Opinia 1
Pół żartem, pół serio pozwolę sobie stwierdzić, iż wystawy audio mają zaskakująco wiele wspólnego z … kasynami. Nie da się bowiem ukryć, iż niezależnie od tego kto i co zaprezentuje / obstawi, to i tak i tak finalnie wygrywa organizator / kasyno. Oczywiście to spore uproszczenie i spłycenie tematu, jednak bądźmy szczerzy – marek które liczyły na to, że pochlebne opinie zebrane na którejś z wystaw przyczynią się do ich rozkwitu i sukcesu o światowym zasięgu i owa sztuka się im udała jest jak na lekarstwo. Tak samo jak tych, łudzących się, że obecność do niedawna w Las Vegas (CES), na monachijskim High Endzie, czy stołecznym Audio Video Show pozwoli złapać im wiatr w żagle i utrzymać się na powierzchni. Całe szczęście od powyższych, mało napawających optymizmem, statystyk są wyjątki i właśnie takim, niemalże klinicznym przypadkiem w ramach dzisiejszej, stricte metaforycznej, wiwisekcji przyjdzie nam się zająć. Mowa o warszawskiej manufakturze BonaWatt, której debiut podczas Audio Video Show 2023 niczego takiego nie zwiastował. Zaprezentowany wtedy może nie tyle prototyp, co wczesnoprodukcyjny Tamesis zwrócił moją uwagę, lecz po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości i wizytówek kontakt się urwał, a i z obserwacji lokalnego audio światka nic nie wskazywało na to, by nie był to typowy „jednostrzałowiec” jakich wiele. Tymczasem mniej więcej na miesiąc przed zeszłorocznym AVS Krzysztof Lewandowski – właściciel i główny konstruktor ww. bytu wychynął z podziemi i z oczywistym entuzjazmem powróciliśmy do tematu testów. A kiedy wszystko było już na najlepszych torach, by stosowny wzmacniacz do nas trafił w tzw. międzyczasie wydarzył się właśnie coroczny, stołeczny spęd złotouchych, czego pokłosiem była istna … klęska urodzaju i takie ssanie rynku, że na luźną sztukę zmuszeni byliśmy poczekać do Gwiazdki. Skoro jednak czytacie Państwo te słowa, to znak, iż BonaWatt Tamesis nie tylko do nas dotarł, lecz i wnikliwe testy przeżył, z których to ekstraktem właśnie się z Wami dzielimy.
Kiedy pierwszy raz w oko i co tu dużo mówić, również w ucho, wpadł mi nasz dzisiejszy gość, skojarzenia jakie wywołał jego projekt plastyczny były tyleż pozytywne, co zaskakujące. Bowiem z jednej strony odejście od schematycznego powielania lampowych archetypów na bryłę Tamesisa podziałało nad wyraz odświeżająco a z drugiej delikatna inspiracja serią STR Anthema mogła budzić pewne zdziwienie. Niemniej jednak tytułowa integra prezentuje się świetnie – elegancko, nowocześnie i jednocześnie na tyle uniwersalnie, by nie wywoływać swą obecnością niepotrzebnych kontrowersji. Ot, klasyczny prostopadłościenny korpus z frontem wykonanym z płata szczotkowanego aluminium i zajmującą mniej więcej 1/3 jego powierzchni taflą czernionego szkła mieszczącego wielofunkcyjną gałkę i ukryty za nim szalenie czytelny błękitny wyświetlacz. Płytę górną również przykryto czarną „szybą”, w której nawiercono otwory umożliwiające osadzenie zestawu pięciu lamp – patrząc od przodu – prostowniczej 5AR4, pary triod 6SL7GT (6N9S) i dwóch KT77. Powierzchnie ścian bocznych szczelnie zakrywają ostre pióra radiatorów, które delikatnie rzecz ujmując nie ułatwiają przenoszenia wzmacniacza. Ściana tylna to oaza spokoju i logiki. Obie flanki zajmują standardowe terminale głośnikowe z osobnymi odczepami dla 4 i 8Ω obciążenia a centrum zintegrowany z komorą bezpiecznika i gniazdem zasilającym włącznik główny, wyjście z przedwzmacniacza (XLR 3pin), wejście na zewnętrzne sterowanie, przełącznik uziemienia oraz zestaw trzech par złoconych wejść RCA. Zamiast standardowych nóżek całość uzbrojono w cztery imponujące i zarazem piekielnie ostre kolce, więc warto mieć to na uwadze, gdyż zwyczajowe / spontaniczne postawienie wzmacniacza na półce/drewnianej podłodze tak podłoże, jak i my (jak tylko Gromowładna oceni skalę zniszczeń) zapamiętamy na bardzo długo. Całe szczęście na wyposażeniu jest komplet stosownych podkładek, lecz jak łatwo się domyślić trzymając oburącz wzmacniacz szans na ich samodzielną aplikację pod kolcami raczej mieć nie będziemy. Opcją jest pomysłowy pilot, który zamiast standardowego zestawu przycisków łapie za oko pojedynczą, wielofunkcyjną gałką.
Zgodnie z materiałami dostępnymi na stronie producenta, jak i zawartością potężnej skrzyni z MDF-u w jakiej wzmacniacz do nas dotarł (co unaocznia sesja unboxingowa) w zestawie znajduje się również ochronna klatka na lampy do samodzielnego montażu. Skoro jednak nijakiego nieletniego potomstwa, ani równie destruktywnego zwierza na stanie już/jeszcze nie posiadam jej składanie sobie darowałem, tym bardziej, że jej (klatki znaczy się) obecność urody Tamesisowi nie dodaje.
Warto również wspomnieć, iż pracujący w klasie A wzmacniacz o pozornie (na papierze) niewielkiej mocy 2 x 11W wyposażono w funkcje autobiasu, wstępnego nagrzewania lamp oraz ich studzenia po wyłączeniu, które może i nieco wydłużają rozruch/usypianie, lecz dbają o dobrostan elektryczno-termiczny urządzenia a tym samym wydłużają żywotność lamp.
Prawdę powiedziawszy zabierając się za testy i wpinając Tamesis w swój system zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać i jak potoczą się jego losy. Niby zapobiegliwie, niejako prewencyjnie, zadbałem o możliwie przyjazne niezbyt imponującej mocowo lampie obciążenie w postaci mogących pochwalić się 92 dB skutecznością AudioSolutions Figaro L2, jednak deklaracja producenta, jakoby tytułowa integra była „najlepszym wyborem dla muzyki akustycznej, wokalnej i elektroniki” nie do końca pokrywała się z gatunkowym profilem moich playlist. I choć zarówno Tom Araya, jak i Nergal bezsprzecznie wokalnie się udzielają, lecz coś czułem w kościach, że o nie taką „muzykę wokalną” Krzyśkowi chodziło. No nic, w końcu jako plan B miałem na podorędziu Esprit Audio Amelia, z których korzystał Jacek i nieco uprzedzając fakty bardzo sobie taki mariaż chwalił. Jak się jednak okazało nie taki diabeł straszny jak go malują i jedynie strach ma wielkie oczy, gdyż rodzimy lampiszon z postawnymi Litwinkami robił co chciał i to nie tylko na barokowych plumkaniach, gdzie bas kończy się na partiach tamburynu a i wokaliści częściej stawiają na egzaltowane pienia w stylu tego, co Jakub Józef Orliński popełnił w Villi San Fermo we włoskim Lonigo na „Anima Aeterna”, aniżeli zarejestrowany w stołecznym Sound Division Studio odzwierzęcy growl Adama Darskiego na „I Loved You at Your Darkest” Behemotha. Oczywiście o ile tylko nie próbowałem zmuszać Tamesis-a do gry z iście stadionowymi poziomami głośności, licząc przy tym na pełną kontrolę najniższych składowych na poziomie 300W tranzystora. Niemniej jednak niezależnie od gęstości i brutalności materiału źródłowego polska integra oferowała zaraźliwy timing, świetną rozdzielczość i tak angażującą średnicę, że jedynie dla niej całkiem poważnie zacząłem się zastanawiać, czy nie znalazłaby się jakaś wolna półka, by przygotować na niej przytulne gniazdko dla BonaWatta i używać go zamiennie z dyżurnym Vitusem RI-101 MkII. Czarujący Michael Bublé i George Michael w okamgnieniu topili niewieście serca a nawet niekoniecznie będące ucieleśnieniem stereotypowych div i scenicznych heroin Alissa White-Gluz i Carla Harvey / Heidi Shepherd sprawiały, iż i potraktowani jakże urokliwym wrzaskiem panowie stawali się zaskakująco potulni i posłuszni. Jednak główną i zarazem wiodącą cechą tytułowej integry były swoboda i nieskrępowanie prezentacji szalenie odległe do stereotypowej lampowej lepkości i przesaturowania jakich niektórzy od rozżarzonych baniek nie tyle oczekują, co wręcz wymagają i to niezależne od tego, czy na scenie urzędował jakiś skromny osobowo jazzowy projekt, jak daleko nie szukając Ulf Wakenius z grupką znajomych na „Vagabond”, czy też do głosu dochodził wielki aparat wykonawczy (Berliner Philharmoniker pod batutą Claudio Abbado plus Schwedischer Rundfunkchor) na „Requiem” Mozarta. A tu owych oznak ocieplenia i karmelowości było jak na lekarstwo, lecz i nie sposób było mówić o jakichkolwiek oznakach ochłodzenia, czy też zbytniej analityczności. Po prostu nasz dzisiejszy gość trafiał w punkt i zupełnie nie miało znaczenia czy jest to punkt tranzystorowy, czy lampowy, gdyż w High—Endzie a do tego elitarnego grona Tamesis bezsprzecznie należy, technologia wykorzystywana przez daną konstrukcję jest praktycznie zupełnie pomijalna i pełni rolę wybitnie służebną będąc środkiem w dążeniu do określonego celu a nie celem samym w sobie.
W ramach podsumowania napisze tylko tyle, że na bazie tego, co pod względem sonicznym BonaWatt Tamesis pokazał w moim dyżurnym systemie śmiało można brać pod uwagę podczas konfiguracji systemów nawet dla bardzo wymagających odbiorców i to niezależnie od preferowanego przez nich repertuaru. Jest przy tym w pełni oczywistym krokiem w górę / przód dla wszystkich tych, którzy do tej pory uważali, wręcz okopali się i zapuścili korzenie na stanowisku, że nic lepszego od 300-ki Lebena na rynku w rozsądnej kwocie nie znajdą. A tu proszę – przyszedł Krzysztof Lewandowski, posłuchał owych deklaracji, pokiwał głową, pobłażliwie się uśmiechnął, poprosił o przysłowiowe „potrzymanie piwa” i popełnił Tamesis … przenosząc słuchaczy na dramatycznie wyższy poziom muzycznych doznań.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdyby ktoś z Was nie był do końca zorientowany, z przyjemnością informuję, że dzisiejsze spotkanie jest kolejnym, po wyjazdowym do sopockiego salonu Premium Sound z tytułową marką. I muszę powiedzieć jedno, to było znakomite jak na występy w obcym środowisku granie. Bez wyczynowości, za to z wielkim naciskiem na przyjemność obcowania z muzyką. Co to oznacza i czym się dziś będziemy zajmować? Otóż mam przyjemność przedstawić zainteresowanym dostarczony własnym sumptem przez producenta nietuzinkowy od strony designu i brzmienia, polski wzmacniacz zintegrowany BonaWatt Tamesis. Jak wypadnie? Czy obroni podniesione przed momentem tezy? Jak zwykle po odpowiedź zapraszam do zapoznania się z poniżej opisaną sesją testową.
Tytułowy „lampiak” w kwestii wyglądu znakomicie łączy będącą pochodną zastosowania lamp elektronowych wintydżowość ze sposobem opakowania układów elektrycznych w nowoczesnym stylu. Nie będę owijał w bawełnę i bez skrupułów stwierdzę, iż sukces w tej materii to wielka rzadkość, ale jedno jest pewne, mocodawcy marki BonaWatt pokazali, jak to się robi. Dostajemy konstrukcję, która w moim odczuciu znakomicie ozdobiłaby tak salony melomanów z ery lampy, jak i obecnych kojarzonych nawet z D-klasą. A wygląda to tak. Bryła obudowy Tamesisa, to średniej wielkości prostopadłościan jako platforma nośna dla szklanych baniek. Jednak ciekawostką jest fakt podjęcia decyzji rozbudowania jej na wysokość, a nie popularne rozpłaszczenie przy niskim wzroście. Już to pokazuje, że panowie poszli innym tropem, aniżeli znakomita większość producentów. Tym bardziej zrozumianym, że na górnej płaszczyźnie mieli do aplikacji jedynie 5 lamp, które dzięki użyciu tafli czernionego szkła udanie wyeksponowali. Jeśli chodzi o front, wykonano go z grubego płata aluminium, w który z prawej strony wkomponowano sporej wielkości czarną wstawkę z akrylu skrywającą czytelny nawet z pięciu metrów, błękitny wyświetlacz i wielofunkcyjne, dające możliwość sterowania wszelkimi funkcjami wzmacniacza pokrętło. Kreśląc kilka zdań na temat panelu przyłączeniowego bardzo istotną informacją jest możliwość dostosowania konstrukcji za pomocą odpowiednich zacisków do współpracy z kolumnami 4 i 8 Ohm, kolejną oferta 3 wejść liniowych, a także jednego wyjścia Pre Out oraz włączenie lub nie uziemienia. Naturalnie zapewniając dopływ do urządzenia energii elektrycznej pakiet przyłączy wieńczy zintegrowane w włącznikiem gniazdo zasilania. Finalnie w celach dobrej stabilizacji na podłożu tę czułą na wibrację konstrukcję posadowiono na czterech stalowych kolcach, natomiast od strony obsługi w zestawie jest przyjemny w użytkowaniu, pozwalający obsłużyć wszelkie funkcje pilot zdalnego sterowania. Co do technikaliów, moim zdaniem najważniejsze to fakt realizacji głośności za pomocą logarytmicznej drabinki rezystorowej oraz oddawanie mocy 11W przy obciążeniu 8 i 4 Ohm w klasie A. Po resztę danych ewentualnych zainteresowanych zapraszam do zwyczajowej tabelki pod testem, tymczasem skupmy się na brzmieniu naszego bohatera.
Jak brzmi tytułowy wzmacniacz? Już w relacji z Trójmiasta pisałem, że zaskakująco dobrze. Płynnie, barwnie i mimo niedużej mocy dość dobrze kontrolując kolumny. Wówczas pracował z litewskimi monitorami AudioSolutions i poniekąd miał z górki, ale czysto teoretycznie, gdyż mały i niski pokój mógł generować problemy z falami stojącymi. A, że ich nie odczuwałem, – mimo podprogowego oczekiwania takowych w podobnych pomieszczeniach – dlatego docierająca do mnie muzyka nie tylko fajnie brzmiała, ale wręcz czarowała. Tak było wówczas, a jak teraz? Cóż, moje lokum jest kilkukrotnie większe, dlatego nie chcąc skrzywdzić Tanesisa nie mogłem iść na skróty i podłączyć go do Berlin RC 11. Po krótkim reserach-u spełniając podstawowe zalecenia zorganizowałem może nie dedykowane, ale bez problemu przez niego akceptowalne obciążeniowo, niedawno oceniane przez nas francuskie panny Esprit Amelia. Kolumny podłogowe w graniu bez szkodliwej maniery w stylu podpompowanego basu, brzmiące swobodnie i przyjazne dla niezbyt mocnych wzmacniaczy, czyli bez problemu spełniające założenia stworzenia dobrych warunków do wiarygodnego procesu testowego. Jak zakończył się ten mariaż? Bez większego zaskoczenia opisywany piecyk ponownie pokazał, że estetyka dobrze zaaplikowanej lampy jest jego cechą szczególną. Chodzi o przyjemną dla ucha płynność bardzo dźwięcznie zwieszonego w eterze materiału muzycznego, czyli tłumacząc z polskiego na nasze unikanie zbytniej ostrości i krawędziowania poszczególnych akcentów sonicznych. Ale z drugiej strony mimo wspomnianej płynności przekaz był daleki od uśredniania lub zbytniego ugładzania. Jednym słowem lampa robiła li tylko za przyprawianie spektaklu jej najlepszymi cechami, ale bez siłowego naginania brzmienia konstrukcji do estetyki często lubianego, jednak bez dwóch zdań monotonnego, na dłuższą metę nudnego przeciążania i przesładzania. Dzięki temu muzyka bez problemu podążała drogą naznaczoną przez pomysły artystów. Z naturalnych względów typu: aplikacja szklanych baniek w układach elektrycznych i nieduża moc bez poszukiwania podobnych do mocnych tranzystorów trzęsień ziemi i zawsze z nutą lampowego piękna na górze, ale przecież każdy rozsądny meloman nie będzie krytykował tego typu rozwiązań technicznych za spełniane wyznaczanych przez nie celów. Lampa, do tego niezbyt mocna, ma swoje zalety oraz ograniczenia i gdy się na nią decydujemy, bierzemy to na przysłowiową klatę. Najważniejsze jednak, aby to co robi, czyniła z gracją, a nie siłowo i z odpowiednim oddawaniem energii w wektorze czasu. I jak można się spodziewać od pierwszej wygłoszonej przeze mnie opinii na temat Tamesisa, polski pomysł na aplikację lamp znakomicie się w tym odnajdywał. Czasem poczynania mocnych nurtów rockowych lekko słodził, zaś innym razem produkcje jazzowe i barokowe nie tylko znakomicie emocjonalnie podkręcał, ale wręcz wyciągał na szczyty dla mnie ciężkich do uzyskania poziomów oczekiwań. Czyli? Nad pograniczem rocka i progresywnego rocka spod znaku Mariusza Dudy z zespołem Riverside i jej materiałem zatytułowanym „Wasteland” z wynikających ze zrozumienia sposobu na muzykę lampowych konstrukcji nie będę zbytnio się rozwodził. Nie powiem, całość została zaprezentowana z fajnym wykopem, ale przy okazji wyczuwalnie poddana lampowemu upiększeniu. W żadnym wypadku nie w sposób degradujący odbiór, tylko ogólnie w łagodniejszym stylu, ale nie ma co deliberować, do tego rodzaju twórczości potrzebne jest mocne kopnięcie. To co pokazał Tamesis, dla kogoś słuchającego takich klimatów okazjonalnie wypadło fantastycznie, bo przyjemnie gładko i z werwą, jednak dla konesera to może być zbyt mało. Ale zaznaczam, dla wiernego słuchacza, reszcie bez najmniejszych problemów to wystarczy. Za to polski wzmacniacz swoje prawdziwe ja pokazał w wykonaniu interpretacji zapisów barokowych formacji Kapsberger „Labirinto d’Amore”. To jest muzyka stworzona dla tego typu konstrukcji. Czerpiąca pełnymi garściami z pięknych rozwibrowań dźwięku, plastyki i zarazem nośnego wizualizowania pojedynczej nuty na bezkresnej wirtualnej scenie. I taki tez spektakl zapewniła mi testowa konfiguracja. To był spektakl przez duże „S”. A zapewniam, z uwagi na bardzo wymagającą gładkości prezentacji wokalizę to jest pewnego rodzaju kiler dla większości zestawów. Na szczęście nasz bohater nie utożsamiał się z niechlubną większością i umiejętnie niektóre nuty podkręcił w kwestii dźwięczności, inne przeciągnął w esencjonalnym pomruku, a całość okrasił nadal pełną witalności plastyką. Bez naciągania faktów to znakomite zaprezentowanie tej płyty.
Komu poleciłbym tytułowy wzmacniacz? To proste jak rzadko kiedy. Ale prawdopodobnie ku zaskoczeniu wielu z Was powiem, że widzę co najmniej dwie potencjalne grupy. Pierwsza to oczywista oczywistość, czyli wielbiciele konstrukcji lampowych i nie ma sensu się tym zajmować. Drugą zaś są umiarkowani tranzystorowcy, gdyż sposób na muzykę według BonaWatt Tamesis jest daleki grania gęstym i nieco upośledzonym w domenie szybkości narastania sygnału dźwiękiem. Owszem, przekaz jest barwny, ale również żywy, co pozwala domniemywać, że przy odpowiedniej konfiguracji reszty systemu nawet wielbiciele krzemu dadzą się oczarować. Nie, nie przesadzam, bo kolejny raz mimo bycia wyznawcą wielkich tranzystorowych końcówek dałem się mu się wodzić za nos. Co prawda nos romantyka, a nie rockowego buntownika, ale fakt jest faktem, że dałem.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R),
Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Producent /Dystrybucja: BonaWatt
Cena: 8 790 € Netto
Dane techniczne
Zastosowane lampy: 2 x KT77 + 2 x 6SL7GT (6N9S) + 5AR4 (GZ34, U77)
Układ pracy końcówek mocy: klasa A, Single Ended Ultralinear + Parabolic Power Bias™
Regulacja głośności: logarytmiczna drabinka rezystorowa 128 x 0.5dB = 64dB (±0.15dB),
Wejścia: 3 pary RCA.
Wyjścia: PRE-OUTPUT (XLR 3pin unbalanced), REMOTE
Impedancja wejściowa: 20kΩ
impedancja wyjściowa: 3.5Ω
Stosunek sygnału do szumu: 94dB (±1dB)
Ciągła moc wyjściowa @1kHz, 8Ω: 2x 11,5W || 2x 8Wrms (±1%)
Ciągła moc wyjściowa @1kHz, 4Ω: 2x 11,5W || 2x 8Wrms (±1%)
Pasmo przenoszenia @8Wrms, -3dB: 6Hz – 40 kHz (±1%)
Pasmo przenoszenia @8Wrms, -1dB: 15Hz – 31 kHz (±1%)
Pasmo przenoszenia @8Wrms, 0dB: 20Hz – 25kHz (±1%)
Zniekształcenia nieliniowe THD+N, @8Wrms, 1kHz: < 2.8% (±0.5%)
Zniekształcenia nieliniowe THD+N, @8Wrms, 32Hz: < 4.2% (±0.5%)
Czułość wejściowa @8Wrms: 540mVpp
Pobór mocy w trybie pracy / rozruchu: 130 W / 220 W (max)
Pobór mocy w trybie uśpienia („STANDBY”): < 1 W
Wymiary (S x W x G): 450 x 300 x 350 mm
Waga urządzenia: 27 kg
Pilot zdalnego sterowania: RC-2 (opcjonalny)
Opinion 1
We already informed about the appearance of the V (V like 5 and not “v”) from Ayon on the market during our may report from the visit of Gerhard Hirt in the Warsaw Nautilus showroom. Additionally that news was not only backed up by pictures, but also some listening impressions of the new Austrian integrated amplifier. But as it happens, such events are mostly about meeting other people, and something that reaches the ears is only a background add-on to the more or less formal talks. This is the reasons, that we waited patiently for the proper time, to have the chance to calmly listen to this novelty in our listening room, where we control the situation. And finally this chance came and we grabbed it immediately, to verify, as objectively as possible, the declarations of the constructor himself, that the V is something completely different, a new platform and new possibilities, which were not achievable to date, during the reign of the latest version of the Spirit 3 (we tested the second to latest version with a pair of 6SJ7, and not four of them). True, the lovers of the most musical of the KT family, the 150, could use the stereophonic power amplifier Spirit PA, but Gerhard claimed, he cannot extract anything more from this platform. Now three years have passed, and that what seemed reaching the summit … now seems to be a promising starting point. So if you are interested in what has changed in the newest version of the Spirit, there is nothing more for me to do, than to invite you to read on.
Looking at the pictures of this and the previous versions of the Spirit, there is no going around the impression, that something must have happened in Ayon, what changed the approach to the key construction aspects, as you can see at first glance, that the V was somehow “slimmed” when compared to its older brethren. Was it the case, that the constructors noticed, that instead of the natural expansion, the truth is in the minimalism and somehow admitted to Albert Einstein, that “everything should be as simple as possible, but not simpler”? I do not know that, but before we verify the audible effects of those actions, let us just look at the tested device.
I probably do not need to tell you, how the Spirit V looks like. It is enough to mention, that it looks like a typical Ayon, and everything should be clear. It is a solid construction made from brushed aluminum, black anodized, massive plates and rounded profiles in the edges, with characteristic chromed pots covering the transformers in the back of the chassis and the tubes in the front. In the center of the fascia the company logo was cut. It is backlit red during normal operation, while after powering on it pulsates for a dozen seconds, needed by the amplifier to warm up and apply the Ayon designed tube measurement and calibration procedure auto-fixed-bias (AFB). To the left, there is a knurled volume knob, to the right a source selector combined with a mode switch (D – direct to power amplifier, T – triode mode).
On the top, the eye-catching tube layout was quite significantly modified compared to the previous versions. In the amplifier section we find a pair of 12AX7 from Electro-Harmonix, in the driver section double octal triodes 6SN7 (in the tested unit exchanged for the Russian 6H8C) and in the power amp section the KT150 from Tung Sol. On a side note, I am impatiently waiting for the moment, when one of the independent amplifier manufacturers will decide to use the competitive, but also much more expensive (about 300 Euro a piece) versions offered by KR Audio.
The back panel is pure classic in Austrian version. Looking from the left we have the power socket with a toggle switch above, used for disconnecting the ground from the chassis, a ground bolt, a switch for toggling the amplification mode (triode/pentode) and another toggle – this time used to adjust the amplifier to the impedance of the loudspeakers (1 is set when the speakers do not fall below 3Ohm, while 2 – when they do). The loudspeaker terminals, dedicated to 4 and 8Ohm loads, are the WBT NextGen. We have also four pairs of inputs – three RCAs and one XLRs, all from Neutrik, which are amended by a power amp direct input and a pre-out.
Despite an almost identical external design to the III, in the V we have the power section, which is 50% more powerful, based on two toroidal transformers, the volume control circuitry was modified as was the auto-bias circuit and mass guidance. Additionally the electronic volume control was exchanged for a classic, motorized potentiometer, and the omnipresent relays were dropped in favor of a seemingly old-fashioned switch.
I absolutely understand, that the looks of the Ayon, as well as its genesis, do not have much for the seasoned audiophiles and music lovers, not even mentioning the acolytes of the brand. If I am not mistaken, for the last 15 years or so, from the moment that the first version of the Spirit was presented to the world, Gerhard Hirt managed to get us accustomed to the fact, that each new version of its most popular integrated amplifier is better than its predecessor, not only construction wise, but most of all, sound wise. Of course we cannot deny the obvious, and think, that the change would only be a derivative of the changes in the circuitry, the used components, etc., as with tube amplifiers things tend to depend somewhat on the tubes themselves. In this case the Austrians went over almost all the available tetrodes from the KT family. However until they moved to the KT150, the base remained the same, and the various steps in development were limited to their application and the topology of the circuitry where they are working in. Returning to the main topic and being “used to” the constant improvement, when I looked at the V and compared it to the previous version of the Spirit, before the listening test, I had some doubts, as previously the subsequent incarnations had visibly expanded sections, larger volume of the used tubes, etc., so everything that impacts the so called perceived value. Yet in the case of the V there is a kind of back to the basics approach, what could raise some concerns about the return to the “Sound of the Ayon” from fifteen years ago, which at that time was far from the stereotypical tube sound. Half-jokingly, half seriously one could say, that more than a decade ago Ayon and Octave clearly showed the disbelievers, that a tube can be more analytical and detailed than many transistors.
In short, I was not sure what to expect after the intensive accommodation of the amplifier in my system, so I reached for the art-rock “Sorceress” Opeth with the phenomenal, oriental piece, which can easily compete with “Kashmir” from Page and Plant, called “Seventh Sojourn” or the prog-rock-jazz “Strange Brew”, where some of the listeners seem to find narcotic visions from the Beatles era. In general the repertoire was not very aggressive, yet multilayered and complex enough in terms of melody, to stir around in the final assessment. The Spirit V went through this material like a mighty, atomic powered icebreaker through thin ice on a nearby lake. With perfect precision it was able to extract the smallest nuances whilst keeping the funeral character, mass and depth of the recording. Interestingly, the masterful resolution, one of its strongest points, was enriched with addictive dynamics in both the micro (aetheric acoustic guitars) and macro scale – when the team from Opeth reminded themselves their past times full of growling and blasts. I need to state clearly now, that the above and all subsequent listening was done using the pentode mode, as the more “audiophile” and refined triode mode was not working with my Dynaudio Contour 30, as on the level of my expectations it was visibly behind the pentode in terms of control of the reproduced sound spectrum and ability to convey emotion. Everything became aetheric and airy, although I must underline, that those are my private impressions, and I am aware, that for some of the listeners, such kind of presentation might be more to their liking. If I was to make some musical analogies, I would compare the pentode mode to the Peter Gabriel duo on “Don’t Give Up” with Kate Bush, and the triode mode to the same song with Ane Brun. This is the reason, that on the seemingly delicate “Lowlight” I always chose 65 instead of 40W. It is worth mentioning, that regardless of the operating mode, the tonal balance was always around the middle, not becoming too euphonic or laboratory analytical, and the differences in the way of presentation, besides the mentioned dynamics, were in the precision of the drawing of the contours and their thickness. Using “artistic” analogies, the pentode would be using a “sharp” H3 pencil while the triode a B2 one.
Reaching back in my memory and reminding myself how the Spirit III sounded, when we reviewed it, I must confess, that the current version is faring very well. The improvement is not only regarding motoric (in pentode mode), but also the widely understood resolution, through which grand symphonics (like “Verdi” by Ildar Abdrazakov, Chœur Métropolitain, Orchestre Métropolitain de Montréal, Yannick Nézet-Séguin) is more addictive than hard drugs. Not only do we have full insight into the multilayered and vast amount of instruments, the Austrian integrated reproduces the positioning of the virtual sources with incredible precision, including their spacing, making the created sound stage have a truly holographic palpability.
Conform with the declaration of the manufacturer of the Ayon Spirit V, it turned out to be a much more mature construction to its predecessors. The simplification of the circuitry resulted in more freedom and refinement of the sound, and the new “platform” brought the Austrian integrated onto a new, higher level. So if you are wondering, if it is worth to bother about the Spirit V, then with full responsibility I claim it is, and that regardless of the fact if you are searching for a tube or solid state amplifier, as its sonic values must be regarded in absolute terms. So if the purely functional aspects (little children, free flying birds, etc.) do not influence your final decision too much, you should ask the distributor to take one home for testing, and you will not hurry to take it out from your system to return it.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Network player: Lumin U1 Mini
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Speaker cables: Signal Projects Hydra
– Power cablese: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Table: Rogoz Audio 4SM3
Opinion 2
It is just natural, that some audio devices, when they populate the market for prolonged periods of time, and thus their real limitations become known, found by their users as well as their manufacturers, get new versions. And it does not matter if we are talking about electronics or loudspeakers here, as with the passage of time you can find shortcomings even in very successful components, what, at some points, ends in a new version being introduced, named MkII or similar. This is the case with the integrated amplifier we are going to test today, which received already its fifth versions, due to the engagement of the brand owner and constructor in one, Mr. Gerhard Hirt. Do you think this is overkill? I do not think so, as from my experience of testing his constructions, every changes were improvements, steps forward, compared to the predecessors. Would it be the same this time? If you are interested in my observations, after a few weeks with the mentioned amplifier, then I would like to invite you to read on about the known and successful model Ayon Spirit, in the version “V”, which was brought to my listening room by the Katowice and Warsaw based distributor Nautilus.
So how does the Ayon Spirit V look like? Well, describing an amplifier, which can be described as a cult product, and also looking similar to any other Ayon device, seems to be a lost cause, as it would be a rehash of the same sentences I already used describing those very distinct and recognizable products. But regardless of this introduction, the main chassis is again a flat platform with rounded edges, finished in black brushed aluminum. In the front part there are the electron tubes with the splendid KT150 amongst them, and at the back end the transformers hidden in shiny silver cylinders. The front of the Ayon has two, widely spread knobs: volume on the left and input selector on the right. Finally the back plate carries all a demanding user might need: from the left a power socket, grounding bolt, phase selector, mode switch between pentode and triode, loudspeaker terminals with separate outputs for 4 and 8 Ohm, power amplifier direct input and preamplifier output, three line RCA inputs and one XLR. A nice accent is the remote controller, supplied by the manufacturer as standard accessory, which controls all the necessary functions of the amplifier. The whole is placed on four solid feet, and the main power switch is placed on the bottom, just below the dark red company logo.
I will say it like this: I will not beat around the bush, but fully consciously claim, that the Ayon Spirit V is much better than its predecessor. What is the reason for that? It offers better resolution, what makes it more sonically refined not only in terms of the amount of information, but also in quality of its reproduction. Any examples? Sure. Just please look at the recent test of the British loudspeakers Spendor A7 (review in Polish) where it was the main amplification. This amplifier was the reason I could admire the way those speakers created not only a wide, but also phenomenally musical stage with ideally placed, even large, amounts of musicians with their virtuoso performances, challenging energy and musical parades, often changing within short amounts of time. Without a package of appropriately readable information being supplied, it would not be possible to get the effect of transferring into the concerts I was listening to, but the Ayon mastered it. It provided an additional positive surprise with every edition of John Zorn “Masada” concerts and emotional, neck-breaking free-jazz performances of Ken Vandenmark, where it performed very well also with my, much larger and thus much harder to master, loudspeakers. This is evidently a nod to the universality of this device. When the music demanded there was attack, and a moment later long decay, allowing the musicians to take a breath before another mad ride written in the notes.
But this is just one side of the medal, because the described amplifier does have an option to change the operating mode into triode, what immediately resulted in a different temperature of the sound and a more euphonic structure of the music reaching me. Who would need that, when the music is already fantastic in pentode mode? Those were my thoughts initially. But I did not need wait too long to test this assumption. It was enough to take a disc of the beautiful Korean Youn Sun Nah, who would not be able to utilize her biggest asset, her beautiful, smooth, melodic and at times momentous voice, if not supported by some juiciness and warmth coming from the amplification. Anyone who knows her repertoire, also knows, that soulless reproduction of her musical stories would only be like listening to elevator music, while with an appropriate level of juiciness and with a package of breath, the mentioned dive will not allow us to withdraw attention from her until the last piece on the disc.
Interestingly, when I tried to exchange the two musical worlds associated with the two operating modes of the Austrian amplifier, it turned out, that there was no setback, not at all. Of course, with music emphasizing speed and instantaneous changes of energy things would get slower than in the ideal reproduction, but with instruments like saxophones, grand pianos or contrabasses they decayed with a much deeper, naturally more focused sound, what coincided with my expectations when I was set to relax with music. In terms of vocals, when reproduced in the more signal speed oriented pentode mode, it was also without any spectacular flaws, only the gravity center was placed a tad higher. Also the mentioned singer, with her full voice, did not care and enchanted us until the laser returned to the stand-by position. Am I stretching the facts? Not at all, I was just listening to different kind of music in different modes of the amplifier depending on my mood, and I never had any issues in adopting it, it was just my decision, if I wanted to expand on the ideas of the musicians or not.
I do not know if I encouraged you enough to test the new version (“V”) of the well-known Ayon Spirit with my musical examples. But I believe strongly, that this further attempt on improvement of the sound versus its predecessor gives reason enough to try it out in your own systems. In my opinion this one is much better than the last incarnation, so when you decide to make some upgrades in your system, even if you are more into solid state devices, you should try out this tube amplifier. It has two different faces when talking about its sound, what increases the chances of meeting your expectations in your systems.
Jacek Pazio
System used in this test:
– CD transport” CEC TL 0 3.0
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Reference clock: Mutec REF 10
– Reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo, TAD D1000 MK2-S
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: RCM THERIAA
Distributor: Nautilus / Ayon
Price: 24 900 PLN
Specifications
• Class of Operation: Triode or Pentode mode, Class-A
• Tube Complement: 4 × KT150
• Load Impedance: 4-8 Ω
• Frequency response (+/- 3 dB): 10 Hz-60 kHz
• Output Power (Pentode mode): 2 × 65 W
• Output Power (Triode mode): 2 × 40 W
• Input Impedance (1 kHz): 100 kΩ
• Input sensitivity (for full power): 500 mV
• NFB: 0 dB
• Volume Control: Alps Potentiometer
• Remote Control: Yes
• Inputs : 3 × Line In, 1 × XLR In, 1 × Direct In
• Outputs: 1 × Pre-out
• Dimensions (WxDxH): 480 × 370 × 250 mm
• Weight: 33 kg
Będąca dzisiejszym przedmiotem naszych zainteresowań, pochodząca z Półwyspu Apenińskiego, specjalizująca się w produkcji wzmacniaczy lampowych marka Synthesis z nie do końca wiadomych mi powodów nie miała jeszcze swoich pięciu minut na naszym portalu. Nie, żebym z tego powodu wyrywał sobie włosy z głowy, ale lampa i Włochy każdemu, w miarę wtajemniczonemu audiofilowi nawet przed osobistym kontaktem sugeruje, iż jest duża szansa na co najmniej bardzo ciekawy efekt soniczny i przejście obok takiej możliwości byłoby niepowetowaną stratą dla nas wszystkich. Dlatego też, na dobry początek bez wyciskania ze wspomnianego brandu ostatnich soków z dużą dozą przyjemności przyjęliśmy propozycję zmierzenia się z komponentem dla ogólnie mówiąc zwykłego Kowalskiego. Co mam na myśli? Panie i Panowie, miło mi poinformować, że w dzisiejszym odcinku przybliżymy sylwetkę wzmacniacza zintegrowanego ROMA 27 AC wspomnianej marki Synthesis, a całość opiniotwórczego przedsięwzięcia zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi EIC Sp. z o.o.
Zanim przejdę do opisu wyglądu i kompatybilności dwudziestki siódemki z resztą potencjalnego toru audio, w imieniu producenta winny jestem skreślić małe przybliżenie tematu jej oznakowania. Otóż w zdecydowanej większości wytwórców produktów audio konstruktorzy starają się, aby nazwa modelu, lub jego symbol bardzo patetycznie przypominały nazwiska znanych światowych postaci, nazw planet, czy najzwyczajniej w świecie wstępnie informowały o mocy danego komponentu. Tymczasem Włosi modelem ROMA 27 AC zapragnęli upamiętnić kawałek swojej historii, a dokładniej mówiąc początek panowania pierwszego cesarza rzymskiego Oktawiana Augusta (27 r. p.n.e.). Nie wiem, jak Wy to odbieracie, ale ja biorąc pod uwagę obecnie bardzo modne ruchy narodowościowe całkowicie to rozumiem i jeśli to nie jest zaczynem do umacniania się zbyt ortodoksyjnego podejścia do tematu osobiście popieram.
Jak prezentuje się tytułowy wzmacniacz? Przyznam szczerze, że biorąc pod uwagę bardzo popularne pośród mieszkańców europejskiego landu w kształcie buta, będące synonimami sztuki wizualne “wodotryski” Roma jest ostoją spokoju i w dobrym tego słowa znaczeniu ascetyzmu. Obudowa jest dość typową dla tego typu produktów platformą nośną dla lamp (czterech tetrod 5881/6L6WGC Sovteka w końcówce mocy i pary podwójnych triod 12AX7 (ECC83) Electro Harmonixa w sekcji przedwzmacniacza) w przedniej i transformatorów w tylnej części górnej płaszczyzny. Naturalnie spełniając europejskie wymogi bezpieczeństwa szklane bańki w standardzie okryte są stosowną klatką, ale zapewniam, że jeśli ktoś dobro mieszkającej z nim rodziny bierze na swoje barki, po odkręceniu czterech śrubek będzie mógł w pełni napawać się pięknem tego typu konstrukcji. A ze swojego doświadczenia wiem, iż efekt wizualny żarzących się lamp bardzo często stawiany jest na równi z dźwiękiem, co w tym przypadku mają podkręcić nie bez kozery zaimplementowane wokół nich i za nimi, mieniące się połyskującym srebrem, a przez to dodatkowo rozświetlające efekt poświaty ich żarników chromowane płaskie nakładki. Przyglądając się frontowi zauważamy, że w zdecydowanej większości wykonany jest z drewna, w którego centrum zagłębiono będący miejscem aplikacji dla włącznika z lewej i kilku przełączników selektora wejść wraz z diodami sygnalizacyjnymi z prawej strony płat aluminium. Nie powiem, może fotografie tego nie oddają, ale kontakt osobisty jest bardzo pozytywny. Puentując awers naszej integry nie możemy zapomnieć o największym jego elemencie, czyli brutalnie rozpychającej się (wymusza wyoblenie ramki wokół siebie) centralnie umieszczonej, wielkiej gałce wzmocnienia. Gdy szybkim ruchem przerzucimy nasz wzrok na panel przyłączeniowy, okaże się, iż jego oferta może nie powala, ale spełniając zamierzenia jedynie wzmacniacza zintegrowanego a nie popularnego w dzisiejszych czasach centrum zarządzania sygnałami cyfrowymi (popularne, często marnej jakość przetworniki cyfrowo-analogowe) obejmuje pięć wejść liniowych, jedną przelotkę, pojedynczy zestaw terminali kolumnowych i gniazdo zasilania. Przyznacie, może na pierwszy rzut oka całość wygląda skromnie, ale dla współpracujących z nim naszych zmysłów postrzegania i co bardzo ważne docelowego systemu audio w pełni wystarczająco.
Jaką szkołę grania prezentuje chwaląca się włoskimi korzeniami Roma 27 AC? Naturalnie nie można odmówić jej sznytu grania typowego dla lampy, ale jest to na tyle świeży punkt widzenia świata, że mimo wszystko pokusiłbym się o stwierdzenie, że mamy do czynienia z dość jasnym jak na posiadacza w układach elektrycznych szklanych baniek brzmieniem. Ale nie obawiajcie się, to nadal dalekie jest od mającego swoich reprezentantów nurtu lampy grającej jak tranzystor, a ów sznyt umiejętnymi ruchami zestawiania reszty toru audio swobodnie jesteśmy w stanie przekuć na pozytywny w odbiorze zastrzyk witalności dźwięku. Co ciekawe, prezentowana w takim duchu, czyli natchniona swobodą górnej średnicy muzyka ani trochę nie traci przypisanego lampom elektronowym czaru. Przykładem tego może być tak uwielbiana przeze mnie muzyka dawna. Owszem, delikatne odchudzenie grającego w środku pasma instrumentarium dało się odczuć, ale po wzięciu pod uwagę całkowicie innego pułapu cenowego porównywanych układów wzmacniających i uwzględnieniu nieco innego podejścia do tematu temperatury grania jestem w stanie nawet stwierdzić, że z racji ograniczonej rozdzielczości była to swoista pomoc w uniknięciu zbytniego uśrednienia prezentacji. Tak tak, czasem lepiej jest podać coś znacznie zwiewniej, niż brnąć w sztuczne kolorowanie, bo w konsekwencji może to sprzymierzyć się przeciwko wspaniałym ideom uduchowionego świata. I właśnie taką, naznaczoną wyważeniem koloru i lekkości muzyki drogą idzie integra Synthesisa. W podobnej estetyce do muzyki barokowej zaprezentował się jazz spod znaku Bogdan Hołownia Trio “On The Sunny Side”. Artykułowana od początku akapitu opisującego brzmienie wzmacniacza ROMA żywa średnica dzięki dobrej współpracy z górnymi rejestrami wspomagała tak lubiane przez melomanów skrzące się w eterze między-kolumnowym blachy perkusji, a jedynym na co można było ponarzekać, był w większej mierze grający strunami niż pudłem kontrabas. Co ważne, przy całym doświetlaniu przekazu w tej kompilacji nie cierpiała stosunkowo wolna w stosunku do muzyki rockowej stopa perkusji. Fakt, z racji słabszej mocy wzmacniacza była lekko poluzowana, ale jak na oddawane przez Synthesisa drobne 25W wypadała bardzo ciekawie. Ale to nie koniec dobrych wieści, gdyż w sukurs świeżości dźwięku szło dobre pozycjonowanie źródeł pozornych na rozciągającej się na całej przestrzeni pomiędzy kolumnami i sporo za nimi wirtualnej scenie. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, że bez dobrej lokalizacji poszczególnych ośrodków generowania dźwięku proces naszego integrowania się z zapisanymi pa płycie założeniami muzyków bardzo traci. Na koniec sparingu testowego w napędzie CD-ka wylądowała rockowa grupa Radiohead z materiałem “Hail To The Thief” . Efekt? Wokal bardzo dobrze zdefiniowany, a przez to czytelny. Instrumentarium za wyjątkiem gitar i bębniarza również zdawało się czerpać z oferty Romy pełnymi garściami. I co w tym wszystkim również jest bardzo istotne, mimo niewielkiej mocy i przez to mającej swoje za uszami kontroli niskich rejestrów podobała mi się szybkość narastania dźwięku. W takim razie co przeszkadzało mi w wyjętych ze zbioru instrumentów? Nic szczególnego, ale w tej, opartej o gitary i perkusję muzie masa riffów i moc stopy są wiodącym tematem przewodnim i zbyt lekkie potraktowanie ich bytu może delikatnie osłabić mający przykuć słuchacza od deski do deski płyty pierwiastek “X”. Na szczęście ta podyktowana założeniami konstruktorów witalizacja muzyki nie była tak drastyczna, ale nie mogę napisać, że masa ciężkich gitarowych pasaży i energia bębnów były trafiona w punkt. Naturalnie może być to spowodowane natychmiastową możliwością skonfrontowania wszystkiego jeden do jeden z punktem odniesienia, ale bez względu na to, jestem zobligowany o tym wspomnieć. Jednak patrząc na to przekrojowo z pozycji cennika, również ta płyta wypadła co najmniej dobrze.
Powoli zbliżając się ku końcowi tego, mam nadzieję dopiero rozpoczynającego nasze bliższe kontakty z osiągnięciami marki Synthesis spotkania bez naciągania faktów stwierdzam, że jak na przecież stosunkowo niedrogi wzmacniacz zintegrowany Roma 27 AC wypadł bardzo dobrze. Owszem, na tle stratosfery cenowej miał kilka potknięć, ale mierząc siły na zamiary wszystko prezentowało się w domenie może innego, ale nadal bardzo ciekawego w odbiorze sznytu grania. Zatem gdzie widzę testowany produkt? Pierwszym kryterium wydają się być stosunkowo łatwe do wysterowania kolumny. Drugim choć niekonieczna, ale według mnie bardzo pożądana ich wrodzona barwność. Zaś trzecim jest stawiająca kropkę nad i miłość do układów lampowych. Jeśli spełnicie te trzy punkty, sukces macie murowany. Ale testowanej integry nie skreślałbym nawet w momencie innego spojrzenia na choćby jeden ze wytypowanych kryteriów, gdyż to, co podoba się mnie, niekoniecznie idealnie wpisze się to, czego oczkujecie Wy. Zatem nie pozostaje nic innego, jak spotkanie z Włochem sam na sam. Innego rozwiązania nie widzę.
Jacek Pazio
Dystrybucja: E.I.C. Sp. z o.o.
Cena: 9 500 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 25W / 6 Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz +/- 0,5 dB
Czułość wejściowa: 500 mV RMS
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Wejścia liniowe: 5 par RCA
Stopień wyjściowy: 4 x 5881
Sekcja przedwzmacniacza: 2 x ECC83
Regulacja Biasu: manualna
Odstęp sygnał/szum: >90 dB, średnio ważony
Pobór mocy: 250W max
Wymiary (S x W x G): 410 x 235 x 503 mm
Waga: 20 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze