Opinia 1
Zgodnie z wypracowaną przez lata praktyką, jeśli coś w trakcie testu zbiorowego wpadnie nam w oko i ucho, to po publikacji wybitnie subiektywnych opinii nt. głównego bohatera na redakcyjny tapet bierzemy również i ów „języczek u wagi”. Tak też było i tym razem, gdyż jak z pewnością Państwo pamiętacie wraz z serwerem/transportem plików XACT S1 Marcin Ostapowicz – sprawca całego zamieszania a zarazem twórca i właściciel marek JPLAY,JCAT i ww. XACT, był na tyle miły, iż dołączył zestaw topowych interkonektów cyfrowych PHANTOM™ USB i LAN, które na tyle skutecznie wzbudziły nasze zainteresowanie, że jednogłośnie uznaliśmy za stosowne przyjrzeć i przysłuchać się im w ramach osobnego testu. A skoro czytacie Państwo te słowa, to znak, iż stosowne procedury dobiegły końca a tym samym możemy podzielić się z Wami własnymi obserwacjami.
Oba przewody są nad wyraz eleganckie i minimalistyczne zarazem, gdyż ich szata wzornicza opiera się w głównej mierze na ponadczasowej czerni – tak zewnętrznej nylonowej, opalizującej plecionki, jak i korpusów wtyków, oraz dyskretnych aluminiowych muf przyozdobionych firmowym logotypem i nazwą modelu. I tu od razu uwaga natury użytkowej, bowiem łączówka USB jest nad wyraz wiotka i podatna na układanie, za to LAN charakteryzuje zauważalnie większa sprężystość, co np. przy mikrej postury switchach (vide QSA ) może skutkować tendencjami do ich … lewitacji.
Wykonanie pojedynczego przewodu zajmuje ponad siedem godzin, co wynika z konieczności mechanicznego i impedancyjnego parowania oraz autorskiego zaplotu miedzianych przewodników o wysokiej czystości. Nie bez znaczenia jest również konfekcja masywnymi wtykami o aluminiowych korpusach i złoconych końcówkach (w LAN-ie są to RJ45 – MFP8 IE GOLD Telegärtnera) oraz niewidoczne gołym okiem, pomijając bestialskie wypatroszenie otrzymanego przewodu, solidne ekranowanie. Choć zarówno w cenniku, jak i na stronie obie wersje wrocławskich łączówek dostępne są w jedynej słusznej długości 1,2m, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zamówić odcinki bardziej dopasowane do własnych warunków sprzętowo-lokalowych, przy czym warto mieć na uwadze, iż maksymalną długością są 3m, co przy USB jest aż nadto, za to przy LAN-ie może być różnie.
XACT PHANTOM™ USB to istna bestia oferująca dźwięk potężny, otwarty, fenomenalnie rozdzielczy i dynamiczny. Przestrzeń na „Vígríðr” Gealdýr osiągnęła z nim w torze wręcz onieśmielającą intensywność i co tu dużo mówić zostawiła w tyle moje dyżurne Zorro. W dodatku rodzima łączówka zagrała jakby głośniej a zarazem z większą swobodą i spektakularnością. Jest to o tyle ciekawe, iż przyrost głośności nie wynikał z podbicia skrajów pasma, czy też sztucznego podkręcenia dynamiki a jedynie poprawy precyzji jej gradacji poprzez eliminację wszelkich anomalii i pasożytniczych artefaktów zaśmiecających przekaz. Sporą zasługę miało tu totalne zaczernienie tła. Podobnie było ze wspomnianą spektakularnością, gdyż zamiast pseudo-audiofilskiej gigantomanii i sztucznego rozdmuchiwania brył źródeł pozornych ich gabaryty pozostały w pełni realistyczne a jedynie zdolność oddania nawet najniższych składowych sprawiała, że całość jawiła się bardziej imponująco aniżeli z udziałem skromniejszej w tej domenie konkurencji. W ciężkim rocku („Disobey” Bad Wolves) XACT świetnie akcentuje zadziorność i garażowy brud, ale nie poprzez granulację lecz wierność realiom. Czyli ewentualna granulacja i szorstkość wynikają z realizacji/wykonania nagrań a nie ewentualnych cech własnych przewodu. Proszę tylko, nieco z przekory, sięgnąć po „Pilgrim” w wykonaniu Trondheimsolistene i Gjermunda Larsena by na własne uszy przekonać się jak wciągające, fascynujące a zarazem szorstkie potrafi być brzmienie smyczków i ileż muzykalności w owej szorstkości się kryje. Przez taki sam pryzmat akcentowania faktur prezentowane są partie wokalne począwszy od krystalicznych sopranów (nasza dyżurna Roberta Mameli i jej „’Round M: Monteverdi Meets Jazz”) na niskich i zachrypniętych męskich opowieściach u schyłku ziemskiej egzystencji skończywszy (Leonard Cohen „You Want It Darker”) uzmysławiając, iż piękno niejedno ma imię.
XACT PHANTOM™ LAN okazał się zaskakująco podobny do naszych redakcyjnych Next Level Tech NxLT Lan Flame pod względem rozdzielczości i otwartości. Z kolei w trakcie równoległych i długodystansowych sparringów zagrał nieco lżej i może nie tyle mniej energetycznie, co mniej bezpardonowo „kopiąc” na basie. Powtórny odsłuch wykorzystywanego przy przewodzie USB, dość bezkompromisowego „Disobey” Bad Wolves pokazał, że jednak nawet wśród ekstremów można odnaleźć harmonię, lecz nie poprzez ich złagodzenie i uśrednienie, co uwydatnienie spójności i logiki wyboru takich a nie innych środków artystycznego wyrazu. Bez dwóch zdań, wrocławska łączówka ewidentnie reprezentuje szkołę grania po szybszej i rozdzielczej, aniżeli miękkiej i plastycznej/krągłej stronie mocy. Jeśli więc szukacie Państwo elementu maskującego i tonizującego ewentualne niedoskonałości czy to materiału, czy też nie do końca trafionych wyborów sprzętowych, to PHANTOM™ LAN niespecjalnie w roli takiego panaceum się sprawdzi. Bowiem jej zadaniem nie jest (nad)interpretacja i granie na własną modłę a możliwie najbliższa prawdzie – oryginałowi transmisja. Na jego tle NxLT gra głębszym i bardziej dosaturowanym dźwiękiem. Żeby jednak była jasność – powyższe różnice nie oznaczają gradacji klas i pozycjonowania obu łączówek w jakimś autorskim rankingu a jedynie wskazanie na ich cechy natywne pozwalające na bardziej optymalne dopasowanie do konkretnego systemu. Ot przykład nie dość, że oczywisty, co w pełni logiczny, gdyż właśnie owa szybkość, zwinność i rozdzielczość nad wyraz udanie korespondują z elegancją, wyrafinowaniem i iście „analogową” gęstością oraz pozornym „spokojem” firmowego serwera.
Może i z racji oczekiwanej przy kasie kwot tytułowych łączówek XACT PHANTOM™ USB i LAN nie sposób uznać za propozycje dla wszystkich miłośników grania z plików. Jeśli jednak skupimy się wyłącznie na ich walorach sonicznych zdecydowanie łatwiej przyjdzie nam, bądź przyjść powinno, zaakceptowanie owej drobnej niedogodności. Nie da się bowiem ukryć, iż oba przewody cechuje stricte high-endowe wyrafinowanie i rozdzielczość a tym samym patrząc na nie, znaczy się tak walory, jak i same przewody, właśnie przez pryzmat przynależności do owego elitarnego grona, to i kwestie natury finansowej wybitnie zyskują na atrakcyjności. Mówiąc otwartym tekstem i grając w otwarte karty jasnym jest, iż na swym pułapie cenowym wrocławskie przewody śmiało można uznać za niezwykle atrakcyjną propozycję dla wyrafinowanych audiofilów i melomanów. Jeśli zatem poważnie traktujecie Państwo reprezentantów domeny cyfrowej w swoim torze audio, to wypróbowanie obu przewodów wydaje się ze wszech miar uzasadnione i wskazane.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Zakładam, iż tego wrocławskiego i niewątpliwie rozpoznawalnego przez większość zaawansowanego świata audio pomysłodawcy programu do odtwarzania muzyki z plików (JPlay) a ostatnio również producenta odtwarzacza plików XACT S1 znacie jeśli nie z opinii zadowolonych użytkowników, to choćby z sesji testowej na naszym portalu. Być może dla wielu z Was zaskakujące jest, że mimo, iż marka nieduża, do tego z niespecjalnie szerokim portfolio, a mimo tego pojawia się na ustach szerokiej grupy piewców obcowania z muzyką na bazie streamu z sieci lub lokalnych dysków. Naturalnie powód jest banalny, a jest nim znakomita jakość muzyki od wielu lat serwowanej przez autorski program, a obecnie również dekodujący zera i jedynki streamer. A jeśli to prawda, to chyba nie dziwi, że mocodawca tego podmiotu poszedł za ciosem i przy okazji projektowania odtwarzacza podjął próbę powołania do życia stosownego, najlepiej sprawdzającego się z jego produktami i adekwatnego dla flagowej marki okablowania. Takim to sposobem, dzięki zaangażowaniu Marcina Ostapowicza – założyciela i właściciela ww. bytów w tym odcinku przyjrzymy się kablom cyfrowym XACT Phantom LAN i XACT Phantom USB.
Co wiemy na temat naszych bohaterów? Ze zdawkowej informacji od producenta wiemy, że przewodnikiem sygnału w obydwu przypadkach jest wysokiej czystości miedź. Samo prowadzenie sygnału odbywa się według firmowej specyfikacji, co wespół z precyzyjnym parowaniem mechanicznym i impedancyjnym przewodnika ma skutkować minimalizacją zakłóceń i bardzo czystym sygnałem audio. Jeśli chodzi o terminację obydwu przewodów, USB może pochwalić się specjalnie zaprojektowanymi aluminiowymi złączami, jako stabilizacja i solidność połączenia. Natomiast przewód LAN oprócz solidniejszego ekranowania w stosunku do USB wykorzystuje uważane za najlepsze na świecie wtyki RJ45-MFP8 IE GOLD japońskiej marki Telegartner. Obydwie pozycje w standardowej długości osiągają 1.2 m – inne odcinki są na zamówienie, a dzięki zastosowanym technologiom mają zapewnić nam spójny i klarowny przekaz muzyczny.
Czym zaowocowały wyartykułowane w poprzednim akapicie działania konstrukcyjne? Przyznam, że byłem nieco zaskoczony, ale każdy kabel cechowało nieco inne podejście do tematu budowania realiów muzyki. Nie chodzi o to, że źle, czy dobrze, gdyż grając inaczej robiły to nader interesująco, tylko o fakt różnorodności w oparciu o podobne półprodukty – mowa o przewodniku oraz myśl konstruktorską. I tak LAN w moim systemie pokazywał piękniejszą stronę muzyki fundując prezentacji sporą dawkę plastyki, a co za tym idzie przyjemnej w odbiorze gładkości, USB zaś okazał się być kablem w dobrym słowa znaczeniu żandarmem pilnującym znakomitego drive’u i konturu dźwięku. Co z tego wynikło? Otóż gdy każdy z osobna sprawiał wrażenie lekkiego przeciągania sonicznej liny na swoją stronę – ale zaznaczam, obydwa nie nic degradowały, tylko słuchana muzyka mocniej akcentowała odmienne aspekty, to w tandemie przekaz zdawał się trafiać idealnie w punkt pomiędzy ostrością, nasyceniem i szybkością narastania sygnału. Dzięki temu każdy zagrany materiał w odniesieniu pokazania idei jego powołania do życia przez artystów bez problemu się bronił. Z bardzo dobrym wynikiem pokazywały się tak kapele spod znaku Hard Rocka, czy Heavy Metalu jak twórczości z epoki Baroku. Pierwszy twórczy duet z pozoru podobny, jednakże nie oszukujmy się AC/DC i nieco inaczej opowiadana energetyczna bajka niż Iron Maiden, co dzięki wyraźnemu akcentowaniu ataku i odpowiedniej płynności podpartej masą przekazu system bez problemu potrafił wyartykułować. W drugim przypadku muzycznym było podobnie. Oczywiście z mniejszym nastawieniem na agresję, a większym na duchowość, jednak i z tym drobnym problemem współpraca tytułowego zestawu okablowania cyfrowego także sobie poradziła. Nie musiałam szukać zbyt daleko, wystarczyło wziąć na tapet materiał Jordi Savalla jak sporo jego produkcji zarejestrowany w kubaturach kościelnych, aby przekonać się, jak system łatwo zmieniał front oddziaływania na moją wrażliwość muzyczną. Nagle dostałem pięknie brzmiący, pełen rozwibrowania najdrobniejszej nuty, dzięki temu trafiający w głębokie pokłady emocji, wirtuozerski spektakl. Ze świetnym pozycjonowaniem źródeł pozornych z uwzględnieniem wysokości wykorzystanej budowli, odpowiednią artykulacją ostrości ich rysunku i trafioną w punkt kolorystyką każdego z nich. Wszystko czytelne i namacalne nie pozwalając zmienić repertuaru do momentu zakończenia się materiału na płycie. Jak wynika z powyższych przykładów, połączone dwie estetyki prezentacji w sumie wypadły i muzykalnie i wyraziście, co tylko potwierdziło przez lata wypracowaną przez pomysłodawcę marki XACT renomę w kwestii wiedzy, jak udanie nie tylko napisać program odtwarzający muzykę z plików, ale również jak zaprojektować wykorzystujące go urządzenie oraz potrafiące przenieść odpowiedniej jakości sygnał okablowania cyfrowe.
Gdzie widziałbym naszych bohaterów? Nie będę się zbytnio rozwodził, bo to banalne stwierdzenie. Otóż gdy weźmiemy pod uwagę obydwa, nie widzę żadnych przeciwskazań dla polecenia ich każdemu. A jeśli każdy z osobna, USB raczej widzę w zestawach cierpiących na nadmierną otyłość, a LAN odwrotnie, czyli jako ratunek dla układanek nazbyt lekkich wagowo. Jak sygnalizowałem, sprawa jest prosta i jak wynika z tych trzech przykładów, wystarczy wiedzieć, do której grupy melomanów Wam bliżej. Jednak abstrahując od Waszych ewentualnych problemów jedno jest pewne, tytułowe okablowania warte jest grzechu. I biorąc pod uwagę sformułowane przed momentem wnioski, warte po trzykroć.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: JCAT
Producent: XACT
Ceny
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
Opinia 1
Jak już zdążyliśmy w unboxingowej zajawce nieśmiało wspomnieć o ile w domenie analogowej nie mamy czego się wstydzić, to eksploracja cyfry idzie nam, znaczy się Polakom zdecydowanie oporniej. Co prawda jeśli patrzeć na temat nieco szerzej sytuację ratuje przeznaczone do przesyłu zer i jedynek okablowanie sygnowane m.in. przez Next Level Tech, Audiomicę, czy WK Audio (test duetu TheRed Digit zbliża się wielkimi krokami), to już źródeł jest jak na lekarstwo. Niby jakiś czas temu na rynku pojawił się Amare Musica Diamond Server, ale słuch tak o samej marce, jak i jej wyrobach zaginał. Całe szczęście przyroda nie znosi próżni, więc powstałą lukę postanowił zagospodarować w plikowych zawiłościach czujący się jak ryba w wodzie Marcin Ostapowicz wprowadzając do swej oferty kolejną, po JPLAY i JCAT, własną markę a wraz z nią autorski transport plików audio XACT S1, na którego test serdecznie zapraszamy.
Zazwyczaj w sekcji poświęconej aparycji wizytujących nas wytworów maści wszelakiej pozwalamy sobie może nie tyle na wodolejstwo, co dość spontaniczne zwracanie uwagi na najprzeróżniejsze smaczki, to prawdę powiedziawszy tym razem – patrząc na S1-kę, za bardzo nie wiedziałem co napisać. No bo o czym, skoro patrząc na bryłę naszego gościa mam jedynie dwa skojarzenia – z przerośniętą obudową dysku zewnętrznego i … zminiaturyzowaną, utrzymaną w stylu „modern classic” szafką RTV o uroczej nazwie „Zośka”. No dobrze, dość żartów, gdyż design XACT S1 jest świadomym i przemyślanym przez zewnętrznego projektanta przejawem minimalizmu, jak i pewnej, nienachalnej elegancji, gdzie przynajmniej w dostarczonym egzemplarzu (dostępna jest również wersja w pełni czarna) naturalne srebro aluminium obłego korpusu udanie kontrastuje z czernią frontu a zlokalizowany w jego lewym narożniku otoczony bursztynową aureolką podświetlenia przycisk odpowiedzialny za uruchomienie/uśpienie wydaje się pełnić zaszczytną rolę jedynego akcentu dekoracyjnego. Zero jakże modnych i wydawać by się mogło obowiązkowych wysokorozdzielczych wyświetlaczy lub chociażby diod informujących o wykonywanych zadaniach, czy też nawet ograniczonych do niezbędnego minimum przyciskach umożliwiających manualną obsługę, powoduje konieczność posiłkowania się dedykowaną apką, o której dosłownie za chwilę. Chwilę, którą pozwolę sobie przeznaczyć na wizję lokalną pleców tytułowego transportu, które zaskakują nie mniej aniżeli awers, choć zaskoczenie w ich wydaniu wynika z pewnej nadmiarowości aniżeli braku czegokolwiek. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem, patrząc od lewej, trójbolcowe gniazdo zasilania IEC, selektor właściwego dla danego regionu napięcia, sześć (!!!) złoconych portów RJ45 (Wan + 5 szt. Lan), slot na kartę SD z której będziemy uruchamiali system operacyjny / definiowali funkcję samego urządzenia (transport/switch) oraz trzy gniazda USB – jedno do podpięcia zewnętrznej pamięci masowej i dwa będące wyjściami na zewnętrzny przetwornik, z których jedno pozbawiono 5V magistrali zasilającej. Całość uzbrojona została w cztery dość skromne gumowe nóżki, więc warto rozejrzeć się za czymś nieco bardziej finezyjnym, tym bardziej, że wybór jest nad wyraz szeroki. Wystarczy chociażby wspomnieć rodzime Franc Audio Accessories, amerykańskie Synergistici, czy angielskie Audio Engineers.
Wracając natomiast do kwestii sterowania producent oferuje dedykowaną apkę JPLAY. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż dostępna jest ona wyłącznie na apple’owski iOS, więc w przeciwieństwie do konkurencji – np. Auralica, który czy to z panelu frontowego, czy też z udziałem aplikacji firm trzecich spokojnie da się obsłużyć, bez iPhone’a/iPad-a XACT pozostanie całkowicie nieczuły na nasze usilne starania. Krótko mówiąc jeśli do tej pory nie wychodziliście Państwo poza strefę komfortu sygnowaną przez Windowsa i/lub Androida, to do ceny S1-ki trzeba będzie doliczyć min. 1,6 kPLN na stosowny sterownik. Niby przy oczekiwanej przy kasie kwocie 12 000 € za jednostkę centralną i 6k€ za zestaw okablowania LAN + USB, kolejnych 370 € zbytniej różnicy nie robi, to warto ów szczegół mieć na uwadze przy dokonywaniu zamówienia, żeby przypadkiem po otrzymaniu przesyłki nie rozglądać się nerwowo po okolicy w poszukiwaniu przybytku oferującego pyszniące się nadgryzionym jabłkiem akcesoria.
A skoro o funkcjonalności mowa, to oprócz wsparcia/kompatybilności z repozytoriami udostępnianymi przez platformy Tidal (bez Tidal Connect) i Qobuz, jeszcze zwrócę uwagę na dość zaskakującą cechę, z którą o ile pamięć mnie nie myli spotkałem się w swej recenzenckiej praktyce po raz pierwszy. Otóż XACT nawet po ustawieniu kolejki odtwarzania (i to niezależnie od tego, czy bazującej na kontencie serwisów streamingowych, czy też fizycznie zalegających na wbudowanym dysku SSD/ obecnym w lokalnej sieci NAS-ie, musi cały czas „widzieć” w sieci w której pracuje obsługujący go sterownik. Bez tego ostentacyjnie kończy pracę po dograniu do końca odtwarzanego w danym momencie utworu i jak to mawiał klasyk „No i @%j, no i cześć”. Nici zatem z wygrzewania przedmiotowego, bądź mu towarzyszącego urządzenia w trakcie naszej nieobecności/ w nocy (o ile wyłączamy wtedy łączność) jeśli w roli pilota występuje nasza dyżurna „słuchawka”. Co ciekawe sam producent niespecjalnie owym „ficzerem” się chwali, a pewnie sam bym na to nie zwrócił uwagi, gdybym w trakcie odsłuchu nie musiał na chwilę zjechać do garażu a tym samym zniknął z radaru domowego routera. Zaintrygowany zaobserwowaną anomalią skontaktowałem się z Marcinem, który powyższe zachowanie nie tylko potwierdził, lecz uznał za całkowicie … oczywiste i w pełni zgodne z jego założeniami. Cóż, może jestem zmanierowanym i skostniałym w swych przyzwyczajeniach dinozaurem, ale przynajmniej z mojego punktu widzenia kurczowe przywiązanie jedynie do jednego środowiska (iOS) i brak przechowywania zadanych playlist/albumów w pamięci jednostki głównej jest dość „odważnym” krokiem pod względem pozyskiwania nabywców. I nie przemawia w tym momencie przeze mnie jakaś szczególna złośliwość, czy też niechęć do giganta z Cupertino a jedynie analityczne podejście do udziału amerykańskiego wytwórcy w rynku. Jeśli bowiem wg. Canalys (link) na koniec zeszłego roku smartfony Apple miały 33% udział w europejskim rynku (w USA wygląda to podobnie, natomiast w Polsce jest to 19%), to taka, zakładam, że świadoma i to już na starcie rezygnacja z 2/3 potencjalnej klienteli może dziwić.
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to tutaj trafił sam crème de la crème „wypieków” wrocławskiej manufaktury, bowiem sercem jest autorska płyta główna ZeNA (Zero-Noise-Architecture) oparta wyłącznie o liniowe regulatory napięcia i zasilana z oczywiście liniowego zasilacza optimo™ x1 dysponującego kondensatorami (w tym flagowymi Muse i Fine Gold-ami Nichicona) o łącznej pojemności 140 000 μF. Całość kontroluje super-stabilny zegar Emerald OCXO a wszystkie złącza Lan są pozłacane, ekranowane i separowane 12-rdzeniowymi transformatorami. Jako magazyn danych (system przechowywany i każdorazowo uruchamiany jest z karty SD) wykorzystywany jest 4TB, specjalnie wyselekcjonowany pod kątem brzmienia, dysk SSD, który można na zamówienie (w trakcie konfiguracji) zastąpić 8TB jednostką.
No dobrze, ale abstrahując od wyglądu i ergonomii dla potencjalnych nabywców pewnie i tak najważniejsze jest jak XACT S1 gra. A śmiem twierdzić, że gra wyraźnie i zaskakująco inaczej od większości dostępnych na rynku rozwiązań. Z premedytacją napisałem, że większości a nie ogółu (w domyśle wszystkich), gdyż wcale nie tak dawno dane mi było przez dłuższą chwilę „pobawić się” topowym 432 EVO Master i rodzimy transport szedł ewidentnie w stronę estetyki reprezentowanej przez belgijskiego konkurenta. Jest to bowiem na tyle daleka od powszechnie rozumianej „cyfry” prezentacja, że nie wiedząc iż gra źródło plikowe można iść w zaparte, że słuchamy reprezentanta domeny analogowej. Pierwsze co rzuca się w uszy to niezwykła gładkość i spokój przekazu, lecz uzyskane nie poprzez zubożenie rozdzielczości i limitację dynamiki a poprzez taki poziom realizmu, na którym reprezentowany przez źródło obszar, czy to cyfrowy, czy analogowy, nie ma jeśli nie najmniejszego, to drugo-, czy trzecio-rzędnego znaczenia. Liczy się bowiem muzyka, która w tym wypadku jest najważniejsza. Ot chociażby gitarowy „In Between Thoughts…A New World” duetu Rodrigo y Gabriela, który wypadł nad wyraz „winylowo”, lecz nie wzorem czarnych płyt a pod względem „ostrunowania”, w którym barwa i „body” gitar wiodą prym nad krawędzią i precyzją. Jednak znowu pragnąłbym zauważyć, iż cały czas poruszamy się na poziomie różnic natury estetycznej a nie jakościowej, więc przesunięcie akcentu z analityczności i rozdzielczości na aspekt melodyczno-emocjonalny nie degraduje jednych cech, by faworyzować drugie. Dalej bowiem operujemy pełnym wolumenem informacji a jedynie w nieco inny sposób komponowany jest efekt finalny. Szukając analogii można byłoby się poważyć o stwierdzenie, że S1-ka jest ewidentnym zaprzeczeniem studyjnej analityczności i zdecydowanie bliżej jej do melomańskiego punktu widzenia. Jednak powyższą grę skojarzeń należałoby również obwarować stosownymi przypisami, gdyż owa melomańskość jest jedynie słowem – kluczem dającym jako takie wyobrażenie o podejściu tytułowego transportu do reprodukowanego materiału. Ot taka wstępna i ogólna wskazówka dla osób poszukujących pewnych charakterystycznych cech o dość niesprecyzowanym stopniu intensywności. Niemniej jednak z perspektywy czasu widzę, że z racji owej melomańskości i szalenie uzależniającej muzykalności zaskakująco często w trakcie testów na playlistach lądował repertuar nie tylko z kręgu groźnych porykiwań i ostrego gitarowego łojenia („CARNAL” Nothing More) lecz i taki po który sięgam nad wyraz sporadycznie. Ot chociażby free-jazzowy „Ganryu Island” będący wynikiem kooperacji Johna Zorna z Michihiro Sato a dla osoby postronnej przypominający rejestrację końcówki suto zakrapianej imprezy na stoisku z zabawkami dla zwierząt i instrumentami dla przedszkolaków. Jednak z XACT-em w torze te pozornie przypadkowe dźwięki zaczęły układać się w całkiem sensowną całość budząc zainteresowanie, zamiast jak zwykle mają w zwyczaju irytować. Wracając jednak do cięższych odmian rocka („Bring Out Your Dead” ELYSION) pozwolę sobie nadmienić, iż S1-kę charakteryzowała się bardzo ciekawą cechą. Otóż pomimo pozornej miękkości najniższych składowych nie sposób było zarzucić im spowolnienia, utraty kontroli, czy braku rozdzielczości. Wszystko było na swoim miejscu a jednak o basie tytułowego transportu można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest „chrupki” a zazwyczaj właśnie chrupkość daje rozdzielczość. A tu proszę, niby miękko a jednak z kontrolą. Ot taki czuły brutal. Bo kiedy trzeba było uderzyć to cios był tyleż bezlitosny, co precyzyjny. No i oddany z wrodzoną finezją, ale to rozumie się samo przez się.
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko w ramach podsumowania z racji reprezentowanych cech brzmieniowych uznać XACT S1 za swoistą alternatywę dla większości obecnych na rynku konkurencyjnych rozwiązań. Ba, przez część odbiorców nastawionych na możliwie analityczny przekaz może być on wręcz uznany za ewidentny przykład aberracji, lecz już patrząc z perspektywy wiernych akolitów analogu wrocławski transport wydaje się w 100% oczywistym wyborem, gdyż operując na tym samym poziomie koherencji co znane im źródła z racji pracy na plikach a nie „winylowych wytłoczkach” pozbawiony jest wszelakich pasożytniczych artefaktów, które przy mechanicznym odczycie są tyleż oczywiste, co nieuniknione. Ba, zachowując „gramofonową” logikę jego też nie ma co zostawiać samego, gdyż pozbawiony sterownika dogra jedynie do końca utworu, choć w przeciwieństwie do poczciwej „szlifierki” nie będzie szorować bezproduktywnie igłą w oczekiwaniu na podniesienie ramienia. Jeśli więc poszukują Państwo źródła zapewniającego ponadprzeciętną przyjemność odsłuchu nawet w trakcie wielogodzinnych sesji z praktycznie dowolnym pod względem estetyki materiałem źródłowym, to XACT S1 z pewnością powinien znaleźć się na waszej liście.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Znacie polską markę JPLAY? Nie? To oznacza tylko jedno – nie jesteście użytkownikami plików. Chodzi mianowicie o to, że ten wrocławski podmiot dobre kilka lat temu z powodzeniem wypłynął na szeroki nie tylko rodzimy, ale również zagraniczny rynek dedykowanym programem do ich dekodowania podczas słuchania muzyki. Czas mijał, produkt zyskiwał coraz większą renomę, w międzyczasie w głowie mocodawcy marki rodziły się nowe pomysły, aż nadszedł moment wdrożenia w życie kolejnego pomysłu spod znaku XACT. Tym razem w przeciwieństwie do początków działalności projekt jest już fizyczny, gdyż opiewa na cyfrowe okablowanie sygnałowe i zasilające prądu stałego, podstawki antywibracyjne i flagową konstrukcję, jaką jest pierwszy polski pełnoprawny serwer plików S1. Co z tej wyliczanki trafiło na nasz tapet? Oczywiście oczko w głowie tego brandu, czyli dostarczony własnym sumptem przez producenta odtwarzacz plików wyposażony w firmowy program ich odtwarzania XACT S1.
Tytułowy serwer, który może grać i streamować muzykę, jak na tego typu urządzenie z uwagi na fakt aplikacji w trzewiach twardego dysku, jest stosunkowo dużym przedsięwzięciem. To z jednej strony dość szeroki, bo osiągający wymiar typowych konstrukcji audio, z drugiej zaś niewysoki, w celach fajnej wizualizacji mogący pochwalić się dosłownie kilkoma centymetrami, z trzeciej głęboki, bo zajmujący standardową platformę pod zabawki generujące dźwięk, owinięty owalną aluminiową opaską, płaski prostopadłościan. Być może zdjęcia tego nie oddają, ale mimo sporych gabarytów to naprawdę zgrabne urządzenie. A zgrabne nie tylko z racji zderzenia ze sobą kolorów wspomnianego glinu głównej części obudowy z czernią przedniego i tylnego panelu, ale również dlatego, że konstruktor idąc z duchem czasu zrezygnował z aplikacji na awersie jakiegokolwiek wyświetlacza. Błąd? Dla wielu być może. Jednak nie oszukujmy się, jakkolwiek byśmy nie chcieli zadziałać w kwestii procesu słuchania muzyki z plików i tak jesteśmy skazani na otworzenie sterującego je programu na dedykowanym tablecie/smartfonie. Przecież w znakomitej większości nawet jeśli jest taka opcja, nie podchodzicie do systemu i klikacie guzikami na froncie, tylko chcąc dokonać korekt wyboru muzyki, siedząc wygodnie w fotelu robicie to z pozycji programu. Dlatego padła decyzja rezygnacji z wyświetlacza i w ten sposób dobrze wpływająca na wizualne postrzeganie produktu minimalizacja wysokości urządzenia. Takim to sposobem, lekko zgłębiony front S1-ki został wyposażony jedynie w zorientowany na lewej flance podświetlany bursztynową poświatą, kwadratowy włącznik i z prawej strony w dolnej części logo marki. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, ten w swym bogactwie proponuje nam 5 wejść LAN, jedno WAN, slot na kartę SD, 3 wejścia USB (DAC, HDD, DAC no 5V), gniazdo zasilania oraz selektor napięcia zasilającego urządzenie. W kwestii technikaliów należy wspomnieć o przywołanym wcześniej 4TB twardym dysku SSD wewnątrz urządzenia, możliwości pracy S1-ki jako zwykły serwer lub router/switch oraz działaniu urządzenia na bazie będącego firmową aplikacją programu JPLAY. O liście obsługiwanych formatów tendencyjnie nie będę się rozpisywał, gdyż XACT-S1 dosłownie i w przenośni oprócz obsługi platform Qobuz i Tidal radzi sobie praktycznie z wszystkim co obecnie jest dostępne. Wieńcząc akapit o budowie wspomnę jeszcze, iż w podczas testu wykorzystaliśmy firmowe okablowanie cyfrowe XACT (LAN, USB), którego test ukaże się w kolejnym testowym podejściu do oferty tej marki.
Jak wypadł rodzimy tak zwany „plikograj”? Otóż jego kilkunastodniowa obecność w redakcyjnym systemie była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Nie siłował się na diametralną odmienność prezentacji od światowej konkurencji, tylko w służbie fajnego odbioru muzyki na potrzeby swojego pomysłu na brzmienie umiejętnie wykorzystał jej najlepsze cechy. Kogo jako punkty odniesienia mam na myśli? Już zdradzam. Aby dobrze pokazać, jak wypadł wrocławski XACT S-1, postanowiłem zderzyć jego możliwości z takimi tuzami naszego rynku, jak znane praktycznie wszystkim Auralic i Lumin. Każdy ze wspomnianych brandów ma swoich zwolenników i przeciwników, a ich głównymi cechami jest mocne granie wyraźną kreską i energią tego pierwszego oraz gęstym i plastycznym, dobrze wspomaganym przez resztę zakresów centrum pasma tego drugiego. Dwa światy, ale jak to w życiu bywa, nie zawsze umiejące pogodzić potrzeby całości populacji melomanów. Dlatego też sądzę, że nasz dzisiejszy bohater będzie potrafił wypełnić pewnego rodzaju niszę. Jaką? Otóż S1-ka gra ze świetną barwą, pełnym pakietem informacji i ciekawą w odbiorze lekkością. Nie, nie odchudzeniem, tylko bez promowania uczucia wysilenia kreowanych w eterze scenicznych wydarzeń. I gdy wydawałoby się, że na tym kończy się lista ciekawych aspektów brzmienia XACT-a, rodzimy player ma jeszcze jednego asa, jakim jest plastyka grania. Bez sztucznego pompowania wyrazistości przekazu typu ostrość rysunku, czy podkręcanie dosadności poziomu energii, potrafi wypośrodkować owe cechy, aby przekaz był homogeniczny, a zarazem dobrze oddawał ducha danego materiału. I właśnie ta umiejętność pokazania nawet największej drapieżności muzyki w estetyce przyjemnie odbieranej, bo stroniącej od nachalności projekcji, ale bez utraty istotnych dla niej cech, w moim odczuciu jest tym, co może przekonać do urządzenia niezdecydowanych na wcześniej wspomniane sposoby na obcowanie z muzyką. To było na tyle zaraźliwe, że po powrocie po teście do posiadanego na co dzień Lumina potrzebowałem kilku utworów do akomodacji i nie powiem, ale z pomocą roszad kablowych podjąłem próbę zbliżenia się brzmieniem mojej zabawki do polskiego grajka. Na początku wydawało mi się to niemożliwe, aby z pazurem, a zarazem z fajną, bo nadal utrzymującą radość brzmienia gładkością zaprezentować poczynania AC/DC „Highway To Hell”. Tymczasem okazało się, że można. Z EXACT-em był bowiem drive i mocny udział masy w przekazie, ale również nuta gładkości. Naturalnie piewcy ostrości na max-a pewnie woleliby tak zwaną krew z uszu, jednak nie ma się co oszukiwać, na takie ekstremalne doznania żaden producent chcący zaoferować uniwersalny, ale przy okazji przyjemny dla większości populacji osobników homo sapiens po prostu nie pójdzie. Powód? Banalny. Chodzi oczywiście o takie dobranie estetyki prezentacji, aby i mocny rock, jak i kultowy koncert Keith-a Jarretta z Köln na ile jest to możliwe w danym pułapie cenowym, zabrzmiały dobrze. Przecież wspomniana krew z uszu nie pozwoli odpowiednio homogenicznie wybrzmieć fortepianowi, dlatego producenci muszą iść na kompromisy, co w mojej ocenie właściciel marki XACT bardzo dobrze wdrożył w życie. Na początku testu myślałem, że z tego powodu będzie wiało nudą, jednak po zrozumieniu podejścia do tematu i osiągniętym wyniku sonicznym okazało się, że było diametralnie inaczej. Mocno, wyraziście, ale w dobrym tonie w odniesieniu do przyjemnego spędzania wolnego czasu z muzyka w tle.
Jak spuentuję powyższy opis? Spokojnie, nie będę silił się na wielkie sowa, bo tytułowy XACT S1 znakomicie sam się obroni. Przypomnę tylko, że decydując się na niego, dostaniemy świat muzyki stroniący od doznaniowych ekstremów. Z jednej strony chodzi o smaganie słuchacza nadmierną ostrością przekazu, zaś z drugiej o nazbyt mocne osadzenie w masie. Jego oferta brzmieniowa jest ponad to i stawia na dobry konsensus pomiędzy owymi granicznymi cechami. Gra gładko, ale z dobrą rozdzielczością i bez męczącego wysilenia, co z pewnością pozwoli nabywcy spędzać z muzyką długie godziny w pełnej ekscytacji zawartymi w niej emocjami. A przecież o to nam chodzi, nieprawdaż?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: JCAT
Producent: XACT
Ceny
XACT S1: 12 000 € + 2 000 € – opcjonalne rozszerzenie pamięci wewnętrznej do 8TB
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
Dane techniczne
– Autorska, pierwsza na świecie płyta główna ZeNA (Zero-Noise-Architecture) ze 100% zasilaniem liniowym
– Zasilacz liniowy OPTIMO z kondensatorami o pojemności 140 000 μF
– Super-stabilny 0.005 (±5 ppb) zegar Emerald OCXO
– Wyjścia cyfrowe: 2 x USB Audio 2.0 (główne i pozbawione magistrali zasilającej 5V) z pozłacanymi, ekranowanymi złączami
– Pamięć wewnętrzna: wyselekcjonowany pod kątem zastosowań audio 4TB dysk SSD (na zamówienie możliwość montażu 8TB)
– Referencyjny przewód xact link™ do dysku SSD
– Wejścia lan: 6 x pozłacane, ekranowane i separowane 12-rdzeniowymi transformatorami złącza RJ-45 Gigabit Ethernet (możliwość wyboru trybu pracy urządzenia jako switch/router)
– Możliwość wyłączenia diod LED przy portach Ethernet
– Aluminiowa obudowa, w pełni pasywne chłodzenie
– Własny system operacyjny JPLAY ładowany z karty SLC SD
– Natywne odtwarzanie bit-perfect formatu DSD do DSD512 i PCM do 768 kHz, 16-32 bitów
– Obsługiwane formaty plików: DSD: DSF, DFF, PCM: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF; Lossy: MP3, AAC (M4A); MQA (pass-through)
– Sterowanie:: Aplikacja JPLAY na iOS (dożywotnia licencja)
– Wymiary (S x G x W): 439 x 315 x 86 mm
– Waga: 9 kg
Najnowsze komentarze