Opinia 1
Odkąd sięgam pamięcią, pomimo autentycznego szacunku dla tzw. mainstreamu i zazwyczaj szczerej chęci nabycia produktów z kręgu marek tzw. pierwszego wyboru, nie wiedzieć czemu koniec końców finalnie w moim koszyku ląduje z reguły coś jeśli nie niszowego, co przynajmniej nieoczywistego. Aby złapać nieco szerszą perspektywę wspomnę chociażby o zegarkach, gdzie niejako lubiąc np. Seiko i mając na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat kilka ich czasomierzy od dłuższego czasu skupiam się gównie na „micro-brandach” bazujących jedynie na wiadomych mechanizmach. Podobnie jest z fotografią – począwszy od ery analogu, poprzez DSLR a na bezlusterkowcach skończywszy, po kilku „puszkach” ze stajni Canona i Nikona względny spokój i spełnienie większości wymagań osiągnąłem dopiero z Fujikiem w dłoni. Do tego dochodzi jeszcze whisky gdzie zamiast skupić się na klasyce Islay w stylu Ardbega, Laphroaiga czy Bunnahabhaina wzrok automatycznie podąża w kierunku niezależnych butelkowań oferowanych m.in. przez Duncan Taylor (seria Battlehill), bądź piekielnych wynalazków, jak daleko nie szukając Yeun Elez Jobic Armorika. Jednak największą inwencję w wynajdywaniu tzw. „ciekawostek przyrodniczych” wykazywałem i podobno nadal wykazuję w domenie audiofilskiego okablowania. Oczywiście kierując się nie tylko słuchem, lecz i zdrowym rozsądkiem na stanie, jako punkt odniesienia, mam ogólnodostępne egzemplarze czy to Acrolinka, czy to Furutecha, lecz nie da się ukryć, iż mój świat kręci się wokół szeroko rozumianej egzotyki. Tak na szybko wspomnę jedynie swoje krótsze, bądź dłuższe romanse z głośnikowcami Gabriel Gold Revelation mk I, Slinkylinks S1 i Signal Projects Hydra, interkonektami Antipodes Audio Katipo i LessLoss Anchorwave a ostatnimi czasy odkrycie pochodzącej z Bali marki Vermöuth Audio. Dlatego też nikogo obeznanego z moimi skrzywieniami nie powinien dziwić fakt, iż jedną z monachijskich „pamiątek” po tegorocznym High Endzie był kontakt nawiązany z zupełnie u nas nieznanym … południowokoreańskim wytwórcą audiofilskiego okablowania. Mowa o Hemingway Audio, który to byt z racji nader poważnego zaplecza technologicznego niezbyt mieści się w definicji manufaktury. Jest to bowiem ponad sześćdziesięcioosobowe „przedsiębiorstwo” oficjalnie powołane do życia w 2008 r. w ramach założonej w 1993 r przez Pana Doyoung Chunga i działającej w sektorze telekomunikacyjnym Sigma Electronics Co., Ltd. (obecnie Indratec Corporation). Dość wyraźnie widać, że nie jest to raczej kolejny producent, którą swoją działalność rozpoczynał na przysłowiowym kuchennym stole i/lub garażu, lecz bliżej mu do modelu biznesowemu reprezentowanego przez daleko nie szukając Fidatę, bądź Silent Angela, gdzie wiedza zdobyta w ramach korporacji i potężne, bazujące na stricte inżynierskiej wiedzy działy R&D okazały się wielce przydatne w pozornie hobbystyczno-pobocznym obszarze – w spełnianiu wygórowanych wymagań złotouchych melomanów. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo co powstało z połączenia zaawansowanych technologii i pasji w dążeniu do audiofilskiej perfekcji w ramach, zgodnie z materiałami firmowymi, „najlepszych przewodów audio jakie do tej pory stworzono” nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na spotkanie z należącymi do najwyższej, wprowadzonej w 2019 r. do portfolio marki linii Z-core przewodami – zasilającym β(Beta) i interkonektami, oraz głośnikowymi Σ(Sigma).
Na wstępie opisu aparycji tytułowych przewodów winny jestem Państwu małe wyjaśnienie. Otóż o ile „komercyjne” dostawy obejmujące egzemplarze przewidziane do sprzedaży zawierają tytułowe okablowanie umieszczone w firmowych, wielce urodziwych i dających poczucie luksusu, pokrytych brązową eko-skórą i wyściełanych czarnym aksamitem pudełkach, o tyle do nas, z racji chęci jak najszybszego dostarczenia wersji demonstracyjnych i zarazem ograniczenia gabarytów przesyłki, opakowanie zbiorcze poza kilkunastoma warstwami folii bąbelkowej obejmowało jedynie firmowe, również brązowe tekstylne woreczki przyozdobione stosownymi logotypami (vide unboxing). Niby pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, jednak akurat w tym wypadku priorytetem była nadarzająca się okazja zdobycia na testy czegoś w naszej szerokości geograficznej zupełnie nieznanego a z tego, co można było w Monachium – z systemu Thraxa, którego to przynajmniej część składowych gościliśmy u siebie a podczas High Endu właśnie Hemingwayami okablowanego, usłyszeć bezdyskusyjnie wartego pilnego poznania.
Z racji oczywistego debiutu warto również wspomnieć, iż w koreańskim portfolio, oprócz tytułowej serii X-core znajdziemy również dwie kolejne – niemalże równoległą cennikowo Creation S i otwierającą katalog Indigo. W pierwszej, oprócz „gołej” eS-ki dostępne są podgrupy Signature, Ultimate i Advanced a w drugiej I i II, więc czy to kierując się własnymi potrzebami, słuchem, zdrowym rozsądkiem, bądź zasobnością portfela, jest spora szansa na znalezienie czegoś dla siebie.
Pomijając jednak brak skórzanych boxów w przeciwieństwie do zaskakującej części nie tylko amerykańskich, lecz również pochodzących z najprzeróżniejszych zakątków naszego globu i aspirujących do miana High-Endu produktów koreańskie przewody wykonane są wręcz obłędnie. Ba, nawet przy sesji produktowej niespecjalnie musiałem głowić się nad znalezieniem jakiegokolwiek punktu zaczepienia pozwalającego podkreślić ich walory designerskie. W dodatku zamiast niemalże powszechnego, iście gargantuicznego rozdmuchania gabarytów Hemingwaye ani nie porażają swoją średnicą, ani nie nastręczają żadnych problemów natury aplikacyjnej. Ot, dość cienkie a zarazem sprężyste, pokryte czarnym, nylonowym oplotem, przewody, które raczej nie wykazują ambicji do ściągania, bądź przesuwania spiętych nimi urządzeń. Mała rzecz a cieszy. Kolejnym łapiącym za oko i jednocześnie zaprzeczającym niejako z automatu przypisywanemu topowym wyrobom zadęciu drobiazgiem jest … dość odważna a jednocześnie działająca niczym rozweselacz i antydepresant kolorystyka. O ile bowiem jeszcze tak konfekcję (świetne wtyki), jak i stanowiący autorskie rozwiązanie moduł przewodu zasilającego Z-core β(Beta) Power pokryto błękitno-metalicznym lakierem, to już w serii Z-core Σ(Sigma) producent pojechał po przysłowiowej bandzie i interkonektom oraz przewodom głośnikowym ją reprezentującym zafundował wiadome „dodatki” w kolorze … cukierkowego różu.
Od strony konstrukcyjnej za wspólny mianownik należącego do serii Z-core okablowania należy uznać patent Hemingwaya, czyli technologię FMCF (Frequency Modulation Cavity Fundamentals) polegająca na przekształcaniu zakłóceń RFI i EMI w pole magnetyczne i wykorzystanie jego energii. Ponadto, dzięki perforacji izolatorów osiągnięto dramatyczną redukcję rezystancji a na drodze autorskiej „metody wielokierunkowej/wielodrożnej (w Z-core 5-drożnej) transmisji” zminimalizowano wpływ transmitowanych częstotliwości na poziom zniekształceń. Zgodnie z zapewnieniami producenta lwia część może nie tyle „magii”, co wspomnianych zjawisk fizycznych zachodzi w widocznych na zdjęciach, zlokalizowanych w pobliżu wtyków nanizanych na przewody modułach przyozdobionych firmowymi logotypami, nazwą serii i przypominającymi zakończenie wentyli tłokowych w trąbkach i pokrewnych dęciakach. A właśnie, tak jak wspominałem, Hemingway chcąc mieć pieczę nad całym procesem produkcyjnym stosuje wtyki wykonywane zgodnie z precyzyjnymi wytycznymi przez zewnętrznego poddostawcę, i to właśnie na nich, bądź jak w przypadku przewodów głośnikowych na koszulkach termokurczliwych, umieszcza wskazówki co do zalecanej kierunkowości. Niby w przypadku przewodów zasilających i XLR-ów prawdopodobieństwo „odwrotnego” połączenia nie jest zbyt wysokie, jednak już przy interkonektach RCA i głośnikowcach dramatycznie ono rośnie, więc takowe wskazówki warto mieć na uwadze i chociażby profilaktycznie przy aplikacji rzucić na nie okiem. Ponadto miedziane styki wtyków pokryte są chromem, platyną i złotem. Choć producent wykazuje się dość daleko posuniętą lakonicznością w dzieleniu się tajnikami produkcji co nieco udało nam się od niego wyciągnąć. Oczywiście to jedynie ogólny zarys tego, co w testowanym przez nas okablowaniu można znaleźć, lecz dobre i to. Wbrew pozorom, czyli m.in. niezbyt rozbuchanych średnic i wspominanej sprężystości zamiast solid-core’ów mamy do czynienia z konstrukcjami multi-strand wykorzystującymi po kilkadziesiąt przewodów miedzianych o pięciu różnych średnicach, które po wstępnym ułożeniu są skręcane w przeciwnych kierunkach a stopień skręcenia uzależniony jest od konkretnego modelu i przeznaczenia. W materiałach firmowych przewijają się również wzmianki o stosowaniu stopów srebra i złota, sześciowarstwowego ekranowania, oraz wykorzystywaniu w roli izolatorów teflonu, gumy, uretanu i nylonu.
Przystępując do odsłuchów postanowiłem dozować sobie przyjemności i zamiast na pełnym spontanie wymienić całość okablowania na dostarczone do testów, wybrałem metodę małych kroków i na pierwszy ogień, oczywiście po uprzednim gruntownym wygrzaniu, wziąłem zasilającą β(Betę). Pierwsze takty „Srdce z kamene” Deloraine i … śmiało można mówić o jeśli nie pozytywnym szoku, to klasycznym opadnięciu żuchwy. Ognisty czeski folk będący połączeniem klimatów serwowanych tak przez Skandynawów z Warduny, jak i mongolską ekipę The Hu zabrzmiał wprost rewelacyjnie, szczególnie pod względem realizmu i autentyczności. Nawet na tle mojego dyżurnego Furutecha Nanoflux Power NCF można było zauważyć lepszą kontrolę, przy jednoczesnym „głębszym” zejściu najniższych składowych, bardziej rozbudowaną przestrzeń i wzrost precyzji kreślenia poszczególnych źródeł pozornych. Było to o tyle ciekawe doświadczenie, że przecież to właśnie japoński przewód pod względem rozbudowy głębokości sceny w większości przypadków, przynajmniej w moim systemie, był klasą sam dla siebie. Żeby jednak nie było tak jednoznacznie zachwycająco, to już w kwestii soczystości i „body” średnicy NCF okazał się bardziej organiczny i eufoniczny, czyli nawet na tym pułapie nadal mamy coś za coś. Jeśli jednak chodzi o samą definicję dźwięków, mikro i makro-dynamikę, czy ogólnie rozdzielczość i motorykę, to Beta nawet na tle takich legend, jak Siltech Triple Crown nie tylko nie ma się czego wstydzić, co wręcz może bardziej wpisywać się w nasze gusta. Brzmi bowiem żwawiej, bardziej bezpośrednio i bliższa jest dźwięku live. Tak jakby w jedynie znany sobie sposób eliminowała z procesu realizacji etap „normalizacji” materiału muzycznego przed tłoczeniem LP/CD/publikacją w serwisach streamingowych, a tym samym dawała nam dostęp do plików „master”. Od razu jednak zaznaczę, że nie jest to sztuczne podkręcenie dynamiki i wykonturowanie, „wyciągnięcie” detali – podobne do stosowanej w fotografii techniki HDR, dźwięku lecz swoiste zdjęcie semi-transparentnej może nie tyle kotary, co tiulowej zasłonki pomiędzy muzykami a odbiorcą. Nie mamy zatem skręcenia akustycznego czeskiego pagan – folku w stronę zdecydowanie brutalniejszych dokonań naszych rodzimych Radogosta („Przeklęty”) i Percivala Schuttenbach („Reakcja pogańska”) a raczej intensyfikację estetyki dawnych obrzędów i klimatu, którego moim osobistym wzorcem jest „Runaljod – Ragnarok” Wardruny, którego też nie omieszkałem przesłuchać. I to właśnie na nim do głosu doszła potęga i pełna kontrola nad najniższymi składowymi, które Hemingway prowadził iście żelazną ręką. Niby Synergistic Research Galileo SX AC był pod tym względem nieco bardziej spektakularny i absolutny w swej nieograniczonej skali, ale południowokoreański przewód dość wyraźnie się do niego zbliżał. I to właśnie z Galileo Betę łączyły jeszcze dwa aspekty – czerń tła i czystość powietrza wypełniającego scenę. Po prostu wszelakiej maści szumy i pasożytnicze artefakty zostały poza systemem, który wreszcie mógł reprodukować tylko to, co tak naprawdę na materiale źródłowym zostało zarejestrowane – bez dodatkowego nad-bagażu.
Kiedy przyszła kolej interkonektów RCA i XLR z oczko wyżej usytuowanej w firmowym cenniku linii Σ(Sigma) gdzieś tam z tyłu głowy kołatała mi myśl, czy przypadkiem nie nastąpi klasyczne zjawisko roztworu przesyconego i tak świetnie wpisująca się w moje gusta sygnatura Bety nagle nie zacznie uwierać mnie swoją intensywnością. Całe szczęście okazało się, że zamiast multiplikować intensywność doznań łączówki postawiły akcent na ich wyrafinowaniu i cyzelowaniu, dążąc do dalszej poprawy realizmu. Dzięki temu wokale zyskiwały na atrakcyjności i namacalności. Nawet na dalekich od audiofilskich aspiracji wydawnictwach, jak „Poetica” Stranger Vision, gdzie można usłyszeć Zachary’ego Stevensa (gorąco polecam nagrany z jego udziałem „Edge of Thorns” Savatage) i obfitujący w przepiękne partie duetu Angelina Sahlgren Söder / Klas Bohlin „My Darkness, Darkness” Beseech efekt master-tape’a tylko się pogłębił. Co ciekawe zamiast popularnego przybliżenia pierwszego planu zmiany dotyczyły czegoś innego. Mowa oczywiście o sile emisji i czystości ludzkiego głosu. Wokaliści pozostali bowiem na swoich miejscach, ale progres dotyczył ich komunikatywności, jakby nie tylko oni sami podnieśli swoje umiejętności, lecz i studio zapewniło im lepsze mikrofony w stylu cudeniek, które robi Martin Kantola z Nordic Audio Labs. Natywna perlistość, soczystość i bogactwo artykulacji stały się faktem. Wystarczyło jednak sięgnąć po nieco lepiej zrealizowane propozycje jak „Antonio Vivaldi” Cecilii Bartoli z bretońską grupą Ensemble Matheus, pod dyrekcją skrzypka Jean-Christophe’a Spinosiego by na własne uszy przekonać się nie tylko co koreańskie kable potrafią, co przede wszystkim do czego zdolny jest nasz system, a o co niespecjalnie byśmy go podejrzewali. W dodatku, poniekąd z racji wieku, zamiast atakowania słuchacza karkołomnymi koloraturami Bartoli skupiła się na innych środkach artystycznego wyrazu uwydatniając piękno lirycznych arii, gdzie zamiast gonitwy dźwięków liczy się odpowiednio długi oddech i wyważona fraza. Nie jest to śpiewanie siłowe, lecz właśnie typowo włoskie – naturalne i niewymuszone, co do prawdziwej perfekcji doprowadził nieodżałowany Pavarotti i co z Hemingwayami w torze staje się po prostu oczywistą oczywistością. Sigmy bowiem też nie idą w kierunku wyczynowości a jedynie wzorem wspomnianych Synergisticów uwalniania natywnego potencjału drzemiącego tak w muzyce, jak i reprodukujących je systemach, czyli zamiast wyolbrzymiać i rozdmuchiwać jedynie niwelują wąskie gardła i najsłabsze ogniwa.
Niejako na deser zostawiłem głośnikowe Σ(Sigmy), które na tle swojego rodzeństwa wydają się najbardziej rozdzielczą składową misternej układanki. Ilość a zarazem szybkość przekazywanych przez nie informacji potrafi w pierwszym momencie wręcz onieśmielić. Ba, przesiadając się ze swoich dyżurnych Hydr Signal Projects i hołdujących eufonii Vermöuthów Reference początkowo łapałem się na próbach oceny, czy takie bogactwo doznań mi się podoba i czy przypadkiem na dłuższą metę nie będzie męczące. Jednak takie dylematy miałem wyłącznie na początku, gdyż raptem po kilku utworach jasnym stało się, że otrzymuję pełnię informacji a nie jedynie mniejszą, bądź większą ich część. Co ciekawe szczególnie wyraźnie było to słychać na nagraniach, które pozornie na nadmiar „kontentu” nie cierpiały. Weźmy na ten przykład „Cantate Domino – La Cappella Sistina e la musica dei Papi” Sistine Chapel Choir i Massimo Palombelli, gdzie nagle dość homogenicznie i spoiście prezentowane – monolityczne partie chóralne zostały niejako na nowo zredefiniowane – z precyzyjnym wskazaniem każdego ze śpiewaków. Co prawda Synergistic Research Galileo SX SC pod względem wolumenu i obszerności sceny oraz saturacji szły jeszcze dalej, to Hemingwaye i tak operowały na stricte stratosferycznym poziomie jakościowym. Absolutna czerń tła i połączona z rozdzielczością gładkość sprawiają, że nagle jesteśmy w stanie doświadczyć autentycznej struktury każdego z instrumentów. Co jednak istotne owa czystość wynikająca z pozbycia się z dźwięku wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów nie oznacza automatycznie czy to będącej pochodną zbytniej antyseptyczności sztuczności, czy też utraty tzw. „audiofilskiego planktonu” sprawiającego, że nagrania brzmią bardziej „żywo” i autentycznie a nie głucho i sterylnie, jakby nagrywano je niemalże w komorze bezechowej, bądź wszelakie niebędące bezpośrednimi dźwięki zostały usunięte na etapie postprodukcji. Nie ma zatem przesytu ponadnormatywnymi atrakcjami kreowanymi przez okablowanie, bądź autorskiej interpretacji a jedynie bezstratny transfer informacji. Różnica może i niewielka, ale zdecydowanie bliższa leżącej u podstaw samej definicji Hi-Fi i High-Endu. Pytanie tylko, czy chcecie Państwo tę prawdę poznać i do niej dążycie, czy też wolicie inną, alternatywną narrację.
Nie da się jednak ukryć, iż pomimo swojej dość cukierkowej kolorystyki i mało absorbujących gabarytów Hemingwaye śmiało można zaliczyć do nader elitarnego grona ekstremalnego High-Endu. O ile jednak fakt ten niezaprzeczalnie cieszy w aspekcie dźwiękowym, to chciał nie chciał znajduje również odzwierciedlenie przy kasie, gdy za takowe walory soniczne producent winszuje sobie określone i adekwatne do powyższych peanów kwoty. Patrząc jednak na ceny reprezentujących serię Z-core koreańskich przewodów przez pryzmat równie zaciekle atakującej audiofilski Olimp konkurencji uczciwie trzeba przyznać, że oferują one zaskakująco korzystną relację jakości do ceny. A to, że dla większości z nas pułap na jakim operują jest poza zasięgiem, to już zupełnie inna kwestia. Nam pozostaje zatem cieszyć się z faktu, że dane było nam się nimi przez ostatni miesiąc nacieszyć a Państwu szczerze życzę, by i Wam taka okazja się nadarzyła, bo coś czuję w kościach, że gdy o marce Hemingway zrobi się głośno, a tak zapewne się prędzej, czy później stanie, to obecnie widniejące w cenniku kwoty będą jedynie nierealnym wspomnieniem, które wywoływać będzie niezbyt wesołą refleksję, że tanio, to już niestety było.
A już zupełnie na koniec spróbuję jeszcze ustosunkować się do wspomnianego we wstępniaku pochodzącego z materiałów firmowych stwierdzenia, że są to „najlepsze przewody audio jakie do tej pory stworzono”. I? Cóż, co do kategoryczności powyższej tezy mam pewne, wynikające z nader ograniczonego materiału badawczego wątpliwości. Czyli mówiąc wprost, jeśli nie słyszało się wszystkiego, to automatycznie trudno mówić o pewności, jednak bazując na tym, co w ciągu ostatniej dekady przewinęło się przez oba nasze redakcyjne systemy śmiem twierdzić, że zarówno zasilająca Z-core β(Beta), jak i sygnałowe, oraz głośnikowe Σ(Sigmy) są jeśli nie najlepszymi per se, to przynajmniej równie referencyjnymi kablami co jeden, góra dwa okupujące mój prywatny top-topów. Otwartą pozostaje oczywiście kwestia, czy można jeszcze lepiej, co bynajmniej nie tyle z przekory, co doświadczenia przyjmuję do wiadomości i przechodzę nad tym do porządku dziennego, mając na uwadze fakt, iż ponad tym, co łaskaw był dostarczyć do nas na testy południowokoreański producent jest jeszcze, również należąca do linii Z-core, seria Ω(Omega), której symbol niejako może sugerować, iż to właśnie ona jest, cytując za Wikipedią (dostęp 13/07/2022), „zenitem rozwoju, naturalnym końcem historii, życia czy postępu, definitywnym kresem każdego zjawiska”. A jak jest w rzeczywistości? Cóż, mamy cichą nadzieję, że kiedyś dane nam będzie na własne uszy się o tym przekonać.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini; Lumin U2 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie żebym się chwalił, jednak nieco wprowadzając Was w meandry naszych zakulisowych działań odnośnie bohaterów dzisiejszego testu z przyjemnością zdradzę, iż pojawienie się na naszych łamach tytułowego, jestem święcie przekonany, że dla wszystkich będącego swoistą nowością iście high end-owego brandu jest owocem działań poczynionych w trakcie majowej wystawy w Monachium. Łatwo nie było, jednak siła argumentów w postaci doświadczeń z topowymi konstrukcjami światowej elity audio okazała się być na tyle przekonująca, że temat znalazł swoje pozytywne zakończenie. I to nie byle jakie, gdyż do naszej redakcji nie trafił jakiś skromny, w pewnym sensie przecierający szlaki pojedynczy komponent, tylko pełna paleta okablowania. I dobrze, ponieważ takie posunięcie pozwoliło nam nie tylko wstępnie zorientować się w temacie, lecz dogłębnie i gruntownie zrozumieć, jaki pomysł na dźwięk prezentuje pochodząca z Korei Południowej marka Hemingway. Ponadto z racji braku lokalnej dystrybucji kompletny set okablowania audio w postaci głośnikowego oraz łączówek w standardzie XLR/RCA z serii Z-core Sigma i stojącego oczko niżej w hierarchii sieciowego Z-core Beta dotarł do nas nie w osobnych eleganckich puzderkach a ułatwiającym spedycję i zapewniającym większe bezpieczeństwo opakowaniu zbiorczym.
Jeśli chodzi o garść informacji o budowie naszych obiektów zainteresowania, z uwagi na znikomą dostępność wiedzy o szeroko pojętych technikaliach temat jest dość trudny do pełnego zreferowania. Jedyne do czego udało nam się dotrzeć, to informacje o zastosowaniu w rzeczonych kablach wiązek skręconych z kilkudziesięciu miedzianych drucików o pięciu różnych przekrojach. Te po wstępnym ułożeniu skręca się w przeciwnych kierunkach. Stopień skręcenia zależy od modelu i przeznaczenia danego kabla. Zaś w roli izolacji wykorzystano teflon, gumę i uretan. Całość każdego z projektów wieńczą widoczne na każdym z drutów podłużne tuleje z dwoma „a la” guzikami. Jednak nie są to biżuteryjne zabiegi designerskie, tylko według producenta „bullety” eliminujące zakłócenia RMI i RFI, które dzięki firmowemu patentowi zostają zamienione w energię. Co ciekawe, nie odprowadzaną na zewnątrz jako odpad procesu oczyszczania sygnału, tylko wprowadzoną doń z powrotem, powodując tym sposobem zastrzyk witalności przekazu. Tak skonstruowane modele ubrano w czarną plecionkę i w celach łatwiejszej rozpoznawalności zaopatrzono w przynależne danej serii kolorowe, oczywiście wzbogacone o stosowny nadruk akcesoria terminujące. Jako zwieńczenie nietuzinkowości podejścia do tematu opisane powyżej konstrukcje pakuje się do brązowych woreczków i wyściełanych aksamitem wewnątrz oraz wykończonych ekologiczną skórą z zewnątrz eleganckich pudełek. I na tym kończy się owoc naszego dociekania prawdy o kablach marki Hemingway. Przyznacie, że to skromna wiedza. Jednak w moim odczuciu lepsza taka, niż żadna, bowiem najważniejsze jest, jak wyartykułowane informacje sprawdzą się w realnym starciu z muzyką.
Przyznam szczerze, że podczas wpinania tytułowego zestawu kabli w swój tor nie wiedziałem, czego się spodziewać. Co prawda słyszałem je podczas prezentacji w Monachium, jednak przypadkowe warunki wystawowe nie pozwalały na jakiekolwiek formułowanie nawet zgrubnych opinii. Dlatego byłem bardzo rad, że mimo „oszczędnych” jak na dzisiejsze czasy gabarytów pokazały się z jak najlepszej strony. Strony epatowania w pełni poskromioną energią, drivem i co istotne, swobodą projekcji świata muzyki. Już startowe wpięcie kabla głośnikowego pokazało, że co jak co, ale informacje o walce konstruktorów o czystość sygnału przyprawioną dodatkową szczyptą energii nie były li tylko pobożnymi życzeniami, tylko w pełni sprawdzalnym zabiegiem. I gdy na bazie wieloletnich doświadczeń w duchu po kolejnych aplikacjach reszty kabli spodziewałem się co najmniej lekkiego przesilenia, w sobie tylko znany sposób temat, ku mojej uciesze, ewaluował w nie tylko ciekawą, ale skutkującą łatwym zatopieniem się w muzyce stronę. Każdy kolejny drut jakby w dobrym tego słowa znaczeniu uspokajał dźwięk. Jednak nie temperował w domenie wyrazistości, tylko przy pewnego rodzaju dobrze odbieranym, a nie na dłuższą metę szkodliwym „łał” po zastosowaniu kolumnówek, łączówki i sieciowy nie kumulowały zjawiska wyczynowości, tylko dodawały fajnego body. Przekaz cały czas tętnił życiem i wigorem, jednakże ani na krok nie podążał w stronę nadinterpretacji. To ważne, gdyż testowany komplet w stosunku do posiadanego przeze mnie zbioru różnych producentów jawił się jako nieco lżejszy. A przecież wiadomym jest, że od lekkości do nadinterpretacji wydarzeń scenicznych jest bardzo blisko. Na szczęście procedura stopniowego wpinania kolejnych produktów udowodniła, że marka Hemingway zapisując w kodzie DNA opiniowanych kabli ochotę do pokazywania świata dźwięku raczej z bardziej lotnej, aniżeli smolistej strony, wie jak uniknąć niechcianych oznak ADHD.
Dobrym przykładem na taki stan rzeczy była muzyka elektroniczna spod znaku Yello „Touch”. Materiał z uwagi na mocną wyrazistość dosłownie każdej nuty niestety niełatwy do opanowania. Wiele systemów bardzo łatwo daje się podpuścić i suma summarum zamiast spektaklu pełnego komputerowych ekwilibrystyk wzbogaconych preparowaną wokalizą otrzymujemy zlepek bliżej niekreślonych, czasem bolesnych, bo zniekształconych i krzykliwych sonicznych pików. Tymczasem to wbrew pozorom jest fajna, owszem żywa, ale jednak w granicach dobrze rozumianej ekspresji muza. Z kopnięciem, energią i zjawiskową witalnością – mocny i niski bas, soczysta średnica i zjawiskowe, bo transparentne wysokie rejestry, co nasz koreański producent pokazał jak na dłoni. Było ostro, ale nie za ostro, za co należą mu się w pełni zasłużone brawa.
Jednak mocne uderzenie to dopiero rozgrzewka, gdyż w takim samym, czyli odpowiednio podkręconym ekspresją duchu wpadał jazz. Jednak tym razem znakiem szczególnym było umiejętne pokazanie krawędzi dźwięku. Umiejętne, bo oczekiwanie wyraźne i ostre, ale nigdy nazbyt oszczędne. Kontrabas mimo dokładniejszego pokazania pracy strun niż z moim zestawem kabli, nadal świetnie unaoczniał ich korelację z wtórującym im pudłem rezonansowym, stopa perkusji w odbiorze minimalnie krótsza, nadal oddawana była z dobrą energią inicjacji pracy, a fortepian przy zachowaniu masy, a przez to dostojności cechowała jedynie słyszalnie większa dźwięczność. Niby drobne różnice, ale w efekcie jakże inny odbiór. Nadal pełen emocji, jednak tym razem jakby bardziej stawiający na dobrze rozumiany blask niż melancholię. W teorii zderzyłem się z innym światem, jednak w praktyce w niczym nie odstępującym od moich oczekiwań. Zaczynam bredzić? Nic z tych rzeczy. Chcę tylko powiedzieć, że dobrze okraszone ważnymi dla danego nurtu muzycznego „inaczej”, nie zawsze znaczy źle, czego jestem ewidentnym przykładem. Na co dzień lubię raczej gęsty przekaz, a mimo to koreańskie kable bez najmniejszych problemów mnie uwiodły. Nie cięły bezlitośnie międzykolumnowego eteru, nie epatowały nadmiernie ekspresyjnymi artefaktami, tylko preferując znakomitą transparentność umiejętnie podkreślały zarys każdego ze źródeł pozornych. Oczywiście aby temu sprostać ani na moment nie zapominały o nadaniu im odpowiedniej masy i energii oraz czytelnym osadzeniu ich na bezkresnej w wektorach szerokości i głębokości wirtualnej scenie. Bez karmienia słuchacza udającą pozorną plastykę przekazu mgiełką, tylko z jednej strony wyraźne, ale za to z drugiej z odpowiednią tonacją ostrości pokazanie prawdziwego „ja” każdej produkcji płytowej. Z pozoru jak każdy inny producent próbują powołać do życia soniczny elementarz, jednak po przyjrzeniu się bliżej niewielu z nich robi to na tak wysokim poziomie.
Czy powyższa laurka oznacza, że nasi bohaterowie są dla bezwarunkowo całej populacji miłośników dobrej jakości muzyki? Niestety choć na usta ciśnie się odpowiedź twierdząca, na bazie swoich doświadczeń wiem, że nie ma na to szansy. Jednym z pierwszych powodów jest poszukiwanie przez potencjalnych nabywców okablowania naprawiającego źle skonfigurowane zestawienia. Innym jest szkodliwe gonienie za z pozoru przyjemnym w odbiorze, jednak w ostatecznym rozliczeniu zakłamującym rzeczywistość muzycznym ulepkiem. A jeszcze innym hołubienie latającym w eterze przysłowiowym żyletkom. Niestety Koreańczycy na to nie pójdą. Owszem, gdy wymaga tego materiał muzyczny z głośników poleje się lukier, a innym razem popęka nam szkliwo na zębach, jednak będzie to zależało nie od zmanierowanego słuchacza, tylko zarejestrowanego na płycie artysty. Innej opcji nie ma. Jest tylko jedno ale. Zestaw w swej prezentacji nie może ocierać się o ekstrema. I mam na myśli obie strony medalu, czyli zbytnią otyłość i bulimię. Jeśli takie stany są Wam obce, jedyną do rozwiązania kwestią pozostanie bezpośredni kontakt z producentem, a być może za moment z dystrybutorem o ile takowy się znajdzie. Tylko ostrzegam, zderzenie z ofertą Hemingway może być bolesne dla Waszego portfela, gdyż po odsłuchach świat muzyki może nie być już taki jak kiedyś.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Producent: Hemingway Audio
Ceny
Hemingway Z-core β(Beta) Power: 4 800$
Hemingway Z-core Σ(Sigma) XLR: 14 000$
Hemingway Z-core Σ(Sigma) RCA: 14 000$
Hemingway Z-core Σ(Sigma) Speaker: 28 000$
Najnowsze komentarze