Opinia 1
Nie wiem co Wy na to, ale patrząc z perspektywy czasu na rynek audio jestem zdania, że kiedyś konstruktorom zespołów głośnikowych było zdecydowanie łatwiej. Brali na warsztat kawał deski, w późniejszym okresie płyty wiórowej, sklejki, MDF, tudzież różnych innych drewnopodobnych półproduktów i o dziwo, bez problemu, byli w stanie wykreować zaspokajające wyrafinowane gusta muzyczne obudowy. Tak było przez dekady i nagle coś pękło. Nie wiem, czy stety, czy niestety, lecz obecnie, żeby z przytupem wejść na rynek kolumn, już na starcie w swoim pomyśle na biznes trzeba jasno stwierdzić, iż wszystko co pochodzi od poczciwego drewna jest „be”. Przyszedł czas na „nowe”, czyli w tym wypadku używane do wykonania obudów aluminium i aby osiągnąć sukces, nie ma innej możliwości, tylko otworzyć skup metali kolorowych i zaopatrzyć się w obrabiarkę CNC. Przesadzam? Bynajmniej. Spójrzcie na kilka naszych ostatnich recenzji. Przecież aż kipi w nich od aluminiowych konstrukcji. A najśmieszniejsze jest to, że nie po to, aby wykorzystać dobro tego półproduktu w postaci niskiej wagi, tylko wręcz przeciwnie, aby kolumna rzędu 110 centymetrów wysokości ważyła o zgrozo 70-80 kilogramów. Śmieszne? Niestety nie, czego dowodem są nasze dzisiejsze bohaterki zza wielkiej wody, czyli stosunkowo niewielkie gabarytowo, ale za to piekielnie ciężkie amerykańskie kolumny YG Acoustics Hailey. Tak tak, to są starsze siostry opiniowanym już na naszych łamach Carmel 2, które i tym razem, ze sporym wysiłkiem, dostarczył do testu Łódzki dystrybutor CORE trends.
Jak zdążyłem napomknąć we wstępniaku, punktem zapalnym tego podejścia testowego są kolumny, których obudowa w całości wykonana jest z aluminium. Patrząc na nie, można odnieść wrażenie, że konstrukcja podzielona jest na dwie części wzdłuż ciekawie poprowadzonej poniżej sekcji średnio-wysokotonowej linii. Tymczasem dla audiofilów cierpiących na bóle kręgosłupa mam złą wiadomość. Niestety mamy do czynienia z monolitem, a owo podfrezowanie jest tylko mającym nadać konstrukcji delikatnej nuty wyszukanego designu wizualnym zabiegiem. Ale to nie koniec nie tylko ciekawie postrzeganych przez nasz narząd wzroku, ale również sprzyjających sekcji słuchu praktyk. Prowadząc wzrok po linii ścianek bocznych i frontu bez problemu zorientujecie się, że owe płaszczyzny nie są równoległe, tylko mknąc ku podstawie płynnym łukiem delikatnie się rozchodzą i przy okazji fajnego wyglądu spełniają dwa zadania. Po pierwsze tworzą odpowiednio dużą komorę dla przetwornika niskotonowego, a po drugie walczą z falami stojącymi wewnątrz konstrukcji. Jeśli ktoś poddawał pod wątpliwość połączenie piękna z zadaniami sonicznymi przy projektowaniu podobnych produktów, Hailey’e są ewidentnym przykładem, że bez problemu się da. Jednak wyartykułowane dotychczas konstrukcyjno-designerskie zabiegi nie wyczerpują zbioru zawartego w wizytujących moje progi Amerykankach. Spoglądając z bliska łatwo zauważyć, że front wykończony jest polerowanymi na delikatny połysk pionowymi nacięciami, a powierzchnie bocznych ścianek zrealizowano w technice szczotkowania aluminium. Zbędny blichtr? Chyba żartujecie bo na żywo wygląda to obłędnie. Przybliżając kilka informacji technicznych dla wielu melomanów mam same dobre wieści. Kolumny są konstrukcjami zamkniętymi, co ni mniej ni więcej oznacza, iż pozbawione są tak znienawidzonego przez zakręconych na punkcie fenomenalnego dźwięku osobników portu bass-reflex, który w wielu przypadkach robi więcej złego niż dobrego, powodując podkolorowanie lub buczenie najniższego zakresu. W tym przypadku jeśli nie wstawimy naszych bohaterek do zbyt małego pomieszczenia, problem z basem mamy z głowy. Przednia ścianka wyposażona jest w trzy głośniki. Patrząc od podstawy tuż nad podłogą mamy jeden uzbrojony w poprzeczną żerdź niskotonowiec, a w odciętej wspomnianą bruzdą sekcji zestaw ochranianej podobną do basowca poprzeczną belką średniotonówki z zagłębioną w niewielkiej niecce wysokotnówką. Jeśli chodzi o plecy potomkiń Jankesów, te są jedyną pionową płaszczyzną i oferują jedynie umieszczone dość wysoko, bo na 1/3 wysokości podwójne terminale dla kabli głośnikowych. Wieńcząc powyższy opis bohaterek testu mam kolejną dobrą informację. W komplecie startowym otrzymujemy typową audiofilską biżuterię, czyli w tym przypadku nadające całej konstrukcji wizualnej zwiewności, znakomicie prezentujące się kolce ze stosownymi podstawkami i wykonane z aluminium stożkowe przedłużki dla owych kolców. Taka stabilizująca kolumny kanapka nie dość, że poprawia separację od podłoża, to jak wspomniałem, znacząco unosi kolumny nad podłogę, a tym samym potęguje wrażenie ich lekkości. Przyznam szczerze, że przed zmontowaniem tych puzzli miałem mieszane uczucia co do końcowego wyglądu, ale potem z należną konstruktorom pokorą musiałem wszystko odszczekać. Całość robi pozytywne wrażenie i basta. A jak gra? Po uzyskanie odpowiedzi zapraszam do lektury dalszej części tekstu.
Jaki świat muzyki oferują ewentualnemu posiadaczowi kolumny YG Acoustics Hailey 1.2? Jedno jest pewne, swą prezentacją są dalekie od tak zwanych „burczybasów”, czyli kolumn posiłkujących się portem bass-refex. Dzięki przynależności do stosunkowo niewielkiego w udziale w rynku audio obozu OZ, a przez to fenomenalnemu rysowaniu najniższego zakresu nie popadają w jego monotonność, czy uśrednianie przekazu. To zaś gwarantuje, że nawet najbardziej karkołomne wirtuozerskie pasaże kontrabasistów będą oceanem informacji na temat każdego szarpnięcia wzmacnianej przez pudło rezonansowe struny. To naturalnie automatycznie powoduje utratę tak lubianego przez melomanów podkolorowania zwanego muzykalnością przełomu basu i średnicy, ale uwierzcie mi, pakiet pozytywów dobrze zestrojonej konstrukcji zamkniętej znacznie przekracza liczbę ewentualnych powodów do narzekań. Dlatego też bez względu na swoje pozbawione osobistych doświadczeń ewentualne dotychczasowe przekonanie na „nie” skonfrontujcie je z realnym sparingiem, a może okazać się, że dotychczas mocno błądziliście. Ale zaznaczam, to muszą być dobre, typu YG, zespoły głośnikowe, a nie je udające, gdyż w swej zabawie w zaawansowane audio kilkukrotnie spotkałem się z produktami OZ, które dudniły, że aż miło. Ale wracajmy do naszego punktu zainteresowań. Ogólny pomysł na dźwięk według YG Acoustics po przesiadce z kolumn strojonych portem BR wydaje się być nieco rozjaśnionym. Ale natychmiast uspokajam, po dosłownie kilku utworach nasz organ przyswajania muzyki na taki obrót sprawy reaguje bardzo pozytywnie wysyłając do naszego ośrodka zarządzania ciałem informacje o bardzo swobodnym, pełnym oddechu i witalności graniu. Znika uczucie walki z materią, czyli wrażenie siłowego pokazywania co jest zapisane na płycie, jak często prezentują to ogólnie panujące na rynku z dziurą w obudowie kolumny, a w zamian za to zaczynamy pławić się w swobodzie jej prezentacji. Co jest bardzo ważne, początkowy pozorny odbiór muzyki jako nieco lżejszy bardzo szybko okazuje się być tylko zagnieżdżonym przez lata przyzwyczajeniem do jej pogrubiania. Bredzę? Niestety nie. Otóż po serii płyt wiem jedno. Mimo obaw z pozoru trudne do oddania w odpowiedniej esencjonalności wibrafon i gitara z repertuaru Ralpha Townera i Garego Burtona „Matchbook” bez problemu brylowały w przestrzeni międzykolumnowej pokazując przy tym pełnię niesionych przez nie informacji z ich odpowiednią krągłością, soczystością i co ważne wręcz niekończącymi się wybrzmieniami. Podobnie było z klarnetem basowym Johna Surmana na krążku „Invisible Threads”, czy barytonowymi saksofonami na koncertowym materiale Bluiett Baritone Nation „Libation For The Baritone Saxophone Nation”. Idźmy dalej. Wszystkie muzyczne projekty typu muzyka kościelna, czy koncertowa, dzięki zagłębieniu wysokotonówki w niedużej niecce i wspomaganiu jej w pokazaniu witalności świata przez głośnik średniotonowy wypadał również wręcz zjawiskowo. Rozmach kubatur pomieszczeń sakralnych, czy wielkich stadionów oddane były bardzo przekonująco, co dla mnie, wielbiciela twórczości barokowej, jest nie do przecenienia i co z premedytacją wkładając odpowiednie płyty do napędu CD wielokrotnie wykorzystywałem. Gdy artyści stawiali na szybkość lub zwiewność swoich zapisów nutowych, Hailey’e fantastycznie to realizowały. A gdy czasem przychodził moment na małe trzęsienie ziemi, pozornie nieduży głośnik niskotonowy pokazywał, że niestraszne mu nawet największe amplitudy podobnych realiów. Owszem, przekaz nie niósł ze sobą tak lubianej również przeze mnie w dobrym tego słowa znaczeniu delikatnej „łuny” basu, ale patrząc na całość z perspektywy poprawności zwanej neutralnością Amerykanki spodobałyby się zdecydowanej większości audiofilów. Czym to weryfikowałem? Cóż, do tego celu użyłem lekkiego free jazzu spod znaku Johna Zorna w projekcie MASADA „First Live 1993”. Tak, w tej kompilacji nie ma jakiś szczególnych nawałnic najniższych tonów, ale jak w kilku utworach stopa perkusji miała zaznaczyć swój byt, swą energią fantastycznie dominowała nad próbującymi nie dać dojść jej do głosu instrumentami. To były pojedyncze, ale jakże wymowne co potrafią Hailey’e niskotonowe akcenty, co w zderzeniu z rozmiarem kolumn wydawało się niemożliwym do osiągnięcia, a jednak się wydarzyło. Szacun.
Analizując powyższy tekst gołym okiem widać, że mimo codziennego obcowania z kolumnami z bass-refleksem przygoda z amerykańską propozycją zamkniętych konstrukcji YG Hailey była owocna w wiele pozytywnych odczuć. Teoretycznie powinno czegoś mi brakować, jednak w zderzeniu z dobrze zaprezentowanym pozbawionym podkolorowań dźwiękiem okazało się, że fantastyczny w odbiorze przekaz nie musi ocierać się o jego misiowatość. Czy mógłbym z tym żyć? Powiem szczerze, bez najmniejszych problemów tak. Dlaczego? Choćby dlatego, że mimo delikatnego przeniesienia ciężaru grania w górę, prezentacja była nader swobodna, co dla mnie jest jedną z ważniejszych składowych dobrego grania. A czy to jest oferta dla wszystkich? Tutaj mając w głowie gusta wielu moich znajomych lampiarzy głowy nie dam sobie obciąć, ale sądzę, iż nawet najbardziej zatwardziali orędownicy ociekającego kolorem i masą dźwięku nie pogardziliby tak równo podaną jego lżejszą inkarnacją. Zatem jeśli mimo wieloletniego zasiedzenia z zespołami głośnikowymi z BR jesteście otwarci na nieco inną szkołę generowania fal dźwiękowych, szczerze zachęcam do prób z tytułowymi smukłymi Amerykankami. Sądzę, że jeśli tylko Wasz portfel podoła kwestii wysupłania żądanej za nie kwoty, jest bardzo duża szansa na długoletnią weryfikację dotychczasowych upodobań.
Jacek Pazio
Opinia 2
Podobnie, jak bohater naszej poprzedniej recenzji, tak i obiekt naszych dzisiejszych wynurzeń swoich początków nie miał w jakimś zawilgotniałym garażu, rozsypującej się szopie, czy też kuchennym stole, lecz powstał na solidnych podwalinach sztuki inżynierskiej i z udziałem poważnego kapitału. Chociaż, jakby nieco skrupulatniej pogrzebać w życiorysie Yoava Gevy, bez większego trudu można byłoby dowiedzieć się iż w momencie, gdy dorósł do posiadania własnego systemu audio od swojego ojca usłyszał, iż co prawda mógłby sprezentować mu wysokiej klasy kolumny, lecz zdecydowanie ciekawiej będzie, gdy zamiast tego kupi mu książki o budowie i stosowne materiały do ich samodzielnego wykonania. Krótko mówiąc zamiast ryby dał mu wędkę. Ciekawe, czy pan Geva Senior przewidział czym się to wyzwanie skończy, ale jeśli nawet chodziło mu jedynie o znalezienie synowi jakiegoś na tyle absorbującego zajęcia, żeby za przeproszeniem przez jakiś czas nie zawracał mu głowy, to … chwała mu za to. Konstruowanie kolumn musiało panu Yoavowi nie tyle zajść za skórę, co niezwykle przypaść do gustu, gdyż już komercyjnie, pod banderą YG Acoustics, tworząc kolejne modele nazywał je imionami swoich najbliższych. I tak Carmel otrzymał imię Jego syna, Hailey córki, flagowa Sonja żony a wycofana z produkcji konstrukcja Anat też żony, tylko, że … już byłej. Także, próbując namówić Yoava Gevę na nowy model sugerowałbym zachować daleko posuniętą dyplomację, wyczucie i takt. Wróćmy jednak do meritum i zamiast bawić się w serwisy plotkarskie zajmijmy się daniem głównym, którym w dzisiejszej odsłonie jest drugi od dołu model – Hailey 1.2, który zawitał do naszej redakcji dzięki uprzejmości łódzkiego dystrybutor marki – CORE trends.
Co prawda Hailey prezentują się nieco okazalej od swoich dwudrożnych, nad wyraz filigranowych kuzynów, czyli jakiś czas temu recenzowanych na naszych łamach Carmeli, ale nie da się ukryć, iż zarówno na obszar ekstremalnego High-Endu, który jest ich naturalnym środowiskiem, jak i kraj pochodzenia spokojnie możemy je uznać za dość kompaktowe i mało absorbująco gabarytowo konstrukcje. Całe szczęście już ich proces spedycji i unboxingu, którym oczywiście zdążyliśmy się już pochwalić jasno dały do zrozumienia, że warto poświęcić im dłuższą chwilę uwagi. Jak sami Państwo widzicie wraz z kolumnami dostarczane są również dedykowane im dwuczęściowe kolce – po trzy na kolumnę, które nadają całości dodatkowej optycznej lekkości i sprawiają, iż można odnieść złudne wrażenie ich lewitacji.
Same YG prezentują się wprost wybornie i pomimo pozornie, czyli na pierwszy rzut oka, monolitycznej bryły, przy bliższym poznaniu zaczynają ukazywać swoje prawdziwe, nieco bardziej złożone i intrygujące oblicze. Niby czegóż można byłoby się spodziewać po trzygłośnikowych smolisto czarnych aluminiowych obeliskach? Okazuje się jednak, że całkiem sporo. Przykładowo ściany boczne, tylna i obie podstawy wykończono metodą szczotkowania, natomiast front jest w delikatny prążek. Ponadto przetworniki średnio i niskotonowe zamiast standardowych maskownic chronią jedynie ażurowe poprzeczki a wysokotonowe umieszczono w płytkich tubkach. Terminale głośnikowe są podwójne, solidne i co najważniejsze oddalone od siebie na bezpieczną odległość, dzięki czemu zapewniają spokój przy implementacji przewodów zakończonych nawet monstrualnych rozmiarów widłami.
Ewentualną monotonię trapezoidalnych w swej podstawie korpusów przełamuje okalająca obudowy, biegnąca tuż pod sekcją wysoko – średniotonową głęboka bruzda niejako oddzielająca ją od sekcji niskotonowej.
A teraz ciekawostka. Otóż Hailey dostępne są w dwóch wersjach – podstawkowej oznaczonej jako 1.1 i podłogowej, czyli takiej, jak dostarczone do testu 1.2, co samo w sobie nie byłoby takie dziwne, gdyż większość kolumnowych wytwórców na bazie udanych monitorów tworzy ich rozbudowane – podłogowe wersje, lecz fakt, iż praktycznie w każdej chwili istnieje możliwość rozbudowy 1.1 do 1.2 poprzez dołożenie modułu basowego! Krótko mówiąc Hailey może rosnąć wraz z naszymi wymaganiami i pomieszczeniem, w którym finalnie przyjdzie im grać. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to świetny pomysł, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie poruszamy się w obrębie budżetówki, lecz wśród high-endowego mainstreamu, gdzie straty przy ewentualnej odsprzedaży są naprawdę bolesne.
Warto też mieć świadomość, iż tytułowe kolumny wyposażono w jedne z najdroższych obudów i przetworników. Wynika to z faktu iż aluminiowe drajwery średnio i niskotonowe nie są wytłaczane, lecz wycinane z większych bloków/walców. Dla uzmysłowienia Państwu skali skomplikowania wspomnę jedynie, iż z 7 kg aluminiowego puca powstaje zaledwie 30 g membrana o grubości 0,2 mm. Natomiast do budowy tweeterów wykorzystywany jest jedwab dostarczany przez niemieckie przedsiębiorstwo Kurt Müller a układ magnetyczny pochodzi z serii illuminator skandynawskiego ScanSpeaka, który już na miejscu jest gruntownie modyfikowany. Z oryginału zostaje tak naprawdę jedynie sześć neodymowych magnesów i … plastikowa obudowa, a cała reszta jest już autorstwa Amerykanów. W rezultacie przetworniki wysokotonowe YG zdolne są pracować aż do 47 kHz a cała, oczywiście opatentowana technologia otrzymała nazwę ForgeCore™. Trudno się zatem dziwić, że wyprodukowanie pary Hailey zajmuje 61 godzin! W dodatku cała produkcja, włącznie z terminalami głośnikowymi, odbywa się na terenie USA – we własnej fabryce w Denver w Kolorado, w procesie wytwarzania większość czynności wymaga wykorzystania obrabiarek CNC, każda para składa się z bagatela … 1640 elementów, których precyzja montażu wynosi 20 mikronów. Dzięki temu Amerykanom udało się stworzyć z aluminium lotniczego obudowy praktycznie nieposiadające rezonansów własnych a same przetworniki pracują z niezwykle płaską charakterystyką generując, przynajmniej zgodnie z materiałami firmowymi niezwykle koherentny a zarazem rozdzielczy dźwięk. A jak to wypada w praktyce pokaże kolejny akapit.
Wydawać by się mogło, że przesiadka ze strzelistych i niemalże dwukrotnie droższych Dynaudio Evidence Master, które gościły u nas przez blisko trzy tygodnie, dla YG będzie najdelikatniej mówiąc pewną komplikacją. Drastycznie mniejsze gabaryty, o ilości obecnych na pokładzie przetworników nawet nie wspominając sprawiały, iż nawet podchodząc do fazy akomodacyjno – rozgrzewkowej amerykańskich kolumienek gdzieś tam z tyłu głowy mieliśmy świadomość, że i my sami powinniśmy zafundować sobie jakiś solidny reset i przed kolejnymi odsłuchami postawić grubą kreskę. Oczywiście to tylko pobożne życzenia i czysta teoria, gdyż w praktyce nie sposób usiedzieć w miejscu i choćby przelotnie nie rzucić uchem, gdy ma się na stanie tak intrygujące, jak Hailey konstrukcje. Skoro bowiem producent za zaskakująco niewielkie trzygłośnikowe kolumienki życzy sobie bagatela ponad 230 tysięcy, to nawet biorąc pod uwagę całkowite oderwanie od rzeczywistości segmentu High-End, trudno założyć, że chodzi li tylko o pozycjonowanie konkretnego wyrobu i tylko poprzez cenę, bez odzwierciedlenia jej w walorach brzmieniowych, czyli ordynarne polowanie na przysłowiowego jelenia. I tak też jest w rzeczywistości, gdyż już po rozgrzewce jasnym stało się, iż wśród wielu cech Hailey wyróżnia się jedna, o której dość rzadko przy opisywaniu recenzowanych urządzeń mam okazję wspominać. Chodzi bowiem o umiejętność cichego grania bez utraty rozdzielczości. To coś, co z reguły pojawia się w systemach opartych na triodowych SET-ach i wysoko skutecznych kolumnach, co jak sami Państwo widzicie w ani nasza redakcyjna konfiguracja, ani Hailey powyższych kryteriów nie spełniają. O owym cichym graniu wspominam na wstępie nie bez kozery, gdyż bardzo często sprzedawcy i prezenterzy/moderatorzy na publicznych pokazach perfidnie i niestety świadomie, próbują oszołomić przybyłych słuchaczy już od samego progu i zamiast na jakość stawiają na ilość decybeli w rezultacie czego, po pierwszych kilu minutach iście koncertowych poziomów głośności zainteresowani są brutalnie mówiąc półgłusi i czegokolwiek by nie usłyszeli, to będzie brzmieć dla nich tak samo (w tym momencie nieistotne, czy tak samo źle, czy dobrze). Dlatego też np. podczas monachijskiego High Endu zamkniętą prezentację Avantgarde’a zostawiam z reguły na ostatni dzień pobytu, gdy już wszystko co najważniejsze mam przesłuchane a jedynie co mi zostaje, to dopstrykanie kilku kadrów z pomieszczeń, gdzie wcześniej nie dane mi było wykonać zadowalających ujęć.
Tymczasem YG nawet na poziomach głośności pozwalających na swobodną, czyli taką bez konieczności podnoszenia głosu, konwersację potrafiły bez najmniejszego zawoalowania, ale też i napastliwości pokazać wszystko to, co w nagraniach najważniejsze, czyli od przestrzeni, po gradację planów, ogniskowanie źródeł pozornych i oczywiście ich konsystencję. Pełen wgląd w nagranie, nawet tak wieloplanowe, jak „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena i to bez najmniejszego wysiłku zdobył nasze najwyższe noty, a jeśli dodamy do tego niezwykłą homogeniczność i koherentność przekazu nagle okaże się, że mamy do czynienia z niewielkimi, ale bądź co bądź jednak podłogówkami, którym zaskakująco blisko do punktowego źródła dźwięku, za jakie z reguły uchodzą referencyjne monitory. Otrzymujemy zatem kompletne spectrum słyszalnego pasma, kolumny, których nie sposób zlokalizować i rozdzielczość spektaklu w pełni zasługującą na miano nie 4 a 8k. Czy do pełni szczęścia trzeba czegoś więcej? Tego akurat nie wiem, lecz YG dorzucają do puli jeszcze natychmiastowość i nieskrępowaną dynamikę. Oczywiście, pod względem wolumenu generowanych dźwięków nie są w stanie równać się ani ze wspominanymi Dynaudio, ani z cierpliwie czekającymi w kolejce na odsłuchy Gauderami Berlina RC9, lecz drobna różnica około 200 tysięcy PLN w cenie i równie znacząca w liczbie przetworników powinna wystarczyć jako wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Abstrahując zatem od ww. ekstremów spokojnie możemy uznać YG za szczyt marzeń 99.9% ludzkiej populacji i przejść do konkretów.
Fenomenalny rock-bluesowy „Danger White Men Dancing” formacji The Hoochie Coochie Men wspomaganej przez gościnnie pojawiającego się na tej płycie Jona Lorda, czyli mówiąc otwartym tekstem repertuar niespecjalnie aspirujący do miana audiofilskiej perełki, zabrzmiał w sposób całkowicie spójny, spontaniczny i niepozwalający na spokojne wysiedzenie w miejscu, czyli dokładnie tak, jak powinien. Jednak to jedynie przedsmak prawdziwego, drzemiącego w amerykańskich potencjału, które łapały wiatr w żagle na zdecydowanie bardziej zagmatwanych aranżacjach. Tym oto sposobem sięgnąłem po dość zabójczy krążek, czyli obfitujący w iście sejsmiczne, syntetyczne pomruki współistniejące z całkowicie naturalnym instrumentarium album „BBNG2” BadBadNotGood. Prawdę powiedziawszy zrobiłem to z czystej ciekawości, gdyż to, co muzycy wyprawiają podczas sesji (nagranie powstało w ciągu dziesięciogodzinnego jam-session) większość konwencjonalnych, czyli wentylowanych kolumn doprowadza najdelikatniej mówić do agonii i niekontrolowanego furkotania. Tymczasem YG niezależnie od poziomu skomplikowania, spiętrzenia, czy głośności reprodukowanych dźwięków cały czas nad tą pozorną kakofonią panowały a co najważniejsze robiły to ze stoickim spokojem i bez najmniejszego wysiłku. Każdy kontur prowadzony był twardą, precyzyjną kreską, wszelakiej maści półtony, czy faktury dźwięków widać było nie tyle jak na dłoni, co niczym w fotograficznym studio, przy utrzymanej w okolicach neutralności temperaturze barwowej. Od razu w tym momencie pragnę uprzedzić tych, którzy już niemalże przez skórę wyczuwają zbytnią analityczność i osuszenie, że są w błędzie. Otóż pomimo fenomenalnej rozdzielczości i braku nawet najmniejszych tendencji do ocieplania, czy zaokrąglania przekazu jego spójność, gładkość i wyrafinowanie sprawiają, że bardzo szybko dochodzimy do wniosku, iż to właśnie YG oferują nam prawdę o nagraniu, za to ich konkurencja mami nas jedynie jej interpretacjami. Generalnie można uznać, iż Hailey są kolumnowym odpowiednikiem referencyjnych, piekielnie mocnych końcówek mocy, które aby oddać pełnię dynamiki czy to death-metalowej kapeli, czy wielkiej orkiestry symfonicznej wcale nie muszą się ratować utratą liniowości pracy stopnia wyjściowego, bo zarówno mocy, jak i prądu mają aż nadto.
Na pierwszy rzut oka można by przypuszczać, iż YG Acoustics Hailey 1.2 są swoistym pomostem pomiędzy filigranowymi Carmelami a potężnym, usytuowanym oczko wyżej w firmowej hierarchii rodzeństwem. To tylko jednak pozory, gdyż tytułowe kolumny potrafią pozytywnie zaskoczyć niezwykle wyrafinowanym połączeniem natywnych cech najlepszych monitorów i konstrukcji podłogowych. Jeśli zatem szukamy swoistego Olimpu, przysłowiowego dojścia do ściany, poszukiwania sugerowałbym rozpocząć właśnie od tych niepozornych Hailey. Nie twierdzę, że będą one zarówno początkiem, jak i końcem Państwa rekonesansu, lecz pułap na jakim powinny ustawić poprzeczkę przeskoczyć będą potrafili jedynie nieliczni.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: CORE trends
Cena: 232 123 PLN
Dane techniczne
Wykorzystane przetworniki: 10.25″ BilletCore basowy, 7,25″ BilletCore średniotonowy, 1″ ForgeCore tweeter
Budowa: trójdrożna, zamknięta
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 40 kHz
Częstotliwość podziału: 65 Hz, 1.75 kHz
Skuteczność: 87dB
Impedancja: 4Ω nominalna, 3Ω minimum
Wymiary Hailey™ 1.2 (W x S x G): 122 x 33 x 54 cm
Waga: 77 kg szt.
Najnowsze komentarze