Opinia 1
Niejako idąc za ciosem i nieśpiesznie kontynuując eksplorację głównego nurtu działalności naszego dzisiejszego gościa, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu, po raz kolejny dane nam było przyjrzeć i przysłuchać się nie jakże popularnym i na czasie audio-bibelotom w postaci bezpieczników, czy też okablowania, co pełnoprawnemu i niemalże pełnowymiarowemu kondycjonerowi zasilania Synergistic Research PowerCell 8 SX. Czemu „niemalże”? Cóż, szukając taniej sensacji, wystarczy tylko sięgnąć pamięcią do maja i porównując goszczący wtenczas w naszych skromnych progach dwunasto-gniazdowy PowerCell SX z tytułową 8-ką by dojść do wniosku, że co jak co, ale miniaturyzacja kosztuje, bądź ceny w High-Endzie ani myślą o zaprzestaniu tendencji wzrostowej. Bowiem dziwnym zbiegiem okoliczności przy 30% redukcji przyłączy cena bynajmniej nie spadła, co o zgrozo nieco podskoczyła. Rozbój w biały dzień? Bynajmniej, jedynie logika i to w swej nie tyle parakonsystentnej, co najczystszej i zarazem najprostszej postaci, gdyż wspomniane uszczuplenie wolumenu gniazd wyjściowych łódzka ekipa postanowiła zrekompensować oczko wyżej w firmowej hierarchii usytuowanym przewodem zasilającym, więc zamiast skąd inąd świetnego SRX-a otrzymaliśmy SRX XL AC. Dlatego też, jeśli zastanawiacie się Państwo czym tym razem Amerykanie próbują uwieść świadomych istotności energetycznego dobrostanu swych drogocennych „ołtarzyków” audiofilów i melomanów nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.
Jak już zdążyłem nadmienić we wstępniaku i co potwierdzają powyższe zdjęcia przy swoich 30,5 szerokości, 11,4 wysokości i 15,2 cm głębokości Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zauważalnie bardziej poręczny od swojego poprzednika. W dodatku zachowując właściwą marce pancerność – obudowę wykonano z aluminium lotniczego i włókna węglowego, urządzenie zyskało na … funkcjonalności. A to wszystko za sprawą rezygnacji z górnego, zajmującego niemalże całą powierzchnię pokrywy okna, dzięki czemu niniejszego PowerCella 8 SX można już bez większego żalu wstawić na półkę a jednocześnie nadal cieszyć się widokiem designersko podświetlonych trzewi pyszniących się przez frontowy bulaj. I tu kolejna uwaga, bowiem o ile poprzednik onieśmielał jednostki cierpiące na nerwicę natręctw 13 (słownie trzynastoma !!) opcjami podświetlenia (różne intensywności bieli Galileo, czerwieni Dante, błękitu Synergistic Research i błękitu McIntosh) dbając jedynie o walory estetyczne i wzorniczą koherencję z resztą systemu o tyle tym razem iluminację nie dość, że ograniczono do dwóch opcji, to jeszcze podpięto pod nie różne kombinacje częstotliwości. Niebieską opracowano z myślą o idealnym dopasowaniu do instrumentów akustycznych, wokali i kameralnych występów, oraz czerwoną – zapewniającą perfekcyjnie odwzorowanie występów na dużą skalę i muzyki elektronicznej.
Zanim jednak zagłębimy się w zaawansowane technikalia i dywagacje niemalże zahaczające o fizykę kwantową proponuje jeszcze profilaktycznie rzucić okiem na ścianę tylną, gdzie szczęśliwy nabywca do dyspozycji otrzymuje oprócz wspomnianych ośmiu gniazd wyjściowych z oznaczeniem prawidłowej polaryzacji (o czym za chwilę), włącznik główny, złącze do opcjonalnego Ground Blocka, selektor podświetlenia / częstotliwości i charakterystyczny zasilający terminal wejściowy power-con. Wracając jeszcze na dosłownie moment do ww. gniazd wyjściowych z jednej strony cieszy oznaczenie zalecanej polaryzacji, jednakowoż weryfikację takowej dość poważnie utrudnia zabezpieczenie „otwierające” dostęp do wejść jedynie przy równoczesnym nacisku na oba otwory i piny uziemiające (mechanizm znany m.in. z biurowych gniazd DATA z kluczem uprawniającym).
Jeśli zaś chodzi o same trzewia, to w 8-ce znajdziemy m.in. autorski, nowo zaprojektowany Ultra Low-Frequency RF bias oraz tę samą zaawansowaną technologię zasilania, którą zastosowano w najnowszym kondycjonerze Galileo SX PowerCell, udoskonalone opatentowane ogniwo elektromagnetyczne o dwukrotnie większej powierzchni i mocy kondycjonowania aniżeli poprzednia generacja a także zapożyczony z Galileo SX PowerCell zaawansowany zasilacz EM Cell i wieloczęstotliwościowy generator ULF Schumanna.
Uff, jeśli ktoś z powyższego wywodu i natłoku autorskich rozwiązań niewiele zrozumiał, to proszę się nie przejmować, pamiętając jedynie, że liczy się nie długość litanii, lecz finalny efekt soniczny, a ten w przypadku Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zaskakująco … zgodny z deklaracjami producenta solennie zapewniającego o najczystszym i najgłębszym tle spośród wszystkich modeli PowerCell. Mówiąc wprost wpięcie 8-ki owocuje nie tylko nieprzeniknioną czernią, co wręcz mroczną otchłanią zionąca za ostatnimi rzędami muzyków biorących udział w nagraniu. Jeśli dodamy do tego kolejną spełniona obietnicę, tym razem dotyczącą braku jakichkolwiek limitacji przy przepływie prądu, to jasnym jest, iż największym beneficjentem takowych walorów staje się symfonika z całą swoją wieloplanowością i generalnie problematycznością właściwego oddania złożoności oraz zróżnicowania nader rozbudowanego aparatu wykonawczego operującego pełną skalą dynamiki. Proszę tylko sięgnąć po „Berlioz: Symphonie Fantastique” w wykonaniu San Francisco Symphony pod batutą Esa-Pekka Salonena, by doświadczyć zbawiennego wpływu amerykańskiego oczyszczacza. I tu od razu pozwolę sobie na drobną uwagę, bowiem o ile przy tak wyrafinowanym repertuarze i znamienitym wykonaniu nie sposób doszukać się niczego poza samymi zaletami oraz oczywistą poprawą wszelkich aspektów stricte high-endowej reprodukcji, to już przy mniej cywilizowanym „wsadzie” w pierwszej chwili po wpięciu tytułowego akcesorium można odnieść, jak się później można przekonać, mylne wrażenie, jakby przekaz uległ zbytniemu zaciemnieniu i przygaszeniu. To jednak tylko pozory, bowiem eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i powodujących tak nerwowość, jak i chropawą korozję najwyższych składowych anomalii z takich pozycji jak suto podlany elektroniką „Concrete Jungle” Bad Omens, czy też zazwyczaj fatygujący zmysły odbiorców swą natywną szorstkością i hałaśliwością gitarowych riffów „POST HUMAN: NeX GEn” Bring Me The Horizon sprawia, iż zazwyczaj operujące na granicy tolerancji, bądź wręcz bólu dźwięki nagle nabierają krystalicznej czystości i jedwabistej gładkości, lecz choć nadal operują na tych samych pasmach i częstotliwościach, to z racji swego uszlachetnienia i ucywilizowania nie wywołują reakcji obronnych u słuchaczy. Z kolei bas i średnica dostają w gratisie zauważalny zastrzyk wysycenia i mięsistości, które nader udanie korespondują z górą pasma a jednocześnie nie powodują ospałości w domenie motoryki, czy też pogrubienia konturów definiujących źródła pozorne. Jest jednak i druga strona tego medalu, bowiem brak niepokojących, spowodowanych zniekształceniami i ww. brudem ukłuć sprawia, że automatycznie, chcąc operować na znanej z wcześniejszych odsłuchów granicy komfortu mniej, bądź bardziej świadomie zwiększamy głośność niejako mimochodem serwując sobie (i często również sąsiadom) niespotykane do tej pory dawki decybeli. Dlatego też z autopsji radzę dać sobie nieco czasu na akomodację do nowej rzeczywistości, bo szkoda raz – słuchu, a dwa – dobrosąsiedzkich relacji.
A tak już pół żartem / pół serio Synergistic do perfekcji opanował sztukę „czyszczenia bez zarysowań” i niewylewania dziecka z kąpielą, gdyż eliminując „śmieci z sieci” z niezwykłą atencją podchodzi do jakże kluczowego dla audiofilsko zorientowanej populacji odpowiedzialnego za klimat i wierne odwzorowanie akustyki nagrań tzw. „planktonu” , aury pogłosowej, oraz tej charakterystycznej „poświaty” otaczającej wykonawców. Szalenie zyskują na tym wszelakiej maści zarówno polifoniczne projekty w stylu „YULE” Trio Mediæval, jak i te bardziej rozbudowane i zelektryfikowane, jak daleko nie szukając fenomenalnie pulsujący „Bringing It Down to the Bass” Tony’ego Levina, czy nawet niemalże „windziano – hotelowe” jazzy (vide „Romance in the Dark”), w rezultacie czego przestajemy się wsłuchiwać a zaczynamy słuchać ulubionej muzyki.
Dlatego też zamiast szukać dziury w całym, w ramach podsumowania pozwolę sobie uznać, iż trudno będzie znaleźć aspekt, no może poza finansowym, który mógłby nie tylko ucierpieć, co nie ulec poprawie po aplikacji Synergistic Research PowerCell 8 SX w praktycznie dowolnym systemie. A jeśli wraz z tytułowym kondycjonerem (słowo filtr zupełnie nie oddaje zarówno złożoności i zaawansowania samego PC 8 SX, jak i jego zbawiennego wpływu na brzmienie zasilanych urządzeń) zaopatrzycie się Państwo w przewód SRX XL AC, to śmiało będziecie mogli mówić o pełni szczęścia.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jestem pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z bardzo szybko postępującego rozwoju technologicznego otaczającego nas świata. To oczywiście znakomita sytuacja, bowiem z jednej strony pozwala na konstruowanie coraz lepszych produktów, a z drugiej uzyskując podobny efekt jakościowy znacznie zmniejszyć gabaryty protoplasty. Jaki cel ma powyższy wywód? Naturalnie wprowadzający w dzisiejsze spotkanie testowe. Spotkanie, które jak na dłoni pokaże, że wykorzystując postęp nauki przy minimalizacji gabarytów, za sprawą najnowszych osiągnięć da się skonstruować produkt bez problemu nie tylko konkurujący, a nawet znacznie lepiej wypadający brzmieniowo od teoretycznie bardziej rozbudowanego gabarytowo, ale z mniejszym wkładem najnowszych pomysłów technicznych poprzednika. Jak to możliwe? Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach, które są pokłosiem wspominanego przeze mnie, z powodzeniem zastosowanego w dzisiejszym bohaterze rozwoju techniki. To znaczy? Spokojnie, markę i jedną z konstrukcji spod tego znaku towarowego znacie, gdyż stosunkowo niedawno gościła w naszych progach ze swoim kondycjonerem Power Cell SX. Co tym razem wpadło na tapet? Jak pisałem, beneficjent ewolucji technicznej czyli dystrybuowany przez łódzki Audiofast pochodzący ze Stanów Zjednoczonych, od niedawna jeden z zastępujących starsze modele kondycjoner zasilania Synergistic Research Power Cell 8 SX, którego w boju wspierać będzie firmowy kabel zasilający Synergistic Research SRX XL AC.
Gdy spojrzymy na naszego bohatera, w pierwszym odruchu aż trudno uwierzyć, że według specyfikacji w nazwie jest w stanie zasilić aż 8 urządzeń. A oprócz gniazd wyjściowych na tylnym panelu musi znaleźć się też terminal przyłączeniowy urządzenie do ściany i główny włącznik. Ale spokojnie, mimo stosunkowo skromnych gabarytów wszystko jest zgodnie z deklaracjami. A wygląda to tak. Obudowa 8-ki SX, to owalnie wykończona, niewielka, prostopadłościenna, w znakomitej większości aluminiowa skrzynka. Jej front zdobi podświetlane na dwa kolory okienko pozwalające napawać się widokiem zastosowanych w trzewiach rozwiązań technicznych – każda z barw informuje o wyborze konkretnej wersji kondycjonowania dostarczanej energii. Górna połać wykonana została z elegancko wyglądającego karbonu. A awers oprócz wąskiego, pionowego paska aluminium z dedykowanym złączem dla kabla zasilającego, włącznikiem głównym i przyciskiem zmiany trybu pracy urządzenia, po brzegi zagospodarowany jest serią ośmiu gniazd IEC. Tak prezentujący się terminal posadowiono na izolujących go od podłoża czterech stopkach. Pisząc o wyposażeniu startowym, z dużym zadowoleniem informuję, iż wybór określa nabywca decydując się jeden dostępnych, zróżnicowanych jakościowo i cenowo kabli zasilających. To miły gest ze strony producenta, bowiem w momencie chęci użycia czegoś lepszego jakościowo nie skazuje nas na przymusowe kupno niedrogiego kabla w standardowym komplecie i potem odsprzedaż ze stratą, tylko na starcie daje sporą paletę możliwości wyboru. My na czas testu dostaliśmy w komplecie topowy kable SRX XL AC. Jeśli chodzi o garść technikaliów, najważniejszymi informacjami są, że nasz bohater czerpiąc z rozwoju technologicznego w tej kompaktowej obudowie zmieścił znacznie bardziej wydajne od większego gabarytowego poprzednika, dlatego w mniejszej ilości sztuk ogniwa elektromagnetyczne w postaci kryjących się za okienkiem cylindrów, oraz nadal stosuje poprawiający odbiór muzyki wieloczęstotliwościowy generator fal Schumanna. Po dokładniejsze informacje co i jak, aby sztucznie nie rozwadniać tekstu oczywiście również skrótowo, zapraszam na stronę dystrybutora lub producenta.
Gdy dotarliśmy do opisu działania 8-ki, zasadna wydaje się odpowiedź na prozaiczne pytanie: Czy przywoływany od samego początku, pozwalający zmniejszyć gabaryty urządzenia – przy według producenta lepszych osiągach – rozwój technologii pokazał, że jest realnym progresem? Powiem krótko, nie ma co deliberować, ale tak. Otóż wdrożone w życie w stosunku do poprzednich konstrukcji inne rozbudowanie topologiczne wraz za zaawansowaniem konstrukcyjnym bezapelacyjnie skończyło się poprawą aspektów prezentacji w wielu zakresach. Naturalnie nie było to tak zwane wywrócenie stolika do góry nogami, bo nie miało takim być, tylko choć drobne to ewidentne poprawienie jakości słuchanej muzyki. Ogólnie patrząc na sposób operowania przekazem moją uwagę zwróciło uczucie jakby mniej technicznego grania systemu. Oczywiście nie twierdzę, że wcześniej było to drażniące, jednak wówczas walka o jak najczystsze tło wirtualnej sceny stawiała na mocne rysowanie świata ostrą kreską i zebranie dźwięku w solidny impuls w domenie jego trwania, co czasem w awanturniczej muzyce mogło skutkować nazbyt dosadnym utwardzeniem przekazu. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, specjalnie przerysowuję opis, aby pokazać ewidentne, teraz pokazujące wydarzenia sceniczne w bardziej płynnym stylu różnice. Różnice dające muzyce bardziej niż wcześniej w pewien sposób przyjemnie płynąć, co jestem dziwnie spokojny, większości z Was mocniej przypadnie do gustu. Nadal dostajemy znakomity drive, wyraźny i mocny atak, ale przy okazji lekkiego podkręcenia esencjonalności dźwięku i kolokwialnie mówiąc wyczyszczenia teraz mocniejszego w aspekcie czerni, a przez to pokazującego więcej drobnych informacji tła, przekaz oferuje solidniejsze pokłady homogeniczności z feedbackiem w postaci prawdziwszej namacalności. Gdybym miał to określić wprost, powiedziałbym, że zastosowanie tytułowego kondycjonera tchnęło w muzykę bardziej ludzkie, bo fajne zrównoważenie pakietu agresji i płynności. Bez wycieczek w stronę nienaturalnego krawędziowania źródeł pozornych, ale również z pełną kontrolą nad zbytnim dociążaniem. Dzięki temu jeśli dany system jest dobrze skonfigurowany, będzie potrafił zagrać każdego rodzaju muzykę. Tak mocne akordy wyrazistego w podnoszeniu pobudzających nas do szybszego życia emocji Rammsteina z krążka „Zeit”, jak również spokojne ballady dla mnie rodzimego skrzypka numer jeden Adama Bałdycha w materiale „Brothers” . Jak to możliwe, gdy dostajemy więcej płynności? Spokojnie, ja wiem, że teoretycznie cywilizowanie karkołomnego rysowania wydarzeń scenicznych w projektach Rammsteina może skończyć się utratą niezbędnej nieobliczalności i agresji jego popisów, ale przypominam, działania amerykańskiego kondycjonera na poziomie podkręcania emocji były jedynie szlifowaniem ogólnej jakości prezentacji w służbie oczyszczania tła ze zniekształceń, a nie działaniem mającym na celu podgrzanie atmosfery jako ratunek dla błędnie skonfigurowanych zestawów. Jak pisałem, specyfikacja soniczna Power Cell 8 SX z powodzeniem zachowywała istotne aspekty zrównoważenia podania danego projektu płytowego. Dlatego gdy niemiecki muzyk w postaci upłynnienia wokalizy i odbieranego jako wielki plus uplastycznienia całości nie tylko niczego nie stracił, ale raczej sporo na tym zyskał, polski skrzypek został potraktowany wręcz jak król. Konsekwentnie słychać było jego wspaniałą wirtuozerię gry na tym niełatwym instrumencie, co w przypadku balladowych, czyli wolnych utworów dla muzyka nabiera znaczenia w stylu być albo nie być, ale przy tym z uwagi na wzmocnienie poziomu ogólnej gładkości poszczególnych nut w brzmieniu jego atrybutu słychać było więcej zabawy, istotną dla oddania nastroju utworu barwą i jej natężeniem. Nie ilości samej w sobie, tylko jako budulca nastroju. Kto lubi grę skrzypiec, te wie, że wbrew obiegowym opiniom skrzypce nie zawsze mają boleśnie i jednostajnie skrzypieć. Czasem mają nieść spore pokłady nosowości, a czasem ostrości, co w tym przypadku wypadło świetnie.
Czy widzę sens stosowania podobnych do dziś opisywanego urządzeń? W większości przypadków z racji na problemy z marnej jakości energią w wielorodzinnych domostwach naturalnie tak. Ale może Was zaskoczę, nie wykluczam tez sytuacji w przypadku zabudowy jednorodzinnej, gdyż pozwalające nam egzystować urządzenia typu lodówka, czy zmywarka w kwestii czystości prądu w gniazdku są wielkimi szkodnikami. Jednak nie oszukujmy się, bez względu na fakt zamieszkania w grupie lub osobno jeśli zrozumiemy potrzebę ruchu w tym temacie, wówczas zaczyna się prozaiczny problem natury uniknięcia wpadki. Oferta rynku jest przeogromna i trzeba uważać na marne konstrukcje. Pewnego rodzaju pomocą są podobne do dzisiejszego testy urządzeń, które choć wstępnie, to jednak dają pewien pogląd na dany produkt. Czy zatem idąc tropem pomocy poleciłbym i ewentualnie komu naszego bohatera? Bez dwóch zdań jak najbardziej. I moim zdaniem nie mam przeciwskazań dla nikogo, gdyż oferta brzmieniowa Synergistic Research Power Cell 8 SX jest na tyle zrównoważona pomiędzy wagą i wyrazistością przekazu, że tylko mocno przekraczające dobry smak prezentacji zestawy mogą mieć problemy z wykorzystaniem potencjału amerykańskiej konstrukcji. U mnie mimo niewielkich gabarytów przy mocnym rozdmuchaniu rozmiarowym elektroniki wypadł bardzo dobrze, dlatego jeśli myślicie o czyścicielu energii elektrycznej dla ukochanego zestawu audio, powinniście wziąć go na tapet. Naprawdę jest tego wart.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell 8 SX / SRX XL AC 1.8m): 71 590 PLN
Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 8 gniazd Purple 2.0 UEF Schuko (dwustopniowy Quantum Treatment)
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 12AWG Silver Matrix
Moduły EM: 1 x płaski; 2 x SRX UEF EM drugiej generacji
Powierzchnia łączna modułów EM: 1806,34 m²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Wymiary (W x S x G): 11,4 x 30,5 x 15,2 cm
Waga: 5 kg
Opinia 1
Jak już kilka tygodni temu wspominałem, test zasilającego okablowania marki ZenSati z serii #X był tylko pewnego rodzaju rozgrzewką pozwalającą przygotować się na naprawdę poważne starcie. Jakie? Z pełnym kompletem okablowania z tej serii, które nie oszukujmy się, powstało w celu dotknięcia tak poszukiwanego przez wielu melomanów dźwiękowego absolutu. A jeśli tak, to moim zdaniem zaproponowana przez dystrybutora kolejność podejmowania prób oceny brzmienia tak wymagającego zestawu była jak najbardziej słuszną decyzją. Choć rzucenie się na głęboką wodę bez problemu pozwoliłoby nam wychwycić najważniejsze cechy serii, jednak gdy chodzi o tak ekstremalnie dopracowane konstrukcje, dobrze jest zrobić sobie coś na kształt poznawczego sparingu, aby niczego nie przeoczyć. A jak przekonałem się podczas tego mitingu, gra była warta świeczki. Co to oznacza? Po odpowiedź zapraszam do lektury testu poświęconego dostarczonemu przez warszawskiego dystrybutora Audiotite pełnego kompletu duńskiego okablowania ZenSati #X, w skład którego weszło 7 przewodów zasilających, dwie sygnałówki analogowe XLR, po jednej sygnałówce cyfrowej AES/EBU, USB i LAN oraz głośnikowce i stosowne zwory.
Budowa ZenSati #X bez względu na przenoszony sygnał oprócz nieco innego przekroju drutu w zależności od potrzeb danego kabla jest bardzo podobna. To zawsze jest wysokiej czystości, skręcona w firmowy splot, pozłacana miedź. W celach ochrony przed szkodliwymi zakłóceniami elektromagnetycznymi sygnał jest potrójnie ekranowany. Jednak jak wiadomo, to nie jedyne czynniki szkodzące wysokiej jakości okablowaniu. Mam na myśli wszechobecne wibracje, do przeciwdziałania którym producent zaprzągł miękką piankę z tworzywa sztucznego. Taki ruch sprawił, że pomimo stosunkowo dużej średnicy kable są całkiem wdzięczne do układania.. Jak widać na powyższych fotografiach, motywem przewodnim zewnętrznych plecionek, jak i zastosowanych wtyków jest nienachalnie prezentujące się złoto. Nienachalnie, bowiem zdjęcia tego nie oddają, ale odcień użytego do otulenia konstrukcji kruszcu jest lekko zgaszony, a mocny połysk posiadają mające lekko kontrastować z resztą konstrukcji wtyki. Jeśli chodzi o kwestię logistyki, każdy przewód w celu ochrony przed uszkodzeniami najpierw zostaje ubrany w ochronną siatkę, a dopiero potem umieszczany w eleganckim, pokrytym skórą i opatrzonym certyfikatem potwierdzającym numer wydrukowany na każdym wtyku, prostopadłościenny kuferek. Zapewniam, to od początku do końca, z dźwiękiem włącznie – co zaraz postaram się udowodnić – produkt najwyższej jakości.
Jak delikatnie sugerowałem we wstępniaku, dobrze się stało, że najpierw zapoznaliśmy się z możliwościami Duńczyków w skali mikro. Dzięki temu poznaliśmy ich pomysł na dźwięk, co w kolejnym kroku pozwoliło przekonać się, czy po okablowaniu całego posiadanego zestawu jego brzmienie nie przekroczy cienkiej linii nadmiernej interpretacji muzyki na modłę Skandynawów. Oczywiście gdy przypuścimy tak zmasowany atak, jasnym jest, że proponowany sznyt grania będzie w pełni firmową propozycją gości, jednak dla potencjalnego nabywcy kluczowe jest to, jak to wypadnie w wartościach bezwzględnych, czyli dobrze bądź źle. Nie raz przekonałem się, że już z pozoru niegroźna roszada kompletnego okablowania sieciowego potrafiła brutalnie wywrócić do góry nogami lubiany przeze mnie sznyt prezentacji, a co dopiero jazda bez trzymanki z pełnym kompletem prądowym, sygnałowym i głośnikowym. Dlatego gdy przychodzi test typu zmieniamy dosłownie wszystko, z jednej strony zawsze na takie spotkania jestem otwarty, za to z drugiej bardzo ciekawy, czym to się skończy. Jaki był finał w tym przypadku? Nie powiem, mając na uwadze oferowaną gładkość z pierwszego spotkania z serią #X trochę obawiałem się, że muzyka może stracić na animuszu. Tymczasem nabrała dodatkowej plastyki w najwyższych rejestrach, jednak gdy w pierwszych chwilach wydawało mi się to spornym posunięciem, finalnie zrozumiałem iż działania w reszcie podzakresów są naturalnym feedbackiem wieloletniej pracy nad własną szkołą grania. Jaka to szkoła? To znakomite rozwinięcie tego, co pokazało okablowanie zasilające. Chodzi o ponadprzeciętny drive oraz w pełni kontrolowaną, przy okazji nieposkromioną w pokazywaniu agresji energię dźwięku, co w wyrafinowany sposób uzupełniały w pierwszym odczuciu bardzo plastyczne, jednakże niegubiące nawet najdrobniejszej informacji, odbierane jako trafiające w punkt spójności grania całego zestawu wysokie tony. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Mam na myśli fakt osobistego poszukiwania iskry czasem wyskakującej z czeluści gładkiej wizualizacji wydarzeń scenicznych. Nie chadzającej swoimi drogami, bo byłoby to jawne pogwałcenie spójności brzmienia pełnego spektrum zakresów, tylko nieco mocniejszej, jakby bardziej akcentującej błysk blach perkusji. Tymczasem kable ZenSati #X jak gdyby od tego stroniły, a mimo to grały w specyfice zaplanowanej przez konstruktora ze wszech miar przyjemnej żywiołowości. Żywiołowości podpieranej wspomnianym mocnym i zwartym basem, esencjonalną, przy tym wielobarwną średnicą i choć gładkimi, to zawsze radosnymi wysokimi tonami. Z subiektywnym małym „ale” wszystko było tak jak lubię na co dzień. I wtrącając słowo w cudzysłowie nie piszę o tym, aby deprecjonować testowane konstrukcje, bo zagrały inaczej, niż w wypracowanej przez lata subiektywnie najlepszej dla mnie estetyce, tylko po to, żeby pokazać, jak można nieco przearanżować finalny sound i bez najmniejszego problemu udowodnić pławienie się słuchacza w graniu w najlepszej jakości. I powiem Wam, szybko się o tym przekonałem. I nie będę w tym momencie uskuteczniał żadnej muzycznej wyliczanki płytowej, gdyż jak przystało na produkty z poziomu ekstremalnego High End-u, nie było materiału muzycznego, który nie zagrałby na maksimum swoich możliwości w odniesieniu do realizacji, tylko wspomnę o skuteczności działania oferty Duńczyków w codziennym użytkowaniu. Spokojnie, mam na myśli nie wyczynowe z kilkukrotną z rzędu weryfikacją poszczególnych fraz – mam czasem takie nasiadówy ze znajomymi, tylko prozaiczne słuchanie muzyki. Jednak w wydaniu Skandynawów słuchanie ze wszech miar z jednej strony uniwersalne, a z drugiej rzadko spotykane, gdyż tak na niskich poziomach głośności, jak i tych ekstremalnych, ocierających się o ból uszu muzyka oferowała pełne spektrum informacji oraz zarezerwowaną dla danego materiału wyrazistość. Tak tak, mimo wspominanej plastyki dźwięku, cały czas przekaz tryskał niezbędną transparentnością. Jednakże na tyle umiejętnie dozowaną, że wszystko co zostało zarejestrowane na płycie, było dobrze podane i podczas nocnych odsłuchów choćby w skandynawskiej odmianie jazzu, jak i w trakcie jazdy bez trzymanki z przykładową twórczością elektronicznych, czy rockowych tuzów. Tłumacząc z polskiego na nasze chodzi o to, że owa gładkość idąca w stronę nienachalnej analogowości nie tylko nie przeszkadzała (nie ograniczała swobody i witalności prezentacji) podczas wieczornego plumkania, ale również masochistycznych sesji mających przenieść nas na koncert rockowy jeden do jeden w sensie ilości wytworzonych decybeli. W swojej codziennej konfiguracji w momencie przekraczania rozsądnego poziomu głośności czasem zaliczam niekontrolowane wyskoki agresji muzyki, co z pewnością jest feedbackiem różnorodności okablowania momentami ze sobą nie do końca idealnie współpracującego. W przypadku tytułowego zestawu ZenSati #X nic takiego nie miało miejsca. Przypadek? Mam nadzieję, że w powyższym tekście dobitnie opisałem dlaczego nie ma podstaw do takiego twierdzenia. To po prostu od początku do końca przemyślanie opracowane kable.
Czy próbując zachęcić Was do prób na własnym podwórku z opisanym powyżej okablowaniem jestem gotów stwierdzić, że mamy do czynienia z absolutem? Powiem tak. Przez lata przez moje ręce przewinęło się wiele wspaniałych konstrukcji i z prostej przyczyny nigdy ich tak nie określiłem. Powód jest banalny i opiera się na wiedzy, że absolutu dla całej populacji melomanów nie ma i nie będzie. Są za to takie konstrukcje – tak jak w tym przypadku, które bez problemu wymykają się ocenie „bardzo dobre”. Zwyczajnie są znakomite. Ale i te z uwagi na nieco inne postrzeganie drobnych niuansów brzmieniowych mogą mieć swoich zwolenników i przeciwników. Flagowa oferta marki ZenSati gra ze zjawiskowym timingiem, energią i rozmachem, jednak w estetyce naturalnie przyswajalnej gładkości. I gdybym miał na siłę szukać potencjalnych oponentów takiego podania muzyki, jedyną grupą jaka przychodzi mi do głowy, będą prawdopodobnie wielbiciele nadmiernej analityczności. #X-y z założenia na to nie pójdą. W ich kodzie DNA zapisane jest oddanie ducha danego materiału z nutą homogeniczności, a nie smaganie nas wątpliwymi artefaktami spod znaku nadinterpretacji prezentacji. Zatem puentując powyższy tekst chyba jasnym jest, że jeśli lubicie zatracić się w muzyce, a nie być nią kolokwialnie mówiąc nienaturalnie pobudzani, jeśli nie pełen zestaw, to choćby jedna składowa tego testu powinna zagościć u Was na sesji weryfikacyjnej. Zapewniam, niezapomniana przygoda jest gwarantowana.
Jacek Pazio
Opinia 2
Przewrotnie stwierdzę, że bardzo dobrze się stało, iż pełen zestaw topowego okablowania ZenSati #X pojawił się u nas dopiero teraz. Powodów takiego, wybitnie subiektywnego, postrzegania bohaterów niniejszego testu jest kilka. Nie dość bowiem, że do odsłuchów ultra high-endowych drutów trzeba zrobić odpowiedni podkład – zbudować solidne empiryczne podstawy i mieć odpowiednio wysoko zawieszony punkt odniesienia, czyli mówiąc wprost zdobyć odpowiednie doświadczenie, bądź wręcz na tyle popaść w rutynę by za przeproszeniem nie jarać się jak stodoła z piosenki Czesława Niemena na widok wszystkiego co drogie. Ponadto dysponować adekwatnym klasą systemem zdolnym pełnię możliwości rzeczonego okablowania zaprezentować. No i oczywiście jeszcze jeden mały drobiazg, o którym zapomnieć nie sposób, czyli wypadałoby znaleźć dystrybutora owymi flagowcami dysponującego i w dodatku na tyle miłego, by na dłuższą chwilkę je u nas zostawić. Czemu? Cóż, jak pokazuje życie i nasza redakcyjna praktyka czas nie tylko leczy rany, lecz również studzi głowy a siadając do odsłuchów i potem zbierania dokonanych obserwacji wszelką ekscytację najlepiej odłożyć na bok i skupić się na faktach.
Jak sami Państwo widzicie lista kryteriów do spełnienia może nie jest jakoś specjalnie rozrośnięta, lecz już poziom trudności, oczywiście w zależności od powagi podejścia do tematu samych zainteresowanych, może lekko onieśmielać. Całe szczęście, choć zabawę w Hi-Fi / High-End traktujemy z Jackiem li tylko jako mające z założenia sprawiać nam przyjemność hobby, niejako z góry zakładamy, że jeśli coś robimy, to na przynajmniej 100% i w pełni w dany projekt się angażujemy, bo życie jest zbyt krótkie na bylejakość i półśrodki. Dlatego też odkilkując powyższe warunki … Kwestię doświadczenia, z racji goszczenia m.in. setu Argento Audio Flow Master Reference Extreme (XLR + Speaker + Power), Siltechów Triple Crown osobno ( XLR-y i głośnikowe, zasilające) i w komplecie, Synergistic Research (SRX SC, SX IC XLR, Galileo SX AC, Galileo SX SC, Galileo SX Ethernet), czy też Stealth Audio ( Dream V18T, Petite V16-T, Dream 20-20, Śakra v.16 XLR, Octava AES/EBU możemy uznać za zaliczoną. Podobnie jak zagadnienie spokoju ducha i głowy, gdyż mając tytułowe „złotka” u siebie przez ostatni miesiąc (unboxing zawisł na początku listopada) zdążyliśmy się nimi nacieszyć, nabawić i nie tyle znudzić, co oswoić, by umieć trzymać emocje na wodzy i na chłodno podejść do ich opisu. Co do systemu nie czuję się w pełni obiektywny, by go oceniać, ale Jacek ewidentnie wie co robi i z żelaznym uporem dąży do celu, więc i efekty owych działań, przynajmniej z tego co mi wiadomo potrafią nawet wytrawnym, czy wręcz zmanierowanym audiofilom się podobać. I na koniec kwestia kluczowa, czyli zasługujące na w pełni szczere komplementy zaangażowanie, cierpliwość i niejako dobrowolne skazanie się na kilkutygodniową rozłąkę stołecznego dystrybutora duńskiej marki – Audiotite, bez którego moglibyśmy jedynie gdybać i domniemywać co i jak gra li tylko na podstawie kolejnych wystawowych i obarczonych ogromem zmiennych rzutów uchem, a tego jak wiadomo unikamy jak diabeł święconej wody. Dlatego też już bez zbędnego przedłużania zapraszam na kilka refleksji i uwag dotyczących „złotej zgrai” w skład której weszły łączówki USB, Ethernet, AES/EBU, dwie pary XLR-ów, głośnikowce i 7 (słownie siedem) przewodów zasilających, w tym dwa przygotowane z myślą o Gryphonie APEX zakonfekcjonowane wtykami C-19.
Z racji faktu wcześniejszego popełnienia recenzji cyfrowej łączówki #X USB oraz pochodzącego z wiadomej linii przewodu zasilającego czuję się w pełni usprawiedliwiony, by zwyczajowy akapit poświęcony kwestiom natury aparycyjnej i anatomicznej naszych bohaterów potraktować nieco po macoszemu i ograniczyć do niezbędnego minimum. Nie widzę bowiem powodu dla którego miałbym uskuteczniać klasyczny auto-plagiat, bądź wręcz stosować ordynarne kopiuj-wklej. Dlatego też jedynie wspomnę o tym co gołym okiem widać. Czyli, że #X-y są bezwstydnie … złote i to od wtyków począwszy na zewnętrznych koszulkach ochronnych i splitterach/ozdobnych tulejach skończywszy. Ponadto o ile konfekcja lwiej części „duńskich złotek” jest w pełni znormalizowana, to już korpusy wtyków zasilających z racji swej baryłkowatości (zwiększenia średnicy w mniej więcej 2/3 wysokości) mogą sprawiać pewne problemy użytkowe gdy gniazdo zasilające umieszczono w zazwyczaj mieszcząceym standardowy wtyk zagłębieniu / komorze / kołnierzu (vide Block Audio Mono Block). Całe szczęście redakcyjny Furutech NCF Power Vault-E pierścienie NCF Booster Brace-Single ma demontowalne, więc po trepanacji japońskiej listwy mającej na celu ich ekstrakcję problem aplikacyjny mogliśmy uznać za rozwiązany. Natomiast z racji niezwykłej lakoniczności producenta w materii budowy wiadomo jedynie, że w roli przewodników postawiono na złoconą miedź, skuteczne, kilkuwarstwowe ekranowanie i oczywiście antywibracyjny dobrostan biegnących przewodami elektronów.
Wydawać by się mogło, że skoro mieliśmy okazję rozpoznać bojem z pośród tytułowej zgrai dwa przewody, to mniej – więcej powinniśmy spodziewać się co spowoduje pełne ozłocenie naszego dyżurnego systemu. Problem jednak w tym, że jakiekolwiek dywagacje i prognozy mają to do siebie, że prawdopodobieństwo ich trafności przypomina wróżenie z fusów, szklanej kuli, bądź też przedmiotu żywego zainteresowania … rumpologów. O ile bowiem #X USB bez jakichkolwiek oznak wyczynowości, czy też laboratoryjnej antyseptycznej analityczności odkrywał dotychczas nieodkryte pokłady informacji, niuansów i audiofilskiego planktonu a z kolei #X Power po prostu „znikał” z toru dbając jedynie o szalenie uzależniającą plastykę prezentacji, to dołożenie kolejnych analogowych i cyfrowych łączówek, głośnikowców oraz sieciówek nieco ów obraz nie tyle zintensyfikowało, co … uzupełniło. Uzupełniło, czy też wzbogaciło o pierwiastek wyrafinowania i jakbyście Państwo tego nie interpretowali, naturalnego biegu rzeczy. Bowiem choć o X-ach nie sposób powiedzieć, by jakoś specjalnie uspakajały i spowalniały przekaz, to jednak na tle naszego dyżurnego okablowania i na operującym z niezwykłą delikatnością dynamiką repertuarze (vide niemalże usypiające covery „Sailing” i „Wild Horses” z albumu „Five Minutes” Inger Marie Gundersen) całość brzmiała tak jedwabiście gładko, że aż onieśmielająco … organicznie, żeby nie powiedzieć analogowo. Była to też prezentacja na tyle odmienna od dotychczas przez nas spotykanych, że akomodacja do takiego status quo chwilę nam zajęła. Żeby jednak była jasność – jej odmienność nie wynikała z wywrócenia naszych przyzwyczajeń i oczekiwań na lewą stronę i diametralnej zmianie brzmienia redakcyjnego systemu, co pewnego, jak się finalnie okazało kluczowego, przewartościowania priorytetów. Przykład pierwszy z brzegu – tam gdzie większość konkurencji stawiała na ekscytację i podkreślenie wyjątkowej rozdzielczości, swobody i nad wyraz daleko sięgających skrajów reprodukowanego pasma topowe ZenSati zachowały iście stoicki spokój, z dobrotliwym uśmiechem dając słuchaczom wolną rękę na czym w danym momencie chcą zawiesić oko i ucho. Zamiast niejako statycznego fokusowania się na jakimś konkretnym detalu / aspekcie #X-y oferowały w pełni dynamiczną a zarazem holograficzną immersyjność zachowując pełną koherencję narracji rozgrywających się na scenie zdarzeń, jedynie nieco zmieniając rolę odbiorcy, która z li tylko pasywnego obserwatora ewoluowała do nierozerwalnej składowej większej całości. Co ciekawe owa transformacja nie oznaczała siłowego umieszczenia wspomnianego słuchacza bezpośrednio na scenie, gdzieś pomiędzy chórzystami („Il Trovatore”), bądź orkiestronie („Tchaikovsky: The Nutcracker”) a jedynie unaocznienie (unausznienie?) jakże oczywistej relacji i nierozerwalnej więzi między aparatem wykonawczym a widownią polegających na wymianie energii, czyli zazwyczaj przypisywanego jedynie wewnątrz-zespołowej komunikacji „flow”. I w ramach doświadczenia tegoż zjawiska wcale nie trzeba sięgać po dyżurne „S&M” Metallici z drącym się w niebogłosy tłumem, gdyż nawet na niezwykle intymnym, akustycznym „Rocking Heels: Live at Metal Church” Tarji gwarantuję Państwu, że nie tylko poczujecie się jednymi z 300 szczęśliwców, którym dane było znaleźć się w Wacken Church, co przede wszystkim poczujecie przebiegające po karku ciarki (w roli triggera polecam „Ohne Dich”). I tu kolejna miła mym uszom i sercu niespodzianka, gdyż poza niezwykłą wiernością w oddaniu akustyki sakralnych wnętrz duńskim przewodom udało się pokazać coś jeszcze. Coś wydawać by się mogło dość nieoczywistego – naturalność i ciepło wokalistki, która zwykła jawić się jako zimna i zdystansowana diva. Tutaj nie było za grosz gwiazdorzenia, sztucznej egzaltacji i gregoriańskiej teatralności „Królowej Lodu”, tylko skromna „dziewczyna” z krwi i kości reprezentująca sztukę najwyższych lotów. Oczywiście, skala ponad trzech oktaw budzi zrozumiały podziw, lecz nie jest to próżne epatowanie własnymi umiejętnościami w celu pokazania nam maluczkim miejsca w szeregu, lecz jedynie wynikająca tak z talentu, jak i ciężkiej pracy zdolność zapuszczania się w rejestry niedostępne dla większości zwykłych śmiertelników. Nic nadzwyczajnego? Cóż, w przypadku, gdy okablowanie dźwięk „robi” a nie reprodukuje śmiem twierdzić, że wręcz nieosiągalnego. Tymczasem ZenSati ów aspekt potraktowało jako coś zupełnie oczywistego, nader udanie łącząc człowieka z repertuarem w jedną, kompletną całość.
A jak z niekoniecznie uznawanym za nie tyle lekkostrawny, co wręcz akceptowalny repertuarem, czyli nader często „sączącym” się podczas moich sesji odsłuchowym repertuarem? Cóż, przewrotnie powiem, że m.in. na „Disobey” Bad Wolves X-y reprezentowały iście „bondowską” postawę oparta zarówno na brutalnej sile perswazji, co w pełni naturalnej, natywnej elegancji delikatnie podszytej nonszalancją. Bowiem na całkowitym luzie grały najbardziej brutalne blasty, z nie mniejszym spokojem prezentowały opętańcze wycie Tommy’ego Vexta a obłąkańcze tempa traktowały jakby był to leniwy niedzielny spacerek alejkami Ogrodu Botanicznego PAN a nie metalowe wyścigi dragsterów udowadniając, że jednak da się połączyć miękkość z kontrolą i rozdzielczością oraz urywającą tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę dynamikę z muzykalnością.
Powyższe obserwacje prowadzą wprost do konkluzji, że pełne „okablowanie” systemu topowymi ZenSati #X nieco wbrew audiofilskim oczekiwaniom sprawia, że nie tylko zbliżamy się, skracamy dystans do ulubionych wykonawców i ich repertuaru, co stajemy się integralną składową każdej z prezentacji. Diametralnie zmienia to nasz punkt widzenia i sposób, intensywność odbioru, gdyż z biernego obserwatora próbującego „w locie” dokonywać analizy poszczególnych elementów na ową prezentację się składających przechodzimy w tryb aktywnego ogniwa w łańcuchu przepływu energii i emocji, co z jednej strony wyklucza ww. bierność a z drugiej pozwala poczuć muzykę całym sobą. Czy można chcieć czegoś więcej?
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny:
#X XLR: 0,5 m 89 900 PLN / 2 x 0,5m; 109 900 PLN / 2 x 1 m; 129 900 PLN / 2 x 1,5 m
#X AES/EBU: 51 490 PLN / 0,5m; 67 190 PLN / 1m; 82 790 PLN / 1,5m
#X USB & Ethernet: 73 890 PLN / 0,5m; 93 990 PLN / 1m; 114 190 PLN / 1,5m
#X Speaker: 279 000 PLN / 2 x 2 m; 2,5 m 319 000 PLN / 2 x 2,5 m; 359 000 PLN / 2 x 2 m
#X Jumpers (Zwory): 0,1 m 33 900 PLN / 4 x 0,1m; 36 900 PLN / 4 x 0,2 m; 39 900 PLN / 4 x 0,3 m
#X Power: 117 000 PLN / 1m; 137 000 PLN / 1,5m; 159 000 PLN / 2m
Opinia 1
No wreszcie, czyli po bezliku wszelakiej maści okablowania, bezpiecznikach, akcesoriach antywibracyjnych a nawet switchu przyszła pora na pełnowymiarowy komponent z portfolio amerykańskiego potentata. Mowa oczywiście o reprezentowanej przez łódzki Audiofast marce Synergistic Research i jej „ofercie środka”, czyli kondycjonerze zasilania PowerCell SX, na test którego serdecznie zapraszamy.
Wybitnie subiektywnie śmiem twierdzić, że Synergistic Research PowerCell SX jest jeśli nie najładniejszym, to z pewnością jednym z najbardziej intrygujących wizualnie urządzeń z obszaru audio jakie dostępne są na rynku. A biorąc pod uwagę jedynie segment prądowych uzdatniaczy to z tytułowym kondycjonerem, oprócz wyżej urodzonego, niemalże bliźniaczego rodzeństwa w szranki stawać mogą chyba jedynie cyklopo-podobne Stromtanki. Oczywiście to moja prywatna opinia, jednak prawdę powiedziawszy niezwykle trudno mi wyobrazić sobie sytuację, by nabywca ww. cudu techniki uznał, że nie ma sensu wystawiać go we własnym systemie na forum publicum, więc ukryje go gdzieś wstydliwie w drugiej, bądź trzeciej linii frontu, zastawi stolikiem, bądź o zgrozo przykryje serwetką i postawi na nim doniczkę z fikusem, bądź innymi badylami. I żeby była jasność – aby PowerCell SX łapał za oko wcale nie trzeba rozkręcać jego wewnętrznej iluminacji na full, gdyż nawet z wyłączonym podświetleniem, dzięki frontowemu oknu z dyskretnie wkomponowanym wskaźnikiem obciążenia i transparentnej płycie górnej łaskawie umożliwia w dowolnym momencie zapuszczenie żurawia. Jednak po kolei, czyli przyjrzyjmy mu się nieco uważniej. I tak, wspomniana płyta czołowa to solidny płat szczotkowanego aluminium z centralnie umieszczonym oknem, sygnaturą marki w lewym i oznaczeniem modelu w prawym dolnym narożniku. Ww. bulaj oprócz oczywistego „naocznego” dostępu do trzewi pełni również rolę czysto informacyjną, a to za sprawą wskazówkowego miernika obciążenia. Płyta górna to tak naprawdę czysto symboliczna ramka okalająca połać transparentnej plexi dającej pełen wgląd do ukrytych pod nią trzewi.
Ściana tylna również nie rozczarowuje, gdyż znajdziemy na niej klasyczny, podświetlony włącznik główny nad którym przycupnął dyskretny przycisk odpowiedzialny za natężenie i barwę (biel Galileo, czerwień Dante, błękit Synergistic Research, błękit McIntosh) rozświetlających wnętrze kondycjonera LED-ów, charakterystyczne gniazdo zasilające PowerCon, terminal umożliwiający podłączenie aktywnego modułu Ground Block, oraz dwanaście (12!) gniazd wyjściowych schuko Orange UEF z oznaczeniem poprawnej polaryzacji. Jak sami Państwo widzicie z uwagi na ww. 32A gniazdo wejściowe Neutrik PowerCon możliwości żonglowania okablowaniem spadają może nie tyle do zera, co zostają mocno zredukowane a tym samym niejako już podczas wstępnych przymiarek warto gruntownie przemyśleć temat. Całe szczęście producent nie pozostawia tego procesu przypadkowi, gdyż tytułowy kondycjoner oferuje z czterema różnymi przewodami – począwszy od podstawowego Atmosphere SX Euphoria HC AC (1.5m), poprzez Galileo SX AC (1.5m) oraz Galileo Dicovery AC (1.5m), na będącym składową dostarczonego przez łódzki Audiofast setu SRX AC (1.8m). I jeszcze jedno. Otóż lata praktyki zdążyły nas przyzwyczaić, że o ile, poza kilkoma wyjątkami, jak daleko nie szukając Furutech NCF Power Vault-E, listwy zasilające są raczej łaskawe dla naszych kręgosłupów, to już kondycjonery z reguły „chodzą” w wadze klasycznych wzmacniaczy zintegrowanych (vide 35kg KECES BP-5000, czy 25 kg Tsakiridis Devices Super Athena). Tymczasem PowerCell SX może pochwalić się zaledwie 12,70 kg. Co prawda nie jest to jeszcze reprezentowana przez Reimyo ALS-777 Limited (7,36 kg) waga piórkowa, ale szczerze powiem, że w trakcie transportu z garażu/parkingu z powodzeniem można obejść cię bez wydawać by się mogło koniecznego wózka.
Choć zgodnie z zapewnieniami producenta „sercem PowerCell SX jest zasilacz pochodzący wprost z Galileo SX”, to nader skutecznie uwagę absorbują dwa moduły strojące Gold UEF, oraz … pięć charakterystycznych karbonowych cylindrów, czyli aktywnych elektromagnetycznych komórek EM, które w porównaniu do niższych modeli zostały gęściej zwinięte, dzięki czemu poprawiono skuteczność ich filtracji i zmniejszenie poziom szumu. Jeśli się jednak uważniej przyjrzeć, to oprócz powyższych pięciu cylindrów znajdziemy również szóstą, tym razem płaską, komórkę EM w postaci czarnego prostopadłościanu z dwoma srebrnymi pasami. Ponadto, podobnie jak w ostatnio u nas goszczącym KECES-ie IQRP-1500, w trzewiach naszego bohatera zaimplementowano zasilacz wraz z generatorem rezonansu Schumanna, który tworzy prąd podkładu dla wszystkich (płaskich i zwiniętych) komórek EM, czyli tak, jak w topowym, wycenionym na ponad … 140 000 PLN, Galileo SX PowerCell.
Przechodząc do części odsłuchowej jedynie nadmienię, iż w zadek naszego dzisiejszego gościa przepiąłem całość zazwyczaj „wiszących” na moim dyżurnym Furutechu e-TP60ER urządzeń pozostawiając „samopas” jedynie bezpośrednio wpiętą w ścianę 300W integrę Vitus Audio RI-101 MkII, która na jakiekolwiek uzdatniacze reaguje ciężką alergią a i sam jej wytwórca takowe oczyszczalnie szczerze odradza. I jeśli w tym momencie zastanawiacie się Państwo cóż na skutek powyższej przesiadki nastąpiło, to śmiało możecie w sięgnąć do przepastnego zbioru słów oznaczających klasyczny opad szczęki, których zazwyczaj w towarzystwie wypowiadać nie wypada, bowiem skalę wprowadzonych przez PowerCell SX śmiało można porównać do intensywności oferowanej przez niego iluminacji. Co jednak ciekawe jego obecność objawiła się zauważalnie inaczej aniżeli wspomnianego akapit wcześniej Furutecha NCF Power Vault-E, zamiast bowiem akcent postawić na rozdzielczość, precyzję i godną GTR-a Prestige T-Spec dynamikę amerykański kondycjoner, niczym PPD (Perfekcyjna Pani Domu) / Mama Dextera / Wiktor Czyściciel (niepotrzebne skreślić) skupił się na … czyszczeniu. Ot tak, po prostu – wziął i wyczyścił wszystko, co wydawało mi się do tej pory czyste i to na wysoce satysfakcjonującym poziomie. Jak się jednak miało okazać, jedynie mi się wydawało, bo przykładowo zaczernienie tła przed i po wpięciu Synergistica operowało od spektrum ciemnej, bo ciemnej, ale jednak szarości do poziomu Vantablack VBx2, czyli czerni oprócz której ,cytując klasyka „nie ma już niczego”. Dzięki czemu każdy z zarejestrowanych dźwięków wybrzmiewał od pierwszej do ostatniej nanosekundy i to nie tylko w swej bezpośredniej postaci, lecz również w formie towarzyszącej mu aury i w pełni naturalnemu pogłosowi. Nie mamy zatem efektu przysłowiowej kotary „gaszącej” dalsze plany i spłycającej scenę lecz całkowicie przeciwną – bezkresną, trójwymiarową otchłań w której to nasze zmysły i zdolności, czy też towarzyszące odsłuchowi okoliczności (akustyka naszego lokum, dobiegający zza okien hałas) są jedynymi limiterami. Wystarczy zatem sięgnąć po „Mitt alter er fjellet – Vaerieh mov aalhtarinie” Skruk i Frode Fjellheima, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się na północno-wschodnie wybrzeże Voldsfjorden (Norwegia), wnętrz tamtejszego kościoła we wsi Volda i doświadczyć podkreślającej walory polifonicznych kompozycji niezwykle klimatycznej akustyki sakralnej budowli, jej naturalnego, miękkiego pogłosu, czy też zupełnie nieoczywistych brzmień obecnych w nagraniu perkusjonalii. Podobnie wyglądało / brzmiało definiowanie źródeł pozornych, bowiem zamiast iście laserowej precyzji otrzymujemy niemalże „kinowy” klimat znany z referencyjnych nie tyle multipleksów co oferujących zdecydowanie wyższy komfort i intensywność doznań, bardziej kameralnych przybytków X muzy. Ostre jak brzytwa krawędzie zastępują płynne, w pełni naturalne i bezszwowe przejścia, wiec nawet po kilkugodzinnym seansie nie czujemy się zmęczeni ciągłym przebodźcowaniem. Od razu jednak zaznaczę, że nie jest to nawet śladowa w swej postaci utrata konturowości na rzecz kreślenia jej obłymi „świecówkami”, lecz możliwie bliska prawdzie – rzeczywistości, uchwycona gołym okiem postać rzeczy. Przecież nawet siedząc dwa – trzy metry od ulubionego wykonawcy nie jesteśmy w stanie zliczyć włosów na jego głowie (Joel Ekelöf się nie liczy) a śmiem twierdzić, iż właśnie tak absurdalnego poziomu detaliczności oczekują co poniektórzy audiofile.
Pozostając w skandynawskich klimatach nie odmówiłem sobie przyjemności przesłuchania „Atlantis” reprezentowanej przez wspomnianego Joela formacji Soen wspomaganej przez skromny – ośmioosobowy, acz nader skuteczny i udany „substytut symfoniczny”. Żeby jednak była jasność, nie jest to ten poziom rozmachu i spektakularności co „S&M” Metallici, jednak właśnie poprzez swoją kameralność zyskuje na intensywności i namacalności. Na scenie dzieje się niby mniej, ale wszystko dzięki temu łatwiej ogarnąć zmysłami, tym bardziej, iż pomimo obecności elementu symfonicznego sam zespół nie zrezygnował ze swojego naturalnego (jak dla nich) – zelektryfikowanego instrumentarium a jedynie przearanżował/zorkiestrował dotychczasowy repertuar na pierwszy plan wysuwając aspekt muzykalności i składowe emocjonalne. A amerykański uzdatniacz w mig odczytał intencję twórców i tylko ich zamysł wielce udanie wyeksponował. Wokal podany jest blisko i nie tylko nie brakuje mu ekspresji, co właśnie na nim opiera się cała narracja, której jest napędem. Zachowana jest jednak koherencja i logika rozmieszczenia poszczególnych muzyków, więc zamiast kilku odseparowanych i żyjących własnym życiem bytów mamy precyzyjny, acz idealnie zgrany projekt, gdzie nikt nie jest na doczepkę a ma w pełni zasłużoną i pewną rolę. Wspominam o tym nie bez kozery, gdyż przy tak skutecznej filtracji zachodzi obawa o zbytnią, laboratoryjną prosektoryjność a tutaj tego nie sposób doświadczyć.
I już zupełnie na koniec, w ramach zamykającego powyższą epistołę podsumowania pozostaje mi tylko stwierdzić, iż Synergistic Research PowerCell SX może nie jest tak rześki i witalny jak ww. Furutech NCF Power Vault-E, przez co bliżej mu do współczesnej odsłony Pure Power 6 a już z bratnią „wieżą” Shunyata Research Everest 8000 spokojnie może nie tylko przybić piątkę, co wziąć się pod ramię i raźno podążać ku malowniczo zachodzącemu kalifornijskiemu słońcu, gdyż to dokładnie ta sama estetyka i pomysł na dźwięk. Co z kolei jest nader namacalnym dowodem, że nie tylko wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, co zastosowana technologia nie jest sztuką dla sztuki a jedynie sposobem osiągnięcia określonego celu. A w tym przypadku celem jest zapewnienie możliwie nie tyle czystego, gdyż określenie to w pewnych kręgach nierozerwalnie kojarzy się z antyseptyczną sterylnością i emocjonalnym wypraniem a pozbyciem się z muzyki wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów, przez co słuchamy jej – muzyki, takiej jaka być powinna, w jej natywnej – nieskażonej postaci. Jeśli jednak nadal odczuwacie Państwo niedosyt i zastanawiacie się gdzie PowerCell SX ma rację bytu, to jedynie zasugeruję, że jeśli tylko ów kondycjoner znajduje się w Waszym zasięgu, to chociażby li tylko dla zaspokojenia czystej ciekawości wypożyczcie go co najmniej na weekend (najlepiej taki jak ostatni – 9 dniowy / majówkowy) i posłuchajcie. Tylko lojalnie ostrzegam – to może być bilet w jedną stronę.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Vitus SCD-025mkII
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jedno jest pewne, Synergistic Research specjalistą od zasilania jest i basta. Wiem coś o tym, gdyż sam używam dwóch sieciówek do końcówki mocy Gryphon Apex Stereo. Naturalnie w swoim portfolio ma również inne produkty związane z naszym hobby, jednak akcesoria prądowe są jednym z najważniejszych oczek w głowie marki. Łatwo to zweryfikować przy użyciu portalowej wyszukiwarki, gdyż pośród sporej listy spotkań z tym brandem, kilka odbyło się właśnie z jego zabawkami zajmującymi się życiodajną energią elektryczną. Czym tym razem poczęstował nas łódzki Audiofast? Być może zabrzmi to dziwnie, ale uprzedzając nieco fakty z pełną świadomością tego czynu zdradzę, że tak sonicznym, jak i designerskim cymesem. Co mam na myśli? Otóż w tym podejściu testowym zderzymy się z drugim od góry kondycjonerem prądowym Synergistic Research PowerCell SX zasilanym najwyższym modelem firmowej sieciówki Synergistic Research SRX AC. Interesujące? Jeśli tak, zatem nie pozostaje nic innego, jak zapoznanie się z kilkoma ciekawymi strofami na jego temat.
Nie ma co się oszukiwać, rzeczony dystrybutor prądowy to kawał kloca. Co prawda nie jest jakoś szczególnie ciężki, bowiem kondycjonowanie energii opiera nie na reprodukowaniu go lub separowaniu na bazie dodatkowych transformatorów, tylko wykorzystaniu innych, z natury lżejszych układów elektrycznych, ale rozmiar skrzynki spokojnie osiąga gabaryty dużego wzmacniacza zintegrowanego. Jednak aby rozmiar nie przytłoczył potencjalnego nabywcę zbytnią monotonią, na froncie jako przezroczysty wskazówkowy miernik poboru energii i prawie całej powierzchni górnej części obudowy designerzy zaaplikowali przeszklenia umożliwiające wyeksponowanie nie tylko estetycznych i schludnie rozplanowanych, ale dodatkowo atrakcyjnie podświetlonych trzewi. Jeśli chodzi o ofertę przyłączeniową, rewers urządzenia pokazuje, że co jak co, ale gniazdek nie zabraknie nam nawet w przypadku bardzo rozbudowanego toru audio, gdyż sumarycznie znajdziemy ich aż 12 sztuk. Naturalnie obok nich znajdziemy jeszcze dedykowane gniazdo dla kabla zasilającego typu Powercon o obciążeniu 32A do podłączenia urządzenia do ściany, terminal dla aplikacji zewnętrznego aktywnego modułu uziemienia Ground Box oraz główny włącznik. Przybliżając zastosowane układy elektryczne gołym okiem widzimy pięć wykończonych w karbonie aktywnych elektromagnetycznych komórek EM, które w wersji SX na tle tańszych modeli kondycjonerów są znacznie gęściej zwinięte, przez to lepiej filtrują sieć redukując zawarty w niej szum. Gdy przyjrzymy się dokładniej, wewnątrz PowerCell-a zobaczymy również dodatkowy zasilacz i generator fal Schumanna tworzący prąd podkładu dla wszystkich zastosowanych komórek EM – tych zwiniętych, jak i płaskich. Ostatnią ciekawostką jest zastosowanie kondensatorów i technologii bezpieczników z serii Orange w zasilaczu i generatorze pola. Tak zgrubnie opisany przeze mnie produkt według pomysłodawców ma zostawić sporą grupę konkurencji daleko w tyle. A czy tak się stało, postaram się w prostych słowach opisać w kolejnym akapicie.
Jak przed momentem wspominałem, opis oferty brzmieniowej tytułowego dawcy energii elektrycznej – na ile jest to możliwe, ma być wyłożony bez zbędnych ceregieli. Dlatego spełniając obietnicę informuję, iż nasz bohater przeskoczył moje najśmielsze oczekiwania. Chodzi mianowicie o to, że wszelkie tego rodzaju poprawiacze prądu przy całym pakiecie pozytywów związanych z pozbyciem się elektrycznych śmieci z ciągu elektronów, mniej lub bardziej, ale zawsze limitowały blask i drapieżność przekazu. To co prawda finalnie skutkowało bardzo przyjemnym podkręceniem plastyki słuchanej muzyki, jednak w wartościach bezwzględnych traciłem informacje na poziomie najbardziej ekstremalnie postrzeganej mikrodynamiki. Naturalnie nie rozprawiamy o jakimś dramatycznym problemie, jednak gdy moja sekcja średnio-wysokotonowa uzbrojona jest w dwa diamentowe przetworniki, wiedza co w pewien sposób traciłem podskórnie mnie męczyła. I gdy żartobliwie mówiąc brałem taki stan na przysłowiową klatę, spotkanie z tytułowym Amerykaninem wszystko zmieniło. To było całkowite zaskoczenie, gdyż widząc wielkie okrągłe „wałki” regenerujące prąd podskórnie czułem, że będzie tak zwana powtórka z rozrywki. Tymczasem po nakarmieniu mojego źródła wynikiem pracy PowerCell-a SX muzyka wręcz wybuchła. Ale wybuchła w dobrym tego słowa znaczeniu. Poprawiła się energia ataku i jego szybkość. Dodatkowo przekaz zyskał na kontroli najniższych rejestrów bez utraty ich wagi i co dla mnie bardzo istotne, górny rejestr nadal błyszczał, dzięki czemu całość rysowana była na pełnej zjawiskowo czarnego tła wirtualnej scenie. Żadnej woalki, tylko atak mocno nasyconą, dobrze kontrolowaną energią z dobrym błyskiem górnych rejestrów, czyli to co tygrysy mojego pokroju lubią najbardziej. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi mój pozytywny odbiór pełnego spektrum słuchanej muzyki od jazzowego plumkania barci Oleś z Christopherem Dell-em „Górecki Ahead” , po najnowszy, pełen wigoru i uderzenia muzyką krążek Rammsteina „Zeit”. W pierwszym przypadku wyraźna kreska i solidna energia pozwalały dosadniej i bardziej bezpośrednio zaistnieć w eterze, dzięki czemu stawały się jeszcze bardziej namacalne, natomiast w drugim, dzięki mocno akcentowanym przez system elektronicznym wspomagaczom artysta z powodzeniem realizował smaganie mnie mającymi wbić w fotel, pełnymi dramatyzmu frazami. Jak wynika z przytoczonych przykładów, w obydwu przypadkach zapisana w kodzie DNA PowerCell-a dobrze rozumiana agresja była wodą na młyn znakomicie wizualizowanej projekcji. Bez rozmywania krawędzi, bez sztucznego zaciemniania sceny pod płaszczykiem podniesienia intymności, tylko pełny wgląd w materiał zapisany na płycie, czyli tak jak lubię. Dla mnie to znakomity produkt. Pełen życia, bo oferujący i dobre zejście basu i esencję w środku pasma i iskrę w górnym zakresie. To zaś sprawia, że na tle grających bardziej plastycznie i nieco krąglej konstrukcji konkurencji produkt Synergistica staje się wręcz pożądanym uzupełnieniem światowej oferty tego rodzaju atrybutów prądowych.
Komu dedykowałbym naszego bohatera? Przyznam szczerze, że bazując na gorących emocjach z procesu testowego zamiast uprawiać długą wyliczankę, łatwiej będzie mi wykluczyć potencjalnych nabywców. Tak tak, wykluczyć, gdyż swoim wyrafinowaniem PowerCell pokaże im palcem, gdzie popełnili błąd i nazbyt techniczne zestroili swoje systemy. Jednak znając nieco rynek jestem pewien, iż będzie to promil populacji. Reszta, czyli znakomita większość parających się tym hobby osobników posiadając dalekie od ekstremum ostrości systemy z pewnością zakocha się w tym mieniącym się regulowaną poświatą Jankesie. Naturalnie powodem będzie zastrzyk odpowiednio skierowanej, pełnej wigoru energii. A tej jak wiemy w dobrym wydaniu nigdy zbyt wiele.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell SX / SRX AC 1.8m): 68 060 PLN
Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 12 Orange UEF
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 10AWG Silver Matrix
Moduły EM: 5 x XL cylinder; 1 x płaski
Powierzchnia łączna modułów EM: 3705 cm²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Port aktywnego ekranowania
Uziemienie Galileo SX
Wskaźnik poboru prądu z 12 kolorowym podświetleniem
Wymiary (S x G x W): 44,45 x 34,29 x 13,97 cm
Waga: 12,70 kg
Być może dla wielu z Was aż tak drobiazgowa konfiguracja naszych systemów audio, jakim jest dobór odpowiednio brzmiących bezpieczników, to przesadne rozdrabnianie włosa na czworo, jednak zapewniam w ten sposób myślących, że ten temat to od niedawna bardzo ważny dział naszej zabawy. Firmy mnożą się jak grzyby po deszczu, a każda z nich zazwyczaj oferuje sporą paletę różnie wpływających na dźwięk elektroniki produktów. Na tyle rozbudowaną, że czasem, choćby tak jak dzisiaj, dystrybutorzy proszą o może nie bratobójczy sparing, ale o coś w stylu porównania dwóch konstrukcji z jednej stajni, aby w ten sposób ułatwić klientom wstępną selekcję przed wypożyczeniem do domu. Takim to sposobem jako za sprawą Audiofastu jako ukłon dla ostatnimi czasy sporej grupy zainteresowanych, podczas tego spotkania postaram się wypunktować różnice pomiędzy dwoma bezpiecznikami marki Synergistic Research w postaci drugiego od góry w portfolio marki Purple i obecnie flagowego Master.
Co wiemy na temat ich budowy? Niestety to dość delikatny temat i chcąc ochronić swoje dokonania przed niechcianym kopiowaniem przez konkurencję, informacje są zdawkowe. A wynika z nich, że bezpieczniki powstają w oparciu o technologię kwantową, którą wspiera ostatnio opracowana nowa technologia przewodzenia typu UEF na bazie grafenu oraz bardziej skrupulatne sposoby kondycjonowania prądem o wysokim napięciu. I tak naprawdę to wszystkie dostępne informacje na ich temat. Mało? Teoretycznie wydaje się, że tak, jednak nie oszukujmy się, sami tego nie będziemy kopiować, dlatego dla nas, potencjalnych zainteresowanych najistotniejszym jest, jak każdy z nich wpływa na finalne brzmienie uzbrojonego w nie systemu. A zapewniam, temat jest bardzo ciekawy, co postaram się strawnie wyłożyć w kolejnym akapicie.
Zanim przejdziemy do istoty różnic pomiędzy tytułowymi modelami bezpieczników, pozwolę sobie nadmienić, że na co dzień używam modelu Orange, który wylądował u mnie z trzech istotnych powodów. Pierwszym jest znakomite oddanie swobody i rozmachu grania zabezpieczanego zestawu audio. Drugim bardzo dobra rozdzielczość dolnego i górnego zakresu. Zaś trzecim stosunkowo neutralne, czyli bez specjalnych działań, podejście do średniego zakresu pasma. Wymiana ze zwykłego szklanego rurkowca była w dobrym tego słowa znaczeniu, wręcz uderzeniem dźwiękiem pełnym swobody i wielobarwności każdej częstotliwości. Na tyle zjawiskowym, że gdyby nie sugestia dystrybutora, czy mogę spojrzeć testowo na omawiane dzisiaj modele, pewnie tematu w ogóle by nie było. I gdy wydawałoby się, iż będąc zadowolonym niepotrzebnie podjąłem rękawicę, po zapoznaniu się z nowościami z portfolio Synergistica temat wygląda zgoła inaczej. Inaczej oczywiście w rozumieniu pozytywnym, bowiem kolejne kroki marki w kwestii ochrony elektroniki są jakby naturalnym, co istotne, delikatnie nastawionym na uwypuklenie innych cech dźwięku rozwojem. Co to oznacza?
Na początek Purple. Ten w odróżnieniu od Orange od pierwszych taktów pokazuje, że jego działanie skierowano na zwiększenie energii dźwięku. To oczywiście skutkuje większym nasyceniem przekazu, jednak na tyle zebranym w sobie, że nawet przez moment nie się zbliżamy się do sytuacji odbieranej jako nadmierną otyłość. Muzykę całościowo nadal cechuje bogactwo informacji, z tą tylko różnicą, że nieco bardziej do głosu dochodzi mocniej akcentowany środek pasma. Na szczęście jak wspominałem zebrany w sobie, co przekłada się na znakomicie odbierane podkręcenie pulsu i rytmiki kreowanych wydarzeń muzycznych. Jak to w wartościach bezwzględnych ma się do poprzednika? Główną zmianą jest inny odbiór skrajów pasma. Ale spokojnie, nie w sensie pogorszenia, tylko jako feedback skierowania działań frontu na część centralną, góra finalnie staje się mniej absorbująca, a dół konsekwentnie kontrolowany nie kopie już takim twardawym kick-iem. Gdzie tu progres? Przecież o tym piszę. W podniesieniu dawki energii środka, co z automatu stawia resztę zakresu do pionu, czyli w służbie średnicy, co na bazie zasłyszanych od znajomych opinii było bardzo dobrym krokiem marki.
Co na to mogący pochwalić się bardzo sugestywną nazwą bezpiecznik Master? Cóż, w skrócie, bowiem różnice choć diametralne, to jednak są rozwojem cech poprzednika, pokazuje palcem bezpiecznikowi Purple, gdzie jego miejsce. Czy biorąc pod uwagę znakomity wynik tańszego, naprawdę Master jest lepszy, a nie inny? Dla mnie bez dwóch zdań lepszy. Jak to możliwe? Wbrew pozorom sprawa jest prosta, bowiem flagowiec w całość działania Purple tchnął pakiet rozdzielczości i nienachalnej transparentności, czyli jednym słowem zwiększył w przekazie dawkę powietrza, wyrazistości oraz dosadności. To natomiast spowodowało, że do łask wróciła ochota sygnalizowania swojego jestestwa przez skraje pasma, co wprost przełożyło się na poprawę czystości kreowanych wydarzeń. I nie chodzi o rozjaśnienie, czy wyszczuplenie, bo nic takiego się nie dzieje, tylko poprawienie odbioru całości na poziomie nienachalnej drapieżności, z ewidentnym, dla mnie mimo ciekawego wyniku Purple, wręcz oczekiwanym powrotem do łask poprawnej dosadności góry i konkretnego kopnięcia na dole. Nagle wydawałoby się pełne radości opowieści muzyczne z poziomu fajnej namacalności, niczym kameleon zamieniają się na realizujące się w okowach naszego domostwa, wykonywane li tylko dla nas z bezpośrednim kontaktem na wyciągnięcie ręki spektakle muzyczne.
Próbując zebrać powyższe spostrzeżenia jakąś sensowną całość, nie będę szukał grupy docelowej dla konkretnego modelu bezpiecznika. Powód jest oczywisty, czyli bezapelacyjna jakość Mastera. Jednak mimo to, jeśli ktoś z Was jest na etapie poszukiwania tego rodzaju akcesoriów prądowych, powinien spróbować u siebie obydwu modeli. Owszem, zawsze lepiej wypadnie flagowiec, jednak czasem już wynik uzyskany z Purple może okazać się na tyle satysfakcjonujący, że przeskok jakościowy Mastera przez pryzmat ceny może okazać się co najmniej do zastanowienia. Niestety różnice w cenie nie są symboliczne. Co prawda dla mnie w pełni odzwierciedlają oferowane zalety, jednak nie oszukujmy się, życie to zawsze sztuka kompromisów. A Purple to szkoła Mastera, tylko z innym poziomem ekspresji. Ale żeby nie było, nie jest to dzień i noc, tylko jednostkowy stopień poziomu sonicznego wtajemniczenia.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Ceny
Synergistic Research Purple: 1009 PLN
Synergistic Research Master: 3001 PLN
Opinia 1
To, że bez wyjątku wszelkiej maści okablowanie w systemach audio jest poważnym elementem ich finalnego brzmienia, wie praktycznie każdy z nas. Czy to sieciowe, sygnałowe lub głośnikowe, niestety zawsze okazuje się być mniej lub bardziej determinującą składową wyniku sonicznego naszej elektronicznej zbieraniny. I gdy wydawałoby się, że zakupem dobrego zestawu „odrutowania” temat praktycznie zamykamy, niestety wszyscy tak myślący są w wielkim błędzie. Oczywiście mam na myśli rozwój technologiczny cywilizacji, który dotyka każdą sferę naszego bytu, nawet z będącym tematem dzisiejszego spotkania, czyli z prozaicznym okablowaniem głośnikowym włącznie. Nie ma się co oszukiwać, świat idzie do przodu, a to powoduje, że praktycznie wszystko co jakiś czas ma swoje nowe, znacznie lepsze wcielenie. A lepsze dzięki użytym bardziej zaawansowanym materiałom, tudzież po latach doświadczeń całkowitej zmianie topologii konstrukcji. A to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Jak widać powodów takiego stanu jest wiele, dlatego chyba nie dziwi fakt dzisiejszej rozmowy o jednym z takich przypadków. O czym konkretnie? Otóż od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem niegdyś topowego kabla głośnikowego Synergistic Research Galileo. Niestety brutalny czas na tyle szybko mija, że do dnia dzisiejszego po moim modelu pojawiły się trzy nowości. Pierwsza – Galileo Discovery, który na tle posiadanego przeze mnie, zwykłego Galileo wydaje się być zmianą kosmetyczną, druga – SRX Slim Line SC w zderzeniu organoleptycznym również wygląda dość skromnie wizualnie, dlatego na chwilę obecną pozostawiając je w spokoju wybraliśmy opcję numer trzy. I nie chodzi jedynie kwestie wizualne – choć te są widoczne od pierwszego kontaktu wzrokowego, ale odmienne konstrukcyjnie, czyli obecnie bardzo mocno kontynuowane przez wiele topowych marek kablowych, prowadzenie wielu równolegle odseparowanych od siebie pojedynczych żył sygnałowych. Jeśli obserwujecie rynek, doskonale wiecie, iż nie są to już jedynie pierwsze jaskółki, tylko istotny trend, dlatego też z wielką przyjemnością zapraszam zainteresowanych takim podejściem do tematu, czyli separacji kilku wiązek sygnału dla kolumn głośnikowych na kilka spostrzeżeń o dostarczonym przez łódzki Audiofast flagowym przewodzie kolumnowym Synergistic Research SRC SC.
Próbując opisać budowę tytułowego kabla pierwsze co przychodzi mi na myśl, to potwierdzenie wzmianki ze wstępniaka, że w kwestii nowych technologii, użytych materiałów i budowy Amerykanie poszli na całość. Od przewodnika w postaci czystego srebra 99.9999%, przez ilość skomplikowanych geometrycznie i materiałowo żył przewodzących, po pozwalające na eliminujące przesłuchy pomiędzy żyłami równoległe odseparowanie wspomnianych przebiegów sygnału karbonowe dyski, koszty nie były żadnym kryterium. Nie wiem, jak ten projekt widzicie Wy, ale dla mnie to ewidentny potomek Transformersów, z tą tylko różnicą, że nie jest stworzony, aby nas bronić przed wrogą cywilizacją, tylko umilać życie na ziemskim łez padole. Jeśli chodzi o nieco obfitszą garść technikaliów, idąc za informacjami producenta każda z prowadzonych osobno wiązek składa się z dwóch skrętek w geometrii Tricon czwartej generacji z przewodnika Silver Matrix otulonego teflonowym dielektrykiem, czterech ręcznie wykonanych nici przewodzących Air String 14 AWG ze srebra o czystości 99.9999% tym razem w dielektryku powietrznym, oraz czterech również ręcznie wykonywanych nici Air String z monofilamentów srebra 99.9999% także w dielektryku powietrznym. I tak razy dziesięć, czyli tyle, ile sumarycznie mamy wiązek przewodzących. Ciekawostką tego modelu jest możliwość zamówienia go w dwóch standardach sposobu separacji każdego z przebiegów sygnału. Chodzi o wspominane wcześniej dyski utrzymujące kable w stałej odległości. Możemy wybrać ich dużą średnicę, by móc położyć przecież skomplikowaną technicznie konstrukcję bezpośrednio na podłodze – duży krążek staje się podstawką lub małą średnicę, co wówczas wymusza na producencie dostarczenie w komplecie dedykowanych podstawek. W teście mieliśmy opcję pierwszą i muszę powiedzieć, że od strony użytkowej jest to lepsze rozwiązanie, gdyż choćby przez przypadkowe dotknięcie kabla eliminuje problem samoczynnego przemieszczania się kabla na łatwych do przewrócenia podstawkach. Ale spokojnie, to wolny kraj i każdy wybierze to, co lubi. Wieńcząc akapit o budowie flagowego Synergistic-a kolumnowego jestem zobligowany dodatkowo wspomnieć, iż podobnie do każdego okablowania proces produkcyjny zamyka tym razem na potrzeby uzyskania lepszych efektów wykorzystujący najnowszą generację cewki Tesli, długotrwały proces kondycjonowania wysokim napięciem. To znak rozpoznawczy marki, jednak według producenta w bardziej zaawansowanym wydaniu.
Gdy dotarliśmy do opisu brzmienia punktu zapalnego naszego spotkania, zasadnicze pytanie brzmi: „Czy te wszystkie zabiegi nie są przypadkiem przerostem formy nad treścią?”. Powielanie przebiegów sygnału, różnorodna wielożyłowość każdej wiązki, separacja mechaniczna, a na koniec „rażenie” całości wysokim napięciem. Przecież to tylko kabel. Srebro, nie srebro, nie ma znaczenia. To prostu jedynie nieco droższy od miedzi przewodnik, nic więcej. Jest w tym jakiś sens? Wiecie co? Przyznam się, że mną również targały bardzo podobne rozterki. Już posiadany Galileo wzniósł mój system na wcześniej nieosiągalne poziomy jakości brzmienia. To co można poprawić? A jeśli tak, to w jakim aspekcie? Otóż odpowiedź po sesji testowej brzmi: można i to w każdej dziedzinie. Powiem więcej, to nie jest poprawa, jaką zazwyczaj serwują inni producenci, tylko brutalny przeskok jakościowy. Jak się materializował? Zanim do tego przejdę, wspomnę, jak gra stacjonujący u mnie Galileo. Jego atutami jest rozdzielczość i energia przy zachowaniu znakomitej separacji i rysunku dobrze osadzonych w masie źródeł pozornych. I gdy dotychczas wydawało mi się, że w tych kwestiach złapałem Pana Boga za nogi, SRX SC pokazał w jak wielkim byłem błędzie.
Wpięcie amerykańskiego okablowania dosłownie i w przenośni w pierwszej kolejności odebrałem jako opadniecie kotarki. Nie jakiejś grubej teatralnej, ale nagle odbywające się na wirtualnej scenie wydarzenia stały się bardziej czytelne. Coś na kształt oczekiwanego poprawienia kontrastu. Na początku stawiałem na słuchowe omamy, jednak próba powrotu na starą wersję głośnikówek jasno dała do zrozumienia, że Jankesi w swojej odezwie do klienta nie naciągali faktów i wszystkie zabiegi produkcyjne miały bardzo wymierny sens. A wspomniane zdjęcie woalki to dopiero jedna z kilku pozytywnych zmian. Kolejną była – nie wiem jakim cudem – większa energia przekazu. Muzykę zaczął cechować mocniejszy puls, co natychmiast pozytywnie odbiło się na akcentowaniu jej timingu. Idźmy dalej. Kolejnym okazało się lepsze, nadal w granicach znakomitego odbioru, oddanie krawędzi poszczególnych bytów, co jeszcze czytelniej rozstawiało je na szerokiej, głębokiej i teraz pozbawionej jakichkolwiek szumów tła wirtualnej scenie. A to jeszcze nie koniec, bowiem SRX SC miał w rękawie jeszcze jednego asa. Tym razem chodzi o zejście niskich rejestrów. W pierwszym odruchu wydawało mi się, że ostrzejsza krawędź dźwięku odbije się naturalnym zmniejszeniem ilości czasem rozdmuchanego basu, tymczasem owszem, tego wcześniej nie do końca kontrolowanego było mniej, za to jego zebranie się w sobie przekute zostało w niże zejście. I zapewniam, to nie jest wróżenie z fusów, tylko zweryfikowana prawda. A prawda dlatego, iż jedną z najważniejszych cech posiadanych przeze mnie kolumn Gauder Akustik Berlina RC 11 Black Edition są znakomicie oddawane najniższe pomruki największych gabarytowo piszczałek organów kościelnych, które podczas sesji testowej jeszcze dobitniej niż dotychczas przewijały mi bębenki w uszach na drugą stronę. Powiem szczerze, gdy każda poprzednia poprawa brzmienia muzyki w moim systemie powodowała pozytywne kiwanie głowy, to jakość i zejście niskich rejestrów wręcz rozbiły bank. Spodziewałem się wiele, ale nie aż tyle. Na dodatek cały czas wszystko odbywało się pozostając w kręgu płynnego, przy tym pełnego informacji oraz energetycznego grania. Muzyka zyskała dosłownie na każdym polu, a mimo to unikała przerysowania, przy okazji jak nigdy wcześniej będąc przyjemna, bo pełna emocji. Każdego rodzaju emocji. Na tyle uniwersalnie wyartykułowana, że mimo dużych chęci nie złapałem testowanego okablowania na potknięciu z jakimkolwiek nurtem muzycznym. A wiecie, że lubię trochę się wzruszyć i nieco zasmakować agresji.
Na pierwszy ogień weryfikacji wypowiedzianej tezy poszły emocje związane z interpretacją twórczości filmowej Jana Kaczmarka przez Leszka Możdżera. To jest znakomita produkcja nie tylko pod względem muzyki, ale również realizacji. Gdy wymaga tego spojrzenie Leszka, raz zderzamy się z dostojnością fortepianu, innym razem z jego filigranowością, a jeszcze innym liryzmem. To wbrew pozorom jest bardzo wymagający materiał, gdyż te stany potrafią przewinąć się w jednym utworze. Taka sytuacja zaś sprawia, że gdy system nie umie zamiennie i w odpowiednim czasie dozować niezbędnych artefaktów, tylko strzela nimi na oślep – czytaj cały czas oddaje maksimum swoich zalet typu twardość i ofensywna energia, gdy do głosu ma dojść filigranowość i dźwięczność, mamy do czynienia z karykaturą pomysłu Możdżera, gdyż tracimy efekt wielowarstwowości emocjonalnej. Na szczęście jak wspominałem, konfiguracja testowa w sobie tylko znany sposób umiała połączyć wodę z ogniem. Przez cały czas przekaz epatował swobodą wybrzmiewania i brakiem jakiegokolwiek przykrycia woalką wydobywających się z kolumn informacji, a mimo to umiejętnie dozował czasem długie liryczne zawieszenie pojedynczego dźwięku w eterze, by za moment sprostać uderzeniom mocnych interwałów granym lewą ręką. Na tyle sugestywnie, że z przyjemnością odświeżyłem sobie tę pozycję od deski do deski z kilkoma powtórkami najbardziej wymownych sekwencji.
Innym ciekawym krążkiem podczas sesji testowej był sampler – nie jakościowy, tylko repertuarowy – oficyny nagrywającej na magnetofon szpulowy Nagra 2xHD Fusion. Naturalnie daniem głównym był utwór z piszczałkami organowymi schodzącymi do 16 Hz (na płycie jest nawet stosowne ostrzeżenie, aby zbyt głośnym słuchaniem nie spalić głośników w kolumnach, gdy nie obsługują takich częstotliwości). W efekcie najpierw zauważyłem, że w codziennej konfiguracji jakby znacznie częściej coś podczas odsłuchu tego kawałka mi mruczało, by za moment przekonać się, iż był to co prawda drobny, ale prozaiczny „problem” z kontrolą. Nagle pokój wypełniała mniejsza ilość sejsmicznych pomruków, za to przy inicjacji pracy najniższego tonu jak nigdy wcześniej odczuwałem bardziej dosadny poziom nieprzyjemnego ucisku na bębenki w uszach. A to dopiero jedna strona medalu, bowiem zweryfikowane zebranie się w sobie wyższych i wzmocnienie najniższych poziomów basu w najmniejszym stopniu nie zaszkodziło znakomicie rozświetlającej kubaturę kościelną wokalnej epistole czarującej wokalistki. W teorii nasycenie jej głosu powinno lekko ucierpieć, jednak przywoływane wcześniej wzmocnienie energii wybrzmiewania muzyki umiejętnie zbilansowało ten aspekt. Było nadal miękko, rozwibrowanie i doniośle, czyli tak jak powinno.
Na koniec ewidentny stempel ponadprzeciętnych umiejętności testowanego kabla w postaci mongolskiego zespołu The Hu z ich płytą „The Gereg”. To było istne szaleństwo. Wszechobecny power egzotycznych instrumentów – jak na muzykę metalową, do tego drobiazgowa artykulacja gardłowego zawodzenia frontmena i całkowita nieprzewidywalność następujących po sobie fraz nutowych uczyniło z tego podejścia muzycznego dotychczas niespotykany spektakl. Raz pełen bólu spowodowanego brutalnymi uderzeniami bębnów, innym razem strachu kreowanemu sposobem artykulacji śpiewu, ale zawsze w służbie sprawienia w pełni oczekiwanej uciechy. Wszystko tętniło życiem na tyle czytelnie i bez zniekształceń, że chyba ze dwa razy bezwiednie podkręcałem gałkę wzmocnienia. Co prawda jest to płyta, której powinno się głośno słuchać, jednak nie zawsze się da. A czasem jeśli nawet można to uczynić, to tylko dlatego, że system coś ogranicza w domenie rozdzielczości, czyli nazywając sytuacje po imieniu jest lekko zamulony – przyznaję, zaliczyłem takie seanse kilkukrotnie. A przecież pisałem, że konfiguracja testowa to kiler w każdym aspekcie z otwartością i bezpośredniością podania w pierwszej kolejności. Dlatego w moim odczuciu informacja o bezwiednym, a mimo to w pełni akceptowalnym jakościowo podkręcaniu głośności jasno daje do zrozumienia, z czym tak naprawdę miałem do czynienia. Ja określiłbym to w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu podaną rozważnie wyczynowością.
No dobrze. Jak widać, powyższy test był pozbawionym jakiejkolwiek krytyki słowotokiem. Czy słusznie? Nie naciągam zbytnio faktów? Otóż moi drodzy, w najmniejszym stopniu nie. A świadectwem tego stanu jest natychmiastowa próba wystawienia posiadanego modelu kabla głośnikowego Galileo na giełdzie. Zapewniam, testowany Synergistic Research SRC SC na tyle wysoko podniósł poprzeczkę jakości oferowanego dźwięku, że mimo jakiś czas temu twardego postanowienia o zaprzestaniu zmian w systemie poległem. Czy zatem nasz bohater będzie spełnieniem marzeń każdego melomana? Oczywiście jak to zwykle bywa nie do końca. Jednak tylko w niewielkiej ilości przypadków. A ich zbiór ogranicza się do posiadaczy nazbyt jasno i lekko skonfigurowanych zestawów oraz wielbicieli sonicznego syropu. W pierwszym przypadku ewentualna porażka będzie winą, a konkretnie mówiąc konsekwencją wyborów potencjalnego nabywcy, zaś potrzeb drugiej grupy miłośników nazbyt ulepionej muzyki z uwagi na stojące u podstaw powołania do życia amerykańskiego kabla założenia pokazania świata dźwięku w jak najbardziej bezkompromisowy, ale na ile to możliwe prawdziwy sposób, nie będzie w stanie spełnić. Zatem reasumując. Jeśli nie utożsamiacie się z żadną z tych dwóch grup, droga do kolejnego kroku ku idealnemu dźwiękowi w swoim domostwie jest otwarta. Wystarczy kontakt z dystrybutorem. Tylko ostrzegam, świat muzyki jaki znaliście przed próbą z tytułowym głośnikowcem już nigdy nie będzie taki sam.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Opinia 2
Choć początkowo wstępniak do niniejszej recenzji może wydawać się dość nietypowy, czy wręcz odklejony od interesującej nas tematyki, gdyż dotyczyć będzie pierwszego wrażenia, które jak wszem i wobec wiadomo można zrobić tylko raz, oraz tzw. wartości postrzeganej, to proszę wierzyć mi na słowo ma on głębszy sens. Dotyka on bowiem dwóch z kilku czynników determinujących nasze decyzje zakupowe, a to już, jak mam nadzieję zdążyliście Państwo zauważyć element bezapelacyjnie związany z naszym hobby, które niejednokrotnie ewoluuje w zaskakujących kierunkach na skutek czysto impulsywnych decyzji. Coś nam wpadnie w oko, coś zauroczy od pierwszego dźwięku i nie wiedzieć jak i kiedy owo „coś” ląduje w naszym systemie wymuszając jego kolejne transformacje, bądź chociażby uzmysławiając jego posiadaczowi drzemiący i zarazem niewykorzystany potencjał. Wróćmy jednak do punktu wyjścia, czyli ww. pierwszego wrażenia, które poniekąd ustawia poprzeczkę oczekiwań i optykę czynionych w dalszej kolejności obserwacji. A co może wpłynąć na intensywność wspomnianych doznań? Oczywiście rozmiar, który … ma znaczenie. I tak, przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty opakowań w jakich docierały do nas przewody głośnikowe, palmę pierwszeństwa dzierżą z racji obecnych na ich przebiegu „mrożonych kurczaków” Transparenty Opus i nieco mniej absorbujące, gdyż pakowane w osobne skórzane walizki Siltechy Triple Crown. Tymczasem zgodnie ze stereotypem mówiącym, że właśnie w Stanach wszystko jest naj… (najczęściej największe), do powyższego grona śmiało możemy dopisać kolejnego gracza, czyli będące przedmiotem dzisiejszej epistoły Synergistic Research SRX SC, które w naszych skromnych progach pojawiły się w kartonie z powodzeniem mogącym pomieścić całkiem sporą końcówkę mocy, więc już na starcie dającym pole do popisu naszej wyobraźni. Jeśli ciekawi Państwa, cóż umieszczony w owym pudle wkład namieszał w mojej dyżurnej układance nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na ciąg dalszy.
Skoro pierwsze wrażenie za nami warto dobrać się do nadzienia, czyli samych przewodów, które w porównaniu ze stacjonującymi u nas ich poprzednikami – Galileo SX SC okazują się zaskakująco ażurowe i wiotkie a to za sprawą diametralnie zmienionej budowy. O ile bowiem SX-y swym wyglądem przypominały solidną linę okrętową, o tyle SRX-y oparto na równoległych przebiegach poszczególnych żył odseparowanych karbonowymi dyskami. Coś Państwu to przypomina? Niezorientowanym w temacie podpowiem, że chodzi o goszczące u nas jakiś czas temu przewody in-akustik Reference LS-2404 & LS-4004 AIR Pure Silver, które również bazowały na podobnych rozwiązaniach. Jednak niemiecka konkurencja postawiła na wręcz obsesyjną dbałość o stabilność narzuconej geometrii, przez co nie dość, że stanowiące egzoszkielet dyski były umieszczone gęściej, to i całość ukryto wewnątrz scalających całość elastycznych „pończoch”. Tymczasem w SRX-ach zakładana przez producenta równoległość przebiegów jest dość umowna, gdyż każdorazowe zgięcie przewodu podczas układania go pomiędzy elektroniką a kolumnami wyraźnie ją zaburza. A właśnie, skoro o ww. dyskach mowa, to warto nadmienić, iż nabywca ma do wyboru dwie opcje. Może zdecydować się na przewód wyposażony w mniejsze dyski wraz z którym otrzymuje dedykowane podstawki UEF, bądź z większymi (jak w dostarczonej przez dystrybutora – łódzki Audiofast parce), uzbrojonymi w elementy strojące HFT (to te czerwone trzpienie widoczne w ich centrum), które same w sobie pełnią rolę odsprzęgającą od podłoża. Kontynuując temat strojenia nie sposób pominąć znanych z dotychczasowych naszych spotkań z produktami Synergistica dopinanych modułów pasywnych Gold SR25 UEF, lub Silver SR25 UEF, które również znajdują się na wyposażeniu i pozwalają dokonać finalnego dostrojenia przewodów do własnych preferencji.
Jeśli zaś chodzi o niuanse natury technicznej, to pozwolę sobie sięgnąć po materiały źródłowe, w których wszystko opisane zostało w zwięzłej i zarazem zrozumiałej dla ogółu formie. I tak, wyczytać w nich można, że „SRX zbudowane są z dziesięciu niezależnych wiązek przewodzących, które biegną równolegle do siebie oddzielone dyskami z włókna węglowego, co pozwala wyeliminować przesłuchy między przewodnikami i poprawia wszystkie aspekty brzmienia. Każda wiązka przewodząca składa się zaś z dwóch geometrii Tricon czwartej generacji [przewodnik Silver Matrix w dielektryku teflonowym], czterech wykonanych ręcznie nici przewodzących Air String 14AWG ze srebra czystości 99,9999% w dielektryku powietrznym oraz czterech wykonanych ręcznie nici Air String z monofilamentów srebra 99,9999% w dielektryku powietrznym.” Zastosowano również ekranowanie SRX Matrix UEF, czyli pokrywanie w procesie UEF konektorów, przewodów, drenów uziemiających i komórek UEF dwiema różnymi warstwami powłoki grafenowej. Jakby tego było mało przed wysłaniem do odbiorcy końcowego przewody poddawane są iście ekstremalnemu wygrzewaniu noszącym nazwę Quantum Tunelling i polegającym na przepuszczeniu przez nie prądu o napięciu … 1 miliona (!!) V.
Wpinając Synergistic Research SRX SC w swój system i klikając przy umieszczonym na playliście „On This Perfect Day” projektu Guilt Machine, czyli de facto kolejnego wcielenia holenderskiego multiinstrumentalisty Arjena Lucassena, odniosłem dalekie od wyimaginowania, niemalże do bólu prawdziwe wrażenie jakby znaczna część z owego wspomnianego w powyższym akapicie miliona woltów jednak w tytułowych przewodach została zmagazynowana i wraz z pierwszymi nutami nastąpiło jej uwolnienie i dekompresja. Mówiąc wprost dźwięk eksplodował bogactwem niuansów, dynamiką i namacalnością wprowadzoną na taki pułap, jakbym ze swoich poczciwych Contourów 30 przesiadł się co najmniej na, pozostając w obrębie marki, Confidence 60, które co i rusz wiercą mi dziurę z tyłu głowy dopominając się o repetę w posiadanych czterech kątach. Wszystkiego było nie dość, że więcej, to jeszcze podane zostało z wydawać by się mogło nieosiągalnym wyrafinowaniem i bezpośredniością – bez zawoalowań, niedomówień i sygnalizowania, że może coś nie do końca jest słyszalne, lecz mamy uwierzyć na słowo, że tam jest, więc powinniśmy do pracy zaprzęgnąć własne szare komórki i po prostu sobie dopowiedzieć, do-wyobrazić. O nie, tutaj słychać absolutnie wszystko i w absolutnie obłędnej jakości. Rozbudowane do granic przyzwoitości, lub też dalece poza nie wykraczające, kompozycje Lucassena osiągnęły dzięki temu iście hollywoodzki rozmach a siła ekspresji zaproszonych wokalistów sprawiała, że gęsią skórkę miałem częściej niż przy ostatnio przechodzonej grypie. To jednak dopiero niewinny wstęp, niezobowiązująca przystawka do dalszych obserwacji, bowiem w trakcie „Of Dust” z „Road Salt One” Pain Of Salvation monolog Daniela Gildenlöwa operował na takim poziomie namacalności, jakbym siedział tuż obok przesympatycznego Szweda w jakimś klimatycznym (skórzane Chesterfieldy, ciemna boazeria pamiętająca młodość Keitha Richardsa) pubie/klubie i przy szklaneczce Mackmyra Vinterdrom prowadził z nim rozmowę przyciszonym głosem. A to, co działo się przy zmysłowo szeleszczącej na „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni, bądź nucącej „Quedate Aqui” Salmie Hayek pozostawię już Państwa wyobraźni. Wspomnę jedynie, że realizm, a co za tym idzie materializacja obu pań w moim salonie była na tyle oczywista, że na czas testów dostałem od Małżonki kategoryczny zakaz sięgania po tego typu repertuar.
W związku z powyższym nie pozostało mi nic innego jak eksploracja diametralnie odległych pod względem estetyki przejawów muzycznej twórczości homo sapiens i tym samym mój wzrok powędrował ku „SIX”, czyli najnowszemu krążkowi Extreme, na którym Nuno Bettencourt dość bezpardonowo przypomina, kto w pełni zasługuje na miejsce w panteonie najlepszych gitarzystów wszech czasów a z kolei Gary Cherone wydaje się być zaskakująco dobrze zaimpregnowany na jego, znaczy się czasu, upływ. Jego (tym razem chodzi o Gary’ego) wokal jest szorstki, chrapliwy, na swój sposób „garażowo” zadziorny a SRX ową fakturę świetnie oddaje. Pomimo wspomnianej rozdzielczości nie przejaskrawia jej, ale też wbrew błędnie rozumianemu wyrafinowaniu nie ugładza, tylko prezentuje taką, jaka jest – do szpiku kości i łańcuchów DNA rockowa.
Warto jednak nieco podnieść poprzeczkę trudności i sięgnąć po wielką symfonikę, jak chociażby używany podczas testów SX-a album „Bruckner: Symphony No. 3 in D Minor, WAB 103” w wykonaniu Wiener Philharmoniker pod batutą Christiana Thielemanna, który niejako z racji nader rozbudowanego aparatu wykonawczego, oraz samej partytury, jawi się większości systemów jako istne pole minowe a finalnie gwóźdź do trumny. Nie dość bowiem, że wymaga umiejętności wykreowania sceny dalece wykraczającej poza rozstaw kolumn, to jeszcze dramatyczne skoki dynamiki i ekspresja użytego instrumentarium co i rusz mogą powodować efekt wynikającego z kompresji przytkania. Tymczasem tytułowe przewody nie dość, że kreują po prostu realistyczną scenę tak pod względem szerokości i głębokości, nie zapominając przy tym o trzecim wymiarze, czyli wysokości, to jeszcze robią lepiej coś, w czym jak wydawało nam się do tej pory już SX-y doszły do perfekcji. Chodzi mianowicie o definicję, zróżnicowanie i energetyczność najniższych składowych które, jak dowodzi niniejszy test mogą i co tu dużo mówić, są prezentowane z jeszcze lepszą precyzją i rozdzielczością. Tylko nie jest to laboratoryjna analityczność, gdzie każdy dźwięk rozbijany jest na atomy i właśnie w takiej, molekularnej postaci serwowany słuchaczom, którzy muszą go sobie własnym sumptem poskładać, lecz jedynie oddanie pełnego spektrum i złożoności poszczególnych partii w ich natywnej, czyli organicznie koherentnej i homogenicznej postaci. Dlatego też wejścia gran cassy są niczym przetaczająca się nad naszymi głowami niszczycielska burza, której bynajmniej się nie boimy trzymając głowę pod poduszką, lecz zafascynowani jej apokaliptycznym pięknem chłoniemy dzieło zniszczenia szeroko otwartymi oczami, tak, aby żadna z jej składowych nam nie umknęła. I co ciekawe, choć praca naciągu jest wyraźniejsza a sama kontrola idzie o krok, bądź nawet dwa dalej, to de facto bas schodzi jeszcze niżej niż w przypadku SX-ów nie tracąc przy tym nic a nic z właściwego sobie ładunku energetycznego. Brzmi przez to pełniej i bardziej kompletnie.
Synergistic Research SRX SC nader bezpardonowo unausznia (bazujący na zjawisku unaoczniania przejaw licentia poetica) jak ekstremalne doznania jest w stanie zapewnić ultra high-endowy przewód. Ile niuansów, detali i ogólnie rzecz ujmując informacji jest w stanie dostarczyć do kolumn, bądź też patrząc z drugiej strony – ileż informacji tracimy poprzez niezdolne do ich przesłania okablowanie. Warto bowiem mieć świadomość, iż SX sam z siebie niczego nie dodaje, więc jeśli z jego pomocą słyszymy coś, czego wcześniej nie było nam dane, to dowód na to, że coś wcześniej owe informacje zachowywało dla siebie. W związku z powyższym formułując odpowiedź na pytanie, czy jest to propozycja dla wszystkich przewrotnie powiem, że … to zależy. Zależy od tego, czy mają Państwo bądź ochotę, bądź też odwagę wyjść z własnej strefy komfortu i przekonać się na własnej skórze ile do tej pory z pozornie znanych na pamięć nagrań informacji Wam umykało, o ilu niuansach nie mieliście bladego pojęcia i po ilu melodiach jedynie przemykaliście niczym Nartnik po tafli jeziora bez świadomości bogactwa kryjącego się w jego głębi. Krótko mówiąc jeśli dobrze Wam z tym, co macie i takie status quo Wam pasuje, to szczerze kontakt z SRX-em odradzam. Jeśli jednak korci Was odkrycie nieznanych do tej pory pokładów pieczołowicie budowanej płytoteki, to … wiecie, co robić. Miejcie jednak świadomość, że kontakt z Synergistic Research SRX SC jest biletem w jedną stronę a Wasza przygoda z High-Endem od tego momentu dzielić się będzie na okres sprzed i po wpięciu tytułowych głośnikowców.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena: 166 020 PLN / 2 x 2,4m; 8 300 PLN za dodatkowe 30cm
Opinia 1
Z lekkim przymrużeniem oka moglibyśmy stwierdzić, że kiedy w zeszłym roku zupełnie spontanicznie i niemalże jedynie przy okazji odsłuchów majestatycznych Wilson Audio Alexx V w siedzibie Audiofastu (dystrybutora marki) zdecydowaliśmy się wziąć na wynos, a finalnie na redakcyjny tapet, przewód Synergistic Research Galileo SX Ethernet nawet przez myśl nam nie przeszło jakie ów spontan będzie mieć skutki. Nie dość bowiem, że powyższa łączówka bezpardonowo zdetronizowała nasze dotychczasowe topy topów stając się z automatu punktem odniesienia i wzorcem, z którym konkurencji przyszło i nadal przychodzi się mierzyć, to jeszcze pociągnęła za sobą chęć dalszej eksploracji serii Galileo SX amerykańskiego wytwórcy. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, czego niezbite dowody znajdziecie Państwo na łamach naszego magazynu w postaci recenzji głośnikowców Galileo SX SC, które dziwnym zbiegiem okoliczności zostały już u nas na stałe oraz nie mniej imponującego przewodu zasilającego Galileo SX AC. I kiedy nienerwowo zabieraliśmy się za wiwisekcję kolejnego delikwenta Amerykanie ni stąd ni zowąd zrobili nam psikusa odświeżając swoje portfolio i zastępując dotychczasowe wersje SX głośnikowców, zasilających i interkonektów analogowych (z wyłączeniem phono) inkarnacjami Discovery. Chwilową konsternację zaistniałą sytuacją podsumowaliśmy stoickim wzruszeniem ramion i zamiast odesłać posiadane już na stanie łączówki, bo właśnie o Galileo SX IC XLR mowa, uznaliśmy za stosowne dokończyć, to co zaczęliśmy. W końcu pojawienie się nowego wypustu wcale nie oznacza, że wycofywany model nagle przestaje grać a jeśli gra dobrze, to i podstawy do negocjacji finalnej ceny z racji zamieszania w firmowym katalogu są w pełni uzasadnione. Tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca zwyczajowego wstępniaka, więc bez zbędnego odwlekania nieuniknionego serdecznie zapraszamy na spotkanie z interkonektami Synergistic Research Galileo SX IC XLR.
Jak przystało na pełnokrwistego przedstawiciela drugiej od góry, na szczycie niepodzielnie królują SRX-y, serii Galileo SX IC XLR już samą swoją aparycją budzi w pełni zrozumiały respekt. Nie dość bowiem, że pod względem średnicy spleciony z trzech przebiegów „powróz” z powodzeniem może konkurować z całkiem pokaźną populacją przewodów głośnikowych, to jeszcze jest nosicielem dość absorbujących karbonowych cylindrów UEF. Zanim jednak zajrzymy do trzewi warto choć na chwilę zatrzymać się na aparycji naszego gościa. Po pierwsze zewnętrzny oplot utrzymano w tonacji klasycznej, opalizującej czerni, która wprost idealnie komponuje się z satynowym połyskiem wspomnianych karbonowych cylindrów i zarazem kontrastuje ze srebrem masywnych wtyków. A właśnie, od strony źródła sygnału nie zabrakło charakterystycznych wąsów umożliwiających zarówno podpięcie modułów tuningowych Gold i Silver UEF, jak i samych interkonektów pod opcjonalny moduł SR Ground Block z filtrem UEF Ground Filter lub aktywny moduł Active Ground Block, co zgodnie z zapewnieniami producenta pozwala wyeliminować degradujący wpływ zasilaczy pozostałych komponentów systemu a tym samym znacząco obniżyć szum tła. Podobną, choć rozszerzoną o właściwości antywibracyjne, rolę pełnią wspomniane cylindry komórek UEF, w których znajdziemy srebrną folię o czystości 99,9999% oraz teflonowe i jedwabne dielektryki. Same zaś przewody również mogą pochwalić się zaawansowaną technologicznie „wsadem”, gdyż do ich budowy wykorzystano osiem przewodników AirStrings z monokrystalicznego srebra i cztery wiązki przewodników Silver Martix 2-giej generacji z monokrystalicznej miedzi, przy czym srebrne izolowane są „powietrznym dielektrykiem” w rurkach PTFE a miedziane PTFE. Z kolei w roli ekranu wykorzystano autorskie rozwiązania UEF Matrix Shield z grafenem zgodnie firmową nomenklaturą sklasyfikowane jako poziom 5. Warto też wspomnieć o jakże istotnym, acz przez co poniektórych tak wytwórców, jak i odbiorców pomijanym detalu jak konfekcja, czyli użyte wtyki. I o ile w niższych seriach Synergistic Research stosuje XLR-y pochodzące od Neutrika, tak w Galileo sięgnięto po własne wtyki SR 20. Dla uspokojenia Czytelników jeszcze tylko dodam, iż pomimo znacznej średnicy i obecności wspomnianych cylindrów zbalansowane Galileo nader wdzięcznie się układają, więc jeśli tylko wygospodarujemy miejsce na to, by zapewnić im w miarę swobodny przebieg, to z ich aplikacją nie powinno być większych problemów.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu na samym wstępie pozwolę sobie na pewne uproszczenie i zarazem prośbę do Państwa a przynajmniej tej części, która bądź jeszcze nie zapoznała się z naszą wcześniejszą twórczością o przedstawicielach linii Galileo, bądź po prostu pewne, zawarte tamże, wnioski nieco jej przyblakły, o sięgniecie do naszych archiwaliów. Chodzi bowiem o to, iż tym razem po rozgrzewkowo – akomodacyjnych odsłuchach mój wybór padł na konfigurację z modułami tuningowymi Gold UEF, więc jeśli kogoś zainteresuje co wnoszą Silver-y, to wystarczy do naszych wcześniejszych wynurzeń wrócić i proszę mi wierzyć na słowo, a jeszcze lepiej przekonać się nausznie, wpływ poszczególnych modułów na efekt finalny jest we wszystkich przewodach ww. serii w pełni powtarzalny, więc po prostu nie widzę większego sensu kolejnego dublowania identycznych uwag.
Jednak ad rem, czyli najwyższa pora na odpowiedź na nurtujące nas pytanie jak Synergistic Research Galileo SX IC XLR grają, lub co bardziej zgodne ze stanem faktycznym, jak wpływają na brzmienie systemu w którym przyszło im pracować. I tu chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli stwierdzę, że ogólny charakter brzmienia zbalansowanych łączówek jest w pełni zgodny ze szkołą brzmieniową reprezentowaną przez zasilające i głośnikowe rodzeństwo z tą różnicą, iż ich, znaczy się interkonektów, sygnatura jest nieco delikatniejsza, mniej intensywna i tym samym mniej porażająca swym absolutem. Wrażenie to było o tyle dominujące, że pierwszym krążkiem, po jaki sięgnąłem podczas krytycznych odsłuchów była ścieżka dźwiękowa do „Justice League” autorstwa Danny’ego Elfmana rozpoczynająca się przynajmniej w intro nad wyraz eterycznym coverem niejakiej Sigrid cohenowskiego hitu „Everybody Knows”. Jednak z każdym kolejnym utworem, gdzie iście hollywoodzkie w swym rozmachu orkiestracje nie pozostawiały złudzeń, co do tego, że amerykańskie łączówki nie znalazły się w linii Galileo przez przypadek. Scena była niezwykle szeroka, lecz zamiast efektu sztucznego jej rozciągnięcia kosztem głębi tutaj gradacja planów była wzorcowa. Ponadto potęga wielkiego aparatu wykonawczego wspieranego w kulminacyjnych momentach partiami chóralnymi wgniatała w fotel i to nie nasz – ustawiony w dużym pokoju, lecz ten na widowni którejś z filharmonii, gdzie dźwięki nie tylko się słyszy, lecz czuje własnym ciałem. I tutaj mam jedną, małą uwagę. Otóż o ile zarówno przewód zasilający SX AC, jak i głośnikowe SX SC przysłowiowy efekt Wow! wywoływały nie tyle podkręcając, co uwalniając zawartą w materiale źródłowym dynamikę, to nasz dzisiejszy bohater akcent z aspektów dynamicznych nieco przesuwał właśnie w kierunku przestrzenności i głębi prezentacji. Jest w tym pewna logika, gdyż co za dużo to niezdrowo i multiplikowanie tych samych cech przewodnich we wszystkich połączeniach systemu mogłoby finalnie doprowadzić do przedobrzenia i przesytu, a nie sądzę by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, inwestując pi razy drzwi dwieście tysięcy, i to przy bardzo ostrożnych kalkulacjach z parą interkonektów, niezbyt długimi głośnikowcami i dwoma zasilającymi, o „niewielkim” rabacie od Dystrybutora nawet nie wspominając, chciałby przekroczyć cienką czerwoną linię nawet nie tyle umiaru, co dobrego smaku. A tak, nawet we w pełni okablowanym Synergisticami systemie uzyskamy dynamiczne i potężne, acz nieprzesadzone, za to świetnie napowietrzone i zachowujące rozdzielczość nawet w najdalszych planach brzmienie.
Na potwierdzenie powyższej tezy pozwoliłem sobie sięgnąć po repertuar nie tylko schodzący jeszcze niżej, co dalece mniej wyrafinowany, czyli „The Atlas Underground Fire” Toma Morello z tłumnie przybyłymi gośćmi. Iście wybuchowa mieszanka, gdzie oparty na syntetycznych loopach i hip-hopowych melodeklamacjach beat miesza się z agresywnymi metalowymi riffami i wokalizami zahaczającymi o scream może słabsze psychicznie jednostki przyprawić o palpitacje serca, jednak na SX IC nie zrobiła najmniejszego wrażenia i nawet najbardziej zagmatwane figury stylistyczne brzmiały równie czytelnie, co spokojne, stricte rockowe przerywniki oparte na liniach melodycznych z powodzeniem nadających się do zanucenia przy goleniu brzytwą po dziadku. Przy okazji warto wspomnieć iż Galileo w sposób całkowicie bezpardonowy wskazywał na różnice pomiędzy naturalnym instrumentarium a dźwiękami wygenerowanymi „cyfrowo”. Jednak od razu zaznaczę, iż wskazywać bynajmniej w tym przypadku nie oznacza oceny a jedynie pokazanie oczywistych różnic tak w definicji generowanych dźwięków, jak i ich konsystencji. Podobnie sprawy się miały z samą jakością materiału źródłowego. Niby zarówno ww. soundtrack, jak i covidowy antydepresant Morello są całkiem dobrze nagrane i zagrane, lecz dopiero sięgając po referencyjną kameralistykę w stylu „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen okazuje się z jaką precyzją definiowani są poszczególni muzycy i z jaką wiernością oddawane są barwy ich instrumentów. Jeśli komuś wydaje się, że nie sposób oddać jednoczesnej chropowatości smyków, ich eteryczności a zarazem pełnej pracy pudła rezonansowego, to … widocznie nie miał przyjemności z naszym dzisiejszym gościem, gdyż dla Synergistica to oczywista oczywistość i chleb powszedni. Amerykanie dorzucają do tego fenomenalnie naturalną aurę pogłosową – bez sztucznego jej rozdmuchiwania a zarazem bez sztucznego wygaszania w celu uzyskania wrażenia studyjnej realizacji. Krótko mówiąc cud, miód i orzeszki.
Czy możemy zatem uznać, że Synergistic Research Galileo SX IC XLR jest przewodem idealnym i dla wszystkich? Byłbym niepoprawnym optymistą dwukrotnie udzielając twierdzącej odpowiedzi. Niestety warto mieć na uwadze iż za metrową parę tytułowych interkonektów należy wysupłać drobne 50 kPLN, więc już niejako z automatu wstępna selekcja grona potencjalnych nabywców jest nad wyraz restrykcyjna. Jeśli jednak ww. wydatek zbytnio nie nadszarpnie domowego budżetu – pamiętajmy, że zabawa w audio to jedynie hobby, to tytułowy Synergistic powinien trafić na Państwa listę łączówek definitywnie kończących dalsze poszukiwania.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Co jak co, ale chyba nikt z odwiedzających nas czytelników nie powie, że tytułowa marka Synergistic Research jest dla niego tak zwaną białą kartą. Oczywiście powodem tego jest spowodowane dobrym odbiorem oferty brzmieniowej jej produktów dość mocne eksplorowanie szerokiej oferty. W portfolio naszego zaangażowania w tym temacie znalazło się różnego rodzaju okablowanie – od zasilającego, przez Ethernet, po kolumnowy, switch ethernetowy i podstawki antywibracyjne. I nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie drobny fakt zamierzonego sfokusowania naszych działań w domenie kabli na serię Galileo. Powód? Temat tak prawdę mówiąc ustawił pierwszy test kabla sygnału cyfrowego Synergistic Research Galileo SX Ethernet https://soundrebels.com/synergistic-research-galileo-sx-ethernet/, który pokazał dobitnie, iż pochodzący zza wielkiej wody producent wie, na czym polega dbałość o dobrą jakość dźwięku. To było na tyle owocne spotkanie, że po kolejnych bataliach z przewodem kolumnowym (Synergistic Research Galileo SX SC) i zasilającym tej serii (Synergistic Research Galileo SX AC), w dzisiejszym odcinku za sprawą łódzkiego AudioFastu przyjrzymy się analogowemu okablowaniu sygnałowemu w postaci Synergistic Research Galileo SX IC w wersji XLR.
O produktach serii Galileo pisaliśmy już tyle razy, że każdy następny opis ogólnej budowy danego modelu zazwyczaj jest krótszą lub dłuższą powtórką z rozrywki. Dlatego też nie powielając kilkukrotnie artykułowanych, dostępnych nie tylko w stopce pod tekstem, ale również w poszczególnych naszych opisach i zamieszczonych na stronie dystrybutora informacji dzisiaj podam jedynie najważniejsze informacje. Jako przewodnik sygnału kalifornijscy inżynierowie wykorzystali najczystszą postać srebra (99/9999%). Jednak clou jest nie tylko użycie szlachetnego kruszcu – podobny półprodukt wykorzystuje wiele firm, ale również skomplikowany splot izolowanych technologią UEF wielu wiązek, firmowe ekranowanie ich materiałem na bazie siatki z grafenu oraz końcowe skręcenie ich wokół siebie. Jednak i to nie jest wszystko. Chodzi mianowicie o dodatkowe zabiegi dbające o jakość dźwięku, jakimi są: zastosowanie zmniejszających poziom szumu w przewodzie, bazujących na srebrze, grafenie i jedwabiu dwóch cylindrów UEF, możliwość użycia dwóch rodzajów modułów tuningowych UEF – srebrny daje większy wgląd w nagrania, a złoty więcej muzyki w muzyce, a także opcjonalna (za dopłatą) możliwość zastosowania zmniejszającego szum tła uziemienia ekranu każdego interkonektu przy pomocy modułów SR Ground Black lub aktywnego modułu Active Ground Black. Przyznacie, że jeśli chodzi o komplikację konstrukcji mamy do czynienia z czystym szaleństwem. Szaleństwem, które w teorii powinno przełożyć się na jakość dźwięku. Czy tak było? Po odpowiedź zapraszam do kolejnego akapitu.
Nie będę Was trzymał w niepewności, tylko już na wstępie zdradzę, że w moim odczuciu wszelkie wyartykułowane w odezwie na stronie producenta obietnice potwierdziły się w stu procentach. Rozmach, swoboda, praktyczny brak zniekształceń, otwartość i szybkość narastania sygnału były na najwyższym poziomie. To zaś oznacza, że nie było żadnego sztucznego podkolorowywania średnicy, czy wyostrzania przekazu, tylko pokazanie go jak najbardziej transparentnym. Jeśli system był nasycony, taki pozostawał, zaś w przypadku nacisku na swobodę i witalność projekcji nie popadał w nadpobudliwość. Jaki zatem był udział naszego bohatera? Po prostu niewnikanie w to co się dzieje, tylko przekazanie sygnału w jak najczystszej postaci. To naturalnie przez niektórych może być odbierane jako brak swojego, często oczekiwanego charakteru, jednak w końcowym rozliczeniu chyba nie o to chodzi. Owszem, wiele produktów jest pewnego rodzaju korektorami brzmienia systemu audio, jednak w przypadku tytułowej marki jest to zło, które na ile to jest możliwe na danym pułapie cenowym, stara się eliminować. Jak zatem w wartościach bezwzględnych wypadł nasz bohater?
Po pierwsze – w dolnym zakresie był energiczny i dzięki temu zwarty. Po drugie – średnica bez sztucznego podkolorowania oferowała dobrą, zawsze opartą o możliwości zastanego systemu barwę. A po trzecie – górny zakres tętnił feerią mieniącego się wieloma odcieniami blasku, pakietem od najcichszych do najgłośniejszych informacji. A najlepsze w tym wszystkim było to, że przekaz nie był ani ostry, ani odchudzony. Jak to możliwe? Po prostu opiniowane okablowanie sygnałowe prawie nie wnikało w odtwarzane wydarzenia, a jedyną jego ingerencją, był brak jej w stylu rozjaśniania lub nasycania muzyki. Wydarzenia sceniczne konsekwentnie oferowały dobry bilans wagi i otwartości, co dzięki minimalizacji efektu wszechobecnej mgiełki znakomicie podnosiło poczucie ich realizmu. Bez jakichkolwiek, często zbędnych naleciałości barwowych, tylko unikając popadania w zbytnią ofensywność rzeczone kable dbały o pokazanie jego wersji możliwie najbliższej, raz kreowanej jako ostra i przenikliwa, a innym razem jako snujące się w kubaturach kościelnych barokowe pieśni, najprawdziwszej prawdy. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt, iż podczas kilkutygodniowego obcowania z nimi nie złapałem systemu na niedomaganiu na żadnym materiale muzycznym. Czy to ostry rock, elektronika, jazz, czy klasyka, system zawsze umiał pokazać, o co w danym nurcie chodzi. W przypadku mocnego grania i muzyki na bazie sztucznej inteligencji świetnie kopał w dolnym paśmie, kreował dobry bilans tonalny i informacji na środku oraz ciął wyraziście przestrzeń mocnymi riffami. Zaś w jazzie i klasyce pokazywał znakomite wyczucie w dobieraniu energii, długości i swobody dźwięku do separującej każdą nutę ciszy międzykolumnowego eteru. Jednym słowem zawsze starał się wspierać daną prezentację w dążeniu do unikania zakłamywania rzeczywistości. Co to oznacza? Tłumacząc z polskiego na nasze nie dodawał nic od siebie. Naturalną koleją rzeczy w zależności od zastanego systemu – korzystałem z niego podczas kilku innych testów – czasem był to drobny problem, jednak ów niekorzystny aspekt był li tylko wynikiem powodowanym przez jego otoczenie sprzętowe. Na szczęście z jednego, notabene bardzo ważnego powodu nie była to tragedia Tytanica. Czego? Niby nic specjalnego, jednakże na tle konkurencji ciężkiego do powielenia. Chodzi o utrzymanie dążenia do maksymalnie otwartej projekcji dźwięku bez zbędnego wzmagania jego agresji, czyli zbyt mocnego akcentowania otwartości i krawędzi. Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie był to świetny, ba jeden z najlepszych w okresie kilku ostatnich lat testowy występ.
Co wynika z powyższego testu? Dla melomanów nie tylko wiedzących czego potrzebuje ich system, ale również z dobrze skrojonymi zestawami tytułowa sygnałówka Synergistic Research Galileo SX IC jest postawieniem tak zwanej kropki nad „i”. Nie kreuje własnej rzeczywistości, tylko przekazując czysty, bo nietknięty barwowo i wagowo sygnał pozwala rozwinąć im skrzydła. Mało tego. Nie zdziwiłbym się, gdyby dotychczas uważany za skończony set po aplikacji amerykańskiego okablowania nagle przeskoczył na wyższy level. Oczywiście takiej gwarancji nie ma, jednak zapewniam, nawet w przypadku konfrontacji z innymi wyśmienitymi drutami nasz bohater jeśli ich nie przeskoczy, to przynajmniej idąc łeb w łeb pokaże muzykę z innego, również ciekawego punktu widzenia. Jest tylko jeden ważny niuans. Niestety trzeba wiedzieć, co oznacza przezroczystość przekazywania sygnału pomiędzy komponentami audio, gdyż dopuszczam sytuację, w której wielu oczekujących kolorowania świata muzyki melomanów mylnie odbierze nasz punkt zainteresowania jako kabel zbyt jasny. Jeśli tak się stanie, bazując na kilku przeprowadzonych z jego pomocą testach raczej będzie to oznaczać jakiś drobny błąd w posiadanej konfiguracji sprzętowej, a nie efekt problemów wprowadzanych przez Amerykanina.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena: 49 660 PLN / 1m + 5 230 PLN / dod. 0,5m
Opinia 1
Skoro zaledwie dwa tygodnie temu puściliśmy w świat recenzję jeszcze gorącej nowości z Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli topowego i zarazem limitowanego przewodu zasilającego Furutech PROJECT-V1 uznaliśmy, że dla równowagi warto byłoby przyjrzeć się nieco dłużej egzystującej na światowych rynkach i operującej na podobnych, iście stratosferycznych, pułapach cenowych konkurencji. W związku z powyższym w tzw. międzyczasie dokonywaliśmy wielce ubogacających naszą wiedzę i poszerzających horyzonty odsłuchów amerykańskiego zawodnika, który już swoją aparycją może wpędzić niejednego chcącego stanąć z nim w szranki śmiałka w niemałe kompleksy. Jeśli bowiem czynnikiem nadrzędnym rywalizacji miało by być pierwsze wrażenie, to właśnie dostarczonemu przez łódzki Audiofast przewodowi Synergistic Research Galileo SX AC śmiało można byłoby przyznać zwycięskie laury. Co prawda pod względem wagi i średnicy Galileo ustępuje nieco rodzimym Bautom, niemniej jednak rzadko kiedy trafia się okazja cumowania do nadbrzeża, znaczy się gniazda ściennego, własnego systemu aż tak imponującymi „warkoczami”. Jeśli zatem zastanawiają się Państwo, czy również w zasilaniu rozmiar ma znaczenie i co tak naprawdę daje ostatnie 1,5m przewodu pomiędzy ściennym gniazdem a elektroniką, nie pozostaje nam nic innego niż zaprosić Was do dalszej lektury naszych wybitnie subiektywnych refleksji.
Nie da się ukryć, iż mieniący się elegancką czernią Synergistic Research Galileo SX AC już od progu formułuje swe stricte high-endowe aspiracje. Jednak zamiast ostentacyjnego epatowania błyskotkami i krzykliwymi dodatkami, mamy do czynienia ze zdecydowanie bardziej wyrafinowanym wzornictwem. Splecione niczym lina okrętowa przewody otulono wspomnianymi opalizującymi czarnymi koszulkami, od strony źródła życiodajnej energii transparentna termokurczka wychodzi poza złocony wtyk na dobre kilkanaście centymetrów, więc warto mieć ten fakt na uwadze, przy próbie aplikacji tytułowego przewodu we własnym systemie. Mniej więcej w trzech czwartych jej (termokurczki) długości umieszczono opaskę stabilizującą terminale dla modułów tłumiąco – tuningowych a jakby tego było mało po chwili nasz wzrok napotyka przywodzący na myśl tłumik (znaczy się akcesorium strzeleckie) tajemniczy carbonowy cylinder, którego rolą pozwolę sobie zająć się dosłownie za moment. Pomimo dość znacznej średnicy Galileo okazuje się nader wdzięczny pod względem układania, choć należy pamiętać o jego nader adekwatnym do gabarytów ciężarze i o ile tylko są ku temu warunki poprowadzić go na zakładam, że dobieranych na słuch podkładkach.
Jak już sama, inspirowana tematyką marynistyczno-baśniową (takielunek Czarnej Perły), aparycja sugeruje również budowa wewnętrzna tytułowego kabliszcza daleka jest od prostoty i banału. Po pierwsze nie da się nie zwrócić uwagi na zlokalizowany w pobliżu wtyku wejściowego masywny carbonowy cylinder. Jest to bowiem szwajcarski aktywny zasilacz / kondycjoner odpowiedzialny za generowanie prądu podkładu dla żył zasilających. Zgodnie z firmową nomenklaturą należy określać go mianem komórki UEF, czyli Active Uniform Energy Field / UEF EM Cell do którego budowy, oprócz wspomnianej carbonowej „skorupy”, użyto również grafemu a w roli dielektryka PTFE. Skoro jednak jesteśmy przy ponadnormatywnych atrakcjach z pewnością zauważyli Państwo obecność trzech terminali umożliwiających wpięcie dwóch zmniejszających poziom szumów modułów aktywnego biasu Galileo Black Active i modelujących finalne brzmienie pasywnych, choć z racji generowanej błękitnej iluminacji zapewniających wielce intrygujące efekty świetlne, modułów tuningowych UEF (Gold lub Silver). Trzy przewodzące wiązki również nie są identyczne. Jedna opisana jako Galileo High Current Silver Matrix zawiera pięć przewodników z monokrystalicznego srebra o miedzianych rdzeniach w dielektryki PTFE i ekranie ze srebrnej siatki poddanej procesowi Quantum Tunneling. Druga składa się z przewodnika Tricon 4 generacji o geometrii Tri-Axial, czyli monokrystalicznego Silver Copper Matrix z osobnym przewodem uziemienia ekranu realizowanego w technologii Ground Plane, dielektryka PTFE a trzecia z trzech żył z monokrystalicznego srebra o czystości 99,9999% w rurkach powietrznych – Silver Air String ekranowanych w technologii UEF Ground Plane. W roli konfekcji wykorzystano firmowe wtyki SR Pure Gold.
Jeśli zaś chodzi o wygrzewanie, to oczywiście po wpięciu w docelowy system audio warto dać Galileo czas na akomodację, jednak jeszcze przed opuszczeniem fabryki przewody nie dość, że są traktowane prądem o napięciem 1 miliona (!) V, to dodatkowo przechodzą dwuetapowemu, pięciodniowemu wygrzewaniu, więc docierając do odbiorcy końcowego mają już co nieco na liczniku.
Skoro walory wizualne naszego gościa wyzwoliły niemalże niekontrolowany strumień szczerych superlatyw, a przy tym na świeżo w pamięci dokonania Furutecha PROJECT-V1, przystępując do krytycznych odsłuchów miałem na tyle wysoko postawioną poprzeczkę, że zanim pierwsze dźwięki oderwały się od kolumn cały czas z tyłu głowy miałem obawy związane ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Kiedy jednak w ramach niezobowiązującej rozgrzewki sięgnąłem po niezobowiązującą symfonikę, czyli fenomenalny album „Vienna”, czyli nader lekkostrawną składankę w wykonaniu Chicago Symphony Orchestra pod batutą samego Fritza Reinera wszelkie wątpliwości pękły jak bańka mydlana. Skala i rozmach generowanej sceny nie tyle porażały, co budziły w pełni uzasadnione zdziwienie. Nie dość bowiem, że mój, jakże daleki od ospałości 300W Bryston zaczął grać z taką werwą i drajwem jakby gdzieś z tyłu pojawił się jego brat bliźniak i dzięki temu mógłbym je zmostkować „wyciągając” drobne 900W przy 8 Ω, to jeszcze ogrom rozgrywającego się przede mną spektaklu choć dalece wykraczał poza ramy wyznaczane przez kolumny wprost idealnie wpisywał się w rozmiarówkę właściwą wielkiej symfonice. Co istotne Galileo nie próbował niczego powiększać i rozdmuchiwać, co przy tak licznym składzie mogłoby jedynie doprowadzić do zbytniej gigantomanii i po chwilowym zauroczeniu do przesytu i świadomości sztuczności całego efektu. A tak wszystko było jak należy a efekt swoistego „odetkania” a tak naprawdę redukcji „przeskalowania” oparto na nieograniczonej wręcz dynamice przy jednoczesnym zapewnieniu kontroli poszczególnych składowych. Ponadto nie sposób było zarzucić Synergisticowi tendencji do podkręcania tempa i usilnego szukania ekstremalnych emocji tam gdzie ich nie ma. Dlatego spokojniejsze i cichsze fragmenty wręcz rozleniwiały słuchaczy swą iście karmelową konsystencja, by przy tutti poderwać publikę na równe nogi potężną ścianą dźwięku.
Śmiem twierdzić, iż pod względem równowagi tonalnej i wysycenia nasz dzisiejszy gość z zaaplikowanym modułem UEF Gold wydaje się swoistym rozwinięciem wszystkich tych zalet mojej dyżurnej Gargantui II, z powodu których od wielu lat nie potrafię się z nią rozstać. O ile jednak Acoustic Zen ewidentnie dźwięk na swoją modłę niejako robi, to Galileo jedynie uwalnia drzemiący w nim, czyli dźwięku potencjał tak energetyczny, jak i emocjonalny dbając przy tym, by nie tylko nie popaść w zbytnią przesadę, lecz by również nie być posądzonym o zbytnią zachowawczość. Dlatego też dba nie tylko o właściwy wolumen i proporcje, co przede wszystkim o niezwykłą klarowność przekazu – szczególnie po przesiadce na UEF Silver. Dzięki temu zarówno zarejestrowanym na wspomnianym albumie smyczkom i dęciakom nie brakuje blasku a jednocześnie nie sposób określić ich energię jako osłabioną, bądź konturów jako zaokrąglone. A to, że nie napotykamy przy ich konsumpcji nawet śladowych ilości granulacji i szorstkości powstałej na skutek brudów płynących z sieci a nie de facto wynikających z natywnych cech instrumentarium, to już zupełnie inna bajka i pokłosie skutecznej filtracji. O ile jednak w 99% przypadków wszelakiej maści filtracja w filtrach i kondycjonerach wraz z zanieczyszczeniami zabiera również mniej, bądź bardziej bolesną porcję „audiofilskiego planktonu” i mikrodetali, to tutaj owych składowych nie tracimy, więc zamiast kompromisu gdzie coś jest kosztem czegoś, mamy jak to mawiał klasyk wyłącznie „plusy dodatnie”.
Nastrojowe i zarazem minimalistyczne wydawnictwa dwóch Avishai Cohenów, czyli nagrany we francuskim Studios La Buissonne „Naked Truth” Avishai Cohena – trębacza i zarejestrowany w szwedzkim Ninento Studios „From Darkness” Avishai Cohena – kontrabasisty pokazały, że pomimo pewnej spektakularyzacji przekazu serwowanej przez amerykański przewód również w tak oszczędnych formach Galileo świetnie się odnajduje. Kluczową i zarazem immanentną cechą odciskającą swe największe „piętno” (cudzysłów pojawia się tu nie bez przyczyny, gdyż określa sygnaturę bez jakichkolwiek pejoratywnych skojarzeń) była absolutna wręcz czerń tła. Inaczej rzecz ujmując oprócz wzajemnych interakcji uczestniczących w nagraniach muzyków, ich dźwiękowych dialogów, przenikania się fraz i aury pogłosowej generowanych przez użyte instrumentarium panowała kompletna cisza i właśnie owa czerń. Co ciekawe eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i tzw. „szumu tła” wcale nie oznaczały nienaturalnej sterylności i antyseptyczności dźwięku a jedynie jego niesamowitą czystość i nieskalaność. W dodatku możliwość żonglowania modułami UEF pozwalała na pełną dowolność zmiany narracji z bardziej wysyconej i przyprószonej złotem na bardziej rozdzielczą i precyzyjną.
No dobrze, a co jeśli podstawowym środkiem artystycznego przekazu jest właśnie brud, krzyk i przynajmniej dla osób postronnych – nieobeznanych z tematem najzwyklejszy hałas, bądź w najlepszym wypadku kakofonia? Weźmy pod lupę takie arcydzieło jak „All Hope Is Gone” formacji Slipknot , gdzie piekielnie szybka podwójna stopa i opętańcze blasty wespół ze wściekłymi gitarowymi riffami w tzw. okamgnieniu robią krwawą miazgę z naszych trzewi a drący się wniebogłosy (za chwilę wytchnienia można uznać jedynie balladowy „Snuff” i bonusowe „Vermilion Pt. 2″(Bloodstone mix) oraz „Til We Die”) Corey Taylor niemalże wyskakuje z głośników. I? I skłamałbym, gdybym nie uznał właśnie takiego – niezwykle brutalnego i bezpardonowego repertuaru za największego beneficjenta pojawienia się w moim systemie Galileo SX. Dociążenie przekazu, podkręcenie saturacji i krwistość, soczystość góry oraz średnicy sprawiły, że właśnie takie krążki zyskiwały nie tylko druga młodość, co łapiąc wiatr w żagle nader dobitnie pokazywały, że da się z metalu wycisnąć wszystko co najlepsze i wcale nie trzeba zdawać się wyłącznie na lampową amplifikację. Wystarczył tylko założony UEF Gold lub nawet brak elementu tuningującego a nie sposób było oderwać się od dobiegających naszych uszu dźwięków.
W kategoriach bezwzględnych, czyli na tle Furutecha PROJECT-V1 tytułowy Galileo SX AC zarówno w wersji sauté, jak i z założonym modułem UEF Gold wypada nieco ciemniej budując jednocześnie pierwszy plan bliżej a przez to sprawiając, że operujący na nim artyści stają się bardziej namacalni – ich materializacja jest bardziej zauważalna i oczywista. Całe szczęście ma mowy o bezpardonowym pakowaniu się słuchaczom na kolana, co o ile w przypadku udzielającej się przy mikrofonie w formacji Null Positiv niejakiej Elli Berlin nie byłoby takie złe (mówię z własnego punktu widzenia), to już przy Marilyn Mansonie wolałbym zajmować miejsca w dalszych rzędach. Wracając do konkretów oba przewody różnią się również podejściem w kwestii samej perspektywy, gdyż Furutech akcentuje głębię i gradację planów a Synergistic rozstawia muzyków nieco płycej, lecz za to szerzej. Nie są to jakieś diametralnie inne punkty widzenia, lecz na potrzeby niniejszej recenzji pozwoliłem sobie je przywołać, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, iż ile systemów i odbiorców, tyle opinii a każdy i tak i tak wybiera konkretne brzmienie pod własne gusta a dobrze mieś choć blade pojęcie co dany element naszej drogocennej układanki wnosi ze sobą w posagu.
Pomimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie ukryć nie tylko zwykłej sympatii, co przemożnej chęci zatrzymania w swoim systemie Synergistic Research Galileo SX AC, który nader umiejętnie balansował pomiędzy iście hollywoodzkim rozmachem a klasycznym efektem Wow!, z tą tylko różnicą, iż ani razu cienkiej czerwonej linii przedobrzenia i przesytu nie przekraczał. Tak jak zdążyłem już wspomnieć uatrakcyjniał przy tym przekaz w sposób niejako tożsamy z tym, do czego zdążył przyzwyczaić mnie Acoustic Zen Gargantua II, jednak w każdym aspekcie wprowadzanych zmian i upgrade’ów robił to bez porównania lepiej i z większa klasą. Szukając elektronicznych analogii śmiem twierdzić, iż porównanie obu przewodów przypomina sparring Gryphona Diablo 300 z Antileonem – niby i tu, i tu mamy ten sam sznyt, to samo DNA, jednak dopiero wyższy model pokazuje palcem o co tak naprawdę w High-Endzie chodzi. Oczywiście z racji dość mocno drenującej rodzinny budżet ceny nie ma co liczyć, by Synergistic Research Galileo SX AC stał się popularną pozycja na audiofilskich listach zakupowych, jednak jeśli tylko ktoś z Państwa może sobie na niego pozwolić, to gorąco zachęcam do wypożyczenia i odsłuchów we własnych czterech kątach, gdyż jego muzykalność i wręcz zaraźliwa energetyczność powinny być w stanie pobudzić do życia nawet nieco zbyt ospałe systemy, a tam gdzie w poszukiwaniu prawdy ktoś poszedł o krok, bądź dwa za daleko z analitycznością przywrócić właściwe proporcje i sprawić, że zamiast pojedynczych dźwięków wreszcie usłyszycie muzykę.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jedno jest pewne. Zaawansowane podejście do tematyki obcowania z muzyką w najlepszej jakości odtwarzania wymaga umiejętnego doboru okablowania. To bez jakiegokolwiek naginania faktów jest tak zwane abecadło audiomaniaków, bez opanowania którego nie ma szans na pełne wykorzystanie potencjału jakiegokolwiek zestawu. A jeśli tak, naturalną koleją rzeczy jest dbałość producentów o zaoferowanie klientom szerokiej palety jakościowej tego typu atrybutów. Każdy z nich dwoi się i troi, aby spełnić potencjalne oczekiwania na wszelkich pułapach jakościowych od segmentu Hi-Fi po High End. Dobrym przykładem takiego podejścia do tematu jest amerykański Synergistic Research. Co prawda znany jest z różnej maści akcesoriów – przypominam o naszych zmaganiach z podstawkami serii MIG oraz switchem ethernet-owym UEF, jednak trzon jego oferty to wszelakie okablowanie od sygnałów analogowych, przez cyfrowe, po sieciowe. Ów akcent jest na tyle mocny, że gdy jakiś czas temu nasze serca zaskarbiły sobie najpierw przewód Ethernet-owy Galileo SX, a potem z tej samej serii kolumnowy Galileo SX SC, po owocnych rozmowach z łódzkim dystrybutorem AudioFast nie mogliśmy odmówić sobie sprawdzenia, jak tym razem wypadnie kabel sieciowy z tej serii – Galileo SX AC.
Jak to w tej serii jest standardem, mamy do czynienia z konstrukcyjnym szaleństwem w domenie splotu przewodników, ich rodzajów, jakości izolowania i ekranowania. Z tego tez powodu, temat budowy na ile się da, jedynie skrótowo przybliżę. Podobnie do innych kabli tej linii mamy do czynienia z kilkoma wykonanymi w nie tylko według konkretnej specyfikacji splotu, ale również z użyciem różnych przewodników, na koniec skręconymi wokół siebie, naturalnie odpowiednio ekranowanymi i izolowanymi warkoczykami. W skład tak uformowanego przebiegu kabla wchodzi między innymi monokrystaliczne srebro nie tylko jako przewodnik, ale również odpowiednio usytuowany ekran, miedź jako rdzeń w jednej ze skrętek oraz dielektryk PTFE. Oczywiście to nie koniec technologicznych nowinek, gdyż na przebiegu kabla znajdziemy dodatkowo zaaplikowaną aktywną komórkę UEF w postaci otulonego karbonem walca, moduł Galileo Black Activ, a także gniazda do zastosowania pasywnych modułów tuningowych Gold UEF i Silver. Jeśli chodzi o terminację naszego bohatera, ten bazuje na firmowych rozwiązaniach i może pochwalić się od strony gniazda modelem SR G07 Pure Gold, a od strony urządzenia SR Pure Gold IEC. Co bardzo istotne, każdy wykorzystany przewodnik przed trwającym 4,5 godziny ręcznym montażem gotowego kabla sprawdzany jest pod kątem kierunkowości, a przed opuszczeniem fabryki zostaje poddany rozbitemu na dwa procesy, pięciodniowemu okresowi wstępnego wygrzewania. Tak przygotowany produkt do klienta trafia z zgrabnym, wyposażonym w dwa pasywne moduły – gold i silver – kartonowym pudełku.
Czym zaskoczył mnie opiniowany kabel sieciowy? Po pierwsze świetnym wglądem w nagranie. Po drugie swobodą prezentacji. Po trzecie dobrym balansem tonalnym. Po czwarte energią przekazu. Po piąte znakomitą kontrolą niskich rejestrów. Po … Pisać dalej? Spokojnie, nie zamierzam, gdyż nasz bohater nie potrzebuje aż takiego gloryfikowania jego walorów. Wystarczyłyby trzy pierwsze, jednak aby podkreślić jego „fajność”, zamierzenie i mam nadzieję, że zauważyliście, iż z przymrużeniem oka przedłużałem ową, na wskroś tendencyjną wyliczankę. Po prostu po wpięciu Galileo SX AC w tor wszystko zostało pokazane jak na dłoni. I nie chodzi mi jedynie o oddech i rozdzielczość środka pasma, ale również, a jestem skłonny powiedzieć, że przede wszystkim rozciągnięcie basu i często skrywane przez nawet dobrze radzące sobie w tym wycinku charakterystyki produkty konkurencji, faktury basu. Nagle okazało się, że w projekcji muzyki nie chodzi jedynie o dobre ustawienie muzyków na wirtualnej scenie, ich namacalność oraz dobry konsensus wagi i swobody prezentacji, ale również o pokazanie najdrobniejszych niuansów pojedynczej nuty. W teorii góra ma być dźwięczna, pełna wibracji, jednak bez przerysowania. Środek esencjonalny, ba nawet czasem intymnie kapiący wokalnymi artefaktami, ale nigdy nazbyt tłusty. Natomiast niskie rejestry oprócz odpowiednio zebranego kopnięcia, powinny również umieć utrzymać kontrolowaną energię, a przy okazji nie zapominać o oddaniu najdrobniejszych faktur chadzających w tej częstotliwości instrumentów. Przepis na sukces jest jak widać bardzo prosty. Niestety zazwyczaj w wielu przypadkach konkurencji zawsze gdzieś coś jeśli nawet nie kuleje, ale co najmniej pozostawia trochę do życzenia, czego podczas kilkunastodniowej zabawy z Amerykaninem nie zauważyłem. Czy to oznacza, że Jankes jest bez wad i nie da się lepiej? Spokojnie, takie twierdzenie jest zwyczajną utopią z prostego powodu. Mianowicie wiadomym jest, że co system lub potencjalny nabywca, to całkowicie inne oczekiwania i nie ma szans na zaspokojenie wszystkich. Ja tylko twierdzę, że na bazie swoich doświadczeń w znanym mi systemie, Galileo SX AC zagrał na poziomie zarezerwowanym dla najlepszych. Powód? Gdy słuchałem jazzowych projektów z wielkimi kotłami w tle, membrana tak jak powinna, nie kończyła swojej pracy li tylko na zasygnalizowaniu uderzenia w nią, tylko prawie w nieskończoność pokazywała skomplikowanie wygaszania tego impulsu. Natomiast gdy w napędzie wylądowała płyta z damską wokalizą, okazywało się, że oprócz pławienia się w smaczkach kolokwialnie mówiąc pracy jej przełyku, dostawałem świetne wyważenie ilości palca, struny i pudła rezonansowego wtórującego jej kontrabasu. A gdy wybór padł na epatowanie rozmachem i swobodą prezentacji, rozlegający się w budowlach kościelnych saksofon nie tylko, że bardzo czytelnie wypełniał całość kubatury, to fenomenalnemu podpieraniu się wszechobecnym echem nieskończenie trwał. Bez jakiejkolwiek nadinterpretacji, tylko w zgodzie bliskiej prawdziwym realiom. Czy to wystarczy, aby nasz punkt zapalny zaliczyć do najlepszych? W moim odczuciu jak najbardziej. A chciałbym dodatkowo zaznaczyć, że to co przed momentem opisałem, odbywało się w wersji sauté, czyli bez dostarczanych w komplecie pasywnych modułów dostrajających finalne brzmienie kabla. A jeśli tak, to chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż mamy do czynienia z czymś bardzo uniwersalnym. Być może nie mogącym spełnić wszystkich oczekiwań, jednak bardzo mocno je ograniczającym ich potencjalny zbiór.
Wieńcząc powyższy opis jestem zobligowany ocenić, czy nasz bohater jest w stanie rozkochać w sobie całość populacji homo sapiens. A jeśli nie, to kogo i dlaczego nie. I wiecie co? Mimo moich – nie oszukujmy się, peanów na jego temat, nie mam dobrych wieści. Wszystkich niestety nie zadowoli. Jednak śmiem twierdzić, że owych oponentów będzie dosłownie promil potencjalnych zainteresowanych. Powód jest banalny. Otóż jedyną wadą opiniowanego dzisiaj kabla sieciowego Synergistic Research Galileo SX AC jest brak oznak nadmiernego dociążania dźwięku, potocznie zwanego kontrolowanym zamuleniem. Niestety nie po to amerykańscy inżynierowie zastosowali w jego budowie pełne spektrum swoich technologicznych nowinek, żeby takimi przyziemnymi, spowodowanymi złą konfiguracją zastanego systemu, zabiegami finalnie zabijał ducha odtwarzanej muzyki. Owszem, przy pomocy dodanego do zestawu złotego modułu rzeczywistość można lekko nagiąć, jednak na brutalne ruchy panowie zza oceanu nie mogli sobie pozwolić.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Ceny: 31 370 PLN / 1,5m + 2 610 PLN za dodatkowe 30 cm; 150 PLN dopłata za wtyk C19
Najnowsze komentarze