Opinia 1
Zgodnie z tym, do czego zdążyli przyzwyczaić nas przez ostatnie dziesięciolecia najpoważniejsi gracze zasiadający przy high-endowym stoliku, kluczowym dogmatem referencyjnej jakości dźwięku jest możliwie wysoka specjalizacja każdego komponentu a więc de facto dezintegracja i niemalże rozbijanie na przysłowiowe atomy urządzeń, które dla większości śmiertelników przyjmują „jednopudełkową” postać. Przesadzam? Bynajmniej, wystarczy bowiem wziąć pod lupę pozornie niewinny odtwarzacz CD, by zrozumieć skalę aberracji na jaką godzą się najbardziej wymagający odbiorcy komponując owe źródło z transportu, przetwornika cyfrowo-analogowego, zegara, reclockera, czasem dokładając do tego galimatiasu jeszcze osobne zasilanie. Jeśli uświadomimy sobie fakt, że ową misterną układankę wypadałoby z odpowiednią atencją okablować i na czymś, najlepiej antywibracyjnym (stopki, platformy, etc. …) ustawić poziom komplikacji rośnie w tempie iście lawinowym. Krótko mówiąc śmiało możemy uznać, że chcąc wejść nawet nie tyle do ekstraklasy, co ligi mistrzów skazani jesteśmy na multiplikację elektronicznych ustrojstw na naszym audiofilskim ołtarzyku a jeśli dopuszczamy, bądź ze względu na brutalne realia codziennej egzystencji zmuszeni jesteśmy pójść na pewne kompromisy, to chciał, nie chciał będziemy skazani na konstrukcje zintegrowane. Czyli idąc dalej tym torem rozumowania dokładając do źródła przedwzmacniacz niebezpiecznie zbliżamy się do poziomu, pozostając w kręgu piłkarskich analogii, okręgówki? Okazuje się, że niekoniecznie, gdyż ekipa Lumïna postanowiła nieco w powyższych stereotypach namieszać i wzbogaciła swe portfolio o mocno zintegrowany kombajn P1 będący nie tylko streamerem i zdolnym obsłużyć mnogość cyfrowych, w tym o zgrozo również wizyjnych, źródeł przetwornikiem cyfrowo – analogowym, lecz i przedwzmacniaczem liniowym. Jeśli zastanawiacie się Państwo jak owe ambitne plany wytrzymały konfrontację ze wspomnianymi audiofilskimi dogmatami i niepisanymi prawidłami rządzącymi high-endowym rynkiem nie pozostaje nam nic innego, jak przejść do części merytorycznej, na którą serdecznie zapraszamy.
Co do aparycji naszego dzisiejszego gościa to nie ma co owijać w bawełnę, lecz trzeba uczciwie przyznać, że wykonano go na tyle perfekcyjnie a zarazem pancernie z bloków anodowanego na srebrną, bądź czarną satynę aluminium, że kwestie odporności na wibracje, czy też ochrony przed szkodliwymi interferencjami z otoczeniem mamy niejako załatwione na starcie. Z oczywistych względów uwagę przykuwa imponujący płat skośnie wyfrezowanego, lekko wypukłego frontu z charakterystycznym dla Lumïnów otworem strzelniczym w którego wykuszu umieszczono niewielki zielonkawo-błękitny trzywierszowy wyświetlacz. Tuż pod nim przycupnęła dioda czujnika IR i dyskretny logotyp. Ponieważ zarówno na ścianach bocznych, jak i na płycie górnej nie przewidziano żadnych wizualnych atrakcji od razu przechodzimy na zaplecze, a tam … . A tam, szczególnie w porównaniu z hermetycznym i samowystarczalnym poprzednikiem (mowa o M1) mamy prawdziwy dzień dziecka. Patrząc od lewej do dyspozycji otrzymujemy bowiem sekcję we/wyjść analogowych obejmującą po parze gniazd RCA i XLR, lecz to dopiero początek atrakcji, gdyż zdecydowanie bardziej imponująco przedstawia się reprezentacja domeny cyfrowej w skład której wchodzą ustawione w górnym rządku wejścia AES/EBU, koaksjalne, optyczne i trzy HDMI przyjmujące zarówno sygnał audio PCM, jak i pełniące rolę przelotki wizji 4K. Tuż za nimi umieszczono zgodne z ARC (zwrotny kanał audio) wyjście HDMI a piętro niżej wyjście BNC, gniazdo USB Audio, interfejsy sieciowe – światłowodowe SFP i gigabit Ethernet RJ45. Listę zamyka port USB zdolny wypuścić sygnał do zewnętrznego przetwornika, oraz obsłużyć podpięte do niego pamięci masowe. Listę zamyka zacisk uziemienia i zintegrowane z komorą bezpiecznika i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wraz z P1-ką nabywca otrzymuje również eleganckiego akrylowo-aluminiowego pilota, którym będzie w stanie obsłużyć większość podstawowych funkcji, włącznie z nawigacją po wcześniej ustawionych playlistach, co znacząco poprawia komfort użytkowania.
Choć od strony funkcjonalnej wygląda na to, że mamy do czynienia z urządzeniem bliźniaczym do … miło przez nas wspominanego Brystona BR-20, to próbując nieco dokładniej sklasyfikować, zdefiniować oba urządzenia bardzo szybko dojdziemy do wniosku, iż to wszystko jedynie pozory i dość daleko idące, co prawda ułatwiające życie, jednak spłycające temat uproszczenia. O ile bowiem Kanadyjczyk reprezentuje nie tyle nieco, co wręcz diametralnie inne podejście do tematu. W nim to preamp dzieli i rządzi. Po jego prawicy zasiada sekcja DAC-a pochodząca ze skądinąd świetnego BDA-3 a po lewej nieśmiało przykucnęła odpowiedzialna za streaming „malinka” (Raspberry Pi 4). A w Lumïnie rozkład akcentów wydaje się bardziej demokratyczny i … sprawiedliwy – bliższy temu co proponowały Rose RS150B i RS250, bo choć patrząc na historię azjatyckiej marki śmiało możemy założyć, że już na etapie projektu sercem była sekcja streamera, to ani DAC-a, ani analogowej części przedwzmacniacza nie traktowano po macoszemu i jako zła koniecznego, gdyż tego typu polityka byłaby nie tylko proszeniem się o kłopoty, co próbą strzelenia sobie nie w jedno a dwa kolana naraz. Po co bowiem głowić się nad źródłem, skoro później mielibyśmy degradować jego możliwości upośledzonym przetwornikiem i niezbyt wysokich lotów analogowym stopniem wyjściowym. Dlatego też sercem streamera jest najnowszej generacji mikroprocesor zdolny obsłużyć natywnie DSD512, PCM 384 kHz/32 bit i zapewniający pełne wsparcie dla MQA. Z kolei w DAC-u ulokowano po jednej 8-kanałowej kości ESS Technology ES9028PRO SABRE na kanał. Niezwykle ciekawie prezentuje się sekcja analogowa gdzie sygnał analogowy w stopniu wejściowym jest buforowany i wzmacniany w scalakach Burr-Brown OPA1632 i JRC 5532 a następnie … konwertowany na cyfrowy 192kHz/24bit przez Burr-Brown PCM9211, gdyż regulacja głośności dokonywana jest w domenie cyfrowej. Zanim jednak zaczniecie Państwo odżegnywać hongkońskiego producenta od czci i wiary sugeruję zwrócić uwagę, iż zamiast standardowej redukcji głośności na ograniczaniu rozdzielczości sygnału źródłowego po raz kolejny Lumïn zaimplementował opatentowany algorytm Leedh Processing (wgrany w układ DSP Altera Cyclone IV) regulujący wspomnianą głośność sygnału bez ingerencji w jego kształt i rozdzielczość, więc działający bezstratnie. Za sekcją DAC-a wzmocnienie sygnału dokonywane jest przez układy TI OPA1611. I tu kolejna niespodzianka, gdyż o ile na gniazda RCA sygnał trafia bezpośrednio z powyższych scalaków, to po drodze do XLR-ów znalazły się jeszcze transformatory wyjściowe Lundahl LL7401. A właśnie, skoro o trafach mowa, to nie sposób nie wspomnieć o sekcji zasilającej, gdzie pod prostopadłościennym ekranem ukryto klasyczny, liniowy układ dwóch toroidów Plitrona, z których jeden sprawuje opiekę nad sekcją cyfrową a drugi analogową.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu P1-ki i idąc na skróty mógłbym napisać, iż najnowszy kombajn Lumïna reprezentuje na tyle dużo cech swoich poprzedników, ze szczególnym uwzględnieniem transportu U2 Mini, że nawet w ślepym teście od razu słychać, kto za tym produktem stoi i uznać temat nie tylko za zamknięty, ale i wyczerpany. Wbrew pozorom byłoby w tym działaniu sporo sensu, gdyż nie dość, że szkoła grania Lumïnów ma nie tylko liczne grono wiernych akolitów, co jest na tyle charakterystyczna, by stawiać ją w opozycji np. do tej reprezentowanej przez konkurencyjnego Auralica. Niemniej jednak owe skondensowanie wypowiedzi do minimalistycznej formy niebezpiecznie zbliżającej się do szczątkowej postaci haiku niosłoby ze sobą zaskakująco dużo niepotrzebnych uproszczeń, stereotypów, czy wręcz półprawd a tym samym dawałoby pole do niekoniecznie zgodnych z moja intencją interpretacji. Dlatego też przedstawię również nieco bardziej obszerny zapis poczynionych podczas testów obserwacji.
W przypadku Lumïna P1 jedno jest zarazem kluczem do sukcesu w oczach/uszach jednych, jak i może nie tyle przekleństwem, co ewidentną manierą, cechą dominującą i odciskającą swe piętno na reprodukowanym materiale z punktu widzenia drugich. Mowa o zaszytym głęboko w DNA tytułowego urządzenia dążeniu do jak najbardziej atrakcyjnego i zarazem naturalnego sposobu prezentacji, choć tak jak zasygnalizowałem wcześniej, jest to nowa – zapoczątkowana przez U2 Mini jakość . W dodatku obszar jego działania obejmuje wszystkie kanały komunikacji, więc niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na streaming, zewnętrzy transport cyfrowy (włączając w to odbiornik TV), bądź dowolne źródło analogowe za każdym razem otrzymamy dźwięk na wskroś dojrzały, dystyngowany i gładki a zarazem szalenie rozdzielczy, choć z pozornie dość nieabsorbującą detalicznością i nieco obniżoną równowagą tonalną. Z premedytacją wskazałem na „pozorność” pierwszych wrażeń, gdyż tak jak sam tytułowy „hub” (takiego określenia używa sam producent) musi mieć czas na akomodację w naszym systemie, tak i nasz słuch musi się do jego obecności przyzwyczaić. Chodzi przede wszystkim o możliwie szybkie i skuteczne obniżenie poziomu ekscytacji nowością, usilnych prób wyciągnięcia na światło dzienne wszelkich, czasem wręcz wyimaginowanych, różnic w stosunku do punktu odniesienia a w przypadku zakupu oczywistej legitymizacji zasadności jego dokonania. Tymczasem do finalnej oceny, podobnie jak do zemsty, należy podchodzić na zimno – ze spokojną głową i emocjami jak na grzybobraniu. Dopiero wtedy wychodzi na jaw prawdziwe oblicze naszego bohatera, który znając własne możliwości i swoją wartość niczego nie musi a jedynie może, więc ani mu w głowie obwieszczanie Urbi et Orbi własnej za przeproszeniem „celebryckiej zajebistości” i udowadnianie czegokolwiek komukolwiek. Nie jest to jednak nonszalancja, bądź wręcz arogancja a jedynie świadomość słuszności podejmowanych decyzji. Cóż bowiem po atakowaniu słuchacza ogromem informacji, jeśli nie układają się one w logiczną całość, cóż po zdolności grania z prędkością światła, gdy w tym czasie tracimy z oczu nadrzędny cel i gnamy donikąd?
Wystarczyło bowiem wygodnie rozsiąść się na kanapie, umieścić na playliście melancholijnie-katatoniczny, przywodzący na myśl narkotyczny mix solowych dokonań Ozzy’ego Osbourne’a z pierwszymi krążkami Cathedral doom-metalowy album „Forgotten Days” Pallbearer i dać się uwieść mrocznym klimatom. Okazuje się jednak, iż jest to mrok, z którego P1-ka z łatwością jest w stanie wyłuskać zaskakujące bogactwo informacji. Nagle okazuje się, że surowe i garażowo-brudne riffy zaskakująco długo wybrzmiewają, zazwyczaj suchym i „tępym” blachom nie brakuje złotej poświaty i czasu na swobodne wygasanie a aura otaczająca muzyków nie jest jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni a niezaprzeczalnym faktem. Kluczowy jest jednak brak tendencji do epatowania detalem i wyraźna niechęć do analitycznego podejścia do tematu, co jak widać na załączonym obrazku wcale nie oznacza upośledzenia rozdzielczości. Po prostu akcent postawiony został na koherencję i spójność przekazu, który de facto ma stanowić i co najważniejsze stanowi kompletną całość a dopiero w dalszej kolejności obserwator/słuchacz dostępuje zaszczytu poznania głębszych treści, misternej struktury wnętrza kompozycji. Pomijam fakt, że dokładnie tak samo działają nasze zmysły w świecie realnym, gdzie najpierw zauważamy konkretny obiekt a dopiero później rozróżniamy jego większe, bądź mniejsze detale. Ponadto Lumïn samą narrację prowadzi w iście „filmowy” – kinowy sposób jakże boleśnie odmienny od przejaskrawionych i przekontrastowionych ekranów współczesnych odbiorników TV. Mowa oczywiście o zupełnie innej plastyce, głębi ostrości i naturalności nawet najbardziej dynamicznych fragmentów. Szukając bardziej zbliżonej do naszego profilu analogii śmiało można byłoby uznać, iż choć P1 operuje w domenie cyfrowej, to nader odważnie czerpie ze wzorców czasów złotej ery magnetofonów szpulowych, aniżeli nagrań od A do Z zarejestrowanych w wysokiej rozdzielczości na cyfrze.
Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by sięgnąć po bardziej wysublimowany a zarazem zdecydowanie lepiej zrealizowany, acz daleki od oczywistości i mainstreamu, czy też audiofilskich samplerów materiał. Mam na myśli „Tightrope Walker” Rachael Yamagaty, który pomimo niewymuszonej eklektyczności jest niezwykle spójnym wydawnictwem i … szalenie wymagającą pozycją. Z jednej strony mamy lekko zmatowiony, zmysłowo szorstki wokal artystki a z drugiej dość odważne partie przeszkadzajek i perkusjonaliów, syntetyczny, piekielnie nisko schodzący bas oraz przesterowaną sprzęgającą gitarę, gdzie jakiekolwiek wyostrzenie, bądź zbytnia analityczność momentalnie zabijają przyjemność odbioru. A P1 nie łagodząc i zbytnio nie dosładzając zachował odpowiedni klimat, jedynie delikatnie dosaturowując i homogenizując przekaz, zarazem pozostawiając nietkniętą natywną przestrzenność i otwartość góry. Co prawda Auralic Altair 1.1 (test wkrótce) szedł pod tym względem jeszcze o krok dalej, ale jak już zdążyłem wspomnieć reprezentuje on konkurencyjny i kierujący się nieco innymi priorytetami obóz. Wracając jednak do tematu Lumïn niczego nie ukrywając, bądź nie zmieniając wzajemnych zależności w strukturze reprodukowanego materiału był w stanie nieco go nie tyle ucywilizować, co mogłoby zostać odebrane, jako przejaw ingerencji m.in. mikrodynamikę i swobodę artykulacji, a raczej zaprezentować z bardziej korzystnej perspektywy i w lepszej jakości. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że taki opis może budzić zrozumiały sprzeciw ortodoksów dążących do bezwzględnej wierności oryginałowi, z czym nie mam powodu się nie zgadzać, niemniej jednak warto mieć na uwadze, iż nawet naga prawda nie musi ranić naszych zmysłów, tym bardziej jeśli mówimy o świadomie odtwarzanym, w domyśle ulubionym, repertuarze.
Reasumując, Lumïn P1 jest po prostu świetny w tym co robi, a że robi zaskakująco dużo będąc w stanie zastąpić nie jedno, nie dwa a trzy urządzenia i to z pułapu cenowego znacznie wykraczającego poza prosty rachunek matematyczny wynikający z podziału kwoty jaką będziemy zmuszeni na niego wyasygnować przy kasie, to wypada tylko się cieszyć. Dodając do tego koszt adekwatnego klasą okablowania nietrudno dojść do wniosku, iż Lumin po raz kolejny niebezpiecznie blisko balansuje w okolicach dumpingu. I z taką refleksją Państwa zostawię, licząc w cichości ducha, że sami podejmiecie właściwą decyzję.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Auralic Altair 1.1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Accuphase P-7500
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Mam nadzieję, że tak jak ja, również i Wy zdążyliście zauważyć, iż podobnie do całego segmentu audio o swoistym sznycie grania danego producenta można mówić już w strefie obcowania z muzyką na bazie wszelkiej maści plików. Takie przyszywanie łatek w naszej zabawie od dawien dawna jest czymś naturalnym i co najważniejsze całkowicie potwierdzalnym sonicznie, jednak do niedawna raczkujący segment dawców sygnału plikowego swoistym penetrowaniem rynku w znalezieniu grupy docelowej, różnorodnością brzmieniową następujących po sobie konstrukcji sprawiał nam nieco problemów. Na szczęście rynek się nieco ustabilizował i śmiało można mówić o szkole grania danego producenta. A pierwszym z brzegu przykładem może być bohater dzisiejszego spotkania w postaci marki Lumïn. To niekwestionowana ostoja przywiązania do muzykalności swoich wyrobów, z portfolio której dzięki wrocławskiemu dystrybutorowi Audio Atelier spróbujemy ocenić, jak w tym temacie odnajduje się niedawno wprowadzony do oferty, będący kompletnym źródłem cyfrowym – streamer z przetwornikiem cyfrowo/analogowym i regulacją głośności – model Lumïn P1.
Rzeczony Lumïn jest mistrzem świata w zaprzęganiu wizualnej prostoty do zdań audio. Bryła P1 to średniej wielkości wariacja na temat wykonanego z puca aluminium prostopadłościanu – w przypadku recenzji konstrukcja była wykończona w matowej czerni. Dlaczego wariacja? To ukazują fotografie. Jak widać, jej front nie tylko przyjemnie dla oka pochylono ku tyłowi, ale dodatkowo nadając swoistej lekkości w postrzeganiu urządzenia, w centralnej części podcięto formą trapezu. Mało tego. Ten motyw przy zachowaniu proporcji wytyczonych dolnym zabiegiem wizualnym znakomicie powielono jako ostoję dla z pozoru niedużego, jednak czytelnego z miejsca odsłuchu, mieniącego się błękitem na czerni wielofunkcyjnego wyświetlacza. Mówię Wam, to istny cymes. Tym bardziej, że oprócz okrągłego czujnika fal pilota zdalnego sterowania, nie szpeci go już nic innego. Jeśli chodzi o tył, ten realizując zadania kompletnego źródła plikowego dysponuje zestawem wejść i wyjść liniowych RCA/XLR oraz baterią podobnych terminali cyfrowych typu: AES/EBU, COAX, BNC, OPTICAL, LAN, USB, HDMI, czasem przydającym się zaciskiem masy i niezbędnym do pobudzenia urządzenia do życia, zintegrowanym z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazdem zasilania IEC. Całość oferty wieńczy wspominany przed momentem pilot zdalnego sterowania. Przybliżając naprawdę zdawkową garść technikaliów wspomnę jedynie, iż między innymi obsługuje wszelakie formaty typu DSD i ostatnio modny MQA oraz współpracuje z platformami spod znaku Tidal, Qobuz, Spotify. Przyznacie, że urządzenie niepozorne, jednak w pełni spełniające najbardziej wyszukane standardy obsługi plików.
Jak wypadł nasz bohater w odniesieniu do ostatnio kilku testowanych na naszych łamach streamerów? Cóż, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że w stu procentach potwierdził, iż co jak co, ale barwa, nasycenie, a przez to namacalność odgrywających się w naszych domostwach wydarzeń muzycznych tak dla marki, jak i dla tego konkretnego modelu jest priorytetem istnienia. Jednak na tle poprzednich modeli Lumïna rzeczona P1-ka jest bardziej rozdzielcza. To zaś oznacza lepszy wgląd w nagranie, gdyż muzyka dostaje powietrza w górnych rejestrach i środku pasma. Nadal wszystko jest spójne brzmieniowo, jednak ewidentnie przekaz cechuje większy oddech, a dzięki temu swoboda prezentacji. A jeśli tak, naturalną koleją rzeczy znika pewnego rodzaju uśredniająca całość ospałość słuchanej muzyki, na rzecz pokazania jej od strony większej radości. Dla mnie to ewidentny progres w działaniu tego brandu, gdyż owszem, lubię esencję i plastykę grania mojego zestawu, jednakże nie może być to nie tylko nudny na dłuższą metę, niestety w wartościach bezwzględnych pod płaszczykiem szukania muzykalności zbity całość nawet najprzyjemniejszy w odbiorze, ale jednak ulepek, tylko na ile się da prawda o wadze, swobodzie wybrzmiewania i pakiecie informacji wydobywającego się z kolumn dźwięku. Po co to piszę? Otóż spodziewam się, że wielu miłośników Lumïna oferowany przez P1 obrót sprawy może odebrać jako niechciane zmniejszenie nasycenia lub nawet rozjaśnienie. Tymczasem to jest naturalna kolej nadania przekazowi swobody, co wydaje się być podstawą do pokazania zawartych w muzyce zamierzeń artystów od czytelnego zawieszenia w eterze instrumentów, po współpracujące z nimi otoczenie. Oczywiście raz studyjne, innym razem klubowe, a w ekstremalnych przypadkach kolokwialnie mówiąc wielkogabarytowe – czytaj kubatury kościelne lub stadionowe.
Dobrym przykładem na wspomniane ekstremum jest choćby twórczość mistrza od realizacji muzyki w murach klasztornych Jordi Savalla „Llibre Vermell De Montserrat”. To nagranie na żywo z publicznością często jest kilerem dla testowanego zestawu, gdyż nagrane z bliskiej odległości różnej wielkości dzwonki przy słabym operowaniu barwą i esencją oraz długością zawieszenia dźwięku w eterze potrafią pokruszyć szkliwo na zębach i natychmiast zgasnąć. Tymczasem powinniśmy rozróżnić nie tylko ton każdego z nich, ale również miejsce zawieszenia na stelażu w stosunku do mikrofonu i przy okazji powinny trwać w nieskończoność przykryte dopiero uderzeniem w kolejny z nich. A to dopiero przygrywka w oddaniu prawdy o tym koncercie, gdyż rozpoczyna się od wejścia artystów na scenę z tylnej części budynku pomiędzy publicznością cały czas śpiewając, co oznacza płynne przemieszczanie się źródeł pozornych w przecież cały czas będącej w interakcji z nimi wielkiej budowli i jej akustyką. Istny palec Boży. Na szczęście Lumïn P1 mając w kodzie DNA wpisaną barwę i plastykę na tle poprzednich modeli, dzięki przywołanej lepszej rozdzielczości tym razem znacznie lepiej pokazał ów moment przemarszu chórzystów – oczywiście o kwestii bogatszego oddania pracy kilkunastu instrumentów dawnych z szacunku do Waszego zrozumienia tematu już nie wspominam, co jak rzadko kiedy po kilkuset odsłuchach tego krążka po raz kolejny sprawiło mi wiele przyjemności.
Innym, notabene z całkowicie innej bajki, fajnie potwierdzającym możliwości tytułowego kombajnu materiałem muzycznym była przygoda z mongolskim zespołem The Hu „The Gereg”. Tak, to akurat jest dobrze zrealizowany materiał, jednak niejednokrotnie spotkałem się z sytuacją, w której z pozoru muzykalne, czyli udane barwowo urządzenie miało problemy z pokazaniem niskiej średnicy i wyższego basu. Niby wszystko było ok., bo ciepło, gęsto i plastycznie, tylko w gardłowym śpiewie frontmena brakowało mrocznej podstawy nisko skrzeczącego wokalu. To ma być feeria przełykowych, przez to napawających słuchacza niepokojem, mnie zawsze zmuszających do mimowolnego odchrząkiwania skomasowanych pomruków, z czym wielu ma problem, a nasz bohater poradził sobie wręcz książkowo. Jak? Po prostu zapewnił tym frazom odpowiednio dozowaną, czyli rytmicznie tętniącą wyraźnym uderzeniem energię. To zaś sprawiło, że ta bardzo enigmatyczna muzyka cały czas trzymała mnie w oczekiwanym przez jej twórców napięciu. Ale żeby nie było, nie tylko owym chrapaniem niczym koń chrapami, tylko przy okazji dobrze zaakcentowanym atakiem, odpowiednią energią i dzięki będącej znakiem rozpoznawczym marki muzykalności wirtuozerią wykorzystanych w nagraniu dość nietypowych instrumentów. Oj działo się, działo.
Jaką puentą zwieńczyłbym powyższy proces testowy? To chyba wynika z tekstu, czyli stwierdzeniem, iż tytułowy Lumïn P1 skierowany jest do ludzi lubiących barwnie pomalowany świat muzyki, jednak z zaznaczeniem szukania w niej transparentności projekcji. Transparentności, która w P1-ce jest ewidentnym feedbackiem zapoczątkowanej przez transport U2 Mini zmian estetyki grania w stosunku do poprzedników. A jeśli tak, to chyba wiadomym jest, iż oceniany Lumïn dzięki temu zabiegowi na tle dotychczasowego postrzegania marki – barwa, barwa, barwa ponad wszystko – staje się bardziej uniwersalnym urządzeniem niż dotychczasowe „wypusty”. To natomiast powoduje, ze przez lata zaskarbiona przez markę spora grupa wielbicieli ma szansę znacząco się powiększyć. Powiem więcej, w moim mniemaniu nie tylko ma szansę, a z pewnością tego dokona.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Lumin
Cena: 45 490 PLN
Dane techniczne
Natywna obsługa: max. DSD512, max. 384 kHz/16–32 bit, MQA
Upsampling (wszystkie formaty): max. DSD256, max. PCM 384kHz
Wejścia cyfrowe:
– USB: DoP 128; PCM 384kHz/16–32-bit
– AES/OPTICAL/SPDIF: PCM 44.1 – 192 kHz/ 16–24-bit; DSD64 (DoP64)
– 3 x HDMI: PCM 2.0; 4K Video Passthrough
Wyjścia cyfrowe:
– USB: Natywnie DSD512; PCM 44.1–384 kHz/16–32 bit
– BNC SPDIF: PCM 44.1 – 192 kHz / 16–24 bit; DSD64 (DoP64)
– HDMI: HDMI 4K Video Passthrough ARC support; PCM 2.0
Wejścia analogowe: Para RCA, Para XLR
Wyjścia analogowe: Para RCA, Para XLR
Napięcie wyjściowe: 3Vrms RCM; 6Vrms XLR
Komunikacja: Ethernet RJ45 network 1000Base-T; SFP; USB (obsługa pamięci masowych);
Zastosowany przetwornik: Dual ESS SABRE32 ES9028Pro
Obsługiwane protokoły: UPnP AV, Roon Ready, TIDAL Connect, Spotify Connect, Flac lossless Radio stations, Apple AirPlay, Gapless Playback, On-Device Playlist
Obsługiwane formaty audio:
– bezstratne: DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD); PCM : FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF;
– kompresowane stratnie: MP3, MQA
Wymiary (S x G x W): 350 x 380 x 107 mm
Waga: 12 kg
Najnowsze komentarze