Tag Archives: wzmacniacz słuchawkowy


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

iFi iCan Phantom

Opinia 1

Jeśli dynamika fluktuacji dystrybutorów na naszym rodzimym rynku dla kogoś postronnego wydaje się zbyt niska, to spieszymy donieść, że w tzw. międzyczasie, czyli od momentu dostarczenia na testy do publikacji co nieco w temacie reprezentacji stanowiącej obiekt niniejszej recenzji marki się zmieniło. Czyli mówiąc wprost przeszła z rąk do rąk. Zanim jednak zdradzimy kto, co i z kim warto, w ramach budowania napięcia niczym w filmach Hitchcocka, na wstępie wspomnieć, że bohater dzisiejszego spotkania wydaje się reprezentantem nowego otwarcia i wejściem w pozornie dotychczas niedostępne dla kojarzącego się głównie z kieszonkowo-desktopowymi rozwiązaniami gracza. O kim a raczej o czym mowa? O stricte high-endowym, zdolnym napędzić jeśli nie wszystkie, to przynajmniej lwią część dostępnych na rynku konstrukcji wzmacniaczu słuchawkowym iCan Phantom sygnowanym przez znaną i lubianą markę iFi. A wracając do otwierającej rozbiegowy akapit fluktuacji, to ów Phantom raczył był dotrzeć do nas przed ostatnią edycją Audio video Show dzięki uprzejmości stołecznego Horna a w momencie publikacji, znaczy się teraz, w rubryce dotyczącej dystrybucji, z resztą zgodnie ze stanem faktycznym i wystosowanym oficjalnym memo, widnieje 21Distribution, czyli biznesowe (B2B) zaplecze pabianickiego Q21. Skoro jednak urządzenie do nas trafiło, zostało przesłuchane i obfotografowane nie widzimy powodu, z którego mielibyśmy zrezygnować z publikacji zebranych podczas procesu testowego refleksji i obserwacji, co też niniejszym czynimy. A co z tym faktem zrobi aktualny opiekun, to już nie nasz problem.

Kiedy dawno, dawno temu za sprawą wrocławskiego Moje Audio zupełnie nieznane iFi wkraczało na nasz rynek oficjalny przekaz marketingowy był taki, że może to i niepoważne gabarytowo kieszonkowce, lecz tak po prawdzie drzemie w nich zminiaturyzowany know-how matczynego Abbingdon Music Research, czyli AMR-a. Fakt, owe maluchy grały naprawdę świetnie, jednak nie ma co ukrywać, czy też zaklinać rzeczywistości, ale do poziomu pełnowymiarowych protoplastów najdelikatniej rzecz ujmując „nieco” im brakowało. Ale … to już było, czyli de facto jest historią, bo nasz dzisiejszy gość ani zbyt kompaktowy, jak na pełniona funkcję, nie jest a i od swoich „braci mniejszych” odstaje nie tylko posturą, co przede wszystkim możliwościami, o których dosłownie za chwilę. Zanim bowiem przejdziemy do jego walorów brzmieniowych skupmy się na aparycji. A ta, jak widać na powyższych zdjęciach, przynajmniej na moje astygmatyczne oko i w wybitnie subiektywnym mniemaniu, jest nad wyraz atrakcyjna.
Warto bowiem zwrócić uwagę na fakt, iż iCan Phantom, choć jeden, to przynajmniej na pierwszy rzut oka wygląda jak dwa ustawione jedno na drugim urządzenia. Górne – srebrne stanowiące niejako centrum dowodzenia i będące odpowiednikiem preampu z centralnie umieszczonym okrągłym bulajem wyświetlacza OLED i strzegącymi jego obu flanek masywnymi gałkami. Lewą – odpowiedzialną za włączenie/wyłączenie, wybór źródła i dostęp/nawigację po menu, oraz okalaną dyskretna aureolą prawą – przeznaczoną do regulacji głośności. I oczywiście dolne – czarne, podziurawione niczym wyborny szwajcarski ser, z bezwstydnie pyszniącymi się wyjściami słuchawkowymi we wszelkich możliwych standardach. I tak, patrząc od lewej mamy dwa gniazda dedykowane elektrostatom, trzy gniazda zbalansowane dla klasycznych konstrukcji dynamicznych obsługujące XLR-y i duże jack-i, niezbalansowane gniazdo 3,5mm i zbalansowane 4,4 mm. Dodatkowo w górnej części ulokowano przełączniki trybu pracy i wzmocnienia (Gain 0dB/9dB/18dB) a na „gzymsie” oddzielającym obie kondygnacje przyciski AC termination, doboru impedancji (16Ω – 96Ω), dopasowania do IEM-ów, nastaw XSpace (symulacja szerokości sceny z możliwością zdefiniowania w stopniach kąta dogięcia (30˚, 60˚, 90˚) „wirtualnych” kolumn) i XBass (wzmocnienie jedynie dołu pasma). Co istotne XBass nie jest cyfrowym DSP „mieszającym” w całym paśmie a rozwiązaniem czysto analogowym obejmującym swym działaniem jedynie najniższe podzakresy. I tak wybór 10Hz dotyczy pasma poniżej 40Hz, 20Hz zakresu poniżej 80Hz a 40Hz kończy swoją działalność na 160Hz. Jakby tego było mało w sekcji zarezerwowanej dla elektrostatów zaimplementowano slot akceptujący karty SD z zapisanymi presetami dla poszczególnych modeli takowych odnośnie wymaganych przez nich napięć. A gdzie takowe karty zdobyć? W tym celu wystarczy udać się na zakrystię i zdjąć górny panel … pleców, w którego podszewce ukryto stosowne nośniki informacji. Sprytne i estetyczne a magnetyczny montaż dodatkowo ułatwia życie i poprawia estetykę. Do dyspozycji mamy sześć kart z zapisanymi nastawami dla 500, 540, 580, 600, 620 i 640V, więc bezstresowo możemy mając na stanie tytułowe wzmocnienie sięgać zarówno po popularne Stax-y, high-endowe HIFIMAN Shangri-La, kultowe Sennheisery Orpheus , jak i totalną egzotykę w stylu Phenomenon Libratum.
Z kolei dolna sekcja to już domena wszelakiej maści interfejsów z parą wejść zbalansowanych, trzema parami RCA i zestawem wyjść obejmujących zarówno XLR-y, jak i RCA. Zasilanie zapewnia zewnętrzny moduł, więc zamiast klasycznego gniazda IEC znajdziemy jedynie 15V gniazdko dla zewnętrznego, zaskakująco masywnego i budzącego zaufanie zasilacza.
We wspomnianym menu ustawić można nie tylko jaskrawość wyświetlacza, czy samoczynne uśpienie urządzenia w przypadku bezczynności (fabrycznie zdefiniowana jest 1 godzina, którą można skrócić do 30 min, bądź wydłużyć do 3h), lecz m.in. kontrolować „przebieg” lamp (oczywiście po wymianie należy go zresetować), czy zweryfikować zainstalowaną wersję firmware’u. A właśnie, skoro o tym mowa, to warto zassać z sieci dedykowaną apkę iFi Nexis, by oprócz funkcji pilota zyskać dostęp do przyszłych nowych funkcji i właśnie uaktualnień oprogramowania. I jeszcze jedno, niemalże zupełnie na koniec. Otóż nasz gość wyposażony jest w solidne nóżki antywibracyjne a wraz z nim, w pudełku, znajdziemy również poręczny standardowy pilot zdalnego sterowania.

Wracając jeszcze na chwilę do aparycji nie sposób nie odnotować zastosowania wielce podnoszącej atrakcyjność całości akrylowej pokrywy górnej wykonanej z semi-transparentnego, przydymianego akrylu z aluminiowym, ozdobionym firmowym logotypem wiekiem. Jest to o tyle istotne, że widać przez nie nie tylko płytę główną, co przede wszystkim pyszniącą się parkę lamp General Electric 5670 (ekskluzywny ekwiwalent „cywilnych” 6922). A to, czego nie widać ukryto piętro niżej i jest to potężna bateria kondensatorów tworząca „wirtualny akumulator” zapewniająca 1,000V DC stanowiąca niejako kondycjoner chroniący cały układ przed ewentualnymi, płynącymi z zewnątrz zakłóceniami. Skoro o zasilaniu mowa, to Phantom może pochwalić się wykonanym na zamówienie permaloyowym transformatorem PPCT (Pinstripe Permalloy Core Transformer) o niezwykle szerokim paśmie przenoszenia, doskonałej liniowości i niskich zniekształceniach. Ponadto pomimo obecności na pokładzie ww. lamp iCAN Phantom nie jest bynajmniej urządzeniem wyłącznie … lampowym, gdyż w zależności od potrzeb i preferencji jego użytkowników może również pracować w trybie solid-state wykorzystując pracujące w pełni dyskretnej klasie A tranzystory J-FET. Z kolei wybierając kuszące bursztynowym blaskiem próżniowe bańki do dyspozycji mamy dwie opcje – Tube – z całkowicie odłączonymi J-FET-ami oraz Tube+ z dodatkowo zredukowanym sprzężeniem zwrotnym i podkreślonymi harmonicznymi parzystymi. Jednak niezależnie od wybranego trybu pracy każdorazowo możemy cieszyć się zaletami w pełni zbalansowanego układu, więc nie ma mowy o żadnych kompromisach i drodze na skróty. Dlatego też, o ile tylko dysponujecie Państwo takowym źródłem/torem warto korzystać z XLR-ów.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu pozwolę sobie na małą dygresję, bowiem o ile na co dzień w zupełności wystarczają mi dwie pary Meze 99 Classics Gold i Meze 99 Neo pracujące wespół, zespół z kompaktowym setem … iFi (Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini) na firmowym akrylowym racku, o tyle na potrzeby niniejszego testu postanowiliśmy zapewnić naszemu gościowi zdecydowanie wyżej urodzone towarzystwo. I tak, dzięki uprzejmości Horna mieliśmy do dyspozycji, reprezentujące dynamiczną klasykę High-Endu zjawiskowe Focale Utopia 2022 a z Sieci Salonów Top HiFi & Video Design elektrostatyczne Staxy SR-L700MK2. I? I w obu przypadkach iFi pokazał, że nie tyle jeńców brać nie zamierza, co swymi walorami uzależnia równie szybko, co najnowsze syntetyczne środki psychoaktywne piorąc w jasyr niczego niespodziewających się akolitów słuchawkowych doznań. Nie dość bowiem, że pokazał miejsce w szeregu niemalże dwukrotnie tańszemu wzmacniaczowi Stax SRM-500T, to sprawił, że i same elktrostatyczne nauszniki dostały takiego energetycznego kopa, że nie sposób było im zarzucić jakąkolwiek niechęć do reprodukcji repertuaru zazwyczaj przez nie omijanego, czyli wszelakiej maści ryków i krzyków okraszonych istną kakofonią gitarowych riffów i perkusyjnych blastów. Zanim jednak przejdziemy do ekstremów zacznijmy nieco delikatniej, co bynajmniej w moim przypadku nie oznacza audiofilskich smętów, lecz wieloplanowe, prog-metalowe i jak to w życiu bywa zagmatwane opowieści snute przez ekipę Distant Dream na „Your Own Story”. Niby dwie gitary, bas i perkusja na pozór nie powinny sprawić większych problemów, jednak proszę mi wierzyć, że przy tej, serwowanej przez chłopaków z Gdańska, intensywności i złożoności kompozycji w sytuacji, gdy system nie wyrabia się tak pod względem rozdzielczości, co zdolności przekazania momentami wręcz przytłaczających spiętrzeń informacji, słuchacz otrzymuje przysłowiową ścianę dźwięku. Jednym słowem kakofoniczny monolit, z którego jesteśmy w stanie odczytać jedynie to, co na jego powierzchni. Tymczasem iFi iCan Phantom nie tylko intensyfikuje rozmach i potęgę reprodukowanych dźwięków, lecz również daje pełen wgląd w ich strukturę i układ przestrzenny w jakim przyszło im funkcjonować. Jest piekielnie szybko, rozdzielczo, lecz na pewno nie jasno i hiperdetalicznie. Śmiem twierdzić, iż niezależnie od tego jakie wyjście wybierzemy, po jakie nauszniki sięgniemy i jaki układ (lampa/tranzystor) będzie odpowiedzialny za wzmocnienie, to za każdym razem dźwięk iFi będzie bliższy naturalności aniżeli neutralności a wyrafinowana rozdzielczość dominować będzie nad siermiężną detalicznością. Jasnym tym samym staje się nacisk, jaki konstruktorzy tytułowego urządzenia położyli na jego muzykalność i nieprzyzwoicie uzależniającą eufonię. Całe szczęście nawet z lampami w torze udało im się uniknąć pułapki zbyt lepkiej i przesłodzonej prezentacji zabijającej natywną motorykę i timing nagrań. Tutaj bowiem, szczególnie w trybie tranzystorowaym, puls i rytm są pełnoprawnymi, jeśli nie kluczowymi składowymi, więc zarówno uderzenia perkusji, jak i szarpnięcia basu mają właściwą natychmiastowość i co istotne energię, które w zależności od zastosowanych środków artystycznego wyrazu mogą bądź to kusić krągłością i leniwymi wybrzmieniami, bądź też trzaskać jak faworki – równie natychmiastowo zaczynać się, jak i kończyć.
Aby poznać pełnię możliwości iFi, niczego prog-rockowcom nie ujmując, warto również sięgnąć po nieco mniej zelektryfikowany a zatem kameralny materiał, jak chociażby przepięknie minimalistyczny „Thimar” tria Anouar Brahem, John Surman, Dave Holland gdzie niezwykle eteryczne arabskie melodie zostały z niezwykłym wyczuciem i smakiem doprawione jazzową niejednoznacznością. W efekcie oprócz gry samych muzyków do głosu dochodzi jeszcze jakże lubiana przez znawców tematu gra ciszą. I to na napędzanych iFi słuchawkach doskonale słychać. Klimat budowany przez aurę pogłosową, wszelakiej maści mikro-wybrzmienia i mówiąc wprost obecne w studiu „powietrze” stają się tak oczywiste, że im dłużej z Phantomem przyjdzie nam obcować, tym ciężej będzie nam zrozumieć, jak bez nich – na takim poziomie obecności, mogliśmy do tej pory funkcjonować. Oczywiście powyższa, ECM-owska realizacja nie rozpieszcza pod tym względem słuchaczy, jednak od czego nasz dyżurny Michel Godard i jego „Monteverdi – A Trace of Grace”, by na własnych uszach poczuć istne hektary przestrzeni i wznoszące się kilkanaście metrów nad naszymi głowami sklepienie Opactwa Noirlac. Z kolei zarezerwowane dla wielkiej symfoniki („Morricone 60”) skoki dynamiki i wierność rozmachowi wielkiemu aparatowi wykonawczemu nie tylko nie dają powodów do krytyki, lecz również pozwalają na dokonanie stosownych obserwacji nt. natury poszczególnych rozwiązań konstrukcyjnych konkretnych słuchawek. Nie da się bowiem ukryć, iż o ile w niewielkich składach i dość oszczędnych aranżacjach elektrostaty sprawiają się wprost wybornie, to wraz ze wzrostem energetyczności i złożoności/wieloplanowości repertuaru konstrukcje dynamiczne, przynajmniej w moim mniemaniu, wysuwają się na prowadzenie oferując bardziej intensywny i krwisty „kontent”.

Szukając motoryzacyjnych analogii można byłoby iFi iCan Phantom uznać za wielce udaną hybrydę rasowego muscle-cara w stylu 2020 Hennessey Resurrection Camaro z potężnym ciągnikiem MACK Anthem. Nie dość bowiem, ze poraża dynamiką i natychmiastowością serwowanych dźwięków, to w dodatku jest w stanie wysterować i z łatwością „pociągnąć” jeśli nie wszystkie, to z pewnością przeważającą większość dostępnych na rynku słuchawek dowolnej proweniencji. Jeśli zatem zaliczacie się Państwo do słuchawkowych fanatyków, którzy kolekcjonują nauszniki niczym czołowe „szafiarki” buty znanych projektantów, to najwyższa pora chociażby przymierzyć się do jednego i zarazem w pełni uniwersalnego wzmacniacza mogącego z podpiętych do niego słuchawek wycisnąć ostatnie soki. I właśnie tytułowy iFi iCan Phantom wydaje się owe wyśrubowane kryterium spełniać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Lumin T3
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold, Meze 99 Neo, Stax SR-L700MK2, Focal Utopia 2022
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Znacie tę markę? Spokojnie, to pytanie retorycznie, bowiem od lat jest bardzo prężnie radzącym sobie na naszym rynku podmiotem gospodarczym i chyba nie ma pośród nas osobnika, który by tego brandu nie znał. Jednak co w tym wszystkim jest bardzo dziwne, do tej pory nie mieliśmy okazji skrzyżować szpad z produktami spod tego znaku towarowego. A na dodatek, gdy wreszcie po latach do tego doszło, okazuje się, że kolejny raz zmienia swojego opiekuna, czyli ni mniej nie więcej wyskakuje spod skrzydeł warszawskiego Horn-a. To problem? Cóż, nie dla nas, gdyż jak już coś wpadło w nasze ręce, bez względu na zmianę barw postaramy się na temat jednej z zabawek tego producenta napisać. O kim i o czym mowa? Panie i panowie przedstawiam znane wielu użytkownikom iFi Audio, z portfolio którego w nasze progi trafił potrafiący napędzić każdy rodzaj słuchawek – dynamiczne, planarne, magnetyczne i elektrostatyczne – wzmacniacz słuchawkowy iCAN Phantom. Gwoli spełnienia obowiązku przedstawienia pełnego składu zestawu testowego, jestem zobligowany dodać, iż nasz bohater podczas testu współpracował ze słuchawkami Focal Utopia 2022.

Próbując opisać aparycję rzeczonego piecyka słuchawkowego trzeba powiedzieć jedno, nie jest to piewca spokoju wizualnego. A ów fakt ewidentnie potwierdza dwuczęściowa obudowa, z czego dolna jest płaskim, czarnym prostopadłościanem z wyraźnymi radiatorami na bocznych ściankach i zestawami wejść oraz wyjść na froncie i plechach, zaś górna nieco mniejszym, również płaskim prostopadłościanem, z tą tylko różnicą, że zewnętrzne, okalające ten moduł z przodu i boków połacie są srebrne, a awers jest ostoją dla dwóch gałek – lewa selektor wejść, a prawa głośność, centralnie umieszczonego, okrągłego wyświetlacza oraz dwóch przełączników hebelkowych – wybór używanego w danym momencie trybu wzmocnienia (lampa/tranzystor) i Gain. Przyznacie, spokój rodem z klasztoru wschodnich sztuk walki temu designowi jest obcy. Jednak to nie oznacza, że jest nieciekawy, gdyż po kilkudniowej akomodacji zaczynałem zauważać, że fakt tak wyrazistego wyglądu nie jest czymś złym, tylko takim, a nie innym pomysłem na wygląd, który tak na koniec dnia jest jakiś, a nie kolejną, jedną z wielu podobnych, sztampowych kopią nie zawsze lubianej przez potencjalnego klienta prostoty. Ja po kilku dniach bez problemu to polubiłem.

Czym zauroczył mnie tytułowy dawca sygnału dla zestawów słuchawkowych? Po pierwsze esencjonalnością przekazu. Po drugie mocnym, ale pozbawionym cech rozlania, dlatego energetycznym basem. A po trzecie rozmachem i swobodą prezentacji. To z jednej strony zapewniało zjawiskowo sugestywne w domenie uderzenia podanie muzyki, ale z drugiej cechowała je znakomita lotność i brak efektu nachalności wypełniania przestrzeni wokół mojego ośrodka zarządzania ciałem. Nie lubię, gdy to, czego słucham, na siłę wciska mi się w głowę, co często jest efektem zbyt mocnego dociążenia dźwięku. Nie lubię również, kiedy wspomniany materiał niby lekko otacza moją głowę, jednak jest na tyle anorektyczny, że jest wszędzie i nigdzie – zbytnie rozdmuchanie nader ulotnych bytów, co sprawia, że ich wizualizacja w moich zmysłach jest na poziomie raczej domysłów, aniżeli odbioru konkretnego rozlokowania w przestrzeni esencjonalnych źródeł pozornych. Jak można się domyślić, aby sprostać wymogom dobrej prezentacji, należałoby połączyć obydwie wspomniane estetyki grania. I zapewniam, taki stan konsensusu pomiędzy wagą, mocą uderzenia i swobodą malowania w eterze muzyki tytułowemu wzmacniaczowi bez problemu udało się uzyskać. Powiem więcej. Nie było to zwykłe zaspokojenie podstawowych założeń, tylko ich rzadko kiedy spotykane umiejętne wyśrubowanie. Dzięki temu bez jakiego dramatycznego znaczenia był fakt wyboru materiału – oczywiście z lekkim marginesem błędu idealności odbioru tworów nutowych z repertuaru grup rockowych typu Metallica, czy Slayer, ale to również znakomicie się broniło, który zazwyczaj pokazywany był w najlepszym możliwym wydaniu. Czy to wokalna twórczość Cassandry Wilson „Glamoured”, jazzowa spod znaku kontemplacji Bobo Stensona „Cantando”, czy barokowa Johna Pottera interpretująca zapisy Claudio Monteverdiego „Care-charming sleep”, za każdym razem zestaw oczekiwanie różnicował niesioną przez dany krążek emocjonalność. A robił to dlatego, że odpowiednio akcentował raz energię, innym razem plastykę, a jeszcze innym rozmach prezentacji, bez zróżnicowania czego nie byłby w stanie wciągnąć mnie w dane wydarzenie z odpowiednim nastawieniem emocjonalnym. Owszem, w takiej projekcji pomagała produktowi iFi para słuchawek Focal Utopia, ale umówmy się, test jakiegokolwiek urządzenia ma pokazać maksimum jego zalet podczas współpracy z odpowiednim zapleczem konfiguracyjnym, a nie walkę z rzucanymi pod nogi kłodami w postaci marketowych, często plastikowych konstrukcji słuchawkowo-podobnych. Dla mnie to połączenie było fantastyczne. Na tyle mocne, że gdybym był „słuchawko-filem”, portfel prawdopodobnie zaliczyłby nieplanowane odchudzenie. A, że wiedziałem, iż tak się nie stanie, nie pozostało mi nic innego, jak bardzo rozbudowane w ilość przesłuchanego materiału, przez to kilkunastodniowe napawanie się naprawdę bardzo wymagającą od elektroniki wielobarwności, szybkości oraz namacalności muzyką. Muzyką, która mimo swoich jakościowych potrzeb ani razu nie sprawiła iFi najmniejszego problemu, co dobitnie potwierdziło już od pierwszych chwil formułowane w myślach pozytywne wnioski.

Komu poleciłbym opisywany wzmacniacz słuchawkowy? Z punktu widzenia odpowiedniego zbilansowania wagi i lotności dźwięku wszystkim. Jednak wyobrażam sobie melomanów w pierwszej kolejności stawiających na rozmach prezentacji z delikatnym uszczerbkiem na esencjonalności słuchanej muzyki, dlatego zostawiam furtkę dla małej grupy innego rodzaju wyczynowców. Jednak naprawdę małej, gdyż z dużą dozą prawdopodobieństwa już podpięcie znanych ze wspomnianego sposobu swobodnego kreowania świata dźwięku słuchawek Stax-a załatwiłoby sprawę również w ich przypadku. Dlatego kończąc tę opowieść powiem tylko jedno. Jeśli szukacie odpowiedniego piecyka dla swoich „nauszników”, iFi Audio iCAN Phantom bezwarunkowo powinien znaleźć się na liście pretendentów do zakupu. To naprawdę fajny, potrafiący połączyć wodę z ogniem wzmacniacz.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: 21Distribution
Producent: iFi
Cena: 16 999 PLN

Dane techniczne
Wzmocnienie (Gain): 0dB, 9dB i 18dB do wyboru przez użytkownika
Pasmo przenoszenia: 0.5 Hz – 500 kHz (-3dB)
Zastosowane lampy: para General Electric 5670
Zniekształcenia THD + N
– XLR: 0.0015% (Solid-State); 0.002% (lampa); 0.012% (lampa+)
– RCA: 0.007% (Solid-State); 0.006% (lampa); 0.2% (lampa+)
Stosunek sygnału do szumu: >145dB(XLR); >130dB(RCA)
Moc wyjściowa: >15.000mW / 16 Ω (XLR); >5.760mW / 16 Ω (RCA)
Napięcie wyjściowe: >27.0V / 600 Ω (XLR); >14.0V / 600 Ω (RCA)
Napięcie wyjściowe dla ESL:
Custom/Pro: 640V RMS max.
Normal: 320V RMS max.
Wejścia liniowe: para XLR; 3 pary RCA
Wyjścia słuchawkowe: 3-pinowe zbalansowane XLR; 4-pinowe zbalansowane XLR; 4.4mm zbalansowane; 6.3mm (faza dodatnia); 6.3mm (faza odwrócona) i 1x 3.5mm (zawiera technologię S-Balanced zmniejszająca zniekształcenia o 50 procent)
Elektrostatyczne wyjścia słuchawkowe: 5-pinowe normal bias; 5-pinowe niestandardowe bias
Wyjścia przedwzmacniacza: para XLR; para RCA
Napięcie wejściowe: DC 12V/4A lub 15V/3A (Phantom iCAN)
Napięcie wejściowe: AC 85 – 265V, 50/60Hz (zasilacz iPower Elite)
Pobór energii: < 27 W bezczynność, 75 W maks.
Wymiary (S x G x W): 256 x 185 x 120 mm
Waga (netto): 4.2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

RAAL Requisite

Raal SR-1b i Raal CA-1a to pierwsze na świecie słuchawki w pełnopasmowej technologii wstęgowej, które oferowane są wraz z dedykowanymi do nich wzmacniaczami VM-1a oraz HSA-1b. Połączenie unikalnej technologii, gdzie przetwornik wstęgowy obsługuje całe pasmo audio z najwyższej klasy dedykowaną amplifikacją daje niewiarygodny wręcz poziom transparentności. Ponadto, dzięki wieloletniemu doświadczeniu firmy Raal w zakresie produkcji przetworników wstęgowych otrzymujemy perfekcyjnie dopracowany w każdym calu produkt, który dodatkowo jest unikalny wizualnie.
RAAL Requisite SR-1b
Model ten to następca zaprezentowanych na targach Rocky Mountain Audio Fest słuchawek RAAL SR-1a, czyli pierwszych na świecie słuchawek wstęgowych.

Flagowe słuchawki wstęgowe RAAL-SR-1b to de facto nieznacznie zmodyfikowane SR-1a. Jedyne dwie istotne różnice to zastosowanie nieco innych muszli oraz użycie w SR-1b wewnętrznego okablowania ze srebra – podczas, gdy w SR-1a było ono z miedzi. Świadczy to o tym, jak dopracowane pod każdym względem są te słuchawki.
RAAL SR-1b to słuchawki, jak żadne inne. Producent określa je, jako monitory słuchawkowe Earfield™ ze względu na to, że ich konstrukcja oraz ułożenie na głowie bardziej przypomina monitory bliskiego pola, aniżeli słuchawki. Przy czym RAAL SR-1b korzystają z autorskiej technologii True-Ribbon™. Pozwala ona przetwornikom wstęgowym na pokrycie pełnego pasma od 30 Hz do 30 KHz z zachowaniem ogromnej dynamiki i zapasu mocy.

Jednocześnie dzięki otwartej konstrukcji oraz technologii Earfield™ oferują one niespotykaną do tej pory w słuchawkach stereofonię oraz realizm przekazu, który teraz jest na zupełnie nowym poziomie. Zarówno wytrawni melomani, jak i też producenci muzyczni zgodnie uważają, że RAAL SR-1b w zakresie realizmu przekazu nie mają sobie równych.
Co jeszcze bardziej interesujące – to z pewnością fakt, iż słuchawki te są nie tylko perfekcyjnie wykonane, ale też niezwykle wygodne. Bo SR-1b ważą tylko 425 gramów, a przy tym ich otwarta konstrukcja z nieco oddalonymi od ucha przetwornikami pozwala na swobodną cyrkulację powietrza. Innymi słowy jest to produkt komplety, a dodatkowy klasy „non-plus-ultra” dedykowany wszystkim tym, którzy nie uznają żadnych kompromisów.
Słuchawki RAAL SR-1b dostępne już są w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a ich sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 16900 zł (same słuchawki) oraz 21545 zł (pełen komplet).

RAAL Requisite CA-1a
Ten model to oczekiwana przez wielu bardziej klasyczna wersja słuchawek wstęgowych, która jednocześnie swoim brzmieniem potwierdza, że możliwości takiego producenta, jak RAAL wcale nie kończą się na modelu SR-1b.

RAAL CA-1a to słuchawki z pełnopasmowymi przetwornikami wstęgowymi, które umieszczone są w specjalnie wyprofilowanych muszlach, oferując nie tylko niezrównane brzmienie, ale i wygodę oraz przyjazność w codziennym użytkowaniu.
Warto zwrócić uwagę, że producent zastosował tutaj zupełnie nowy napęd dla przetworników a sama konstrukcja tych słuchawek została zaprojektowana zupełnie od podstaw. Jednocześnie CA-1a zapewniają nie tylko niezwykle wysoki poziom precyzji i realizmu, ale także sięgający niezwykle nisko i kontrolowany bas.
Producent daje możliwość korzystania z otwartych oraz zamkniętych padów, które pozwalają dopasować charakterystykę do naszych upodobań i repertuaru. Dodatkowo zaprojektowano specjalny pałąk, który odznacza się nie tylko połączeniem solidności i lekkości, ale oferuje też wygodę na najwyższym poziomie.

Słuchawki RAAL CA-1a dostępne są w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store a ich sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 12500 zł (same słuchawki) oraz 15490 zł (pełen komplet).

RAAL Requisite VM-1a
Najlepsze na świecie słuchawki potrzebują wzmacniacza, który dostarczy im najwyższej jakości sygnał. I jest nim właśnie lampowy VM-1a, który oferuje nie tylko niezrównane właściwości soniczne, ale daje też możliwość wyboru trybu pracy pomiędzy triodowym, pentodowym oraz ultra-linowym.

Najlepszy dedykowany wzmacniacz marki RAAL posiada także możliwość włączenia zarówno kompensacji otwartej przegrody dla SR-1a, jak i też najwyższej klasy 24-stopniową regulację głośności o najwyższej precyzji. Pozwoli nam przy tym zasilać dwie pary słuchawek równocześnie, przy czym wyście numer dwa można wyłączyć przełącznikiem na przednim panelu.

Wzmacniacz ten został wykonany z najwyższej klasy elementów, takich jak specjalnie dobrane kondensatory, czy rezystory, oraz specjalnie zaprojektowane transformatory: zasilający oraz wyjściowe. W komplecie znalazły się lampy GTB 6SN7 oraz Apex Mullard EL34. Jednocześnie wzmacniacz tego daje szerokie możliwości w zakresie wymiany lamp, także dzięki wyborowi trybu pracy.
RAAL VM-1a dostępny jest w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a jego sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 42495 zł.

RAAL Requisite HSA-1b
To kolejny wzmacniacz, który nie ma sobie równych. O ile dedykowany jest oczywiście do wstęgowych słuchawek RAAL, to potrafi także napędzić klasyczne, dynamiczne słuchawki. Oraz – uwaga – kolumny głośnikowe.

RAAL Requisite HSA-1b to wzmacniacz tranzystorowy posiadający unikalną topologię „direct-drive” oferującą nie tylko znakomite brzmienie, ale także świetną kontrolę zarówno słuchawek, jak i kolumn głośnikowych. Jeżeli zaś chodzi o te ostatnie, bo HSA-1b posiada z tyłu terminale głośnikowe oferuje 10/20/40 wat na kanał dla obciążeń odpowiednio 8, 4 i 2 omy. A to sprawia, że wzmacniacz ten idealnie sprawdzi się nie tylko, jako wzmacniacz dla słuchawek RAAL, ale będzie także znakomitą propozycją także dla posiadaczy wysokiej klasy słuchawek dynamicznych oraz kolumn głośnikowych o wyższej skuteczności (lub wysokiej klasy monitorów umieszczonych na biurku).
Co więcej, znajdziemy w tym wzmacniaczu nie tylko wejścia zbalansowane XLR, ale też i RCA. A także tą samą, znakomitą i znaną z VM-1a 24-stopniową regulację głośności.

Możemy też w prosty sposób – za pomocą przełącznika na przednim panelu – wybrać, czy aktywne są wyjścia słuchawkowe, czy głośnikowe.
Wzmacniacz RAAL HSA-1b dostępny jest w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a jego sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 27500 zł.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Mytek Liberty THX AAA™ HPA

Opinia 1

Nieco ponad rok od mającej 15 stycznia 2021 r. premiery trafiło do naszej redakcji urządzenie, którego pomimo świadomości jego istnienia, nawet nie braliśmy pod uwagę układając plany recenzenckie na najbliższych kilka-kilkanaście tygodni. Skoro jednak dziwnym zbiegiem okoliczności w tzw. międzyczasie zostaliśmy zaopatrzeni w bardzo ciekawe słuchawki z tzw. górnej półki, czyli jeszcze pachnące fabryką Audeze LCD-5, jak i nieco bardziej przystępne HiFiMAN HE-R10D (test wkrótce ), jasnym stało się, że z szacunku tak do nich, jak i Czytelników nie będziemy szli na kompromisy ograniczając się do korzystania li tylko z budżetowego set-u iFi, bądź o zgrozo zwykłych wyjść słuchawkowych w komponentach do tegoż celu niekoniecznie stworzonych, lecz potrzebujemy amplifikacji zdolnej wycisnąć z nich wszystko, co fabryka dała, a nawet nieco więcej. Dlatego też, pomimo całej naszej sympatii do Lebena, zdecydowaliśmy się sięgnąć po gracza jeszcze na naszych łamach nieobecnego, czyli mającego, za sprawą założyciela – Michała Jurewicza, polskie korzenie nowojorskiego Myteka i jego wzmacniacz słuchawkowy Liberty THX AAA™ HPA.

Zgodnie z tradycją dotyczącą debiutujących na naszych łamach wytwórców pozwolę sobie nieco rozwinąć wspomnianą we wstępniaku historię Myteka. Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, czyli w 1989 r. niejaki Michał Jurewicz rozpoczął pracę w słynnym studiu nagraniowym Hit Factory na Manhattanie, gdzie zajmował się nie tylko rejestracją (na taśmę analogową a nie w recepcji), lecz również wskrzeszaniem do życia uszkodzonych korektorów, wzmacniaczy i kompresorów, z którymi nie poradzili sobie inni technicy. Wieści o jego umiejętnościach szybko rozeszły się w branży, co w rezultacie pozwoliło mu przejść do Skyline Studios, gdzie piastując stanowisko inżyniera technicznego wprowadzał rozwiązania mające na celu poprawę jakości dźwięku ówczesnych systemów cyfrowych. To właśnie tam, w 1992 r. narodził się Mytek, którego systemy monitorowania słuchawek „Mytek Private Q” bardzo szybko stały się niemalże obowiązkowym wyposażeniem większości nowojorskich studiów nagraniowych a bardzo szybko portfolio Myteka zostało wzbogacone o cenione przetworniki cyfrowo-analogowe.

Jak mam cichą nadzieję na powyższych zdjęciach widać Mytek Liberty THX AAA™ HPA to dość niepozorne urządzenie o mniej więcej połowie szerokości standardowych komponentów. Jednak iście desktopowa postura nie wynika z materiałowych oszczędności, lecz z logiki nakazującej nie tylko unifikację możliwie szerokiego wachlarza urządzeń w ramach własnego katalogu, lecz również unikania zarzutów dotyczących sprzedawania „audiofilskiego powietrza”. Ponadto bądźmy szczerzy – nawet przy niezwykle szerokiej ofercie przyłączy dostępnych na masywnym aluminiowym pokrytym „smoczą” łuską froncie, trzem rzędom diod i wielofunkcyjnym pokrętle głośności trudno uznać ścianę frontową tytułowego słuchawkowca za przesadnie zatłoczoną. Oczywiście spora w tym zasługa przemyślanej ergonomii, dzięki której obsługa Myteka jest tyleż komfortowa, co zaskakująco intuicyjna. Lewą flankę okupują bowiem cztery wyjścia słuchawkowe – 6,3mm, 4-pinowe XLR Neutrika, zbalansowane 4,4mm i mały jack 3.5mm. Następnie mamy trzy kolumny po cztery diody każda z usytuowanymi pod nimi dedykowanymi selektorami. Pierwsza kolumna informuje o wybranym wejściu, druga o wzmocnieniu, a trzecia o Crossfeed, czyli wzajemnym przenikaniu się kanałów, czyli w telegraficznym skrócie próbie odwzorowania w słuchawkach obrazu dźwiękowego generowanego przez konwencjonalne kolumny w systemie stereofonicznym. Warto w tym momencie wspomnieć, iż prócz standardowej, opartej o klasyczny 27mm potencjometr ALPS-a regulacji głośności użytkownik otrzymuje również możliwość wyboru jednego z czterech poziomów wzmocnienia od +6dB do dedykowanego IEM-om (dokanałówkom) -12dB.
Firmowy logotyp, oprócz lewego górnego narożnika frontu zdobi również płytę górną urządzenia, lecz zamiast standardowego nadruku, wykonano go poprzez nawiercenie pokrywy a przez to połączono funkcję dekoracyjną z użytkową, czyli zapewniono cyrkulację powietrza wewnątrz obudowy.
Ściana tylna prezentuje się równie intrygująco. Lewą flankę zajmuje trójbolcowe gniazdo zasilające IEC, a tuż przy nim ulokowano złoconą parę wyjść RCA, co jak się miało okazać w praktyce nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, gdyż o ile traktować będziemy HPA jako niemalże końcowy (za nim będą tylko słuchawki) komponent toru, to jeszcze od biedy znajdziemy przewód sieciowy o wtyku zdolnym się tam wcisnąć (vide widoczny w galerii Jacka Vermöuth Audio Reference Power Cord), o tyle przy obsadzeniu RCA przewodami sygnałowymi jesteśmy praktycznie zdani na pośledniej jakości przewody komputerowe, bądź kombinacje alpejskie z wymianą konfekcji np. na niskoprofilowego Furutecha FI-C15 G. Całe szczęście to już koniec marudzenia, bo ciąg dalszy nie budzi żadnych kontrowersji. Sekcję wejściową reprezentują bowiem hybrydowe gniazda Neutrika zdolne przyjąć zarówno wtyki XLR, jak i 6.3mm (1/4”) duże jacki oraz trzy pary złoconych gniazd RCA. Całość usadowiono na czterech niezbyt wysokich gumowych nóżkach.
Jak sama nazwa wskazuje sercem naszego bohatera jest autorski i zarazem najbardziej liniowy z dostępnych na rynku układ THX Achromatic Audio Amplifier (THX AAA™) zapewniający wysoką moc 6W przy niezwykle niskich, zredukowanych o 40dB zniekształceniach. Zgłębiając nieco uważniej materiały firmowe okazuje się, że Mytek pojechał po przysłowiowej bandzie i zdecydował się na zastosowanie topowych modułów THX-888 zdolnych oddać na wyjściu 1A@25V w topologii dual mono, więc mamy po jednej takiej kości na kanał. Z kolei za zasilanie odpowiada przewymiarowany 60W toroidalny zasilacz wspomagany kilkoma niskoimpedancyjnymi kondensatorami i odrębnymi regulatorami dla każdego z kanałów.

Z racji nieznanego mi przebiegu dostarczonego do naszej redakcji egzemplarza pierwszych kilka dni standardowo upłynęło nam na zapewnieniu mu odpowiednich warunków do bezstresowej akomodacji i osiągnięcia pełni możliwości. Sytuacja była dla nas tym bardziej komfortowa, że i ww. nausznikom rozgrzewkę również trzeba było zaordynować. Kiedy jednak okres ochronny minął żarty się skończyły a na playliście wylądował mający na karku już dwie dekady … „Six Degrees of Inner Turbulence” Dream Theater i jeśli ktoś uważa, że ciężkiej, w tym przypadku prog-metalowej muzyki nie da się słuchać na wysokiej klasy systemie, to najwyższy czas zweryfikować tę błędną tezę. Otwierający ww. album iście epicki, ponad 13 minutowy „The Glass Prison” jest z resztą najlepszym tego powodem. Niewinny, delikatny szum, potem wchodzi dzwon i następuje dramatyczna zmiana nastroju. Do akcji wkracza bowiem Mike Portnoy, który nie ma litości dla swojego monstrualnego zestawu perkusyjnego a do dzieła zniszczenia dołącza smagający ognistymi riffami John Petrucci i pozostała dwójka, czyli operujący w wysokich rejestrach James LaBrie oraz Jordan Rudess na klawiszach. Robi się piekielnie szybko, jak to u Dreamów karkołomnie tak pod względem technicznym, jak i skomplikowania linii melodycznych, a jednocześnie niezwykle przestrzennie i angażująco. Wgląd w nagranie jest perfekcyjny a z Audeze LCD-5 scena zdecydowanie wykracza poza ramy przypisywane konwencjonalnym słuchawkom. Jeśli jednak komuś zależałoby na większym skupieniu i bliskości prezentacji, to też da się temu bez problemu zaradzić i to w zdecydowanie niższym budżecie, gdyż iście studyjna liniowość amerykańskiej amplifikacji wręcz idealnie spasowała się z ciepłem i gładkością rumuńskich Meze (zarówno w wersji Classic, jak i Neo). No właśnie, studyjny rodowód Myteka mógłby, przynajmniej bazując na stereotypach, wskazywać na pewną bezduszność i skupienie bardziej na reprodukcji dźwięków aniżeli graniu muzyki. Tymczasem mamy do czynienia z w pełni naturalną transparentnością opartą na wysokich lotów rozdzielczości bez jakichkolwiek tendencji do wyostrzania, czy osuszania przekazu. Powiem nawet więcej, bowiem sięgając pamięcią do końcówki 2012 r., kiedy to miałem okazję testować przetwornik – cyfrowo analogowy Mytek Stereo 192-DSD DAC progres w kulturze i finezji prezentacji jest zaskakujący. Zniknęły zarówno pewna „kanciastość”, jak i może nie tyle siermiężność, co matowość najwyższych składowych, które o ile przy garażowym rocku, czy bezpardonowym thrashu w stylu „Submission for Liberty” 4ARM jedynie podkreślały ofensywność repertuaru, o tyle przy bardziej wyważonym materiale źródłowym, jak daleko nie szukając nasza dyżurna „Misa Criolla” Ramireza wymagały pewnej akomodacji, bądź doboru odpowiedniego okablowania. Z Liberty THX takich problemów nie było grał bowiem wszystko bez żadnego „ale”, jednak owo granie nie było na tzw. „jedno kopyto”, lecz ze świetnym różnicowaniem jakości dostarczonego materiału źródłowego, wiec ewentualne zastrzeżenia można było mieć nie do niego, a do wydawcy/wykonawcy konkretnego bubla, który mówiąc wprost koncertowo wykładał się podczas słuchawkowej weryfikacji. Nie oznacza to bynajmniej, że Mytek przejawiał iście sadystyczno – inkwizycyjne tendencje do piętnowania i stawiania pod pręgieżem albumów, gdzie coś poszło nie tak, bądź nawet dotychczas niezauważanych potknięć artystów na materiale, który uważaliśmy za co najmniej nad wyraz satysfakcjonujący, lecz raczej opierając się na prawdomówności owych kiksów nie ukrywał i nie maskował samemu słuchaczowi pozostawiając ocenę. Zamiast jednak narażać się na jakieś przykrości ze strony twórców i realizatorów zdecydowanie lepiej sięgać po pozycje takowych niespodzianek pozbawione, jak nawet trudny dla niewprawionego ucha dwupłytowy „It’s All About Angela Pang”, gdzie pomimo obfitości sybilantów i jakże różnej od naszej europejskiej artykulacji warstwy tekstowej próżno było szukać ofensywności, gdyż całość podana została w eleganckiej i wymuskanej formie śmiało mogącej aspirować do miana audiofilskiej.
Na odrębny akapit zasługuje również bas, gdyż jego punktualność, zróżnicowanie i wzorcowa kontrola są klasą same dla siebie. Tutaj nie ma miejsca na jakiekolwiek poluzowanie, przymiarki, branie rozbiegu, czy pozostawianie samemu sobie. O nie, to znane mi z codziennego obcowania z nomen omen również posiadającym studyjny rodowód Brystonem 4B³, gdzie timing i kontrola idą w parze z wypełnieniem, oczywiście o ile takowe zostało przez mikrofony zarejestrowane i podczas post-produkcji ktoś o nim nie zapomniał. Ponad godzina z orientalnymi perkusjonaliami, czyli „Japanese Taiko” Joji Hirota Taiko Drummers to niewątpliwe wyzwanie zarówno dla systemu, jak i samego słuchacza, gdyż jakiekolwiek uproszczenie i utrata rozdzielczości owocuje monotonnym dudnieniem pierwszego i znużeniem drugiego. Tymczasem Mytek bez najmniejszych problemów oddawał każdy niuans począwszy od sposobu i miejsca uderzenia w naciąg po rozmiar konkretnego bębna, czy przeszkadzajki. W dodatku gdy wybrzmiały ostatnie takty „Yuki Jizoh” czym prędzej sięgnąłem po jeszcze bardziej zakręcony i zarazem transcendentalny krążek „Sambanhd” znanego m.in. z jakże bliskiej sercom wtajemniczonych w świat akcesoriów audiofilów, założonej przez Johna McLaughlina formacji Shakti, tablisty Zakira Hussaina, gdzie nieco mniejszą spektakularność zastąpiły delikatne pajęczyny fraz lekkich i ażurowych. Tytułowy słuchawkowiec świetnie się tam odnalazł wiernie oddając każdy szmer nader egzotycznego instrumentarium. Zero nerwowości, prób podkręcenia tempa tam, gdzie liczyła się zaduma, czy też uporządkowania nie zawsze łatwych do strawienia spiętrzeń dźwięków.

W kategoriach bezwzględnych, czyli tam, gdzie o jakichkolwiek ograniczeniach tak konstrukcyjnych, jak i finansowych możemy chwilowo zapomnieć, nasz dzisiejszy gość również świetnie sobie radzi, choć na tle operującej na „nieco” wyższych pułapach cenowych konkurencji, jak np. dostępnej praktycznie wyłącznie na zamówienie rustykalnej Audio-Technici AT-HA 5050H (drobne 5 999$) można odnotować nieco mniej soczyste wypełnienie konturów, a od HiFiMAN-a EF1000 (71 999 PLN) i zdecydowanie mniej porażającego swą ceną (5 550 €), rodzimego Fulianty Audio ST-18 zauważalne ograniczenie sceny, szczególnie jeśli chodzi o kreowanie jej w orientacji pionowej. To wszystko jednak konstrukcje zdecydowanie droższe, więc sam fakt, iż to właśnie z nimi praktycznie otwierającego portfolio Myteka słuchawkowca porównuję śmiało można uznać za nobilitację a nie wytykanie ewentualnych niedociągnięć. Oczywiście warto mieć na uwadze, iż decydując się na jego zakup znacząco poprawimy brzmienie naszych słuchawek, lecz do przysłowiowego „złapania Pana Boga za nogi”, jeszcze trochę będzie brakowało. O ile oczywiście okazję do porównania naszego dzisiejszego gościa z takową górnopółkową konkurencją tylko będziemy mieli, gdyż „czego oczy nie widzą, …”. Jeśli zaś chodzi o kompatybilność z dostępnymi na rynku konstrukcjami, to o ile tylko nie zdecydujemy się na nazbyt „spontaniczne” pod względem analityczności słuchawki w stylu ULTRASONE Edition 15 Veritas, to o brzmieniowy efekt finalny bym się zbytnio nie martwił, gdyż Mytek z powodzeniem wyciśnie z nich wszystko co najlepsze, a przy okazji nie zrujnuje domowego budżetu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC: Mytek Liberty DAC II
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; Meze 99 Neo; Audeze LCD-5; HiFiMAN HE-R10D
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF

Opinia 2

Mytek. Znacie tę stacjonującą w USA markę? Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne, bowiem podczas wielu rozmów na temat słuchania muzyki z zasobów plikowych – przynajmniej ja mam takie doświadczenia – prędzej czy później, ale zawsze się w nich pojawia. To jest na tyle ugruntowany byt, że nie zaszkodziły mu zbytnio tak zwane „biznesowe ciche dni” – niby w naszych głowach był, a fizycznie jednak go nie było. Na szczęście to już historia, gdyż obecnie doświadczamy ponownego mocnego wejścia z nową ofertą na światowe rynki. Co istotne, ofertą bardzo szeroką, której pierwszą symboliczną jaskółką na naszym portalu jest dzisiejszy bohater, w postaci dekstopowego wzmacniacza słuchawkowego Mytek Liberty THX AAA™ HPA, który do naszej redakcji zawitał dzięki działaniom przedstawicielstwa Mytek Europe.

Nasz bohater jako przedstawiciel tak zwanego segmentu kompaktowego na tle typowych komponentów audio w kwestii rozmiarów jest wręcz miniaturowy. Jednak ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu mimo niewielkich gabarytów zaskakująco dużo waży. To zaś pozwala domniemywać, że amerykańscy inżynierowie na ile pozwalał budżet, przy ciekawym wyglądzie i wielofunkcyjności – o tym za moment – całą parę skierowali na pole walki o jak najlepszą ofertę soniczną produktu. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, jak czułym na wszelkiego rodzaju chadzanie drogami na skróty są komponenty dedykowane słuchawkom. Osadzonych tak blisko naszych uszu przetworników nie da się oszukać, dlatego tak ważnym jest, aby współpracujący z nimi wzmacniacz był jak najlepszy. Przybliżając kilka informacji o wyglądzie ten niewielki wzmacniaczyk znakomicie pokazuje, że małe z reguły jest „piękne”. Powód? Chodzi o fakt wykonania ciekawego wizualnie wzoru logo marki na górnej części obudowy z pozoru bardzo prostą, ale jakże świetnie prezentującą się w końcowym efekcie metodą odpowiedniego ogniskowania pakietu kilkuset otworów. Dostajemy coś w rodzaju mozaiki, która z uwagi na zwyczajowe patrzenie na urządzenie z góry przyjemnie dla oka przełamuje efekt nawet nie monotonności, ale pokusiłbym się o nazwanie tego bylejakością. Uwierzcie mi, to wbrew pozorom jest bardzo ważne. Kreśląc kilka zań o froncie, nie mogę opisać go inaczej niż jako ostoję spełnienia marzeń najbardziej wymagającego użytkownika nauszników. Mimo niewielkich rozmiarów awersu patrząc od lewej strony mamy do czynienia z ofertą czterech wejść słuchawkowych (duży jack, balanced, mini jack i zbalansowany 4,4mm), uruchamianymi okrągłymi guzikami selektor wejść liniowych – 3xRCA i 1xXLR, 4 poziomy wzmocnienia sygnału wyjściowego, cztery opcje pracy słuchawek z MONO włącznie oraz całkiem na prawej flance duże pokrętło wzmocnienia. Gęsto? Może się zdziwicie, ale mimo takiego natłoku opcji temat nie przytłacza, a w zamian z sygnałem praktycznie możemy zrobić wszystko. Gdy zapoznaliśmy się z możliwościami Liberty THX AAA HPA od strony przedniego panelu, przyszedł czas na potwierdzenie ich od tak zwanej zakrystii, która idąc w sukurs wielozadaniowości również pęka w szwach, gdyż znowu mała połać została zagospodarowana do ostatniego cala. A znajdziemy na niej gniazdo zasilania, wyjście RCA oraz cztery wejścia – 1xXLR, 3xRCA. Mało? Żartujecie. Spójrzcie na zdjęcia, a przekonacie się, że temat wyczerpuje dosłownie każdy centymetr dostępnej połaci.

Jak sugerują fotografie, test Amerykanina odbył się przy użyciu dwóch rodzajów słuchawek. Dynamicznych HIFIMAN HE-R10D i planarnych AUDEZE LCD-5. Jednak to nie wszystko, bowiem oprócz wykorzystania różnych przetworników dzieli różni je przepaść cenowa. Dynamiczne chadzają w przedziale 5, zaś planarne 20 tys. zł. Po co nam te informacje? Wbrew pozorom są bardzo istotne, gdyż różnice w cenie w tym przypadku znakomicie pokazują inną jakość oferowanego dźwięku, co pozwalało na wyłapanie potencjalnych problemów zasilającej je sekcji. Czy w imię muzykalności nie uśrednia sygnału lub stawiając na zbytni atak i otwartość na dłuższą metę nie staje się zbyt mączącym partnerem do kilkugodzinnych odsłuchów. Na szczęście jankeska wiedza na temat konstruowania podobnych do testowanego wzmacniacza komponentów zadbała, aby nic takiego nie miało miejsca. Zatem co się wydarzyło?
Mam nadzieję, że nie zdziwicie się, gdy stwierdzę, iż mimo prób z dwoma rodzajami słuchawek główne symptomy były podobne. Chodzi mi o każdorazowo prezentowaną świetną energię dźwięku, umiejętnie dozowaną jego plastykę, ale przy tym nie zapominanie o oddaniu witalności prezentacji. To naturalnie było trochę stygmatyzowane konkretną konfiguracją. HIFIMAN-y stawiały na większe nasycenie i gładkość, zaś Audeze przy minimalnym odejściu od wspomnianej krągłości świata muzyki, w dobrym tego słowa znaczeniu wyciskało z każdego podzakresu ostatnie soki. Jednak określenie soki, w tym wypadku niesie ze sobą świetną kontrolę mocnych i zwartych niskich rejestrów, dobrze dociążony, ale również pełen informacji środek pasma i co chyba było najbardziej zjawiskowe, nadające oddechu całości przekazu lotne, pełne rozwibrowania i wręcz niekończące się, a mimo to w żadnym stopniu nienachalne górne rejestry. To było zjawisko.
Dla przykładu muzyka dawna w stylu sakralnych uniesień według Claudio Monteverdiego, czy wszelkiego jazzu, a nawet klasyki świetnie pokazywały, nie tylko ilu muzyków było na scenie, ale również i lokalizację, wagę instrumentów i jakże istotną w tego rodzaju twórczości, wywołaną nawet przez przypadkowe dotkniecie struny, planowaną lub nie najdrobniejszą wibrację powietrza. Nadinterpretacja? Bynajmniej, gdyż tego rodzaju muzyka realizowana jest w kubaturach klasztornych i każdy, dosłownie każdy aspekt z brylującym pod ścianami i sklepieniem echem, wysokością zawieszenia danego generatora dźwięku nad sceną oraz długość trwania w eterze jest równie ważną składową wydarzenia. Bez tego owszem, również można skupić się na meritum, czyli głownie na intencjach kompozytora, jednak solennie zapewniam wszystkich oponentów, iż już po nawet symbolicznym (u znajomego), choćby chwilowym zderzeniu z odpowiednią prezentacją wszystkich aspektów takich projektów życie nawet najbardziej konserwatywnego melomana – piję do skupiających się jedynie na samym wdrażaniu w życie zapisów nutowych bez całej otoczki prezentacyjnej w zastanych warunkach lokalowych – już nigdy nie jest takie samo. Cytując klasyka, tego nie da się odsłuchać, przez co pozostawia niezapomnianą, bo mówiącą prawdę o wydarzeniu w pozytywnym tego słowa znaczeniu, rysę w psychice.
Ale, żeby nie było. W podobnym tonie odbywała się projekcja muzyki z drugiej strony barykady. I bez znaczenia czy w napędzie CD lądowały rockowe, czy elektroniczne twory, za każdym razem wzmacniane Mytek-iem obydwie pary słuchawek w swoim stylu, czyli plastyczniej i bardziej gęsto HIFIMAN-y oraz znacznie równiej tonalnie i dzięki temu bardziej wyraziście, jednak bez przerysowań Audeze, pokazywały z jednej strony rockową moc wydarzeń, a z drugiej nieprzewidywalną w domenie zmian tempa i ataku naszego ośrodka słuchu, agresywność muzyki elektronicznej. Nie wiem, jak to możliwe, ale każdy nurt bez problemu dobitnie pokazywał swoje cechy. Jednak nie da się oszukać, że zawsze w oparciu o wspomniane na początku tego akapitu aspekty typu: mocne uderzenie na dole i fajną plastykę prezentacji. To jest firmowy sznyt tego wzmacniacza i miał swój udział w całym teście. Jednak uspokajam. Jak wynika z powyższego testu, wszystko odbywa się na poziomie fajnych niuansów i dlatego jest bezpieczne dla znakomitej większości potencjalnych użytkowników.

Komu poleciłbym naszego bohatera zza wielkiej wody? Chyba żartujecie. Ja ze swej strony nie widzę przeciwwskazań dla nikogo. Powtórzę, dla nikogo. A to dlatego, że w kreowaniu świata muzyki Mytek Liberty THX AAA™ HPA swoje soniczne trzy grosze dozuje nie tylko symbolicznie, ale przy tym bardzo umiejętnie i w końcowym rozrachunku co najmniej ciekawie. Mało tego. Nie należy zapominać, iż oprócz oferowania mocy dla praktycznie każdego rodzaju słuchawek – przypominam, iż planarne są prądożerne, bez problemu radzi sobie z ich zaawansowaniem jakościowym – zwracam uwagę na diametralne różnicę w cenie wykorzystanych modeli, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, im lepszy zestaw doń podłączymy, tym lepszym dźwiękiem się odwdzięczy. Czy trzeba czegoś więcej? W moim odczuciu twierdząco na to pytanie mogą odpowiedzieć jedynie zagorzali malkontenci. Jednak z przykrością oświadczam, iż przy dość swobodnej wymianie zdań z nawet najtwardszymi interlokutorami z zadeklarowanym na zabój marudą nie mam zamiaru się droczyć. Dlatego jeśli ktoś z Was jest na etapie poszukiwań wzmocnienia dla swoich nauszników, powinien wziąć na tapet dzisiejszego bohatera. Nic nie kosztuje, a może skończyć się ożenkiem na długie lata.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Mytek Europe
Producent: Mytek Audio
Cena: 1 495 €

Dane techniczne
Moc Wyjściowa: 6W
Zniekształcenia THD:150 dB
Odstęp sygnał/szum: 147 dB
Impedancja wyjściowa: < 0.1Ω
Wejścia : 3xRCA, 1xXLR/6.3mm (1/4”)
Wyjścia słuchawkowe: XLR 4pin, 4.4mm, 6.3mm, 3.5mm
Wyjście pre-out: RCA
Wymiary ( S x G x W): 140 x 225 x 44 mm
Waga: 2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

NuPrime AMG HPA

NuPrime AMG HPA to najnowsza propozycja producenta z Tajwanu, która sprawia, że wydajność słuchawek przechodzi na wyższy poziom. Jest to pierwszy na świecie przedwzmacniacz stereo ze wzmacniaczem słuchawkowym o impedancji wejściowej 1MΩ.
Zgodnie z przyjętymi założeniami producenta, celem serii AMG jest dostarczenie ze źródła do reszty ogniw Twojego systemu audio jak najbardziej przejrzystego i szczegółowego sygnału. NuPrime AMG HPA charakteryzuje wysoka moc wzmacniacza słuchawkowego, w pełni zbalansowana konstrukcja oraz szerokie pasmo przenoszenia, gwarantując tym czyste i harmonijne brzmienie.
NuPrime AMG HPA został wyposażony w wyjścia słuchawkowe, dwie pary wyjść analogowych (XLR zbalansowane i RCA) oraz może być używany jako przedwzmacniacz z wejściami 1MΩ.

W celu osiągnięcia impedancji wejściowej na poziomie 1 MΩ, stopień wejściowy wykorzystuje ultra wysoką przepustowość i nisko szumowe tranzystory JFET. Obwody wzmocnienia używają modułu klasy A typu Signle-Ended bez ujemnego sprzężenia zwrotnego, uzyskując tym szeroką przepustowość pasmową oraz bogate harmoniczne drugiego rzędu.

Wzmacniacz został wyposażony w pełni zbalansowany układ wzmocnienia, który zawiera niezależne obwody dla wejść, głośności, wzmocnienia i wyjścia. Regulacja głośności jest realizowana na dwóch układach MUSES72320, osiągając w ten sposób całkowicie zbalansowaną, stustopniową skalę głośności. To najlepsza regulacja głośności, jaką może być zastosowana w tego typu produkcie i prawdopodobnie najlepsza dla każdego wzmacniacza słuchawkowego.

W zasilaczu zastosowano transformator R-Core oraz kondensatory filtrujące o pojemności 26000μF, zapewniając przy tym szybkie i stabilne zasilanie obwodów przedwzmacniacza.

Specyfikacja:
• przedwzmacniacz stereo ze wzmacniaczem słuchawkowym
• Typ: Tranzystorowy
• Klasa: A
• Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
• Zniekształcenia THD: 0.05%
• Pasmo przenoszenia: 20 – 200.000Hz
• Impedancja wejściowa: 1.000.000 omów
• Wyjścia 2xRCA liniowe: 1
• Wejścia 2xRCA liniowe: 3
• Wyjścia 2xXLR: 1
• Wejścia 2xXLR: 1
• Złącze słuchawkowe:
6.3mm duży jack
4.4mm Pentaconn
• Wzmocnienie:
High: 3.2
Low: 2.1
• Napięcie wyjściowe: 2xRCA: 2V / 2xXLR: 4V
• Współczynnik tłumienia przesłuchu: min. 80 dB @ 1 kHz
• Zdolny do napędzania słuchawek o impedancji od 8 omów
• Zakres dynamiki: > 80 dB
• Pilot: TAK
• Wysokość: 5.5 cm
• Szerokość: 23.5 cm
• Głębokość: 30 cm
• Waga: 2.3kg

Cena: 9795 zł

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Fulianty Audio ST-18

Link do zapowiedzi: Fulianty Audio

Opinia 1

Niestety. Tak tak, z mojego, czyli przywiązującego uwagę do najdrobniejszego szczegółu każdego aspektu życia, punktu widzenia niestety nastały szalone czasy. Owszem, teoretycznie lepsze, bowiem praktycznie pozwalające spełnić wszystkie nasze zachcianki, jednak gdy przyjrzymy się im bliżej, a dokładnie od strony dążącego do idealnego dźwięku audiofila, okazuje się, iż obecna tendencja wyposażania urządzeń audio w praktycznie wszystkie funkcje – wzmacniacze zintegrowane potrafią pracować jako przetworniki cyfrowo-analogowe, a nawet streamery – często okazuje się być ich zmorą w postaci finalnie najwyżej średniej jakości oferowanego przez taki wielozdaniowy kombajn przekazu muzycznego. Co spowodowało uzewnętrznienie mojej delikatnej frustracji w omawianym temacie? Otóż przywrócona dzisiejszym komponentem audio nadzieja, że jeszcze nie wszystko stracone, gdyż nadal są na rynku, lub jak będący tematem dzisiejszej opowieści bohater, dopiero rozpoczynają jego podbój w typowy, czyli nieszukający poklasku klientów wielozadaniowością, a jedynie jakością oferowanego dźwięku, produkowanego urządzenia podmioty. O kim i co chyba ważniejsze, o czym mowa? Miło jest mi przedstawić mającą swój debiut na będącym naszym oczkiem w głowie rynku rodzimą markę Fulianty Audio, która w pierwszej kolejności postanowiła zadbać o audiofilów, którzy za sprawą nieprzewidywalności prozy życia, podczas obcowania z ukochaną muzyką skazani są na wykorzystywanie odnotowujących rynkowy bum wyrafinowanych słuchawek. Wszystko jasne? Jeśli jeszcze nie, to bez owijania w bawełnę z przyjemnością informuję, iż dzięki logistycznemu wysiłkowi producenta, czyli wspomnianej marki Fulianty Audio do redakcji trafił idący przeciw ogólnym trendom, oparty o pracujące w czystej klasy „A” lampy elektronowe, spełniający tylko jedną zaplanowaną funkcję wzmacniacz słuchawkowy ST-18, którego w testowej walce godnie wspierał firmowy przewód zasilający PC-1 i interkonekt IC-18.

Jak obrazują fotografie, konstruktor tytułowego wzmacniacza nie starał się roztrwonić zaplanowanych na ów projekt środków na tak prawdę mówiąc, najmniej istotny z sonicznego punktu widzenia temat aparycji. Analizując wygląd wzmacniającej sygnał audio osiemnastki nie znajdziemy żadnych zbędnych designerskich ekwilibrystyk, tylko spełniające założenia solidnej konstrukcji z możliwością łatwego upgrade’u przez potencjalnego klienta, konkretne rozwiązania techniczne. Jakie? Proszę bardzo. Mamy do czynienia ze sztywną, bo skręcanym wieloma śrubami korpusem. Przytwierdzony czterema śrubami do obudowy, wykonany z grubego płata stali kortenowskiej front uzbrojono w dwie duże gałki (lewa wybór wejścia, prawa głośność), a pomiędzy nimi gniazdo słuchawkowe i tuż nad nim najpierw wyfrezowane, a potem zaczernione dla lepszego efektu wzrokowego logo marki. Z uwagi na zmuszającą pomysłodawcę do zapewnienia dobrej wentylacji wnętrza konstrukcję lampową opisywanego wzmacniacza, oprócz zastosowania na bokach w roli wymienników ciepła solidnych radiatorów, jego dach został podzielony kilka prostokątnych bloków z nawierconymi otworami. Ale chłodzenie grawitacyjne konstrukcji nie jest jedynym zadaniem tej części obudowy. Otóż po pierwsze przy froncie przy każdym z pokręteł znajdziemy wycięte, tak wycięte, a nie jak to zwykle bywa u konkurencji w formie nadruku, czy frezowania, oznaczenia spełnianej funkcji. A po drugie pod usytuowanym w centrum urządzenia specjalnym deklem mamy łatwy dostęp do zastosowanych w układzie, naturalnie bardzo mocno wpływających na ostateczny szlif grania szklanych baniek. Wystarczy odkręcić cztery śruby i mamy otwartą drogę do modelowania wymarzonego brzmienia. Ciekawe? Myślę, że nie tylko dla mnie, ale również dla miłośników podobnych konstrukcji w pełni uzasadnione … tak. Wieńcząc dzieło opisu naszego punktu zainteresowań dodam kilka słów o jego rewersie. Ten spełniając dość proste założenia wzmacniania jedynie sygnału dla słuchawek nie jest specjalnie bogato wyposażony. Jak? Zaskoczę Was. W trosce o zapewnienie dostępu w jednym czasie dla kilku źródeł oferuje jedynie trzy wejścia i jedno wyjście liniowe RCA, zaś uzupełnieniem oferty przyłączy jest gniazdo życiodajnej energii elektrycznej. Przyznacie, że skromnie. Jednak biorąc pod uwagę dedykowany pakiet zadań okazuje się, że całkowicie wystarczająco. Do opisania pozostały jeszcze dostarczone kable. Niestety z braku głębszych danych nie będę przybliżał tematu. Jednak aby prawdzie stała się zadość powiem tylko jedno. Cały test odbył się przy ich pełnoprawnym użyciu, co patrząc na wynik starcia z perspektywy czasu pokazuje, iż konstruktor wie, o co w tej zabawie chodzi.

Na wstępie części poświęconej jakości oferowanego dźwięku przez omawiany wzmacniacz zaznaczę, iż dostarczone przez producenta, widoczne na zdjęciach słuchawki Beyerdynamic DT-150 co prawda pokazały, że dla się z nimi osiągnąć ciekawą prezentację, jednak moje najważniejsze obserwacje o tym wydarzeniu testowym opieram o zderzenie ST-18-ki z niedawno ocenianymi na naszych łamach nausznikami Audio-Technica ATH-ADX5000. To jest inna liga i z jednej strony taki ruch pozwolił mi zweryfikować gwarantowaną przez producenta soniczną zjawiskowość osiemnastki, a z drugiej, jeśli miało to potwierdzenie w rzeczywistości, co tak naprawdę jest w stanie pokazać. I? Muszę oddać honor konstruktorowi, że w swej ocenie nie naciągał faktów, bowiem aplikacja wspomnianych Japonek w tor pokazała, iż nasz punkt zapalny spotkania bez najmniejszych problemów jest w stanie konkurować z najlepszymi urządzeniami konkurencji. Po akomodacji nie tylko słuchu do nowego połączenia, ale również poznaniu się obydwu komponentów od strony elektrycznej dźwięk stał się bardziej rozdzielczy, ale nadal zjawiskowo soczysty. Jednak soczysty nie w domenie oferty gęstej, na dłuższą metę uśredniającej przekaz lawy, tylko naszpikowanej informacjami, przyjemnej dla ucha pewnego rodzaju krągłości. Co w tym wszystkim było ważne, przy obfitym pakiecie informacji dźwięk był zaskakująco gładki, ale bez problemów potrafił zaspokoić oczekiwania odtwarzanych muzyków w kwestii przeciągających się w nieskończoność wybrzmień instrumentów naturalnych. Ale też nie robił tego manierycznie, czyli wszystko na jedno kopyto, tylko ów efekt dawkował w zależności od słuchanej muzyki. Jakiej? Choćby będącej oczkiem w głowie Jordi Savalla muzyki dawnej lub jazzowej spod znaku ECM naszego, niestety nieżyjącego już Tomasza Stańki. To za każdym razem była feeria tak lubianych przeze mnie, unoszących się w dobrze skonfigurowanym wokół głowy eterze, mieniących się wieloma odcieniami dźwięków. Co miałem na myśli pisząc „dobrze skonfigurowanym”? Otóż nic specjalnego, tylko ciekawe wyważenie dobrego napowietrzenia wirtualnej sceny przy jednoczesnym unikaniu jej zbytniego rozdmuchania. Każde źródło pozorne było wyraźne, soczyste i do tego w zależności od potrzeb epatowało odpowiednią energią. Żadnego uśredniania zbyt rozbujałą wielkością okalającego moją głowę świata. Wszystko podane w punkt z dobrym timingiem i odpowiednią zwiewnością, czyli przekładając z polskiego na nasze z dobrą energią, wypełnieniem i świetnym zawieszeniem wydarzeń w przestrzeni.
Ale to nie koniec ciekawych wieści. Po nasyceniu swoich potrzeb najbardziej uwielbianą przeze mnie muzyką przyszedł czas na coś cięższego. Takim to sposobem w teście pojawiła się twórczość Johna Zorn’a z projektem Masada i twórczość zespołu Massive Attack. Efekt? Przez cały czas przekaz idąc za wspomnianymi wcześniej punktami dodatnimi był dobrze dociążony, ale o dziwo w najmniejszym stopniu nie spowolniony. Była energia, było fantastyczne wypełnienie, ale również dzięki dobrej rozdzielczości wzmacniacza bardzo dobre, bo szybkie oddanie zawartego w tych nurtach pakietu informacji. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że przewijająca się przez cały tekst plastyka górnych rejestrów i krągłość w środku pasma nie przeszkadzały w oddaniu przenikliwości pisków podczas słuchania elektroniki i wyrazistości perkusjonaliów w free-jazzie. Ot, wszystko było bardziej kulturalne. Nic poza tym. Ale, ale. Nie byłbym uczciwy, gdybym nie przypomniał o fakcie możliwości kreowania brzmienia wzmacniacza odpowiednimi lampami. A muszę przyznać szczerze, że podczas odpalania systemu postawiłem na jego muzykalność. Dlatego też jestem dziwnie spokojny, że ostatni przytyk w sprawie zbędnego ucywilizowania najwyższych rejestrów w muzyce z komputera i młodzieńczego buntu jest bardzo łatwym do zlikwidowania dzięki odpowiedniemu doborowi szklanych baniek. Co z tego wynika? Ano to, że te kilkanaście dni było spotkaniem z bardzo uniwersalnym urządzeniem, które jest w stanie spełnić najbardziej wyrafinowane oczekiwania.

Puentując dzisiejszą opinię śmiało mogę potwierdzić tezę z akapitu przybliżającego bohatera od strony technicznej, że konstruktor zabezpieczone na projekt środki w zdecydowanej większości przeznaczył na wynik soniczny urządzenia. Ba, będąc trochę złośliwym mógłbym powiedzieć, iż oferowany dźwięk jest odwrotnie proporcjonalny do wyglądu, czyli przy umiarkowanej aparycji proponuje melomanowi przeniesienie się w zarezerwowany dla największych tuzów tego kawałka tortu świat muzyki. Dostajemy pełny piękna, czyli wielobarwny, oferujący nieskończoną ilość informacji i świecących w nieskończoność wybrzmień instrumentów przekaz. Naciągam fakty? Przyznam szczerze, że przed tym testem nie sądziłem, że w oddaniu zaznanych uczuć aż tak dam się ponieść. Jednakże zapewniam, iż to co wyartykułowałem, jest tylko głównym pakietem oferowanego sonicznego dobra. Dlaczego? Po pierwsze, korzystałem ze słuchawek znanych z innego testu. Po drugie, choć robię to często i powinienem się nauczyć wychwytywać najdrobniejsze niuanse, to z racji codziennego użytkowania wielkich kolumn głośnikowych zawsze coś ciekawego z punktu widzenia rasowego „słuchawkowca” może mi umknąć. A po trzecie, chyba najważniejsze, moja układanka jest całkowicie inna od docelowego nabywcy, co pozwala sugerować mi, że dla potencjalnego zainteresowanego czasem najważniejsze niuanse mogą wybrzmieć nieco inaczej niż u mnie, wypadając przy tym znacznie lepiej. Dlatego też jeśli jesteście miłośnikami tego sposobu obcowania z muzyką, nasz bohater w postaci wzmacniacza słuchawkowego Fulianty Audio ST-18 powinien być dla Was obowiązkową pozycją do odsłuchu. Zapewniam, nawet w przypadku braku Happy Endu nie będziecie żałować poświęconego czasu, a zebrane doświadczenie za jakiś czas być może pozwoli wrócić do tematu po raz kolejny.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU, VIVALDI DAC 2.0
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Opinia 2

Choć aura zachęca do, jak to się ładnie obecnie mówi, outdoorowej aktywności, a co za tym idzie wy- i do- posażania się we wszelakiej maści mobilne ustrojstwa zapewniające nam kontakt z ulubioną muzyką, czyli coraz bardziej wyrafinowane DAP-y, przewodowe i bezprzewodowe słuchawki, oraz świetnie sprawdzające się w roli powerbanków głośniki Bluetooth, nieco przewrotnie postanowiliśmy pochylić się z Jackiem nad zagadnieniem prawidłowego wysterowania posiadanych, bądź planowanych nauszników. Jak się z pewnością Państwo domyślacie, zamiast jednak eksplorować tzw. segment „portable”, woleliśmy skupić się na urządzeniu pełnokrwiście stacjonarnym. W dodatku urządzeniu lampowym i niejako będącym bezpośrednim konkurentem wielce wyrafinowanego i wcale nie tak dawno goszczącego u nas Octave V 16 Single Ended. Zainteresowani? Jeśli tak, to serdecznie zapraszam na spotkanie ze wzmacniaczem słuchawkowym Fulianty Audio ST-18.

A właśnie. Mówi coś Państwu nazwa Fulianty Audio? To może coś się Wam obiło o uszy, że we Wręczycy Wielkiej powstają jakieś audiofilskie precjoza? Też nic? Cóż, najwidoczniej nie tylko my jesteśmy niedoinformowani, bądź też mamy do czynienia z ekstremalną odmianą elitarnego undergroundu. Skoro jednak Pan Rafał Fulianty wraz ze swoim słuchawkowcem do nas trafił, to znak, iż najwidoczniej próbuje ze swoim, podobno w pełni ustabilizowanym, znaczy się skończonym, projektem ST-18 wypłynąć na nieco szersze, aniżeli przysłowiowi „znajomi królika” wody. Wspominam o tym już na wstępie nie bez powodu, gdyż mając świadomość jak działają, egzystujący niejako na granicy DIY i strefy mroku, mali wytwórcy, wiem, że nawet jeśli ogłoszą wszem i wobec, iż dane urządzenie właśnie osiągnęło swój stan finalny, to i tak i tak cały czas ich korci, żeby coś tam poprawić, zmienić i udoskonalić. Dlatego też z nieukrywaną satysfakcją informujemy, że sam konstruktor – wspomniany Rafał Fulianty, niejako chcąc rozwiać nasze wątpliwości łaskaw był zapewnić, iż „System słuchawkowy Fulianty Audio to przemyślany koncept. Opracowywany i testowany wiele lat. Powstało kilka prototypów a każdy kolejny miał skromniejszy układ wzmacniacza i potężniejszy zasilacza. Wzmacniacz ST-18 to nie nostalgiczny powrót w epokę starego radia Stolica, to nie żadne pitu pitu z drewnianymi boczkami, to nowoczesny piec do napędzania najlepszych dynamicznych, wysokoomowych słuchawek na świecie.” Zaraz, zaraz. Mowa była przecież o wzmacniaczu słuchawkowym a tu się pojawia „system”. Proszę jednak zachować spokój, gdyż wszystko jest w najlepszym porządku. Po prostu wraz z tytułową jednostką napędową, czyi wzmacniaczem ST-18 szczęśliwy nabywca w komplecie otrzymuje nie tylko przewód zasilający PC-18 i interkonekt IC-18, lecz również … dedykowane słuchawki Beyerdynamic DT-150. Proszę się jednak niepotrzebnie od razu nie zapowietrzać, że w cenie 4 500 € są słuchawki za raptem „sześć stów”. W końcu mogłoby cytując klasyka „nie być niczego” i też byłoby OK., bo tak przecież robi lwia większość producentów. A tak otrzymujemy praktycznie od razu gotowy do użycia set, który potrzebuje jedynie źródła. Oczywiście ww. peryferia sugeruję nieco przewrotnie potraktować jako punkt wyjścia i zestaw rozruchowy, bo … nieco uprzedzając fakty, sam ST-18 zasługuje na więcej i to sporo więcej. Jednak po kolei, czyli zanim skupimy się na jego brzmieniu przybliżmy nieco walory natury wizualnej.

Cóż, o ile wspomniany Octave V 16 Single Ended swą physis, szczególnie z założoną maskownicą przypominał ciężkozbrojnego konnego woja, to rodzimą konstrukcję z pewnością również dałoby się w ów mroczny, średniowieczny klimat wcisnąć. Projekt plastyczny jest bowiem (szalenie) surowy i nie ma opcji, by patrząc na niego stwierdzić, iż powstał w którymś z laboratoriów ogólnoświatowych koncernów. O nie, to raczej pełnokrwisty underground z całym tożsamym dla tego nurtu dobrodziejstwem inwentarza. Płyta czołowa to masywny płat stali kortenowskiej (oprócz dostarczonej na testy wersji srebrnej jest dostępna również opcja „rdzewiona”), który po prawdzie wydaje się raczej punktem wyjścia do dalszej obróbki, aniżeli efektem finalnym tejże. Nie chodzi bynajmniej o to, że się czepiam, bo tego nie robię, lecz stawiając ST-18 obok mojego, bądź co bądź mającego „studyjne” korzenie (znaczy się ma działać a nie li tylko wyglądać) Brystona 4B³ odniosłem nieodparte wrażenie, że komuś kilka etapów produkcji jednak umknęło. Mniejsza jednak z tym, gdyż właśnie w takich sytuacjach, pół żartem pół serio, przypomina mi się cytat z nieśmiertelnego „Misia”. Pamiętacie Państwo? Jeśli nie to służę uprzejmie „To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić …”. Tak więc nie czepiam się a jedynie stwierdzam, oczywiście wybitnie subiektywnie, fakt iż tzw. obróbka skrawaniem daje obecnie nieco większe pole manewru aniżeli to, co widzimy na załączonych zdjęciach. Wróćmy jednak do meritum. W centrum owego panelu mamy wycięty firmowy logotyp i świetne gniazdo słuchawkowe Neutrika z blokadą. Po ich lewej stronie umieszczono masywna gałkę selektora źródła a po prawej bliźniaczą, odpowiedzialną za regulację głośności. I tutaj od razu uwaga natury użytkowej, czyli oznaczeń źródeł i kierunku w którym natężenie sygnału rośnie należy szukać na bogato perforowanej, masywnej płycie górnej z intrygującą, przykręcaną nakładką, pod którą mieści się tzw. „komora lamp” stanowiąca ostoję dla trzech … lamp. Oczywiście wzrok automatycznie przykuwa przywodząca na myśl swym zmysłowym kształtem klasyczną 300B lampa 6AS7G (6080, 6N13S) stanowiąca główny element wzmocnienia, tuż obok niej skromnie, bo w czarnym płaszczu przycupnęła lampa sterująca 6N1PEW (6N23PEW, ECC88, ECC85) a po przeciwległej stronie znajdziemy francuską F9031A (XT90A) odpowiedzialną za opóźnione załączanie napięcia anodowego. Mało? I dobrze, że mało, bo tak właśnie miało być, gdyż zgodnie z maksymą Alberta Einsteina „Wszystko powinno być tak proste, jak to tylko możliwe, ale nie prostsze”. Dlatego też w Fulianty Audio wzmacniany sygnał napotyka na swojej drodze jedynie cztery elementy, z czego dwa to właśnie widoczne na zdjęciach lampy. Uwagę zwraca też brak widocznych, bądź nawet wyczuwalnych (przesunięty środek ciężkości) traf wyjściowych, co niejako jest wskazówką co do typu konstrukcji z jaką przyszło nam się spotkać. Tak, tak dobrze Państwo dedukujecie. ST-18 jest bowiem układem OTL SE (Output Transformerless, Single-Ended), bez globalnego sprzężenia zwrotnego, wykonanym w montażu P2P (Point-to-Point). Jeśli zaś chodzi o wspomniane zasilanie to jest to układ quasi dual mono, z jednym „audiofilskim” transformator, jednym dławikiem o bardzo dużej indukcyjności i rozdzieleniem toru zasilającego lampy z wykorzystaniem dużych baterii kondensatorów.
Ściana tylna prezentuje się za to wybornie i bez nawet najmniejszych kontrowersji. Lewą flankę okupuje gniazdo zasilające IEC za którym znajdziemy elegancką tabliczkę z legendą do pojedynczych terminali wyjściowych i trzech par wejść (wszystkie w standardzie RCA).

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu tym razem mogę ze spokojnym sumieniem pominąć kwestię wygrzewania, gdyż system dotarł do mnie po nad wyraz intensywnej eksploatacji u Jacka, a biorąc pod uwagę, że kwestie natury spedycyjnej w większości przypadków, czyli poza godzinami szczytu, załatwimy mniej więcej w kwadrans, to na dobrą sprawę ST-18 nie zdążył nawet dobrze ostygnąć. Niemniej jednak jakąś rozgrzewkę mu zafundowałem, gdyż właśnie w taki a nie inny sposób określiłbym czas spędzony z nim wraz z dedykowanymi, dostarczanymi przez producenta peryferiami, czyli zarówno okablowaniem, jak i … Beyerdynamicami DT-150. Tak, tak. Może to dziwnie wyglądać, ale po prostu po kilku godzinach byłem święcie przekonany, że to co słyszę jest z jednej strony świetne, lecz tak naprawdę nie jest kresem a jedynie namiastką możliwości testowanej konstrukcji. Coś w stylu góry lodowej, w której to, co nad powierzchnią jest jedynie ułamkiem rzeczywistego gabarytu. Niemniej jednak nawet w konfiguracji startowej uczciwie trzeba przyznać, że rozstrzał pomiędzy tym co widzimy, a tym co dobiega naszych uszu jest dysonansem poznawczym na miarę tego, jaki zwykle niezorientowani w temacie akolici audio odczuwają podczas pierwszego kontaktu z japońską elektroniką Audio Tekne. W dodatku analogie do elektroniki z Kraju Kwitnącej wiśni nie są wcale przesadzone, gdyż ST-18 charakteryzuje się bardzo zbliżoną estetyką grania łączącą w sobie niesamowitą wprost rozdzielczość z gładkością, wysyceniem i transparentnością. Krótko mówiąc zakładamy słuchawki i nie tyle słuchamy / słyszymy, co przenosimy się w ów świat dźwięków. Owo przejście odbywa się jednak niezauważenie, delikatnie i jakby przy okazji – mimochodem, niejako w opozycji do brutalnego porwania, jakie każdorazowo fundował nam Octave. Rezultat niby jest taki sam, jednak mając obie konstrukcje obok siebie to Państwo decydują, czy podróż z punktu A do B chcecie odbyć na pokładzie prywatnego Gulfstreama G650ER, lub Bombardiera Global 7500, czy też wciśnięci w drugi fotel MiGa-35. Fulianty Audio robi to niejako od niechcenia, całkowicie naturalnie i ostatnią rzeczą o jaką można byłoby go posądzić jest wyczynowość i coś na kształt „parcia na szkło”, lub podejmowania usilnych prób zwrócenia na siebie uwagi. O nie, tutaj mamy sytuację całkowicie odwrotną. On po prostu robi swoje a to my się tym czymś interesujemy, bądź nie. To tak jakby podczas popołudniowego spaceru przechodząc obok niedużego domku niemalże „wejść” na grającego tam jedynie dla własnej przyjemności Erica Claptona. Teoretycznie zawsze możecie wzruszyć ramionami i pójść dalej, osobiście jednak, mówię oczywiście wyłącznie we własnym imieniu, usiadłbym możliwie blisko a jednocześnie na tyle nieabsorbująco, by móc jak najdłużej i jak najintensywniej doświadczać tego muzycznego absolutu. I właśnie taką formę doznań zapewnia 18-ka. O ile jednak z firmowym okablowaniem i DT-150 całość można określić mianem świetnej, tak pod względem rozdzielczości, jak i sposobu kreowania przestrzeni, oraz rozciągnięcia reprodukowanego pasma, to już nawet wymiana samego okablowania nad wyraz jasno daje do zrozumienia, że tak naprawdę zabawa dopiero się zaczyna. Zastąpienie łączówek przez Tellurium Q Silver Diamond a zasilającego Furutechem NanoFlux-NCF było jak nie przymierzając przesiadka z kiepskich tłoczeń CD na pliki master. Niby słychać to samo, lecz jakby lepiej i więcej. Nawet tak nieoczywiste nagrania jak „Runaljod – Ragnarok” Wardruny zyskiwały na oddechu i swobodzie a wszelakie „mistyczno-zwierzęce” ozdobniki potrafiły zjeżyć włos na plecach.
Podobnie było ze słuchawkami. Beyerdynamici niemalże jedynie uchylały wrota do audiofilskiego raju, gdyż nawet podmiana na nieco droższe Meze 99 Classics Gold i 99 Neo dawała szanse na lepszy wgląd w to, co tak naprawdę rozgrywa się za progiem, a już wspomniane przez Jacka Audio-Technici ATH-ADX5000 otwierały owe wrota na oścież. Czy da się lepiej? Nie wątpię i coś czuję w kościach, że mariaż z Focalami Utopia mógłby nad wyraz boleśnie zrekonstruować moje plany wakacyjne. Serio, serio. Skoro bowiem zarówno Meze, jak i Audio-Technici sprawiły, że najdelikatniej rzecz ujmując, nie będąc zbytnim fanem współczechy, z niekłamaną przyjemnością byłem w stanie nawet nie tyle wysłuchać, co wręcz delektować się … „Canticle Of The Sun” (Gidon Kremer / Kremerata Baltica) zarówno w wersji studyjnej, jak i koncertowej, to z francuskimi flagowcami … aż strach pomyśleć. Fulianty oferuje bowiem dźwięk kompletny, skończony i naturalny, jednak naturalnością na swój sposób atawistyczną, sięgającą gdzieś tam hen pokolenia wstecz, kiedy muzykę się grało a nie „robiło”. Różnica może niewielka, jednak na tym poziomie jakościowym aż nadto bolesna. Tutaj nie ma bowiem miejsca na chłodną analizę, czy rozbijanie dźwięków na atomy. Instrumenty są jak żywe, gwiazdy estrady jak z żurnala, chociaż nie , przepraszam. Z 18-ką w torze one, znaczy się te gwiazdy, też nie są „stuningowane” przez mistrzów Photo Shopa, one są na wyciągnięcie ręki. Z krwi i kości i w dodatku graj tylko i wyłącznie dla nas. A intensywność i namacalność? Raczą Państwo żartować. ST-18 to taki nasz własny bilet na ekskluzywny koncert Amaroka, Editors, czy Me and That Man. A że nie piszę o detalach w stylu umiejscowienia w przestrzeni źródeł pozornych … cóż. A Państwo idąc na koncert dla raptem kilku – kilkunastu osób słuchając ulubionego wykonawcy bawicie się w logopedę, lub foniatrę? Jeśli nie, to i tym razem przestaniecie sobie zawracać głowę audiofilskimi pierdołami skupiając się na muzyce.

Fulianty Audio ST-18 to konstrukcja wybitna, lecz zarazem niejednoznaczna i nie dająca się zbyt prosto zaszufladkować. Gra bowiem jak na ekstremalny High-End przystało, lecz aby w pełni docenić jej walory brzmieniowe należy w pierwszej kolejności dopieścić ją odpowiednim okablowaniem i słuchawkami a następnie … postawić poza naszym polem widzenia. Bez krztyny złośliwości śmiem bowiem twierdzić, iż ST-18 jest ucieleśnieniem ubóstwianej prezenterki radiowej o właśnie … „radiowej urodzie”, która czarując głosem doprowadza słuchaczy płci obojga do istnej ekstazy jednak czyni to w momencie, gdy jej … nie widzimy.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini; Roon Nucleus
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Producent: Fulianty Audio
Cena: 5 550 € (komplet)

Dane techniczne
– Impedancja wejściowa: 100 kΩ
– Moc wyjściowa: max ok. 250 mW
– Optymalna impedancja słuchawek dynamicznych: 60 – 600 Ω
– Napięcie zasilania: 230V lub 120V
– Pobór mocy: ok. 40W przy 230V
– Wymiary (S x G x W): 420 x 370 x 110 mm

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Fulianty Audio
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Wbrew modzie na produkcję wszelakiej maści okablowania rodzima manufaktura Fulianty Audio postanowiła zaznaczyć swoją obecność na nieco innym polu. Dlatego też zamiast otulać teflonem, czy też pleść srebrne, bądź miedziane warkocze dostarczyła nam na testy … pracujący w klasie A (czyż nie zapowiada się smakowicie) wzmacniacz słuchawkowy OTL SE.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Octave V 16 Single Ended

Opinia 1

Wzmacniacze słuchawkowe, czy to przez stereotypy, czy też wygodę ich producentów, kojarzone są z niezbyt absorbującymi gabarytowo konstrukcjami, którym do pełni szczęścia wystarczy kilka centymetrów kwadratowych na naszych biurkach. O ile jednak w Hi-Fi i szeroko rozumianym segmencie PC-Audio takie wyobrażenia mają niemalże pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości, to już wkraczając w świat High-Endu warto mieć się na baczności i zapobiegliwie przygotować dla nowego nabytku odpowiednią przestrzeń. Jeśli nadal nie orientujecie się Państwo z czym, chcąc osiągnąć audiofilską nirwanę, przyjdzie Wam się zmierzyć, sugeruję profilaktycznie rzucić okiem np. na Ayona HA-3, lub w wersji ultra-hardcore na monstrualne Woo Audio WA-234 MONO. Mam cichą nadzieję, że nawet pobieżna eksploracja oferty powyższych producentów pozwoli Wam na w miarę spokojne przyjęcie dzisiejszego, powstałego pod czujnym okiem konstruktora – Andreasa Hofmanna, niemalże 20 kg urządzenia, które choć z założenia jest wzmacniaczem słuchawkowym, to przy odpowiednio korzystnej koniunkcji gwiazd, czyli de facto przemyślnej aplikacji, z powodzeniem może również pełnić rolę klasycznej integry. Mowa oczywiście o V 16 – pierwszym a zarazem jedynym wzmacniaczu niemieckiej manufaktury Octave typu single-ended.

Chociaż tytułowa konstrukcja miała, jeśli dobrze pamiętam, swoją oficjalna premierę podczas monachijskiego High Endu w 2017r. i już wtedy wzbudzała spore zainteresowanie zarówno swoją niekonwencjonalna formą, jak i zastosowaniem charakterystycznych jajkopodobnych lamp KT150, dziwnym zbiegiem okoliczności dotychczasowe testy i to nie tylko w naszych – rodzimych periodykach, dokonywane były na egzemplarzach wyposażonych w starszej generacji, a przy tym zdecydowanie mniej finezyjnych bańkach KT120. Całe szczęście, gdy udało nam się podczas jednej z ostatnich wizyt w warszawskiej siedzibie Nautilusa – dystrybutora marki, wypatrzeć pyszniącą się na honorowym miejscu sztukę, okazało się, iż zaimplementowano w niej nasze ulubione „pisanki”, więc jasnym stało się, że tym razem z lokalu na ul. Kolejowej z pustymi rękami nie wyjdziemy.
Jak sami Państwo widzicie V 16-ka swą aparycją przypomina nieco hełm średniowiecznego ciężkozbrojnego, więc już od progu jasnym staje się, że zamiast designerskiego rozpasania możemy co najwyżej liczyć na ergonomiczny pragmatyzm i inżynierską surowość, co akurat w przypadku powstających w Karlsbad lampowców raczej nikogo obeznanego z tematem nie powinno dziwić. W końcu im mniej wodotrysków i udziwnień, tym prostszy układ, a im prostszy układ, tym mniejsza jego awaryjność. Proste? Jak drut i to drut ze wzmocnieniem, czyli niedościgniony wzór idealnego wzmacniacza. Jednak ad rem. Octave V 16 z powodzeniem można określić mianem piętrusa i to w wydaniu trzykondygnacyjnym. Parter zajmują bowiem dwa wyjścia słuchawkowe – niesymetryczne 6,3 mm typu duży jack i 4-pinowe XLR, solidnej wielkości pokrętło głośności oraz sześć przycisków, którymi patrząc od lewej ustawiamy poziom bisu, wzmocnienia i aktywujemy wyjście głośnikowe, a pozostałymi trzema wybieramy interesujące nas źródło sygnału. Pietro wyżej mamy jedynie pionowe szczeliny wentylacyjne z centralnie umieszczoną tabliczką znamionową i dopiero na ostatniej kondygnacji odnajdziemy upragnione lamy, które zgodnie z unijnymi zleceniami chroni pancerna i niezbyt urodziwa przyłbica. Całe szczęście ową klatkę daje się bardzo szybko zdemontować, przez co całość prezentuje się zdecydowanie mniej kanciasto. Jeśli zaś chodzi o wspomnianą szklarnię, to w pierwszym rzędzie mamy pojedynczą słowacką triodą JJ Electronics ECC82 i dwie, pracujące w roli sterowników, triody średniej mocy EF800 Telefunkena (NOS), za którymi to pysznią się dwie KT150 Tung-Sol w stopniu wyjściowym.
W przeciwieństwie do większości konwencjonalnych konstrukcji lampowych w Octave plecy mają do wykorzystania praktycznie całą powierzchnię, z czego nie omieszkali skorzystać konstruktorzy, implementując zajmujący ponad połowę powierzchni masywny radiator i dopiero pod nim wygospodarowując miejsce na dwie pary terminali RCA, parę XLR-ów, firmowe gniazdo do zewnętrznego, opcjonalnego zasilacza, zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo IEC i pojedyncze, zakręcane terminale głośnikowe. Aha – jest jeszcze przełącznik filtra subsonicznego a włącznik główny umieszczono na lewym boku – tuż przy ścianie frontowej.

Mając na uwadze nieznany mi bliżej przebieg dostarczonego na testy egzemplarza przez blisko tydzień grałem z niego ile się tylko dało, karmiąc go uzdatnionym przez system ifi sygnałem z komputera i od czasu do czasu rzucając uchem cóż tam ciekawego dzieje się w podpiętych do niego niemalże na stałe topowych nausznikach Denona, które też dotarłszy do mnie w stanie iście fabrycznej dziewiczości musiały swoje przepracować. O ile jednak taki set-up spełniał wszelkie kryteria natury użytkowej, to już z czysto audiofilskiego punktu widzenia mógł wywoływać pewien niedosyt, więc finalnie Octave wylądował w dyżurnym systemie a rolę źródeł przejęły wespół zespół Ayon CD-35 i Lumin U1 Mini.
Proszę Państwa, jeśli do tej pory uważaliście, że słuchawkowy odsłuch to nic innego jak nieudolna próba wsadzenia własnego czerepu do szklanej bańki i zabawa w kosmonautę, to pierwsze chwile z dowolnymi słuchawkami zasilanymi V 16-ką sprawią, iż bardzo szybko zmienicie zdanie. I to diametralnie, gdyż wrażenie jest takie, jakby ktoś nie tylko nie próbował Was „zawekować”, lecz … umieścić w oku potężnego cyklonu, bądź epicentrum równie niszczycielskiej eksplozji. Chodzi bowiem o to, że Octave dysponuje mocą zdolną sprawić, iż zamiast wspomnianych nauszników spokojnie możecie sięgnąć po parę drewnianych desek do krojenia z Ikei, albo po paletki do ping-ponga i ze sporą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że i one zagrają. Bowiem moc i dynamika, jaką oferuje niemiecka amplifikacja sprawiają, że w przeciwieństwie do większości przypadków dźwięki zamiast próbować dostać się do naszej przestrzeni międzyusznej, niejako nie tyle powodują jej (oczywiście czysto metaforycznie) eksplozję, co przysłowiowe rozbicie na atomy. Dochodzi bowiem do sytuacji, gdy z niemego i biernego obserwatora spektaklu muzycznego przeistaczamy się w cząstki materii stanowiące jego nierozerwalną składową. To już nie jest dylemat czy muzycy są u nas, bądź my jesteśmy w gościnie u muzyków, lecz poziom intensywności właściwy pełnej integracji z rozgrywającymi się w danej chwili wydarzeniami. Jakby przekroczyć próg, za którym nie da się już odróżnić wirtualnej rzeczywistości od tej codziennej, nas otaczającej.
I wcale nie trzeba ograniczać się do wybitnie audiofilskich, wymuskanych realizacji, gdyż wystarczy sięgnąć po zupełnie mainstreamowe nagrania w stylu „Transformers: Revenge Of The Fallen”, by dać się ponieść muzyce stając się jej nierozerwalną częścią. Co ciekawe, nawet przy tak dynamicznym, rockowym repertuarze ilość informacji dostarczanych przez V 16-kę w pełnym spectrum reprodukowanego, lub jak kto woli słyszalnego, pasma z jednej strony wydaje się wręcz niemożliwa do przyswojenia, lecz z drugiej nie powoduje uczucia zmęczenia, czy też pewnej psychicznej blokady wynikającej ze świadomości, że to my, w tej misternej układance, jesteśmy najsłabszym ogniwem. Nikt bowiem nie każe nam absorbować wszystkich docierających do nas niuansów i bodźców, lecz mamy pełną swobodę wyboru, czy delektować będziemy się danym utworem jako całością, czy też eksplorować poszczególne partie, coraz bardziej zagłębiając się w żywą tkankę nagrania.
Próbując w jakiś, chociażby umowny, sposób scharakteryzować barwę i estetykę dźwięku jaki oferuje V 16 uczciwie trzeba powiedzieć, iż operuje on po zdecydowanie bardziej neutralnej stronie mocy aniżeli po lampie można byłoby się spodziewać. Warto mieć jednak na uwadze, iż Octave nigdy nie słynęło ze zbyt eufonicznie brzmiących konstrukcji, a wręcz przeciwnie i bardzo często można było odnieść całkiem słuszne wrażenie, iż powstające w Karlsbad urządzenia są zdecydowanie bardziej neutralne i prawdomówne od większości mogących z nimi konkurować tranzystorów. Tak też jest i w tym przypadku, gdzie sama amplifikacja stara się możliwie jak najmniej ingerować w reprodukowany sygnał pozwalając nam modelować finalne brzmienie poprzez dobór odpowiednich słuchawek, źródła, czy okablowania. Jeśli bowiem zleżało mi na przyjemnym cieple i seksownych krągłościach opartych na nieco „pluszowym” fundamencie basowym to sięgałem po Meze 99 Classics Gold, lub ich kruczoczarną wersję Neo, z kolei gdy skupiałem się na możliwie komfortowej analizie repertuaru , jednak bez przekraczania cienkiej czerwonej linii zbytniej analityczności, to na mej głowie lądowały fenomenalne Denony AH-D9200 a HiFi Many HE5SE (test wkrótce) pozwalały poczuć, jak to jest słuchać słuchawek (ależ koszmarny zbitek słów) mając nieodparte wrażenie obcowania ze stacjonarnym systemem. Nie muszę chyba dodawać, iż o ile na praktycznie dowolnym materiale brzmienie zasługiwało na najwyższe noty, to im wyższej jakości sygnał źródłowy docierał do Octave, tym namacalność i intensywność doznań wzrastała w sposób wprost proporcjonalny do umiejętności ekipy realizatorów. Dlatego też pomimo nieukrywanego zamiłowania do cięższych i dość kakofonicznych gatunków muzycznych, mając na stanie V 16-kę nader często sięgałem do katalogu ECM, gdzie można natrafić na takie perełki jak np. „Where The River Goes” iście gwiazdorskiego projektu, w którego składzie zagrali Wolfgang Muthspiel, Ambrose Akinmusire, Brad Mehldau, Larry Grenadier, Eric Harland a wielce wyważone improwizacje przeplatają się z klasyczną i nieodzowną dla tej oficyny wydawniczej grą ciszą.
Niejako na zakończenie zostawiłem jeszcze epizod kolumnowy, lecz choć ze słuchawkami było wybornie, to już w moim systemie próby z niezbyt łatwymi do prawidłowego wysterowania Gauderami Arcona 80 i jeszcze trudniejszymi od nich Dynaudio Contour 30 nie wzbudziły zarówno mojego, jak i samego bohatera niniejszego testu entuzjazmu, więc nie chcąc siebie i jego męczyć dałem sobie z dalszymi kombinacjami alpejskimi spokój, przekazując pałeczkę Jackowi, który dysponując wysokoskutecznymi Isisami nie powinien mieć podobnych komplikacji.

Jak sami Państwo widzicie Octave V 16 Single Ended nie jest li tylko zwykłym wzmacniaczem słuchawkowym, gdyż po pierwsze z większością (jeśli nie ze wszystkimi) dostępnych na rynku słuchawek robi co chce, a po drugie, przy odrobinie zachodu, jest w stanie równie satysfakcjonująco wysterować kolumny głośnikowe, to sprawia, iż z jego pomocą zaciera się granica między odbiorcą a artystą. Zamiast bowiem usadawiać nas w miejscu biernego widza Octave niejako implementuje słuchacza, czynnie angażuje, w konkretne wydarzenie muzyczne sprawiając, ze stając się jego (wydarzenia, nie wzmacniacza) nierozerwalną częścią nie mamy najmniejszych szans na obojętność i dystans, który de facto w tej akurat konfiguracji nie istnieje.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Wzmacniacz słuchawkowy: Octave V 12
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; Meze 99 Neo; Denon AH-D9200; HiFi Man HE5SE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chip

Opinia 2

Będący tematem dzisiejszego jakby na to nie patrzeć, testowego spotkania przy muzyce bohater na redakcyjnej liście do zaopiniowania znalazł się za sprawą pewnego rodzaju przypadku. O co chodzi? Otóż, gdy w momencie przybycia do naszej redakcji topowej wersji japońskich słuchawek Denon AH-D9200 przez chwilę zastanawialiśmy się, czym je napędzić a zarazem mając na uwadze potencjał niemieckich konstrukcji lampowych spod znaku Octave wybór był wręcz oczywisty. Ale jak to zwykle bywa, same przewidywania dobrych wyników nie gwarantują pojawienia się w naszym portfolio. Na szczęście dobra prasa produktów naszego zachodniego sąsiada bez najmniejszych problemów potwierdziła się podczas testu Denonów. Dlatego też miło jest mi poinformować, że w tym recenzenckim odcinku w roli głównego winowajcy pojawi się ciekawy, bo w założeniu skonstruowany do współpracy z notującymi swój rozkwit pośród miłośników muzyki słuchawkami, ale bez problemu oferujący również wystarczającą ilość mocy do napędzenia niezbyt trudnych kolumn, wykorzystujący w sekcji wzmocnienia bardzo popularne lampy mocy KT150 wzmacniacz Octave V16 Single Ended. Wieńcząc akapit rozbiegowy chyba nie odkryję Ameryki po raz drugi, gdy przypomnę, iż dystrybucją zaprzęgającego do pracy zamknięte w szklanej bańce elektrony zarzewia tego testu jest krakowsko-warszawski Nautilus.

Analizując aparycję V 16-ki wyraźnie widać, że walka z materią w temacie upchnięcia całości układów w jednej skorupie była skierowana w stronę pewnego rodzaju kompaktowości urządzenia w domenie zajmowanej powierzchni. Przecież to w głównym założeniu jest słuchawkowiec, a ten za wszelką cenę musi zmieścić się na często zbyt małym dla potrzeb użytkownika blacie czy to biurka w pracy, czy zaciszu domowym. Dlatego też konstruktorzy postanowili rozbudować konstrukcję w pionie niż w poziomie. Przyznacie, że przed obejrzeniem załączonych to testu serii fotografii takie założenie wydaje się dość karkołomne. Tymczasem to co wydobyłem z kartonu transportowego, po usadowieniu na docelowym miejscu okazało się być stosunkowo zgrabnym wieżowcem. Trochę awangardowym w odniesieniu do typowych wzmacniaczy lampowych, ale zapewniam, jeśli nawet nie macie problemów natury lokalowo-półkowej i wzmacniacz mógłby mieć dowolną wielkość, po kilkudniowej akomodacji wygląd szesnastki nie dość, że nie razi, to wydaje się być fajnym designersko pomysłem na przełamanie pewnego rodzaju monotonności wyglądu tego typu sprzętu audio. Idźmy dalej. Bryła wzmacniacza mimo stawiania na wysokość nadal wykorzystuje coś w rodzaju platformy dla usytuowanych w przedniej części dachu lamp elektronowych i tuż za nimi ukrytych pod stosownie wyprofilowanym dachem transformatorów. Naturalnie dla spełnienia wymogów certyfikatu CE w zestawie startowym znajduje się zabezpieczająca przed przypadkowym oparzeniem od nagrzanej lampy solidna kratka. Czy ją wykorzystacie? Tego nie wiem. Ja jak widać na fotkach z niej zrezygnowałem, ale wspomnieć o jej istnieniu musiałem. Jeśli chodzi o kolorystykę, ta jest bardzo zachowawcza, ale nie nudna. Po prostu niemieccy konstruktorzy postawili na ogólnie panujący standard, czyli w tym przypadku wykorzystującą lakierowanie proszkowe czerń znakomitej większości obudowy i srebro szczotkowanego aluminium dolnej części frontu. Nuda? Owszem, malkontent mógłby się na tym zagadnieniem po wyżywać, ale zapewniam wszystkich zainteresowanych, że mamy do czynienia raczej z oczekiwanym przez wielu użytkowników spokojem wizualnym, a nie brakiem pomysłu na ostateczny wygląd. Wspomniany srebrny awers jak na wzmacniacz słuchawkowy oferuje sporo funkcji, użycie których wywołujemy sześcioma okrągłymi guzikami (poziom biasu, moc wyjścia sygnału, selektor słuchawki/głośniki i trzy wejścia liniowe) i dużą gałką wzmocnienia sygnału. Oczywistym jest, że z uwagi na swoje główne zadanie Octave V 16 na opisywanym przednim panelu umieszczono również dwa wyjścia dla nauszników (jedno to standardowy Jack, a drugi coś na kształt czteropinowego wtyku XLR). Wędrując z opisem urządzenia w stronę pleców z jego lewej strony zauważamy główny włącznik, a po dojściu do przywołanego rewersu, naszym oczom ukazuje się potwierdzenie wspomnianej przy okazji opisu frontu funkcjonalności w postaci trzech zestawów gniazd dla sygnału linowego (dwa RCA i jedno XLR), pojedyncze terminale kolumnowe, zwykłe gniazdo zasilania IEC i slot dla dodatkowego firmowego zasilacza.

Idąc za wstępniakiem moich wywodów wiadomym jest, że dzisiejszy test jest swoistym potwierdzeniem wartości dźwiękowych, jakie udało się wytworzyć wcześniejszej konfiguracji Octave ze słuchawkami Denona. Ja wiem, że to całkowicie inne, a przez to mogące bardzo różnie wypaść starcie, ale bez względu na wszystkie przeciwności losu, jeśli jakiś produkt jest w stanie zaoferować coś ciekawego, to powinien pokazać to w każdej konfiguracji. Tak też było i tym razem. Tak, ogólna prezentacja była namaszczona sznytem grania posiadanych przeze mnie Sennheiserów HD600, jednak od pierwszych taktów słuchanej muzyki wiedziałem, że mam do czynienia z bardzo dobrym wzmacniaczem. Jakim? Już zeznaję. Po pierwsze, podobnie do całej oferty Octave V 16-ka kroczy nieco inną drogą niż typowo pojmowany lampowiec. Owszem, słychać w nim walory szklanych baniek, ale nie w kwestii siłowego szukania muzykalności i wysycenia, tylko poprzez napowietrzenie przekazu muzyka nabiera fantastycznej swobody w kreowaniu wirtualnego świata. Staje się zwiewna, ale co ważne z wyraźnym posmakiem lampy. To jest na tyle zjawiskowe, że mimo delikatnego przesunięcia punktu ciężkości muzyki przez popularne „Senki” o oczko wyżej nic a nic w odbiorze słuchanych płyt mi nie przeszkadzało. Uspokajając malkontentów natychmiast przyznaję, wokaliza w porównaniu do występów z Japonkami (D-9200) była mniej soczysta, ale w wydaniu z Niemkami (HD600) nadal daleka od nadpobudliwości, czy męczącego rozjaśnienia. Ot nieco lżej, ale nadal zjawiskowo, bo gładko i z odpowiednim rozmachem, co w przypadku tak blisko zorientowanych wokół naszego ośrodka zarządzania ciałem słuchawek jest nie do przecenienia. Czy to muzyka dawna, czy jazzowa, zawsze na pierwszy plan wychodziła swoboda oddania ich witalności. O co chodzi i dlaczego połączyłem ze sobą tak odległe czasowo nurty muzyczne? Pisząc muzyka dawna zazwyczaj mam na myśli utwory sakralne, a te przez przykładających wagę do najdrobniejszych szczegółów artystów zazwyczaj nagrywane są właśnie w kościołach lub klasztorach. Natomiast jazz spod znaku ECM stawia z kolei na granie ciszą ze zjawiskowym przecinaniem jej przez pełne ekspresji solowe popisy każdego z artystów, lub zjawiskowo zawieszone w powietrzu wszelkiego rodzaju przeszkadzajki. Co to ma do rzeczy? Przecież odpowiedź jest banalna. Te dwa wydawałoby się bardzo odległe gatunki muzyczne fantastycznie wykorzystują umiejętności opiniowanego wzmacniacza w fenomenalnym kreowaniu wirtualnej sceny. Gdy mamy usłyszeć współgrające ze składem muzyków, będące efektem wielkości kubatury kościelnej, wygenerowane podczas realizacji twórczości Claudio Monteverdiego echo, bez najmniejszego wysiłku nie tylko otrzymujemy je jak na dłoni, ale odpowiednio osłabione w swej energii w stosunku do źródła. Banał? Bynajmniej, gdyż oprócz samego wsadu merytorycznego, czyli w tym przypadku zapisanych na pięciolinii pasaży wokalno instrumentalnych, to jest clou tego typu zapisów nutowych. Ok. A co z jazzem? Tutaj temat wygląda podobnie. Zazwyczaj mamy do czynienia z materiałem studyjnym. Ten natomiast mimo prób wytworzenia witalności dźwięku przy pomocy suwaków na stole masteringowym, w momencie braku możliwości pokazania tego przez zestaw odtwarzający nie zawsze okazuje się tak zjawiskowy, jak chciał tego twórca. Brak swobody w muzyce ciszy jaką niewątpliwie jest jazz, zazwyczaj bywa śmiercią dla nie samej, na co nasz tytułowy bohater ani razu nie pozwolił. A zaznaczam, że wspomniane gatunki są moimi konikami i wiem, jak powinny zabrzmieć. Ok. Co z innymi tworami muzycznymi? Bardzo podobnie. Naturalnie w rocku i elektronice opisywane aspekty nie są aż tak ważne. Ale przyznacie, że jeśli w pakiecie z dobrą rozdzielczością dostaniecie szczyptę szerokim łukiem unikającego efektu „łał” rozmachu, muzyka staje się bardziej angażująca. Przynajmniej ja wszelkie próby z podobnym materiałem tak odbierałem.

Na koniec testu nie mogłem odpuścić próby spięcia wizytującej moje progi niemieckiej myśli technicznej z posiadanymi kolumnami. Efekt? Przyznam szczerze, że pozytywnie zaskakujący. Naturalnie nie było szans na stworzenie ściany dźwięku podobnej do możliwości 200-tu Watowego tranzystora, ale było bardzo ciekawie. Po pierwsze – przez cały czas słychać było opisywany efekt witalności muzyki. Po drugie – mój mocno osadzony w barwie zestaw kolumn sprawił, że efekt przesunięcia wysycenia średnicy w górę był prawie niezauważalny. Co te dwa wnioski wnoszą do powyższego testu? Otóż bardzo wiele. Z pewnością to, że wyartykułowany w poprzednim akapicie efekt lżejszego środka pasma nie jest problemem wzmacniacza, tylko maniery grania użytych do testu Sennheiser’ów. To są bardzo dobrze znane, ale trzeba przyznać, że dość lekko grające nauszniki, co podczas formowania wstępnych wniosków trzeba koniecznie uwzględnić. Obecnie producenci stawiają na zdecydowanie większą muzykalność zestawów słuchawkowych, co prawdopodobnie w przypadku połączenia z punktem zapalnym naszego spotkania całkowicie eliminuje problem niewystarczającego dociążenia dźwięku, a czego przecież dobrym potwierdzeniem jest starcie z moimi zespołami głośnikowymi.

Jak wynika z powyższego wywodu, w przypadku wzmacniacza słuchawkowego Octave V16 mamy do czynienia z nieco innym podejściem konstruktora do aplikacji lamp elektronowych. Tutaj nie chodzi o zwiększanie eufoniczności (czytaj muzykalności ponad wszystko) dźwięku, tylko wykorzystanie ich cech do zwiększenia rozmachu w jego kreowaniu przy konsekwentnej dbałości o unikanie natarczywości. Muzyka prezentowana jest ze zjawiskowym oddechem, ale bez oznak krzykliwości, co nie jest takie proste do osiągnięcia. Czy to jest wzmacniacz dla wszystkich miłośników muzyki? Jestem zdania, że dla słuchawkowców co najmniej do posłuchania. Jednak ze wskazaniem na posiadaczy konstrukcji bez oznak anoreksji, czyli z natury stawiających na analizę ultradźwięków, a nie jej body. A reszta? Jeśli ktoś ma niezbyt wymagające kolumny, to czemu nie. Po tym co usłyszałem z moimi „szafami gdańskimi”, nie zdziwiłbym się, jeśli komuś uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Nautilus / Octave
Cena: 36 900 PLN + 6 490 PLN (opcjonalnie wersja PREOUT)

Dane techniczne
• Lampy wyjściowe: KT150; opcjonalnie KT 120, KT88, 6550, EL34
• Moc wyjściowa: 2 x 8 W/4 Ω (High Mode); 2 x 5 W/4 Ω (Low Mode)
• Wejścia liniowe: 2 x RCA, 1 x XLR
• Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 80 kHz/-3dB
• Zalecana impedancja kolumn: 3 – 32 Ω
• Impedancja słuchawek: 6 – 2000 Ω
• Wzmocnienie (gain): 26 dB
• Zniekształcenia THD: 0,5%
• Odstęp sygnał/szum:- 110 dB / 8 W
• Regulacja poziomu słuchawek: 3V/8V
• Pobór energii: 200 W przy ełnej mocy, 120 – 200 W w spoczynku
• Wymiary (SxWxG): 220 x 330 x 330 mm
• Waga: 19.1 kg
• Dostępne kolory: metallic Black, ocean Blue, ice Grey

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Octave V 16

Odwiedzający tegoroczny High-End Show w Monachium z pewnością doznali sporego zaskoczenia na stoisku Octave. Niemiecki producent wzmacniaczy lampowych zaprezentował bowiem niewielki wzmacniacz zintegrowany o bardzo nietypowych proporcjach i „piętrowej” budowie, podłączony do vintage’owych głośników tubowych. Co ciekawe, na drugim z egzemplarzy można było posłuchać dość trudnych do wysterowania słuchawek typu zamkniętego. Zaraz, zaraz… głośniki o wysokiej skuteczności? Dwie lampy na obudowie? Czyżby… Tak – właśnie w ten sposób Octave zaprezentowało pierwszy w swojej historii wzmacniacz Single Ended, który w dodatku jest high-endowym wzmacniaczem słuchawkowym. Model oznaczony symbolem V 16 dysponuje mocą 8 W na kanał przy obciążeniu 4 ohm, ale konstruktorzy nie byliby sobą, gdyby nie zrobili Single Ended całkiem po swojemu, z bezkompromisowością znaną ze swoich pozostałych urządzeń. SE w wydaniu Octave oznacza m. in. spory zakres dynamiki, ekstremalną stabilność, długą żywotność lamp, a także komfort użytkowania dzięki zastosowaniu zaawansowanych układów zabezpieczających. Dedykowany transformator wyjściowy własnej konstrukcji pozwolił na rozszerzenie pasma niskich tonów aż do 10 Hz, natomiast górną częstotliwość graniczną udało się przesunąć z 10 na 100 kHz, co osiągnięto dzięki zoptymalizowaniu poszczególnych poziomów wysterowania odpowiednio dobranym sprzężeniem zwrotnym. Uzyskanie tak szerokiego pasma przenoszenia było jak dotąd nieosiągalne dla wzmacniaczy SE. Odpowiednie umiejscowienie transformatora zasilającego w stosunku do separujących spowodowało z kolei obniżenie szumów własnych na wyjściu do niemierzalnego poziomu, a zaawansowana elektronika stabilizująca zapewnia redukcję szumów zewnętrznych i przydźwięku. Ten ostatni zarówno na wyjściu głośnikowym jak i słuchawkowym osiąga poziom -110 dB dla 1 W i obciążenia 8 ohm, co odpowiada wielkości 15-20 μV dla częstotliwości 50 Hz. W przeciwieństwie do większości wzmacniaczy typu SE, gdzie wysterowanie lamp sięga nierzadko 150 % ich mocy znamionowej, powodując ekstremalne nagrzewanie, V 16 dysponuje trójstopniowym układem wysterowania, który dopasowuje poziomem automatycznie w zakresie od 30 do 100 %, zależnie od obciążenia współpracujących głośników lub słuchawek. Jak łatwo się domyślić, obniża to wydatnie temperaturę pracy lamp i wydłuża ich żywotność. Bonusem jest firmowy tryb Ecomode, dzięki któremu wysterowanie podczas przerw w podawaniu sygnału muzycznego jest redukowane do 30 % i automatycznie powraca do poziomu optymalnego przy wykryciu sygnału. V 16 w wersji fabrycznej jest dostarczany z lampami KT120, lecz istnieje możliwość ich wymiany na KT88, KT150, 6550, a nawet EL34. Wzmacniacz wyposażony jest w pilota do sterowania głośnością, a także w złącze do opcjonalnego zasilacza zewnętrznego z modułu Super Black Box. Co ciekawe, oprócz srebrzystej szarości i matowej czerni, V 16 będzie dostępny także w niebieskawo-popielatej wersji kolorystycznej. Cena urządzenia wynosi: 36 900 zł.

Dystrybucja: Nautilus

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. wzmacniacz słuchawkowy

Ayon HA-3

Wysokiej klasy słuchawki wymagają referencyjnego wzmocnienia. Idąc tym tropem zadajemy sobie pytanie: czy można do tego celu zastosować coś lepszego niż triodowy wzmacniacz słuchawkowy? Podobne myśli chodziły już od dawna po głowie Gerhardowi Hirtowi – pomysłodawcy i głównemu konstruktorowi Ayona.

Nie byłby on jednak sobą, gdyby nie zaproponował czegoś jeszcze bardziej ekstremalnego. HA-3 to dwuelementowe single-ended wyposażone w osobny moduł zasilania. Zaprezentowane podczas Audio Show 2016 urządzenie jest pierwszym wzmacniaczem słuchawkowym w ofercie austriackiego producenta i w typowy dla tradycji Ayona sposób staje w szranki z najlepszymi. Selekcjonowane lampy niskiej mocy AA45, niemagnetyczne transformatory własnej produkcji, odseparowanie zasilacza, a także firmowe rozwiązania i charakterystyczny design, tym razem w jeszcze bardziej kompaktowej formie niż zaprezentowane kilka miesięcy temu monobloki Scorpio Mono to niewątpliwie smaczny kąsek nie tylko dla fanów urządzeń austriackiej firmy.
Cenę Ayona HA-3 ustalono na 14 900 zł.

Dystrybucja: Nautilus / Ayon