalże oczywistym i namacalnym. Znika umowna „szyba” oddzielająca nas od nich / ich od nas. I właśnie ową granicę Stealthy może nie całkowicie eliminują, co wyraźnie „pocieniają” sprawiając, ze staje się jeszcze bardziej transparentna i tak jak one same w systemie, tak i ona nosi znamiona pomijalności. A z resztą, zwróciliście Państwo uwagę, że jakoś niespecjalnie skupiałem się tym razem na opisach klarowności i dopalenia wokali, bądź warunkach akustycznych w jakich dokonywano poszczególnych nagrań? Jeśli tak, to spieszę z wyjaśnieniem, iż nie wynikało to z mojego lenistwa, bądź roztargnienia, lecz po prostu mijało się z celem i było nie na miejscu, bowiem skoro nadmieniłem, że Dream Petite trzymają się faktów i niczego od siebie nie dodając również nic dla siebie nie zachowują mamy do czynienia z odwzorowaniem 1:1, czyli wierną reprodukcją a nie interpretacją, więc jeśli chodzi o powyższe elementy misternej układanki zwanej muzyką, to proszę zapytania kierować do konkretnych realizatorów dźwięku, czemu wybrali takie a nie inne omikrofonowanie, bądź lokalizację sesji nagraniowej, bo na co, jak na co, ale na to nasze tytułowe przewody wpływu żadnego mieć nie mogły i nie miały.
Śmiało mogę stwierdzić, że Stealth Dream Petite V16-T łączą w sobie cechy precyzyjnego narzędzia, z którego pomocą zdolni będziemy dokonać dogłębnej wiwisekcji materiału muzycznego z niezwykle transparentnym i wyrafinowanym elementem audiofilskiego toru audio nastawionego na przyjemność odbioru. Pokazując wszystko niczego nie ukrywa, lecz i nie piętnuje błędów ich ocenę pozostawiając odbiorcy. Jeśli zatem dążycie Państwo w swej mozolnej drodze do osiągnięcia takiego stopnia realizmu, na którym wspomniana oddzielająca wykonawcę od odbiorcy „szyba” praktycznie nie istnieje, to wybór ww. Stealthów wydaje się nader oczywistym i logicznym posunięciem.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak wiadomo, marki kablarskie dzielą się na dwie grupy. Jedną są tak zwani przebieracze gotowców – czytaj kabli z metra ewentualnie dodatkowo wzbogaconych własnymi drobnymi modyfikacjami typu sposób zaplecenia każdej z żył lub dodanie dodatkowych ekranów oraz izolacji, zaś drugą podmioty od podstaw produkujące je samodzielnie, tudzież zamawiające konkretne rozwiązania u podwykonawców według własnej specyfikacji. Naturalnie obie wspomniane grupy są w stanie zaoferować finalnie bardzo dobry efekt soniczny, jednak jestem święcie przekonany, iż dla wielu z nas tak zwany przebieraniec nie wchodzi w grę i chcąc być fair ze swoją życiową karmą szukamy czegoś nietuzinkowego. I jeśli optujecie za tym drugim rozwiązaniem, z przynależącym do drugiej grupy producentem spotkamy się dziś. Jakim? Otóż po testach dwóch wersji kabla sygnałowego i jednego sieciowego dla odmiany będziemy mieli okazję zderzyć się z głośnikowym. A będzie nim dystrybuowany przez łódzki Audiofast amerykański Stealth Audio Dream Petite V16-T.
Tytułowe okablowanie Petite zajmuje 3 miejsce w najwyższej serii Dream marki Stealth Audio. Jednak owa pozycja w żaden sposób nie deprecjonuje poziomu jego zaawansowania technicznego. Co prawda może pochwalić się mniejszą średnicą w stosunku do flagowca, jednak to nadal bardzo skomplikowany projekt. Dla zainteresowanych istotną informacją jest, że mimo, iż każdy z przebiegów dla lewej i prawej kolumny osiąga niezobowiązującą rozmiarowo średnicę ok.32 mm, wewnątrz znajduje się 12 wiązek przewodów sygnałowych 4 bloki po 3 w każdej grupie, przedzielonych okrągłymi piankowymi przekładkami. Każda z 6mm żył składa się z ośmiu indywidualnie izolowanych drutów ze stałym rdzeniem w antyrezonansowej, rozproszonej konfiguracji LITZ. W skład każdego z nich wchodzą dwa różnej grubości przebiegi miedzi (99,99%) i srebra (99,997%) typu solid-core. A to nie koniec istotnych technikaliów, bowiem tak zbudowane przekaźniki sygnału okalają wielordzeniowy, elastyczny, wypełniony Helem rdzeń. To brzmi trochę skomplikowanie, jednak gdyby ktoś chciał poznać dokładnie, jak to wygląda, na stronie dystrybutora znajdziecie stosowny poglądowy przekrój tytułowej konstrukcji. Kończąc ten akapit dość istotną informacją jest jeszcze fakt, że mimo wykorzystana w trzewiach kabli tylu patentów i użycia drutów typu solid-core dość łatwo dają się formować w zaszafkowej przestrzeni. Być może dla wielu to banał, jednak nie raz słyszałem od znajomych, iż sztywność kabla to zmora konfiguracyjna. Tymczasem tutaj temat jest pomijalny. Na koniec ciekawostka w postaci dostarczenia do redakcji wersji kabla z pierścieniem tuningującym brzmienie kabla w zależności usadowienia na jego przebiegu. Robimy to na słuch. I choć proces wymaga najpierw osłuchania się z kablem, a potem mozolnego przesuwania obrączki po jego obwodzie dla uzyskania idealnego brzmienia systemu, gra jest warta świeczki.
Co charakteryzuje brzmieniowo naszego bohatera? Po pierwsze serwuje bardzo dobry pakiet energii. Po drugie robi to w zwarty, unikający nadmiernej otyłości, a przez to uśredniania estetyki ataku sposób. A po trzecie całość prezentacji okraszona jest plastycznymi, acz dźwięcznymi, w końcowym rozliczeniu znakomicie współgrającymi z resztą zakresów wysokimi tonami. Czyli reasumując, aplikacja Petite V16 daje muzyce odpowiedniego kopa, a przy tym nie sprawia poczucia jej nadwagi i ospałości. A to wbrew pozorom jest bardzo istotne, gdyż mimo, że przekroczenie dobrego smaku w tej kwestii na krótką metę może się czasem nawet podobać – pozornie jest muzykalnie i soczyście, to w długoterminowym rozrachunku z pewnością zacznie sprawiać wrażenie znudzenia. Owszem, muzyka powinna nas czarować esencjonalnością i uderzeniem dobrego body, a przez to oczekiwaną namacalnością, tylko to musi być odpowiednio wyważone, I taki stan prezentował nasz punkt zapalny spotkania. Skąd to wiem? Otóż mimo grania mojego zestawu w takiej estetyce już przed aplikacją Amerykanina, po jego zastosowaniu zanotowałem jedynie fajne podkręcenie lubianych aspektów jego brzmienia, a nie przesunięcie odbioru w stronę nadmiernego syropu. Jakie aspekty? Takim najbardziej istotnym było zwiększenie udziału pełnego informacji środka pasma, co sprawiało, że bardzo zyskiwały na tym brylujące w niej źródła pozorne. Czy to gitary w muzyce rockowej, wokaliza nie tylko jazzowa, ale również barokowa wraz z wszelkim biorącym udział w danym projekcie instrumentarium, a nawet modulacje w twórczości elektronicznej, wszystkie te składowe danego wydarzenia scenicznego swą nieco mocniejszą ekspresją powodowały uczucie dosadniejszej obecności w moim pokoju. A co najważniejsze, podkręcenie kwestii średnicy dzięki dobrej kontroli najniższego pasma oprócz fajnego przysunięcia o pół kroku do przodu linii kreowania nadal szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny, nie powodowało żadnych szkód w domenie szybkości zmian tempa następujących po sobie fraz muzycznych, co jest szalenie istotne nawet w elektronice. Ogólnie testowo skonfigurowane brzmienie systemu było nieco cięższe i minimalnie mniej doświetlone w najwyższych rejestrach od mojego codziennego wzorca, ale suma summarum jego esencjonalny drive połączony z niby mniej błyszczącą, ale nadal bardzo rozdzielczą, czyli pełną informacji ogólną prezentacją dosłownie po kilku minutach akomodacji powodowały bezproblemową akceptację takiego stanu rzeczy. Od dołu, przez środek, aż po górę całość brzmiała jakby bardziej plastycznie, ale zawsze z oddaniem najdrobniejszych niuansów szerokiego repertuaru. Zazwyczaj jakakolwiek, nawet pozorna, bo będąca firmowym sposobem na pokazanie innej strony muzyki utrata blasku powoduje u mnie efekt odczuwania efektu kotarki, jednak w tym przypadku było całkowicie inaczej. Jaka była przyczyna takiego odbioru? Do końca nie wiem, jednak tak na szybko uniknięcie wspomnianego syndromu w pozytywnym tego słowa znaczeniu zwalam na karb utrzymania rozdzielczości w dolnym i środkowym zakresie. Było mocno i gęsto, jednak zarazem żywo, co bez problemu przekładało się na co prawda w ciemniejszym wydaniu, ale nadal dobrą witalność dźwięku, a ta na pokazanie zawartej w nim ekspresji. A jeśli system nie wiał nudą, chyba pewne jest, że bez problemu dotarłem do emocjonalnego sedna każdego słuchanego materiału. I nie było znaczenia, czy to rockowy bunt, czy sakralne pieśni, gdyż wspomniana radość prezentacji utrzymywała odpowiedni poziom wymowności każdego z ich. Pierwszy cały czas znakomicie stawiał na szaleństwo, zaś drugi nam melancholię i to przez cały proces testowy ze znakomitym raz podkręcaniem, a raz tonowaniem emocji. Żadnego siłowego przerysowania lub zbytniego umilania, tylko punktowe cyzelowanie odpowiednich bodźców w zależności od materiału. A przypominam, było gęściej niż mam na co dzień, a mimo na swój sposób ciekawie, żeby nie powiedzieć, iż mimo nieco innego poziomu światła na wirtualnej scenie tak jak lubię. Bo tak naprawdę najważniejszym w naszej zabawie nie jest sposób w jaki muzyka do nas dociera, gdyż to są tylko nasze pozornie wyimaginowane potrzeby, tylko jakie pokłady emocji wywołuje. A zestaw z opisywanym kablem głośnikowym w moim odczuciu w tej kwestii nie szczędził mi pozytywnych doznań.
W jakich systemach widziałbym tytułowy przewód głośnikowy? Z pewnością wszędzie tam, gdzie nie została przekroczona tak zwana masa krytyczna prezentacji. Nasz bohater w każdym przypadku tchnie w przekaz nieco większy entuzjazm w domenie energii, ale nie sprowadzi go na manowce typu nadwaga lub uśrednienie wizualizacji muzyki. Owszem, odbiór sonicznych bodźców będzie bardziej werbalny, ale najczęściej tylko wówczas, gdy będzie wymagał tego materiał. Zatem jeśli szukacie zastrzyku umiejętnie dozowanej masy w środkowym paśmie – czytaj z odpowiednim oddaniem zawartych w niej informacji, okablowanie kolumnowe Stealth Audio Dream Petite V16-T jest idealnym kandydatem do prób na własnym podwórku. Wzmocni puls muzyki, jednak bez popadania w nadinterpretację tego aspektu, co ewidentnie udowodnił jego mariaż z moim, już samym w sobie soczystym zestawem.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio
Cena: 41 860 PLN / 2 x 2m; + 11 090 PLN / dodatkowe 0,5m
Najnowsze komentarze