Tag Archives: Triangle Signature Alpha


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Triangle Signature Alpha

Triangle Signature Alpha

Link do zapowiedzi: Triangle Signature Alpha

Opinia 1

Tak się jakoś złożyło, że mimo teoretycznego braku ograniczeń w pozyskiwaniu produktów do testów z tytułową, francuską marką Triangle na prywatnym polu nie miałem jeszcze przyjemności się zmierzyć. Nie żebyśmy się z Marcinem nie starali, ale zawsze gdzieś po drodze nasze szlaki się rozmijały. Co ciekawe, wszelkie nasze zabiegi nie były kierowane jedynie zwyczajnym odhaczeniem kolejnego zestawu kolumn, tylko osobistym potwierdzeniem lub zdementowaniem przez lata przyklejonej temu brandowi etykiety bardzo mocno ofensywnych, a czasem nawet określanych jako „krzykliwe” zespołów głośnikowych. I nagle, gdy w Wiśle upłynęła odpowiednia ilość wody, do mojej muzycznej świątyni w celach opiniotwórczych zapukała na razie nie szczytowa (na nią może przyjdzie czas), ale zajmująca wysoką pozycję w portfolio tej marki seria Signature z jej topowym modelem Alpha. Jak myślicie, ucieszyłem się? Naturalnie, że tak, jednak zdając sobie sprawę z faktu bardzo kontrowersyjnych obiegowych opinii natychmiast zacząłem zastanawiać się, co będzie, jak mówiąc kolokwialnie klasycznie się wyłożą, czyli potwierdzą wspomniane kilka linijek wcześniej przywary. Nie jestem orędownikiem drukowania meczów, dlatego też mimo przecież wspomnianych zabiegów o taki sparing w konsekwencji uzyskania możliwości minę miałem nietęgą. Niestety, gdy powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć „b” i stało się. Wynik? Zapomnijcie, że zdradzę go już we wstępniaku. Jedno co w tym akapicie mogę zagaić, to fakt stosunkowo niedawnego przejścia marki Triangle pod skrzydła białostockiego dystrybutora RAFKO, który postanowił położyć karty na stół i jak prawdziwy pokerowy gracz wypowiedzieć magiczne słowo „sprawdzam”.

Jak przystało na podłogowe konstrukcje znad Loary, również w przypadku modelu Alpha mamy do czynienia ze smukłymi, fenomenalnie wykończonymi skrzyniami. Egzemplarze testowe to pięciogłośnikowe, w przekroju poprzecznym naśladujące kształt lutni, wykończone czarnym lakierem fortepianowym obłe konstrukcje. Ciekawym zabiegiem designerskim jest umieszczenie w półokrągłym wybrzuszeniu na górnej części obudowy schowanych w głębokiej tubce głośników wysokotonowych. Ale to nie koniec podkreślania wyjątkowości projektu plastycznego, gdyż każdy z przetworników okala srebrna maskownica kosza, a pomiędzy sekcją średnich i niskich tonów zlokalizowano połyskującą srebrem tabliczkę znamionową z informacją o modelu, sposobie wykonania i kraju pochodzenia. Jednak wspomniane akcenty nie kończą wyliczanki akcesoriów tej części obudów, gdyż na froncie znajdziemy jeszcze pozwalający odpowiednio dostroić niskie rejestry port bas-refleks, a jego dolną krawędź wieńczy wielki, minimalizujący wpływ wibracji podłożą na efekt soniczny kolumn srebrny kolec. Oczywiście ów imponujący grot nie jest jedynym punktem podparcia konstrukcji, gdyż tuż za nim znajdziemy stabilizującą Alphy platformę z rozstawionymi szerzej niż krawędzie skrzynek dodatkowymi dwoma mniejszymi stożkami. Jeśli chodzi zaś o umiejscowienie i sposób aplikacji okablowania głośnikowego, stosowne terminale – osobne dla sekcji wysokotonowej i niskotonowej – znajdziemy w dolnej części pleców kolumn w zagłębionej formatce. Jak wynika z powyższych informacji, decydując się na produkty z Francji jesteśmy pewni, że co jak co, ale walory wizualne mamy w pakiecie startowym, co znając z opowiadań wielu znajomych melomanów często ma decydujący wpływ na pozytywną decyzję w starciu z wizją rodzinnego salonu kochanej współmałżonki.

Prawdopodobnie wielu z Was zastanawia się, jak rozpocznę akapit dotyczący brzmienia tytułowych Francuzek. Będę je bronił jak Reytan, czy potraktuję z przysłowiowego „fleka”? Tymczasem bez najmniejszego naciągania fatów twierdzę, że dotychczas zaliczone wyjazdowo – wystawowe prezentacje miały się nijak do tego, co usłyszałem u siebie. Nie wiem, ile trzeba się natrudzić, aby w tytułowy model zaczął krzyczeć, a przecież jak wspomniałem Triangle za takie uchodzą. Owszem, nie jest to granie w stylu angielskiego Harbetha, ale również nie jest napastliwe. Z mojej strony nie czyniłem żadnych specjalnych ekwilibrystyk, tylko wpiąłem w swój napiętnowany muzykalnością tor audio i nagle okazało się, że nasze bohaterki zagrały o dziwo nawet ciemniej od moich Austriaczek. To zaś ewidentnie pokazuje, że wszelkie porażki były spowodowane konfiguracją, a nie możliwościami dźwiękowymi samych kolumn. Wystarczy w miarę ciepła elektronika i gęstsze okablowanie. Mało tego, gdy w tych aspektach nieco przesadzimy, możemy mieć nawet problem ze zbyt mrocznym, a nie krzykliwym graniem. A jak to wypadło po aplikacji w referencyjny set? Po raz kolejny powiem, że zaskakująco dobrze, a słowo „zaskakująco” jest w tym momencie jedynie odreagowaniem na ciągnące się za Trianglami krzywdzące epitety. Podczas kilku dni zabawy dostałem odrobinę ciemniejszy niż z moich kolumn dźwięk, który może nie tak delikatnie jak z mojego berylowego tweetera, ale nadal bardzo dobrze doświetlały skrzące się w przestrzeni międzykolumnowej wysokie tony. Ale to nie wszystko. Za sprawą powielenia przetworników basowych i jedynie delikatnego strojenia bass-refleksem niskie rejestry były szybkie i zwarte, a nie siłowo pompowaną wszechobecną „bułą”. A gdy na koniec tej wyliczanki dodam, iż zakres średniotonowy może nie osiągał poziomu wysycenia moich ISIS-ów, tylko dawał bardzo dobre poczucie korelującej z reszta pasma akustycznego barwy, dla wielu może być to nieosiągalną abstrakcją. Tymczasem zapewniam Was, owszem, środek pasma nie były przesadnie dopalony, ale również nie anorektyczny, a to na tle dotychczasowych obiegowych opinii potencjalnemu nabywcy powinno dać sporo do myślenia. Jak wspomniane podpunkty wypadały w konkretnym repertuarze? Powiem tak. Napisałem już tyle dobrego na temat opiniowanych Triangli, że wspomnę zdawkowo jedynie o kilku podpunktach. Najlepszym występem dla ocenianych konstrukcji była muzyka nastawiona na energię i szybkość. Na tle moich grających esencją muzykalności potworów przekaz był nastawiony bardziej na neutralność, niż na tak lubiane przeze mnie wysycenie, dlatego też wszelkie kompilacje typu muzyka dawna, czy czarująca słuchacza damska wokalistyka wypadały nieco mniej intymnie, co delikatnie studziło chęć wejścia w nagranie bez asekuracji. Naturalnie takie postawienie sprawy nie oznaczało jakiejkolwiek porażki, tylko pokazywało ten sam materiał z innej, bliższej poprawności politycznej strony, za co wielu znanych mi audiofilów sporo by oddało, a co Alphy oferują bez najmniejszego bez problemu. Inaczej, czyli w tym przypadku znacznie lepiej wypadała muzyka buntu i niszcząca nasz słuch elektronika. Szaleństwo muzyki rockowej z jej szybkimi gitarowymi i perkusyjnymi pasażami oddawane było bez najmniejszych opóźnień i utraty energii, a generowane przez komputery zapisy przesterów i sejsmicznych pomruków z jednej strony w dobrym tego zwrotu znaczeniu skrupulatnie mnie ogłuszały, a z drugiej przyprawiały o arytmię serca. Nie było zmiłuj. Jak miało być walnięcie całego składu, to było, a jak miały latać żyletki, zaaplikowane tubki znakomicie je odwzorowywały. Jednym słowem jazda bez trzymanki. I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć dalsze lanie wody o Trianglach. Jak wynika z powyższych informacji, bohaterki naszej pogadanki okazały się prawdziwymi kameleonai, którym będąc sprawiedliwym według mnie bliżej jest do mocniejszych, a niżeli emocjonalnych klimatów. Ale zaznaczam, porównujemy kolumny trzykrotnie tańsze, a ja dodatkowo jestem orędownikiem gęstego, czasem ocierającego się o granice przyzwoitości grania, dlatego polecam samemu przekonać się co w trawie naprawdę piszczy.

Przymierzając się do napisania puenty tego podejścia testowego pozwoliłem sobie na dwukrotne przeczytanie powyższego testu i stwierdzam jednoznacznie, że ani razu z wyrażaniem opinii nie popadłem w zbyt duży zachwyt. To po odpowiedniej konfiguracji są naprawdę ciekawie grające zespoły głośnikowe. Powiem więcej. Znając moje niepoprawne przywiązanie do muzykalności ponad wszystko pochodzące z Francji Triangle Aplha w ocenie bezwzględnej powinny znaleźć większą liczbę zainteresowanych niż moje konstrukcje. Jest tylko jeden warunek, czyli choćby minimalne przyłożenie się do odpowiedniej konfiguracji. Klejenie na przysłowiową pałę jedynie drogich komponentów najczęściej wychodzi źle. W przypadku oferty Triangla musimy zapewnić elektronikę z nutką wysycenia, a nagle może okazać się, że zwartość basu, niewychodząca przed szereg średnica i gdy wymaga tego materiał muzyczny skrząca się góra pasma na tyle dobrze zostaną zoptymalizowane, że nie zorientujecie się, jak tytułowe piękne Francuzki zostaną u was na długie lata.

Jacek Pazio

Opinia 2

Są marki, których ze względu na charakterystyczny projekt plastyczny, bądź brzmienie nawet średnio zorientowanym akolitom audiofilizmu przedstawiać nie trzeba. Skupiając się na segmencie kolumn głośnikowych pierwsze kryterium z pewnością spełniają monumentalne Wilson Audio, futurystyczne „plemniki” Vivid Audio, tubowe Avantgarde’y, czy omnipolarne Duevele. Jeśli zaś chodzi o drugi filtr, to tutaj już sprawy się zdecydowanie bardziej kompliku.., znaczy się personalizują, gdyż każdy z nas posiada indywidualną a zarazem unikalną wrażliwość soniczną i jest wyczulony na zaskakująco szerokie spektrum bodźców. Co prawda mamy, przynajmniej umowną, szkołę dźwięku rodem ze studiów BBC (Graham, Harbeth, Spendor), iście koncertową energię gwarantowaną przez potężne JBL-e Synthesis i coś na kształt francuskiego – rześkiego podejścia do tematu. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że są to czcze ogólniki i powielanie stereotypów, lecz chodzi mi jedynie o w miarę niezobowiązujące wprowadzenie do spotkania z dzisiejszymi pochodzącymi z kraju kojarzonym m.in. z bagietkami, Chablis i foie gras bohaterkami. Oczywiście mowa o Francji i chyba równie rozpoznawalnej co Focal marce kolumn, czyli Triangle. Co ciekawe, choć produkty obu ww. wytwórców od lat oficjalnie reprezentowane są na naszym rynku, to dziwnym zbiegiem okoliczności dopiero ostatnie zmiany natury dystrybucyjnej sprawiły, iż w naszej redakcji najpierw, dzięki uprzejmości FNCE, pojawiły się Focale a teraz za sprawą Rafko, równie intrygujące i podobnie wycenione … Triangle Signature Alpha.

Alphy są topowymi reprezentantami drugiej od góry w katalogu francuskiego Triangle’a serii Signature i jak przystało na głowę rodziny prezentują się wprost wybornie. Smukłe, zwężające się ku tyłowi obudowy umieszczono na wyposażonych w trzy stożki cokołach a na frontach, oprócz cieszącej oczy baterii przetworników zaimplementowano ozdobny szyld i przywodzący na myśl wlot powietrza w klasycznych muscle carach, otwór kanału bas refleks. Samych przetworników jest piątka, co jak na konstrukcję trójdrożną z jednej strony daje spore pole do popisu a z drugiej nie jest jakąś specjalna fanaberią, choć już ich kompozycja, głównie za sprawą firmowego przetwornika wysokotonowego, daleka jest od sztampy i banału. O ile bowiem trzy 7” basówce o membranach z sandwicha włókna szklanego i celulozy zgodnie dzielą się wylotem Twin Vent, to już ulokowany nad nimi, również 7” celulozowy średniotonowiec musi samodzielnie nadążać za usadowionym na szczycie i ukrytym wewnątrz charakterystycznej tubki z mosiężnym korektorem fazy przetwornikiem TZ2500.
Od strony czysto stolarskiej wzorowane na kształcie lutni obudowy Triangli z serii Signature to prawdziwe arcydzieło, bowiem zamiast, jak to powszechnie jest stosowane, giąć pojedynczy płat sklejki, bądź MDF-u, Francuzi zastosowali siedem 3 mm płyt HDF, które następnie poddano procesowi prasowania w rezultacie którego otrzymano firmowy 21 mm sandwich. Jakby tego było mało ściany przednie są nieco grubsze, bo 25 mm a płaszczyzny ścianek górnych pochylono pod kątem 5°. Również powłoka lakiernicza robi wrażenie. W zależności od wersji, do wyboru jest biały i czarny lakier fortepianowy, oraz naturalny fornir mahoniowy, nakładanych jest od pięciu do siedmiu powłok lakierniczych, z których każda jest starannie polerowana. Jedynym, może nie zgrzytem, co wywołującym przynajmniej u mnie lekką konsternację drobiazgiem, jest widok podwójnych terminali głośnikowych umieszczonych w dość archaicznej plastikowej wytłoczce. Tzn. proszę mnie źle nie zrozumieć – terminale jako takie są super i akceptują dowolną konfekcję, jednak mając ostatnio kilkunastodniowy kontakt z usytuowanymi oczko niżej w firmowym rankingu, pochodzącymi z serii Esprit EZ podstawkowymi monitorami Comète spodziewałem się co najmniej takiego samego płata szczotkowanego aluminium. Czyżby seria Signature miała w najbliższym czasie przejść jakiś delikatny lifting? Pożyjemy, zobaczymy, ale zarówno pod względem logiki, jak i patrząc od strony czysto wizerunkowej powyższy detal warto byłoby „podciągnąć”. Całe szczęście plecy kolumn większość użytkowników ogląda na tyle sporadycznie, że po podłączeniu i finalnym ustawieniu okazją do kontaktu z nimi stają się co najwyżej świąteczne porządki. Dlatego też proszę potraktować powyższe uwagi jako zwykłe zrzędzenie zmanierowanego tetryka, który musiał się do czegoś przyczepić.

Po opisie walorów wizualnych najwyższy czas na coś zdecydowanie bardziej ulotnego, niewymiernego i tak jak już zdążyłem zaznaczyć we wstępie na tyle subiektywnego, iż bez własnej – nausznej weryfikacji poniższe obserwacje zalecam traktować, jak z zawsze z resztą, jedynie jako formę wskazówek we własnych poszukiwaniach. Przechodząc jednak do konkretów chciałbym od razu zaznaczyć, że odsłuch Alph był dla mnie niemałym, i to bynajmniej nie ze względu na ich ponad 130 cm wzrost, zaskoczeniem. Bowiem odkąd sięgam pamięcią publiczne prezentacje Triangli zawsze, w mniejszym, bądź większym stopniu charakteryzowała pewna zadziorność wysokich tonów, która z jednej strony była ich znakiem rozpoznawalnym, lecz z drugiej przysparzała im tylu zwolenników, co przeciwników. Jednym słowem na tyle skutecznie polaryzowała grono słuchaczy, że nie sposób w stosunku do niej można było pozostawać obojętnym. Tymczasem dostarczone na testy Alphy zagrały dźwiękiem zaskakująco kremowym, wysyconym a na górze wręcz przyprószonym drobinami mieniącego się w promieniach zachodzącego słońca złota. Nie wierzycie Państwo? Prawdę powiedziawszy w pierwszym momencie sam temu co słyszałem wierzyć nie chciałem, więc dla pewności i spokoju ducha kilkukrotnie z Jackiem sprawdziliśmy, czy aby wszystko działa jak należy a i przewody, włącznie z zasilającymi zostały właściwe podłączone. Oczywiście wszystko było OK, więc zamiast szukać dziury w całym i próbować na dzisiejszy obiekt testu patrzeć przez pryzmat starszych konstrukcji daliśmy mu carte blanche i wzięliśmy się do pracy.
Skoro zatem soniczną wiwisekcję rozpocząłem od najwyższych składowych, to jeszcze przez chwilę przy nich pozostanę, gdyż pomimo mojego niekłamanego zdziwienia wynikającego z nader zauważalnej ich ewolucji w kierunku pewnej, idącej w parze z wygładzeniem tonizacji nie sposób było narzekać na jej rozdzielczość. Śmiem wręcz twierdzić, iż uzyskany efekt przyniósł rezultat wręcz przeciwny, gdyż słychać było po prostu lepiej i więcej a ucywilizowaniu uległy jedynie podkreślone sybilanty i męczące na dłuższą metę „cykające” blachy, oraz inne perkusjonalia. Dzięki temu nawet mocno „szeleszcząca” po szwedzku Lisa Ekdahl potrafiła wybrzmieć od początku do samego końca płyty, co przy zbytnio euforycznych w górnych partiach zespołach głośnikowych wydaje się praktycznie wykluczone. Podobnie sprawy się miały z Carlą Bruni, która na „Quelqu’un m’a dit” również wypada nazbyt matowo a tymczasem na Trianglach zrobiło się całkiem, całkiem … zmysłowo. Coś jakby nieco zbyt cierpkie i „ostre” wino poddać dwugodzinnej dekantacji i zaserwować z deska wybornych serów i węlin. Rozumiecie Państwo o co chodzi? Niby nadal to ten sam trunek a jednak o niebo lepszy. Mała rzecz a cieszy.
Kontynuując wątek płci pięknej pozwolę sobie zejść nieco niżej z reprodukowanymi rejestrami i przywołam nieco zapomniany album „The Hunter” Jennifer Warnes, gdzie oprócz jedwabiście gładkiego głosu wokalistki w tle aż roi się od wszelakiej maści syntetycznych cyknięć, ekspresjonistycznych dźwiękowych plam i mniej, bądź bardziej realnych przeszkadzajek. Niby spokojne, nastrojowe utwory a francuskie kolumny ani przez chwilę nie pozwalały na nudę kusząc a to wieloplanowością z precyzyjnie rozlokowanymi wokalami, a to odzywającymi się daleko poza standardową bazą dźwiękami. Jednak w tym akurat przypadku, to średnica była najważniejsza i nikt nie próbował tego negować. Lekko wysunięty, świetnie doświetlony pierwszy plan, zarysowane mocną kreską źródła pozorne i do tego energia, która nie pozwalała spokojnie wysiedzieć w fotelu.
Cóż więcej do szczęścia potrzeba? Oczywiście basu. Całe szczęście na jego brak Alphy nie cierpiały a w dodatku nie dość, że oferowały go całkiem sporo, to nie był wcale przesadzony tak pod względem wolumenu, jak i motoryki. Z oczywistych względów nie mógł się równać z tym generowanym przez redakcyjne Isisy, lecz chyba nikt przy zdrowych zmysłach tego po nich nie oczekiwał. Abstrahując zatem od naszego punktu odniesienia warto było pochwalić Triangle za świetne nadążanie najniższych składowych za resztą pasma i to włącznie z daleką od rozmarzenia górą. W dodatku powyższe uwagi dotyczą nie tylko cywilizowanego materiału, lecz również tego nieco mniej mainstreamowego łomotu począwszy od stonerowego „Lucifer II” Lucifera na „Queen of Time” Amorphis i im pochodnych skończywszy. Jednak to właśnie ta ostatnia pozycja stała się nie tyle przysłowiowym gwoździem do trumny, co palcem bożym wskazującym na ponadprzeciętne zdolności francuskich kolumn. Okazało się bowiem, że o ile przeważająca większość „audiofilskich” konstrukcji powstaje z myślą o beznamiętnym plumkanku i na hard’n’heavy kona w męczarniach, to Triangle bez najmniejszej tremy rzucają się w wir wydarzeń tworząc istny „dance macabre” porywając do niego słuchacza. Agonalny growl, potępieńcze wycie gitarowych riffów i krusząca mury stopa perkusji to klimaty, w których czują się jak ryba w wodzie. Jeśli dodamy do tego, że na najnowszym krążku Amorphis brutalny, acz melodyjny death metal, przeplata się z niemalże radiowymi, elektronicznymi fragmentami, które jakby wyszły spod palców Mike’a Oldfielda, to nie sposób uznać Alphy za mało uniwersalne.

Jak widać na załączonym obrazku Triangle Signature Alpha z utożsamianą z francuską marką ofensywnością i bezpardonowością wysokich tonów mają tyle wspólnego co szyba z szybowcem a PIS z prawem i sprawiedliwością. To po prostu świetne, fenomenalnie wykonane i jeszcze lepiej grające eleganckie podłogówki, które sprawdzą się zarówno w kobiecej wokalistyce jak i w brutalnym łomocie. Wystarczy tylko dać im szansę i bez zwracania uwagi na krążące o nich plotki po prostu zaufać własnym uszom a okaże się, że przelotny romans z tytułowymi Francuzkami może przerodzić się w długoletnie małżeństwo i to bynajmniej nie z rozsądku a z płynącej z głębi serca pasji.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Rafko
Cena: 32 495 PLN

Dane techniczne:
Użyte przetworniki: 1” tweeter TZ2500, 1 x 7” celulozowy średniotonowy, 3 x 7” basowe – sandwich włókna szklanego i celulozy
Skuteczność: 92 dB
Pasmo przenoszenia (+ /- 3dB): 32 Hz – 20 kHz
Moc ciągła (RMS): 140 W
Chwilowa moc maksymalna: 280 W
Konstrukcja: 3
Impedancja nominalna: 8 Ω
Impedancja minimalna: 3,3 Ω
Podział pasma: 290 Hz / 2,6 kHz
Wymiary (W x S x G): 1270 x 233 x 372 mm
Wymiary z cokołem (W x S x G): 1330x233x372 mm
Waga: 34,70 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA