Tag Archives: Synthesis


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis Roma 117DC & Metropolis NYC500

Opinia 1

Mam nadzieję, że nie tylko ja, ale również wielu z Was w duchu przypuszcza, iż mimo wielu zalet konstrukcji opartych o lampy próżniowe ilość melomanów zakochanych w tego typu rozwiązaniach jest zdecydowanie mniejsza od tych hołubiących rozwiązaniom tranzystorowym. Dlaczego nie większa lub choćby równa? Cóż, sprawa wydaje się być prozaiczna. Otóż owszem, lampa oferuje wiele fajnych tweaków sonicznych z oddaniem barwy oraz budowaniem przyjemnego dla ucha spektaklu muzycznego na czele, ale – z małymi wyjątkami – nie jest kierowana do współpracy z wymagającymi kolumnami. Naturalnie mam na myśli przysłowiowe słupy telegraficzne, które do pewnych poziomów głośności są nawet przyjazne, jednak gdy chcemy iść na całość, sprawiają, że wzmocnienie wykorzystujące szklane bańki rzuca biały ręcznik. Na szczęście jak wspomniałem z wyjątkami, bowiem niektórzy producenci wespół z dziś omawianym brandem wiedzą, jak temu zaradzić. Jak się bowiem okazuje da się dobrze poprowadzić trudne zespoły głośnikowe przy pomocy lampowego wzmocnienia. Czym? Markę znacie z kilku testowych starć na naszym portalu, jednak tym razem nie będzie to cherlawy umilacz obcowania z muzyką, tylko w pozytywnym tego sowa znaczeniu diabeł wcielony lekką ręką poskramiający moje dwumetrowe, siedmiogłośnikowe Gaudery Berlina RC-11 https://soundrebels.com/gauder-akustik-berlina-rc11-black-edition-2/ . Czyli? Ni mniej, ni więcej, tylko dystrybuowany przez warszawski podmiot EIC, set flagowych monobloków wespół z firmowym przedwzmacniaczem liniowym oraz dedykowanym okablowaniem sieciowym włoskiej marki Synthesis Metropolis NYC500 + Roma 117DC + PC 15EU.

Opis budowy naszych bohaterów rozpoczniemy od gwiazd dzisiejszego spotkania, czyli końcówek mocy. To rozmiarowe monstra skrywające wewnątrz ciekawej optycznie obudowy po 8 lamp KT120 na kanał. Tak, tak, to nie pomyłka, te piece w sumie zaprzęgają do pracy aż 16 mocnych lamp elektronowych. To zaś determinuje nie tylko wielkość każdej z końcówek, ale z uwagi na wydzielanie dużej ilości ciepła przez lampy, zastosowanie na tylnym panelu wiatraków wentylujących trzewia konstrukcji. Na tyle cichych, że podczas normalnego słuchania muzyki nie odczuwamy żadnego dyskomfortu, a słychać je jedynie podczas bardzo cichych pasaży dźwiękowych w porach nocnych i to dopiero ze stosunkowo bliskiej odległości. Ja przynajmniej z około 4 m niczego niepokojącego nie odnotowywałem. Jak ogólnie wyglądają 500-ki? Zapewniam, że znakomicie, gdyż wykorzystują lakierowane drewno na boczne ścianki i większą część frontu, pozwalające zajrzeć do środka konstrukcji, ozdobione podświetlanym logo, przezroczyste okienko na awersie oraz przyjemnie dla oka ponacinaną sekcjami chłodzenia grawitacyjnego, wykończoną w czerni górną połać obudowy. To jest pewnego rodzaju fenomen, gdyż monosy są naprawdę wielkie, a w żadnym przypadku nie przytłaczają wizualnie i co chyba ważniejsze, mimo designerskiego bogactwa nie zalatują wizerunkowym blichtrem. Jeśli chodzi o zakres przyłączy na rewersie, znajdziemy na nim podwójny zestaw terminali kolumnowych dla 4 im 8 Ohm, zestaw wejść RCA/XLR z pokrętłem wyboru pomiędzy nimi, okrągłą kratkę zabezpieczającą wspominany wcześniej wentylator, całość wieńczy gniazdo zasilania z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem. Jako ciekawostkę pokazującą dbałość producenta o w dzisiejszych czasach rzadko spotykane odpowiednie podejście do klienta, z końcówkami mocy dostajemy solidne kable zasilające.
Co do przedwzmacniacza, z uwagi na mniejsze zapotrzebowanie mocy, a jedynie dobre zasilenie sekcji sterujących sygnałem, sprawy rozmiarów wracają do tak zwanej normy. To oznacza, że mimo aplikacji lamp w obudowie mamy do czynienia ze znacznie mniejszym, chłodzonym jedynie grawitacyjne, ale również ciekawym, bo podobnym wzorniczo prostopadłościanem. Tym razem jednak drewno zdobi jedynie front, w wycięciu którego z lewej strony zorientowano włącznik inicjujący pracę urządzenia, centralnie umieszczona duża gałka wzmocnienia, z prawej strony pięć guzików dla wyboru wejść liniowych i całkiem z prawej wyjście słuchawkowe. Reszta obudowy to proszkowo malowana połać z wyciętymi w tylnej części otworami wentylacyjnymi. Gdy dotarliśmy do pleców, te typowo dla tego rodzaju konstrukcji oferują nabywcy parę wejść XLR oraz cztery RCA, uzupełnionych po parę XLR-ów i RCA na wyjściu w raz z wyjściem RCA na zewnętrzny rejestrator, a temat wyposażenia zamyka bliźniaczy dla końcówek mocy zestaw terminali prądowych. Naturalnie w komplecie startowym znajdziemy również pilota zdalnego sterowania.
Na koniec kilka zdań o kablach zasilania. W tym przypadku mamy do czynienia z wykonywanymi ręcznie przewodami na bazie wysokiej czystości miedzi. Kwestię wtyków rozwiązują konstrukcje Schuko/Nema z pinami z pozłacanego mosiądzu. Od strony antywibracyjnej bazują na oplocie z papierowej folii i bawełny. Izolację zapewnia PCV. Ekranowaniem zajmuje się siatka miedziana. Zaś finalnie po ubraniu go w zewnętrzną, czarną, opalizującą plecionkę kabel osiąga średnicę 18 mm. W trosce o jego bezpieczeństwo na czas drogi do klienta kabel pakowany jest w pudełko wyściełane profilowaną gąbką.

Co potrafią tytułowe monstra? Powiem tak. Od pierwszych chwil słychać, że drzemie w nich nieprzebrana moc. Według producenta na poziomie 500W na kanał, ale dla mnie istotne jest, że tak zwanych prawdziwych Watów. Co mam na myśli? Otóż jakiś czas temu miałem przyjemność gościć w swoim systemie tranzystorową integrę oferującą 2 x 1.5 kW mocy, ale gdy w myślach porównuję tamten występ z dzisiejszymi lampiakami z trzy raz mniejszymi osiągami, odbieram to jako dwa światy. Poprzedni jako walkę o przetrwanie – mowa o jakości oferowanego dźwięku, zaś drugi jako swobodne brylowanie w wysterowaniu posiadanych przeze mnie kolumn. Owszem, będące tematem spotkania starcie cechowała odmienna estetyka, bo stawiająca na lekką krągłość krawędzi źródeł pozornych i ogólne ciepło muzyki, ale w kwestii oddania energii przekazu i dobrego prowadzenia najniższych rejestrów przekaz był znacznie lepszy. Jak to możliwe? Obiegowo mówi się, że Waty z lampy to „inne” Waty, ale bez względu na tę maksymę myślę, iż jest to kwestia topologii oraz konstrukcyjnej solidności układu, co w przypadku flagowców opisywanego dzisiaj Synthesisa pokazuje, że jak ma się wiedzę, nie ma rzeczy niemożliwych i lampowy set w temacie doboru kolumn wydaje się nie mieć ograniczeń. To w tym przypadku było na tyle znamienne, że gdy zazwyczaj opisując tego typu konstrukcje ostrzegałem przez pewnego rodzaju problemami w projekcji dolnego zakresu, w tym przypadku biorąc pod uwagę naturalną estetykę takich rozwiązań technicznych – unikanie ostrego rysowania świata muzyki – nie miałem najmniejszych podstaw do narzekania nawet w przypadku mocnego grania mongolskiego folk-rockowego zespołu The Hu „The Gereg”. Mówię o produkcji, w której podstawowym akcentem jest mocny dolny zakres. Czasem kopiący, innym razem modulowany, a jeszcze innym bardzo esencjonalny, dlatego bardzo ważny jest zapas mocy odtwarzającej go elektroniki, aby nie mieć problemów ze sprostaniem jego zapotrzebowaniu. Na szczęście jak cały czas zaznaczam, co jak co, ale tę cechę NYC500-ki miały w małym palcu, dlatego ten wydawałoby się gwóźdź do trumny dla lampowego wzmocnienia Synthesis przekuł w świetny występ. Było agresywnie i energetycznie nie tylko od strony pokazania różnorodności oddawanej energii i dźwięczności przez poszczególne instrumenty, ale również mroczno za sprawą solidnie podbudowanych krągłością i wagą śpiewanych techniką gardłową fraz wokalnych. To powinno być ciągłe smaganie słuchacza nieobliczalnymi zwrotami sytuacji dźwiękowej i takie też było. Może mniej wyraziste w domenie ostrego cięcia poszczególnych ataków niż potrafi zrobić to mój tranzystorowy Gryphon, ale to jedyna różnica, co jak na zderzenie lampy z mocnym tranem tak naprawdę było niuansem, a nie jakimkolwiek problemem. I nie byłbym szczery, gdybym nie oznajmił, iż takim obrotem sprawy byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. A to nie jedyny pozytywna niespodzianka, gdyż tak dobrym występem mogły pochwalić się również produkcje z drugiej strony barykady, czyli stawiające na emocje związane z romantyzmem zawartego w muzyce piękna tak merytorycznego, jak i wykonawczego, którego fajnym przykładem był krążek „Sacrum Profanum” Adama Bałdycha. Płyta melancholijna, naszpikowana popisami pojedynczych artystów i ku mojej uciesze z obydwu tych stron świetnie pokazana przez testowo skonfigurowany system. To był swoisty majstersztyk, A to dlatego, że gdy w poprzednim przypadku prym w prezentacji wiodła swoboda oddania przez lampę odpowiedniej mocy, w tym muzycznym rozdaniu najważniejszym czynnikiem kreującym finalny odbiór były właśnie lampy z ich niekwestionowanym czarem. Każdy najdrobniejszy dźwięk z jednej strony kwitł milionem odcieni, a z drugiej był lekki, swobodny i zjawiskowo lotny, dzięki czemu jeśli artysta sam go nie wygasił, mógł brzmieć w nieskończoność. Zaś wisienką na torcie wydawało się być zjawiskowe zagospodarowanie scenicznymi bytami szerokiej i naturalnie głębokiej wirtualnej sceny. Zapewniam, w tego rodzaju twórczości to sól dobrej prezentacji, dlatego jak uda się to osiągnąć, tak wielu z nas idzie drogą szklanych baniek. Dlaczego nie wszyscy? W moim mniemaniu cała zabawa rozbija się o pozwalające sprostać każdemu zadaniu bardzo wyśrubowane osiągi tego typu konstrukcji. Jak widać, muszą być mocne i przy okazji nie utracić umiejętności czarowania dźwiękiem, a niestety nie wszyscy wiedzą, jak temu zaradzić oraz często ma to swoje reperkusje cenowe. Na szczęście mocodawca włoskiej marki na bazie zdobytej przez lata wiedzy z prostszymi konstrukcjami dogłębnie poznał problem i nie bacząc na drugi wspomniany aspekt postanowił powołać do życia będące sercem opiniowanej konfiguracji monobloki NYC500. Owszem, wielkie, ciężkie, nietanie, ale za to odpowiednio mocne i dzięki temu mimo grania w estetyce lampy bez dwóch zdań w pełni uniwersalne.

Czy rozwijając myśl wieńczącą ostatnie zdanie z poprzedniego akapitu są to zabawki dla każdego? Jak wynika z powyższego opisu, jeśli chodzi o swobodne radzenie sobie z dowolnymi kolumnami jak najbardziej. Natomiast sprawy ostatecznego wyboru mogą rozbić się o dwa aspekty. Pierwszym jest naturalna estetyka lampowej prezentacji zestawu Synthesisa, czyli planowane przez producenta odcięcie się od na dłuższą metę męczącej ostrości pokazywania świata muzyki, czego często oczekują ortodoksyjni wielbiciele rozwiązań tranzystorowych. Natomiast drugim nawet nie cena, gdyż na tle konkurencji w stosunku do możliwości dźwiękowych jest wyjątkowo rozsądna, tylko rozmiary konstrukcji. Na szczęście tytułowy zestaw jest naprawdę przyjazny wizerunkowo i ma duże szanse przekonać do siebie zazwyczaj przeciwną naszej zabawie ukochaną żonę. A jeśli się to uda, problem może okazać się wręcz pomijalnym. Reasumując. Jeśli szukacie czegoś z segmentu próżniowego sposobu na muzykę, tytułowy konglomerat z małymi niuansami jest niemal idealnym rozwiązaniem. Jeśli chodzi zaś o piewców obcowania z tranzystorem, sprawa również nie jest całkowicie przesądzona, gdyż to, co i jak robi włoski tandem, niejednego z nich spokojnie będzie w stanie zauroczyć. I mówię z w pełni świadomy swojego zdania.

Jacek Pazio

Opinia 2

O tym, że nie od razu Rzym zbudowano wiedzą nawet przedszkolaki. Może nie wszystkie i nie wszędzie, ale te bardziej rozgarnięte z pewnością. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuca się z motyką na słońce, lecz krok po kroku dąży do obranego celu. Podobną strategię warto stosować również w ramach poznawania możliwości interesujących nas wytwórców, przygodę z ich produktami rozpoczynając od podstawowych modeli, by następnie sukcesywnie piąć się po kolejnych stopniach technologicznego zaawansowania. I tak też było w przypadku włoskiego Synthesisa, który na naszych łamach przecierał szlaki dość budżetowymi integrami (Roma 27 AC i ROMA 96DC+), by finalnie, za sprawą potężnego wzmacniacza zintegrowanego Metropolis NYC 200i osiągnąć stricte high-endowy pułap. I gdy wydawałoby się, że jesteśmy niejako skazani na eksplorację znajdującego się pomiędzy ww. konstrukcjami asortymentu rodzimy dystrybutor – stołeczny EIC, raczył był zgłosić się do nas z pytaniem, czy przypadkiem nie mielibyśmy ochoty rzucić okiem i uchem na topowy, prezentowany podczas minionego Audio Video Show zestaw pre/power ww. producenta, w skład którego weszły przedwzmacniacz liniowy Roma 117DC i monobloki Metropolis NYC500. Skoro czytacie Państwo te słowa, to jasnym jest, że takową gotowość zgłosiliśmy a tytułowa amplifikacja, wraz z łapiącymi za oko przewodami zasilającymi PC-15EU zawitała w naszych skromnych progach.

Jak już co wierniejsi czytelnicy zdążyli zauważyć zerkając zarówno na zapowiadającą niniejszy test sesję unboxingową, jak i wspomnianą relację z AVS 2023, o powyższej galerii nawet nie wspominając nasi dzisiejsi goście pojawili się w swym chyba najbardziej asekuranckim i zarazem najmniej łapiącym za oko umaszczeniu. Znaczy się czerni, która z jednej strony podobno wyszczupla i jest najbezpieczniejszą kolorystycznie opcją, lecz z drugiej wiedząc, jak Synthesisy potrafią wyglądać z „rudymi” (wood) frontami nieco żal pewnej ekstrawagancji. Niemniej jednak zarówno przedwzmacniaczowi, jak i monoblokom trudno odmówić elegancji. I tak, 117-ka w porównaniu do towarzyszących monosów wydaje się nad wyraz filigranowym urządzeniem, co jednak nie wynika z jej anorektycznej postury a ponadnormatywnych gabarytów rodzeństwa. Mamy bowiem do czynienia ze klasycznym – standardowym korpusem z solidnych czernionych blach stalowych z ułatwiającą cyrkulację powietrza gęstą perforacją na płycie górnej oraz eleganckim drewnianym frontem. W jego centrum umieszczono toczoną gałkę regulacji głośności po której lewej stronie znalazł się włącznik główny i czujnik IR a po prawej pięć niewielkich przycisków i przyporządkowanych im diod wyboru wejść oraz gniazdo słuchawkowe. Ściana tylna to również oaza spokoju i intuicyjności. Lewą flankę okupują wejścia – para XLR-ów i cztery pary RCA a prawą wyjścia z dwiema parami RCA, XLR-ami i dodatkowym kompletem RCA na zewnętrzny rejestrator. Listę zamyka zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające IEC.
Z kolei Metropolis NYC500 to powielenie projektu plastycznego 200-ki z w pełni zrozumiałą redukcją wszelakiej maści manipulatorów. Mamy zatem drewniany płat frontu z centralnym, przydymionym oknem przyozdobionym firmowym logotypem i oznaczeniem modelu oraz dyskretny włącznik w lewym dolnym narożniku. Ściany boczne również wzbogacono finezyjnie pofalowanymi drewnianymi panelami a płytę górną oprócz firmowego logotypu zdobią cztery sekcje otworów wentylacyjnych. Widok ściany tylnej nieobeznanych z włoskim portfolio może nieco zdziwić, gdyż wzrok automatycznie ściąga pokaźnych rozmiarów wentylator a tuż obok niego zdublowane gniazda głośnikowe dedykowane 4 i 8Ω obciążeniu. Wejścia są w obu standardach (RCA i XLR) a wyboru między nimi dokonujemy obrotowym selektorem. Gniazdo zasilające zintegrowano z włącznikiem i komorą bezpiecznika, lecz na tyle niefortunnie, że włącznik i gniazdo bezpośrednio sąsiadują ze sobą, więc aplikacja przewodów z masywnymi wtykami jest równoznaczna z częściowym nachodzeniem na włącznik.
Co do trzewi, to sprawa jest jasna – obie konstrukcje są od A do Z lampowe. W przedwzmacniaczu mamy cztery 6DJ8/ECC88 pracujące w dwóch stopniach wzmocnienia, natomiast w każdej z końcówek lamp znajdziemy aż dwanaście – na wejściu parę 12AU7/ECC82, w roli sterujących dwie 12BH7 a na wyjściu osiem KT120 zdolnych oddać 500W.

Jak z pewnością nasi wierni Czytelnicy pamiętają przez ostatnią dekadę mieliśmy okazję przyjrzeć się kilku naprawdę mocnym lampowcom. Począwszy od 120W Air Tightów ATM-3211, oraz Ayonów Triton Evo Mono, poprzez 140W Audio Researcha Ref 160S i 180W Ayony Audio Epsilon Evo Mono na 400W Octave Jubilee Mono SE skończywszy za każdym razem na własne uszy mogliśmy przekonać się, iż stereotypową „słabowitość” pyszniących się rozżarzoną szklarnią wzmacniaczy śmiało możemy włożyć pomiędzy inne bajki z mchu i paproci i jeśli tylko ich walory soniczne wpisują się w czyjeś gusta, to z powodzeniem może napędzać nimi przysłowiowy stół bilardowy. Jak się jednak miało okazać, a dokładnie jak tytułowe Synthesisy pokazały, da się osiągnąć jeszcze wyższy poziom energetyczności i swobody przekazu wzbijając się na pułap, na którym sama technologia jaka została wykorzystana do wzmocnienia nie ma już najmniejszego znaczenia. Jeśli bowiem niekoniecznie należące do grona najłatwiejszych do wysterowania Berliny już od pierwszych taktów „Black Market Enlightenment” Antimatter „chodziły” na włoskiej smyczy niczym szkolone owczarki, to jasnym było, że z bardziej przyjaznym obciążeniem Synthesisy zrobią dosłownie wszystko co tylko będą chciały. Może i w kategoriach bezwzględnych kreska, jaką kreślone były źródła pozorne miała nieco większą grubość aniżeli z A-klasowego Apex-a, jednak tu raczej chodzi o nieco bardziej wysyconą estetykę i plastykę prezentacji aniżeli pochodną pracujących w trzewiach monobloków i preampu lampy. Po prostu zamiast H4-ek konstruktorzy do szkicowania woleli ołówki H2 i tyle. Grunt, że zarówno wolumen, jak i ładunek energetyczny prezentacji wgniatały w fotel a jedynym ograniczeniem był zdrowy rozsądek i troska o własny słuch aniżeli zdolność włoskiego zestawu do zupełnie bezstresowej pracy na iście koncertowych poziomach głośności. Bas, pomimo firmowej mięsistości i przyjemnej sprężystości schodził piekielnie nisko nic a nic nie tracąc ze zróżnicowania i jedynie miłośnicy faworkowej chrupkości mogą kręcić nosem, bo czego jak czego, ale anorektycznego osuszenia nie udało mi się na nim, nawet z pomocą zadomowionego w melodyjnym death metalu „Asian Chaos” japońskiej formacji RYUJIN wymusić. Przy okazji powyższe, groźne growlowe porykiwania potomków samurajów jasno pokazały, że i z utrzymaniem iście szaleńczych temp i zaraźliwego drajwu monosy nie mają problemu a przecież biorąc pod uwagę stricte techniczne podejście do tematu, czyli niezbyt imponujący damping factor właściwy konstrukcjom lampowym ewentualne spowolnienie przy tego typu repertuarze nie byłoby niczym niezwykłym, czy dyskwalifikującym. A tymczasem Synthesisy pędziły nie tyle na złamanie karku, gdyż jak już nadmieniłem z kontrolą wypluwanych z szybkością Miniguna M134 dźwięków nie miały najmniejszego problemu, co niczym ognisty rollercoaster z bliską światłu prędkością tak wypychając, jak i cofając membrany Gauderów. Myliłby się jednak ten, kto posądziłby ww. zestaw o zbytnią chęć epatowania posiadaną mocą a co za tym idzie pewna nadpobudliwość właściwą muscle-carom, bowiem wystarczy zmienić estetykę serwowanej mu strawy i zamiast drących się wniebogłosy szarpidrutów sięgnąć po wyrafinowaną kameralistykę w stylu naszego dyżurnego papierka lakmusowego „TARTINI Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen, czy oparty na grze ciszą jazz, jak daleko nie szukając „Italian Love Songs” Massimo Farao’ Trio. I? I nagle zawieszone w aksamitnej czerni instrumenty będą na wyciągnięcie ręki, ich barwa operować będzie w lekko ocieplonej tonacji, lecz bez nudnego i uśredniającego przekaz przegrzania. Dzięki temu smyczkom nie zabraknie chropowatości a blachom blasku. Ba, nawet perkusyjne miotełki, które wydawać by się mogło operują gdzieś tam w tle i nawet nie próbują aspirować ponad mało znaczący akompaniament, bądź wręcz szum tła mogą pochwalić się fenomenalną rozdzielczością. Jednak budowaną na wiernym oddaniu ich „smyrania” po naciągu bębnów i blachach a nie wypychaniu przed szereg i podkreślaniu samego procesu „szurania” nimi po zestawie perkusyjnym.
I już zupełnie na koniec, korzystając przy tym z okazji poruszania się w dość kameralnych klimatach pragnę uspokoić wszystkich tych, którzy na widok pleców Metropolis NYC500 obawiają się trudnego do zignorowania szumu pracujących tamże wentylatorów. Otóż nawet w momentach ciszy pomiędzy utworami tak z samych głośników, jak i z zakrystii końcówek nijakie niepokojące szumy nie dochodzą. Za to, niejako w bonusie otrzymujemy nad wyraz skuteczne … farelki, które świetnie sprawdziły się w czasie ostatnich siarczystych mrozów nader udanie zastępując kominek. Oczywiście powyższe porównanie jest mocno przesadzone, jednakże pod względem termicznym obecności Synthesisów w nawet blisko czterdziestometrowym pomieszczeniu nie da się nie zauważyć, więc latem warto pomyśleć o klimatyzacji.

Jak mam nadzieję z powyższej epistoły jasno wynika, że przedwzmacniacz liniowy Roma 117DC i monobloki Metropolis NYC500 to zestaw nie tylko ultra high-endowy, co śmiało można rozpatrywać w kategoriach dożywocia. Nie dość bowiem, że wygląda (szczególnie z rudymi frontami) tak, że raczej znudzić się nim nie sposób, każdorazowa wymiana lamp będzie działała na niego niczym pięciogwiazdkowe SPA, to przede wszystkim gra tak, że klękajcie narody. Nic tylko słuchać, słuchać, słuchać …

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: EIC
Producent: Synthesis
Ceny
Synthesis Roma 117DC: 19 900 PLN
Synthesis Metropolis NYC500: 125 000 PLN/szt.
Synthesis PC-15EU: 2 800 PLN

Dane techniczne
Synthesis Roma 117DC
Wejścia: 4 x RCA; 1 x XLR
Czułość wejściowa:5V RMS Max
Impedancja wejściowa: 100 kΩ XLR; 47 kΩ RCA
Zastosowane lampy: 4 x 6DJ8/ECC88
Wyjścia: 1 × XLR; 2 × RCA; 1 × REC OUT (RCA)
Impedancja wyjściowa: 1 KΩ balanced XLR; 470Ω RCA
Napięcie wyjściowe: 36 V RMS XLR; 18 V RMS RCA
Wzmocnienie:+ 22,5 dB XLR;+ 16,5 dB RCA
Pasmo przenoszenia: 5Hz – 40 kHz (– 3 dB)
Zniekształcenia:< 0,1% (20 Hz – 20 kHz @ 1V RMS)
Odstęp sygnał/szum: > 90 dB “A” weighted
Przesłuch: > 80dB
Wyjście słuchawkowe:
– Impedancja wejściowa:16Ω
– Moc wyjściowa: >300mW (32Ω)
– Pasmo przenoszenia: 5Hz – 40 kHz (– 3 dB)
– Zniekształcenia:< 0,1% (20 Hz – 20 kHz)
Pobór mocy: 60W Max (< 0,5 W St-by)
Wymiary (S x G x W): 410 × 390 × 95mm
Waga: 10 kg

Synthesis Metropolis NYC50
Zastosowane lampy
Stopień wejściowy: 2 X 12AU7/ECC82
Sterujące: 2 X 12BH7
Stopień wyjściowy: 8 x KT120
Impedancja wejściowa: 100kΩ
Czułość wejściowa: 2,4V RMS (RCA);4,8V RMS (XLR)
Konstrukcja: Push-Pull Ultra linear
Moc wyjściowa: 500W RMS @ 4/8 Ω (THD 1%); 550W RMS @ 4/8 Ω (THD 3%)
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (± 0dB); 2Hz – 70kHz (- 3dB)
Zniekształcenia: 1% @ 1kHz (przy pełnej mocy)
Odstęp sygnał/szum: >90dB (średnio-ważone)
Wejścia: 1 szt. RCA; 1 szt. XLR
Regulacja biasu: manualna – dla każdej z lamp
Pobór mocy: 1500W Max
Wymiary (S x G x W): 470 x 620 x 260 mm
Waga: 60 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis Roma 117DC & Metropolis NYC500
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli ktoś do tej pory uważał, że lampy nie są dla niego, bo mają za małą moc, to z 500W monoblokami Synthesis Metropolis NYC500 raczej nie powinien mieć takich obiekcji.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis PC-15EU

Wielu miłośników muzyki wybiera wzmacniacz Synthesis jako szkielet swojego systemu audio. Powód jest prosty, te zintegrowane wzmacniacze wytwarzają niesamowicie naturalny dźwięk z każdego źródła muzyki. Zaprojektowane bez kompromisów przewody zasilające zapewniają wierną reprodukcję brzmienia i pozwalają uzyskać bogate brzmienie nasycone barwami, doskonale pasującej do włoskich produktów.

Nowe przewody zasilające to: poprawa brzmienia w zakresie ostrości sceny dźwiękowej, głębi, dźwięków harmonicznych i balansu tonalnego. Niskie częstotliwości są bardziej obecne, czystsze i mają lepsza definicję.

Każdy produkt jest indywidualnie i starannie wykonany ręcznie, sprawdzany i testowany przed zapakowaniem i wysyłką. W firmie Synthesis zwracamy szczególną uwagę na jakość i szczegóły. Wszystkie kable zasilające dostarczane są w atrakcyjnym, wytrzymałym na uszkodzenia etui.

SPECYFIKACJA TECHNICZNA PC-15EU
Długość: 1.5 m
Średnica zewnętrzna: Φ 18mm
Absorpcja wibracji: bawełna, papierowa folia
Wtyczki: Schuko, Nema (mosiądz pozłacany)
Przewodnik: Φ 0,26mm x 64 nitki – 1 żyła (x 3 żyły) SPC (Super Pure Copper)
Powierzchnia przekroju: 5,1mm² – 1 żyła (x 3 żyły)
Izolator: PCV + siatka (czarna/przezroczysta)
Ekranowanie: ekran z plecionki miedzianej
Korpus: wytwarzany na zamówienie z anodowanego na czarno aluminium kontrolowane CNC
Cena: 399€

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Wizyta w Na Temat Audio

Opinia 1

O tym, że przyszło nam żyć w nad wyraz „ciekawych” czasach nikogo uświadamiać raczej nie trzeba. Pomijając fakt, czy to przez z zupę z nie do końca dogotowanych nietoperzy, przeterminowane środki czystości, czy światowy spisek tajemniczej grupy trzymającej władzę, większość z nas zmuszona została dość drastycznie zmienić własne przyzwyczajenia i podejście do wydawałoby się tak przydatnych na co dzień nawyków, jak planowanie tak dalekiej, jak i najbliższej przyszłości. No bo jak tu sobie zapełniać grafik wyjazdami i eventami, skoro z dnia na dzień wprowadza się lockdowny, zawiesza połączenia lotnicze i odwołuje największe targi i wystawy. Całe szczęście zgodnie z regułą mówiącą, że historia lubi się powtarzać, większość populacji homo sapiens dość szybko opanowała zasady tej gry, ze zdziwieniem konstatując, iż wcale nie musi na nowo wynajdywać koła, bo ktoś, kiedyś już to za nas zrobił. Kto i kiedy? Niejaki Horacy, tak mniej więcej w okolicach … 23 r p.n.e. dzieląc się z ludzkością maksymą „Carpe diem” w nieco dłuższej wersji brzmiącą „carpe diem quam minimum credula postero”, czyli dosłownie „chwytaj dzień (korzystaj z chwili), jak najmniej ufając przyszłości”. Pasuje, prawda? Dlatego też i my nieco zmodyfikowaliśmy metodologię działania z „gospodarki planowej” przechodząc do nieraz nader spontanicznych akcji. Tak też postąpiliśmy w przypadku niniejszej relacji z całkiem niedawno, gdyż 4 maja, otworzonego stołecznego salonu Na Temat Audio. Co prawda nasza wizyta została ustalona z kierownictwem najwyższego szczebla Electronic International Commerce (EIC) – właściciela ww. przybytku audiofilskich rozkoszy, jednakże kwestie natury techniczno – organizacyjnej udało nam się doprecyzować praktycznie podczas jednego roboczego spotkania i dosłownie kilku rozmów telefonicznych, a od pojawienia się pomysłu do jego realizacji nie upłynął nawet tydzień.

Już nawet nie tyle od progu, co przez przeszkloną witrynę, zlokalizowanego pod adresem Woronicza 31, 180 metrowego salonu widać, że Na Temat Audio jest nader namacalnym przykładem dbałości o dosłownie każdy detal zgodnie z zasadą mówiącą, iż pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. A akurat w tym przypadku wrażenie jest nad wyraz pozytywne. Akcent położono na oddech, przestrzeń i nieco industrialny miks minimalizmu z elegancją a dostępny w portfolio ww. dystrybutora asortyment (z interesującego nas segmentu wspomnę jedynie o takich markach jak Audio Physic, BAT, Esoteric, Fyne Audio, Opera, Kimber Kable, MoFi, PMC, Synthesis, Tannoy, Trigon, czy Unison Research) rozmieszczono na tyle logicznie, znaczy się z głową i smakiem, że pomimo nad wyraz imponującej kumulacji wszelakiej maści kolumn, wzmacniaczy, przetworników, itp., nie sposób zarzucić projektowi przypadkowości.
Oprócz części stricte ekspozycyjnej gospodarzom udało się wygospodarować również strefę obsługi klienta i „miejsce spotkań”, czyli semi-konferencyjny kącik, gdzie można w komfortowych warunkach usiąść z planami architektonicznymi, katalogami, czy jak to coraz częściej bywa laptopem/tabletem i na spokojnie wszystko zaplanować.
To wszystko można byłoby jednak o kant kuli potłuc, gdyby nie obowiązkowy, przynajmniej z naszego punktu widzenia, element salonu audio z prawdziwego zdarzenia, czyli dedykowany pokój/sala odsłuchowa. Warto bowiem postawić sprawę jasno. Czasy gdy do ściągnięcia klientów i utrzymania na rynku wystarczyły dowolne lokum i pełne półki minęły, i mamy cichą nadzieję, że już nie wrócą. Jeśli bowiem chce się stworzyć grupę lojalnych, czyli wracających klientów, to na miły Bóg wypadałoby traktować ich tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani, czyli na serio i z szacunkiem. Salon audio, jak sama nazwa wskazuje, nie jest, a przynajmniej być nie powinien, centrum spedycyjnym, bądź hurtownią, gdzie liczy się byle więcej, byle szybciej i byle taniej, bo od tego jest internet, lecz miejscem, gdzie potencjalny nabywca może nausznie, w możliwie komfortowych warunkach, przekonać się o słuszności, bądź jej braku, konkretnych konfiguracji.

Dlatego też, po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości ze stacjonującą na Woronicza ekipą i krótkiej sesji zdjęciowej części ekspozycyjnej czym prędzej skierowaliśmy się z Jackiem właśnie do samego serca Na Temat Audio, czyli poddanej wstępnej adaptacji akustycznej 38 metrowej sali odsłuchowej, w której czekał na nas zapobiegliwie przygotowany i od kilku godzin pracujący system w skład którego weszły:
– odtwarzacz Unison Research Unico Due CD
– przedwzmacniacz BAT VK-23SE
– końcówka mocy BAT VK-56SE
– kolumny Fyne Audio F1.10
– interkonekty Kimber Kable Selekt XLR KS1116
– przewody głośnikowe Kimber Kable Carbon 18XL
– przewód zasilający Kimber Kable PK10 Palladian (końcówka)
– przewód zasilający 2x Kimber Kable PK14 Palladian (źródła)

Zapowiada się ciekawie? Zdecydowanie i proszę mi wierzyć, że tak właśnie było, gdyż w minioną środę wreszcie mogliśmy w zdecydowanie bardziej komfortowych, aniżeli wystawowych, warunkach bez jakiegokolwiek pośpiechu i kręcących się nad głową zwiedzających, za to z filiżanką aromatycznej kawy w ręku, posłuchać nad wyraz intrygujących F1.10 i to na własnym, a nie przypadkowym repertuarze. W ramach rozgrzewki i pozwalającego pokrótce zapoznać się z akustyką goszczącego nas pomieszczenia włączyliśmy „Soulmotion” duetu Nataša Mirković – De Ro, Nenad Vasilic. Ot, akustyczny minimalizm, czyli wokal + kontrabas w którym Fyne Audio odnalazły się wprost wybornie nader wiernie oddając zarówno ekspresję wokalistki, jak i realny gabaryt kontrabasu, umiejętnie balansując pomiędzy dynamiką szarpanych strun a pracą pudła rezonansowego. Niejako przy okazji wyszło na jaw, iż angielskie kolumny są niezwykle kierunkowe, przez co zajęcia miejsca w zaskakująco wąskim sweet spocie jest krytyczne dla poznania pełni ich możliwości. Za to dzięki swej „rurowej” posturze są w stanie w tzw. okamgnieniu, wzorem najlepszych monitorów, całkowicie zniknąć na generowanej przez siebie scenie dźwiękowej.
Delikatne rozbudowanie aparatu wykonawczego i dodanie nieco syntetycznych wtrąceń, czyli zmiana materiału źródłowego na „Immersion” Youn Sun Nah pokazało, że i z okołojazzową elektroniką przepięknie wykonanym podłogówką jest jak najbardziej po drodze. Namacalność wokalu była wręcz porażająca a drobna Koreanka po prostu zmaterializowała się na Woronicza, dając prawdziwy popis swoich umiejętności na bądź co bądź dość komercyjnym na tle jej dotychczasowego dorobku materiale.
No dobrze, kurtuazja kurtuazją, ale nie samym plumkaniem człowiek żyje, więc chcąc nieco ożywić atmosferę sięgnęliśmy po „Under The Fragmented Sky” Lunatic Soul. Prog rockowe brzmienia, kolejny poziom zagmatwania i … nadal trudno było się do czegoś przyczepić.

I w tym momencie można byłoby zakończyć niniejszą relację, gdyby na stół nie wjechało (i to dosłownie) drugie danie. Jakie? Nad wyraz imponujące, bowiem 75 W, lampową końcówkę BAT-a zastąpił 300W, tranzystorowy model VK-655SE a Fyne Audio ustąpiły miejsca potężnym Tannoy Kingdom Royal Carbon. Efekt? Najdelikatniej rzecz ujmując piorunujący, bowiem zadziałało jedno z głównych praw fizyki, czyli „duży może więcej”. Po prostu pewnych, wynikających ze średnicy przetworników i objętości obudowy właściwości oszukać, czy też nagiąć się nie da i to ewidentnie po zmianie ww. elementów salonowego systemu było słychać. Dźwięk zyskał na swobodzie, wolumenie i dynamice, dzięki czemu bez najmniejszych obaw można było grać, i to głośno, nie tylko wymieniony przed chwilą solowy projekt Mariusza Dudy, lecz również prog-metalowy epicki „Distance Over Time” Dream Theater. Przyrost masy i skali dźwięku nie spowodował jednak sztucznego napompowania źródeł pozornych, więc i wcześniejszy – tak kameralny, jak i jazzowy repertuar nie tylko nie musiał godzić się na kompromisy, co wręcz pokazał swoje nieco inne, lecz równie atrakcyjne oblicze. Może nie było już tej monitorowej holografii, lecz wspomniana swoboda i niczym nieskrępowana dynamika tak w skali mikro, jak i makro idąca w parze z natywną dla Tannoyów „papierową” manierą prezentacji nader skutecznie zniechęcała nas do dalszej żonglerki płytami, o zakończeniu odsłuchu nawet nie wspominając. To był dźwięk szalenie homogeniczny, kompletny i na swój sposób skończony. Czy dla wszystkich, to już zupełnie inna bajka i to abstrahując od wstępnej selekcji poprzez cenę a jedynie o właściwą każdej z marek firmowej sygnaturę. Nie sposób jednak było nie zauważyć, iż właśnie taki, nawet nieco anachroniczny dla miłośników iście „kosmicznych” technologii zamkniętych w designerskich wiotkich „słupkach”, punkt widzenia ma swój niezaprzeczalny urok.

Mam cichą nadzieję, iż powyższa, w oczywisty sposób ograniczona ze względów czasowych i organizacyjnych (w końcu to nasza pierwsza wizyta, więc tak naprawdę mowa li tylko o wstępnym rekonesansie) relacja z jednej strony stanie się dla Państwa impulsem do odwiedzin tytułowego salonu a z drugiej jest niezbitym dowodem na to, że Na Temat Audio przebojem wdarło się do czołówki architektonicznych wizytówek „audiofilskiej Ligi Mistrzów” największych graczy na naszym rynku. Nie ma bowiem co się oszukiwać i zaklinać rzeczywistości, tylko trzeba uczciwie trzeba przyznać, że z takim „parkiem maszynowym” i taką salą odsłuchową (a przecież do jej finalnego stadium jeszcze trochę brakuje) Na Temat Audio śmiało może walczyć o najbardziej wymagającą klientelę z katowicką kwaterą główną RCM-u, sąsiadującymi z nią apartamentami SoundClubu, wrocławską willą Art and Voice / Sztuka i głos, czy krakowską siedzibą Nautilusa włącznie. Nie muszę chyba dodawać, że im większa i bardziej mordercza konkurencja, tym lepiej dla szukających upragnionej audiofilskiej nirwany klientów.

Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę właścicielowi oraz ekipie Na Temat Audio nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć im niekończącego się pasma sukcesów i powodzenia w dalszym rozwoju tak oferty, jak i samego salonu.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale dzisiejszą, owocną w dwa świetne starcia soniczne, relację rozpocznę od świetnej dla nas – czytaj melomanów i audiofilów, informacji. Otóż na przekór zazwyczaj sprawdzającym się w codziennym życiu, raczej niekwestionowanym prawdom, mimo ciężkiego okresu dla praktycznie każdej branży, choć raz przysłowiowy wiatr nie wieje nam w oczy. Oczywiście mam na myśli nasze, na tle całej populacji homo sapiens, bardzo elitarne hobby, które za sprawą co chwila pojawiających się na mapie Polski nowych salonów audio, znacznie ułatwia dostęp do interesującego nas sprzętu. Tak tak, może ręki pod topór nie położę, ale jestem w stanie podnieść tezę, iż obecnie przeżywamy pewnego rodzaju boom – nie mylić z „baby boom”, który okazał się być spektakularną porażką – na takie przybytki. Jak to zwykle bywa, rozmach poszczególnych przedsięwzięć naturalną koleją rzeczy jest różny, jednak bez względu na jego rozmiar, w momencie otrzymania zaproszenia do odwiedzenia tego typu oazy audio, z niekłamaną przyjemnością ustalamy z zainteresowanym podmiotem termin, aby się w niej pojawić. Taki też zaczyn miała dzisiaj opisywana soundrebelsowa eskapada. Zaproszenie na kawkę, krótka, bo jedynie kilkugodzinna, ku mojemu zaskoczeniu swobodna rozmowa i temat wchodzi na tapet. Co zatem jest clou dzisiejszej relacji? Spokojnie mogę stwierdzić, że jeden z głównych graczy na rynku – EIC ze swoim najnowszym projektem dla miłośników dobrej jakości dźwięku zatytułowanym „Na Temat Audio” z siedzibą przy ulicy Woronicza 31 w Warszawie.

Nie ma co się oszukiwać, bowiem załączone fotografie jasno dają do zrozumienia, iż ten projekt nawet prze moment nie szedł na skróty. Począwszy od aranżacji sali odsłuchowej przez okalające ją połacie wystawowe, idealnie wpisujące się w obecne trendy wykończenia wnętrz umeblowanie, po sięgający szczytów ofert wielu producentów asortyment, mamy do czynienia z bezkompromisowym podejściem do tematu swoistego potomka, z przekąsem można by rzec, popularnego w czasach komuny „ZURTU”. Od pierwszego spojrzenia widać przemyślane rozstawienie oferty, a nie zwyczajowe wystawienie na światło dzienne posiadanych stanów magazynowych. To zaś sprawia, że mimo bardzo rozbudowanego portfolio opisywanego sklepu nie mamy poczucia przytłoczenia ilością propozycji, tylko umiejętne nie tylko zaspokajanie, ale również kreowanie naszego pożądania.
Przykład? Pierwszy z brzegu zestaw gdzieś na ścianie, maleńkich kolumienek Fine Audio ze wzmacniaczem Unison Research. Niby wbrew zaleceniom animatorów sprzedaży z sieci spożywczych dyskontów, wrzucone poza zasięgiem skierowanego na wprost wzroku, ale świetnie korelująca rozmiarowa aparycja i pewnego rodzaju wspólny mianownik w postaci zjawiskowych faktur zastosowanego do wykonania poszczególnych komponentów drewna, nie pozwalają przejść obok bez choćby zdawkowego napawania się ich nietuzinkowością. Inny? Proszę bardzo. Z pozoru niepozorny, ale za sprawą ognistej czerwieni , natychmiast łapiący za oko zestaw CD plus wzmacniacz zintegrowany serii ROMA włoskiego Syntchesisa powieszony na innej ścianie. Efekt wręcz bliźniaczy. Jednak zapewniam, że nie o samą kolorystykę chodzi. Myślą przewodnią tego salonu jest gra bryłami, kolorami i co bardzo istotne nie tylko z punktu widzenia samych pracowników podczas aplikacji na życzenie klienta danego urządzenia w tor, ale również dla potencjalnego zainteresowanego, umiejętne, czyli umożliwiające łatwy dostęp i przy okazji wydobycie najlepszych cech wizualnych każdego z produktów, rozplanowanie ich ekspozycji. Zazwyczaj mamy ściany bliżej niekreślonych składowisk elektroniki na przemian z kolumnami, co z jednej strony tworzy totalny chaos, a z drugiej czasem zniechęca człowieka do jakichkolwiek prób znalezienia interesującej go oferty. Na szczęście w tym przypadku wszystko zostało na tyle dobrze przemyślane, że nawet zwykłe oczekiwanie na przygotowanie kolejnej konfiguracji do odsłuchu okazało się przyjemnym spacerkiem po zaskakująco dużym – mówię to w oparciu o znane dobrze znane mi salony innych pierwszoligowych dystrybutorów – obiekcie z kawką w ręku bez jakichkolwiek obaw o spowodowanie potencjalnych szkód. Pozornie jest luźno, ale o dziwo od strony oferty bogato, a przy tym całość jest świetnie wyeksponowana.

Idąc za seriami fotografii, oprócz samej prezentacji oferty salonu gołym okiem widać, iż mieliśmy okazję zmierzyć się z dwoma ciekawymi konfiguracjami sprzętowymi. To oczywiście z racji nieznajomości zastanego terenu nie nosiło znamion krytycznego testu, ale wbrew pozorom pozwoliło nam wyrobić sobie wstępny pogląd na temat będących głównymi bohaterami, zespołów głośnikowych. Co ciekawe, obie konstrukcje poniekąd wyszły spod ręki tego samego zespołu konstruktorskiego, gdyż od niedawna goszczące w dystrybucji EIC kolumny Fyne Audio swój byt zawdzięczają inżynierom niegdyś pracującym w będącej ich konkurencją stajni Tannoy. Naturalnie w ocenie zastanych zjawisk dźwiękowych należy wziąć pod uwagę całkowicie inną ligę sparingpartnerek – odmienne gabaryty i znacząca, a przez to przekładająca się na zaawansowanie techniczne, różnica w cenie, ale bez najmniejszych obaw o drukowanie meczu powiem, iż każda z konstrukcji miała oczywiście coś ciekawego do zaprezentowania.

Na pierwszy ogień poszły bardzo interesujące nas w kwestii potencjalnego testu podłogówki Fyne Audio. Z uwagi na drobiazgowość Marcina nie będę uprawiał kolejnej wnikliwej wyliczanki sprzętowej, tylko zaznaczę, że jako źródło posłużył CD Unison Research, zaś rolę przedwzmacniacza i końcówki mocy pełnili przedstawiciele amerykańskiego BAT-a z popularnymi „diabełkami” w tle. Efekt? Znakomity. Szybkość, atak, mikrodynamika i świetna prezentacja wirtualnej sceny. A to wszystko przyprawione lekkim posmakiem użytego do wykonania membran głośników papieru. Jednak myliłby się ten, kto sądzi, że na dłuższą metę było to męczące doznanie, gdyż wspomniane aspekty brzmienia były zjawiskowe w odniesieniu do podobnie skonstruowanej konkurencji z moimi dawnymi kolumnami ISIS włącznie, a nie do orędowników przekazu magafonowego. To była feeria poszukiwanych przez melomanów smaczków, jednak na tyle strawnie podana, że proces wyłuskiwania owych artefaktów lub pochłaniania muzyki w całości bez rozdrabniania jej na poszczególne molekuły, niesiony potrzebami danej chwili ustalał sam słuchacz. Osobiście napawałem się całością przekazu z chwilowymi odskokami w stronę sprawdzania artykulacji najcichszych informacji. To jest mój przez lata wyrobiony sposób obcowania z muzyką, na co również w tym przypadku bez najmniejszych problemów mogłem sobie pozwolić. Dla mnie był to bardzo ciekawy, a przez to dobrze rokujący na przyszłość występ.

Kolejna konfiguracja opierała się o monstrualne Tannoy’e zasilane tym razem tranzystorową końcówką BAT-a. Po dobrej prezentacji mniejszych gabarytowo Fyne Audio trochę tego starcia się obawiałem. Jednak był to strach pozbawiony podstaw, gdyż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ta sama muzyka dostała zastrzyku większej swobody. Przekaz również determinował papier membran przetworników, ale przy tym był lepiej osadzony w masie, a przez to również nasyceniu, ale bez oznak nadwagi, co przełożyło się na większy realizm i bezpośredniość dobiegającej do nas muzyki. Ktoś powie, że duży zawsze może więcej. I zapewniam, iż będzie miał rację, tylko nie zawsze to więcej przekłada się na lepiej. Tymczasem w tym przypadku spokojnie można mówić o lepszym jakościowo występie jako całość. Owszem, nieco wolniejszym i z mniej akcentującym atak od poprzedniego zestawu, ale za to ze świetnym zacięciem do podania nam bliższego prawdzie świata. Jednak uprzedzam, znacznie mniejsze Fyne Audio w swojej wadze były znakomite. Będąc dwu lub trzykrotnie mniejszymi konstrukcjami w kwestii energii i rozmachu prezentacji nie mogły dotrzymać kroku Tannoy’om, ale za to pokazały kilka znakomitych aspektów, w których olbrzymy były tylko dobre. Niestety zawsze mamy coś za coś, dlatego ostateczny wybór zależy od oczekiwań potencjalnego nabywcy i oczywiście na równi kubatury posiadanego pomieszczenia wraz z konfiguracyjnymi potrzebami posiadanego zestawu audio. Analizując obydwie sesje odsłuchowe stwierdzam, że podczas docelowego wyboru pośród jednej z opisywanych konfiguracji miałbym lekki zgryz. Co prawda Tannoy’e grały mocniejszym, a przez to bardziej realnym dźwiękiem, ale za to figlarne Fyne Audio pokazały świetny pazur. Na szczęście nie stoję przed takim dylematem, dlatego też oceniając obie konstrukcje jako udane, chętnie zmierzę się z nimi na moich warunkach, czyli w soundrebelsowym OPOS-ie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym SoundRebels).

Jak można się domyślić, spędzone w salonie „Na Temat Audio” ponad trzy godziny okazały się być dla nas miłym dla ucha i oczu doznaniem. Co krok, to może nie zachwyt – to jednak nie był paryski Luwr, lecz pełne pozytywnego zaskoczenia przyklaśnięcie dystrybutorowi za pomysł na zjawiskowy salon audio. A to dopiero przedsmak tego, co był w stanie swoją ofertą sprzętową zaproponować w dedykowanym pokoju odsłuchowym. Czy pojawię się tam po raz kolejny? Jeśli będę w okolicy choćby przelotem, z pewnością tak. Nawet jeśli nie w charakterze kupca, to przynajmniej na kawkę jako dobry duch świetnie zorganizowanej nie tylko od strony zaopatrzenia, ale również przygotowania do spełniania każdej konfiguracyjnej zachcianki, rzadko spotykanej na naszym rynku w takim standardzie mekki melomana. Dlatego też mając na uwadze kolejne wizyty, dodatkowo niesiony opisanymi powyżej pozytywnymi emocjami, mocno trzymam kciuki za to przedsięwzięcie i już teraz zapowiadam się na przyszłość.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis Metropolis NYC 200i

Link do zapowiedzi: Synthesis Metropolis NYC200i

Jeśli dobrze liczę, to już moje trzecie spotkanie z tytułową włoską marką. Jakiś czas temu miałem okazję zmierzyć z typową, czyli pozbawioną funkcyjnych wodotrysków integrą Roma 27 AC. Zaś drugim śmiałkiem okazał się być już idący z duchem czasów, oferujący na pokładzie przetwornik cyfrowo/analogowy model wzmacniacza zintegrowanego Roma 96DC+. Każdy z nich, jak to w naszej zabawie w zaawansowane audio bywa, miał swoje maniery, ale bez dwóch zdań obydwaj zawodnicy z Italii zasługiwali na miano ciekawych konstrukcji. Po co te wspominki? Otóż tym razem nie przebierając w środkach poszliśmy po tak zwanej bandzie i na recenzencki tapet wzięliśmy coś z topu oferty marki Synthesis wzmacniacz Metropolis NYC 200i, który w mojej samotni zawitał dzięki staraniom E.I.C. Zainteresowani, co wydarzy się na szczytach władzy? Jeśli tak, zapraszam na skreślonych poniżej kilka moich konkluzji.

Po analizie materiału dowodowego w postaci serii fotografii chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż nasz punkt zainteresowań, biorąc pod uwagę wykorzystanie w jego trzewiach lamp elektronowych, wymyka się stereotypowej kwalifikacji w kwestii wygldu bryły. Naturalnie chodzi mi o będącą ostoją dla wsadu elektronicznego obudowę, która nie dość, że jest zamknięta, to monstrualnie wielka. Zapewniam potencjalnych zainteresowanych, to nie jest mała, fajna lampka dla początkujących, tylko kawał pieca dla starych wyjadaczy, bowiem jeśli nawet obroni się dźwiękiem – o tym w następnej części mojego monologu, to aby ją postawić, należy dysponować solidną szafką ze sporym zapasem miejsca. Ale to nie wszystkie ważne około-konstrukcyjne informacje, gdyż mimo nad wyraz absorbujących gabarytów, oddawana przez omawiany wzmacniacz moc wespół z zabudową całości w dość szczelnym jak na konstrukcję lampową korpusie, wymusiły na konstruktorach zastosowanie na tylnej ściance pracującego non-stop i na ile było to możliwe, cichego wentylatora. To naturalnie jest pokłosiem użycia serii niezbędnych do oddania 230W mocy w układzie pusch-pull lamp mocy KT120. Czy go słychać? Owszem, ale tylko przy specjalnym wsłuchaniu się i do tego podczas przerw pomiędzy nagraniami. Jednak temat głośno-cicho jest do własnej oceny. Dla mnie, siedzącego w dużej odległości od linii urządzeń audio nie było to najmniejszym problemem. Kontynuując temat obudowy ciekawostką jest wykonanie jej w słusznej części – front i boki – z pomalowanego w tym przypadku na połyskującą fortepianową czerń drewna. Wizualna nuda? Dla niektórych być może tak, ale uspokajam, gdyż producent przewidział kilka wariantów kolorystycznych tej części z burgundem i rysunkiem słojów użytego drewna włącznie. Tak więc co komu w duszy gra, tak sobie dobierze. Monumentalność frontu przełamuje sporej wielkości, dzięki temu pozwalające zajrzeć ciekawskim użytkownikom do wnętrza konstrukcji przyciemniane okienko, w które wkomponowano dwa duże pokrętła funkcyjne – lewe głośność, prawe wybór źródła. Zaś ostatnim akcesorium tej części wzmacniacza jest umiejscowiony w dolnym lewym rogu okrągły włącznik inicjujący pracę. Kierując swe kroki ku tylnej części piecyka nie możemy pominąć górnej połaci obudowy, na której w przedniej części nacięto 8 bloków podłużnych otworów wentylacyjnych i wyfrezowane imponujące logo marki. Po dotarciu do tylnego panelu przyłączeniowego natychmiast potwierdza się byt wspominanego na początku tego akapitu wentylatora chłodzącego wnętrze integry. Oprócz niego do dyspozycji mamy odczepy dla kolumn 4 i 8 Ohm, jedno wejście w standardzie XLR, cztery RCA plus regulowane wyjście na dodatkową końcówkę mocy, a całość stawki zamyka zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wieńcząc dzieło zdobywania klienta producent w pakiecie startowym oferuje zgrabnego pilota zdalnego sterowania.

Co takiego oferuje nasz bohater? Nie wiem, jak odbierze to grupa ortodoksyjnych lampolubów, ale specyfika grania 200-ki prawdopodobnie za sprawą oddawanej mocy nie jest podszyta przesadną magią. Naturalnie słychać posmak lampy w torze, ale to nie jest granie iście eufonicznie. To źle? Bynajmniej, bowiem nie samym uduchowieniem muzy człowiek żyje. Ważnym jest również podanie jej w najbardziej swobodny sposób, a milusińskie przegrzanie zapisów nutowych bardzo mocno ogranicza oddech na wirtualnej scenie. W tym przypadku mamy w konsensus próżniowego posmaku z realizacją bezkresnych rozmiarów budowanej pomiędzy moimi kolumnami, przyjemnie doświetlonej przestrzeni sonicznej. Próbując prześledzić zachowanie się poszczególnych częstotliwości, począwszy od najniższych rejestrów mamy do czynienia ze sporym pakietem swobodnego, czyli unikającego nadmiernego konturowania basu, plastyczną, idąc za informacjami sprzed kilku zdań niezbyt przegrzaną średnicą i co w tym wszystkim wydaje się być ciekawym, świetnie napowietrzonymi, jednak bez maniery szkodliwego rozjaśnienia przekazu górnymi rejestrami. To razem pozwala cieszyć się w naszych samotniach przyjemnie lampowym, ale z nutką świeżości brzmieniem. Co to oznacza w realnym zderzeniu z materiałem muzycznym? Otóż mimo wykorzystania lamp w układach elektrycznych nie jesteśmy ograniczani do słuchania dobrze zrealizowanego spokojnego plumkania. To znaczy? Nic nadzwyczajnego. Po prostu tak skonfigurowany system potrafi spełnić oczekiwania takich twórców jak znany z free-jazzowego szaleństwa Peter Brotzmann, czysto rockowa Metallica, ale chyba nie zdziwicie się, gdy do tego pakietu dodam nawet piewców elektroniki Acid. Jednak to nie wszystko, O co chodzi? Przecież mamy do czynienia z rasowym lampowcem, co z definicji jest pewnego rodzaju gwarantem swobodnego brylowania w muzyce stawiającej na zakorzenione w naszym umyśle emocje, których typowym przedstawicielem jest wszelkiego rodzaju muzyka dawna z kościelną w roli głównej, a także stricte nowoczesny, ale jakże idealnie wpisujący się w nurt oddziaływania na posiadane pokłady romantyzmu ECM-owski jazz oficyny Manfreda Eichera. Przesadzam z tym jazzem? Posłuchajcie chociażby „Lonatno” naszego czołowego, niestety już nieżyjącego, trębacza Tomasza Stańki. To jest ewidentna gra ciszą, co w naturalny sposób zmusza nas do głębszej analizy zamierzeń artysty, a to przekłada się na samoczynne ukierunkowanie naszych zmysłów w stronę wewnętrznych przeżyć. I gdy weźmiemy w klamrę wszelkie wymienione rodzaje twórczości, z jednej strony okaże się, że mimo obioru cech tego wzmacniacza przez ortodoksyjnych fanów lampy jako brak postawienia kropki nad „i” w temacie szklanych baniek – czytaj unikanie siłowego podgrzewania atmosfery przekazu, z drugiej strony plasuje go w zbiorze bardzo dobrze odbieranych, bo nieprzekłamujących, uniwersalnych urządzeń. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że takie postawienie sprawy na szczytach cennika każdego z producentów jest celem nadrzędnym. To ma być oferta dla stosunkowo największej grupy docelowej, którą bez dwóch zdań są miłośnicy dźwięku pozbawionego zbyt mocnych naleciałości lampowych. Tak, lampkę powinno się słyszeć, ale nie za wszelką cenę, co Metropolis znakomicie realizuje. Gdy w napędzie lądowały cięższe tematy, otrzymywałem zadowalającą szybkość, świetny atak i mocny bas. Zaś w przypadku wyboru muzyki baroku, za sprawą dobrego oddania realiów wielkości budowli – wspominane napowietrzenie przekazu – bez najmniejszych problemów mogłem pławić się we wnętrzach goszczącego muzyków klasztoru. Nie wiem, jak testowany Włoch to robił, w jaki sposób łączył umiejętność grania lekkich i szaleńczych pasaży nutowych, ale przyznam, efekt był bardzo ciekawy.

Analizując powyższy tekst nie ma wątpliwości, iż w przypadku optowania za skrajnościami w sferze odtwarzania naszej ukochanej muzyki – bunt ma bezpardonowo niszczyć nasze narządy słuchu, a jej nawet najbardziej przyjazny, ale zbyt dosłownie przybliżany pakiet emocji ma wywoływać symptomy depresji, powinniśmy szukać gdzie indziej. Ale zaznaczam, to gdzie indziej będzie ewidentnym odstępstwem od neutralności, na co stojący na szczycie oferty produkt nie mógł sobie pozwolić. To jest propozycja dla dalekich od siłowego podkręcania wyniku na swoją modłę miłośników muzyki. Zatem jeśli do takowych się zaliczacie, opisywany w powyższych akapitach włoski wzmacniacz Synthesis Metropolis NYC 200i zdaje się być jednym z pierwszych, jaki w przypadku poszukiwań wzmocnienia powinniście posłuchać.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– wzmacniacz zintegrowany Hegel H590
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: E.I.C
Cena: 65 000 PLN

Dane techniczne
Stopień wyjściowy (1ch): 4 x KT120
Sterujące (1ch): 12BH7
Stopień wejściowy (1ch): 12AX7-ECC83
Układ: Parallel Push-Pull ult.
Moc wyjściowa: 230 W RMS @ 4/8 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz +-0.5 dB
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Czułość wejściowa: 200 mV / 230 W
Odstęp sygnał/szum: >90dB, średnio ważony
Wejścia liniowe: DAC, Tuner, DVD, CDP, XLR.
Wyjście z przedwzmacniacza: regulowane
Pobór mocy: 500 W Max
Wymiary (S x G x W): 450 x 630 x 260 mm
Waga: 50 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis Metropolis NYC200i
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jak widać na załączonych zdjęciach Włosi z Synthesisa mają w swojej ofercie nie tylko niewielkie integry, jak swojego czasu przez nas testowana ROMA 96DC+, lecz również potężne monstra, jak m.in. właśnie do nas dostarczony Metropolis NYC200i.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis ROMA 96DC+

Wszyscy miłośnicy muzyki uważnie śledzący rynek audio z pewnością zdążyli już się oswoić z bardzo mocnym, żeby nie powiedzieć dominującym, trendem wyposażania komponentów Hi-Fi we wszystkie dostępne funkcje. Co prawda sam jeszcze nad tym pracuję, ale przyznam szczerze, idzie mi to bardzo opornie. Dlaczego? Otóż wbrew pozorom nie chodzi mi o zwiększanie kompatybilności produktu z docelowym systemem w zakresie jego wydawałoby się typowych kompetencji typu powielanie wejść i wyjść we wzmacniaczach, czy odtwarzaczach, tylko bezpardonowo, z czystym sumieniem, piję do całkowitego pogmatwania zadań konkretnych komponentów audio. Nie ogarniacie? Spójrzcie na najnowszej generacji przedwzmacniacze liniowe i wzmacniacze zintegrowane z funkcjami przetwornika cyfrowo-analogowego, a często nawet streamera. Przecież do niedawna takie praktyki byłyby uważane za świętokradztwo, a obecnie dział Hi-Fi, a nawet przedsionek High Endu bez takich gadżetów prawie nie mają racji bytu. Czy to źle? Naturalnie że nie, gdyż bez podobnych praktyk wielu osobników homo sapiens byłoby skazanych na przysłowiowe boomboxy, a tak na początku zabawy w audiofila już po kupnie przyzwoicie grającego wzmacniacza zintegrowanego z zaimplementowanym na pokładzie DAC-em w oparciu o pliki są w stanie skonfigurować pełnoprawny system. To po co ta cała krucjata? Otóż w dzisiejszym sparingu testowym pochylimy się nad idealnie wpisującym się w scharakteryzowany powyżej nurt komponentem. Jakim? Otóż ta relacja z placu boju będzie historią mojego zderzenia się z włoskim lampowym wzmacniaczem zintegrowanym Synthesis ROMA 96DC+, który wraz z dobrodziejstwem inwentarza oferuje potencjalnemu użytkownikowi DAC-a i moduł phonostage’a dla wkładek MM i wysokopoziomowych MC, a którego kilkunastodniową wizytę u siebie zawdzięczam warszawskiemu dystrybutorowi E.I.C.

Przybliżając wygląd i budowę tytułowego lampiaczka, już w pierwszym zdaniu należy stwierdzić, iż jest bardzo zgrabny (szerokość to mniej więcej połowa konwencjonalnej rozmiarówki) i efektowny wizualnie. Patrząc na bryłę widzimy typową dla wykorzystujących w układach elektrycznych szklane bańki konstrukcję, czyli coś na kształt platformy, na której bliżej frontu na mieniącej się blaskiem srebra blasze zaaplikowano lampy elektronowe, a za nimi ukryte w czarnej skrzynce transformatory. Jeśli chodzi zaś o elektronikę, ta bardzo schludnie spakowana jest pod wspomnianym pokładem dla baniek próżniowych. Kreśląc kilka zdań na temat frontu trzeba oddać konstruktorom, że mimo jego solidnej grubości nie przytłacza projektu wizualnego. Mało tego, na tym wydawałoby się małym skrawku projektantom udało się zmieścić nadającą szyku wzmacniaczowi centralnie umieszczoną wielką gałkę wzmocnienia, na jej lewej flance główny włącznik, obok niego logo marki i nadruki z identyfikujące opisywany model, a na prawej opisane piktogramami sześć diod informacyjnych o stanie urządzenia i dwa przyciski funkcyjne. Przyznacie, iż mimo że małe, to solidnie wypasione, a przy tym nieprzeładowane wizualnie. Patrząc na naszego Włocha z lotu ptaka naszym oczom ukazuje się zabezpieczająca przed poparzeniem lampami klatka z ekslibrisem logo marki w swej przedniej płaszczyźnie. Przyznam szczerze, że jak dla mnie zbyt solidnie skrywa swoje najcenniejsze atuty, dlatego też jestem rad, że z łatwością można ją odkręcić, co na czas zabawy w testowanie zrobiłem. Wieńcząc akapit wizualizacyjny dochodzimy do równie ważnego jak awers super-integry jej rewersu. Tutaj podobnie do przedniego panelu również nie mamy zbyt dużego pola do wyposażeniowego popisu, a mimo to ROMA jest zaskakująco wielofunkcyjna. Niby nie mamy przesadnej oferty przyłączeniowej znanej z amplitunerów dedykowanych systemom kina domowego, ale o zaspokojenie potrzeb statystycznego stereofila powinniśmy być spokojni. Plecy dziewięćdziesiątki szóstki uzbrojono bowiem w: trzy wejścia liniowe (w tym jedno dla phonostage’a) zacisk uziemienia, analogową przelotkę do nagrywania REC OUT, trzy wejścia cyfrowe (OPTICAL, SPDIF, USB), niestety dość wąsko rozstawione pojedyncze terminale kolumnowe i gniazdo zasilania IEC. Po raz kolejny wtrącę maksymę, małe, ale dobrze wypasione.

Wstępne, przedtestowe dywagacje na temat rzeczonego, wszystkomającego wzmacniacza przynosiły jedną ważną myśl: “Czy podążając tropem najnowszych technologii producent nie zagubił istoty bytu wzmacniacza lampowego”. O co chodzi? Przecież szklane bańki w torze podczas ich użytkowania mają owocować bardzo muzykalnym przekazem. Tymczasem aplikacja krzemowych podzespołów przetwarzających zapisy zero-jedynkowe mogła odbić się na ogólnym sznycie grania Romy. Ale nie chodzi mi w tym momencie o stylistykę grania przetworników, tylko samej sekcji wzmocnienia w przypadku ominięcia wewnętrznego DAC-a. Na szczęście zastąpienie Włochem mojego Japończyka nie spowodowało drastycznej zmiany kursu dźwięku. To był bardzo esencjonalny, a przez to dobitnie pokazujący o co chodzi w zabawie z lampami przekaz. Co ciekawe, na przekór moim obawom, mimo bardzo gęstego grania bas nie był przesadnie rozwydrzony. Naturalnie w stosunku do punktu odniesienia stracił na sprężystości, ale jego metamorfoza całkowicie mieściła się w estetyce dobrego lampowego grania. Idąc dalej tropem poszczególnych zakresów częstotliwościowych chciałbym uspokoić melomanów kochających gęstą i gładką średnicę. Ta korelując z dolnym podzakresem była soczysta, a we współpracy z wiedzącymi gdzie jest ich miejsce wysokimi tonami oferowała spory pakiet informacji. Dobrą wieścią dla wielu melomanów prawdopodobnie będzie również fakt budowania przez opiniowaną konstrukcję delikatnie przybliżonej wirtualnej sceny dźwiękowej z delikatnym powiększeniem znajdujących się na niej źródeł pozornych. To nie jest jakaś napastliwa przypadłość, ale po dłuższym kontakcie można ją odczuć, co jak wspomniałem, przez wielu lubiących znajdować się w centrum wydarzeń muzycznych, może być odebrane jako wielki plus. I z taką estetyką wzmacniania sygnału audio miałem przyjemność przez większość procesu testowego. W zależności od nurtu muzycznego, jeden na takim postawieniu sprawy bardziej, a drugi mniej zyskiwał, jednak za każdym razem czuć było dużą ochotę do pokazania świata muzyki przez pryzmat pięknie kreujących go barw. Dlatego też muzyka dawna aż kipiała od rozedrganych alikwot bardzo uduchowionej wokalistyki i wtórujących jej instrumentów, choć już świat muzycznego buntu dla wielbicieli niszczenia narządów słuchu, dla mnie bardzo przyjemny, przez docelową grupę słuchaczy byłby z pewnością uznany za zbyt zachowawczy. Ale przecież nikt rozsądny nie kupi małego lampiaczka do słuchania muzyki zwanej potocznie łojeniem. A jeśli jednak, to prawdopodobnie zrobi to po dogłębnym posłuchaniu Romy i stwierdzeniu, że taka prezentacja jest bliższa jego sercu. Tak wyglądał temat wykorzystania tytułowej konstrukcji w roli wzmacniacza zintegrowanego. Sprawy przybrały nieco inny wymiar, gdy do głosu doszedł wbudowany w trzewiach przetwornik cyfrowo/analogowy.
Otóż rezygnacja z stawiającego na piękno kolorowej muzyki DAC-a Reimyo zaowocowała znaczną poprawą krawędzi dźwięków. Naturalnie natychmiastowym skutkiem było pozytywne przyspieszenie muzyki, ale niestety w pakiecie stratowa dawka drapieżności przyniosła pewną kwadratowość dobiegających do mych narządów słuchu zapisów nutowych. Muzyka co prawda nieco zebrała się w sobie, ale prysł nieco czar lampy, co przełożyło się na pewnego rodzaju jej słyszalną szorstkość. Ale przypominam, rozprawiamy o dwóch światach produktów audio (punkt odniesienia kontra pretendent do laurów), dlatego na moje obserwacje nakreślające kierunek zmian dźwięku powinniście delikatnie przefiltrować, gdyż w innym przypadku z pewnością skrzywdzicie włoską konstrukcję. Jednak jakby na to nie patrzeć, ewentualny nabywca dostaje dwa w jednym. Jeśli jego set będzie potrzebował nutki lampowej soczystości skorzysta jedynie z sekcji wzmocnienia. Zaś w przypadku całkowicie przeciwstawnych potrzeb, czyli oczekiwań mocniejszego rysowania świata, skorzysta z wewnętrznego przetwornika. Czy to nie jest piękne?

Decyzja podjęcia się przetestowania niedrogiego, ale za to bardzo bogato wyposażonego wzmacniacza Synthesis Roma 96DC+ od startu była obciążona ewentualną sromotną porażką. Tymczasem biorąc pod uwagę jego walory tak brzmieniowe, jak i funkcjonalne wszystko zakończyło się bardzo pozytywnie. Ktoś powie, że przecież w aspekcie użycia dodatkowej obróbki sygnału cyfrowego delikatnie narzekałem. Owszem, ale jak wspominałem, proszę spojrzeć na całość projektu przez pryzmat zamiarów i sił, a wówczas okażę się, że sprawy globalnej oceny przyjmują całkowicie inny wymiar. Wymiar, który wyartykułowanych niuansów nie pozwala rozpatrywać w estetyce problemów, tylko albo propozycji innego spojrzenia na dźwięk, albo celowego równoważenia gęstego grania wzmacniacza w jego podstawowej funkcji. Gdzie zatem widzę naszego bohatera? Szczerze? Wszędzie. Dlaczego? Przeczytajcie jeszcze raz to co napisałem pod koniec akapitu merytorycznego, a zorientujecie się, że wykorzystując poszczególne sekcje macie do czynienia z rasowym kameleonem, a to pozwala na bardzo łatwe dopasowania jego walorów do posiadanego zestawienia. Czegóż chcieć więcej.

Jacek Pazio

Dystrybucja: E.I.C / Synthesis
Cena: 10 000 PLN

Dane techniczne:
Lampy w stopniu mocy: 4xEL34/6CA7
Lampy w stopniu sterującym: 2x12AU7/ECC82
Przedwzmacniacz: OP/Amp NJM2114

Moc wyjściowa: 2x25W, w klasie „A” / 6Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz (-0 dB)
Konfiguracja stopnia mocy: Pentoda
Impedancja wejściowa (line): 50kΩ
Czułość: 300mV – dla wyjściowej mocy maksymalnej
Zniekształcenia: <1%, 25W,1kHz
Odstęp sygnał/szum:>90dB (ważony filtrem A)
We/wyjścia:
– 2 wejścia analogowe
– 1 wejście gramofonowe (MM/MC – wysoka impedancja)
– 1 wyjście analogowe Rec Out
– 1 wejście Toslink (do 24-bit/192 kHz)
– 1 wejście koaksjalne
– 1 wejście USB (B) (do 32-bit/384 kHz i DSD 5.6 MHz)

Wejście gramofonowe:
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz (+/-0.5 dB)
Wzmocnienie (MM): 40dB
Impedancja wejściowa: 47kΩ

Przetwornik D/A: Asahi Kasei AK4495S 32-Bit/768 kHz
Pobór mocy: 180W max
Wymiary (S x G xW ): 260x380x200 mm
Waga: 18 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Synthesis

Synthesis Roma 27 AC

Będąca dzisiejszym przedmiotem naszych zainteresowań, pochodząca z Półwyspu Apenińskiego, specjalizująca się w produkcji wzmacniaczy lampowych marka Synthesis z nie do końca wiadomych mi powodów nie miała jeszcze swoich pięciu minut na naszym portalu. Nie, żebym z tego powodu wyrywał sobie włosy z głowy, ale lampa i Włochy każdemu, w miarę wtajemniczonemu audiofilowi nawet przed osobistym kontaktem sugeruje, iż jest duża szansa na co najmniej bardzo ciekawy efekt soniczny i przejście obok takiej możliwości byłoby niepowetowaną stratą dla nas wszystkich. Dlatego też, na dobry początek bez wyciskania ze wspomnianego brandu ostatnich soków z dużą dozą przyjemności przyjęliśmy propozycję zmierzenia się z komponentem dla ogólnie mówiąc zwykłego Kowalskiego. Co mam na myśli? Panie i Panowie, miło mi poinformować, że w dzisiejszym odcinku przybliżymy sylwetkę wzmacniacza zintegrowanego ROMA 27 AC wspomnianej marki Synthesis, a całość opiniotwórczego przedsięwzięcia zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi EIC Sp. z o.o.

Zanim przejdę do opisu wyglądu i kompatybilności dwudziestki siódemki z resztą potencjalnego toru audio, w imieniu producenta winny jestem skreślić małe przybliżenie tematu jej oznakowania. Otóż w zdecydowanej większości wytwórców produktów audio konstruktorzy starają się, aby nazwa modelu, lub jego symbol bardzo patetycznie przypominały nazwiska znanych światowych postaci, nazw planet, czy najzwyczajniej w świecie wstępnie informowały o mocy danego komponentu. Tymczasem Włosi modelem ROMA 27 AC zapragnęli upamiętnić kawałek swojej historii, a dokładniej mówiąc początek panowania pierwszego cesarza rzymskiego Oktawiana Augusta (27 r. p.n.e.). Nie wiem, jak Wy to odbieracie, ale ja biorąc pod uwagę obecnie bardzo modne ruchy narodowościowe całkowicie to rozumiem i jeśli to nie jest zaczynem do umacniania się zbyt ortodoksyjnego podejścia do tematu osobiście popieram.

Jak prezentuje się tytułowy wzmacniacz? Przyznam szczerze, że biorąc pod uwagę bardzo popularne pośród mieszkańców europejskiego landu w kształcie buta, będące synonimami sztuki wizualne “wodotryski” Roma jest ostoją spokoju i w dobrym tego słowa znaczeniu ascetyzmu. Obudowa jest dość typową dla tego typu produktów platformą nośną dla lamp (czterech tetrod 5881/6L6WGC Sovteka w końcówce mocy i  pary podwójnych triod 12AX7 (ECC83) Electro Harmonixa w sekcji przedwzmacniacza) w przedniej i transformatorów w tylnej części górnej płaszczyzny. Naturalnie spełniając europejskie wymogi bezpieczeństwa szklane bańki w standardzie okryte są stosowną klatką, ale zapewniam, że jeśli ktoś dobro mieszkającej z nim rodziny bierze na swoje barki, po odkręceniu czterech śrubek będzie mógł w pełni napawać się pięknem tego typu konstrukcji. A ze swojego doświadczenia wiem, iż efekt wizualny żarzących się lamp bardzo często stawiany jest na równi z dźwiękiem, co w tym przypadku mają podkręcić nie bez kozery zaimplementowane wokół nich i za nimi, mieniące się połyskującym srebrem, a przez to dodatkowo rozświetlające efekt poświaty ich żarników chromowane płaskie nakładki. Przyglądając się frontowi zauważamy, że w zdecydowanej większości wykonany jest z drewna, w którego centrum zagłębiono będący miejscem aplikacji dla włącznika z lewej i kilku przełączników selektora wejść wraz z diodami sygnalizacyjnymi z prawej strony płat aluminium. Nie powiem, może fotografie tego nie oddają, ale kontakt osobisty jest bardzo pozytywny. Puentując awers naszej integry nie możemy zapomnieć o największym jego elemencie, czyli brutalnie rozpychającej się (wymusza wyoblenie ramki wokół siebie) centralnie umieszczonej, wielkiej gałce wzmocnienia. Gdy szybkim ruchem przerzucimy nasz wzrok na panel przyłączeniowy, okaże się, iż jego oferta może nie powala, ale spełniając zamierzenia jedynie wzmacniacza zintegrowanego a nie popularnego w dzisiejszych czasach centrum zarządzania sygnałami cyfrowymi (popularne, często marnej jakość przetworniki cyfrowo-analogowe) obejmuje pięć wejść liniowych, jedną przelotkę, pojedynczy zestaw terminali kolumnowych i gniazdo zasilania. Przyznacie, może na pierwszy rzut oka całość wygląda skromnie, ale dla współpracujących z nim naszych zmysłów postrzegania i co bardzo ważne docelowego systemu audio w pełni wystarczająco.

Jaką szkołę grania prezentuje chwaląca się włoskimi korzeniami Roma 27 AC? Naturalnie nie można odmówić jej sznytu grania typowego dla lampy, ale jest to na tyle świeży punkt widzenia świata, że mimo wszystko pokusiłbym się o stwierdzenie, że mamy do czynienia z dość jasnym jak na posiadacza w układach elektrycznych szklanych baniek brzmieniem. Ale nie obawiajcie się, to nadal dalekie jest od mającego swoich reprezentantów nurtu lampy grającej jak tranzystor, a ów sznyt umiejętnymi ruchami zestawiania reszty toru audio swobodnie jesteśmy w stanie przekuć na pozytywny w odbiorze zastrzyk witalności dźwięku. Co ciekawe, prezentowana w takim duchu, czyli natchniona swobodą górnej średnicy muzyka ani trochę nie traci przypisanego lampom elektronowym czaru. Przykładem tego może być tak uwielbiana przeze mnie muzyka dawna. Owszem, delikatne odchudzenie grającego w środku pasma instrumentarium dało się odczuć, ale po wzięciu pod uwagę całkowicie innego pułapu cenowego porównywanych układów wzmacniających i uwzględnieniu nieco innego podejścia do tematu temperatury grania jestem w stanie nawet stwierdzić, że z racji ograniczonej rozdzielczości była to swoista pomoc w uniknięciu zbytniego uśrednienia prezentacji. Tak tak, czasem lepiej jest podać coś znacznie zwiewniej, niż brnąć w sztuczne kolorowanie, bo w konsekwencji może to sprzymierzyć się przeciwko wspaniałym ideom uduchowionego świata. I właśnie taką, naznaczoną wyważeniem koloru i lekkości muzyki drogą idzie integra Synthesisa. W podobnej estetyce do muzyki barokowej zaprezentował się jazz spod znaku Bogdan Hołownia Trio “On The Sunny Side”. Artykułowana od początku akapitu opisującego brzmienie wzmacniacza ROMA żywa średnica dzięki dobrej współpracy z górnymi rejestrami wspomagała tak lubiane przez melomanów skrzące się w eterze między-kolumnowym blachy perkusji, a jedynym na co można było ponarzekać, był w większej mierze grający strunami niż pudłem kontrabas. Co ważne, przy całym doświetlaniu przekazu w tej kompilacji nie cierpiała stosunkowo wolna w stosunku do muzyki rockowej stopa perkusji. Fakt, z racji słabszej mocy wzmacniacza była lekko poluzowana, ale jak na oddawane przez Synthesisa drobne 25W wypadała bardzo ciekawie. Ale to nie koniec dobrych wieści, gdyż w sukurs świeżości dźwięku szło dobre pozycjonowanie źródeł pozornych na rozciągającej się na całej przestrzeni pomiędzy kolumnami i sporo za nimi wirtualnej scenie. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, że bez dobrej lokalizacji poszczególnych ośrodków generowania dźwięku proces naszego integrowania się z zapisanymi pa płycie założeniami muzyków bardzo traci. Na koniec sparingu testowego w napędzie CD-ka wylądowała rockowa grupa Radiohead z materiałem “Hail To The Thief” . Efekt? Wokal bardzo dobrze zdefiniowany, a przez to czytelny. Instrumentarium za wyjątkiem gitar i bębniarza również zdawało się czerpać z oferty Romy pełnymi garściami. I co w tym wszystkim również jest bardzo istotne, mimo niewielkiej mocy i przez to mającej swoje za uszami kontroli niskich rejestrów podobała mi się szybkość narastania dźwięku. W takim razie co przeszkadzało mi w wyjętych ze zbioru instrumentów? Nic szczególnego, ale w tej, opartej o gitary i perkusję muzie masa riffów i moc stopy są wiodącym tematem przewodnim i zbyt lekkie potraktowanie ich bytu może delikatnie osłabić mający przykuć słuchacza od deski do deski płyty pierwiastek “X”. Na szczęście ta podyktowana założeniami konstruktorów witalizacja muzyki nie była tak drastyczna, ale nie mogę napisać, że masa ciężkich gitarowych pasaży i energia bębnów były trafiona w punkt. Naturalnie może być to spowodowane natychmiastową możliwością skonfrontowania wszystkiego jeden do jeden z punktem odniesienia, ale bez względu na to, jestem zobligowany o tym wspomnieć. Jednak patrząc na to przekrojowo z pozycji cennika, również ta płyta wypadła co najmniej dobrze.

Powoli zbliżając się ku końcowi tego, mam nadzieję dopiero rozpoczynającego nasze bliższe kontakty z osiągnięciami marki Synthesis spotkania bez naciągania faktów stwierdzam, że jak na przecież stosunkowo niedrogi wzmacniacz zintegrowany Roma 27 AC wypadł bardzo dobrze. Owszem, na tle stratosfery cenowej miał kilka potknięć, ale mierząc siły na zamiary wszystko prezentowało się w domenie może innego, ale nadal bardzo ciekawego w odbiorze sznytu grania. Zatem gdzie widzę testowany produkt? Pierwszym kryterium wydają się być stosunkowo łatwe do wysterowania kolumny. Drugim choć niekonieczna, ale według mnie bardzo pożądana ich wrodzona barwność. Zaś trzecim jest stawiająca kropkę nad i miłość do układów lampowych. Jeśli spełnicie te trzy punkty, sukces macie murowany. Ale testowanej integry nie skreślałbym nawet w momencie innego spojrzenia na choćby jeden ze wytypowanych kryteriów, gdyż to, co podoba się mnie, niekoniecznie idealnie wpisze się to, czego oczkujecie Wy. Zatem nie pozostaje nic innego, jak spotkanie z Włochem sam na sam. Innego rozwiązania nie widzę.

Jacek Pazio

Dystrybucja: E.I.C. Sp. z o.o.
Cena: 9 500 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 25W / 6 Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz +/- 0,5 dB
Czułość wejściowa: 500 mV RMS
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Wejścia liniowe: 5 par RCA
Stopień wyjściowy: 4 x 5881
Sekcja przedwzmacniacza: 2 x ECC83
Regulacja Biasu: manualna
Odstęp sygnał/szum: >90 dB, średnio ważony
Pobór mocy: 250W max
Wymiary (S x W x G): 410 x 235 x 503 mm
Waga: 20 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA