Były „Kobiety mafii”, „Córki dancingu”, „Synowie Anarchii” a już w najbliższy piątek światło dzienne ujrzy najnowszy krążek Muńka Staszczyka „Syn miasta”. Zamiast jednak czekać do weekendu miałem jednak to szczęście, by w miniony wtorek, w ramach inicjatywy „Piątki z Nową Muzyką” ZPAV w nowym lokum Studia U22 przedpremierowo rzucić uchem nie tylko na samo wydawnictwo, co wziąć udział w spotkaniu z jego twórcą. Zgodnie z tradycją rola konferansjera przypadła gospodarzowi – Piotrowi Welcowi, za to już sam wywiad poprowadził Piotr Metz. Nie uprzedzając zbytnio faktów nie da się ukryć, iż kluczem wtorkowego wieczoru było to, jak Muniek po przebytym latem wylewie, jak to sam szczerze powiedział „wraca powoli do rzeczywistości” i „na nowo oswaja z ludźmi”. Tak, tak. Gwiazda Rocka, przez lata zapełniająca kluby, ściągająca tłumy na „plenerowe” koncerty kontaktu z publicznością uczy się na nowo. Wolniej, spokojniej i zwiększą rozwagą. Okazuje się bowiem, że niemalże nieśmiertelni, choć jednak niekoniecznie niezniszczalni są chyba jedynie Stonesi i Iggy Pop a cała reszta populacji powinna jednak o siebie dbać, prowadząc nieco bardziej „higieniczny” tryb życia.
Muniek do bólu szczerze i bez nawet najmniejszych oznak gwiazdorstwa opowiadał nie tylko o samym powrocie do zdrowia, lecz głównie o kulisach powstawania jego solowego, po zawieszeniu działalności T.Love, albumu „Syn miasta”. Okazało się bowiem, że od pewnego momentu jego wewnętrzna równowaga pomiędzy Muńkiem a Zygmuntem została zaburzona i sam zainteresowany uznał, że dalsze „wygodne życie” i odcinanie kuponów nie ma sensu i trzeba zrobić coś „swojego”. Jak postanowił, tak też zrobił, lecz mając przez lata opanowaną do perfekcji „metodologię procesu twórczego”, jasno zdefiniowane oczekiwania co do koniecznej liczby prób, ról poszczególnych członków zespołu musiał nieco zmienić swoje nastawienie i z „capo di tutti capi” przejść do roli partnera nie tylko wydającego polecenia, ale i też uważnie słuchającego rad innych. Przykładowo albumy T.Love poprzedzało każdorazowo kilkadziesiąt prób a tymczasem „Syn miasta” miał z założenia mieć jedynie 10 (słownie dziesięć) i jedynie po protestach Muńka udało się rozszerzyć je do jedenastu. Nie było też mowy o wypracowanej przez 35 lat wewnątrz-zespołowej „chemii”, więc i relacji trzeba było uczyć się na nowo. Do tego doszło przełamywanie stereotypów dotyczących uczestników i laureatów talent-show.
Skoro Muniek otworzył się przed nami wczoraj, to i ja postanowiłem być do bólu szczery i jeśli chodzi o sam album, to … z przykrością a zarazem wybitnie subiektywnie stwierdzam, iż na moje, zmanierowane ucho z zaproponowanych przez Muńka dziesięciu nowych utworów słuchalna wydaje się jedynie promowana przez media „Pola”. Nie chodzi nawet o kwestie estetyczno – muzyczne, lecz przede wszystkim o drastyczną różnicę w jakości realizacji. Szybki rzut oka na materiały promocyjne wydawcy i chyba domyślam się o co chodzi. Otóż „Polę” w całości wyprodukował i zmiksował Bartosz Dziedzic mający na swoim koncie produkcję krążków Brodki, Dawida Podsiadło, czy też Artura Rojka, za to pozostałych dziewięć tracków zmiksował Piotr Emade Waglewski, produkcją zajął się Jurek Zagórski a pod masteringiem podpisał się … Jacek Gawłowski. Efekt? Na skomponowanej przez Dawida Podsiadło „Poli” odpowiedzialnego za tekst Muńka nie dość, że można zrozumieć, to dźwięki dochodzące z głośników nie ranią uszu, czego niestety nie można powiedzieć o reszcie nagrań. Co prawda nieco asekuracyjnie, tuż przed odsłuchem, Piotr Welc próbował podprogowo nastawić nad wyraz licznie zgromadzonych słuchaczy na nieco „garażową estetykę” wydawnictwa, lecz takiej dawki podkreślonych sybilantów (niezbyt udany zabieg przy sepleniącym wokaliście), dwuwymiarowej sceny i generalnie niezwykle irytującej ofensywności raczej mało kto się spodziewał. Pomijając fakt, iż Muniek najogólniej rzecz biorąc wokalistą jest jakim jest (swojego czasu sam w jednym z wywiadów zdefiniował się jako „muzyczny odpad atomowy”) w 99,9% przypadków ewidentne braki techniczne i warsztatowe nadrabiając wrodzoną charyzmą, to tym razem – pozbawiony „zrozumienia/wsparcia” ze strony realizacji/postprocesu i chcąc zaakcentować „nowe otwarcie” swojej ścieżki kariery odkrył się nieco za bardzo. Nie zaklinając rzeczywistości śmiem wręcz twierdzić, iż po odsłuchu „Syna miasta” Król „King” Muniek jest w 9/10 nagi a za symboliczny „figowy listek” można uznać jedynie „Polę”, która w pełni zasłużenie zdążyła już pokryć się złotem. Nieco przewrotnie z chęcią odsłuchałbym „Syna miasta” w dość niekonwencjonalnej wersji – całość w wersji instrumentalnej + ww. „Pola” taka jaka jest w roli zamykającego całość bonusu.
Niestety ze względów organizacyjnych na samym wręczeniu złotej płyty za „Polę” już zostać nie mogłem, niemniej jednak szczerze Muńkowi i współpracującym z Nim muzykom (Jurek Zagórski, Kasai (Kasia Piszek), Patryk Stawiński, Kuba Staruszkiewicz) szczerze gratuluję.
Na karb powyższych uwag z pewnością miały również wpływ warunki, w jakich wtorkowy odsłuch się odbył. Już podczas uroczystego otwarcia nowej lokalizacji Studia U22 miałem pewne obawy co do tego, że o ile koncertowo przestronna sala Nowego Świata Muzyki przy Nowym Świecie 63 będzie zdecydowanie krokiem do przodu w porównaniu z apartamentem w Alejach Ujazdowskich, to od „audiofilskiej” strony już tak różowo może nie być. I niestety nie jest. Svedy (Blipo + Chupacabra) w takiej kubaturze po prostu męczą się i przy okazji słuchaczy. Ich zbyt szeroki rozstaw powoduje irytującą dziurę na środku sceny a próby ratowania się equalizacją dostępną w przedwzmacniaczu C-2120 Accuphase’a przypominają leczenie dżumy cholerą. System uzupełniał odtwarzacz Accuphase DP-430, na ustawionym z boku ekranie podziwiać można było zdjęcia autorstwa Jacka Poremby i Marty Wojtal, a podczas spotkania o nastrój zadbał jak zwykle Ballantine’s.
Marcin Olszewski
Upalne, niemalże letnie, choć to dopiero końcówka maja, środowe popołudnie aż się prosiło o słodkie nic nierobienie. Ot wyciszyć telefon, otworzyć mocno schłodzone Vinho verde, bądź Pinot Grigio Ramato i oddać się błogiemu lenistwu otulając się ulubionymi dźwiękami. Traf jednak chciał, że właśnie wczoraj, w Studiu U22, w ramach „Piątków z nową muzyką”, miał miejsce przedpremierowy odsłuch albumu „MIUOSH | SMOLIK | NOSPR”, którego tytuł jednocześnie daje jasny obraz tego, kto za owym projektem stoi. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, iż dla części z Państwa taka mieszanka jakże różnej estetyki brzmieniowej w jakiej poruszają się na co dzień katowicki raper Miuosh, jeden z najważniejszych producentów współczesnej muzyki w Polsce – Andrzej Smolik i i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w pięćdziesięcioosobowym składzie, może wydawać się cokolwiek dziwna, lecz po wielkim sukcesie projektu MIUOSH x JIMEK x NOSPR jakoś podskórnie czułem, że będzie co najmniej dobrze. A jak było, znaczy się jest, gdyż pisząc te słowa po raz kolejny delektuję się muzyką na ww. krążku zawartą, przekonać się będą mogli Państwo osobiście już jutro, czyli 25/05/2018, gdy ów album trafi na sklepowe półki.
Na początku spotkania z muzykami i odpowiedzialnym za orkiestrację Janem Stokłosą padło oczywiste pytanie o samą, legendarną już salę NOSPR-u, która swym ogromem potrafi nieźle namieszać w głowach wszystkim tym, którzy stają przed jak to ujął Miuosh „sześciopiętrową widownią”. Katowiczanin pół żartem pół serio mówił, że o ile NOSPR u większości gości wywoływał przynajmniej lekkie zakłopotanie, a tak po prawdzie sporą tremę, dla niego – od czasu projektu z Radzimirem Dębskim „Jimkiem”, jest niemalże jak wizyta u kochanej babci. Gdy tylko się tam pojawia czuje się jak w domu, a gdy robi sobie od niej dłuższą przerwę, to po prostu tęskni i właśnie z tej tęsknoty zrodził się pomysł zagrania i nagrania nowego materiału z Andrzejem Smolikiem.
Na fenomenalnie wydanej (ilość dołączonych fotografii onieśmiela) płycie, oprócz autorskich utworów nie zabrakło również wielce atrakcyjnych wycieczek w rejony melodii znanych i lubianych. Wystarczy tylko wspomnieć o „Wizjach” z nieśmiertelnym refrenem „Nocy komety” Budki Suflera, czy „Mieście szczęścia” z fragmentami „Jeziora marzeń” Bajmu. W tym momencie wielkie brawa należą się Natalii Grosiak, która, przynajmniej moim skromnym i wybitnie subiektywnym zdaniem na „NOSPR” wypadła zdecydowanie ciekawiej od Katarzyny Nosowskiej, która gościnnie pojawiła się w utworze „Tramwaje i gwiazdy”. Skoro mowa o gwiazdach to na scenie obaczyć i usłyszeć można było Piotra Roguckiego („Traffic” i wspomniane przed chwilą „Wizje), oraz Keva Foxa („Mind the Brigh Lights”). Jeśli zaś chodzi o sama tematykę, to nie zabrakło jakże aktualnych obserwacji dotyczących braku perspektyw, beznadziei, podcinania skrzydeł, niepewności, czy zmagania się z szarą codziennością. A z ciekawostek – przeglądając tracklisty (zarówno na okładce, jak i na insertach) w sekcji dotyczących bonusu utwór „Close Your Eyes” ma przypisany nr.14 a „Mind The Bright Lights” nr.13, jednak na płycie powyższe utwory zostały zamienione miejscami. Przypadek? Nie sądzę, za to spokojnie możemy to uznać za swoista kurtuazję, gdyż jakby nie patrzeć w „Close Your Eyes” wokalnie udziela się Kasia Kurzawska a jak wiadomo … Ladies First. Powyższy „rozjazd” na tyle zalazł mi za skórę, że trochę poszperałem i wśród fenomenalnych zdjęć Krystiana Niedbała natrafiłem na takie z playlistą, gdzie wyraźnie zaznaczona jest ich roszada.
System, na jakim prowadzony był odsłuch od ostatniego spotkania nie uległ żadnym widoczny zmianom, więc wspomnę jedynie, iż oczy i uszy zebranych cieszyły aktywne zestawy Sveda Audio Blipo + Chupacabra współpracujące z przedwzmacniaczem Accuphase C-2120 i odtwarzaczem Marantz SA-10. Zupełnie obiektywnie mogę stwierdzić, że powyższy set, nie tylko na moje zmanierowane, audiofilskie ucho w Studiu U22 sprawdza się wręcz rewelacyjnie, gdyż również sam Andrzej Smolik po krótkim rzucie uchem na to, co potrafią Blipo z Chupacabrami wdał się w ożywioną dyskusję z ich konstruktorem – obecnym na środowym spotkaniu Arkiem Szwedą.
Nie zabrakło też miłej niespodzianki zorganizowanej przez wydawcę, czyli jeszcze ciepłych albumów, które praktycznie od razu miały szansę zostać przyozdobione autografami Twórców.
Zgodnie z tradycją, upalny wieczór umilały serwowane w studyjnym barze obficie wzbogacone kostkami lodu szkockie destylaty, o które zadbał Ballantine’s.
Marcin Olszewski
Całe szczęście okres zimowych ferii wcale nie jest równoznaczny z brakiem interesujących wydarzeń na kulturalnej mapie stolicy. Wśród czekających na melomanów i audiofilów atrakcji przypadających na pierwszy tydzień „styczniowego lenistwa” (przynajmniej dla szkolnej dziatwy) nie mogliśmy pominąć, i nie pominęliśmy odbywającego się w zaprzyjaźnionym Studiu U22, w ramach Piątków z Nową Muzyką … czwartkowego, przedpremierowego odsłuchu najnowszego wydawnictwa projektu Michała Urbaniaka, który pod banderą Urbanator Days raczył był popełnić album „Beats & Pieces”. W dodatku album, o który już na dzień dobry, do gościa honorowego – czyli samego Michała Urbaniaka miał „pretensję” prowadzący i moderujący całe spotkanie Piotr Metz. O co poszło? O datę wydania, gdyż materiał, którym miały zostać uraczone nasze uszy okazał się na tyle przebojowy i porywający, że nadawałby się jako idealne tło zabawy sylwestrowej a tak trzeba czekać do oficjalnej – zaplanowanej na 9 lutego premiery. Nie ma jednak tego złego … ponieważ lutowy termin wypada akurat przed Walentynkami a to jak wiadomo świetna okazja do obdarowania bliskiej naszemu sercu osoby czymś wyjątkowym.
Zanim jednak zajmiemy się zawartością jeszcze praktycznie nieosiągalnego przez najbliższy miesiąc krążka z kronikarskiego obowiązku wspomnę, iż zaplecze sprzętowe dostarczone przez warszawskiego dystrybutora (Horn) stanowiła elektronika (CD + wzmacniacz zintegrowany) Marantza z serii 10 i nieustająco łapiące za oko kolumny Sonus faber Elipsa a system umieszczono na rodzimych stolikach Acoustic Dream. Oczywiście, zgodnie z tradycją, o podniebienia przybyłych zadbał Ballantine’s serwując wielce jedwabisty 12-letni bursztynowy destylat.
Jak już zdążyli przyzwyczaić nas zarówno Piotr Metz, jak i sam Michał Urbaniak, z którym to mieliśmy przyjemność spotkać się po raz trzeci, czy też czwarty, każde odpowiednio zadane pytanie staje się pretekstem do żywiołowej i pełnej humoru, oraz buzujących emocji opowieści okraszonych mnóstwem dygresji i dykteryjek. Opowieści odnoszących się do historii, kiedy to Michał Urbaniak prowadził coś na kształt „przedszkola” muzycznego, w którym to pierwsze szlify zdobywał m.in. Marcus Miller a Miles Davis obecny był nie tylko duchem, lecz i ciałem. Jednak powyższe wspominki były jedynie wstępem, podkładem po najnowsze wydawnictwo, które z ową przeszłością łączy postać samego Urbaniaka, za to tak brzmienia, jak i zaproszeni goście bezapelacyjnie egzystują we współczesnej estetyce muzycznej. Mamy zatem w niezwykle skondensowanej formie i przeplatające się między sobą jazz, hip-hop, rap, reggae, soul, R&B, czy electro a wśród tego pozornego rozgardiaszu prym wiodą skrzypce i sax Urbaniaka oraz zjawiskowa trąbka Michaela Patchesa Stewarta. Sam „patron” i sprawca tego całego zamieszania określa tę wybuchową mieszankę mianem UrbJazzu a jeśli dla kogoś ów termin jest zbyt enigmatyczny w ramach pomocy dydaktycznych proszę sobie wyobrazić mix późnej twórczości Davisa, Massive Attack, Snoop Dogga, Run-D.M.C., czy co bardziej eklektycznych albumów Herbiego Hancocka. O projekcie opowiadał również Marek Pędziwiatr, któremu przypadła również rola konferansjera zapowiadającego kolejne utwory.
Niemalże na sam koniec spotkania zaprezentowany został teledysk do promującego album utworu „Love Don’t Grow On Trees”.
Jeszcze tylko pamiątkowy autograf na rollupie ZPAV-u, przyniesionych przez fanów płytach, zdjęcia i … do jak najszybszego zobaczenia, bo okazja ku temu na pewno się znajdzie.
Ps. Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że można spodziewać się również edycji na winylu.
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze