Tag Archives: wysokopoziomowa


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wysokopoziomowa

Goldring 2500

Opinia 1

Chyba nie zdradzę tajemniczy poliszynela, gdy powiem, że dla laika temat toru analogowego z poczciwym gramofonem w roli głównej jest stosunkowo prostym zagadnieniem. Wystarczy postawić na szafce ze sprzętem obecnie bardzo modny w ofercie wielu punktów handlowych swoisty „kombajn” (napęd, ramię, wkładka i przedwzmacniacz w jednym kicie startowym), płożyć na nim czarny placek i delektować się przypominającą młodzieńcze lata, pełną trzasków muzyką. Niestety, kierujący wydarzeniami mojego życia nieprzewidywalny w swoich decyzjach los chciał, abym na przestrzeni wielu lat zabawy w kochającego muzykę osobnika nieco bardziej zgłębił ten dział audio i z autopsji wiem, iż temat nie jest taki prosty, na jaki wygląda. Dlaczego? To oczywiste. Przecież w kręgach bardziej zaawansowanych melomanów nawet samo określenie podmiotu mającego największy wpływ na końcowy efekt soniczny całej układanki (napęd, ramię, wkładka, czy phonostage) zdaje się być jednoznacznie nierozstrzygalnym, a co dopiero mówić o konkretnych modelach wspomnianych podzespołów. Tak tak, znam osoby, które położą rękę na stół tylko po to, by udowodnić swoją rację co do jasnego określenia numeru jeden gramofonowego konglomeratu. Jednak w dzisiejszym odcinku nie mam zamiaru wywoływać żadnej wojenki pomiędzy ścierającymi się obozami, gdyż będziemy zajmować się tylko jednym elementem, a to oznacza, mimowolne obciążenie testu zgraniem się pretendenta do laurów z niezbędną do pełnej konfiguracji resztą zestawienia. Niestety wartość soniczna gramofonu jest wypadkową wielu składowych bardzo skomplikowanego układu, dlatego też podczas wyciągania wniosków o pojedynczym produkcie zobligowani jesteśmy do przyłożenia odpowiednio zoptymalizowanego filtra, co mam nadzieję zrobicie również Wy. Ok. koniec lawirowania. Przyszedł czas na konkrety, czyli informację zdradzającą tożsamość głównego celu naszego spotkania w osobie wkładki gramofonowej brytyjskiej marki Goldring o symbolu 2500, czyli mowa o egzemplarzu wyprodukowanym w Japonii, o której wizytę w naszej redakcji zadbał białostocki dystrybutor RAFKO.

Akapit wizualizacyjny z racji opisywania maleństwa rozmiarowego i zajmowania przez nie niezbyt wysokich rejonów cennika podobnych produktów nie będzie zbyt długi. W założeniach producenta jest to propozycja dla zwykłego Kowalskiego, dlatego też w opisie nie znajdziemy wzmianek o egzotycznym drewnie, czy wymyślnych rodem z pierścionków zaręczynowych puzdereczkach. Korpus jest prostym, ale solidnym, bo wykorzystującym w swej konstrukcji pokryte materiałem ekranującym „Super Permalloy” aluminium i sztuczne tworzywo obłą skorupą dla poruszającej się w polu magnetycznym zwieńczonej magnesem igły. Idąc za danymi producenta jestem zobligowany poinformować, iż sama igła może pochwalić się szlifem typu 2SD, a swej budowie wykorzystuje zmniejszające bezwładność wspornika unikalne połączenie niklu i stali. Jeśli chodzi zaś o rodzaj ważnego dla tej konstrukcji, generującego finalny sygnał elektryczny dla phonostage’a magnesu, według danych producenta mamy do czynienia z zapewniająca wysokość czułości wkładki konstrukcją smarowo-kobaltową typu MI (moving iron). Na czas transportu rzeczona wkładka gramofonowa stabilizowana jest w wyściełanej gąbką akrylowej kuwecie, a po wyposażeniu w niezbędne do montażu śrubki i kluczyk imbusowy zostaje wsunięta w okalający całość aluminiowy kołnierz. Finalnie tak przygotowany zestaw wraz ze stosowną instrukcją pakowany jest schludne kartonowe pudełko. Jak widać, producent unika zbędnych ekwilibrystyk wizualnych, co przy stosunkowo niedużym budżecie cenowym sugeruje skierowanie wszystkich sił na walory dźwiękowe, które w przysłowiowych kilku zdaniach w poniższym tekście postaram się w miarę rzetelnie przybliżyć.

Przyznam szczerze, moment aplikacji tytułowej wkładki w testowy napęd Dr. Feickert Woodpecker z racji braku wcześniejszych doświadczeń z tą marką na swoim podwórku rodził wiele niepewności. Raz, od zawsze używałem wkładek MC, a dwa najczęściej przyglądałem się zdecydowanie droższym konstrukcjom. I wiecie co? Takie pozbawione punktów odniesienia do dawnych przeżyć spotkanie testowe jest zdecydowanie łatwiejsze do zredagowania, a co za tym idzie przelania na klawiaturę. Dlatego z przyjemnością oświadczam, iż te spędzone z Goldringiem 2500 dwa tygodnie były bardzo ciekawie wypełnionym muzyką czasem. Czasem, który co prawda pokazał mi nieco inne spojrzenie na te same pozycje płytowe, ale na tyle konsekwentne w domenie spójności prezentacji, że bez względu na obecny poziom wtajemniczenia gratuluję producentowi uzyskanego wyniku sonicznego. Jak zatem odebrałem tę szkołę grania? Przygoda z naszym bohaterem obfitowała w bardzo żywiołowe oddanie prezentowanych na wirtualnej scenie projektów muzycznych. Wszystko podane było jak na tacy, ale bez szkodliwych dla odbioru przerysowań, owocując naciskiem na krawędzie poszczególnych fraz nutowych z mocnym doświetleniem przestrzeni międzykolumnowej. W prostych żołnierskich słowach powiedziałbym, że nasza bohaterka stawiała na bezpośredniość, ale bez mogących zniweczyć zabieg swobody grania samowolnych wyskoków najwyższych rejestrów. Owszem, w porównaniu do dziesięciokrotnie droższego punktu odniesienia (Miyajima Madake) czasem bywało zbyt dosadnie, ale nie oszukujmy się, dwu i pół tysiączka stawia na inną grupę docelową, dlatego też w swojej pracy z wytłoczonym na czarnym krążku rowkiem ma prawo do wyraźniejszego pokazania własnego „ja”. Ale bez paniki. Ta informacja jest jedynie przedstawieniem pewnego wzoru dźwięku, a nie deprecjonowaniem wartości „brytyjskiej Japonki”, gdyż wbrew pozorom owa swoboda przy wielu pozytywnych aspektach typu witalność i oddech dźwięku jak wspominałem potrafi uniknąć natarczywości. Przykład? Proszę bardzo. Choćby koncertowa kompilacja twórczości Kena Vandermarka „Four Sides To The Story” z krakowskiego klubu Alchemia. To właśnie dzięki wydawałoby się nieposkromionej, a w praktyce w pełni kontrolowanej ochocie do pokazania bardzo istotnych dla tego typu muzyki niuansów (szybkość i energia) wspomniane klubowe free jazzowe szaleństwo jestem w stanie zaliczyć do kanonu bardzo dobrze oddanych. Nie było żadnych niedomówień, tylko pełna moc i idealnie pokazana współpraca całego składu muzyków nawet w najbardziej zwariowanych pasażach. Powiem szczerze, to był wulkan emocji. Ale czy zawsze było tak fantastycznie? Jak to w życiu bywa, niestety nie. Naturalnie aby to wychwycić, musiałem sięgnąć po bardzo dobre, stawiające na wysmakowanie soniczne realizacje, a i tak nie nazwałbym tego jakąkolwiek porażką, tylko konsekwencją takiego, a nie innego wyboru końcowego sznytu dźwiękowego. Gdzie zatem widziałem wspomniane niepożądane reperkusje? Oczywiście wszelka wokalistyka i stawiająca na pełne eufonii wybrzmienia muzyka z wibrafonem w roli głównej. W takich produkcjach trochę brakowało mi mistyki, ale natychmiast przyznaję, po uwzględnieniu marginesu dla pułapu cenowego tej wkładki wszystko okazywało się być na swoim miejscu. Mało tego. Bardzo prostym okiełznaniem przytoczonych aspektów jest według mnie aplikacja tytułowego Goldringa w oferujący swoim graniem sporą nutę wysycenia zestaw. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że zabawa w konfigurację przyjemnie brzmiącego zestawu audio jest sztuką, w której dobór odpowiedniego towarzystwa dla drapaka jest tak samo ważny jak dla źródła cyfrowego. Nasza bohaterka od pierwszych chwil zdradza swoje upodobania i choćby zdawkowa wiedza gdzie ją zaaplikować bez problemu odsunie nas od stanu emocjonalnego typu: albo ją kocham, albo nienawidzę. Jeśli jednak jakimś trafem Wam się to nie uda, opcje będą dwie. Albo nie macie pojęcia w temacie, albo docelowy system sam w sobie jest już bliski analityczności. Innej opcji nie wiedzę. Ale mimo wszystko, ja na co dzień stawiając na mocną pracę w środku pasma owymi odstępstwami od wypracowanego przez lata zabawy z drogimi produktami wzorca przez cały czas byłem bardzo pozytywnie zaskakiwany. To było na tyle przekonujące, że jeśli kiedyś zdecyduję się zbudować system w oparciu o wkładkę MM/MI, 2500-ka Goldringa z pewnością zaliczy drugie podejście.

To był trochę zaskakujący w ilość pozytywnych wrażeń test. Przecież bawiłem się stawiającą na całkowicie inną sferę przeżyć i daleką od okupowanych przeze mnie przez lata standardów cenowych wkładką MI, a każdym czarnym krążkiem potrafiła na tyle mnie zaskoczyć, że nawet pokazujące pewne niedostatki pozycje bez problemów broniły się swoim zapałem do oddania ducha nagrania. Co ciekawe, cały czas czekałem na jej ewidentną wpadkę, gdy tymczasem, żeby ją na czymś ewidentnie złapać, musiałem posunąć się do swoistego ciosu poniżej pasa (wyrafinowane realizacje). Co prawda całkowicie uprawnionego, ale w założeniach przed-testowych z racji nonszalanckiej pewności siebie w ogóle nie branego pod uwagę. Gdzie widziałbym recenzowanego Goldringa 2500? Jak wspominałem. Zielone światło mają wszyscy mogący pochwalić się gęsto gającymi systemami. Jednak nie skreślałbym również tych oscylujących ze swoimi układankami wokół neutralności, gdyż oferta soniczna Brytyjczyków owszem jest żywa, ale tak doskonale podana, że potrafiła pozytywnie zauroczyć nawet tak zagorzałego zwolennika barwy ponad wszystko jak ja. A to o czymś świadczy.

Jacek Pazio

Opinia 2

Kontynuując wątek analogowy i niejako wychodząc naprzeciw słabościom Jacka, dla którego każde spotkanie może nie tylko z winylowymi krążkami, co z całą maszynerią konieczną do ich reprodukcji jest przysłowiowym dniem dużego dziecka tym razem, po świetnym phonostage’u VTL TP-2.5 SERIES II pod redakcyjną lupę wzięliśmy kolejny element okołogramofonowej układanki, czyli … wkładkę. Niby w samym fakcie testowania odczytującego zapisane w płytowych rowkach rylca nie ma nic dziwnego, lecz jak dotąd, na naszych łamach gościły z wyjątkiem AEC London C-91E POD jedynie przetworniki typu MC (moving coil – nieruchomy magnes, ruchoma cewka) to tym razem do naszej redakcji trafił ciekawy przypadek stanowiący rozwinięcie klasycznej MM-ki (moving magnet – stacjonarna cewka, ruchomy magnes), czyli MI (moving iron – nieruchomy magnes, ruchom rdzeń). Dzięki temu zbiegowi okoliczności a tak po prawdzie dzięki dystrybutorowi marki – białostockiemu Rafko możemy wreszcie zaproponować małe co nieco wszystkim tym, którzy nie widzą większego sensu przesiadania się na konstrukcje MC a będąc w pełni szczęśliwymi z posiadanych przedwzmacniaczy, bądź to stacjonarnych, bądź wbudowanych w przedwzmacniacze liniowe i integry chcą do maksimum wykorzystać potencjał własnych systemów. Dlatego też nie chcąc niepotrzebnie rozwlekać wstępniaka serdecznie zapraszam na kilka refleksji o dzisiejszym bohaterze, czyli Goldringu 2500.

Goldring 2500 już przy wypakowaniu prezentuje się nad wyraz dostojnie. To nie jest żadna plastikowa wydmuszka, lecz kawał porządnej wkładki a jej masywny, obły korpus zarówno kształtem, jak i masą jasno daje do zrozumienia, że wkraczamy na ring wagi ciężkiej i chociaż mamy do czynienia „tylko” z MM-ką, to lepiej darować sobie drwiące uśmieszki. Jakby bowiem na 2500 nie patrzyć, jest to flagowy model wśród wkładek MM/MI tego producenta a to, mając na uwadze ponad stuletnią historię Goldringa zobowiązuje. Z drugiej strony nie ma jednak co zbytnio zapatrywać się na historię i minione dzieje, gdyż współczesny świat audio już dawno pozbył się sentymentów i wiedząc, że klienci może i czasem kierują się pobudkami czysto sentymentalnymi, to i tak i tak 99% zysków generują ci, którzy głosują własnymi portfelami a ich przekonuje, bądź przynajmniej przekonywać powinno, brzmienie i jakość danego wyrobu. A jak jest w przypadku tytułowego przetwornika?
Jak już zdążyłem nadmienić 2500 wygląda wybornie. Jest uroczo „tłuściutka” a zarazem nie popada w zbytni przepych i czysto bizantyjską ornamentykę. Srebrno-czarny korpus nadaje wkładce niezobowiązująco – eleganckiego charakteru i nie przykuwa niepotrzebnie uwagi, nie absorbuje podczas codziennego użytkowania. To po prostu przykład solidności i precyzji. Konstrukcję oparto na igle o szlifie 2SD zamontowanym na lekkim i zarazem cienkim wsporniku z żelaza i niklu. Samarowo – kobaltowy układ magnetyczny charakteryzuje się wysokim poziomem wyjściowym (6.5mV) i dodatkowo, jak podkreśla sam producent, „dla zapewnienia najwyższej czułości oraz redukcji niechcianych pogłosów w momencie opuszczania i podnoszenia ramienia” obudowę pokryto materiałem ekranującym „Super Permalloy”. To jednak nie wszystko. Miłym i ułatwiającym życie drobiazgiem są gwintowane otwory sprawiające, że montaż wkładki w headshellu powinien przebiegać szybko i sprawnie. I jeszcze jedno – oczywiście istnieje możliwość wymiany samej igły, więc koszty eksploatacji ww. konstrukcji nie powinny być zbyt stresujące.

Podchodząc do tematu brzmienia na zasadzie stereotypów można byłoby uznać, że wkładki MC to rozdzielczość za to MM są oazą muzykalności. Niestety jednostki bazujące na tego typu legendach z mchu i paproci strzelają sobie nie tyle w kolano, co w ucho. Bez trudu przecież można wymienić wkładki MC grające ciemno i gęsto a w rezultacie oszałamiająco muzykalnie w stylu używanej przez Jacka Miyajimy Madake a jednocześnie brzydko mówiąc jeśli nie drące paszczę, to wyciągające oprócz całego audiofilskiego planktonu również nawet najmniejsze trzaski MM-ki (vide AEC London C-91E POD). Dlatego też nie ma co zwracać uwagi na niuanse konstrukcyjne, tylko skupić się na dźwięku przez ową wkładkę reprodukowanym i właśnie ów dźwięk oceniać. A jak prezentuje się tytułowy Goldring? Idąc na łatwiznę i posiłkując się ww. stereotypami można byłoby uznać, że przysłowiowo łączy zalety obu konstrukcji i zakończyć temat. Eksplorując jednak soniczne meandry warto byłoby wspomnieć o tym, że 2500 jest niezwykle rozdzielczym przetwornikiem, który nie dość, że już od pierwszych dźwięków potrafi zaskoczyć fenomenalną przestrzenią, daleko wykraczającą zarówno poza szerokość rozstawu kolumn, ale i śmiało poczynającym sobie w domenie głębokości to i z umiejscawianiem precyzyjnie kreślonych źródeł pozornych nie ma najmniejszych problemów. Aspekty te świetnie podkreśliła dopiero co recenzowana ścieżka dźwiękowa do gry „Kholat”. Nie ukrywam, iż to mocno klimatyczny, żeby nie powiedzieć depresyjny repertuar, ale właśnie detaliczność i rozdzielczość Goldringa dodatkowo podkręciły już i tak mroczny przekaz. Fortepian zabrzmiał jeszcze szkliściej a potępieńcze dźwięki przetworzonych smyczków wywoływały gęsią skórkę. Pasmo jest świetnie rozciągnięte i nie sposób zarzucić mu jakiekolwiek zaokrąglenie, czy wycofanie na skrajach a i średnica pilnuje szyku nie wyrywając się zbytnio przed szereg. Krótko mówiąc słychać potencjał i jeśli lubicie Państwo tego typu repertuar a soundtrack z „Blade Runnera” ląduje na talerzu waszego gramofonu z częstotliwością zbliżoną do namolności bloków reklamowych w komercyjnych rozgłośniach radiowych i telewizyjnych, to spokojnie możecie sobie darować dalszą lekturę, tylko logować się do internetowego sklepu dystrybutora. Żeby jednak przypadkiem ktoś nie uznał, że 2500-ka jest wkładką tylko do elektroniki i skierowaną do miłośników cold-wave’u dla równowago sięgnąłem po najnowsze wydawnictwo Diany Krall – „Turn Up The Quiet” , gdzie jak na tacy podane sybilanty niby były nieodłącznym elementem prezentacji a jednocześnie ani nie przeszkadzały, ani nie absorbowały niepotrzebnie uwagi. Ot wokalistka została zarejestrowana tak a nie inaczej i tyle, a wkładka tylko to pokazała bynajmniej nie próbując zrobić z tej bądź co bądź komercyjnej produkcji przejaskrawionego samplera. W zamian za to mamy dużo, naprawdę dużo powietrza otaczającego muzyków towarzyszących Kanadyjce, czarne tło i suma summarum wielce udaną namiastkę prywatnego koncertu. Jeśli ktoś po moich uwagach dotyczących reprodukcji „Kholata” obawiał się zbytniego chłodu i analityczności od razu spieszę z wyjaśnieniami, iż nic takiego nie ma miejsca. Temperatura barwowa Goldringa oscyluje bowiem wokół neutralności, ze wskazaniem na „+”, aniżeli „-” i o tym jaki efekt finalny osiągniemy decydować będą w tym momencie pozostałe elementy toru, choć ze swojej strony zalecałbym daleko idącą ostrożność z aplikacją ww. wkładki do gramofonów ze szklanymi talerzami, gdyż może się okazać, że niepostrzeżenie wkroczyliśmy do krainy Królowej Śniegu.
Zmieniając nieco repertuar i chcąc sprawdzić jak wygląda sytuacja na dole pasma nie odmówiłem sobie przyjemności sięgnięcia po „Collected” Massive Attack. I tutaj też nie znalazłem powodów do marudzenia. Bas schodził piekielnie nisko, był sprężysty, zróżnicowany i co najważniejsze świetnie „się zbierał” a w dodatku pomimo swojej niewątpliwej syntetyczności nie wiało od niego „plastikiem”. Nie miał też zapędów zawłaszczania pozostałych podzakresów, więc zarówno warstwa wokalna, jak i wydarzenia rozgrywające się w górze pasma nie musiały walczyć o zaistnienie w przestrzeni miedzykolumnowej. Sprawę nieco ułatwiała sugestywna gradacja planów i precyzyjne umiejscowienie na nich poszczególnych warstw/ścieżek więc zamiast dwuwymiarowej pocztówki mieliśmy do czynienia z w pełni trójwymiarowym spektaklem. Wokale były więc świetnie naświetlone i podane bliżej aniżeli komputerowo wygenerowane sample i co nie powinno dziwić charakteryzowała je daleko bardziej „ludzka” natura aniżeli syntetycznego tła.

Czy możemy zatem uznać Goldringa 2500 za wkładkę może nie tyle idealną, co przynajmniej dla każdego? Cóż. Jak w przypadku każdej audiofilskiej kwestii, tak i tutaj zdania będą zapewne podzielone, lecz przewrotnie twierdzę, że … nie i nie. Idealną nie jest, bo i do będącej punktem odniesienia Miyajimy brakuje jej nieco więcej niż trochę, co patrząc na różnicę w cenie obu wkładek nikogo dziwić nie powinno a po drugie nie jest dla każdego, gdyż każdy powinien wyboru dokonać samodzielnie i przede wszystkim świadomie. W ramach niezobowiązującej podpowiedzi chciałbym jedynie nadmienić, iż podczas testu z premedytacją posiłkowałem się albumami nie dość, że dobrze wydanymi to jeszcze świetnie zachowanymi, gdyż tak, jak już zdążyłem wspomnieć Goldring nie czuje się w obowiązku maskować jakiekolwiek skazy i ryski informując nas o nich bezpardonowymi cyknięciami i trzaskami. Czyli w im lepszym stanie posiadamy własną płytotekę tym szanse na to, że polubimy się z tytułową wkładką rosną. Podobnie sprawy się mają z urządzeniami towarzyszącymi – im wyższej klasy będą i im większą finezją brzmienia będą się odznaczały, tym większy potencjał drzemiący w 2500-ce uwolnimy. Dokonajcie więc Państwo swoistego rachunku sumienia i …

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Rafko
Cena: 2 359 PLN

Dane techniczne:
Mocowanie wkładki: 1/2 cala
Szlif: 2SD
Wymienność igły: TAK
Kąt nachylenia igły: 24stopnie
Siła nacisku: 1.5 – 2 g (15 – 20 mN)
Separacja kanałów: 20 dB
Balans kanałów: 2dB
Pojemność wejściowa MM: 100 – 200 pF
Napięcie wyjściowe MM: 6.5mV
Rezystancja: 47 kΩ
Rezystancja wewnętrzna: 550 Ω
Indukcyjność wewnętrzna: 720 mH
Waga: 8.2 g
Gwarancja: 12 miesięcy

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA