Opinia 1
Z tego, że stawiający niegdyś na odczuwaną przez wielu melomanów, notabene świetnie zgrywającą się z wzmacniaczami lampowymi, pewnego rodzaju „bezpośredniość” prezentacyjną francuski producent kolumn Triangle jakiś czas temu zmienił nieco front działań, mam nadzieję, że nie tylko my na bazie kilku testów, ale również Wy po zapoznaniu się z jednym z nich znakomicie zdajecie sobie sprawę. Jeśli nie, wpisując nazwę firmy w wyszukiwarce, na przykładzie modelu Espirt Australe Ez niezobowiązująco uzupełnicie wiedzę. Oczywiście jak to zwykle bywa, takie działania dla jednych będą dobrym, a dla innych kontrowersyjnym ruchem, jednak bardzo ważnym w tym wszystkim jest to, że nadal mamy do czynienia z produktem o wysokiej skuteczności. To bardzo praktyczne, bowiem takie kolumny bez najmniejszego problemu pozwalają wysterować się nawet niezbyt mocarnym wzmacniaczom, co z automatu czyni je uniwersalnymi. Uniwersalność zaś ma to do siebie, że produkt staje się swoistym kandydatem do tak zwanego pierwszego wstępnego wyboru, a śmiem twierdzić, iż czasem nawet pośród „gorących audiofilskich głów” wieloletniego ożenku. Dlatego gdy w około-testowych rozmowach ze stacjonującym w Białymstoku dystrybutorem Rafko przewija się coś z portfolio tytułowego brandu, nie ma opcji, aby nie wylądowało u nas w redakcji. Takim to sposobem w dzisiejszej przygodzie przyjrzymy się rocznicowemu wydaniu stosunkowo niewielkiej jubileuszowej konstrukcji Triangle Antal 40th Anniversary.
Nasze bohaterki wizualnie bardzo mocno przypominają testowane niegdyś na naszych łamach kolumny Espirt Australe EZ. Z jednej strony mamy do czynienia z niby niezbyt wyszukanymi, bo prostopadłościennymi, wykończonymi jasnym fornirem i osadzonymi na połyskującej czernią szkła platformie nośnej skrzynkami, ale za to z drugiej z racji unikania często przereklamowanego przepychu, z łatwością wpisującymi się w praktycznie każdy wystrój pomieszczenia swoistymi akcesoriami wykończenia wnętrz. Wysokością około 110 cm i stosunkowo niewielką szerokością są dalekie od wrażenia wizerunkowego przytłaczania, a mimo to na ich froncie producentowi udało się zaaplikować mieniący się połyskiem magnezu tubki i wykończonego różowym złotem stożka znany z wielu aplikacji u Triangla tweeter, ciekawie odcinający się bielą papierowej membrany na tle jasnego forniru głośnik średniotonowy, pod nim dwa wykonane z miazgi drzewnej i włókna węglowego przetworniki basowe i tuż przy podłodze port bass-reflex. Oczywistym jest, że w potencjalny system jakoś trzeba je zaaplikować, dlatego bez burzenia wizerunku spokoju realizuje to zorientowany w dolnej części tylnej ścianki, jak przystało na wersję jubileuszową, umieszczony na platformie wykonanej z anodowanego na złoto aluminium zdublowany zestaw zacisków. Całość designu projektu Antali wieńczą informacyjne ryty o ich rocznicowości nie tylko na wspomnianej tablicy przyłączeniowej, ale również jako dodatkowa płytka na awersie pomiędzy przetwornikami niskotonowymi i wylotem tłoczonego przez nie powietrza z wewnątrz obudowy. Wieńcząc opis francuskich 40-ek nie mogę nie wspomnieć o kilku danych technicznych, z których najistotniejszymi są trój-drożność konstrukcji, ich skuteczność na poziomie 92dB i według producenta obciążalność dla wzmacniaczy ustalona na 8 Ohm.
Tak się ciekawie złożyło, że piękne Francuski zaliczyły dwie niezobowiązujące, jednak co bardzo istotne, w obydwu przypadkach brzemienne w pozytywne skutki sesje odsłuchowe. Mam na myśli początkowe zasilanie ich moim mocarnym, co prawda w klasie „A”, ale jednak tranzystorowym Gryphonem Mephisto, by w dalszej części testu zapiąć do nich niedawno testowaną lampową integrę BAT VK-80i. Co wypadło lepiej? Nie podejmuję się bezwarunkowo oceniać, gdyż bez względu na dramatyczną różnicę w wielkości konstrukcji i oddawanej mocy obydwu piecyków, systemowi z lampą jako wzmocnienia udało im się pokazać to coś. I oczywiście nie chodzi o bazującą na wysokiej skuteczności kolumn ponadprzeciętną kontrolę przekazu, natychmiastowość oddania najmocniejszych peaków muzycznych, czy powodowanie trzęsień ziemi, tylko tworzenie zarezerwowanej dla szklanych baniek aury. Tego nie da się osiągnąć z nawet najznakomitszym wzmacniaczem opartym o krzem, dlatego też nie dziwotą jest, że wielu melomanów za to „coś” jest w stanie oddać nieco z wymienionych przed momentem dźwiękowych aspektów.
Duński Mephisto w dobrym tego słowa znaczeniu targał nimi bez jakiejkolwiek litości. Pełna kontrola nad nawet najniższymi pomrukami wymagającej od kolumn dobrego prowadzenia basu muzyki zespołu Acid na płycie „Liminal” pokazała, że mimo niewielkich gabarytów zespołów głośnikowych sto metrów sześciennych mojego pomieszczenia nie robiło na nich specjalnego wrażenia. Mało tego. Nawet przy sporych poziomach głośności to nadal był bardzo przyjemny barwowo spektakl. Spektakl co prawda w głównej mierze nastawiony na planowe niszczenie moich narządów słuchu, jednak nie z racji zbytniego poziomu zniekształceń generowanych przez nieduże kolumienki w zbyt wielkiej kubaturze, tylko z racji mocnego podkręcenia gałki Volume. Podobnie było z muzyką rockową, która w oparciu o ostatnio uzupełnioną kolekcję grupy AC/DC krążkiem „Power Up” potrafiła nie tylko mocno uderzyć mnie falą dźwiękową, ale przy okazji fajnie podać tak ważne dla tej kapeli gitarowe riffy. Jednym słowem dostałem – oczywiście na miarę możliwości gabarytów Antali – bardzo fajny ogień w domenie szybkości prezentacji, a z drugiej dzięki odejściu marki od zbytniego rozjaśniania przekazu przyjemny pokaz pracy muzyków z przysłowiowymi wiosłami. Wiosłami niekrzyczącymi, ale nadal zadziornymi, czyli takimi jak lubię.
Jak można się domyślić, prezentowany przez francuską myśl techniczną świat nabrał innych rumieńców, gdy jako zasilanie posłużył mi lampowy BAT VK-80i. Ale spokojnie, przekaz podryfował nie w gorszą, a jedynie bardziej intymną stronę. Naturalnie w wartościach bezwzględnych – czytaj tabelkach – wszystkie wyniki musiały być nieco słabsze, jednak to podejście pokazało, że nie zawsze o atak, czy masowanie trzewi chodzi. Niby w poprzedniej konfiguracji wszystko było ok., ale konglomerat Triangli i lampy pokazał, z jaką łatwością muzyka jest w stanie przenieść mnie w malowany przez system w moim pokoju wirtualny świat bez użycia dedykowanych okularów 3D. Wystarczyło zamknąć oczy, by przy kontemplacyjnym jazzie spod znaku RGG „Mysterious Monuments On The Moon”, czy twórczości barokowej w stylu „El Cant De La Sybil-la” Jordi Savalla nie zauważyć, kiedy laser wrócił do pozycji spoczynku. Słowo klucz? Pewnie uważacie to za wyświechtane określenie, ale to było najprawdziwsza magia lampy. Przekaz w newralgicznych punktach lekko rozmyty, czasem w służbie przedłużania wybrzmień planowo poluzowany, ale zawsze pełen eteryczności, która sprawiała wrażenie pełnej namacalności. Po prostu bajka. Nic, tylko usiąść i zatopić się muzie.
Próbując zebrać obydwie przed momentem przedstawione sesje w jedną w miarę zrozumiałą całość, zdaję sobie sprawę, iż świat oparty o próżniowe bańki nie jest dla każdego i wielu z Was wybierając tranzystor nie pójdzie tą drogą, jednak istotą mojego pokazania dwóch starć było udowodnienie, że jak na jubileuszowy produkt przystało, Atale 40th Anniversary radziły sobie w każdym, nie oszukujmy się oczekującym całkowicie innego podejścia do muzyki temacie. Jasne, że każde wzmocnienie finalnie miało swoje repertuarowe preferencje, jednakże zapewniam, nawet te z pozoru odległe od obiegowych opinii dla każdego rodzaju wzmocnienia sprawiały mi wiele przyjemności ze słuchania. To zaś udowadnia pewnego rodzaju uniwersalność kolumn. Tylko zwróćcie uwagę, iż w tym momencie nie mam na myśli spowodowanej wysoką skutecznością ich łatwości do wysterowania, a podołanie różnorodnym gatunkom muzycznym. I bez znaczenia czy agresywnym, czy melancholijnym, gdyż wspominana we wstępniaku zmiana priorytetów brandu z mocnej transparentności przekazu na jego bardziej kulturalną odmianę, nie zdusiła w opiniowanych paczkach swobody oddania nawet najdrobniejszego sonicznego niuansu, czego przy takich zabiegach wielu producentom nie udaje się utrzymać. Brawo.
Jak oceniam nasze bohaterki? To chyba jasne. Przy stosunkowo niedużych gabarytach świetne prezentują się wizualnie, a przy tym w zależności od reszty toru potrafią zagrać praktycznie każdą muzykę. Mało? Myślę, że przy takich pieniądzach nie ma co szukać dziury w całym, bo wszystko jest w jak najlepszym wydaniu. Komu bym je dedykował? Być może Was zaskoczę, ale wszystkim. Jak to możliwe? Już wyjaśniam. Na bazie tego co usłyszałem u siebie, sądzę, iż bez jakichkolwiek obaw można je najpierw nabyć, a dopiero później określać się, czy bliżej nam do lampy, czy tranzystora. Jak wynika z testu, tu i tu mają dużo do powiedzenia.
Jacek Pazio
Opinia 2
Zmiana kodu na 4-kę z przodu to dla jednych pretekst do jako-takiego ustatkowania, dla innych zakupu odpowiednio „szałowej” zabawki w stylu będącego przedłużeniem … ego sportowego turladełka, bądź pochodzącej z własnego rocznika butelki. Generalnie chodzi o spełnienie czysto hedonistycznej zachcianki, której realizację tłumaczy właśnie kolejny krzyżyk na karku. Skoro populacja świętujących konsumentów a tym samym „ssanie rynku” nie maleje nie dziwi fakt, iż i dostawcy wszelakich dóbr luksusowych wykorzystują nadarzające się okazje do wprowadzania własnych, jubileuszowych wypustów bądź kolejnych inkarnacji modeli na swój sposób przełomowych. Skoro bowiem można coś, co już raz się wymyśliło, sprzedać po raz wtóry zmieniając jedynie to i owo, bądź wręcz ograniczając się li tylko do jubileuszowej tabliczki i klauzuli limitacji, to czemuż z nadarzającej się okazji nie skorzystać. Oczywiście, o ile tylko cena takiej „limitki” nie jest zbytnio napompowana a wygląda / gra przy tym lepiej aniżeli protoplasta, to pod względem etycznym / moralnym nie można mieć nikomu nic do zarzucenia, tym bardziej, iż Hi-Fi, wbrew temu, co część z nas uważa, to nie towar pierwszej potrzeby zapewniający podstawy egzystencji. Dlatego też bez zbytniej spinki a jedynie kierowani najzwyklejszą ludzką ciekawością, dzięki pomocy białostockiego Rafko (dystrybutora marki) postanowiliśmy rzucić uchem cóż też ciekawego kryje się za najnowszą, w dodatku jubileuszową odsłoną znanych i lubianych Triangli Antal 40th Anniversary.
W ramach niezobowiązującego wprowadzenia pozwolę sobie założyć, iż zarówno samego producenta – Triangle Electroacoustique, jak i samych Antali nikomu, choćby śladowo zainteresowanemu tematem audio, przedstawiać nie trzeba, gdyż po pierwsze francuski wytwórca jest zadomowiony na naszym rynku od … niepamiętnych czasów a po drugie same Antale to obok Comète-k poniekąd nieustająco dobrze sprzedający się „koń pociągowy” ichniejszego portfolio. W dodatku koń, który nie dość, że jaki jest każdy widzi, to nader udanie ewoluujący wraz ze zmianą gustów współczesnych odbiorców. Zanim jednak przejdziemy do znęcania się nad brzmieniem warto rzucić okiem na aparycję wizytujących nas kolumn. O ile bowiem pierwsze wersje Antali niczym specjalnym za gałkę nie łapały, gdyż obudowy przez dłuższą część ich żywota były fabrycznie przyoblekane w niby estetyczną, jednak daleką od szlachetności naturalnego forniru czarno-rudą folię winylową (najpierw rude były fronty a boki czarne a później na odwrót), to wraz z wiekiem sytuacja ulegała zauważalnej poprawie, vide optymalizacja kosztów własnych i wpływy księgowości schodziła na dalszy plan. Jako sztandarowy przykład zerwania z niezbyt licującym z rangą tytułowych kolumn wykończeniem najlepiej przywołać zjawiskowe, również jubileuszowe Antal 30th Anniversary (30ème Anniversaire), jednak nie w standardowej, asekuranckiej czerni i bieli, lecz iście zjawiskowym fornirze Mahoń Acajou. O ile jednak jeszcze dekadę temu myśląc Triangle, przynajmniej w wersji podłogowej oczywistym było spodziewanie się powszechnej obecności charakterystycznego, przerośniętego kolca odsprzęgającego konstrukcję od podłoża, to bodajże od momentu powołania do życia linii Esprit EZ, do której Antale należą owego artefaktu im poskąpiono, więc jeśli ktoś z Państwa uzna, że nie ma kolca – nie ma Triangli, to nie pozostaje mi nic innego jak zarekomendować eksplorację wyższych (Genèse, Signature i Magellan) serii. Pozostałej zaś części, na otarcie łez producent znad Sekwany proponuje dwa eleganckie forniry – palisander (santos) i jawor (sycomore), oraz stanowiące odpowiednik wyszukanych dodatków detale z anodowanego szczotkowanego aluminium w kolorze różowego złota i odpowiednio sygnowane szklane cokoły z perforowanym gumowym insertem tłumiącym drgania obudowy.
Fronty tytułowych, mierzących nader akceptowalne 113 cm podłogówek zdobi zestaw czterech autorskich przetworników, w których gronie znajdziemy najnowszą wersję 25mm kopułki TZ2500 z anodowanego na kolor różowego złota magnezu, 165mm średniotonowiec z 100% naturalnego papieru celulozowego oraz duet 165mm na nowo opracowanych basowców o sztywnych membranach z miazgi drzewnej, lnu i włókna węglowego. W dolnej części frontu wygospodarowano jeszcze miejsce na sporej średnicy łagodnie wyprofilowany port bas-refleks oraz stosowny, jubileuszowy szyld. Przenosząc wzrok na ścianę tylną tuż przy podstawie znajdziemy niewielką czarną tabliczkę znamionową i tuż nad nią drugą, zdecydowanie bardziej elegancką z anodowanego szczotkowanego aluminium w kolorze różowego złota z podwójnymi, zakręcanymi terminalami głośnikowymi. Od strony nieco bardziej technicznej, zgodnie z tradycją, mamy do czynienia z wysokoefektywną ( 92 dB/W/m) konstrukcją trójdrożną z częstotliwościami podziału zwrotnicy przypadającymi na 3500Hz i 215Hz oraz stosunkowo przyjaznej 8 Ω impedancji nominalnej z 3 Ω minimum.
Przechodząc do walorów sonicznych naszych dzisiejszych bohaterek warto podkreślić, że o ile jeszcze kilkanaście lat temu jeszcze można było wysnuwać wnioski o pewnej zależności pomiędzy reprezentowaną szkołą brzmienia a pochodzeniem danej konstrukcji, to w chwili obecnej mało kto przy zdrowych zmysłach i chociażby podstawowej wiedzy takimi teoriami chciałby się dzielić. Pół żartem pół serio można byłoby za grającym Leva Andropova w „Armageddonie” Peterem Stormarem uznać, że „amerykańskie, czy rosyjskie i tak wszystkie robione na Tajwanie” i byłoby w tym sporo prawdy, gdyż swoje zrobiła globalizacja a i znacząco wpływająca na aspekt finansowy unifikacja też ma co nieco za uszami. Krótko mówiąc rodowód danego komponentu ma taki związek z jego brzmieniem jak 500+ z przyrostem naturalnym. Chodzi bowiem o niezbity fakt, iż o ile początkowo Triangle uchodziły za „charakterne” i przez to dedykowane dość wąskiemu gronu odbiorców o jasno sprecyzowanych gustach, o tyle od ładnych paru lat owa firmowa „charakterność” uległa głębokiej przemianie i ucywilizowaniu. Co prawda podczas dotychczasowych spotkań z powstającymi w Villeneuve-Saint-Germain kolumnami bodajże każdorazowo wspominaliśmy o takowej metamorfozie, jednak i w tym wypadku warto nieco odświeżyć temat. Nie da się jednak ukryć, że dzięki wrodzonej wysokiej skuteczności Antale nawet przy najbardziej szaleńczych a przy tym zagmatwanych tempach nie wykazują najmniejszych problemów z timingiem. Każdy dźwięk trafiony jest w punkt, muzyka płynie wartkim nurtem a słuchacz nie ma chwili by wziąć oddech. Ot taki muzyczny rollercoaster, oczywiście pod warunkiem, gdy sięgniemy po odpowiedni ku temu repertuar w stylu obłąkańczych pląsów na „Pandora’s Piñata” Diablo Swing Orchestra, bądź wirtuozerskich popisów na „Paganini: Diabolus in Musica” Salvatore Accardo i London Philharmonic Orchestra. Jest spontaniczność, jest dynamika i na tyle zauważalna, w pełni odczuwalna dawka adrenaliny, że utrzymanie kończyn w spoczynku graniczy nie tyle z niemożnością, co wręcz cudem. Co istotne, przynajmniej teoretycznie połączenie ekspresyjnych dęciaków i ostrego rockowego łojenia z wysokotonową, metalową tubką w większości przypadków powinno skończyć się jeśli nie ciężką migreną, to chociażby gruntownym zdjęciem płytki nazębnej. Tymczasem Triangle, choć góry nie szczędziły i o jej złagodzeniu nie było nawet mowy potrafiły pogodzić ilość przekazywanych informacji z ich jakością, oferując rześki, acz niezwykle gładki i śmiało można uznać, że również wyrafinowany przekaz. Śmiem wręcz twierdzić, iż bez większego trudu można znaleźć na rynku konstrukcje wykorzystujące jedwabne/tekstylne przetworniki wysokotonowe, które w porównaniu z Antalami ten sam materiał zagrałyby zdecydowanie bardziej ofensywnie, czy wręcz „kwadratowo”.
Przesiadka na nieco wolniejsze, bardziej dostojne tempa, czyli moje dyżurne misterium pod postacią „Misa Criolla / Navidad Nuestra” Ariela Ramireza w wykonaniu niezastąpionej Mercedes Sosy i … do głosu doszła jeszcze jedna, wielce pożądana składowa – fenomenalna przestrzeń. I to przestrzeń z niezwykle precyzyjnie rozlokowanymi tak instrumentami, jak i solistami. W dodatku nie były to byty niezależne, odseparowane i zamknięte we własnych szklanych bańkach, lecz ludzie z krwi i kości pomiędzy którymi dochodziło do interakcji i wzajemnego przeplatania. Triangle co prawda jasno i wyraźnie wskazywały gdzie każdy ma swoją miejscówkę, ale reprodukowany materiał przedstawiał jako homogeniczną całość a nie luźny zbiór niekoniecznie związanych ze sobą dźwięków. Wokal Sosy był niezwykle komunikatywny, ekspresyjny i o ile na co dzień przyzwyczajony jestem do nieco intensywniejszego jego wypełnienia, to biorąc pod uwagę niezwykle przystępną cenę francuskich kolumn nie widzę powodu, by powyższą obserwację uznać za jakiś istotny mankament. Tym bardziej, że jest on stosunkowo łatwy do skorygowania – doprowadzenia do poziomu naszych wymagań, czy to za pomocą okablowania, czy też amplifikacji, co dane mi było empirycznie sprawdzić podczas przesiadki z dzielonki Trigon Dialog & Monolog na lampowy duet Balanced Audio Technology VK-80 & VK-90T. Nie sposób jednak przy tejże okazji wspomnieć, iż wbrew pozorom, czyli wysokiej skuteczności i „przyjaznej” impedancji tytułowym podłogówkom służą mocne wzmacniacze. Proszę więc nie przejmować się bajkami z mchu i paproci o przeciwwskazaniach dotyczących takich konfiguracji. Okazuje się bowiem w praktyce, że Triangle właśnie z muskularną tak pod względem mocy, jak i wydajności prądowej amplifikacją dostają wiatr w żagle odwdzięczając się nad wyraz energetycznym, świetnie kontrolowanym a przy tym pozbawionym jakichkolwiek oznak nerwowości dźwiękiem.
Nie da się ukryć, że Triangle Electroacoustique zachowując szacunek dla swojej brzmieniowej spuścizny nader zgrabnie wpasowało się w wymagania i gusta współczesnych odbiorców. Bazując na własnych przetwornikach z jednej strony zwinnie uciekło poza ramy powszechnej unifikacji, gdyż chociażby ze względu na autorskie wysokotonowce trudno francuskie kolumny pomylić z jakimkolwiek konkurencyjnym wyrobem a drugiej zachowując własną tożsamość nie dało zepchnąć się do niszy zarezerwowanej dla konstrukcji najdelikatniej mówiąc tyleż oryginalnych i nietuzinkowych, co po prostu dziwnych. I tytułowe Antale 40th Anniversary są tego najlepszym przykładem. Wpisując się w mainstreamową estetykę Hi-Fi reprezentują również cechy, które leżą u podstaw ich długowieczności – zaraźliwą spontaniczność i żywiołowość, jednak podane ze smakiem i umiarem, co finalnie prowadzi do większego zaangażowania słuchacza. Jeśli dodamy do tego nader rozsądną cenę to coś czuję w kościach, że model ten nie raz i nie dwa pojawi się jeszcze we francuskim portfolio w jubileuszowej odsłonie.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Wzmacniacz zintegrowany: BAT VK-80i
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora, BAT VK-80, Trigon Dialog
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, BAT VK-90T, Trigon Monolog
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon Transrotor Leonardo 40/60 TMD
– wkładka Phasemation PP-200
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Cena: 14 945 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: podłogowa, trójdrożna
Zastosowane przetworniki
– 1 x 1″ (25mm) tytanowa kopułka z serii TZ2500
– 1 x 6.5″ (165mm) celulozowy średniotonowy
– 2 x 6.5″ (165mm) niskotonowe z membraną z masy celulozowej i włókna węglowego
Skuteczność: 92 (dB/W/m)
Pasmo przenoszenia: 37 Hz – 22 KHz (+/- 3 dB)
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 3500Hz / 215Hz
Moc: 140 W
Impedancja: 8 Ω nominalna, 3 Ω minimalna
Wymiary (S x G x W): 200 x 345 x 1090 mm
Wymiary z cokołem (S x G x W): 300 x 424 x 1128 mm
Waga: 29,8 kg
Najnowsze komentarze