Opinia 1
Nie oszukujmy się, pochodząca z Francji marka Triangle to bezapelacyjnie jedna z ikon wyśrubowanego jakościowo i sonicznie segmentu High End. Znana od wielu lat i zawsze oferująca bardzo dobre brzmienie swoich produktów. Naturalnie typowo dla każdego producenta posiadająca tak zwane firmowe brzmienie, jednak w moim odczuciu najbardziej istotnym elementem rynkowego bytu tego podmiotu jest uczciwy stosunek ceny do jakości. I nie ma znaczenia, o jakim pułapie cenowym rozmawiamy, gdyż ten standard dotyczy każdej serii kolumn francuskiej stajni. Tak od zawsze wyglądają pozwalające trwać marce w naszych świadomościach podstawowe jakościowe standardy, jednak kiedyś przychodzi moment, aby w jakiś sposób zasygnalizować swoim fanom kolejny jubileusz egzystencji. Czasem jest to wypuszczenie całkowicie nowej konstrukcji, a czasem – tak jak w dzisiejszym przypadku – wzięcie na podkręcający jakość brzmienia tapet będącego w portfolio marki od jakiegoś czasu, skądinąd dobrze radzącego sobie na rynku modelu. Jakiego tym razem i z jakiej okazji? Otóż dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko mieliśmy przyjemność przyjrzeć się rocznicowemu modelowi średniej wielkości, bajecznie prezentujących się, już w podstawowej wersji świetnie brzmiących, teraz z racji 40 lat trwania marki na rynku dopieszczonych przez konstruktorów kolumn podłogowych Triangle Magellan Quatuor 40th.
Kreśląc opis budowy i aparycji rocznicowych Triangli tak naprawdę w znakomitej większości będę pisał o wypracowanym przez markę standardzie wizualizowania swoich produktów. To zawsze są ładne, bo smukłe, mające spełnić określone zadania bez najmniejszej zadyszki bogato wyposażone w przetworniki, ozdobione fajnymi detalami typu tytanowy kolor obręczy wokół głośników oraz portu bass-refleks, jako feedback walki o eliminację fal stojących mogące się pochwalić obłymi bocznymi ściankami skrzynki. Mało tego. Znakiem firmowym jest również ciekawa optycznie, zwiększająca rozstaw punktów podparcia konstrukcji, współpracująca z od lat stosowanym, przymocowanym do skrzynki pojedynczym wielkim kolcem podstawa. To są pewnego rodzaju standardy, a jedynymi odstępstwami od reguły jest kolorystyka znakomicie położonego, często polakierowanego na wysoki połysk forniru oraz stosowne dla danego modelu kwestie ilości zastosowanych przetworników wraz z jakością skrytej wewnątrz obudowy zwrotnicy. To zaś sprawia, że gdy mamy do czynienia z produktami francuskiego Triangla, bez naciągania faktów obcujemy bez problemu z wizualnie wpisującymi się w każde docelowe pomieszczenie z dziełami sztuki użytkowej. Naturalnie tak też było i tym razem, z tą tylko różnicą, że z na froncie pomiędzy dolnym głośnikiem niskotonowym i tunelem strojącym najniższe pasmo pojawiła się dodatkowa złota tabliczka informująca o rocznicowości tego modelu. Jeśli chodzi o kilka technicznych konkretów, w tym przypadku na awersie zaaplikowano ładnie ubrane w obręcze trzy basowce, pod nimi otwór BR, tuż nad nimi średniotonowiec oraz na samej górze utubioną kopułkę, natomiast na rewersie dodatkową, mającą poprawiać budowanie wirtualnej sceny, bliźniaczą do frontowe zagłębioną w falowodzie kopułkę i umożliwiający podłączenie kabli sygnałowych od wzmacniacza, osadzony na aluminiowej połaci zestaw podwojonych zacisków. To jak wspominałem standard. Standard, który z uwagi na wydanie rocznicowe na tle zwykłej wersji został wzbogacony o zmiany typu: nowa wersja głośników wysokotonowych ze stopu magnezu, unikalna technologia chłodzenia cewek przetworników LHS2, wysokiej jakości elementy zwrotnic dobrane przy współudziale firmy SCR Audio, wewnętrzne okablowanie pochodzące od marki Audioquest oraz proces produkcji przeprowadzony we Francji. Na bogato, nie sądzicie? Finał tego jest taki, że przez ostatnich kilkanaście dni bawiłem się wyjątkowymi modelami 3-drożnych kolumn o wysokości 135 cm, o skuteczności 91dB przy bajecznie łatwej impedancji na poziomie 8 Ohm. Co zatem oprócz fajnego wyglądu powołane do życia na czterdziestolecie istnienia firmy Magellany Quatuor mają do zaoferowania w kwestii brzmienia?
Jedną z pierwszych obserwacji po aplikacji Triangli w posiadany tor była tak lubiana przeze mnie swoboda prezentacji. Popisywały się sporą dawką oddechu i pakietu nienachalnych informacji, jednak co bardzo istotne, w sukurs takiemu postawieniu sprawy szła dobrze artykułowana średnica i soczyste niskie rejestry. Naturalnie nie były to poziomy esencjonalności rodem z kolumn specyfikowanych przez słynne radio BBC, ale zapewniam, czuć było, że właściciele Triangli poszli drogą tchnięcia w przekaz niezbędnej esencji do pokazania zawartego w muzyce piękna. Ale jedna uwaga. Kolumny nic a nic nie zatraciły przy tym ze znanego od lat sznytu grania. Nadal było lotne, w górze pełne artefaktów, zaś poniżej obecnie gęstsze, ale niespowolnione. Jednym słowem, a raczej zdaniem konsekwentnie pełne radości w odtwarzaniu zapisanych na srebrnych lub czarnych krążkach opowieści muzycznych, ale w żadnym wypadku nie monotonne, tylko obficiej pokolorowane. A gdy do tego dodam fenomenalne oddawanie głębokości wirtualnej sceny i dzięki smukłym skrzynkom łatwość fizycznej alienacji z niej kolumn, chyba nikt nie podda pod wątpliwość tezy, iż zabawa z Trianglami była nawet nie tyle przyjemna, co wręcz zjawiskowa. Przy tym zaskakująco uniwersalna, bowiem niestraszne były jej nawet mocno ofensywne nurty.
Przykładowa formacja AC/DC z najnowszego krążka „Power Up” oprócz tego, że epatowała pożądaną agresją i przenikliwością gitarowych riffów, dzięki wzbogaceniu przez ten model kolumn pakietu nasycenia nie tylko pozwoliła przysłowiowym wiosłom nabrać fajnego body na nisko grających strunach, ale bardzo istotnie dopuściła do głosu jakże ważne dla zaznaczenia rytmu i dosadności całego przekazu popisy bębniarza. To nie jest specjalnie dobrze zrealizowana płyta i często systemy ze zbyt lekko grającymi kolumnami mają problem z utrzymaniem odpowiednio energetycznego drive’u na rzecz jazgotu. Tymczasem opiniowane francuskie piękności przywołanymi przed momentem cechami wzbogacania poziomu nasycenia przekazu bez utraty natychmiastowości narastania sygnału pokazały, że da się materiał tej formacji odtworzyć nie tylko szybko, ale również bez bólu uszu głośno, bo z dobrym osadzeniem w masie niezbędnych w realizacji tego celu instrumentów. Czyli dostałem fajny atak, jego energię i swobodę wypełniania przestrzennym dźwiękiem całego pokoju.
Podobnie do rocka, jednak z zaznaczeniem innych aspektów wypadł zapis opery „La Traviata” pod James-em Levine z udziałem niezapomnianego Luciano Pavarottim oficyny Deutche Gramofon. Naturalne rozmieszczenie artystów na szerokiej i głębokiej scenie wespół z odpowiednim pokazaniem barwy i tembru ich głosu, ale bez jakiejkolwiek nadinterpretacji ostrości podania całości sprawiły, że pociągnąłem tę pełną wokalnych uniesień operę do ostatniego taktu orkiestry. Jednak nie jako jedno odbębnienie zapisanych na pięciolinii interakcji nutowych, tylko materiał zachowujący odpowiednią ważność każdego ze źródeł pozornych dla danego momentu akcji tej opowieści. Jak niewiele tego typu dzieł bardzo owocnej we wszelkiego rodzaju arie i im podobne śpiewane wersety, przy minimalizacji często nielubianych recytatyw. Dlatego wspomniana pozycja jest dla mnie jednym z pierwszych na liście materiałem z łatwością pozwalającym oderwać się od nudnej rzeczywistości codziennego życia. Wkładam płytę do transportu CD i zapominam o Bożym świecie. A gdy dodatkowo ów wizualizowany jest w wydaniu podobnym do sesji testowej, jedynym momentem wyjścia z tej w dobrym tego słowa znaczeniu „duchowej zapaści” jest automatyczne cofnięcie się soczewki lasera do stanu początkowego. Ostrzegam, jeśli ktoś szuka nienachalnego rozmachu z nutą dobrze dobranej do jego ekspresji esencjonalności, jubileuszowe paczki znad Loary są do tego stworzone.
Komu biorąc pod uwagę co prawda w znacznie mniejszym wydaniu, ale nadal słyszalny sznyt grania francuskich kolumn, jestem w stanie polecić tytułowe paczki? Szczerze? Po tym, co pokazały okazałe jubilatki, czyli fajny dryf dźwięku w stronę uzupełnienia projekcji o pakiet esencji z nadal świetnym wizualizowaniem w domenie nienarzucającego się rozmachu, naprawdę nie widzę przeciwwskazań dla nikogo. No może dla purystów ze wspomnianej prezentacji spod znaku BBC. Ale nie oszukujmy się, jest ich garstka. Dlatego jeśli nie utożsamiacie się z wywołanymi do tablicy osobnikami i poszukujecie kolumn z estetyką prezentacji wyartykułowaną w powyższym opisie, powinniście zaprosić do siebie rocznicowe Triangle na kilka niezobowiązujących sesji muzycznych. Ożenku nie gwarantuję, jednak spędzony z nimi czas na sto procent zostanie w Waszej pamięci jako jeden z niewielu wypełnionych aż taką radością wizualizowania świata muzyki. To od lat jest główny dogmat tytułowej marki i moim zdaniem warto bliżej go poznać.
Jacek Pazio
Opinia 2
O tym, że obecnemu pokoleniu 40-latków bliżej do dawnych 30 a nawet 20-latków chyba nikomu, ze szczególnym uwzględnieniem samych zainteresowanych, tłumaczyć nie trzeba. A nawet jeśli jakiś mający odmienne zdanie oponent się trafi wystarczy krótka sesja terapeutyczna przed ekranem TV/komputera z inż. Stefanem Karwowskim (w momencie rozpoczęcia zdjęć Andrzej Kopiczyński miał właśnie cztery krzyżyki na karku) z „Czterdziestolatka” i wszystko powinno stać się jasne. Generalnie śmiało możemy uznać, że 4-ka (oczywiście kolejne cyfry również) z przodu zupełnie nie wpływa na naszą atrakcyjność. Oczywiście ową „naszą” pozwolę sobie z racji metryki i nieuchronności zmiany kodu na 5-ke z przodu wziąć w cudzysłów, więc prosiłbym traktować ją z lekkim przymrużeniem oka i czysto umownie. Chodzi bowiem jedynie o to, że kiedy dawniej cztery dychy kojarzyły się z siwizną, kryzysem wieku średniego i innymi przypadłościami, to obecnie jest to czas by wreszcie o siebie zadbać, ewentualnie co nieco „stuningować” i co tu dużo mówić znać własną wartość. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że z podobnego założenia wyszli Francuzi, którzy właśnie z okazji 40-lecia działalności raczyli byli wypuścić w świat jubileuszowe małe co nieco. Chociaż z tym małym, to też nieco przesadziłem, bo dostarczone przez białostockie Rafko Triangle Magellan Quatuor 40th może i przy naszych 11-kach wydają się dość kompaktowe, lecz tak po prawdzie są to nie tylko największe jubileuszowe Magellany, co pokaźnych rozmiarów ponad 130cm wysokości podłogówki.
Czemu we wstępniaku odwołałem się do związanej z 40-ką atrakcyjności? Powód jest tyleż oczywisty, co prozaiczny, bowiem niemalże dokładnie pięć lat temu dane nam było gościć w OPOS-ie poprzedniczki naszych gościń, czyli seryjne” Quatory, które przy tytułowej wersji wyglądały jak „nieco” uboższe krewne. I wcale nie chodzi mi o sam finisz, czyli aseptyczne białe malowanie już na starcie przegrywające z bogactwem rysunku naturalnego forniru Golden Oak, lecz chociażby osadzone w plastikowym profilu podwójne terminale głośnikowe, których zestawiać z tymi z 40-ek – pyszniących się na 11 mm aluminiowym szyldzie nawet nie wypada. Zacznijmy jednak po kolei, czyli od tego co od razu rzuca się w oczy, czyli goszczący na frontach zestaw przetworników. I tak, nadal mamy do czynienia z pozornie klasycznymi trójdrożnymi i … sześcio- (zaraz sobie tę kwestię wyjaśnimy) przetwornikowymi konstrukcjami wentylowanymi układem bas-refleks, którego ujście również łypie na słuchacza ze ściany przedniej. Patrząc od góry mamy najnowszą wersję firmowego i z racji charakterystycznego korektora fazy łapiącego za oko wysokotowca, tym razem magnezowego, o oznaczeniu TZ2900PMMG (poprzedni –TZ2900 GC był tytanowy). Za średnicę odpowiada 16 cm papierowy T16GMF100 z ultralekkim polipropylenowym stożkowym anti-vortex, pokrytym lateksowym materiałem tłumiącym korektorem fazy a dół pasma reprodukują trzy, również 16 cm, aczkolwiek mogące się pochwalić membranami VA (od Sandwich Verre Alvéolaire), woofery T16GM-MT15-GC2. Całość dopełnia elegancki szyld potwierdzający jubieuszowość. Z kolei na plecach, oprócz wspomnianych gniazd sygnałowych znajdziemy brakujący w powyższej wyliczance szósty przetwornik – usytuowany na wysokości frontowego, bliźniaczy tweeter TZ2900PMMG. Jak dowodzi sesja unboxingowa na wyposażeniu znajdują się również montowane magnetycznie tekstylne maskownice, które jednak na czas odsłuchów pozostały w kartonach, bowiem tak pod względem estetycznym, jak i brzmieniowym ich obecność wydała nam się niezbyt uzasadniona. Jeśli jednak ktoś z wiadomych tylko sobie względów woli mieć je założone, to nic nie stoi na przeszkodzie, by z nich skorzystać.
Same, posadowione na firmowym cokole i masywnym frontowym, będącym ucieleśnieniem idei SPEC (Single Point Energy Conduction), kolcu obudowy wykonano z warstwowo klejonych 3 mm płyt HDF i dodatkowo wzmocniono od wewnątrz gęstym ożebrowaniem przywodzącym na myśl konkurencyjnego Matrixa autorstwa Bowers&Wilkins.
Jak się z pewnością Państwo domyślacie jubileuszowe Quatory oprócz nowych wysokotonowców otrzymały również bardziej dopieszczone zwrotnice z kondensatorami MKP opracowanymi we współpracy z SCR Audio, rezystorami ceramicznymi o niskiej indukcji i cewkami powietrznymi o dużych przekrojach a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami Audioquesta z miedzi LGC. W porównaniu do cywilnych protoplastek zmianie uległy również parametry elektryczne począwszy od zmian częstotliwości podziału (z 400 na 350 Hz i z 2800 na 2500 Hz) o 1dB – do 91dB wzrosła skuteczność i to przy łagodniejszym przebiegu impedancji (minimum z 3 wzrosło do 3,4Ω). I już zupełnie na koniec miła niespodzianka. Otóż pomimo szalejącej inflacji, galopujących cen i wszechobecnej drożyzny nasze gościnie nie tylko nie podrożały, co, w co naprawdę trudno uwierzyć … staniały, więc zamiast 75 995 PLN w 2018r obecnie trzeba na nie wyasygnować … 72 900 PLN.
A teraz najważniejsze, czyli brzmienie, które nie ma co ukrywać wciąga bardziej aniżeli chodzenie po bagnach i uzależnia szybciej od syntetycznych substancji psychoaktywnych. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż część żyjących w błogim przeświadczeniu i stereotypowej zadziorności i ofensywności francuskich kolumn Czytelników może w tym momencie pokiwać głową nad moją postępującą głuchotą, lecz pragnę ich uspokoić, że przynajmniej na razie nic z tego. Warto bowiem mieć na uwadze, iż czasy „charakterności” Triangli odeszły lata temu do lamusa i obecnie, pomimo konsekwentnego stosowania metalowych przetworników wysokotonowych, śmiało możemy mówić w ich przypadku jedynie o ponadprzeciętnej rozdzielczości, oraz … wyrafinowaniu z jakimi podawana jest góra pasma. I nie piszę tego li tylko na podstawie wymuskanych audiofilskich realizacji jak daleko nie szukając „TARTINI Secondo Natura” na którym z powodzeniem można zgadywać jakiej kalafonii użyli muzycy, tylko radosnego i zarazem ostrego łojenia w stylu „Between Dread and Valor” progresywno-powermetalowych wyjadaczy z japońskiej formacji Galneryus. Mamy tu szaleńcze galopady perkusji Lea, bezlitośnie smagające zmysły gitarowe riffy Syu i wysoki wokal Masatoshi Ono, czyli wręcz idealny przepis na totalny chaos i kakofonię a tym samym niezbity dowód na to, że nie jest to muzyka godna wysokiej klasy systemu. Tymczasem nic bardziej mylnego, bowiem jubileuszowe Quatuory z łatwością były w stanie oddać nie tylko ognistość materiału źródłowego, lecz również i wirtuozerię ekipy z Osaki. Jakby tego było mało zamiast klasycznie „ulanej” z żelbetu monolitycznej ściany dźwięku kreowały zaskakująco obszerną i w co trudno uwierzyć również głęboką scenę dźwiękową z precyzyjnie rozlokowanymi źródłami pozornymi oraz pełnym spektrum niuansów i niemalże audiofilskich smaczków.
A właśnie, skoro o smaczkach i dedykowanym złotouchym planktonie mowa nie sposób nie wspomnieć o „Stitches” Nilsa Pettera Molværa, gdzie efekty przestrzenne, słodka, lśniąca i odważnie podana trąbka, pulsujący bas i dyskretna, acz czytelna i obecna aura pogłosowa sprawiają, że francuskie kolumny pomimo swoich niezaprzeczalnie absorbującej postury znikały niczym rasowe monitory. Proszę tylko mieć na uwadze, iż ich wspomniana „monitorowość” dotyczy jedynie dematerializacji, gdyż tak wolumen, jak i energetyczność przekazu oferowane przez Triangle wykraczają dalece poza możliwości klasycznych podstawkowców i a jeśli już z owego grona trzeba byłoby wskazać konstrukcje operujące na podobnym poziomie intensywności, to raczej trzeba byłoby ich szukać w katalogu PMC i jemu podobnych.
Z kolei na „Anima Aeterna” fenomenalnie oddana została barwa wokalu Jakuba Józefa Orlińskiego, który zamiast irytująco popiskiwać czaruje krystaliczną czystością swego głosu. Może nie osiąga rejestrów z jakich słynie Philippe Jaroussky, ale i tak jest świetnie. W dodatku oprócz operowania w paśmie zarezerwowanym dla kontratenorów i przedstawicielek płci pięknej Triangle potrafiły oddać natywną słodycz i gęstość poszczególnych fraz sugestywnie separując je od towarzyszącego wokaliście instrumentarium. Jeśli dodamy do tego typowo barokowy przepych i bogactwo ornamentyki jasnym stanie się, że im dłużej będziemy się wsłuchiwać, tym owe bogactwo będzie stawać się niemalże bezkresne ujawniając kolejne pokłady niezauważonych wcześniej niuansów. Jego kunsztowność i złożoność zamiast powszednieć cały czas intrygują i w zależności od pory odsłuchu a nawet naszego nastroju/kondycji mogą zarówno w stu procentach nas angażować, inspirując do wzmożonej eksploracji, jak i stanowić idealne tło do popołudniowego relaksu. Po prostu Triangle zamiast usilnie zabiegać o naszą atencję otwierają na oścież wrota do świata muzyki i tylko od nas zależeć będzie, czy ograniczymy się do leniwego wodzenia wzrokiem, czy też wyruszymy w ekscytującą wielogodzinną podróż.
Reasumując, Triangle Magellan Quatuor 40th pod każdym względem są wybitne. Nie dość, że zjawiskowo prezentują się od strony wizualnej, to grają na poziomie zdecydowanie droższej konkurencji. Przesadzam? Bynajmniej, bowiem nawet ograniczając się do portfolio Rafko jedynymi konstrukcjami mogącymi bez wstydu stanąć obok Triangli wydają się Perlisteny S7t. Jeśli zatem szukacie Państwo kolumn zdolnych zagrać praktycznie dowolny repertuar, stawiających na swobodę, żywiołowość i niezapominających przy tym o delikatnej słodyczy oraz wyrafinowaniu a przy tym o nieprzyzwoicie wręcz atrakcyjnej wartości postrzeganej, czyli mówiąc wprost wyglądających na znacznie droższe aniżeli są w rzeczywistości, to ich wybór wydaje się wręcz oczywisty.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Cena: 72 900 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, 6-głośnikowa, wentylowana
Głośniki wysokotonowe: 2 x TZ2900PMMG
Głośniki średniotonowe: T16GMF100
Głośniki niskotonowe: 3 x T16GM-MT15-GC2
Skuteczność: 91 dB/W/m
Impedancja nominalna: 8 Ω (min 3.4 Ω)
Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 30 KHz (+/- 3 dB)
Zalecana moc wzmacniacza: 50-400 W
Moc szczytowa: 500 W
Częstotliwości podziału : 350 Hz (12 dB/Oct), 2500 Hz (24 dB/Oct)
Dostępne wykończenia: Space Black, Golden Oak, Shadow Zebrano
Wymiary (W x S x G): 1338 x 424 x 371 mm
Waga: 46,9 kg/szt
Po śnieżnobiałej, „cywilnej” wersji przyszła pora na jubileuszową wersję eleganckich podłogówek Triangle Magellan Quatuor 40th.
cdn. …
Opinia 1
Niemalże cztery lata temu mieliśmy okazje wziąć pod lupę Triangle Magellan Duetto i choć zwykło się mówić, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody francuski wytwórca postanowił pokazać, że jak się chce i przede wszystkim potrafi, to okazjonalnie, np. w przypadku okrągłego jubileuszu można spróbować popełnić wyjątek potwierdzający powyższą regułę. I właśnie takim wyjątkiem są zaprojektowane w ramach obchodów 40-lecia Triangle Magellan Duetto 40th, którym, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko – dystrybutora marki, postanowiliśmy się baczenie przyjrzeć i przysłuchać, gdyż tytułowe monitory, pomimo swojej jubileuszowości i niewątpliwej ekskluzywności, w końcu przynależność do najwyższej serii zobowiązuje, w stosunku do swoich „zwykłych” protoplastów zaledwie „kosmetycznie” podrożały ( 26 995 PLN vs. 28 200 PLN ) a biorąc pod uwagę inflację i powszechne podwyżki relatywnie są wręcz tańsze. Skoro bowiem coś, pomimo wyższej, wynikającej ze swej wyjątkowości, klasy jest z założenia znacznie lepsze to skąd to jakże niedzisiejsze umiarkowanie w windowaniu cen? Czyżby z poczynionych oszczędności? Posłuchamy, ocenimy.
Już pierwszy, nawet pobieżny, rzut oka na nasze gościnie jasno wskazuje jak pojemnym pojęciem jest monitor podstawkowy, obejmujący swym zasięgiem zarówno filigranowe System Audio Pandion 5, czy Sonus faber Electa Amator III, jak i trójdrożne PMC MB2 se , TAD CR1TX, oraz nieco mniej ekstremalne, choć niemalże półmetrowe tytułowe konstrukcje. Całe szczęście z racji seksownych krągłości ścian bocznych i dynamicznej linii standów prezentują się lekko i atrakcyjnie. I to nawet wbrew najbardziej zachowawczemu z dostępnej puli wykończeniu Space Black dostarczonych na testy egzemplarzy. Nie ma bowiem co się czarować. Duetto w pokrytych fortepianowym lakierem fornirach Golden Oak i Shadow Zebrano łapią za oko równie skutecznie co Salma Hayek w bikini a w Space Black, który nieco przypomina malowanie Focali Kanta N°1 są „tylko” ładne. Dość jednak marudzenia, bo teraz będzie już tylko lepiej a to za sprawą pewnych dość istotnych a nie zawsze widocznych gołym okiem niuansów. Do takich właśnie smaczków należy m.in. nowa wersja charakterystycznego – umieszczonego w srebrzystej tubce i zabezpieczonego pociskopodobnym dyfuzorem tweetera TZ2900PM-MG, którego kopułkę zamiast jak dotychczas z tytanu wykonano ze stopu magnezu. Nowej odsłony doczekał się również 16 cm nisko-średniotonowiec T16GM-MT10-GC1-V2 a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami Audioquest przy zachowaniu dotychczasowych parametrów elektrycznych, czyli całkiem przyjaznej 88 dB skuteczności przy 8 Ω (min. 4.6 Ω) impedancji, co od pewnego czasu jest dla Trangli normą, choć starsi miłośnicy marki pamiętają zapewne miniona epokę, gdy niejako ich znakiem rozpoznawczym była wysoka, przekraczająca 90dB skuteczność i 4 Ω. Oprócz pary ww. drajwerów fronty zdobią zdublowane porty bas-refleks, które z kolei wydają się ukłonem w kierunku osób niemogących sobie pozwolić na odsunięcie kolumn od tylnej ściany. Od razu jednak nadmienię, że 40-ki niespecjalnie lubią być ustawione niemalże „na głucho”, więc i tak i tak, jeśli chce się uwolnić drzemiący w nich potencjał, to jakoś przynajmniej te pół metra za nimi trzeba wygospodarować. A właśnie, skoro zapuściliśmy się na zaplecze, to z niekłamanym zadowoleniem pragnę odnotować fakt, że Triangle wreszcie w swej topowej linii zrezygnowało z plastikowych wytłoczek na rzecz ekskluzywnych płatów szczotkowanego aluminium na jakich raczy montować iście biżuteryjne, podwójne terminale głośnikowe.
Miłym dodatkiem są również nagwintowane tuleje zamontowane w podstawie, dzięki którym użytkownik może zespolić kolumny z dedykowanymi standami, co gorąco rekomenduję nie tylko ze względów czysto praktycznych, co również brzmieniowych. A same standy prezentują się tyleż atrakcyjnie co futurystycznie.
Uzbrojono je w trzy regulowane kolce, z czego przedni, wyposażony w technologię SPEC, jest ponadnormatywnych rozmiarów, przez co właśnie z jego pomocą dokonujemy precyzyjnego ustawienia kąta pochylenia całego układu. Aluminiowe nogi zapewniają nie tylko możliwość ukrycia przewodów, lecz również zasypanie dodatkowym balastem a producent był na tyle miły, że dołączył stosowne woreczki.
A jak szacowne jubilatki grają? Przewrotnie powiem, że dalece bardziej wyrafinowanie od przypisywanej francuskiej marce sięgających zamierzchłej przeszłości stereotypów o niezaprzeczalnie „żywym” acz nieco „charakternym”, żeby nie powiedzieć kanciastym dźwięku. O nie. Tym razem nie odnajdziecie Państwo nawet śladu, wspomnienia zbytniej nadpobudliwości najwyższych składowych, choć Duetto 40th śmiało można określić mianem otwartych i nad wyraz rozdzielczych kolumn. W dodatku sformułowania „kolumn” zamiast „monitorów” użyłem tu z premedytacją, gdyż tak jak w przypadku ich poprzedniej odsłony o ile tylko nie przekroczymy granic zdrowego rozsądku i zalecanych przez wytwórcę 30 m² goszczącego ich metrażu, to śmiało można na nich poprzestać. Basu bowiem nie reglamentują a z mocnymi i wydajnymi prądowo wzmacniaczami (vide. 300W Bryston 4B³) zapewniają nie tylko jego wielce sugestywne zejście, lecz i iście wzorcową kontrolę. Jeśli wydaje się to Państwu nieco naciągane i mało prawdopodobne sugeruję sięgnąć np. po krążek „B-Day” głoszącej nieustające zamiłowanie do bursztynowego napoju thrashowej formacji Tankard a sami się przekonacie, że pomimo iście salonowej aparycji francuskie kolumny potrafią bezlitośnie atakować nie zawsze świadomych ich możliwości słuchaczy. Oczywiście aby doświadczyć pełni możliwości 40-ek wcale nie trzeba zapuszczać się w aż takie ekstrema, gdyż nawet nieco spokojniejszy i operujący w zauważalnie wolniejszych tempach „Blackvale” Elane, gdzie basu naprawdę jest sporo, lecz zamiast piekielnie szybkiej kanonady mamy majestatyczne uderzenia, które mogą spokojnie wybrzmiewać bez obaw, że spowolnią kolejne dźwięki, unauszni (audiofilski odpowiednik bez większych problemów przechodzących korektę unaocznienia), że dół nie jest sztucznie czy to podbijany, czy też gwałtownie cięty, pozostawiając uwierający na dłuższą metę niedosyt. Ot, jeśli ma być krótkie i błyskawiczne uderzenie w werbel to takie będzie a jeśli twórca zażyczył sobie mięsiste i majestatyczne tąpnięcie gran cassa, to i jego zamysł Triangle uszanują.
Kwestie znikania ze sceny, oraz kreowania iście holograficznej przestrzeni pozwolę sobie uznać na tym pułapie za oczywistą oczywistość i jedynie wspomnę, że Duetto okazały się nader wdzięczne do ustawienia, gdyż oferowały dość szeroki sweet spot i cierpliwie znosiły moje eksperymenty z ich dogięciem. Jedyne na co warto zwrócić uwagę to kąt ich
nachylenia, który należy dopasować do wysokości na jakiej znajdują się nasze uszy. Zyskamy dzięki temu na ostrości i precyzji kreślenia źródeł pozornych, lecz co warto zaznaczyć bez niekoniecznie pożądanego podkreślania sybilantów. Ba, nawet natywnie szeleszcząca i sepleniąca Carla Bruni na „Quelqu’un m’a dit” czarowała zmysłowo szepcząc do mikrofonu a jej gitarę charakteryzowało nie mniej atrakcyjne eteryczne rozedrganie. I tu nasuwa mi się na koniec języka dygresja, że może kończyny nie dałbym sobie uciąć, ale sięgając pamięcią do wcześniejszej odsłony Duetto obecna inkarnacja wydaje bardziej jedwabista i mięsista jeśli chodzi o odwzorowanie wokali i średnicy jako takiej. Może i jest to pewne odejście od tradycyjnego – francuskiego „sznytu”, jednak im dłużej ich słuchałem, tym bardziej byłem skłonny przyznać ich konstruktorom rację i uznać zaobserwowane zmiany jako zdolną uwieść kolejne rzesze nabywców ewolucję. Francuskie monitory świetnie poradziły sobie z oddaniem przepełnionej erotyzmem atmosfery ustawiając wokalistkę blisko słuchacza a towarzyszące jej instrumentarium zgrabnie przesuwając na dalsze plany, którym choć nie sposób zarzucić braku definicji i rozdzielczości przydzielono rolę budowania klimatu i dyskretnego tła. Zaowocowało to sporą ilością powietrza i swobodą prezentacji właściwą niewielkim klubom, w których kontakt z muzykami jest niezaprzeczalny a jednocześnie nie jesteśmy narażeni na ciągłe trącanie przez współuczestników seansu, bądź też obserwację ekwilibrystyk samych wykonawców starających się nie wchodzić sobie wzajemnie „na głowę”.
Triangle Magellan Duetto 40th, szczególnie w wykończeniu Golden Oak i Shadow Zebrano, wydają się kolejnymi – tuż po Sonus faber Electa Amator III monitorami, które z chęcią większość z nas posiadłaby li tylko dla cieszenia nimi oczu. Sęk jednak w tym, że podobnie jak włoskie konkurentki również i francuskim kolumienkom trudno cokolwiek zarzucić pod względem sonicznym. Dlatego też, jeśli tylko poszukujecie Państwo atrakcyjnych wzorniczo i uniwersalnych brzmieniowo monitorów zdolnych konkurować z niewielkimi konstrukcjami podłogowymi, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko szczerze je polecić. Skoro bowiem jubileuszowe Duetto nie dość, że z powodzeniem mogą stanowić ozdobę każdego salonu , to grają lepiej niż wyglądają, to chyba trudno o lepszą rekomendację, nie sądzicie?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy zorientujecie się, o czym będziemy dzisiaj rozprawiać, z pełną świadomością konsekwencji czynu spodziewam się z Waszej strony sporego buntu. Jednak bez względu na wszytko, mimo takiego obrotu sprawy jestem w stanie wygłosić tezę, iż kto jak kto, ale francuska marka Triangle jakością wykonania i designem zajmujących górne pozycje w cenniku produktów bez najmniejszego problemu dorównuje włoskiemu Sonus faberowi. Co prawda, nie znajdziemy w niej naturalnego drewna wraz z często używaną naturalną skórą, jednak czy to świetnie prezentujący się fornir, czy jakość położonego lakieru w połączeniu z kolorystyką zastosowanego akcesorium sprawiają, że będąc obiektywnym we wspomnianym temacie spokojnie można obie marki postawić w bliskiej sobie odległości. Jeśli nie wierzycie, poświęćcie kilka minut na zapoznanie się z poniższym tekstem, a przekonacie się, że moja teza ma w sobie dużo prawdy nie tylko w odniesieniu do wyglądu, ale również brzmienia pochodzących znad Loary produktów. Co konkretnie wpadło do nas na tapet? Otóż tym razem dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko zawitały do nas wyposażone w dedykowane firmowe podstawki, rocznicowe monitory Triangle Duetto 40th Anniversary Edition. Małe? Na tle moich Gauderów tak, jednak zapewniam, jak na taki rozmiar są wielkie duchem do grania, co postaram się udowodnić w poniższym tekście.
Jak wyglądają rzeczone monitory? Jak to u Triangla bywa, w celach nie tylko estetycznych, ale również wzmacniających walkę ze szkodliwymi falami stojącymi wewnątrz obudowy, przy zachowaniu równoległości frontu i pleców oraz górnej i dolnej części skrzynki w temacie bocznych ścianek posiłkuje się nadającymi konstrukcji przyjemnego wyglądu wypukłościami. Jeśli chodzi o awers, ten mimo dywagacji o gabarytach tytułowych konstrukcji może pochwalić się sporym głośnikiem średnio-niskotronowym, tuż nad nim typowo dla tego brandu lekko utubionym wysokotonowym i tuż nad dolną krawędzią strojącymi poziom zejścia i jakość niskich częstotliwości dwoma niedużymi portalami bass-reflaks. Przerzucając wzrok na tylny panel okazuje się, że podobnie do frontu jest bogato wyposażony. Chodzi oczywiście o usadowiony na strojnym aluminiowym panelu podwójny zestaw zacisków do kabli głośnikowych ze stosownymi zworkami oraz zorientowany tuż na nim chromowany emblemat z nazwą marki, modelu i rocznicowości powołania do życia tych kolumienek. Naturalnie jak widać na serii fotografii, zgrabne Duetto przyjechały z dedykowanymi, również podążającymi śladami jakości wykonania i pomysłu na bryłę, w celach dobrej stabilizacji przykręcanymi, zmyślnymi wizerunkowo podstawkami. A firmowymi, bowiem dlatego, że z typowym dla Francuzów jednym wielkim kolcem z przodu i dwoma małymi w tylnych częściach standu. Być może zdjęcia tego nie oddają, jednak zapewniam, w bezpośrednim kontakcie w przypadku pełnego. zestawu kolumny-podstawki dzięki wykończeniu lakierem fortepianowym mamy do czynienia z majstersztykiem wykonania i prezentacji.
Gdy dotarliśmy do akapitu o brzmieniu rocznicowych Triangli Duetto w celu pokazania ich ciekawych cech przygotowałem 3 pozycje płytowe. Pierwszą jest swoista woda na młyn w postaci materiału spod znaku Jana Garbarka z niestety już będącą na artystycznej emeryturze formacją The Hilliard Ensemble „Officium”. A wodą z kilku istotnych dla konstrukcji monitorowych aspektów. Pierwszym jest znakomite znikanie z pomieszczenia odsłuchowego, co pozwalało na pokazanie mi pełnego spektrum wybrzmiewania muzyki w sakralnej budowli goszczącej artystów z ich idealnym ulokowaniem na wirtualnej, naturalnie ciekawie preparowanej pogłosem pod sklepieniami klasztoru wirtualnej scenie. Drugim od kliku lat umiejętne, bo nienachalne, ale jednak pewnego rodzaju nasycenie pełnego swobody wybrzmiewania zagęszczenie muzyki – piję do dawnych czasów francuskiej stajni. Zaś trzecim fajne zszycie częstych w przekazie soniczncyh iskierek z ciekawie usadowioną na osi ilości plastyką, czyli podanie całości wydarzenia z jednej strony w blasku fleszy, a z drugiej z odpowiednią waga i gładkością. Gdy wybierałem tę płytę z kilku chodzących mi po głowie wiedziałem, że ma szansę wypaść zjawiskowo, jednak nie aż tak. Powodem takiego stanu rzeczy było oczywiście jak rzadko kiedy, pełne lekkości i zarazem soczyste przeszywanie mojej duszy przez wyrazisty saksofon Garbarka, by zaraz po jego naturalnym, często przedłużanym wszechobecnym podsufitowym echem, wygaśnięciu zostać ukojonym czterogłosem śpiewającym zapiski sakralne. To niby powinna być przysłowiowa bułka z masłem, jednak często zdarza się, że któraś z formacji – śpiewacy vs saksofonista – jest jakby bardziej wyeksponowana. Tymczasem bazująca na 40 latach testów i wdrażania nowych pomysłów, praca inżynierów znad Loary znakomicie postawiła pomiędzy nimi znak równości, co pozwoliło mi w skupieniu przesłuchać cały krążek, a nie li tylko zwyczajowy, bo okraszony długim solo Garbarka bodajże 13 kawałek. A to nieczęsty przypadek.
Drugim zapisem sesji muzycznej była Cassandra Wilson z materiałem „New Moon Daughter”. Jednak jej celem wbrew pozorom nie było napawanie się symptomatycznym wokalem, tylko sprawdzenie, czy wycyzelowany mastering nie zburzy zauważonego podczas pierwszej sesji odsłuchowej, umiejętnego skorelowania ilości informacji na górze z mocnym osadzeniem w barwie i ciekawej plastyce. Gdy w strojeniu kolumny coś nie do końca jest ok., ta płyta potrafi i mocno cyknąć i wyraźnie zabuczeć. Na szczęście nic takiego się nie stało. Było dźwięcznie, ale bez niekontrolowanych wyskoków oraz soczyście, jednak w ramach dobrego smaku. Owszem, wszystko bardziej wyraziście niż poprzedni tytuł płytowy, ale jak wspominałem, tamto rozdanie było typowym, bo zrównoważonym wydaniem monachijskiego ECM-a, tymczasem Cassandra materiałem dla robienia efektu „łał”. A jeśli tak i podczas odtwarzania tej ostatniej nic nie kuło w uszy i nie snuło się po podłodze, mogę powiedzieć jedno, Francuzi trafili w dziesiątkę.
Na koniec coś teoretycznie poza zasięgiem tak małych konstrukcji, a mimo to finalnie fajnie odebranego, czyli ścieżka muzyczna z najnowszej wersji filmu „Blade Runner 2049”. Nie oszukujmy się, zejścia do czeliści piekieł nie zaznałem, a mimo to oddaję szacunek produktowi za mocne sygnalizowanie, że na dole coś istotnego ma się wydarzyć. Oczywiście pomruki były słyszalne, lecz w blisko 40-metrowym OPOS-ie bez niezbędnej dla pokazania ich istoty energii. Jednak gdy pominąłem ten nie oszukujmy się, ciężki nawet dla większości podłogówek basowy motyw, reszta atrakcji okazała się być bardzo ekspresyjna. Modulowanie wyższymi partiami basowych feerii w kontrze przecinane ostrymi klawiszowymi frazami były bez najmniejszych wad. Na tyle ciekawie ze sobą się ścierające, że mimo braku dosadności w najważniejszym dla tego materiału zakresie – sub-bas, muzyka cały czas kipiała wpisaną w jej system nerwowy mrocznością.
Próbując jakoś ciekawie spuentować powyższy opis powiem tak. W moim mniemaniu potwierdzając tezę ze wstępniaka francuskie kolumny Triangle Duetto 40th Anniversary Edition oprócz tego, że świetnie wyglądają, ale również brzmią. Potrafią oddać istotę muzyki nie tylko sakralnej, ale również tej stworzonej przez sztuczną inteligencję z wykorzystaniem syntezatorów. Oczywiście tę drugą z racji nieubłaganych praw fizyki w kwestii najniższych rejestrów delikatnie kreują na swoją modłę, jednak na tyle bezpiecznie, że nie tracą kontroli podczas zabawy z tak zwaną muzyką podrasowaną. Czy to produkt dla każdego? Niestety nie. Jednak li tylko z jednego prozaicznego powodu, jakim jest mająca gościć je kubatura. Co mam na myśli? Jak to co? Po prostu w pokoju pokroju mojej nieco przerośniętej jak na audio-samarytanina samotni nie będą w stanie w pełni rozwinąć skrzydeł. Dlatego będąc obiektywnym dedykuję je raczej do małych i średnich pomieszczeń, a nie próbując zaklinać rzeczywistość namawiać Was do stawiania ich w 100 metrowych salonach. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, w nich również fajnie zagrają, niestety nie na maximum swoich możliwości, o co naprawdę warto powalczyć.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Ceny
Triangle Magellan Duetto 40th: 28 200 PLN
Triangle Magellan 40th S08: 5 195 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: dwudrożna, wentylowana, podstawkowa
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: TZ2900PM-MG
– Nisko-średniotonowy: 16 cm T16GM-MT10-GC1-V2
Skuteczność: 88 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 30 Khz (+/- 3 dB)
Impedancja: 8 Ω (min. 4.6 Ω)
Częstotliwość podziału pasma: 2 800Hz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-150 W
Wymiary (W x S x G): 45,9 (48 z kolcami) x 25,1 x 34,8 cm
Waga: 16,8 kg
Dostępne wersje wykończenia: Golden Oak, Shadow Zebrano, Space Black
Triangle Magellan 40th S08
Max. obciążenie: 35 kg
Wymiary (W x S x G): 44,9 x 44,9 (dolna podstawa); 35 (górna podstawa) x 41,9 (dolna podstawa); 24,9 (górna podstawa) cm
Waga: 4,45 kg
Odkryj najnowszą odsłonę szeroko uznawanej na rynku serii Magellan od Triangle! Z okazji jubileuszu 40-lecia marki, do oferty firmy wprowadzono zmodernizowane wydanie ikonicznych modeli: Quatuor, Cello, Duetto i Voce w limitowanej edycji.
Magellan 40th to ekskluzywna seria oferująca zarówno silne wrażenia dźwiękowe, jak i wizualne. Jest wynikiem bezustannego dążenia francuskiego producenta do osiągania w rzemiośle akustycznym jak najwierniejszego brzemienia. Perfekcyjnie dopracowane kolumny sprawiają, że każda nuta brzmi prawdziwie. Szerokie spektrum przetwarzania w połączeniu z niezwykłą mocą, zapewnia wierną reprodukcję wszystkich niuansów muzycznych. Muzyka odrywa się od głośników.
Technologie użyte w kolumnach Triangle Magellan 40th
Skrupulatna kontrola na każdym etapie – od projektu po produkcję – zapewniła jubileuszowej serii Magellan 40th fenomenalny poziom jakości. Każdą część wykonano z wysokogatunkowych materiałów, następnie sprawdzono pod kątem najmniejszych niedoskonałości. Triangle od wielu lat inwestuje w innowacyjne narzędzia rozwojowe, by nieustannie rozwijać jakość brzmienia swoich kolumn.
Dzięki najnowszemu oprogramowaniu symulacyjnemu i komorze bezechowej, przetworniki są modelowane poprzez rozległe symulacje komputerowe z wykorzystaniem oprogramowania CAD 3D. Wnikliwe badania drgań i mikroodkształceń zaowocowały specjalną architekturą obudowy, która rozwiązania czerpie między innymi z technologii wykonania używanych w konstrukcjach kontrabasu i wiolonczeli.
TZ2900PM-MG tweeter z kopułką magnezową
Jedna z głównych innowacji jubileuszowego wydania serii Magellan to znakomity głośnik wysokotonowy TZ2900PM, który jest wyposażony w nową generację kopułki ze stopu magnezu. Oferuje ona niezwykły stosunek sztywności do wagi, wpływając na poprawę liniowości i spójności odtwarzania wysokich tonów. Wydobywa wszystkie szczegóły wyższych harmonicznych.
Kształt TZ2900PM narodził się jako efekt komputerowego modelowania, które idealnie połączyło mechaniczne i akustyczne walory głośnika tubowego. Zlokalizowany u szczytu membrany korektor fazy ogranicza zniekształcenia i reguluje przetwarzanie wyższych częstotliwości oraz zapewnia liniowe pasmo przetwarzania. Kolejną nowością jest też tylna pokrywa tweetera zmniejszająca odbicia fal tylnych, ograniczająca zniekształcenia i poprawiająca pasmo przenoszenia w najwyższych rejonach. Głośnik wysokotonowy TZ2900PM-MG zapewnia wyjątkowo płynne odtwarzanie muzyki i dokładną reprodukcję dźwięku.
Kolumny podłogowe Triangle Magellan Quatuor 40th zostały dodatkowo wyposażone w przetwornik wysokotonowy również na tylnym panelu, co umożliwia wysyłanie fal dźwiękowych do przodu i tyłu. Dzięki temu dźwięk jest lepiej rozłożony oraz ułatwia znalezienie optymalnego miejsca umiejscowienia kolumn w pokoju odsłuchowym.
Przetwornik średniotonowy T16GM F100
16cm głośnik średniotonowy z papierową membraną i dopracowanym autorskim zawieszeniem odtwarza każdy rejestr wokalny z dużą naturalnością i bez najmniejszych podbarwień. Oferuje brzmienie najwyższej klasy w paśmie od 70 do 4000Hz.
T16GM to kulminacja doświadczeń i wielu lat prac rozwojowych francuskiego producenta nad koncepcją szerokopasmowego przetwornika średnich tonów. Średnie tony to najważniejszy element audiofilskiego przekazu muzycznego, dlatego Triangle zdecydowało się na otwarcie najbardziej zaawansowanego projektu badawczego. Badania prowadzone na T16GM F100 koncentrowały się na kształcie zawieszenia w kształcie litery „S” – wykonanego z włókien tekstylnych poddanych obróbce lateksem – jak również na modelowaniu profilu membrany z czystych włókien celulozowych. Do pomiaru głośników użyto laserowych przyrządów Klippel.
W środkowej części membrany znajduje się ultralekki stożek polipropylenowy anti-vortex, pokryty lateksowym materiałem tłumiącym. Zapobiega on wirom aerodynamicznym tworzącym się na środku membrany oraz redukuje nieregularności pracy głośnika, gdy pracuje on na skrajach swojego pasma przenoszenia. Ponadto, poprawia rozpraszanie wyższej średnicy. Super lekka celulozowa membrana średniotonowa pozwala osiągnąć najlepszy efekt końcowy: szybką reakcję impulsową, minimalizację czasu zatrzymania głośnika i brak podkolorowań.
Aby poprawić wydajność i liniowość napędu głośnika, przeprojektowano profil elementów biegunowych w sposób, który poprawia przepływ pola magnetycznego przez cewkę. Uwagę skupiono przede wszystkim na redukcji ogólnego poziomu zniekształceń poprzez poprawienie rozpraszania ciepła. W tym celu zaczerpnięto rozwiązanie znane z chłodzenia procesorów (system odprowadzania ciepła LHS2), które wyprowadza je poprzez tylną część kosza głośnika. W ten sposób udało się osiągnąć 10% poprawę odprowadzania ciepła w stosunku do konwencjonalnych rozwiązań. Głośnik został wyposażony w specjalne zaciski do kabli sygnałowych, aby nie zakłócały przepływu powietrza wokół głośnika.
Przetwornik niskotonowy z membraną SVA
Potężny i rozległy bas z 16-centymetrowych przetworników doskonale nadaje się zarówno do nowoczesnej muzyki, jak również do kwartetów smyczkowych lub wiolonczelowych. Jego opatentowana membrana SVA i system chłodzenia LHS2 zapewniają wyjątkowe odtwarzania rejestrów basowych i subbasowych. Podobnie jak w przypadku głośnika średniotonowego, prace rozpoczęto od symulacji rozmaitych rozwiązań mechanicznych i akustycznych, tak aby uzyskać przetwornik jak najbardziej uniwersalny, gotowy do zastosowania w obudowach o rozmaitej kubaturze.
Przetwornik posiada opatentowaną membranę SVA, który z łatwością radzi sobie z silnymi impulsami bez powodowania zniekształceń dźwięku. Ta modelowana komputerowo membrana kompozytowa charakteryzuje się strukturą „kanapkową”, składającą się z podwójnego arkusza włókna szklanego z wewnętrzną strukturą z masy celulozowej.
Układ napędowy wykonany jest z podzespołów wykonanych z najwyższej klasy specjalnych stopów metali oraz elementów magnetycznych, co poprawia siłę i homogeniczność pola magnetycznego. Specyficzny profil części biegunowych w połączeniu z jakością metali pozwala na wytworzenie silnego i jednorodnego pola magnetycznego.
Dzięki badaniom rozwojowym, kosz z odlewanego aluminium został poprawiony pod kątem mechanicznych właściwości, takich jak wygłuszenie pracy głośnika czy sztywność. Dzięki temu praca membrany pozostaje niezakłócona nawet przy największych wychyłach. Z kolei ramiona kosza zostały opracowane w sposób, który zapewnia jak najlepsze chłodzenie cewki. Głośnik wyposażono w specjalne zaciski do kabli sygnałowych, aby nie zakłócały przepływu powietrza wokół głośnika oraz nie poluzowały się przy jego ekstremalnej pracy.
Autorski system chłodzenia LHS2
Wszystkie przetworniki w serii Magellan 40th mają kosz z odlewanego ciśnieniowo aluminium o wysokiej sztywności, który zapewnia maksymalny prześwit dla promieniującej tylnej powierzchni membrany. Kosz składa się z dwóch części, a jego tylna pokrywa pełni funkcję chłodzącą. Przetworniki wyposażone są w pierścień przenoszący ciepło w kierunku osłony zewnętrznej (system LHS2), skutecznie je rozpraszając. Zdolność obsługi mocy dla każdego głośnika może przekroczyć nawet 200W RMS. System LHS2 zapobiega ryzyku przegrzania cewki i zapewnia lepszą wydajność.
Zwrotnica oparta o komponenty wysokiej jakości
Zwrotnice w serii Magellan 40th montowane są na miejscu, w zakładzie produkcyjnym Triangle we Francji. Do ich budowy producent wykorzystuje wyłącznie komponenty audio najwyższej jakości, skrupulatnie wybierane po wielu godzinach odsłuchu:
• Francuskie kondensatory MKP opracowane we współpracy z SCR Audio
• Rezystory ceramiczne o niskiej indukcji
• Cewki powietrzne o dużych przekrojach
Zapewniają one wysoką jakość dźwięku w całym zakresie pasma przetwarzania. Specyfika zwrotnic zastosowanych w serii Magellan 40th polega na zastosowaniu bardzo stromych nachyleń odcięcia (do 24 dB na oktawę), powiązanych z naturalnym spadkiem pasma przetworników, co gwarantuje doskonałą odpowiedź fazową.
Zastosowane zwrotnice zmniejszają ryzyko opóźnień. Co więcej, impedancje przetworników zostały zlinearyzowane, dzięki czemu działają jak czysty opór, zmniejszając obciążenie wzmacniacza.
Obudowa z warstw płyty HDF z elementami z litego drewna
Zakrzywiony kształt obudowy został wybrany, by ograniczyć zjawisko fali stojącej. Obudowę wykonano z warstw płyty HDF o dużej gęstości. W celu uzyskania pożądanego kształtu oraz sztywności, płyty formowano pod naprężeniem przez kilka tygodni.
Ten specjalny rodzaj architektury obudowy wynika z wnikliwego badania drgań i mikroodkształceń materiału. Pomiary zostały wykonane za pomocą akcelerometrów laserowych, po czym w optymalnych miejscach umieszczono wzmocnienia, zapewniając tym największą sztywność obudowy w stosunku do zakłóceń generowanych przez przetworniki. Proces ten pozwolił na wyeliminowanie wszelkich wibracji oraz wszelkich podbarwień dźwięku związanych z obudową.
Technologia SPEC (Single Point Energy Conduction)
Jest to technologia ograniczająca przenoszenie wibracji ze ścian i podłogi pomieszczenia na kolumny i w odwrotnym kierunku. Jest to możliwe dzięki przesunięciu punktu ciężkości kolumny z cokołu na kolec podpierający front kolumny, który ma zminimalizowaną powierzchnię kontaktu z podłożem. Kolec przejmuje większość wibracji z obudowy i rozprasza je bez przenoszenia na podłogę i ściany, których drżenie może zakłócać pracę kolumny. Technologia ta pochodzi z lutnictwa i jest powszechnie używana w konstrukcjach kontrabasu i wiolonczeli.
DPS2 – Dynamic Pulse System
Jest to system bipolarnego symetrycznego rozpraszania dźwięku, który niweluje efekt zbyt bliskiego dostawienia kolumn do ścian. Dodatkowy głośnik z tyłu obudowy pozwala na poszerzenie zakresu możliwości ustawienia kolumny w pomieszczeniu. Znacząco poprawione rozpraszanie wysokich tonów sprawia, że nawet przy zmianie miejsca odsłuchowego słuchacz odbiera dźwięk o balansie tonalnym zgodnym z intencjami konstruktora. DPS2 generuje najobszerniejszą, najstabilniejszą i najgłębszą scenę dźwiękową na rynku. Historia systemu DPS sięga roku 1988, kiedy to Triangle zaprezentował światu modele: Transept II, Zenith II oraz Elypse.
Ceny:
Magellan Quatuor 40th- (2 szt.) 72900 zł
Magellan Cello 40th – (2 szt.) 55900 zł
Magellan Duetto 40th – (2 szt.) 28200 zł
Magellan Voce 40th – (1 szt.) 15500 zł
Opinia 1
Z tego, że stawiający niegdyś na odczuwaną przez wielu melomanów, notabene świetnie zgrywającą się z wzmacniaczami lampowymi, pewnego rodzaju „bezpośredniość” prezentacyjną francuski producent kolumn Triangle jakiś czas temu zmienił nieco front działań, mam nadzieję, że nie tylko my na bazie kilku testów, ale również Wy po zapoznaniu się z jednym z nich znakomicie zdajecie sobie sprawę. Jeśli nie, wpisując nazwę firmy w wyszukiwarce, na przykładzie modelu Espirt Australe Ez niezobowiązująco uzupełnicie wiedzę. Oczywiście jak to zwykle bywa, takie działania dla jednych będą dobrym, a dla innych kontrowersyjnym ruchem, jednak bardzo ważnym w tym wszystkim jest to, że nadal mamy do czynienia z produktem o wysokiej skuteczności. To bardzo praktyczne, bowiem takie kolumny bez najmniejszego problemu pozwalają wysterować się nawet niezbyt mocarnym wzmacniaczom, co z automatu czyni je uniwersalnymi. Uniwersalność zaś ma to do siebie, że produkt staje się swoistym kandydatem do tak zwanego pierwszego wstępnego wyboru, a śmiem twierdzić, iż czasem nawet pośród „gorących audiofilskich głów” wieloletniego ożenku. Dlatego gdy w około-testowych rozmowach ze stacjonującym w Białymstoku dystrybutorem Rafko przewija się coś z portfolio tytułowego brandu, nie ma opcji, aby nie wylądowało u nas w redakcji. Takim to sposobem w dzisiejszej przygodzie przyjrzymy się rocznicowemu wydaniu stosunkowo niewielkiej jubileuszowej konstrukcji Triangle Antal 40th Anniversary.
Nasze bohaterki wizualnie bardzo mocno przypominają testowane niegdyś na naszych łamach kolumny Espirt Australe EZ. Z jednej strony mamy do czynienia z niby niezbyt wyszukanymi, bo prostopadłościennymi, wykończonymi jasnym fornirem i osadzonymi na połyskującej czernią szkła platformie nośnej skrzynkami, ale za to z drugiej z racji unikania często przereklamowanego przepychu, z łatwością wpisującymi się w praktycznie każdy wystrój pomieszczenia swoistymi akcesoriami wykończenia wnętrz. Wysokością około 110 cm i stosunkowo niewielką szerokością są dalekie od wrażenia wizerunkowego przytłaczania, a mimo to na ich froncie producentowi udało się zaaplikować mieniący się połyskiem magnezu tubki i wykończonego różowym złotem stożka znany z wielu aplikacji u Triangla tweeter, ciekawie odcinający się bielą papierowej membrany na tle jasnego forniru głośnik średniotonowy, pod nim dwa wykonane z miazgi drzewnej i włókna węglowego przetworniki basowe i tuż przy podłodze port bass-reflex. Oczywistym jest, że w potencjalny system jakoś trzeba je zaaplikować, dlatego bez burzenia wizerunku spokoju realizuje to zorientowany w dolnej części tylnej ścianki, jak przystało na wersję jubileuszową, umieszczony na platformie wykonanej z anodowanego na złoto aluminium zdublowany zestaw zacisków. Całość designu projektu Antali wieńczą informacyjne ryty o ich rocznicowości nie tylko na wspomnianej tablicy przyłączeniowej, ale również jako dodatkowa płytka na awersie pomiędzy przetwornikami niskotonowymi i wylotem tłoczonego przez nie powietrza z wewnątrz obudowy. Wieńcząc opis francuskich 40-ek nie mogę nie wspomnieć o kilku danych technicznych, z których najistotniejszymi są trój-drożność konstrukcji, ich skuteczność na poziomie 92dB i według producenta obciążalność dla wzmacniaczy ustalona na 8 Ohm.
Tak się ciekawie złożyło, że piękne Francuski zaliczyły dwie niezobowiązujące, jednak co bardzo istotne, w obydwu przypadkach brzemienne w pozytywne skutki sesje odsłuchowe. Mam na myśli początkowe zasilanie ich moim mocarnym, co prawda w klasie „A”, ale jednak tranzystorowym Gryphonem Mephisto, by w dalszej części testu zapiąć do nich niedawno testowaną lampową integrę BAT VK-80i. Co wypadło lepiej? Nie podejmuję się bezwarunkowo oceniać, gdyż bez względu na dramatyczną różnicę w wielkości konstrukcji i oddawanej mocy obydwu piecyków, systemowi z lampą jako wzmocnienia udało im się pokazać to coś. I oczywiście nie chodzi o bazującą na wysokiej skuteczności kolumn ponadprzeciętną kontrolę przekazu, natychmiastowość oddania najmocniejszych peaków muzycznych, czy powodowanie trzęsień ziemi, tylko tworzenie zarezerwowanej dla szklanych baniek aury. Tego nie da się osiągnąć z nawet najznakomitszym wzmacniaczem opartym o krzem, dlatego też nie dziwotą jest, że wielu melomanów za to „coś” jest w stanie oddać nieco z wymienionych przed momentem dźwiękowych aspektów.
Duński Mephisto w dobrym tego słowa znaczeniu targał nimi bez jakiejkolwiek litości. Pełna kontrola nad nawet najniższymi pomrukami wymagającej od kolumn dobrego prowadzenia basu muzyki zespołu Acid na płycie „Liminal” pokazała, że mimo niewielkich gabarytów zespołów głośnikowych sto metrów sześciennych mojego pomieszczenia nie robiło na nich specjalnego wrażenia. Mało tego. Nawet przy sporych poziomach głośności to nadal był bardzo przyjemny barwowo spektakl. Spektakl co prawda w głównej mierze nastawiony na planowe niszczenie moich narządów słuchu, jednak nie z racji zbytniego poziomu zniekształceń generowanych przez nieduże kolumienki w zbyt wielkiej kubaturze, tylko z racji mocnego podkręcenia gałki Volume. Podobnie było z muzyką rockową, która w oparciu o ostatnio uzupełnioną kolekcję grupy AC/DC krążkiem „Power Up” potrafiła nie tylko mocno uderzyć mnie falą dźwiękową, ale przy okazji fajnie podać tak ważne dla tej kapeli gitarowe riffy. Jednym słowem dostałem – oczywiście na miarę możliwości gabarytów Antali – bardzo fajny ogień w domenie szybkości prezentacji, a z drugiej dzięki odejściu marki od zbytniego rozjaśniania przekazu przyjemny pokaz pracy muzyków z przysłowiowymi wiosłami. Wiosłami niekrzyczącymi, ale nadal zadziornymi, czyli takimi jak lubię.
Jak można się domyślić, prezentowany przez francuską myśl techniczną świat nabrał innych rumieńców, gdy jako zasilanie posłużył mi lampowy BAT VK-80i. Ale spokojnie, przekaz podryfował nie w gorszą, a jedynie bardziej intymną stronę. Naturalnie w wartościach bezwzględnych – czytaj tabelkach – wszystkie wyniki musiały być nieco słabsze, jednak to podejście pokazało, że nie zawsze o atak, czy masowanie trzewi chodzi. Niby w poprzedniej konfiguracji wszystko było ok., ale konglomerat Triangli i lampy pokazał, z jaką łatwością muzyka jest w stanie przenieść mnie w malowany przez system w moim pokoju wirtualny świat bez użycia dedykowanych okularów 3D. Wystarczyło zamknąć oczy, by przy kontemplacyjnym jazzie spod znaku RGG „Mysterious Monuments On The Moon”, czy twórczości barokowej w stylu „El Cant De La Sybil-la” Jordi Savalla nie zauważyć, kiedy laser wrócił do pozycji spoczynku. Słowo klucz? Pewnie uważacie to za wyświechtane określenie, ale to było najprawdziwsza magia lampy. Przekaz w newralgicznych punktach lekko rozmyty, czasem w służbie przedłużania wybrzmień planowo poluzowany, ale zawsze pełen eteryczności, która sprawiała wrażenie pełnej namacalności. Po prostu bajka. Nic, tylko usiąść i zatopić się muzie.
Próbując zebrać obydwie przed momentem przedstawione sesje w jedną w miarę zrozumiałą całość, zdaję sobie sprawę, iż świat oparty o próżniowe bańki nie jest dla każdego i wielu z Was wybierając tranzystor nie pójdzie tą drogą, jednak istotą mojego pokazania dwóch starć było udowodnienie, że jak na jubileuszowy produkt przystało, Atale 40th Anniversary radziły sobie w każdym, nie oszukujmy się oczekującym całkowicie innego podejścia do muzyki temacie. Jasne, że każde wzmocnienie finalnie miało swoje repertuarowe preferencje, jednakże zapewniam, nawet te z pozoru odległe od obiegowych opinii dla każdego rodzaju wzmocnienia sprawiały mi wiele przyjemności ze słuchania. To zaś udowadnia pewnego rodzaju uniwersalność kolumn. Tylko zwróćcie uwagę, iż w tym momencie nie mam na myśli spowodowanej wysoką skutecznością ich łatwości do wysterowania, a podołanie różnorodnym gatunkom muzycznym. I bez znaczenia czy agresywnym, czy melancholijnym, gdyż wspominana we wstępniaku zmiana priorytetów brandu z mocnej transparentności przekazu na jego bardziej kulturalną odmianę, nie zdusiła w opiniowanych paczkach swobody oddania nawet najdrobniejszego sonicznego niuansu, czego przy takich zabiegach wielu producentom nie udaje się utrzymać. Brawo.
Jak oceniam nasze bohaterki? To chyba jasne. Przy stosunkowo niedużych gabarytach świetne prezentują się wizualnie, a przy tym w zależności od reszty toru potrafią zagrać praktycznie każdą muzykę. Mało? Myślę, że przy takich pieniądzach nie ma co szukać dziury w całym, bo wszystko jest w jak najlepszym wydaniu. Komu bym je dedykował? Być może Was zaskoczę, ale wszystkim. Jak to możliwe? Już wyjaśniam. Na bazie tego co usłyszałem u siebie, sądzę, iż bez jakichkolwiek obaw można je najpierw nabyć, a dopiero później określać się, czy bliżej nam do lampy, czy tranzystora. Jak wynika z testu, tu i tu mają dużo do powiedzenia.
Jacek Pazio
Opinia 2
Zmiana kodu na 4-kę z przodu to dla jednych pretekst do jako-takiego ustatkowania, dla innych zakupu odpowiednio „szałowej” zabawki w stylu będącego przedłużeniem … ego sportowego turladełka, bądź pochodzącej z własnego rocznika butelki. Generalnie chodzi o spełnienie czysto hedonistycznej zachcianki, której realizację tłumaczy właśnie kolejny krzyżyk na karku. Skoro populacja świętujących konsumentów a tym samym „ssanie rynku” nie maleje nie dziwi fakt, iż i dostawcy wszelakich dóbr luksusowych wykorzystują nadarzające się okazje do wprowadzania własnych, jubileuszowych wypustów bądź kolejnych inkarnacji modeli na swój sposób przełomowych. Skoro bowiem można coś, co już raz się wymyśliło, sprzedać po raz wtóry zmieniając jedynie to i owo, bądź wręcz ograniczając się li tylko do jubileuszowej tabliczki i klauzuli limitacji, to czemuż z nadarzającej się okazji nie skorzystać. Oczywiście, o ile tylko cena takiej „limitki” nie jest zbytnio napompowana a wygląda / gra przy tym lepiej aniżeli protoplasta, to pod względem etycznym / moralnym nie można mieć nikomu nic do zarzucenia, tym bardziej, iż Hi-Fi, wbrew temu, co część z nas uważa, to nie towar pierwszej potrzeby zapewniający podstawy egzystencji. Dlatego też bez zbytniej spinki a jedynie kierowani najzwyklejszą ludzką ciekawością, dzięki pomocy białostockiego Rafko (dystrybutora marki) postanowiliśmy rzucić uchem cóż też ciekawego kryje się za najnowszą, w dodatku jubileuszową odsłoną znanych i lubianych Triangli Antal 40th Anniversary.
W ramach niezobowiązującego wprowadzenia pozwolę sobie założyć, iż zarówno samego producenta – Triangle Electroacoustique, jak i samych Antali nikomu, choćby śladowo zainteresowanemu tematem audio, przedstawiać nie trzeba, gdyż po pierwsze francuski wytwórca jest zadomowiony na naszym rynku od … niepamiętnych czasów a po drugie same Antale to obok Comète-k poniekąd nieustająco dobrze sprzedający się „koń pociągowy” ichniejszego portfolio. W dodatku koń, który nie dość, że jaki jest każdy widzi, to nader udanie ewoluujący wraz ze zmianą gustów współczesnych odbiorców. Zanim jednak przejdziemy do znęcania się nad brzmieniem warto rzucić okiem na aparycję wizytujących nas kolumn. O ile bowiem pierwsze wersje Antali niczym specjalnym za gałkę nie łapały, gdyż obudowy przez dłuższą część ich żywota były fabrycznie przyoblekane w niby estetyczną, jednak daleką od szlachetności naturalnego forniru czarno-rudą folię winylową (najpierw rude były fronty a boki czarne a później na odwrót), to wraz z wiekiem sytuacja ulegała zauważalnej poprawie, vide optymalizacja kosztów własnych i wpływy księgowości schodziła na dalszy plan. Jako sztandarowy przykład zerwania z niezbyt licującym z rangą tytułowych kolumn wykończeniem najlepiej przywołać zjawiskowe, również jubileuszowe Antal 30th Anniversary (30ème Anniversaire), jednak nie w standardowej, asekuranckiej czerni i bieli, lecz iście zjawiskowym fornirze Mahoń Acajou. O ile jednak jeszcze dekadę temu myśląc Triangle, przynajmniej w wersji podłogowej oczywistym było spodziewanie się powszechnej obecności charakterystycznego, przerośniętego kolca odsprzęgającego konstrukcję od podłoża, to bodajże od momentu powołania do życia linii Esprit EZ, do której Antale należą owego artefaktu im poskąpiono, więc jeśli ktoś z Państwa uzna, że nie ma kolca – nie ma Triangli, to nie pozostaje mi nic innego jak zarekomendować eksplorację wyższych (Genèse, Signature i Magellan) serii. Pozostałej zaś części, na otarcie łez producent znad Sekwany proponuje dwa eleganckie forniry – palisander (santos) i jawor (sycomore), oraz stanowiące odpowiednik wyszukanych dodatków detale z anodowanego szczotkowanego aluminium w kolorze różowego złota i odpowiednio sygnowane szklane cokoły z perforowanym gumowym insertem tłumiącym drgania obudowy.
Fronty tytułowych, mierzących nader akceptowalne 113 cm podłogówek zdobi zestaw czterech autorskich przetworników, w których gronie znajdziemy najnowszą wersję 25mm kopułki TZ2500 z anodowanego na kolor różowego złota magnezu, 165mm średniotonowiec z 100% naturalnego papieru celulozowego oraz duet 165mm na nowo opracowanych basowców o sztywnych membranach z miazgi drzewnej, lnu i włókna węglowego. W dolnej części frontu wygospodarowano jeszcze miejsce na sporej średnicy łagodnie wyprofilowany port bas-refleks oraz stosowny, jubileuszowy szyld. Przenosząc wzrok na ścianę tylną tuż przy podstawie znajdziemy niewielką czarną tabliczkę znamionową i tuż nad nią drugą, zdecydowanie bardziej elegancką z anodowanego szczotkowanego aluminium w kolorze różowego złota z podwójnymi, zakręcanymi terminalami głośnikowymi. Od strony nieco bardziej technicznej, zgodnie z tradycją, mamy do czynienia z wysokoefektywną ( 92 dB/W/m) konstrukcją trójdrożną z częstotliwościami podziału zwrotnicy przypadającymi na 3500Hz i 215Hz oraz stosunkowo przyjaznej 8 Ω impedancji nominalnej z 3 Ω minimum.
Przechodząc do walorów sonicznych naszych dzisiejszych bohaterek warto podkreślić, że o ile jeszcze kilkanaście lat temu jeszcze można było wysnuwać wnioski o pewnej zależności pomiędzy reprezentowaną szkołą brzmienia a pochodzeniem danej konstrukcji, to w chwili obecnej mało kto przy zdrowych zmysłach i chociażby podstawowej wiedzy takimi teoriami chciałby się dzielić. Pół żartem pół serio można byłoby za grającym Leva Andropova w „Armageddonie” Peterem Stormarem uznać, że „amerykańskie, czy rosyjskie i tak wszystkie robione na Tajwanie” i byłoby w tym sporo prawdy, gdyż swoje zrobiła globalizacja a i znacząco wpływająca na aspekt finansowy unifikacja też ma co nieco za uszami. Krótko mówiąc rodowód danego komponentu ma taki związek z jego brzmieniem jak 500+ z przyrostem naturalnym. Chodzi bowiem o niezbity fakt, iż o ile początkowo Triangle uchodziły za „charakterne” i przez to dedykowane dość wąskiemu gronu odbiorców o jasno sprecyzowanych gustach, o tyle od ładnych paru lat owa firmowa „charakterność” uległa głębokiej przemianie i ucywilizowaniu. Co prawda podczas dotychczasowych spotkań z powstającymi w Villeneuve-Saint-Germain kolumnami bodajże każdorazowo wspominaliśmy o takowej metamorfozie, jednak i w tym wypadku warto nieco odświeżyć temat. Nie da się jednak ukryć, że dzięki wrodzonej wysokiej skuteczności Antale nawet przy najbardziej szaleńczych a przy tym zagmatwanych tempach nie wykazują najmniejszych problemów z timingiem. Każdy dźwięk trafiony jest w punkt, muzyka płynie wartkim nurtem a słuchacz nie ma chwili by wziąć oddech. Ot taki muzyczny rollercoaster, oczywiście pod warunkiem, gdy sięgniemy po odpowiedni ku temu repertuar w stylu obłąkańczych pląsów na „Pandora’s Piñata” Diablo Swing Orchestra, bądź wirtuozerskich popisów na „Paganini: Diabolus in Musica” Salvatore Accardo i London Philharmonic Orchestra. Jest spontaniczność, jest dynamika i na tyle zauważalna, w pełni odczuwalna dawka adrenaliny, że utrzymanie kończyn w spoczynku graniczy nie tyle z niemożnością, co wręcz cudem. Co istotne, przynajmniej teoretycznie połączenie ekspresyjnych dęciaków i ostrego rockowego łojenia z wysokotonową, metalową tubką w większości przypadków powinno skończyć się jeśli nie ciężką migreną, to chociażby gruntownym zdjęciem płytki nazębnej. Tymczasem Triangle, choć góry nie szczędziły i o jej złagodzeniu nie było nawet mowy potrafiły pogodzić ilość przekazywanych informacji z ich jakością, oferując rześki, acz niezwykle gładki i śmiało można uznać, że również wyrafinowany przekaz. Śmiem wręcz twierdzić, iż bez większego trudu można znaleźć na rynku konstrukcje wykorzystujące jedwabne/tekstylne przetworniki wysokotonowe, które w porównaniu z Antalami ten sam materiał zagrałyby zdecydowanie bardziej ofensywnie, czy wręcz „kwadratowo”.
Przesiadka na nieco wolniejsze, bardziej dostojne tempa, czyli moje dyżurne misterium pod postacią „Misa Criolla / Navidad Nuestra” Ariela Ramireza w wykonaniu niezastąpionej Mercedes Sosy i … do głosu doszła jeszcze jedna, wielce pożądana składowa – fenomenalna przestrzeń. I to przestrzeń z niezwykle precyzyjnie rozlokowanymi tak instrumentami, jak i solistami. W dodatku nie były to byty niezależne, odseparowane i zamknięte we własnych szklanych bańkach, lecz ludzie z krwi i kości pomiędzy którymi dochodziło do interakcji i wzajemnego przeplatania. Triangle co prawda jasno i wyraźnie wskazywały gdzie każdy ma swoją miejscówkę, ale reprodukowany materiał przedstawiał jako homogeniczną całość a nie luźny zbiór niekoniecznie związanych ze sobą dźwięków. Wokal Sosy był niezwykle komunikatywny, ekspresyjny i o ile na co dzień przyzwyczajony jestem do nieco intensywniejszego jego wypełnienia, to biorąc pod uwagę niezwykle przystępną cenę francuskich kolumn nie widzę powodu, by powyższą obserwację uznać za jakiś istotny mankament. Tym bardziej, że jest on stosunkowo łatwy do skorygowania – doprowadzenia do poziomu naszych wymagań, czy to za pomocą okablowania, czy też amplifikacji, co dane mi było empirycznie sprawdzić podczas przesiadki z dzielonki Trigon Dialog & Monolog na lampowy duet Balanced Audio Technology VK-80 & VK-90T. Nie sposób jednak przy tejże okazji wspomnieć, iż wbrew pozorom, czyli wysokiej skuteczności i „przyjaznej” impedancji tytułowym podłogówkom służą mocne wzmacniacze. Proszę więc nie przejmować się bajkami z mchu i paproci o przeciwwskazaniach dotyczących takich konfiguracji. Okazuje się bowiem w praktyce, że Triangle właśnie z muskularną tak pod względem mocy, jak i wydajności prądowej amplifikacją dostają wiatr w żagle odwdzięczając się nad wyraz energetycznym, świetnie kontrolowanym a przy tym pozbawionym jakichkolwiek oznak nerwowości dźwiękiem.
Nie da się ukryć, że Triangle Electroacoustique zachowując szacunek dla swojej brzmieniowej spuścizny nader zgrabnie wpasowało się w wymagania i gusta współczesnych odbiorców. Bazując na własnych przetwornikach z jednej strony zwinnie uciekło poza ramy powszechnej unifikacji, gdyż chociażby ze względu na autorskie wysokotonowce trudno francuskie kolumny pomylić z jakimkolwiek konkurencyjnym wyrobem a drugiej zachowując własną tożsamość nie dało zepchnąć się do niszy zarezerwowanej dla konstrukcji najdelikatniej mówiąc tyleż oryginalnych i nietuzinkowych, co po prostu dziwnych. I tytułowe Antale 40th Anniversary są tego najlepszym przykładem. Wpisując się w mainstreamową estetykę Hi-Fi reprezentują również cechy, które leżą u podstaw ich długowieczności – zaraźliwą spontaniczność i żywiołowość, jednak podane ze smakiem i umiarem, co finalnie prowadzi do większego zaangażowania słuchacza. Jeśli dodamy do tego nader rozsądną cenę to coś czuję w kościach, że model ten nie raz i nie dwa pojawi się jeszcze we francuskim portfolio w jubileuszowej odsłonie.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Wzmacniacz zintegrowany: BAT VK-80i
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora, BAT VK-80, Trigon Dialog
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, BAT VK-90T, Trigon Monolog
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon Transrotor Leonardo 40/60 TMD
– wkładka Phasemation PP-200
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Cena: 14 945 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: podłogowa, trójdrożna
Zastosowane przetworniki
– 1 x 1″ (25mm) tytanowa kopułka z serii TZ2500
– 1 x 6.5″ (165mm) celulozowy średniotonowy
– 2 x 6.5″ (165mm) niskotonowe z membraną z masy celulozowej i włókna węglowego
Skuteczność: 92 (dB/W/m)
Pasmo przenoszenia: 37 Hz – 22 KHz (+/- 3 dB)
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 3500Hz / 215Hz
Moc: 140 W
Impedancja: 8 Ω nominalna, 3 Ω minimalna
Wymiary (S x G x W): 200 x 345 x 1090 mm
Wymiary z cokołem (S x G x W): 300 x 424 x 1128 mm
Waga: 29,8 kg
Opinia 1
Znacie kolumny, które w temacie uzyskania z ich oferty brzmieniowej zjawiskowej, bo ociekającej magią soczystości, a przez to ponadprzeciętnej muzykalności przekazu od lat uważane są za bardzo wymagające? Nie odpowiadajcie, gdyż było to pytanie z gatunku retorycznych. Oczywiście chodzi o będącą bohaterem dzisiejszego testu francuską markę Triangle. Powiem więcej, to do niedawna był również mój przez lata wyrobiony różnymi odsłuchami, pogląd na osiągnięcia tego producenta. Jednak do czasu. Jakiego? Chwili opisywanego dzisiaj starcia, które niesie ze sobą taki oto przekaz: „Zapomnijcie o dawnym postrzeganiu tytułowego podmiotu znad Loary jako z natury nader odważnie rysującego krawędzie wątłych w kwestii masy dźwięków”. Nie, nie piszę tego w pandemicznym amoku. Powodem wygłoszenia takiego oświadczenia jest poniżej przelany na klawiaturę sparing przy muzyce, który mocno przewartościował moje dotychczasowe tak zwane lokowanie produktu. A w tym wszystkim najistotniejszy jest fakt odegrania głównej roli nie przez przedstawiciela szczytu oferty, tylko zaproponowany do testu przez białostockiego dystrybutora Rafko, znacznie niżej stojący w hierarchii cenowej model wolnostojących kolumn Triangle Esprit Australe EZ.
Jak dokumentują fotografie, tytułowe panny przy sporej, bo osiągającej 117 cm wysokości są przyjemnie dla oka smukłe. Ale to jest dopiero przedsmak czekających nas dobrodziejstw inwentarza, bowiem mimo aparycyjnej filigranowości w kwestii technikaliów uzbrojone są po przysłowiowe zęby. I nie chodzi jedynie o ich front. Jednak rozpoczynając głębsze przybliżanie francuskiej myśli technicznej od jego połaci, gołym okiem widać aż trzy przetworniki niskotonowe, jednego średniaka i stożkowy gwizdek, a pod nimi sporej średnicy port bass-reflex. To zaś ze sporą dozą pewności pozwala domniemać, iż z czym jak z czym, ale z oddaniem nawet najbardziej wymagającego niskiego rejestru nie powinny mieć jakiegokolwiek problemu. Idźmy dalej, czyli na przeciwległą płaszczyznę w postaci rewersu kolumn. Tam czeka nas kolejna niespodzianka, gdyż konstruktorzy mając na uwadze wymagania melomanów co do jak najwierniejszego oddania realiów głębi budowanej w naszych domach sceny muzycznej, w górnej części pleców Australi EZ zaaplikowali dodatkowy, wzmacniający jej propagację w tył tweeter. To ostatnimi czasy jest dość częsty zabieg, który bez względu na potencjalne narzekanie ortodoksyjnie nastawionych do tego typu gadżetów osobników homo sapiens bezapelacyjnie świetnie działa. Oczywiście opisując plecy naszych bohaterek nie można zapomnieć o zlokalizowanych tuż nad podłogą podwojonych terminalach przyłączeniowych. Zaś wieńcząc całość opisu dodać, iż całość konstrukcji poprzez wstawkę z płata perforowanej gumy, posadowiono na uzbrojonej w cztery kolce, nadającej designerskiej ekskluzywności kolumnom, szklanej podstawie.
Pamiętacie teorię odnośnie niskich rejestrów, jaką snułem w akapicie przybliżającym aspekty techniczne Triangli? Z pewnością tak, dlatego przyjemnością informuję, iż nic a nic się nie pomyliłem. Kolumny w trakcie testu nie miały najmniejszego problemu z oddaniem zamierzeń artystów w domenie dolnych partii pasma przenoszenia praktycznie w żadnym rodzaju muzyki z ciężkim rockiem i elektroniką włącznie. Mało tego. Owa bateria głośników basowych w najmniejszym stopniu nie wychodziła przed szereg oferując słuchaczowi niekontrolowaną lawę niskich pomruków, tylko przy dobrym osadzeniu każdej twórczości muzycznej świetnie wspierała w nasyceniu przekazu średni zakres. To natomiast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kreowało tak poszukiwaną przez wielu miłośników dobrej jakości muzyki mocną dawkę muzykalności opiniowanych konstrukcji. Jednak na tyle solidnie i ciekawie umocowaną, że nie potrzebowałem zbyt wiele czasu, by oderwać się od swoich dotychczasowych przyzwyczajeń w obcowaniu z konstrukcjami tego producenta i z przyjemnością zatopić się w obecnie bardzo bliskiej moim oczekiwaniom prezentacji. To jednak nie koniec dobrych wieści. Mianowicie chodzi mi o najwyższe tony. Te dotychczas można by powiedzieć, zawsze były nader zjawiskowe. Jednak jak to zwykle bywa, owa nadprogramowa „zjawiskowość” na dłuższą metę często staje się trudna do zaakceptowania. Dlatego też inżynierowie znad Loary idąc tropem tchnięcia w muzykę dawki magii lekko je ostudzili. Ale uspokajam. Nie zabili ich lotności i świetnego rozbłyskiwania w eterze między kolumnami, tylko lekko posłodzili. Taki zabieg we współpracy z resztą pasma spowodował, że nagle dawniej kojarzone z mocną, niestety przez niektórych uważaną za zbyt mocną krawędzią dźwięku, wespół z niedoborem jego nasycenia, kolumny, teraz stały się oazą napowietrzonego, świetnie wyważonego w domenie ciężaru instrumentów muzycznych, wydarzenia artystycznego. W efekcie po zapoznaniu się z nowym pomysłem na muzykę według Triangla, nie pozostawało mi nic innego, jak z przyjemnością przemierzać posiadane zasoby płytowe, by na koniec zdać z tego rzetelną relację. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu w znaczącej większości pozytywną, gdyż jedynym zbyt przyjemnie w stosunku do zamierzeń muzyków, wybrzmiewającym nurtem była elektronika. Nie w jakiś szczególny sposób ospałe, czy bez oddechu, tylko zbytnio kulturalnie. To naturalnie było pokłosiem policzenia zwrotnic tytułowych kolumn w estetyce spójności wokół muzykalności odtwarzanego materiału i po wzięciu tego pod uwagę okazywało się być szukanym na siłę problemem. Jednak w wartościach bezwzględnych mogłoby być nieco wyraziściej – czytaj przenikliwie, co oczywiście da się podkręcić zmianą okablowania. Ale zapewniam, to jedyna twórczość zbyt mocno dotknięta nowym wcieleniem brzmienia oferty Triangla. Reszta, a w szczególności muzyka dawna i wszelkiego rodzaju jazz czerpały z nowego sznytu grania pełnymi garściami. Powodem była konsekwentna otwartość kreowanych w eterze zapisów nutowych, teraz jedynie z przesuniętym w dół punktem jego ciężkości, co jest wręcz nieodzownym narzędziem do dobrego zaprezentowania zapisanych na płytach spotkań muzyków czy to w kubaturach kościelnych, na koncertach rockowych, a nawet dobrze zrealizowanych warunkach studyjnych. Tylko tyle i aż tyle.
Nieco odmienny aniżeli w muzyce dla duszy aspekt brzmienia okazał się być pozytywnym dla muzyki buntu. Rock i wszelkie jego odmiany również zyskiwały na witalności prezentacji, jednak w znacznej mierze największą wartością dodaną było jej nasycenie, pozwalające instrumentom i wokalistom osiągnąć nie tylko dobrą wagę, ale również w momencie odgrywania swoich solowych trzech groszy w danym wydarzeniu, ułatwiając im przebicie się przez ścianę estradowego natłoku informacji. Kiedyś przy użyciu Triangli wydawało mi się to awykonalne, a teraz po umiejętnych korektach okazało się być przyjemnie zrealizowane, za co należą się zasłużone brawa.
Jestem w stanie uwierzyć, iż większość z Was śmie snuć w stosunku do moich spostrzeżeń solidną dawkę nieufności. Przyznam szczerze, że ja w podobnej sytuacji prawdopodobnie zachowałbym się podobnie. Tymczasem w przeciwieństwie do Was, ja jestem tuż po zderzeniu z powyższą szkołą grania na własnym podwórku i pod każdym słowem podpisuję się dwoma rękami. Dlatego też bazując na wyżej wyartykułowanych obserwacjach dla praktycznie wszystkich mam dobrą wiadomość. Tytułowe Triangle Espirt Australe EZ powinny znaleźć się na liście odsłuchowej prawie każdego poszukiwacza nowej konfiguracji swojego zestawu audio. Powodem jest przekonanie, iż przy dobrym dociążeniu dźwięku i jego znakomitym otwarciu są bardzo duże szanse na wpisanie się w każdą potencjalną układankę. Czy tak się stanie? Niestety piłeczka znajduje się po Waszej stronie.
Jacek Pazio
Opinia 2
W czasach totalnej globalizacji, gdy świat po prostu się „skurczył” i to, czy zamawiamy coś ze sklepiku za rogiem, czy od producenta np. z Bali dla statystycznego konsumenta przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Spora w tym zasługa jednego z najpopularniejszych serwisów sprzedażowo-aukcyjnych, który w sposób niezwykle skuteczny udowodnił milionom nabywców, że wcale nie są zdani na lokalnego dostawcę, skoro z odległych zakątków CHRLD mniejsza, bądź większa duperelka, gadżet, bądź ciuch może przyjść nie dość, że w skończonym czasie, to jeszcze za przysłowiowe grosze. Taka dywersyfikacja źródeł dostaw dóbr wszelakich dla przeciętnego „kowalskiego” jest niewątpliwie korzystna, gdyż nic tak pozytywnie nie wpływa na ceny i jakość towarów jak właśnie konkurencja. Zmieniając jednak perspektywę i analizując powyższe zjawisko z punktu widzenia producenta jasnym staje się, że kiedy on udaje się na zasłużony odpoczynek zawsze znajdzie się ktoś, kto właśnie gdzieś, po drugiej stronie globu właśnie wchodzi na pełne obroty. Ot, swoiste przekleństwo wynikające z shakespeare’owskiego „Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”. Jak się bowiem okazuje człowiek nie Fregata i nie dość, że spać nieco dłużej niż dwa kwadranse (znane są przypadki 12s snu) jednak musi a i z wyłączeniem na ten czas jednej półkuli i jednego oka ma pewne problemy. Czemu ma służyć powyższa dywagacja? Oczywiście możliwie niezobowiązującemu wprowadzeniu do spotkania z naszymi dzisiejszymi bohaterkami, które „oczy” mają nie tylko z przodu, lecz również z tyłu „głowy”. O kim, a raczej o czym mowa? O wyposażonych w system DPS (Dynamic Pulse System), czyli w umieszczony na tylnej ścianie dodatkowy przetwornik wysokotonowy, kolumnach Triangle Esprit Australe EZ, z którymi mieliśmy okazję spędzić kilka ostatnich tygodni.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zamiast piąć się ku topowi cennika, wykazując się zaskakującą przewrotnością, dystrybutor francuskiej marki – białostockie Rafko, raczy nas przedstawicielami poszczególnych serii według trudnego do rozszyfrowania klucza. Recenzencką przygodę z Triangle’ami rozpoczęliśmy bowiem od modelu Alpha z serii Signature , by następnie z puli flagowych Magellanów gościć u siebie strzeliste Quatuory oraz filigranowe Duetto i gdy wydawać by się mogło, że logiczną byłaby dostawa jeśli nie Grand Concert, to przynajmniej Concerto trafiły do nas … egzystujące nie oczko a dwa niżej w firmowej hierarchii – w serii Esprit podłogówki Australe EZ. Rozczarowujące? Bynajmniej, gdyż akurat w przypadku Triangle od ładnych kilku lat obserwuję nader ciekawe zjawisko polegające na eksperymentowaniu i wdrażaniu kolejnych nowości, czy też modelowania dźwięku właśnie w niższych seriach, by po zdobyciu doświadczeń i przeanalizowaniu wszystkich spływających z rynku informacji zwrotnych najbardziej trafne i dobrze rokujące decyzje implementować w bardziej „drażliwych” obszarach własnej działalności.
Czego by jednak nie mówić Australe EZ, jako zwieńczenie linii Esprit prezentują się nad wyraz okazale. Mierzące blisko 120 cm trójdrożne, pięciogłośnikowe podłogówki wyposażono w dwa (po jednym z przodu i tyłu) autorskie uzbrojone w charakterystyczne przypominające pocisk korektory i umieszczone w elegancko wypolerowanych chromowanych tubkach 25 mm tweetery TZ2500, 6,5” celulozowy, mlecznobiały średniotonowiec i imponującą baterię trzech, również 6,5” kompozytowych basowców. Ujście układu bas refleks ulokowano tuż przy podłodze, nieco ponad eleganckim szklanym cokołem. Szkło i kolumny niezbyt się lubią? Możliwe, jednak nie w tym przypadku, gdyż w Triangle’ach do szklanej tafli bezpośrednio przymocowano jedynie odsprzęgające od podłoża eleganckie stożki, natomiast pomiędzy skrzynią kolumny a szklaną taflą umieszczono perforowany gumowy absorber. Skoro o obecności na ścianie tylnej przetwornika wysokotonowego poinformowałem już na wstępie to teraz jedynie dodam, iż Triangle posiadają solidne, umieszczone na szyldzie ze szczotkowanego aluminium, podwójne terminale głośnikowe. Jedynym detalem, do którego można byłoby się przyczepić jest zastosowanie niezbyt wyrafinowanej drewnopodobnej okleiny winylowej, zamiast naturalnego forniru, co warto brać pod uwagę przy dokonywaniu wyboru i ewentualnie zastanowić się nad białym, bądź czarnym lakierem „fortepianowym”.
Skupiając się na brzmieniu dzisiejszych bohaterek pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż doskonale pamiętam czasy, gdy zarówno Triangle, jak i inne konstrukcje znad Sekwany, jak Cabasse, czy nieco mniej u nas popularne BC Acoustique, śmiało można było zaliczyć do „francuskiej szkoły” grania, czyli estetyki w której góry nigdy, ale to przenigdy, nie brakowało. Dyplomatycznie można je było zatem uznać za dość „rześko” i „świeżo” grające, co w tzw. okamgnieniu dzieliło ich słuchaczy na gorących zwolenników, jak i tych, którzy niespecjalnie za nimi przepadali. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że to było kiedyś i niewiele ma wspólnego z aktualną ofertą, przynajmniej Triangle’a, co z resztą nader namacalnie udowadniały zarówno ww. modele, jak i tytułowa parka.
Australe EZ oferują bowiem zaskakująco spójny a zarazem dynamiczny przekaz w którym nie sposób doszukać się ponadnormatywnej aktywności góry pasma i to pomimo wykorzystania zdublowanej baterii tweeterów. W zamian za to otrzymujemy niezwykłą swobodę i rozmach prezentacji, której zgodnie z zaleceniami producenta lepiej w mniejsze aniżeli 30 metrowe pokoje nie próbować wcisnąć. W dodatku z dawnej, zadziornej maniery pozostawiono wszystko co najlepsze, czyli spontaniczność i niezwykłą szybkość a z kolei nie wszystkim będąca w smak „lekka” ofensywność i bezpardonowość ewoluowały do fenomenalnej, wręcz rozdzielczości i wyrafinowania. Nawet nagrywany „na odległość” – pandemiczny, progrockowy koncept album „Sola Gratia” Neala Morse’a, jak i bez porównania bardziej epicki, żeby nie powiedzieć patetyczny, „01011001” Ayreon nader szczelnie wypełniły nasz blisko czterdziestometrowy OPOS gęstym i organicznym dźwiękiem o niezwykle soczystej i dojrzałej konsystencji. Bezpardonowe, elektroniczne wizgi i gitarowe riffy, nie tracąc nic a nic ze swojej struktury, przeszły na nieco cieplejszą i krągłą stronę mocy, dzięki czemu oba powyższe, niezbyt wpisujące się w audiofilskie kanony, albumy wcale nie odstręczały niezbyt wyrafinowaną realizacją. Po prostu scena nie oszałamiała taką precyzją i wieloplanowością jak np. na „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptici, natomiast aspekt emocjonalny i linia melodyczna nie straciły nawet odrobiny ze swojej atrakcyjności.
Patrząc na nader imponująca baterię wooferów można było by spodziewać się istnego trzęsieni ziemi. Jednak całe szczęście francuscy konstruktorzy zachowali umiar i równowagę pomiędzy ilością i jakością najniższych składowych. Nie oznacza to bynajmniej, że basu było mało, bądź, że był suchy, czy nazbyt zwarty, gdyż śmiało można uznać, iż nawet podczas najbardziej karkołomnych partii nie cierpieliśmy z powodu jego niedoboru, ale też nie próbował wedrzeć się tam, gdzie go na materiale źródłowym po prostu nie było. Niczym filmowy „Przyczajony tygrys, ukryty smok” jedynie czekał na odpowiedni moment, by z pierwotną siłą uderzyć i powalić niczego niespodziewającego się słuchacza na łopatki. Swobodę i rozmach najniższych składowych reprodukowanych przez Triangle śmiało można porównać do nad wyraz szczodrych pod tym względem Dynaudio Contour 60, z tą tylko różnicą, że nad Australami łatwiej było zapanować. Wybornie wypadł odsłuch „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, gdzie syntetyczny bas nader spontanicznie dewastował nasz oktagon, jednocześnie nie zawłaszczając pasma zarezerwowanego na bardziej naturalne instrumentarium.
Na tym, jakże solidnym, fundamencie oparto nie mniej atrakcyjną średnicę i równie intensywne, lecz przyprószone złotem wysokie tony. Począwszy od ciepłego, aksamitnego wokalu René Marie na „How Can I Keep from Singing?” po nader ekspresyjną artykulację Skin na „An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie otrzymywaliśmy pełne spektrum informacji, jednak bez podkreślania sybilantów, z którego jeszcze kilka lat temu Triangle by z pewnością nie zrezygnowały. Jeśli dodamy do powyższej listy zalet nieosiągalne dla większości konwencjonalnych konstrukcji efekty przestrzenne oznaczające w tym przypadku nie sztuczne, pochodzące z DSP „wodotryski”, lecz raczej bliższe prawdzie oddanie akustyki pomieszczeń w jakich dokonywano nagrań otrzymamy nad wyraz atrakcyjny i bynajmniej nieprzesadzony obraz francuskich kolumn.
Triangle Esprit Australe EZ to kolejny dowód na to, że nad Loarą „grupa trzymająca władzę” nieco spuściła z tonu i swoją uwagę z bezkompromisowości skierowała ku szeroko rozumianej eufonii. Dzięki temu francuskie kolumny czarują muzykalnością, barwą i dynamiką nie raniąc przy tym co wrażliwszych uszu, łaskawie dopuszczając do odsłuchu nawet nieco gorsze realizacje. Nie wiem jak w Państwa mniemaniu, jednak moim zdaniem to krok w zdecydowanie właściwym kierunku. Tym bardziej, że w kwocie, jakiej oczekuje producent za tytułowe kolumny, nader trudno będzie znaleźć im godnego sparingpartnera.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 17 695 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana
Wykorzystane przetworniki:
Głośniki wysokotonowe: 2 x 1″ (25mm) tweeter z serii TZ2500 – tytanowa kopułka połączona z komorą kompresyjną z wykorzystaniem nowego profilu tuby rozpraszającej i zmodyfikowanego korektora fazy
Głośnik średniotonowy: 6.5” (165mm) dedykowany głośnik z wyprofilowanym stożkiem z masy celulozowej i z półzawiniętym zawieszeniem wykonanym z unikalnego połączenia gumy i pianki
Głośniki niskotonowe: 3 x 6.5” (165mm) materiał kompozytowy wykonany z masy celulozowej i włókna szklanego z układem napędowym z przewymiarowanego magnesu ferrytowego
Impedancja: 8 Ω (minimalna 3,3 Ω)
Skuteczność: 92.5dB
Moc ciągła (RMS): 150W
Moc maksymalna: 300W
Pasmo przenoszenia: 29 – 22.000Hz
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 310 / 3900Hz
Wymiary (W x S x G): 117 x 30 x 46 (z podstawkami); 113 x 20 x 37 (bez podstawek)
Waga: 38.8 kg
Dostępne warianty wykończenia: Czarny błyszczący, Biały błyszczący, Black Ash, Walnut, Golden Maple
Skoro od piątku w naszym systemie gości oparta dedykowany wysokoskutecznym kolumnom lampowiec, to i odpowiednich dla niego partnerek nie mogło zabraknąć. Dlatego też zaczynamy wygrzewać Triangle Esprit Australe EZ o skuteczności 92,5 dB.
cdn. …
Opinia 1
Odnoszę nieodparte wrażenie, iż tak naprawdę dla ludzkiego umysłu nie ma większego znaczenia, czy to, co zapada nam w pamięć jest smakiem, dźwiękiem, czy obrazem. Tu raczej chodzi o uchwycenie konkretnego momentu, sytuacji, zbiegu okoliczności powodującego uchwycenie owego czegoś i zapisanie w zakamarkach naszej psychiki. Pierwszy „prawdziwy” rower, smak babcinego tortu pieczonego tylko na wyjątkowe okazje, czy pierwsze nurkowanie z butlą na rafie koralowej. To wszystko gdzieś tam w nas siedzi. Stąd też biorą się m.in. przysłowiowe „smaki dzieciństwa”. Podobnie mają złotousi, którzy na swojej drodze do audiofilskiej nirwany spotykają i mniej, bądź bardziej świadomie, zapamiętują dźwięki, czyli de facto systemy, budujące zbiór ich osobistych punktów odniesienia. Tak to przynajmniej działa u mnie, więc nie widzę powodu, żeby i u Państwa takie „mechanizmy” się nie wykształciły. Weźmy na ten przykład kolumny i nieco uprzedzając fakty, na potrzeby niniejszej recenzji, skupmy się na modelach podstawkowych. Proszę sobie zatem, w ramach leniwej, niedzielnej retrospekcji, przypomnieć owe „smaki dzieciństwa”. Oczywiście samo dzieciństwo jest w tym momencie niewinną, acz nad wyraz pojemną metaforą, gdyż, co nieustannie przypomina mi Szanowna Małżonka, przynajmniej mężczyźni podobno nigdy nie dorastają. Jak jest z kobietami wole nie domniemywać, aczkolwiek z autopsji wiem, iż większość z nich, po osiągnięciu pełnoletniości, owe 18 lat rokrocznie świętuje, więc dla własnego bezpieczeństwa śmiało możemy założyć, iż i u przedstawicielek płci pięknej młodość jest nieprzemijająca. Jednak ad rem.
W moim przypadku, gdy tylko sięgam pamięcią do zamierzchłych czasów, gdy człowiek chcąc się z kimś spotkać i porozmawiać umawiał się po prostu z nim na piwo a nie włączał Messengera, swoistymi – oczywiście moimi subiektywnymi, punktami odniesienia były m.in. Acoustic Energy AE-1, „Tabletki” ProAc-a, klasyczne i stanowiące zarazem mroczny obiekt pożądania Sonus fabery, czy też rodzime ESA Furioso, Audiovave 141 i RLS Callisto. Aby powyższa lista była kompletna pozwolę sobie jeszcze dopisać dwa charakterne francuskie maluchy, czyli Triangle Comete i Titus. I to właśnie wymieniona, zamykająca peleton migawek z przeszłości, parka poniekąd stała się pretekstem do niniejszego wstępniaka, gdyż o ile same w sobie, należące do serii Esprit kolumienki wspominam niezwykle miło, a ich współczesne inkarnacje uznaję za niezwykle interesującą propozycję dla wszystkich poszukujących wyrafinowania za naprawdę rozsądne kwoty, to z racji profilu naszego periodyku, jak też i znacznego podniesienia poprzeczki własnych oczekiwań, tym razem, dzięki uprzejmości Rafko – dystrybutora marki, sięgniemy po ich najszlachetniej urodzonego pociotka, czyli należące do topowej linii Magellan podstawkowce Duetto.
Jak widać na załączonych zdjęciach szlachectwo zobowiązuje i pochodzące z królewskiej serii Magellan Duetto prezentują się wprost wybornie. To zaskakująco smukłe a zarazem zgrabne konstrukcje, których zaokrąglone boki wbrew obowiązującej modzie nie zbiegają się ku końcowi, niejako likwidując ścianę tylną, lecz jedynie powiększają objętość skrzyń do ponad 20 litrów (!), pozwalając plecom mieć taką samą szerokość jak fronty. A właśnie, ściany przednie we francuskim wydaniu łapią za oko nie tylko perfekcją wykonania, co i autorskimi rozwiązaniami. Mamy tam bowiem charakterystyczny, ukryty wewnątrz tubki kompresyjnej, calowy tytanowy przetwornik wysokotonowy TZ2900 GC z nieodłącznym, przypominającym nabój karabinowy, korektorem fazy, oraz celulozowy 16 cm nisko-średniotonowiec T16GM-MT10-GC1 z przyciętym do szerokości frontu kołnierzem kosza. Za pewien ukłon w stronę posiadaczy niewielkich, a więc niejako uniemożliwiających odstawienie kolumn od ściany, pomieszczeń można uznać umieszczenie na froncie dwóch wylotów układu bas refleks. Miłym akcentem jest też rezygnacja z jakże archaicznego, a przy tym szpecącego, sposobu montażu maskownic na ordynarne kołki na rzecz ukrytych pod lakierowanym na wysoki połysk fornirem mini magnesów. A właśnie, czujne oko z pewnością zauważy pozorny błąd natury użytkowej uchwycony na moich zdjęciach, czyli odwrotnie, znaczy się do góry nogami, założone maskownice. Cóż, może taka orientacja jest wbrew założeniom francuskich speców od projektu plastycznego, jednak osobiście, będąc ortodoksyjnym przeciwnikiem przysłaniania czymkolwiek przetworników podczas odsłuchu, musząc iść na kompromis, staram się minimalizować degradujący wpływ owych maskownic a w tym przypadku formowy logotyp zdecydowanie mniej złego robi pomiędzy wylotami kanałów bas refleks aniżeli nachodząc na tubkę wysokotonowca. Nie wierzycie? To w mirę możliwości sprawdźcie Państwo, bądź to w domu, bądź nawet w którymś z salonów audio. Gwarantuję, ze efekt może zaskoczyć niejednego niedowiarka.
Ściana tylna już nijakich kontrowersji nie budzi, za to sprawia nam miłą niespodziankę w postaci nie dość, że podwójnych, nad wyraz solidnych terminali głośnikowych, to w dodatku połączonych nie standardowymi blaszkami a „audiofilsko” zaterminowanymi widłami eleganckimi zworami. Za detal podkreślający szlachetność urodzenia uznać można również ozdobne, polerowane szyldy tabliczek znamionowych.
Aha, i jeszcze jedno. Otóż producent zaleca ustawianie Duetto na dedykowanych standach TS400, powstałych zgodnie z założeniami koncepcji SPEC (Single Point Energy Conduction), głoszącej, iż znajdujący się na ich przedzie potężny kolec będący przysłowiowym pojedynczym punktem podparcia, ma transmitować i kumulować energię wibracji powstałą w samych obudowach kolumn. Niestety, tym razem takowych podstawek wraz z kolumnami nie otrzymaliśmy, dlatego też bez najmniejszych wyrzutów sumienia wykorzystaliśmy nie mniej eleganckie podstawy T.A.D-a, jakimi dysponowaliśmy z okazji testu modelu Micro Evolution One.
Nieco przewrotnie, niejako już na wstępie napiszę iż Triangle Magellan Duetto bynajmniej nie grają jak typowe podstawkowce, którymi przecież niezaprzeczalnie są, lecz jak niewielkie podłogówki. Tak, tak mili Państwo. O ile tylko nie przekroczymy rekomendowanych przez producenta 12-30 metrów kwadratowych powierzchni pomieszczenia odsłuchowego, to przynajmniej jeśli chodzi tak o wolumen generowanego dźwięku, jak i rozciągnięcie basu, o efekt finalny możemy być spokojni. Uważam , że jest to cenna wskazówka dla wszystkich miłośników wielkiej symfoniki i hollywoodzkich soundtracków, którzy z najprzeróżniejszych przyczyn nie mają szans na wstawienie konstrukcji podłogowych a jednocześnie zachodzą w głowę jak by tu iść na jak najmniejszy soniczny kompromis nie doprowadzając tym samym do zbytniego drenażu domowego budżetu zakupem wspomnianych, bądź nawet oczko wyższych T.A.D-ów. Dlatego też, niejako w ramach rozgrzewki, zaserwowałem Triangle’om wielce energetyczny materiał w postaci dyżurnego „Gladiatora” i nie mniej spektakularnego, gdyż podszytego syntetycznym sub-basem „300: Rise of an Empire” Junkie XL. I? Swoboda, rozmach plus oczywiste dla monitorów znikanie okazały się jedynie wstępem do wyśmienitego rysowania poszczególnych planów, czy też kreowania wrażeń przestrzennych, nie tylko w domenie szerokości i głębokości, lecz również na wysokość. Warto w tym momencie pochwalić kulturę pracy układu bas refleks, gdyż pomimo najszerszych chęci, oczywiście z dbałością o tzw. dobre stosunki międzysąsiedzkie, nie udało mi się zmusić Triangli do nawet najmniejszych oznak kompresji, bądź nawet nieznacznie słyszalnych turbulencji. Nic, zero anomalii. Po prostu czysty, cholernie nisko schodzący a przy tym świetnie kontrolowany i zróżnicowany bas, a patrząc na gabaryty reprodukujących go kolumn wręcz basiszcze. W dodatku piekielnie szybkie, więc i z odtworzeniem „The Funeral Album” Sentenced nie było najmniejszych problemów. Całe szczęście ów fundament nie zawłaszcza pozostałych podzakresów, lecz trzyma się odgórnie wyznaczonych rewirów, dzięki czemu zarówno średnica, jak i najwyższe składowe mogą swobodnie rozwinąć skrzydła.
A właśnie, zanim przejdę do tego, co dzieje się na środku pasma, pozwolę sobie zwrócić uwagę na górę, która podobnie jak bas, ani myśli brać jeńców bezpardonowo atakując słuchaczy wszystkim tym, co rzeczywiście zostało tam zapisane. Co ciekawe nawet tak syntetyczne brzmienie jak daleko nie szukając „The Racing Collection” Junkie XL niczym nie raziły, gdyż francuskie kolumny z zadziwiającą swobodą były w stanie oddać klimat albumu. Z drugiej strony równie „syntetyczne” wydawnictwo „Madame X” Madonny aż nazbyt wyraźnie uwidaczniało, że o ile warstwa instrumentalna to swoisty popowy majstersztyk, o tyle na wokalu ktoś ewidentnie poszalał próbując dość nieudolnie tuningować poczynania paszczowe „Babci Doni”. W rezultacie wyszło coś na kształt swoistej karykatury tego, co zapewne w zamyśle miało być superprodukcją sprzedającą się jak świeże bułeczki. Tzn., nie twierdzę, że na jakimś boomboxie ów album brzmi dla dedykowanych odbiorców obłędnie, ale przynajmniej Triangle dość bezpardonowo rozprawiły się z tą typowo marketingową ściemą. A wystarczyło postawić na autentyczność i naturalność, jak daleko nie szukając „Originals” Prince’a, by zachować twarz a jednocześnie oddać prawdę czasu i nagrania. Przecież u „Księcia” syntezatory brzmią bez porównania bardziej archaicznie aniżeli u Madonny, ale za to wokal nie odrzuca swą plastikowością i kompresją. Krótko mówiąc Duetto stawiają na prawdę niezależnie od tego, jaka ona jest, a nawet najmniejszą chęć „zaklinania rzeczywistości” bezpardonowo obnażają puszczając delikwenta w samych skarpetkach. Pamiętacie Państwo marsz pokutny Cersei z piątego sezonu „Gry o tron”? To mniej więcej taką ścieżkę zdrowia zafundowały Madonnie tytułowe kolumny. Czy to źle? Z mojego punktu widzenia nie, gdyż przynajmniej na tym poziomie jakościowym oczekujemy gry w otwarte karty a nie usilnego ratowania się tanimi chwytami i poniekąd grania pod publiczkę, dla poklasku tłuszczy.
A co do średnicy, to może i nie miała ona takiego wysycenia i eufonii jak moje Dynaudio, ale prawdę powiedziawszy wcale się takiej saturacji po niej nie spodziewałem, gdyż Triangle od niepamiętnych czasów były i są wierne własnej szkole brzmienia a w niej zdecydowanie więcej jest swoistego buntu aniżeli słodyczy i chwała im za zachowanie wierności starym ideałom. Weźmy na ten przykład nie tylko garażowe nomen omen „Garage Inc.” Metallicy, gdzie ziarnistości i szorstkości jest ż nadto, lecz i wybitnie pasujące do panujących za oknem upałów składankę „Bossa N’ Stones” na której wspomnianego buntu jest jak na lekarstwo, ale wszelakiej maści „miałczenia” drugo i trzecio-ligowych szansonistek aż nadto, a mimo wszystko całość nie odstręcza. Jest czysto, czytelnie i co najważniejsze miło, bo nikt się nie spina i nie próbuje udowodnić swojej potocznie mówiąc „zajebistości”. W dodatku francuskie kolumny w lot chwytają klimat i przełączają się w tryb „relax” z wyraźnie zaznaczonymi, acz nieprzesadzonymi sybilantami i rozkoszną tropikalną zmysłowością.
Może i dla ortodoksyjnych miłośników niższych modeli Triangli Magellan Duetto jawią się jako zbyt wyrafinowane i uładzone, lecz proszę mi wierzyć, że mają w sobie zaskakująco wiele cech wspólnych z „niższego stanu” rodzeństwem. Jednak zachowując spontaniczność i żywiołowość Cometek i Titusów idą zdecydowanie dalej w domenie rozdzielczości i precyzji ogniskowania źródeł pozornych. Są przy tym nieporównywalnie bardziej wierne w oddawaniu faktur i konturów reprodukowanych dźwięków a tym samym równie wymagające pod względem toru, w jakim przyjdzie im grać. Dlatego też nawet mając sentyment do niższych modeli warto na spokojnie przeanalizować charakter brzmienia własnego systemu i zastanowić się, czy przypadkiem tytułowe Triangle nie wyciągną na światło dzienne tego, co do tej pory udawało nam się maskować nieco mniej bezkompromisowymi konstrukcjami głośnikowymi. No to jak, podejmiecie Państwo takie wyzwanie?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini; Roon Nucleus
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Nie żebym próbował być jakąkolwiek wyrocznią, ale z moich obserwacji kuluarowych rozmów audiofilskiej braci dość jasno wynika, iż tytułowa marka Triangle ma tyleż samo zwolenników co przeciwników. Naturalnie to żadna nowość i prawdopodobnie podobną polaryzację można przypisać wielu innym brandom, jednakże bez względu na wszystko Francuzi są jednymi z najczęściej trafiających na nieoficjalny opiniotwórczy tapet. Dlaczego tak się dzieje? To akurat jest dość łatwe do wytłumaczenia. Mianowicie ów producent od wielu lat jest jedną z ważniejszych ikon stacjonującego tamże High Endu, co sprawia, że zazwyczaj jest pierwszym przychodzącym na myśl rozgrzanych głów wszechwiedzących audiofilów. To źle? Naturalnie, że nie. Przecież jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził, co teoretycznie sugeruje stwierdzenie: „Bierzesz daną ofertę soniczną z całym dobrodziejstwem inwentarza lub szukasz gdzie indziej” i temat samoczynnie się zamyka. Na szczęście inżynierowie znad Loary nie odcinają kuponów od przekonanych do siebie klientów, tylko od jakiegoś czasu próbują sprostać wyzwaniu zwiększenia grona dozgonnych wyznawców, co dość wyraźnie pokazał opublikowany na naszych łamach test Triangli Magellan Quatuor. O co chodzi? Przybliżając temat w skrócie, chodzi o nieco mniejszą ofensywność, na rzecz wyrafinowania generowanego dźwięku. W jakim celu wspominam tamto opiniotwórcze wydarzenie? Otóż tym razem przyjrzymy się kolumnom z tej samej linii, z tą tylko różnicą, że będzie to model podstawkowy Triangle Magellan Duetto, którego wizytę w naszej redakcji zawdzięczamy białostockiemu dystrybutorowi Rafko, co pozwoli przekonać się, czy przytoczony przykład był odosobnionym wybrykiem, czy zamierzoną tendencją.
Jak to zazwyczaj u tego producenta bywa, opisywane dzisiaj kolumny od strony designu są prawdziwymi divami. Począwszy od pięknie wykończonych w egzotycznym fornirze, polakierowanych na wysoki połysk i zbiegających się ku tyłowi płynnym łukiem skrzynek. Przez kolorystykę zastosowanych na froncie dwóch przetworników wraz z okalającymi ich kosze osłonami. Małe, ale za to usadowione symetrycznie obok siebie w dolnej części frontu porty bass-refleks. Po zlokalizowane na rewersie obudowy kształtki z podwojonymi terminalami dla kabli głośnikowych i wykończoną w srebrze tabliczkę znamionową. Wszystko ma jeden cel. Od pierwszego kontaktu wzrokowego chwycić potencjalnego klienta za oko. Naturalnie dotychczas wyartykułowane niuanse nie są li tylko przypadkowymi działaniami, bowiem może wykończenie w połyskującym lakierze nie ma przełożenia na tematy soniczne, jednak już wspomniany łukowaty przebieg bocznych ścianek walczy z wewnętrznymi falami stojącymi, a powielenie liczby otworów pozwala na znacznie łatwiejsze opuszczenie obudowy przez tłoczone przez membranę średno-niskotonowca podczas ruchu wstecznego sporej ilości powietrza. A gdy do tego dodamy dedykowane, dobrze stabilizujące kolumny na podłodze firmowe podstawki, okaże się, że pierwszy krok w kierunku zakochania w sobie nowego nabywcy wykonany jest w stu procentach. I gdyby w posiadaniu kolumn głośnikowych chodziło jedynie o aparycję i lekką ręką rzucane oświadczenia, że mamy do czynienia z fenomenalnym dźwiękiem, temat można by zacząć puentować. Jednak jak wiemy, celem podobnych bytów w salonach miłośników muzyki jest wygenerowana podczas często wielogodzinnych odsłuchowych mitingów bajeczna fonia. Dlatego też w dalszej części tekstu postaram się przybliżyć zainteresowanym, czy oprócz wyglądu, a co za tym idzie, dobrego przyjęcia przez organ przyswajający wizję, piękne Francuzki są w stanie sprostać wyzwaniu wprawnego ucha audiofila-melomana.
Aplikacja tak małych, z jakimi dzisiaj mamy do czynienia, kolumn w zdecydowanie za dużym dla nich pomieszczeniu bardzo często może zakończyć się spektakularną porażką. Naturalnie nie jest to regułą, ale zazwyczaj nawet w momencie jakimś sposobem dawania sobie rady, bardzo wyraźnie słychać, że konstrukcje usilnie walczą o dobry wynik. Tymczasem w przypadku modelu Magellan Duetto temat wypełnienia dobrym dźwiękiem salonu o kubaturze 100 metrów sześciennych nie był nie do udźwignięcia. Owszem, na osiągnięcie realiów najniższych rejestrów podobnie do moich ISIS-ów nie było najmniejszych szans, ale muszę przyznać, iż mierząc siły na zamiary jakiś szczególnych braków w tym zakresie również nie zanotowałem. Powiem więcej. Wszystko zależało od realizacji płyty. Raz było go zaskakująco dużo, by na innym krążku co najwyżej ledwo dać o sobie znać. A to już potrafią nieliczni, gdyż bardzo często konstruktorzy monitorów stawiają na jego wszechobecność w każdych realiach, co przekłada się na monotonię prezentacji w tym aspekcie. Osobiście wolę mniej niskich tonów, ale jak już się pojawią, powinny być wysokiej próby i tak też przez cały czas testu odbierałem prezentację maluchów Triangla. Ok., bas jest co najmniej ciekawy. A co z resztą pasma? Tutaj mam drugą dobrą informację. Chodzi mi od zjawiskowy oddech i niewymuszoną swobodę budowania wydarzeń muzycznych. Dosłownie dźwięk aż tryska witalnością wspomagany ciekawym sznytem monitorowego grania, jakim jest lokowanie muzyków na szerokiej i bardzo głębokiej wirtualnej scenie. To było na tyle zjawiskowe, że kilkukrotnie złapałem się na próbie znalezienia złotego środka do zmuszenia moich szaf gdańskich do podobnych ekwilibrystyk, czyli trochę przerysowując fakty zmiany nagrań studyjnych w koncerty na stadionach. Niestety szerokość przedniej ścianki na poziomie prawie 60 centymetrów powoduje pewne ograniczenia, dlatego też byłem bardzo rad, że przynajmniej podczas oceny kolumn konkurencji mogłem nacieszyć się taką prezentacją. A co ze średnicą? Tutaj również co najmniej ciekawie. Co prawda bez pogoni za szkołą brzmienia rodem z radia BBC, czyli nastawieniem na czarowanie słuchacza zjawiskową barwą głosów ludzkich nie było, ale o dziwo, wszystko co lądowało w napędzie CD-ka nie zdradzało anoreksji w propagacji przecież bardzo tego ważnego dla ucha ludzkiego pasma akustycznego. Ten zakres był podporządkowany uzupełnianiu zwartego basu i świeżości na górze, a nie szukaniu własnego, a przez to oderwanego od reszty częstotliwości niepodległego bytu. I wiecie co? Na bazie kilkunastodniowych doświadczeń stwierdzam, że to dobry ruch, gdyż spójność przekazu jest zdecydowanie lepszym pomysłem na brzmienie systemu, niż chadzanie każdego z podzakresów własnymi ścieżkami. A żeby to potwierdzić, postawiłem na bardzo wymagające srebrne krążki. Jeden to koncertowy materiał na cztery kontrabasy barytonowe i perkusję Bluiett Baritone Nation „Libation For The Baritone Nation”, a drugim była produkcja studyjna ze zniszczonym przez ciężkie życie bluesmana wokalem i kontrastującą z nim harmonijką ustną Jamesa Cottona „Deep In The Blues”. Efekt? Bardzo dobry, bowiem kolumny nie miały najmniejszego problemu z pokazaniem prawdziwego koncertowego rozmachu, a ich witalność fantastycznie pozwalała harmonijce przecinać mocnymi piskami zawieszone w moim pokoju powietrze. A co z tak ważnym dla tych produkcji (gęsto grające saksofony i ociekający barwą wokal Jamesa) środkiem pasma? Jak wspominałem wcześniej. Bez wycieczek w stronę wyskakiwania przed szereg, ale również bez oznak zbytniej szczupłości. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim takie, jedynie uzupełniające całość pomysłu na dźwięk, postawienie punktu ciężkości środka pasma może przypaść do gustu, ale spieszę ze stwierdzeniem, że bez dwóch zdań obecne wcielenia kolumn marki Triangle są zdecydowanie bardziej przyjazne wielbicielom dźwiękowej eufonii, aniżeli to sprzed laty. Czy na tyle znacząco, żeby zwiększyć grupę wiernych fanów, pokaże czas. Ważne, że marka nie utknęła w miejscu.
Czy po drodze Wam z testowanymi konstrukcjami, musicie przekonać się osobiście w prywatnym starciu. Ja mogę tylko po raz kolejny stwierdzić, iż w kwestii mniejszej ofensywności przekazu zanotowałem wyraźny progres. Zatem jeśli wcześniejsze kontakty z kolumnami Triangle’a były bliskie nabycia jakiegoś modelu, jednak z powodów wymienionych we wstępniaku o włos przegrały z konkurencją, powinniście podejść do tematu jeszcze raz. Oczywiście nie wiem, czy tym razem będzie to strzał w przysłowiową dychę, ale nie zaszkodzi spróbować. Zapewniam, że bez względu na wynik nie będzie to czas stracony, tylko pełna nowych wrażeń przygoda. A w całej naszej zabawie, oprócz będącego utopią dotarcia do mety, chyba właśnie o taką przygodę z różnymi komponentami audio chodzi. Nie mam racji?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 26 995 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drożna, podstawkowa, wentylowna
Wykorzystane przetworniki
– Tweeter: TZ2900 GC
– Nisko-średniotonowy: T16GM-MT10-GC1
Skuteczność: 88 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 20 KHz (+/- 3 dB)
Moc: 80 W
Impedancja znamionowa: 8 Ω
Impedancja minimalna: 4 Ω
Wymiary ( W x S x G): 460 x 253 x 350 mm
Waga: 16 kg
Standy (opcja): TS400
Opinia 1
Wiadomym jest, iż kolumny głośnikowe są najbardziej determinującą brzmienie składową, mozolnie dopieszczanego przez długie lata systemu audio. To zaś sprawia, że praktycznie każdy producent tych, mówiąc kolokwialnie mniej lub bardziej wyrazistych „megafonów” ma swoich zwolenników i przeciwników. I nie ma znaczenia, że ich liczba jest zazwyczaj zbilansowana, gdyż najsilniejsze w swym przekazie są te mniej pochlebne. Jednak nie podważające zasadność egzystencji na rynku danej marki, tylko najczęściej z powodu jasno określonej estetyki grania obciążone pewnym pakietem roszczeń. W jakim celu kreślę ten wywód? Otóż dzisiaj, po raz kolejny, postaram się może nie udowodnić, gdyż musiałbym zrobić to podczas spotkania ucho w ucho, ale pokazać, że kategoryczne przyklejanie łatki jakiemukolwiek wytwórcy bardzo często obarczone jest niefortunną konfiguracją a nie problemami samej konstrukcji. Wręcz idealnym przykładem wydaje się być francuska marka Triangle, która dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko tym razem do boju o najwyższe laury wystawiła wielce urodziwe kolumny Magellan Quatuor.
Tytułowe piękności znad Loary, jak to u Francuzów od dawien dawna bywa, są wysokie i smukłe. Naturalnie opiniowane dzisiaj z racji znajdowania się bardzo blisko szczytu cennika są jednymi z najwyższych panien tej stajni, co dodatkowo czyni je bardzo eleganckimi, a za sprawą wykończenia fortepianową bielą, wpisującymi się w praktycznie każde, bez względu na stylistykę pomieszczenie. Obudowa, zachowując spójność z resztą oferty, kształtem przypomina lutnię, co nie tylko uatrakcyjnia ją wizualnie lecz również zapobiega powstawaniu fal stojących w jej wnętrzu. Jeśli chodzi o informacje na temat układu elektrycznego zastosowanych przetworników, mamy do czynienia z konstrukcją trójdrożną bazującą na firmowych głośnikach w układzie patrząc od dołu: trzy basowe, jeden średniotonowy i dwa tubowe wysokotonowe – jeden na froncie, a drugi wspomagający propagację fal w przestrzeni zakolumnowej. Analizując fotografie jasnym jest, że mamy do czynienia z kolumnami wentylowanymi a port bass-refleks usytuowany jest w dolnej części frontu. Będące zwieńczeniem zbiegających się ku tyłowi płynnym łukiem bocznych ścianek plecy Magellanów są nieco węższe od awersu i oprócz przywołanego przed momentem zlokalizowanego prawie na szczycie konstrukcji dodatkowego gwizdka, w dolnych partiach oferują użytkownikowi zagłębiony w aluminiowej kształtce osobny dla sekcji niskotonowej i średnio-wysokotonowej zestaw zacisków. Wieńcząc pakiet danych o testowanych konstrukcjach jestem zobligowany wspomnieć o ważnym dla prawie całej rodziny kolumn Triangla temacie, czyli podstawie kolumn. Otóż dla poprawienia stabilności przecież bardzo wysokich i wąskich obudów zastosowano zdecydowanie szersze od ich podstaw cokoły. Ale co jest istotne, nie jest to jedyny punkt styczności Francuzek z podłożem, gdyż owe profile przymocowane są do kolumn jedynie w ich tylnej części cedując w ten sposób frontowe podparcie na od lat wykorzystywany przez inżynierów tego brandu sporej wielkości stożek.
Jak twierdziłem w akapicie startowym, wiele kolumn ma przyklejoną często niezasłużoną, jawiącą się w odbiorze jako co najmniej kontrowersyjna metkę. Nie wiem jakie odczucie macie Wy, ale niestety z moich kuluarowych rozmów z ludźmi kochającymi muzykę wynika, że również tytułowy producent często wzbudza diametralnie przeciwstawne opinie. I gdy kiedyś, jeszcze bez osobistego kontaktu, byłem gotów iść z tym nurtem, to po obecnie przybliżanym i mającym niedawno swoje pozytywne zakończenie teście, jestem zdziwiony, oczywiście w moim odczuciu, niezasłużonymi negatywnymi reakcjami po odsłuchach współrozmówców. Dlaczego? Otóż słowem kluczem jest fraza „konfiguracja”. Uwierzcie mi, zespoły głośnikowe spod znaku Triangle’a naprawdę są dość łatwym do oswojenia zwierzęciem. Owszem, jeśli ktoś nakarmi je mocnym, a przy tym idącym drogą neutralności z naciskiem na sterylność tranzystorem, porażkę ma jak w banku. Tymczasem wystarczy zadbać o fajną lampkę lub tak jak w moim przypadku kolorowo grający tran z odpowiednio dobranym okablowaniem, aby nagle malowany francuskimi głośnikami świat stał się atrakcyjny również dla tak kochającego soczyste granie osobnika jak ja. Niemożliwe? Jeśli tak twierdzicie, nawet nie wiecie, w jakim błędzie jesteście. Naturalnie dźwięku brytyjskiej szkoły typu Harbeth, czy Spendor z tego nie zrobicie, ale z pewnością nie powiecie, że są krzykliwe czy bezduszne. Zatem jakie? Proszę bardzo. Otóż przy naprawdę odrobinie przedtestowych starań uzyskałem w domenie neutralności, dzięki unikaniu przesadnego koloryzowania przełomu środka z basem szybkie i energetyczne, ale przyjemne w odbiorze granie. Było lżej i mniej eufonicznie niż mam na co dzień (tutaj chcę przypomnieć, iż osobiście lubię nieco przerysowany dźwięk), ale trudno mieć pretensję, że kolumna gra w wykreowany przez lata produkcji, a przez to poszukiwany przez wielu zwolenników, idący raczej w stronę neutralności niż zbytniego podgrzewania wydarzeń sposób. Ważne jest, że robi to w adekwatny dla zajmowanej w cenniku pozycji jakości, która w przypadku modelu Magellan Quatuor jest na niezwykle wysokim poziomie. I chyba nikt z Was nie będzie zdziwiony, gdy jako pierwszy w procesie opiniowania francuskich panienek wystąpił krążek zespołu Metallica. Tak, to jest kompilacja z sekcją muzyków symfonicznych, ale nie oszukujmy się, gdy artyści zapragnęli nieco mocniej wyrazić swoje emocje, bez odpowiedniego rysunku, czytaj wyraźnej kreski źródeł pozornych wespół z konieczną szybkością i energią poszczególnych akordów nie uzyskalibyśmy wrażenia, że mamy do czynienia z muzyką buntu. Ukulturalnioną zestawem instrumentów klasycznych, ale jednak w swoim przekazie mającą pokazać pazur w stylu kultowego filmu „Psy” Pasikowskiego, a nie nadal mającej w sobie wiele piękna, jednak stawiającej na delikatne rozwadnianie pakietu danych powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”. Gdy wymagał tego materiał, perkusja z szybkością bolidów F1 nadawała rytm odgrywanych na scenie wydarzeń, a gdy muza opiewała na współpracę sekcji kontrabasów z mocnymi gitarowymi pasażami, wszyscy w domenie wyrazistości rozlokowania ich na wirtualnej scenie w wektorach szerokości i głębokości zawieszeni byli wręcz książkowo. A trzeba dodać, że dzięki smukłości kolumn, kreowany przez nie świat bez najmniejszych problemów pokazywał nawet najdalej oddalone od frontmena symfoniczne formacje. W bardzo podobnym odbiorze wypadała muzyka jazzowa z mojej ulubionej wytwórni ECM. To jest label w swoich wyborach muzycznych bardzo mocno preferujący małe składy. Ale nie dlatego, że nie potrafią poradzić sobie z nagraniem większej liczby muzyków, tylko mocną stroną jazzowego trio, lub kwartetu, jest swobodne operowanie fantastycznie wprowadzającą słuchacza w odpowiedni stan świadomości ciszą. Tak tak, umiejętnie dozowana cisza jako taka jest pełnoprawną częścią podobnych składów i gdy zrozumie się, o co w takiej twórczości chodzi, może okazać się, iż w dotychczas swych wyborach muzycznych mocno błądziliśmy. Jednak w zrozumieniu tego fenomenu niezbędny jest potrafiący pokazać go zestaw audio, w którego ideę w moim mniemaniu bez najmniejszych problemów wpisują się tytułowe kolumny. Pełna kontrola niskich rejestrów, a co za tym idzie bardzo konturowe występy mających swoje pięć minut kontrabasów i wyraziste, pokazujące najdrobniejsze muśnięcie blach perkusisty wysokie tony były idealnymi środkami do wejścia w wymagany przez muzyków stan jej odpowiedniej percepcji. Bez takich umiejętności podobne pozycje płytowe brzmią nijako, zaś Triangle ze swoimi cechami wydają się być wręcz poszukiwanymi. Ok. dotychczas muzyka wypadała niezwykle przekonywująco, ale czy ze wszystkimi gatunkami jest równie idealnie? I tutaj właśnie zaczynają wychodzić nasze preferencje, gdyż w momencie utożsamiania się z nurtem mocnego kolorowania wydarzeń na scenie możemy mieć nieco inne oczekiwania. Ale zaznaczam, po odpowiedniej konfiguracji nie będzie to problem wyboru pomiędzy złym a dobrym graniem, tylko nieco inaczej usytuowanym punktem ciężkości w zakresie wysycenia średnicy i według mnie tylko niej, bowiem reszta jest znakomita. Jaki materiał mi to pokazał? Każdy z wokalizą, choćby pochodząca z Bałkanów Amira Medunjanin ze swoim krążkiem „Damar” . Całość w materiału w kwestii rozdzielczości i lokalizacji w eterze wypadała znakomicie, a jedyną mogącą wejść nieco mocniej w estetykę gładkości i nasycenia dźwięków składową muzycznego konglomeratu była fantastyczna wokalistka. Ale zaznaczam, pani Amira nie krzyczała, tylko w moim odczuciu była zbyt zwiewna, co jak to zwykle bywa w dużym stopniu uzależnione jest od naszych oczekiwań. Jak ocenicie to Wy, musicie sprawdzić sami.
Poprzedni test kolumn matki Triangle sprawił, że aplikując w swój tor audio oceniany tym razem model Magellan Quatuor widziałem, co należy zrobić, aby bez zbędnego błądzenia od razu przejść do głębokiej analizy oferty dźwiękowej. Wystarczyło zadbać o muzykalne wzmocnienie i gęste okablowanie, aby całkowicie zdewaluować przyklejone Francuzkom opinie nazbyt ofensywnych. Naturalnie wykończone w fortepianowej bieli panny nadal wykazywały się mocnym przywiązaniem do szybkości i wyrazistości przekazu, ale to był już ich atut, a nie problem. Czy są to kolumny dla całej populacji miłośników muzyki? Szczerze? Mimo, że w opiniowanie sprzętu audio bawię się już kilka lat, jeszcze takich bez względu na cenę nie znalazłem. Dlatego też mogę powiedzieć tylko jedno, jeśli cenicie w muzyce energię, szybkość i idealne ogniskowanie muzyków na scenie, tytułowe piękności są idealnymi kandydatkami. Jednak po raz kolejny przypominam o odpowiednim dla nich towarzystwie, gdyż zlekceważenie jego składu zakończy się spektakularną porażką, a nie dźwiękiem na lata. Ja mimo codziennego celowania w bardziej podgrzaną estetykę grania mojego zestawu audio, te kilkanaście dni z divami z nad Loary wspominam bardzo przyjemnie.
Jacek Pazio
Opinia 2
Próbując zagrać w nieco zmodyfikowaną wersję, całkiem popularnego jeszcze jakiś czas temu, edukacyjnego zabijacza czasu, czyli państwa – miasta i prosząc zorientowanych w temacie interlokutorów o wymienianie znanych im marek audio z danego kraju, z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem możemy założyć, iż pytając o Francję usłyszymy jeśli nie w pierwszej, to już na pewno w drugiej kolejności nazwę Triangle. Jest to niezbity dowód na to, że ponad 35-letnie starania w dostarczaniu odbiorcom możliwie wiernego granej na żywo muzyce ładunku emocji i precyzji nie poszły na marne. Tym bardziej, że francuskie kolumny pojawiają się praktycznie w każdym przedziale cenowym i to począwszy od przystępnej „budżetówki” w postaci linii Plaisir, po reprezentowany przez topowe Magellany ekstremalny High-End. Jest zatem w czym wybierać, jednak sięgając po dowolnego przedstawiciela powstających nieopodal Soissons – w Villeneuve-Saint-Germain, kolumn możemy mieć jednocześnie pewność, że witalność i spontaniczność nie będą reglamentowane. Co prawda, o słuszności tej tezy zdążyliśmy się już przekonać przy okazji testu wieńczących linię Signature modelu Alpha, lecz jak to zwykle z ludzką naturą bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności goszczenia, środkowego pod względem gabarytów, członka najwyższej serii Magellan, czyli Triangle Magellan Quatuor.
Pomimo pozornych podobieństw do wspominanych na wstępie Alph, będące przedmiotem niniejszej recenzji Quatuory, to jednak zupełnie inna i zarazem niezaprzeczalnie wyższa liga. Pomijając bowiem zbliżone gabaryty i pulę wykorzystanych przetworników, mamy do czynienia z nieco bardziej przemyślanym, stonowanym projektem plastycznym. Oczywiście to wyłącznie moje, prywatne a tym samym wybitnie subiektywne zdanie, ale właśnie poprzez pewne niuanse, całość wydaje mi się bardziej wysmakowana i mniej ofensywna wzorniczo. O co chodzi? Między innymi o klasyczny, a zarazem spójny układ przetworników, pod którymi wygospodarowano miejsce dla eleganckiej, grawerowanej i wypolerowanej na lustro tabliczki znamionowej, a tuż przy samej podłodze wylot kanału bas – refleks. Drobiazg? Oczywiście, ale w Alphach ów szyldy zlokalizowano mniej więcej na wysokości wzroku słuchaczy, którzy chcąc nie chcąc odbijali się w nich niczym w krzywym zwierciadle, co dla części z nich mogło być nieco deprymujące i skłaniające do założenia na kolumny maskownic, co z kolei wiązało się niewielkim, bo niewielkim, ale jednak kompromisem brzmieniowym. Przy Quatuorach takie kombinacje alpejskie nie będą konieczne. W zamian za to, patrząc od góry, mamy dwie najnowszej generacji, wspomagane tubkami, kopułki TZ2900 GC (druga znajduje się na ściance tylnej) z charakterystycznymi, przypominającymi nabój karabinowy, korektorami fazy i pojedynczego średniotonowca o niezwykle łatwym do zapamiętania symbolu T16GMF100-THG06. Jego membranę wykonano z włókien celulozowych a zawieszenie oparto na impregnowanych włóknach lateksowych uformowanych w kształt dwóch połówek fali sinusoidalnej. Powyższy set otrzymał dedykowaną, zamkniętą komorę a obecność tylnego tweetera ma na celu bipolarne, symetryczne rozpraszanie dźwięku w ramach systemu DPS drugiej generacji, który z kolei wspomaga system poprawiający zgodność fazową głośników RPC. Obsługujące dół pasma trzy 16 cm basowe T16GM-MT15-GC2 mogą się z kolei pochwalić odlewanymi z aluminium koszami i kanapkowymi membranami, w których pomiędzy dwoma warstwami włókna szklanego znalazła się warstwa strukturalnej celulozy do złudzenia przypominająca plater miodu. W układzie napędowym znajdziemy 4-warstwowe cewki, które zapewniają liniową pracę nawet z dużymi, sięgającymi ± 7mm skokami.
Kilka słów wypadałoby również poświęcić samym obudowom, których lekko wypukłe ściany boczne skutecznie zapobiegają tworzeniu się wewnątrz fal stojących a gęste wzmocnienia w formie kratownic zapewniają potwierdzoną akcelerometrycznie sztywność. Gniazda głośnikowe są podwójne i niezwykle solidne, co szalenie ułatwia sprawę nawet przy opasłym okablowaniu. Dla poprawienia stabilności kolumny spoczęły na masywnych cokołach, lecz w przeciwieństwie do konkurencji, zamiast pozostać jedynie na tym jednostopniowym sposobie odsprzęgania od podłoża, Francuzi wzbogacili układ o umiejscowiony tuż pod przednią ścianką pokaźnych rozmiarów stożek. Wbrew pozorom jego zasada działania jest bardzo prosta i choć producent używa autorskiej nomenklatury (SPEC – Single Point Energy Conduction) opisującej technologię ograniczającą przenoszenie wibracji ze ścian i podłogi pomieszczenia na kolumny i w odwrotnym kierunku, to tak naprawdę chodzi o przesunięcie środka ciężkości z cokołu na ów kolec, który łączy się z podłożem tylko w jednym punkcie a tym samym nie przenosi drgań z i do kolumny.
Jakość 12 warstwowej powłoki lakierniczej nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, choć tak po prawdzie, nie możemy doczekać się chwili, gdy w końcu dotrą do nas Triangle w naturalnej mahoniowej okleinie a nie sterylnej bieli – jak niniejsze, bądź smolistej czerni, jak to miało miejsce w przypadku Alph.
To wszystko jednak w pewnym stopniu niezbyt istotne technikalia, które choć leżą u podstaw finalnego brzmienia, to podczas podejmowania decyzji o zakupie konkretnego modelu są co najwyżej ciekawostką, o której uczynny sprzedawca nie omieszka nas poinformować a my kurtuazyjnie wykażemy umiarkowane zainteresowanie. W końcu nie od dziś wiadomo, że w przypadku nieumiejętnej aplikacji nawet najlepsze przetworniki nie mają prawa zagrać na miarę swoich możliwości. A jak jest w Trianglach?
Cóż, mając na uwadze fakt, iż w Quatuorach zastosowano wyłącznie autorskie drajwery, czyli takie, których ze świecą szukać u konkurencji, szans na jakiekolwiek porównania nie ma, no chyba, że w obrębie samych Magellanów. Całe jednak szczęście, wcale nie musieliśmy szukać nijakich wymówek i tłumaczeń, gdyż po około tygodniowej rozgrzewce (w przypadku Triangli proces ten ma równie fundamentalne znaczenie, co w przypadku konstrukcji opartych na Accutonach) pomimo usilnych prób, nie za bardzo mieliśmy się do czego przyczepić. Oczywiście dla osób postronnych taka informacja może spowodować, iż zaczną nas postrzegać jako dwóch roszczeniowych szukających przysłowiowej dziury w całym tetryków, lecz proszę wziąć od uwagę, że ostatnimi czasy mieliśmy prawdziwą „klęskę urodzaju” konstrukcji głośnikowych z przedziału 200 – 400 kPLN i przesiadka z takich cudeniek na coś zdecydowanie bardziej przystępnego cenowo może, choć w cale nie musi, wywoływać pewien niedosyt. Istotny przekaz powyższego wywodu jest zatem taki, że Triangle owego niedosytu nie powodowały. Powiem nawet więcej – ich odsłuch okazał się nader przyjemny, gdyż natywna zadziorność i „charakterność”, z jaką utożsamiane są zazwyczaj francuskie kolumny, wzbogacono odpowiednim wyrafinowaniem i klasą. Iście wybuchowy album „Flamenco” Pepe Romero został oddany z właściwą dynamiką i impetem. Uderzenia obcasów o posadzkę brzmiały jak wystrzały i pół żartem pół serio można byłoby uznać, iż widać było kurz unoszący się po każdym tupnięciu. Triangle bowiem okazały się piekielnie szybkimi kolumnami niemającymi najmniejszych problemów zarówno z oddaniem wirtuozerskich partii gitarowych, jak i właśnie nieodzownego we flamenco wybijania rytmu nogami. Co istotne, wbrew naszym obawom, czy aby bateria trzech basowców równoważona parą tweeterów, nie spowoduje podkreślania skrajów reprodukowanego pasma, całość prezentowana była nad wyraz liniowo a pracująca na ścianie tylnej tytanowa kopułka czuwała jedynie nad głębią sceny i stabilnością planów na niej obecnych, bez tendencji do podkreślania sybilantów, bądź też wyciągania na pierwszy plan detali tam ewidentnie niepasujących.
W roli kolejnej pozycji testowej wykorzystałem „audiofilską”, wydana przez Linna, płytę „Notes From A Hebridean Island” będącą swoistym papierkiem lakmusowym pod względem kultury pracy wspomnianej sekcji wysokotonowej. Bowiem o ile wykorzystane instrumentarium może nie należy do najłagodniejszych (piskliwe dudy), to już rejestry, na jakich operują siostry Mackenzie, potrafią w niezbyt zrównoważonych systemach, nie tylko zdjąć kamień nazębny, ale i porysować szkła okularów. Tymczasem na Quatuor-ach słychać było dosłownie wszystko, lecz bez nawet najmniejszych oznak wyostrzenia, czy też ziarnistości. Rozdzielczość szła w parze z gładkością a całość przyprószona została drobinkami złota, przez co od czasu do czasu można było wyłowić o słodkich refleksach.
Gęsta i wymagająca klasyka również zabrzmiała wybornie. Nagrane dość daleko „Symphonien No. 5 & No. 7” Ludwiga van Beethovena (Carlos Kleiber / Wiener Philharmoniker) zyskały na namacalności i realizmie. Zniknęła delikatna mgiełka oddzielająca słuchaczy od orkiestry a gradacja planów nabrała klarowności. O prawidłowym rozciągnięciu pasma, czy oddaniu potęgi wielkiego aparatu wykonawczego nie ma nawet co pisać, gdyż w tym przypadku wszystko jest na tip – top. Nawet włączone dla ostatecznego podsumowania „Rhapsodies” Leopolda Stokowskiego nie były w stanie wprawić Triangli w zakłopotanie i to na iście koncertowych poziomach głośności. Jednak nie tu należy upatrywać potencjału francuskich podłogówek, bo głośno większość konstrukcji gra zdecydowanie lepiej niż cicho, o ile oczywiście dostaną do dyspozycji odpowiednią amplifikację. Triangle natomiast fenomenalnie sprawdzały się również przy cichych wieczorno-nocnych nasiadówkach, gdy zamiast ilości decybeli, liczyła się przede wszystkim ich jakość. Nie tracąc nic a nic z rozdzielczości uparcie dostarczały tę samą dawkę informacji, więc nie trzeba było uciekać się do poszukiwania pokrętła contur/loudness o ile takowe posiadamy. Wystarczy bowiem sięgnąć po coś w stylu „Pavane For A Dead Princess” Steve Kuhn Trio by momentalnie się zorientować, że jeśli tylko jesteśmy „nocnymi Markami”, to obok tytułowych Triangli nie powinniśmy przejść obojętnie. Blask fortepianu, skrzenie się blach i gęste a zarazem świetnie zróżnicowane brzmienie kontrabasu nie zmieniają się nawet jotę, a my mamy spokojne sumienie, że nie pobudzimy smacznie śpiących za ścianą domowników.
Triangle Magellan Quatuor może nie są tanie, lecz biorąc pod uwagę, iż spokojnie można je uznać za spełnienie większości audiofilskich marzeń a jednocześnie zaprzeczenie większości stereotypowych opinii o nieco łobuzerskim charakterze wysokich tonów oferowanych przez francuskiego wytwórcę. Tutaj perfekcja pod względem komunikatywności idzie w parze z gładkością i homogenicznością przekazu, więc jeśli tylko nasz system nie ma tendencji do szeleszczenia powinniśmy być z Quatuorami w torze co najmniej zachwyceni.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 75 995 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, 6-głośnikowa
Głośniki wysokotonowe: 2 x TZ2900 GC
Głośniki średniotonowe: T16GMF100-THG06
Głośniki niskotonowe: 3 x T16GM-MT15-GC2
Skuteczność: 90 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 20 KHz (+/- 3 dB)
Moc ciągła (RMS): 260 W
Moc szczytowa: 500 W
Maksymalne ciśnienie akustyczne (SPL Max): 113 dB
Impedancja nominalna: 8 Ω (min 3 Ω)
Częstotliwości podziału : 400 Hz (12 dB/Oct), 2800 Hz (24 dB/Oct)
Wymiary (W x S x G): 1338 x 423 x 371 mm
Waga: 45 kg/szt
Najnowsze komentarze