Tag Archives: ZenSati #X


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. ZenSati #X

ZenSati #X full set

Link do zapowiedzi: ZenSati #X Full set

Opinia 1

Jak już kilka tygodni temu wspominałem, test zasilającego okablowania marki ZenSati z serii #X był tylko pewnego rodzaju rozgrzewką pozwalającą przygotować się na naprawdę poważne starcie. Jakie? Z pełnym kompletem okablowania z tej serii, które nie oszukujmy się, powstało w celu dotknięcia tak poszukiwanego przez wielu melomanów dźwiękowego absolutu. A jeśli tak, to moim zdaniem zaproponowana przez dystrybutora kolejność podejmowania prób oceny brzmienia tak wymagającego zestawu była jak najbardziej słuszną decyzją. Choć rzucenie się na głęboką wodę bez problemu pozwoliłoby nam wychwycić najważniejsze cechy serii, jednak gdy chodzi o tak ekstremalnie dopracowane konstrukcje, dobrze jest zrobić sobie coś na kształt poznawczego sparingu, aby niczego nie przeoczyć. A jak przekonałem się podczas tego mitingu, gra była warta świeczki. Co to oznacza? Po odpowiedź zapraszam do lektury testu poświęconego dostarczonemu przez warszawskiego dystrybutora Audiotite pełnego kompletu duńskiego okablowania ZenSati #X, w skład którego weszło 7 przewodów zasilających, dwie sygnałówki analogowe XLR, po jednej sygnałówce cyfrowej AES/EBU, USB i LAN oraz głośnikowce i stosowne zwory.

Budowa ZenSati #X bez względu na przenoszony sygnał oprócz nieco innego przekroju drutu w zależności od potrzeb danego kabla jest bardzo podobna. To zawsze jest wysokiej czystości, skręcona w firmowy splot, pozłacana miedź. W celach ochrony przed szkodliwymi zakłóceniami elektromagnetycznymi sygnał jest potrójnie ekranowany. Jednak jak wiadomo, to nie jedyne czynniki szkodzące wysokiej jakości okablowaniu. Mam na myśli wszechobecne wibracje, do przeciwdziałania którym producent zaprzągł miękką piankę z tworzywa sztucznego. Taki ruch sprawił, że pomimo stosunkowo dużej średnicy kable są całkiem wdzięczne do układania.. Jak widać na powyższych fotografiach, motywem przewodnim zewnętrznych plecionek, jak i zastosowanych wtyków jest nienachalnie prezentujące się złoto. Nienachalnie, bowiem zdjęcia tego nie oddają, ale odcień użytego do otulenia konstrukcji kruszcu jest lekko zgaszony, a mocny połysk posiadają mające lekko kontrastować z resztą konstrukcji wtyki. Jeśli chodzi o kwestię logistyki, każdy przewód w celu ochrony przed uszkodzeniami najpierw zostaje ubrany w ochronną siatkę, a dopiero potem umieszczany w eleganckim, pokrytym skórą i opatrzonym certyfikatem potwierdzającym numer wydrukowany na każdym wtyku, prostopadłościenny kuferek. Zapewniam, to od początku do końca, z dźwiękiem włącznie – co zaraz postaram się udowodnić – produkt najwyższej jakości.

Jak delikatnie sugerowałem we wstępniaku, dobrze się stało, że najpierw zapoznaliśmy się z możliwościami Duńczyków w skali mikro. Dzięki temu poznaliśmy ich pomysł na dźwięk, co w kolejnym kroku pozwoliło przekonać się, czy po okablowaniu całego posiadanego zestawu jego brzmienie nie przekroczy cienkiej linii nadmiernej interpretacji muzyki na modłę Skandynawów. Oczywiście gdy przypuścimy tak zmasowany atak, jasnym jest, że proponowany sznyt grania będzie w pełni firmową propozycją gości, jednak dla potencjalnego nabywcy kluczowe jest to, jak to wypadnie w wartościach bezwzględnych, czyli dobrze bądź źle. Nie raz przekonałem się, że już z pozoru niegroźna roszada kompletnego okablowania sieciowego potrafiła brutalnie wywrócić do góry nogami lubiany przeze mnie sznyt prezentacji, a co dopiero jazda bez trzymanki z pełnym kompletem prądowym, sygnałowym i głośnikowym. Dlatego gdy przychodzi test typu zmieniamy dosłownie wszystko, z jednej strony zawsze na takie spotkania jestem otwarty, za to z drugiej bardzo ciekawy, czym to się skończy. Jaki był finał w tym przypadku? Nie powiem, mając na uwadze oferowaną gładkość z pierwszego spotkania z serią #X trochę obawiałem się, że muzyka może stracić na animuszu. Tymczasem nabrała dodatkowej plastyki w najwyższych rejestrach, jednak gdy w pierwszych chwilach wydawało mi się to spornym posunięciem, finalnie zrozumiałem iż działania w reszcie podzakresów są naturalnym feedbackiem wieloletniej pracy nad własną szkołą grania. Jaka to szkoła? To znakomite rozwinięcie tego, co pokazało okablowanie zasilające. Chodzi o ponadprzeciętny drive oraz w pełni kontrolowaną, przy okazji nieposkromioną w pokazywaniu agresji energię dźwięku, co w wyrafinowany sposób uzupełniały w pierwszym odczuciu bardzo plastyczne, jednakże niegubiące nawet najdrobniejszej informacji, odbierane jako trafiające w punkt spójności grania całego zestawu wysokie tony. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Mam na myśli fakt osobistego poszukiwania iskry czasem wyskakującej z czeluści gładkiej wizualizacji wydarzeń scenicznych. Nie chadzającej swoimi drogami, bo byłoby to jawne pogwałcenie spójności brzmienia pełnego spektrum zakresów, tylko nieco mocniejszej, jakby bardziej akcentującej błysk blach perkusji. Tymczasem kable ZenSati #X jak gdyby od tego stroniły, a mimo to grały w specyfice zaplanowanej przez konstruktora ze wszech miar przyjemnej żywiołowości. Żywiołowości podpieranej wspomnianym mocnym i zwartym basem, esencjonalną, przy tym wielobarwną średnicą i choć gładkimi, to zawsze radosnymi wysokimi tonami. Z subiektywnym małym „ale” wszystko było tak jak lubię na co dzień. I wtrącając słowo w cudzysłowie nie piszę o tym, aby deprecjonować testowane konstrukcje, bo zagrały inaczej, niż w wypracowanej przez lata subiektywnie najlepszej dla mnie estetyce, tylko po to, żeby pokazać, jak można nieco przearanżować finalny sound i bez najmniejszego problemu udowodnić pławienie się słuchacza w graniu w najlepszej jakości. I powiem Wam, szybko się o tym przekonałem. I nie będę w tym momencie uskuteczniał żadnej muzycznej wyliczanki płytowej, gdyż jak przystało na produkty z poziomu ekstremalnego High End-u, nie było materiału muzycznego, który nie zagrałby na maksimum swoich możliwości w odniesieniu do realizacji, tylko wspomnę o skuteczności działania oferty Duńczyków w codziennym użytkowaniu. Spokojnie, mam na myśli nie wyczynowe z kilkukrotną z rzędu weryfikacją poszczególnych fraz – mam czasem takie nasiadówy ze znajomymi, tylko prozaiczne słuchanie muzyki. Jednak w wydaniu Skandynawów słuchanie ze wszech miar z jednej strony uniwersalne, a z drugiej rzadko spotykane, gdyż tak na niskich poziomach głośności, jak i tych ekstremalnych, ocierających się o ból uszu muzyka oferowała pełne spektrum informacji oraz zarezerwowaną dla danego materiału wyrazistość. Tak tak, mimo wspominanej plastyki dźwięku, cały czas przekaz tryskał niezbędną transparentnością. Jednakże na tyle umiejętnie dozowaną, że wszystko co zostało zarejestrowane na płycie, było dobrze podane i podczas nocnych odsłuchów choćby w skandynawskiej odmianie jazzu, jak i w trakcie jazdy bez trzymanki z przykładową twórczością elektronicznych, czy rockowych tuzów. Tłumacząc z polskiego na nasze chodzi o to, że owa gładkość idąca w stronę nienachalnej analogowości nie tylko nie przeszkadzała (nie ograniczała swobody i witalności prezentacji) podczas wieczornego plumkania, ale również masochistycznych sesji mających przenieść nas na koncert rockowy jeden do jeden w sensie ilości wytworzonych decybeli. W swojej codziennej konfiguracji w momencie przekraczania rozsądnego poziomu głośności czasem zaliczam niekontrolowane wyskoki agresji muzyki, co z pewnością jest feedbackiem różnorodności okablowania momentami ze sobą nie do końca idealnie współpracującego. W przypadku tytułowego zestawu ZenSati #X nic takiego nie miało miejsca. Przypadek? Mam nadzieję, że w powyższym tekście dobitnie opisałem dlaczego nie ma podstaw do takiego twierdzenia. To po prostu od początku do końca przemyślanie opracowane kable.

Czy próbując zachęcić Was do prób na własnym podwórku z opisanym powyżej okablowaniem jestem gotów stwierdzić, że mamy do czynienia z absolutem? Powiem tak. Przez lata przez moje ręce przewinęło się wiele wspaniałych konstrukcji i z prostej przyczyny nigdy ich tak nie określiłem. Powód jest banalny i opiera się na wiedzy, że absolutu dla całej populacji melomanów nie ma i nie będzie. Są za to takie konstrukcje – tak jak w tym przypadku, które bez problemu wymykają się ocenie „bardzo dobre”. Zwyczajnie są znakomite. Ale i te z uwagi na nieco inne postrzeganie drobnych niuansów brzmieniowych mogą mieć swoich zwolenników i przeciwników. Flagowa oferta marki ZenSati gra ze zjawiskowym timingiem, energią i rozmachem, jednak w estetyce naturalnie przyswajalnej gładkości. I gdybym miał na siłę szukać potencjalnych oponentów takiego podania muzyki, jedyną grupą jaka przychodzi mi do głowy, będą prawdopodobnie wielbiciele nadmiernej analityczności. #X-y z założenia na to nie pójdą. W ich kodzie DNA zapisane jest oddanie ducha danego materiału z nutą homogeniczności, a nie smaganie nas wątpliwymi artefaktami spod znaku nadinterpretacji prezentacji. Zatem puentując powyższy tekst chyba jasnym jest, że jeśli lubicie zatracić się w muzyce, a nie być nią kolokwialnie mówiąc nienaturalnie pobudzani, jeśli nie pełen zestaw, to choćby jedna składowa tego testu powinna zagościć u Was na sesji weryfikacyjnej. Zapewniam, niezapomniana przygoda jest gwarantowana.

Jacek Pazio

Opinia 2

Przewrotnie stwierdzę, że bardzo dobrze się stało, iż pełen zestaw topowego okablowania ZenSati #X pojawił się u nas dopiero teraz. Powodów takiego, wybitnie subiektywnego, postrzegania bohaterów niniejszego testu jest kilka. Nie dość bowiem, że do odsłuchów ultra high-endowych drutów trzeba zrobić odpowiedni podkład – zbudować solidne empiryczne podstawy i mieć odpowiednio wysoko zawieszony punkt odniesienia, czyli mówiąc wprost zdobyć odpowiednie doświadczenie, bądź wręcz na tyle popaść w rutynę by za przeproszeniem nie jarać się jak stodoła z piosenki Czesława Niemena na widok wszystkiego co drogie. Ponadto dysponować adekwatnym klasą systemem zdolnym pełnię możliwości rzeczonego okablowania zaprezentować. No i oczywiście jeszcze jeden mały drobiazg, o którym zapomnieć nie sposób, czyli wypadałoby znaleźć dystrybutora owymi flagowcami dysponującego i w dodatku na tyle miłego, by na dłuższą chwilkę je u nas zostawić. Czemu? Cóż, jak pokazuje życie i nasza redakcyjna praktyka czas nie tylko leczy rany, lecz również studzi głowy a siadając do odsłuchów i potem zbierania dokonanych obserwacji wszelką ekscytację najlepiej odłożyć na bok i skupić się na faktach.
Jak sami Państwo widzicie lista kryteriów do spełnienia może nie jest jakoś specjalnie rozrośnięta, lecz już poziom trudności, oczywiście w zależności od powagi podejścia do tematu samych zainteresowanych, może lekko onieśmielać. Całe szczęście, choć zabawę w Hi-Fi / High-End traktujemy z Jackiem li tylko jako mające z założenia sprawiać nam przyjemność hobby, niejako z góry zakładamy, że jeśli coś robimy, to na przynajmniej 100% i w pełni w dany projekt się angażujemy, bo życie jest zbyt krótkie na bylejakość i półśrodki. Dlatego też odkilkując powyższe warunki … Kwestię doświadczenia, z racji goszczenia m.in. setu Argento Audio Flow Master Reference Extreme (XLR + Speaker + Power), Siltechów Triple Crown osobno ( XLR-y i głośnikowe, zasilające) i w komplecie, Synergistic Research (SRX SC, SX IC XLR, Galileo SX AC, Galileo SX SC, Galileo SX Ethernet), czy też Stealth Audio ( Dream V18T, Petite V16-T, Dream 20-20, Śakra v.16 XLR, Octava AES/EBU możemy uznać za zaliczoną. Podobnie jak zagadnienie spokoju ducha i głowy, gdyż mając tytułowe „złotka” u siebie przez ostatni miesiąc (unboxing zawisł na początku listopada) zdążyliśmy się nimi nacieszyć, nabawić i nie tyle znudzić, co oswoić, by umieć trzymać emocje na wodzy i na chłodno podejść do ich opisu. Co do systemu nie czuję się w pełni obiektywny, by go oceniać, ale Jacek ewidentnie wie co robi i z żelaznym uporem dąży do celu, więc i efekty owych działań, przynajmniej z tego co mi wiadomo potrafią nawet wytrawnym, czy wręcz zmanierowanym audiofilom się podobać. I na koniec kwestia kluczowa, czyli zasługujące na w pełni szczere komplementy zaangażowanie, cierpliwość i niejako dobrowolne skazanie się na kilkutygodniową rozłąkę stołecznego dystrybutora duńskiej marki – Audiotite, bez którego moglibyśmy jedynie gdybać i domniemywać co i jak gra li tylko na podstawie kolejnych wystawowych i obarczonych ogromem zmiennych rzutów uchem, a tego jak wiadomo unikamy jak diabeł święconej wody. Dlatego też już bez zbędnego przedłużania zapraszam na kilka refleksji i uwag dotyczących „złotej zgrai” w skład której weszły łączówki USB, Ethernet, AES/EBU, dwie pary XLR-ów, głośnikowce i 7 (słownie siedem) przewodów zasilających, w tym dwa przygotowane z myślą o Gryphonie APEX zakonfekcjonowane wtykami C-19.

Z racji faktu wcześniejszego popełnienia recenzji cyfrowej łączówki #X USB oraz pochodzącego z wiadomej linii przewodu zasilającego czuję się w pełni usprawiedliwiony, by zwyczajowy akapit poświęcony kwestiom natury aparycyjnej i anatomicznej naszych bohaterów potraktować nieco po macoszemu i ograniczyć do niezbędnego minimum. Nie widzę bowiem powodu dla którego miałbym uskuteczniać klasyczny auto-plagiat, bądź wręcz stosować ordynarne kopiuj-wklej. Dlatego też jedynie wspomnę o tym co gołym okiem widać. Czyli, że #X-y są bezwstydnie … złote i to od wtyków począwszy na zewnętrznych koszulkach ochronnych i splitterach/ozdobnych tulejach skończywszy. Ponadto o ile konfekcja lwiej części „duńskich złotek” jest w pełni znormalizowana, to już korpusy wtyków zasilających z racji swej baryłkowatości (zwiększenia średnicy w mniej więcej 2/3 wysokości) mogą sprawiać pewne problemy użytkowe gdy gniazdo zasilające umieszczono w zazwyczaj mieszcząceym standardowy wtyk zagłębieniu / komorze / kołnierzu (vide Block Audio Mono Block). Całe szczęście redakcyjny Furutech NCF Power Vault-E pierścienie NCF Booster Brace-Single ma demontowalne, więc po trepanacji japońskiej listwy mającej na celu ich ekstrakcję problem aplikacyjny mogliśmy uznać za rozwiązany. Natomiast z racji niezwykłej lakoniczności producenta w materii budowy wiadomo jedynie, że w roli przewodników postawiono na złoconą miedź, skuteczne, kilkuwarstwowe ekranowanie i oczywiście antywibracyjny dobrostan biegnących przewodami elektronów.

Wydawać by się mogło, że skoro mieliśmy okazję rozpoznać bojem z pośród tytułowej zgrai dwa przewody, to mniej – więcej powinniśmy spodziewać się co spowoduje pełne ozłocenie naszego dyżurnego systemu. Problem jednak w tym, że jakiekolwiek dywagacje i prognozy mają to do siebie, że prawdopodobieństwo ich trafności przypomina wróżenie z fusów, szklanej kuli, bądź też przedmiotu żywego zainteresowania … rumpologów. O ile bowiem #X USB bez jakichkolwiek oznak wyczynowości, czy też laboratoryjnej antyseptycznej analityczności odkrywał dotychczas nieodkryte pokłady informacji, niuansów i audiofilskiego planktonu a z kolei #X Power po prostu „znikał” z toru dbając jedynie o szalenie uzależniającą plastykę prezentacji, to dołożenie kolejnych analogowych i cyfrowych łączówek, głośnikowców oraz sieciówek nieco ów obraz nie tyle zintensyfikowało, co … uzupełniło. Uzupełniło, czy też wzbogaciło o pierwiastek wyrafinowania i jakbyście Państwo tego nie interpretowali, naturalnego biegu rzeczy. Bowiem choć o X-ach nie sposób powiedzieć, by jakoś specjalnie uspakajały i spowalniały przekaz, to jednak na tle naszego dyżurnego okablowania i na operującym z niezwykłą delikatnością dynamiką repertuarze (vide niemalże usypiające covery „Sailing” i „Wild Horses” z albumu „Five Minutes” Inger Marie Gundersen) całość brzmiała tak jedwabiście gładko, że aż onieśmielająco … organicznie, żeby nie powiedzieć analogowo. Była to też prezentacja na tyle odmienna od dotychczas przez nas spotykanych, że akomodacja do takiego status quo chwilę nam zajęła. Żeby jednak była jasność – jej odmienność nie wynikała z wywrócenia naszych przyzwyczajeń i oczekiwań na lewą stronę i diametralnej zmianie brzmienia redakcyjnego systemu, co pewnego, jak się finalnie okazało kluczowego, przewartościowania priorytetów. Przykład pierwszy z brzegu – tam gdzie większość konkurencji stawiała na ekscytację i podkreślenie wyjątkowej rozdzielczości, swobody i nad wyraz daleko sięgających skrajów reprodukowanego pasma topowe ZenSati zachowały iście stoicki spokój, z dobrotliwym uśmiechem dając słuchaczom wolną rękę na czym w danym momencie chcą zawiesić oko i ucho. Zamiast niejako statycznego fokusowania się na jakimś konkretnym detalu / aspekcie #X-y oferowały w pełni dynamiczną a zarazem holograficzną immersyjność zachowując pełną koherencję narracji rozgrywających się na scenie zdarzeń, jedynie nieco zmieniając rolę odbiorcy, która z li tylko pasywnego obserwatora ewoluowała do nierozerwalnej składowej większej całości. Co ciekawe owa transformacja nie oznaczała siłowego umieszczenia wspomnianego słuchacza bezpośrednio na scenie, gdzieś pomiędzy chórzystami („Il Trovatore”), bądź orkiestronie („Tchaikovsky: The Nutcracker”) a jedynie unaocznienie (unausznienie?) jakże oczywistej relacji i nierozerwalnej więzi między aparatem wykonawczym a widownią polegających na wymianie energii, czyli zazwyczaj przypisywanego jedynie wewnątrz-zespołowej komunikacji „flow”. I w ramach doświadczenia tegoż zjawiska wcale nie trzeba sięgać po dyżurne „S&M” Metallici z drącym się w niebogłosy tłumem, gdyż nawet na niezwykle intymnym, akustycznym „Rocking Heels: Live at Metal Church” Tarji gwarantuję Państwu, że nie tylko poczujecie się jednymi z 300 szczęśliwców, którym dane było znaleźć się w Wacken Church, co przede wszystkim poczujecie przebiegające po karku ciarki (w roli triggera polecam „Ohne Dich”). I tu kolejna miła mym uszom i sercu niespodzianka, gdyż poza niezwykłą wiernością w oddaniu akustyki sakralnych wnętrz duńskim przewodom udało się pokazać coś jeszcze. Coś wydawać by się mogło dość nieoczywistego – naturalność i ciepło wokalistki, która zwykła jawić się jako zimna i zdystansowana diva. Tutaj nie było za grosz gwiazdorzenia, sztucznej egzaltacji i gregoriańskiej teatralności „Królowej Lodu”, tylko skromna „dziewczyna” z krwi i kości reprezentująca sztukę najwyższych lotów. Oczywiście, skala ponad trzech oktaw budzi zrozumiały podziw, lecz nie jest to próżne epatowanie własnymi umiejętnościami w celu pokazania nam maluczkim miejsca w szeregu, lecz jedynie wynikająca tak z talentu, jak i ciężkiej pracy zdolność zapuszczania się w rejestry niedostępne dla większości zwykłych śmiertelników. Nic nadzwyczajnego? Cóż, w przypadku, gdy okablowanie dźwięk „robi” a nie reprodukuje śmiem twierdzić, że wręcz nieosiągalnego. Tymczasem ZenSati ów aspekt potraktowało jako coś zupełnie oczywistego, nader udanie łącząc człowieka z repertuarem w jedną, kompletną całość.
A jak z niekoniecznie uznawanym za nie tyle lekkostrawny, co wręcz akceptowalny repertuarem, czyli nader często „sączącym” się podczas moich sesji odsłuchowym repertuarem? Cóż, przewrotnie powiem, że m.in. na „Disobey” Bad Wolves X-y reprezentowały iście „bondowską” postawę oparta zarówno na brutalnej sile perswazji, co w pełni naturalnej, natywnej elegancji delikatnie podszytej nonszalancją. Bowiem na całkowitym luzie grały najbardziej brutalne blasty, z nie mniejszym spokojem prezentowały opętańcze wycie Tommy’ego Vexta a obłąkańcze tempa traktowały jakby był to leniwy niedzielny spacerek alejkami Ogrodu Botanicznego PAN a nie metalowe wyścigi dragsterów udowadniając, że jednak da się połączyć miękkość z kontrolą i rozdzielczością oraz urywającą tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę dynamikę z muzykalnością.

Powyższe obserwacje prowadzą wprost do konkluzji, że pełne „okablowanie” systemu topowymi ZenSati #X nieco wbrew audiofilskim oczekiwaniom sprawia, że nie tylko zbliżamy się, skracamy dystans do ulubionych wykonawców i ich repertuaru, co stajemy się integralną składową każdej z prezentacji. Diametralnie zmienia to nasz punkt widzenia i sposób, intensywność odbioru, gdyż z biernego obserwatora próbującego „w locie” dokonywać analizy poszczególnych elementów na ową prezentację się składających przechodzimy w tryb aktywnego ogniwa w łańcuchu przepływu energii i emocji, co z jednej strony wyklucza ww. bierność a z drugiej pozwala poczuć muzykę całym sobą. Czy można chcieć czegoś więcej?

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny:
#X XLR: 0,5 m 89 900 PLN / 2 x 0,5m; 109 900 PLN / 2 x 1 m; 129 900 PLN / 2 x 1,5 m
#X AES/EBU: 51 490 PLN / 0,5m; 67 190 PLN / 1m; 82 790 PLN / 1,5m
#X USB & Ethernet: 73 890 PLN / 0,5m; 93 990 PLN / 1m; 114 190 PLN / 1,5m
#X Speaker: 279 000 PLN / 2 x 2 m; 2,5 m 319 000 PLN / 2 x 2,5 m; 359 000 PLN / 2 x 2 m
#X Jumpers (Zwory): 0,1 m 33 900 PLN / 4 x 0,1m; 36 900 PLN / 4 x 0,2 m; 39 900 PLN / 4 x 0,3 m
#X Power: 117 000 PLN / 1m; 137 000 PLN / 1,5m; 159 000 PLN / 2m