Tag Archives: WestminsterLab USB Cable Ultra


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. WestminsterLab USB Cable Ultra

WestminsterLab USB Cable Ultra

Opinia 1

Od razu na wstępie niniejszej epistoły pragnę zakomunikować, że wszyscy kablosceptysy serwujący suchary o tym, że przewody a w szczególności ich cyfrowe odmiany „nie grają”, bo w końcu same z siebie równiej i dokładniej transmitowanych zer i jedynek nie poukładają, spokojnie dalszą lekturę mogą sobie darować a zaoszczędzony w ten sposób czas poświęcić na to, co wychodzi im najlepiej, czyli uporczywe dłubanie gwoździem w uchu. Ale, że co? Że nieuprzejmie i bez zrozumienia innego aniżeli własny punktu widzenia? Cóż moi mili Państwo, skoro nasze hobby – zainteresowanie tematyką Hi-Fi i High-End to dziedziny ludzkiej aktywności oparte na wybitnie subiektywnych a zarazem wyłącznie empirycznych doznaniach, to jak na miły Bóg można poważnie traktować oponentów bazujących li tylko na książkowej, bądź nawet i nie, wiedzy w dodatku niekoniecznie pierwszej świeżości, którzy głoszone dogmaty uznają za pewnik stosując argumentację ad ignorantiam. Wymagają bowiem udowodnienia tego, że ktoś może słyszeć coś, czego oni nawet nie tyle nie słyszą, co nie raczą, nie wykazują chęci czegokolwiek organoleptycznie doświadczyć a fakt, że liczba/kombinacja wspomnianych zer i jedynek na wejściu i wyjściu się zgadza załatwia definitywnie sprawę. A tak niestety nie jest, gdyż warto wziąć pod uwagę, że świadomość istnienia parametrów może nie tyle definiujących brzmienie, co na nie wpływających wraz ze wzrostem świadomości i postępu technologicznego umożliwiających ich nie tylko zdefiniowanie, co i pomiary cały czas rośnie, czego ewidentnym przykładem jest nawet dość dawno „rozpracowany” jitter. Mam nadzieję, że rozumieją Państwo, iż nie chodzi tu o „siłowe” przekonanie którejkolwiek ze stron (argumentum ad verecundiam) a umożliwienie nausznego doświadczenia opisywanego, obserwowanego zjawiska i samodzielne wyciągniecie konstruktywnych wniosków. Wspominam o tym nie bez przyczyny, bowiem tym razem na nasz redakcyjny trafił gość z obszaru, który nie wiedzieć czemu wywołuje nader histeryczne reakcje, czyli przewód USB transmisji sygnałów audio dedykowany. A jest nim dostarczony przez wrocławskie Audio Atelier niepozorny a zarazem referencyjny i bezapelacyjnie celujący w segment High-End WestminsterLab USB Cable Ultra.

Patrząc na naszego gościa można nabrać poważnych wątpliwości, czy ktoś, znaczy się w tym momencie producent i / lub (niepotrzebne skreślić) dystrybutor nie próbuje zrobić nas w przysłowiowe bambuko ponownie dostarczając na testy przewód, który de facto już zdążyliśmy swojego czasu w pełni zasłużenie obcmokać. Krótko mówiąc czy przypadkiem, poprzez ponad dwukrotny wzrost ceny nie uda im się wpuścić go na rynek po raz wtóry jako coś zdecydowanie bardziej godnego uwagi i wartego każdej oczekiwanej przy kasie złotówki. W końcu droższe musi być lepsze, czyż nie? Oczywiście powyższe teorie spiskowe prosiłbym potraktować z przymrużeniem oka, bowiem jednak drobne, bo drobne, ale jednak jakieś różnice pomiędzy recenzowaną jesienią 2020 r. wersją Standard a będącą przedmiotem niniejszej epistoły Ultra są i to wbrew pozorom widoczne gołym okiem. Pierwsza dotyczy konfekcji, bowiem w niższego stanu łączówce wtyki były adekwatnie do jej nomenklatury „standardowe”, z kolei w Ultra są … złocone. Oczywiście kolejnym wyróżnikiem jest stosowna informacja na pełniącej dekoracyjno-balastową rolę mufie i … to by było na tyle.
Jeśli natomiast skupimy się na tym, czego na pierwszy rzut owego oka nie widać, gdyż znajduje się pod niepozornym białym tekstylnym oplotem, to poza nad wyraz lakonicznymi ogólnikami o firmowych, ręcznie polerowanych, prowadzonych w teflonowych (PTFE) rurkach i zgodnie z zapewnieniami pozbawionymi własnej brzmieniowej sygnatury, przewodnikach Autria Alloy, dostosowywanym do konkretnej długości przewodu zaplocie Vari-Twist o zmiennej geometrii i ekranie wykonanym z włókna węglowego wiadomo tyle co nic. No dobrze, może nie nic, bo skoro teoretycznie różnice wizualne są natury kosmetycznej, finansowe nad wyraz bolesne a brzmieniowo, to zupełnie inna liga, to nie pozostało mi nic innego jak tylko zacząć wiercić dziurę w brzuchu Angusowi Leungowi (głównemu konstruktorowi i właścicielowi marki), żeby choć odrobinę uchylił rąbka tajemnicy. I koniec końców udało mi się namówić sprawcę tego całego zamieszania na krótką spowiedź, podczas której  wyznał, iż choć Standard i Ultra bazują na niemalże bliźniaczych przewodnikach, to w topowej łączówce zastosowano nieco inną „polerkę” ich powierzchni i co nieco zmodyfikowano skład dielektryków oraz izolatorów. Ponadto poprawiono ekranowanie i zoptymalizowano geometrię a zmiany nie ominęły i procesu wyżarzania samych przewodników .

Stosując eksploatowaną przez hongkońskiego producenta metaforykę można by uznać, iż o ile Standard starał się składać całość obrazu prawdy z zebranych z iście benedyktyńską cierpliwością i złożonych w ramach sesji nad niezwykle skomplikowanymi puzzlami odłamków, to Ultra ową prawdę dostarcza w kompletnej i zarazem nienaruszonej postaci. Czyli niejako cofamy się do czasów zanim wg. niejakiego Dżalala ad-Din Muhammad ar-Rumi „zwierciadło prawdy” raczyło było z rąk Boga się wysmyknąć i rozbić w drobny mak. Przesadzam? Bynajmniej, gdyż po pierwsze nie prowadzimy programu dla miłośników substancji psychoaktywnych „Tydzień na działce” lecz magazyn o tematyce audiofilskiej a po drugie usłyszeć znaczy uwierzyć. A Ultra ową wiarę w fakt, iż lokalne pliki, czy też streaming mogą zagrać wybornie, ocierając się wręcz o absolut, przywraca i utwierdza w niej z równą skutecznością, co dopiero co przez nas recenzowany dCS Vivaldi Upsampler Plus.
Warto również mieć na uwadze, że już podstawowy WestminsterLab bezlitośnie zdeklasował bądź co bądź nad wyraz udane Fidata HFU2 i Vermöuth Audio Reference USB, pełniące u mnie rolę dyżurnych łączówek, więc skoro Ultra odjeżdża swojemu poprzednikowi niczym Bob Jungels z ekipy AG2R peletonowi w dziewiątym etapie Tour de France 2022 (to ten z metą w Chatel les portes du Soleil), to proszę sobie wyobrazić jaka przepaść dzieli go od mojego punktu odniesienia. Tym samym wdzięczny będę za choćby odrobinę empatii. W końcu Państwo sobie pooglądają zdjęcia, poczytają nasze wynurzenia i mogą spokojnie żyć z tą czysto teoretyczną wiedzą, a ja po zakończeniu testu a tym samym wybitnie empirycznym doświadczeniu geniuszu opisywanego przewoduu chciał, choć bardziej nie chciał, zmuszony byłem Ultra wypiąć i zwrócić dystrybutorowi. A tak już zupełnie na serio, jakby trauma po powrocie do szarej rzeczywistości serio nie była, to Ultra zachowując wszelkie zalety wersji Standard czyli zdolność oddania nawet najdrobniejszych impulsów energii na iście molekularnym poziomie granulacji przy jednoczesnej zachwycającej gładkości i krystalicznej czystości wchodzi jeszcze głębiej i zarazem swobodniej, naturalniej w tkankę, strukturę nagrania. I bynajmniej nie jest to pochodna dalszego podkręcania rozdzielczości a pogodzenia homogenicznej spoistości z emocjonalnością i złożonością przekazu. Fakt bowiem, że słyszymy dosłownie wszystko jest w tym wypadku bezdyskusyjny, jednak staje się on dla nas równie oczywisty i naturalny jak oddychanie, na którym o ile tylko nie trenujemy nurkowania swobodnego bądź strzelectwa długodystansowego niespecjalnie musimy się skupiać, bo robi się ono, niemalże jak bałagan „samo”.
Przykładowo na „On My Own” Lery Lynn wokal artystki ewoluuje z szorstkiej desaturacji do właściwej postaci może nie tyle zmysłowej chrypki co finezyjnego i intrygującego delikatnego zmatowienia. Poziom realizmu oferowany przez Westminster-a zaciera pozornie nieosiągalną granicę pomiędzy akcentowaniem artykulacyjnych artefaktów w stylu mlaśnięć, świstu oddechu, sybilantów itp., które potrafią zakłuć w nagraniach a otaczającą nas rzeczywistością. Z Ultra wydają się zupełnie naturalne i jedynie podkreślają charakter postaci podczas rozmów twarzą w twarz i oko w oko. Nawet seplenienie Cassandry Wilson na „Coming Forth by Day” wypadło wręcz uroczo. Do tego dochodzi wierność oddania nie tylko gabarytów i faktur towarzyszącego artystkom instrumentarium, o precyzji lokalizacji nawet przez grzeczność nie wspominając, ale i warunków „lokalowych” w jakich przyszło im się spotkać w celu rejestracji. I prawdę powiedziawszy, śmiem twierdzić, że właśnie w tych niuansach tkwi zasadnicza i de facto fundamentalna różnica na korzyść topowej wersji. Tym razem niczego nie trzeba się domyślać, w nic wsłuchiwać, gdyż tak jak w życiu wchodząc do konkretnej sali, studia, czy kościoła  od razu „czujemy” jego kubaturę bez względu na oświetlenie. I dokładnie to samo robi Ultra – przekazuje pełnię informacji naszym zmysłom, które przyjmują je z całym dobrodziejstwem inwentarza i zamiast męczyć się z ich interpretacją automatycznie dokonują absorpcji.  Dzięki temu dostajemy na srebrnej tacy wszelakiej maści kotłowaniny pogłosów, szmerów i szeptów szalejących pod sklepieniem i w krużgankach, świergot ptaków za oknami niewielkich, zazwyczaj skandynawskich mikro-studiów, które z jednej strony stanowią jedynie drugo, bądź trzecio – rzędne  niuanse, jednakowoż to właśnie one pełnią rolę ostatecznej, finalnej szczypty przypraw sprawiających, że serwowane nam danie pieści podniebienie i wprawia w zachwyt a nie stanowi jedynie prozaiczny i niemalże mechaniczny, bezrefleksyjny sposób dostarczania naszemu organizmowi niezbędnych kalorii. Z kolei danie główne, czyli grający główne role muzycy i wokaliści są nie tylko tam, gdzie być powinni, czyli w centrum uwagi, lecz ich prezentacja, odwzorowanie w przestrzeni śmiało zasługuje na miano iście holograficznej materializacji, gdyż ich definicja niebezpiecznie zbliża się do tego, co określamy namacalnością z „krwi i kości”, gdyż ich obecność w zasięgu naszych zmysłów jest niezaprzeczalna. I to bez jakichkolwiek kuglarskich sztuczek rodem z pseudo-audiofilskich samplerów, gdzie nawet drobne Azjatki mają usta na szerokość rozstawu kolumn a uderzenie w werbel brzmi jak wystrzał z Grubej Berty (M-Gerät, kal. 420 mm).
A jak z większymi składami? Powiem, że na tyle rewelacyjnie, że po dyżurnych kooperacjach wydzierganych szarpidrutów z symfonikami, czyli „S&M” Mety i „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptici na playliście wylądował zdecydowanie bardziej stonowany … „Reprise” Moby’ego. Co jednak ciekawe hongkońska łączówka zamiast całkiem logicznego i nader często spotykanego pójścia na skróty, gdzie duży skład oznacza iście hollywoodzki rozmach i to on staje się nienaruszalną dominantą, wręcz perfekcyjnie różnicowała sposób prezentacji aparatu wykonawczego, który w pierwszych dwóch powyższych przypadkach za zadanie miał potęgować spektakularność spektaklu i tworzyć iście apokaliptyczne spiętrzenia dźwięku, natomiast Budapest Art Orchestra u Moby’ego li tylko, bądź aż transformuje znane elektroniczno-ambientowe, niezwykle skupione a czasem wręcz klaustrofobicznie duszne melodie do bardziej wyrafinowanej o szerszej tak pod względem przestrzennym, jak i użytych środków artystycznego wyrazu formy. Nie przeczę, że jej rola w na tym albumie jest kluczowa, jednak zamiast wysuwać się na pierwszy plan budapesztańscy muzycy nader udanie i dyskretnie towarzysząc zaproszonym gościom tworzą tło, budują klimat. Robią to jednak z pewnej oddali, akompaniując i jak słychać doskonale czując się w przeznaczonej im roli. Roli za którą z powodzeniem mogą startować do Oskara za drugoplanową postać. W dodatku, o ile Standard przy bardziej złożonych kompozycjach wymagał od słuchacza pełnej atencji w celu objęcia zmysłami całości wydarzenia, o tyle Ultra takich wymagań nie stawia, gdyż przynajmniej w moim przypadku nawet przez myśl mi nie przeszło, by podczas seansu muzycznego rozpraszać się jakąkolwiek inną aktywnością. Ultra zaprasza na muzyczną ucztę i angażuje w nią całkiem naturalnie i czego nie można mu odmówić szalenie skutecznie, więc jeśli tylko zakładacie Państwo, że mając kwadrans, bądź dwa luzu jedynie rzucicie uchem na jakąś fonograficzną nowość i potem wrócicie do porządku dnia, to … porzućcie wszelkie nadzieje, że tak się stanie. Bo większe, bądź mniejsze opóźnienie na 100% złapiecie a jego skala zależeć będzie wyłącznie od tego, czy znajdziecie u siebie wystarczające pokłady dobrej woli, by odsłuch zakończyć po jednym albumie, czy jednak uznacie, że warto nieco przestawić priorytety i dać sobie jeszcze kilka dodatkowych minu … godzin na eksplorację bezkresnych zasobów serwisów streamingowych. Otrzymujemy bowiem dźwięk kompletny, skończony i taki, jakim nie tyle być powinien, co był zanim trafił na umowna „taśmę”. Docieramy do jego źródła i czerpiemy z niego pełnymi garściami.

Dokonując możliwie skondensowanego i treściwego podsumowania nie pozostaje mi nic innego, jak tylko stwierdzić, że WestminsterLab USB Cable Ultra jest klasą sam dla siebie i stety/niestety „gra” bez porównania lepiej od swojego niżej urodzonego rodzeństwa. Jest przy tym bardziej wyrafinowany, więc choć prawdy tak o nagraniach, jak i systemie w którym przyjdzie mu pracować słuchaczom nie szczędzi, to jednak forma w jakiej owe nie zawsze miłe informacje przekaże będzie łatwiej przyswajalna i zarazem akceptowalna. Usłyszymy ją bowiem z metaforycznych ust, kogoś, kogo szanujemy i poważamy i którego umiejętności nie śmiemy zakwestionować. Ultra z jednej strony jest Mistrzem a z drugiej przyjacielem, któremu przede wszystkim zależy na naszym szczęściu a możliwość doświadczenia muzycznego absolutu jest przecież jedną z jego wielu odmian.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdy prześledzicie nasze dość zdawkowe – na razie zaliczyliśmy jeden test – zmagania z tytułową marką, wielu z Was może się wydawać, że to bardzo niszowy brand. Tymczasem sprawy mają się zgoła inaczej, bowiem oprócz różnej maści okablowania może pochwalić się również dokonaniami w dziale elektroniki. Jaki zatem jest powód tak symbolicznego penetrowania przez nas portfolio tego podmiotu? Cóż, to są suwerenne decyzje być może chcącego stopniowo podgrzewać atmosferę dystrybutora, dlatego jak temat potoczy się w najbliższej przyszłości, nie mnie rozstrzygać. Niemniej jednak miejmy nadzieję, że dostarczonym do oceny w dzisiejszym teście flagowym kablem USB sprawy nabiorą rumieńców. O kim i o czym mowa? Otóż dzięki zaangażowaniu wrocławskiego opiekuna marki Audio Atelier do naszej redakcji trafił szczytowy produkt sekcji sygnałów cyfrowych, pochodzący z Hong Kongu WestminsterLab USB Digital Ultra Series.

Z tego co udało nam się dowiedzieć od producenta, opiniowany obecnie model kabla sygnałowego w specyfikacji USB z serii Ultra w kwestii materiałowej przewodnika bazuje na rozwiązaniach bardzo podobnych do poprzednika, jednak już wykończenie powierzchni każdego drucika, ekranowanie, izolacja oraz geometria splotu żył są zgoła inne. Jakie? Cóż, niestety z uwagi na ochronę swoich osiągnięć przez potencjalnym kopiowaniem tego nie udało nam się wyegzekwować. Za to wiemy, iż tematykę zaterminowania tytułowego kabla realizują wtyki ze złoconymi pinami.

Jak odebrałem naszego bohatera na tle młodszego brata? Otóż uzyskany dźwięk spokojnie mogę określić jako zjawiskowy. A to dlatego, że przy konsekwentnym rysowaniu świata muzyki wyraźną kreską, przekaz nabrał oczekiwanej potęgi. Zwiększyła się masa, a dzięki temu w pełni kontrolowana energia, czego pozytywnym skutkiem okazały się być czyniąca muzykę bardzo ciekawą różnorodność rytmu oraz soczystość pulsu. A to tylko połowa ciekawostek, gdyż dzięki kontynuowaniu wdrażanej przez poprzednika transparentności budowania realiów artystycznych całość okraszona była świetną iskrą i oczekiwaną lotnością fraz zawieszonych w budowanym z rozmachem głębokości i szerokości eterze. Reasumując, powołanie do życia kabla USB z linii Ultra sprawiło, że słuchany materiał bez względu na jego rodowód z całym bagażem dobrej lub złej realizacji zdradzał znacznie większą ochotę do pokazania nam zawartej w nim prawdy. Co to oznacza? Spokojnie, z uwagi na unikanie oszukiwania słuchacza, czyli pokazywanie palcem co w trawie piszczy z umiejętnym podkreślaniem pożądanych cech, oceniam to w estetyce pozytywów. Co mam na myśli?
Weźmy na tapet choćby muzykę rockową spod znaku grupy Slayer „Reign In Blood”. Po pierwsze – jest słabo zrealizowana. Zaś po drugie – to mocne i szybkie, a przez to wymagające od systemu dobrej rozdzielczości granie. Czyli w teorii prosta droga do spektakularnej porażki. Tymczasem opisane wyżej cechy testowanego kabla USB sprawiły, że bez utraty transparentności muzyka została wzbogacona pochodną większej masy, czyli pożądaną w środku i na dole pasma energią. Naturalnie to nadal była jazda bez trzymanki na pograniczu jakościowego Armagedonu, jednak jeśli chcemy zderzyć się z prawdziwym „ja” tej kapeli, taka ma być i taka była. Jak wspomniałem lekko podkręcona, jednak nadal pełna agresji i szorstkości, za co przecież ją kochamy.
Innym, dosłownie z przeciwległego bieguna przykładem jest rodzima wokalistka Anna Maria Jopek z produkcją „Minione”. To w przeciwieństwie do rockowej kapeli bardzo dobra realizacja. I gdy wydawać by się mogło, iż powinna to być przysłowiowa bułka z masłem, temat wygląda zgoła inaczej. Pani Anna wypuszcza mocno podrasowane płyty i chyba wszyscy wiemy, jak łatwo system może przerysować ich projekcję. Czasem zestawy audio potrafią siać górą, co na dłuższą metę jest męczące. Na szczęście również w tym przypadku kabelek WestminsterLab USB bez problemu dał radę. Nie tylko utrzymał otwartość prezentacji na bardzo dobrym, niemęczącym poziomie, to jako feedback różnorodności dozowania energii w środku pasma znakomicie pokazał wirtuozerię duetu kubańskiego pianisty i jego specyficznie, bo miękko i lekko zgaszenie brzmiącego fortepianu. To tak naprawdę jest clou tego krążka – przynajmniej dla firmującej go artystki, o czym z pasją mówiła na promującym to wydanie spotkaniu. Owszem, zawarty na płycie, z odpowiednim frazowaniem zaśpiewany materiał i wszyscy muzycy również wypadli znakomicie, jednak to nienarzucające się, ale jakże zmysłowe prowadzenie fortepianu zaraz po pani Ani było tym, za co powinno kochać się ten krążek. I wiecie co, w wydaniu z testowanym kablem okazało się, że to jest najprawdziwsza prawda.
W jakim celu zderzyłem te dwie pozycje? Oczywiście chcąc pokazać, że nasz bohater nie robi wszystkiego na jedno kopyto, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, w zależności od potrzeb różnicuje swoje działanie. Na ile było to niezbędne, raz podkręcał emocje związane mocnym uderzeniem przy pełnej czytelności słuchanej muzyki, by w innym przypadku sfokusować swój wpływ na pokazaniu nostalgii kreowanej przez majestatyczny fortepian. Zapewniam, to nie jest takie oczywiste, gdyż bardzo łatwo przekombinować w jedną lub drugą stronę – czytaj zbyt mocno ulepić lub wykrzyczeć dany materiał, przed czym z dziecinną łatwością przedstawiciel azjatyckiej myśli technicznej się uchował.

Wieńcząc powyższy opis jestem Wam winien odpowiedź na jedno ważne pytanie – czy kabel WestminsterLab USB Ultra ma szansę sprawdzić się w każdym systemie? I choć odpowiedź na nie wydaje się być nie lada wyzwaniem, bez najmniejszych problemów stwierdzam, że jak najbardziej tak. Nie rozjaśnia, ani zbytnio nie pogrubia przekazu, za to czyni go bardziej zróżnicowanym dynamicznie. A jeśli tak, dostajemy prosty przepis na wielogodzinne obcowanie z zawsze oferującą coś nieoczekiwanego, a przez to wciągającego, dlatego ukochaną przez nas muzyką.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: WestminsterLab
Cena: 14 990 PLN / 1m