Tag Archives: Transparent Cables


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Transparent Cables

Transparent XL PowerIsolator

Link do zapowiedzi: Transparent XL PowerIsolator

Opinia 1

Bez względu na Wasze postrzeganie nieprzewidywalności codziennego życia, spieszę wszystkich poinformować, iż dzisiejszy punkt programu w dwóch aspektach będzie bardzo zbieżny z opublikowanym ostatnio testem uziemienia systemów audio Nordost QKORE6. Co mam na myśli? Przecież to proste. Po pierwsze obydwa brandy pochodzą zza wielkiej wody, czyli Stanów Zjednoczonych, a po drugie, każdy z nich działa na polu około-elektrycznym naszych układanek. Owszem, Nordost ze swoją srebrną kostką jedynie dodatkowo uziemiał poszczególne komponenty, a dzisiejszy gość – Transparent Audio wystawił do zaopiniowania mówiąc kolokwialnie czyściciela prądu, ale patrząc na obydwa recenzenckie starcia cały czas walczymy o jak najlepsze warunki pracy systemów audio w domenie życiodajnej energii elektrycznej i okiełznanie generowanych jej bytem problemów. Zatem gdy kości zostały rzucone, mam przyjemność poinformować wszystkich zainteresowanych, że na recenzencki tapet trafił mogący pochwalić się amerykańskim rodowodem poprawiacz zasilania Transparent XL PowerIsolator, którego wizytę w naszych progach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Hi-Fi Club.

Analiza fotografii jasno daje do zrozumienia, że bez względu na pracę do wykonania, coś aspirujące do obecności w najbardziej wysublimowanych systemach audio, musi wyglądać jak milion dolarów. I z takim przypadkiem mamy dzisiaj do czynienia. Nasz POWERISOLATOR nie jest prostą skrzynką, tylko obłym od góry, w zdecydowanej większości wykończonym w połyskującym lakierze sarkofagiem dla zaimplementowanych wewnątrz układów stabilizujących energię elektryczną. Front Amerykanina jest swoistą centralką informującą nas stosownymi diodami o prawidłowym podłączeniu fazy i wykonywanej przez urządzenie konkretnej pracy: Protection i Izolation. Natomiast plecy, trochę ograniczając ilość potencjalnych odbiorników, ale w pełni zaspokajając potrzeby niezbyt rozbudowanego konglomeratu, oferują jedynie trzy gniazda zasilające, jedno wejście zasilania ISOLATORA i główny włącznik. Miłym akcentem jest dostarczanie w standardzie do każdego poprawiacza prądu dedykowanego kabla zasilania Transparent XL. A już swoistą kropką nad „i” stanowi skrywający komplet opiniowanych komponentów, wyściełany profilowaną gąbką, rodem z serialu o agencie 007 gustowny czarny kuferek.

Gdybym miał w kilku zdaniach opisać sposób oddziaływania naszego bohatera, na mój zestaw, powiedziałbym iż konsekwentnie podążał drogą naznaczoną przez motto całej oferty tego brandu, czyli praca nad ucywilizowaniem przekazu z wyciśnięciem energii środka pasma w roli głównej. Co mam na myśli? Otóż jak ogólna wieść gminna niesie, od zarania dziejów konstrukcje tego producenta nadają zasilanym nimi systemom szczyptę gładkości, ale również sprawiają, że dzięki unikaniu tak zwanego zamulenia średnicy nasze ośrodki przyswajania fonii czerpią z muzyki wszystko co najlepsze. Naturalnie należy zdawać sobie sprawę, iż ortodoksyjni wielbiciele szybkości narastania dźwięku ponad wszystko z tego powodu mogą się lekko obruszać, gdyż według nich jest pewnego rodzaju uśredniająca sygnał manipulacja, ale nie oszukujmy się, odsetek zwolenników godzinnego strzelenia sobie w ucho jest znikomy i nikt nie każe im iść drogą Transparenta. Jednak jeśli nie należycie do wspomnianego obozu wątpliwych sonicznie przygód na własne życzenie, myślę, że dobro niesione przez główny temat naszego spotkania jest w stanie wpisać się w prawie każdą układankę. Dlaczego? Po pierwsze – eliminacja, lub choćby uspokojenie tętnień sieci sprawia, że oczyszczają nam się górne rejestry. A po drugie – wykorzystując do tych celów opisywaną amerykańską myśl techniczną zyskujemy na bardzo trywializowanej przez wielu wszechwiedzących audiofilów muzykalności. Mało? Według mnie całkowicie wystarczy, gdyż wdrażając obydwa tematy w życie w zdecydowanej większości słuchana przeze mnie muzyka aż kipiała z radości. Jaka i dlaczego tylko zdecydowana większość, a nie całość? W odpowiedzi na pierwsze pytanie padnie muzyka dawna, jazz i nawet wszelkie odmiany rocka, bowiem umiejętnie podany akcent wysycenia przekazu świetnie wspierał wokalizę i wszelkie naturalne instrumenty. Oczywiście, aby przekaz wypadł zjawiskowo, owo wypełnienie środka pasma nie mogło przybrać postaci otyłości. Ale spokojnie, miałem do czynienia z wieloletnim specjalistą w tej materii, dlatego też czy to twórczość Claudio Monteverdiego, popisy kwartetów niestety nieżyjącego już Tomasza Stańki, czy nawet folk-metalowy zespół Percival Schuttenbach były nad wyraz przyjemnie spędzonym czasem. Gdy wymagał tego materiał muzyczny, delektowałem się plastyką stroika saksofonu, czy eufonią popisów solowych violi di gamba. By natychmiast po tym, naturalnie na własne życzenie, zmieniając nurt muzyczny zaznać wulkanu energii spod znaku folk-metalowych buntowników z krążka „Svantevit”. To może wydawać się dziwne, ale Transparent XL POWERISOLATOR w jednej chwili pozwalał mojemu systemowi przywdziewać możliwości kameleona. A przecież raczej stawiał na dystynkcję, aniżeli wyrywność dźwięku. Jeśli chodzi zaś o pytanie numer dwa, również nie nazwałbym tego porażką, tylko mniej ofensywną wizją muzyki. Konkretnie? Z zaznaczeniem, że w moim, już samym w sobie bardzo gęstym zestawieniu, ale wszelkiego rodzaju produkcje elektroniczne sprawiały wrażenie delikatnie wstrzemięźliwych. Nie bez werwy do grania. Co to, to nie. Ale nie tak przenikliwe i konsekwentne w procesie niszczenia narządów słuchu, jak życzyliby sobie wielbiciele tego rodzaju zapisów nutowych. Powiem szczerze, że akurat mnie to nawet odpowiadało. Jednakże będąc konsekwentnym w rozgraniczeniu jak jest, a jak powinno być, musiałem o tym wspomnieć. Mimo to nie czepiałbym się tego podpunktu zbyt kurczowo, gdyż patrząc nań zdroworozsądkowo miałem do czynienia z typowym przykładem uzyskiwania jednego, owszem w tym przypadku małym, ale jednak kosztem drugiego. Takie jest życie i nic na to nie poradzimy.

Próbując skreślić jakąś konstruktywną puentę tego odcinka zasadniczym wydaje się być pytanie o kwestię ogólnego sensu aplikacji podobnych ustrojstw. I muszę Wam powiedzieć, że mimo dość bliskiego umiejscowienia od mojego domu stacji transformatorowej i doprowadzenia do budynku siły (400V), przez cały czas, nawet późną porą, słyszałem pożądaną przez melomanów eliminację pochodzących z sieci zakłóceń. Do końca nie wiem, czy Transparent XL PowerIsolator filtrował „piki” wprowadzane do sieci przez mój system, czy mimo bliskości rozdzielni prądu niesione z linii artefakty, ale fakt jest faktem, w okresie testu muzyka odznaczała się pożądanym przeze mnie spokojem. Jednak fraza „spokój” w tym przypadku nie jest synonimem stanu po spożyciu dawki pavulonu, tylko ogólnego porządku na wirtualnej scenie dźwiękowej, co wprost proporcjonalnie przekładało się na jej czytelność. Czegóż chcieć więcej.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Opinia 2

Niby od testu przewodów zasilających XL Power Cord minęły pond dwa lata, a w ofercie amerykańskiego Transparenta władzę nadal sprawuje „piąta generacja”. Czy to źle? Bynajmniej. Powiem nawet, że patrząc na taką stabilizacją okiem konsumenta, jest to wręcz niewątpliwy powód do pewnego zadowolenia, bo o ile w przypadku umownego segmentu „kinodomowego” fluktuacja modeli ma czysto sezonową częstotliwość, to już w High-Endzie jakiekolwiek nerwowe ruchy nie wywołują zbytniego entuzjazmu wśród odbiorców. Jeśli bowiem jakieś zmiany mają się pojawiać, to powinny być one nazwijmy to ogólnie „gruntowne i zasadne” a nie li tylko podyktowane chęcią kosmetycznego liftingu. Skoro zatem, przynajmniej na razie zmian nie ma a z Transparentami XL Power Cord, jak dosłownie przed chwilą zdążyłem nadmienić, już mieliśmy do czynienia, to czemu znów o nich piszę? Otóż piszę, gdyż tym razem z solowo występującej gwiazdy jego (znaczy się ich, ale potrzebować będziemy tylko jednej sztuki) rola została zredukowana do funkcji akcesorium dołączanego do głównego bohatera dzisiejszego spotkania, którym jest kondycjoner, lub stosując firmowa nomenklaturę „terminal zasilający” Transparent XL PowerIsolator.

Jak na audiofilskie standardy bryła Transparenta XL PowerIsolator jest nad wyraz estetyczna i kompaktowa, choć jak to w życiu bywa pozory mylą, gdyż w kontakcie bezpośrednim okazuje się zaskakująco ciężka i mówiąc najoględniej „głucha”. Hybrydowy korpus wykonano bowiem z aluminium i termoformowanych polimerów, od środka wzmocniono dodatkowymi wieńcami a całość suto podlano własnej receptury żywicą epoksydową. Dzięki temu uzyskano bardzo nisko umieszczony środek ciężkości i idealne tłumienie wszelakiej maści rezonansów i wibracji.
Masywny, aluminiowy front wydaje się być idealnym połączeniem minimalizmu i komunikatywności. Bowiem, choć ilość znajdujących się na nim elementów ograniczono do minimum, to jednocześnie nie upośledzono jego funkcji informacyjnej. Dlatego też oprócz centralnie umieszczonych logotypu producenta i nazwy modelu znajdziemy na nim trzy niewielkie i całe szczęście mało jaskrawe diody informujące o aktywacji sekcji ochronnej, izolującej (dwie skrajne), oraz o ewentualnej błędnej polaryzacji przewodu zasilającego (środkowa). Ściana tylna to już zupełnie inna para kaloszy, gdyż ze względu na niezbyt dużą powierzchnię użytkową udało się tam ulokować jedynie trzy wyjściowe gniazda zasilające Schuko ze złoconymi pinami i nad wyraz czytelnie oznaczoną – czerwona kropką – polaryzacją, główne gniazdo zasilające IEC i włącznik. Czemu napisałem „jedynie trzy gniazda zasilające”? Odpowiedź jest banalnie prosta, gdyż w wersji amerykańskiej gniazda są cztery a ponadto konstruktorom udało się jeszcze wcisnąć wejście i wyjście Gigabit Ethernet. Żeby nie było nam jednak zbyt smutno, to na pocieszenie nadmienię iż mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa mają jeszcze gorzej, bo dla nich Transparent przewidział wersje jedynie z dwoma gniazdami.
Od strony technicznej warto zauważyć, iż w XL PowerIsolatorze zastosowano znaną do tej pory jedynie z topowego OPUS-a technologię Power Conditioning Filter zapewniającą, zgodnie z deklaracjami producenta, usuwanie zakłóceń z sieci zasilającej bez jakiejkolwiek limitacji mocy i przesunięć fazowych.

O ile podczas poprzedniego testu samych przewodów zasilających XL dane mi było załapać się na wynikającą z ich ewidentnego niewygrzania chimeryczność, to tym razem już takich niespodzianek nie było. Po pierwsze całość musiała swoje pograć u dystrybutora a po drugie z pole position startował Jacek i to jemu przypadł zaszczyt ewentualnej akomodacji i doprowadzenia dzisiejszych bohaterów do stanu używalności. Dlatego też po przejęciu PowerIsolatora dałem mu dwie doby na zadomowienie się w moim systemie i nie odnotowując żadnych niepokojących anomalii, ani też ewidentnych zmian w „jego brzmieniu” ze spokojnym sumieniem przystąpiłem do niezobowiązującej analizy jego wpływu na to, co w tzw. międzyczasie dobiegało z moich dyżurnych Contourów. A wpływ ów okazał się tyleż zauważalny, co nieco uprzedzając bieg wydarzeń … nader miły. W dodatku chcąc organoleptycznie zweryfikować zapewnienia producenta o podobnież całkowitym braku limitacji mocy pozwoliłem sobie wpiąć oprócz Lumina i Ayona również najdelikatniej mówiąc nieprzepadającą za jakąkolwiek filtracją końcówkę Brystona. Jakby tego było mało zamiast jakiegoś „bezpiecznego” plumkania od razu sięgnąłem po „Wasteland” Riverside i … już otwierająca „The Day After” wokaliza sprawiła, że wiedziałem, iż przynajmniej do końca ww. albumu nie ruszę się z kanapy. A potem było tylko lepiej, przynajmniej do czasu, ale o tym za dłuższą chwilę. Po pierwsze miłemu dosaturowaniu poddana została średnica, przez co głosy wokalistów stały się nieco bliższe a tym samym bardziej namacalne. Po drugie delikatnemu podbiciu uległ przełom średnicy i wyższego basu, co automatycznie podkręciło motorykę nagrań a jakby tego było mało, to po trzecie krawędzie najniższych składowych pociągnięte zostały grubszą niżeli zazwyczaj kreską. Domyślają się Państwo w jakim kierunku powyższa charakterystyka zmierza? Dokładnie, to niemalże ideał dla większości miłośników cięższego rocka, tym bardziej, że i góra nader zgrabnie wpisuje się w ową misterną układankę, gdyż zamiast irytująco cykać i wyciągać na pierwszy plan wszelkie sybilanty stawia na pyszniącą się w złotych promieniach zachodzącego słońca słodycz. Co istotne odfiltrowaniu, czy też wyciszeniu nie ulegają elementy odpowiedzialne za kreację przestrzeni i tzw. oddech, więc pomimo wyraźnego dociążenia i przesunięcia równowagi tonalnej ku dołowi całości nie brakuje swobody i trójwymiarowości a gitarowym riffom zadziorności. Przesiadka na jeszcze nieco cięższy repertuar, czyli dość intensywnie ostatnimi czasy eksploatowane przeze mnie wydawnictwo „Distance Over Time” Dream Theater, tylko potwierdziła moje wcześniejsze obserwacje. Im bowiem bardziej brutalny, spektakularny i zarazem gęsty materiał lądował w plikograju, odtwarzaczu, czy na talerzu gramofonu, tym żwawiej Transparent uwalniał kolejne pokłady iście hollywoodzko – bizantyjskiego przepychu.
Jednak ów oszałamiający wulkan ciekłego metalu miał też i swoje drugie, już nie tak jednoznacznie zachwycające oblicze. Chodzi bowiem o momenty, gdy zamiast ściany dźwięku i monumentalnych partii czy to wokalnych, czy instrumentalnych, trzeba było zagrać ciszą, lub skupić się na szeleście miotełki „głaszczącej” werbel. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. XL PowerIsolator wszystko co miał do zrobienia, czyli stworzenie nieprzeniknionego atłasowo-czarnego tła, absolutnie cichego „podkładu”, czy też likwidację ewentualnego, pasożytniczego rozedrgania źródeł pozornych, to robił i robił to bardzo sumiennie. Problem jednak w tym, że akurat w tym przypadku dobrze, czy sumiennie pozostawia, przynajmniej u mnie, pewien niedosyt. Zarówno na niezwykle skupionej i klimatycznej „Tribute to Tomasz Stańko” Piotr Schmidt Quartet, jak i pełnej sakralnego oddechu „Canticum Canticorum” Les Voix Baroques odczuwałem pewną, może nie tyle nerwowość, co przyczajenie i prężenie muskułów. To taka permanentna gotowość do ataku, który z oczywistych względów w wyżej wymienionym repertuarze po prostu nie występuje. Jednak to też nie była sytuacja bez wyjścia, gdyż wypięcie z Transparenta końcówki mocy w pewnym sensie zmniejszyło poziom adrenaliny i stonizowało intensywność jego sygnatury, co jednocześnie sprawiło, iż owa jazzowo-klasyczna intymność ponownie zaczęła dochodzić do głosu. Jest to moim zdaniem dość jednoznaczny przykład, iż mając XL PowerIsolatora we własnym systemie, decyzję o tym, co i przy jakim repertuarze powinno być w niego wpięte podejmować powinniśmy tyleż spontanicznie, co indywidualnie.

Wpięty w tor audio Transparent XL PowerIsolator, a tak po prawdzie tor audio wpięty w Transparenta, bez ogródek pokazuje, że nawet z pozornie kakofonicznych prog-metalowych albumów można uzyskać nie tylko bogactwo barw i soczystą średnicę, lecz również niezaprzeczalne wyrafinowanie, idealnie splecone z iście hollywoodzkim rozmachem. Jeśli tylko ktoś lubi taką manierę na śniadanie, obiad i kolację, to i w nieco mniej patetycznych klimatach osiągnie audiofilską nirwanę. Pozostałej części potencjalnych odbiorców sugerowałbym osobistą weryfikację co i kiedy warto w amerykański kondycjoner wpiąć.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201 & Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 32 500 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Transparent Cables

Transparent XL Power Cord

Link do zapowiedzi: Transparent XL Power Cord

Opinia 1

Choć zwykło się mówić „do trzech razy sztuka” niektórzy producenci nie poprzestają na tylu próbach osiągnięcia ideału, lecz  drążą temat może nie tyle do upadłego, co po prostu do skutku. Mamy zatem po wersji pierwszej najprzeróżniejsze dopiski Mk., Rev., Signature, Reference, Gen. z kolejnymi numerami. Słowem do wyboru, do koloru dzięki czemu będąc zadowolonym z osiągniętego, konkretnego pułapu w portfolio ulubionej marki wcale nie jesteśmy skazani na stagnację, lecz co kilka lat możemy z powodzeniem przesiadać się na nowszą, poprawioną i udoskonaloną wersję tego, co w doskonale znamy. Nie do pominięcia jest też efekt spójności, ciągłości wizualnej a przez to niebagatelny w niektórych sytuacjach aspekt niezauważania przez pozbawione audiofilskiej wrażliwości otoczenie dokonywanych niejako mimochodem zmian. Tym oto sposobem zbliżamy się do prezentacji dzisiejszego bohatera, lecz zanim do tego dojdzie pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. O ile wpływ okablowania sygnałowego  na finalne brzmienie systemów audio coraz rzadziej (z niewielkimi wyjątkami – link)  wywołuje święte wojny i wyprawy krzyżowe, to przewody zasilające nadal polaryzują środowisko bardziej aniżeli dyskusyjne decyzje sędziów piłkarskich podczas finałów Ligi Mistrzów. Jeśli dodamy do tego ewidentne odstępstwa od ogólnie przyjętych norm w postaci wszelakiej maści zgrubień, narośli i tajemniczych puszek to możemy być pewni, że „będzie się działo”. Skoro zatem powoli zbliżamy się do końca wstępniaka, to pragnę niniejszym zakomunikować, że mamy do czynienia z prawdziwą kumulacją bodźców do ewentualnej dyskusji, gdyż obiektem naszych dzisiejszych zainteresowań jest przewód zasilający Transparent XL piątej generacji wyposażony, co widać na poniższych zdjęciach, w pokaźnych rozmiarów tajemniczą narośl.


Na testy Transparenty otrzymaliśmy w ilości dwóch sztuk umożliwiających okablowanie praktycznie całego systemu w moim przypadku (CD + integra) i dość ekwilibrystyczne roszady u Jacka. Przewody wyglądały na praktycznie nieużywane a jeśli już to o śladowym przebiegu, więc w ramach działań wyprzedzających właściwe odsłuchy postanowiliśmy je solidnie wygrzać skupiając się w fazie akomodacyjnej głównie na ich walorach natury estetycznej, bo trzeba uczciwie przyznać, że XL-ki łapią za oko. Dostarczane w firmowych neseserach z dość kontrowersyjnie umieszczonymi napisami, które z niewyjaśnionych przyczyn zostały wydrukowane … do góry nogami w stosunku do orientacji w jakiej zwykło się je umieszczać. Prawidłowo widać je jedynie z pozycji otwierającego, za to przy przenoszeniu i po otwarciu złociste litery mamy do góry nogami. Całe szczęście w środku wszystko jest już jak należy i zgodnie z logiką. Przewody spoczywają w zapewniających pełne bezpieczeństwo gąbkowych, dopasowanych do ich kształtu profilach, przy czym pozbawiona zaoblonej „puszki” połowa przebiegu ukryta jest pod znajdującym się pod warstwą wyściółki stelażem. Same carbonowe (CFRP – Carbon Fiber Reinforced Polymer) puchy sprawiają nader pozytywne wrażenie. To nie są jakieś ażurowe wydmuszki, tylko solidne korpusy skrywające w swych wnętrzach autorskie filtry, które dodatkowo eliminują degradujący wpływ wibracji. Konfekcja również budzi zaufanie – z naciągniętymi firmowymi termokurczkami złocone wtyki prezentują się nad wyraz elegancko a oznaczenie polaryzacji ułatwia samą implementację przewodów w systemie.

Zgodnie z zapewnieniami producenta najnowsza, piąta już generacja XL-ek inspirowana jest topowymi Opusami. Ma zatem oferować zdecydowanie lepszą dynamikę i swobodę, przy jednoczesnym obniżeniu poziomu szumów w porównaniu np. z wcześniejszą serią Reference, z którą mieliśmy przyjemność się zaznajomić przy okazji wizyty u śp. Starego Audiofila. Dodatkowo poprawiono sposób terminowania, co zaowocować ma dalszym wzrostem realizmu muzycznych doznań. Tyle marketingu a jak owe deklaracje mają się do rzeczywistości? Cóż, początki trudno było nazwać obiecującymi. Wbrew obiegowym opiniom „życzliwych” o tzw. muleniu wszystkich wyposażonych w puszki konstrukcji wyjęte prosto z neseserów Transparenty zachowywały się cokolwiek dziwnie. Nie dość, że skupiały się głównie na górze pasma to przy każdej nadarzającej się sposobności z lubością pastwiły się nad sybilantami i wszystkimi tymi dźwiękami, które można było podać w sposób nie dość, że szklisty, to jeszcze ofensywny i przenikliwy. Dla pewności kilkukrotnie sprawdziłem poprawność polaryzacji, lecz wszystko było, przynajmniej od strony technicznej poprawnie. Problemem pozostawał jedynie dźwięk, który zarówno w porównaniu z Acoustic Zen Gargantuą, jak i Organiciem wypadał karykaturalnie anemicznie. Nie chcąc dłużej psuć sobie humoru przepiąłem Transparenty z systemu głównego do równolegle wygrzewanego seta słuchawkowego i zostawiłem pod prądem na kilka dni. Po powrocie z wygnania sytuacja zmieniła się na tyle znacząco (in plus), że dalszy proces układania się przebiegł już w docelowej konfiguracji.
Góra pasma nadal pozostała czytelna i zwracająca uwagę, lecz wcześniejsza napastliwość ewoluowała w kierunku rześkości i swoistego napowietrzenia przekazu potęgującego doznania przestrzenne. Im większy aparat wykonawczy brał udział w nagraniu, tym owa swoboda i brak oporów przed wykraczaniem poza granice wytyczone przez rozstaw kolumn stawały się bardziej sugestywne. Przykładowo „Il Trovatore”  Verdiego z Luciano Pavarottim w tytułowej roli pozwalały na swobodne przechadzanie się pomiędzy solistami i chórem a dobiegające z orkiestry dźwięki były precyzyjnie kreślone cienkimi liniami konturów. Nie muszę dodawać, że blachy i wszelakiej maści metalowe perkusjonalia miały swoje przysłowiowe pięć minut, lecz nie były to „piki” wwiercające się w naszą korę mózgową, lecz raczej krystalicznie czyste tony niosące ze sobą nie tylko informacje podstawowe, lecz i wszelakiej maści mikro wybrzmienia i jakże przez nas uwielbiany audiofilski plankton. Beneficjentkami tejże maniery były również wokalistki, których głosy sięgały teraz wyżej a spadek emisji następował nieco później niż z okablowaniem konkurencji.
Całe szczęście zaakcentowanie rejestrów górnych nie odcisnęło swojego piętna na średnicy, która może nie czarowała takim nasyceniem i soczystością, jak w Gargantule, ale nie sposób zarzucić jej było osuszenia, czy desaturacji. Ot możliwie zbliżony do neutralności przekaz, który niczego i nikogo nie ma zamiaru wyciągać za uszy, więc jeśli któryś z elementów naszego systemu cierpi na niedobory jakościowo-ilościowe w tym zakresie częstotliwości, to Transparentami tego nie podkolorujemy i nie zamaskujemy. Tak samo sprawy mają się z jakością materiału źródłowego, a więc tzw. różnicowaniem nagrań. O ile Pavarottiemu było najwidoczniej obojętne, gdyż i tak w każdym wejściu wypadał olśniewająco i niemalże „bosko”, to zmieniając repertuar i wykonawców na nieco mniej finezyjne propozycje warto było czasem dłuższą chwilkę się zastanowić, czy rzeczywiście chcemy sobie zafundować kilkadziesiąt minut sonicznych katuszy. Przykładowo „Fly”  Sary Brightman raziło plastikowością a vibrato artystki połączone z dość piskliwą manierą wypadało dość strzygowato. Za to surowe „Skin Deep” Buddy’ego Guy’a już nijakich anomalii nie wykazywało dostarczając wielce miłych doznań związanych z bluesem granym z głębi serca i bez zbędnej „maniery”. Czysta przyjemność.
Jak na amerykańskie standardy dół pasma podawany jest nadspodziewanie konturowo, żeby nie powiedzieć zwiewnie. Chociaż nie, on nie jest odchudzony tylko raczej „chrupki”, gdyż odzywa się dokładnie tam, gdzie powinien, a że nie wgniata w fotel i nie powala, to już raczej pochodna jego natury a nie ułomność. Sięgając bowiem po dość szalone „Baselines” i „Oscillations”  Billa Laswella bez najmniejszych problemów i „ale” byłem w stanie wysłuchać obu krążków od początku do końca a wspominana „chrupkość” uwolniła dodatkowe pokłady mikro detali i wybrzmień, które były dotychczas schowane w cieniu potężnych dźwięków głównych. Zyskiwały na tym zarówno drive, jak i zróżnicowanie a więc i motoryka, które sprawiały, że nie sposób spokojnie było usiedzieć w miejscu podczas odsłuchu.

Na koniec, w ramach podsumowania warto podkreślić, że XL-ka to w pewnym sensie model graniczny pomiędzy w miarę rozsądnie wycenionym, zarówno jak na Polskie, ale i zdroworozsądkowe realia niżej usytuowanym w firmowym portfolio rodzeństwem a topowymi Opusami, których ceny przekraczają 20 kPLN (wersja Source to wydatek rzędu  22 600 PLN a standardowego Opus Powercord 24 000 PLN). Nie chcę w tym momencie powiedzieć, że Powerlinki High Performance,  Premium czy Reference to budżetówka, ale sam producent dość jasno daje do zrozumienia, że dwukrotnie zwiększając cenę również i oczekiwania w stosunku do dźwięku powinniśmy mieć adekwatnie wyższe. A Transparent XL Power Cord owe oczekiwania spełnia. Nie będąc tak spektakularnym, rozdzielczym i holograficznym jak droższa konkurencja, o rodzeństwie na razie się nie wypowiadamy, daje niezaprzeczalny komfort tak psychiczny, jak i soniczny, że wszystko jest na odpowiednim poziomie. Nic nie wyrywa się przed szereg, nic nie jest zamiatane pod dywan i generalnie w takim stanie równowagi można trwać latami, bądź … czekać aż światło dzienne ujrzy szósta generacja.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Audia Flight FL Phono
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audio Analogue Maestro Anniversary
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Końcówka mocy: Accuphase P-7300
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

To może wydawać się trochę dziwne, ale mimo sporych możliwości doboru komponentów do celów testowych są takie marki na rynku audio, na które mimo ogólnego zachłyśnięcia się nimi audiofilskiej populacji nie mamy specjalnego recenzenckiego ciśnienia. Dlaczego? Nie umiem tego za bardzo wytłumaczyć, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze kołacze nam myśl, iż z pewnością przyjdzie na dany brand odpowiedni czas. I wiecie co? Po kilku mających miejsce w ostatnim czasie niezobowiązujących rozmowach z warszawskim Hi-Fi Clubem nagle okazało się, iż w królowej rzek dumnie zwanej Wisłą upłynęło już na tyle dużo wody, by wreszcie zmierzyć się z legendą amerykańskiej sceny kablowej jakim jest marka Transparent. Co prawda wespół z Marcinem zazwyczaj startujemy z wysokiego „C”, ale nie chcąc tracić możliwości stopniowego zapoznawania się z poszczególnymi skokami jakościowymi kolejnych linii na dobry początek padło na okupujące przyjazne nawet dla średnio zaawansowanego w zabawę ze sprzętem audio zwykłego Kowalskiego rejony cennika. Puentując akapit startowy miło mi zaprosić wszystkich na kilka zdań o pochodzących zza wielkiej wody (USA) kablach sieciowych Transparent XL Power Cord.

Ta część tekstu z racji rozprawiania o kablach zasilających i ich skromności aparycyjnej nie będzie nazbyt długa. Może się zdziwicie, ale rzeczone druty wbrew ogólnej tendencji ozdabiania wszelkich akcesoriów wyszukaną ornamentyką dla wielu niestety mogą okazać się niezbyt ciekawe, gdyż w ogólnym rozliczeniu kolorystycznym są monolitycznie czarne. Jedynymi przełamującymi ową czerń wizualnymi akcentami są: usytuowane na wtykach i znajdujących swoje położenie mniej więcej w połowie długości przewodu podłużnych, obłych puszkach z filtrami jasno-beżowe nadruki z logo marki i zewnętrzne ubranko naszych kabelków w postaci wprowadzającej przyjemne dla oka refleksy odbitego światła opalizującej plecionki. I to w temacie wizualizacji samych bohaterów byłoby na tyle. Jednak będąc solidnym nie można zapomnieć o zabezpieczeniu transportowym XL-ek, czyli zgrabnych, ale przy okazji solidnych od strony wytrzymałościowej, wyściełanych gąbką czarnych teczkach. Teoretycznie to jest nic nie wnoszący do dźwięku dodatek, ale raz – dzięki nim towar podczas podróży przetrwa każdy kurierski kataklizm, a dwa – miło jest wiedzieć, że ktoś myśli o naszym zamiłowaniu do blichtru.

Zawsze gdy serwuję moim Japończykom większy lub mniejszy set kabli sieciowych, głównymi ośrodkami ich wpięcia są przetwornik cyfrowo-analogowy i napęd. Oczywiście nie omijam reszty komponentów, ale proces oceniania zawsze rozpoczynam od źródła, które w moim zestawieniu jest najbardziej czułe. Dlatego też mimo występów XL-ek we wszystkich produktach całość opisową skupię jedynie na aspektach usłyszanych podczas zasilania najwrażliwszych elementów toru. Tak więc, gdy nadszedł czas bliższych kontaktów z Transparentem, mogę powiedzieć jedno: otrzymany do zaopiniowania zestaw dwóch dostarczycieli życiodajnego prądu zaproponował delikatne wygładzanie brzmienia mojej układanki. Co ważne, na takim postawieniu sprawy nie traciła czytelność wirtualnej sceny muzycznej. Tak, była mniej doświetlona, ale nadal pełna życia. Nie było to ostre cięcie świeżości grania, tylko pakiet pewnych symptomów pracy w uprzyjemnianiu świata muzyki. Jakie to symptomy? Główne zabiegi dotyczyły delikatnego uspokojenia górnych rejestrów, bez specjalnej ingerencji w środek pasma, ale z delikatnym nasyceniem dolnych partii pasma akustycznego. Efekt? Muszę powiedzieć, że mimo wyczulenia na wszelkie ubytki iskry w blachach perkusji, Amerykanie swoim bytem grali na tyle spójnie, by po kilku kawałkach temat odszedł w zapomnienie. Owszem, gdy zapragnąłem konfrontacji z dyżurnym okablowaniem, wspomniane różnice natychmiast przybierały wyraźną postać, ale proszę wziąć pod uwagę, iż wszystko co posiadam, w pewnym sensie stroiłem kilka lat, a mimo zaangażowania się „jankeskich drutów” w wojnę z synergicznie skalibrowaną Japonią, według mnie dobrze się broniły. Przykładem na utrzymanie pozycji w okopach toczonej walki był koncertowy krążek „Inside Out” Keith’a Jarretta, Garego Peackocka i Jack’a Dejohnette’a. To bardzo trudny materiał do zagrania, gdyż wszelkie niedociągnięcia w barwie spowodują nieznośny atak perkusjonaliów i krzykliwość fortepianu, a nadmierne uduszenie oddechu anoreksję połączoną z matowością wspomnianych instrumentów. Jednak jak wspomniałem, Transparent pokazał się z na tyle równej brzmieniowo strony, że nawet w mojej, już raczej stroniącej od dodatkowych pokładów homogeniczności układance nie powodował szkodliwych odczuć, tylko stawiał na nieco inną interpretację tego samego wydarzenia muzycznego. Powiem więcej, znam kilku melomanów, którzy nawet woleliby taką prezentację seta referencyjnego, ale bez wycieczek w stronę bohaterek dzisiejszego testu na szczęście to ja dopieszczam swój muzyczny ołtarz i ja decyduję co dla mnie jest najlepsze. Reasumując przytoczony zapis koncertu jako pozytyw należy zaznaczyć delikatną, ale nie szkodzącą w oddaniu energii  ogładę talerzy perkusisty (niestety, początek płyty jest w nie obfity) i delikatne zwiększenie masy kontrabasu. Natomiast może nie jako negatyw, ale z pewnością nie do końca pożądany skutek ingerencji w homogeniczność grania wskazałbym lekką utratę dźwięczności instrumentu front mena. Jednak jak wspomniałem, to były drobne korekty i tylko docelowy system jest w stanie w stu procentach powiedzieć, co jest dla niego dobre, a co złe. Dla mnie wszystko było trochę zbyt ugładzone, ale odbierane w estetyce inności, a nie szkodliwości. Nie chcąc się rozpisywać – przypominam, iż rozprawiamy o kablach sieciowych, co już samym w sobie dla wielu jest herezją – spokojnie mogę powiedzieć, że w podobnej estetyce grania wypadła większość słuchanych srebrnych krążków z rockiem i muzyką dawną włącznie. Raz słyszalne efekty umilania świata były większe – bardzo dobre realizacje muzyki Baroku, a raz mniejsze – obcowanie z szaleństwem rocka. Owszem, podczas słuchania muzyki osobiście wolę świat pełen porannej bryzy, ale po raz kolejny powtórzę, sparing z Amerykanami w najmniejszym stopniu nie był czymś złym. Jak obronię tę tezę? Bardzo łatwo. Testowane kable w większości przypadków zastępowały zdecydowanie droższych kolegów, a prezentacja traciła naprawdę niewiele. To zaś, idąc tropem szukania za i przeciw pozwala sądzić, iż w wielu mniej rozdzielczych, a przez to fundujących właścicielom więcej zniekształceń systemach temat przybierze formę pożądania. Bredzę?  Bynajmniej. Mało tego, powiem więcej. Znając życie audiofila od podszewki bez najmniejszych problemów jestem w stanie się nawet o to założyć.

Wierzcie lub nie, ale nie żałuję tak długiego oczekiwania na bezpośrednie spotkanie się z tą kultową marką. Napinanie się na szybki romans bardzo często wpływa na bezstronność w ocenie fundując przy tym recenzentowi spory pakiet oczekiwań. W moim przypadku temat wyglądał nader banalnie. Koleżeńska rozmowa, w której pada pytanie: „Chcecie?”. Ja bez większych oznak natury egzystencjonalnej krótkim tekstem odpowiadam: ”Owszem chętnie” i temat zamknięty. Żadnego parcia na szkło, tylko bardzo wyważona czysta karta oczekiwań na to, co się stanie. A jak można sądzić po kilku wcześniejszych strofach proces mierzenia sił na zamiary przebiegł zaskakująco spokojnie. XL-ki  nie są to wzbijającymi się na wyżyny High Endu kablami, ale swoją solidnością potrafiły odnaleźć się nawet w układance prawie od początku do końca stworzonej przez jednego człowieka, a to jest chyba najlepszą rekomendacją. Jednak bez wątpienia, mimo tej dość wyrównanej testowej walki tytułowe druty najlepiej sprawdzą się w systemach oczekujących delikatnego makijażu sonicznego w kierunku homogeniczności. O układankach typu „anoreksja” z szacunku do Was nawet nie wspominam, ale zachęcony dużą dozą ciekawych wyników na swoim podwórku do posłuchania Transparentów XL zachęcam również posiadaczy systemów już wstępnie podkolorowanych. Taka propozycja może wyglądać na początki mojego szaleństwa, ale uwierzcie mi, już nie raz pokazałem kilku znajomym, że ich dotychczasowa wydawałoby się bardzo barwna układanka była tylko cieniem tego, co w konsekwencji użycia odpowiedniego okablowania można uzyskać. Nie wierzycie? Niestety, jest tylko jeden sposób, telefon do dystrybutora.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 9 600 PLN (2m)

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Transparent Cables

Transparent OPUS Speaker Cable
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli przewody zasilające Transparenta z serii XL zrobiły na Was wrażenie to co powiecie na …  kable głośnikowe z linii OPUS ?

cdn…