Każdy nieco wyedukowany i kochający dobrej jakości dźwięk słuchacz, poszukując swojego Świętego Graala, oprócz spełnienia przez niego podstawowej wartości, jaką jest w miarę najwierniejsze naturalnemu odtworzenie materiału muzycznego, zakłada pewne, mające go do tego zbliżyć rozwiązania konstrukcyjne. Podczas dzisiejszego spotkania zajmiemy się ostatnim elementem toru, czyli kolumnami i nie ukrywam, że również ja w swych audiofilskich wojażach miałem podobny tok myślenia. Konkretnie mówiąc, chodziło mi o bardzo ważny komponent zespołów głośnikowych, a mianowicie przetwarzający najniższe składowe woofer. Niby prosty w założeniach punkt do spełnienia – co najmniej 30 cm na basie, ale niestety już nie taki łatwy w realizacji, ponieważ wymagający miłośnik dobrego brzmienia nie oczekuje rasowego subwooferowego rodem ze starych „beemek” zatykającego bębenki uszu bagażnikowego bum,bum,bum, tylko niosącego mnogość informacji zakresu nisko-tonowego. Jakich? O nie, za wcześnie na wnioski. Zapraszam wszystkich do przeżycia ze mną tego jakże zaskakującego spotkania z kolumnami, które swoimi zaletami, mocno poruszyły kamienne, jak dotąd wydawałby się nienaruszalne podwalimy bytu referencyjnych Bravo Consequence+ w moim codziennym systemie. A mowa będzie o starszych braciach testowanych stosunkowo niedawno na naszych łamach, wyśmienicie wyglądających i równie dobrze grających gabinetowych monitorów – ART, kolumnach zajmujących drugie miejsce od góry w portfolio austriackiej marki Trenner&Friedl model ISIS, dystrybuowanych przez wrocławskie Moje Audio.
Idąc tropem pierwszego akapitu, konstrukcja ISIS-ów jest mocno determinowana zastosowaniem dość powszechnie pożądanych dużych głośników nisko-tonowych, co niestety bywa zmorą dla naszych niewielkich, z trudem wynegocjowanych z żonami docelowych pomieszczeń odsłuchowych. Chodzi o to, że z jednej strony wiemy gdzie tkwi clou całej zabawy w audio, a z drugiej nasze oczekiwania legną w gruzach w starciu z szarą rzeczywistością. Myślicie, że przesadzam? Proszę bardzo. Dostarczony do testów model jest bardzo szeroką kolumną (50 cm) i to nie z racji nadmuchania jej w poszukiwaniu litrażu niezbędnego do wygenerowania sporej ilości basu kilkoma małymi membrankami, tylko wielkości zaaplikowanego pojedynczego przetwornika dolnych rejestrów, który w tych konstrukcjach osiąga 15 cali. Sam ledwo mieszcząc się na przedniej ściance, musi jeszcze zostawić kilka centymetrów na mocowanie maskownicy i nagle okazuje się, że minimalna szerokość jaką da się osiągnąć to wspomniane pół metra. Niestety biorąc ten aspekt konstrukcyjny pod uwagę, śmiem twierdzić, że piękny i realistyczny dźwięk z dużych membran szerokim łukiem ominie większość rzeszy audiofilskiej, Ale wracajmy do budowy naszych bohaterek. Obudowa mimo braku większych fajerwerków jest majstersztykiem stolarskim używającym do jej produkcji grubej sklejki . Oczywiście jak to w życiu bywa, są dwie szkoły wiedzy na temat materiału na skrzynki kolumnowe: Falenicka i Otwocka (MDF i szeroko rozumiane drewno), ale nie roztrząsając tego tematu szybko wtrącę, że jakby nie walczyli ze sobą poszczególni oponenci, to z reguły ostatnią warstwą jest naturalny, nadający dostojności konstrukcji fornir, powleczony bardziej lub mniej połyskującą powłoką lakierniczą. Po tych kilku tygodniach obcowania z testowanymi konstrukcjami śmiem twierdzić, że wysoki połysk byłby tylko kłującym w oczy blichtrem, a nie podniesieniem walorów wizualnych i mimo że lubię bogato, ale ze smakiem wykończone wysokiej jakości produkty, to dziękuję panom z Austrii za zastosowaną naturalną okleinę z drzewa egzotycznego. Oprócz rzeczonego papierowego basowca, przednia ścianka proponuje nam usytuowany tuż nad nim 22 centymetrowy, również celulozowy przetwornik średnio-tonowy, by na szczycie zaprezentować tytanowy driver w tubie. Wokół takiej baterii głośników wyfrezowano sporej szerokości kanał, będący gniazdem ramki maskownicy, a fantastycznie jakościowo ofornirowane skrzynie kolumn posadowiono na odcinającym się od nich i nadającym lekkiej zwiewności – jeśli o czymś takim można w tym wypadku mówić, licującymi ze ściankami ciemno brązowymi cokołami. Obserwując plecy kolumn, widzimy prostokątnego kształtu blok otworów umożliwiających oddychanie przetwornikowi średnio-tonowemu, a pod nim zagłębiony aluminiowy panel z podwójnymi przyłączami Cardasa. W celach informacyjnych wtrącę jeszcze, że całe wewnętrzne okablowanie również dostarczył Cardas. Jako uzupełnienie pakietu stabilizacji, a po własnych doświadczeniach dodam, że również jako możliwość lekkiej modyfikacji dźwięku, otrzymujemy zestaw regulowanych, wkręcanych we wspomniany cokół kolców ze stosownymi ograniczającymi uszkodzenie podłogi podkładkami i jeśli ktoś nie posiada okablowania biwiringowego rozwiązujące problem zwory do terminali głośnikowych. Jako przejaw dbałości o klienta, te co by nie mówić wielkie skrzynie spakowano w jeszcze większe, monstrualnie wyglądające i specjalnie skonstruowane, pozwalające przetrwać nawet tropikalny tajfun trumny – taka austriacka solidność w każdym calu.
Gdy otrzymałem telefon od dystrybutora z informacją, że w mojej skromnej osobie widzi drugiego i może ostatniego osobnika w naszym światku audio – oczywiście nie zapominajmy o Marcinie, ale chciałem nadać chwili nieco dramatyzmu – jaki dostąpi przyjemności oceny tychże konstrukcji, miałem lekkie obawy natury wpisania się ich w moje oczekiwania i stacjonujący na co dzień system. Zawarte w pierwszej części tekstu i całkowicie spełnione w dostarczonym produkcie wymogi konstrukcyjne były raczej podnoszącą ciśnienie niewiadomą, jak to się ma do oferowanego dźwięku, niż zapewniającym spokój ducha pewnikiem. Często wyimaginowane w naszych umysłach wzorce mają się nijak do realnego życia, raz za sprawą niedopasowania konstrukcji pod względem elektrycznym, a dwa, reakcji naszego pomieszczenia na takie monstra. I niestety ze smutkiem muszę przywołać jeden epizod, w którym ten drugi aspekt był winny lekkiej porażki w mojej próbie ze znanymi chyba wszystkim, a uwielbianymi przez kochających naturalnie brzmiące wokale wyspiarskimi Harbeth’ami 40.1. Przy mej bezkresnej miłości do tej firmy zbyt małe pomieszczenie fundowało lekkie dudnienie podczas gry kontrabasu, co skutecznie zacierało ilość generowanych prze ten instrument informacji, a to niestety w procesie decyzyjnym stawiało barierę nie do przejścia. Jednak wszyscy zapewne wiemy, że los jak kot chodzi własnymi drogami i gdy okazało się, że w Wiśle upłynęło już odpowiednio dużo wody, dostałem drugą szansę zmierzenia się z podobnym układem i wielkością przetworników (teraz nawet większych) w nieco większej kubaturze (ponad 120 metrów sześciennych) i z całkowicie inną elektroniką, na co od dawna gdzieś w duchu czekałem. To miało być owocne w miłe doznania zwieńczenie oczekiwań ostatnich kilku lat i mimo, że byłem zadowolony z oferowanego przez mój system dźwięku, bałem się efektu ponownego powrotu do gonienia króliczka, co niestety mogło generować nieprzewidziane w najbliższych planach życiowych koszty. Ale do rzeczy.
Dla pełnego ukazania moich wielkich oczekiwań od ISIS-ów zdradzę fakt, że miałem okazję posłuchać ich kilka tygodni wcześniej. Co prawda tamten epizod był w zdecydowanie większej od mojego pokoju hotelowej sali konferencyjnej i całkowicie nieznanym mi zestawem audio, ale już wtedy usłyszałem próbki oczekiwanych doznań w zakresie prawdy o pracy kontrabasu, z jego najdrobniejszymi mikro-informacjami o strunach, smyczku i pudle. Po ustawieniu kolumn u siebie, z racji zmiany pomieszczenia odsłuchowego, przez pierwszych kilka dni powstrzymywałem się od jakichkolwiek ocen dobiegających do mych uszu dźwięków. Oczywiście zauważałem nieco inny sposób prezentacji, ale już kilkukrotnie miałem okazję oswajać swoje narządy percepcji do nowych warunków lokalowych i wiedziałem, że pośpiech nie jest wskazany. Jak się w dalszej części tekstu okaże, miałem rację, gdyż każde następne podejście przynosiło całkowicie inne postrzeganie dotychczas prezentowanych niuansów. Nie było gorzej, tylko inaczej, a celem była przecież odpowiedź na pytanie czy lepiej, a to wymagało dobrego zapoznania z produktem, na co miałem wystarczająco dużo czasu. Okres pojednawczy wykorzystałem dodatkowo na odpowiednie ustawienie kolumn, co przy sporej szerokości skrzyń wymagało nieco korekt. Tak minął tydzień i nadszedł czas pewniaków płytowych. Chcąc zaznać maksimum jakości, nie wiedząc jak się myliłem – o tym później, zacząłem od źródła cyfrowego i …. Bas, bas, bas!!! To był nokaut. Słyszałem wiele dobrze grających ten zakres kolumn, ba miałem nawet kilka w tym pomieszczeniu, ale nigdy nie zagrały z takim wyrafinowaniem. Znana chyba wszystkim bywalcom z warszawskiej jesiennej wystawy Audio Show płyta Isao Suzuki w trio zatytułowana „Blow Up” jest idealną pozycją do testowania takich dźwięków. Do momentu gdy w pierwszym utworze kompilacji wchodzi tak często wspominany dzisiaj przeze mnie kontrabas, większa niż dotychczas miałem okazję usłyszeć ilość artefaktów generowanych przez powolnie smaganą smykiem naciągniętą na wielkie pudło rezonansowe z gryfem strunę, wydawała się niemożliwa do wydobycia, a jednak bez większego napinania się dało. Najdziwniejszy w tym wszystkim jest fakt, że moje pomieszczenie ma drobny problem na 69 -70 Hz (kto nie ma problemów), a mimo to kolumny austriackiej manufaktury Trenner&Friedl zdawały się kpić z tej częstotliwości, całkowicie to ignorując i dając poczucie pełnej kontroli nad wydobywającymi się z nich dźwiękami w całym paśmie. Na pewno duże znaczenie miała pełna synergia z napędzającym je setem audio, ale sądzę, iż te kolumny są na tyle uniwersalne, że większość prezentujących wysoki poziom zestawów audio znakomicie sprawdzi się z nimi w tandemie, co jak wspominałem, miałem już okazję usłyszeć nieco wcześniej. Jednakże gruntowną weryfikację synergii z innymi systemami pozostawiam już potencjalnym klientom. Skupiając się jeszcze na basie tych konstrukcji, spieszę dodać, iż nie jest to chwilowa próba zauroczenia nas pewnymi wyśrubowanymi wynikami, tylko swobodne, bez zbędnego napinania, pokazanie jak robią to najlepsi. Pełna kontrola, czytelność, rozdzielczość, szybkość, hadesowy poziom jego generowania i delikatny nalot użytego do konstrukcji membran papieru zniewalają od pierwszych nut. Jestem mocno wyczulony na sztucznie podbijane bass-refleksem niskie tony, które niestety nie dają pełnej wizualizacji pracy czy to pudła, czy strun tych największych skrzypiec. Tutaj by uprzedzić wszelkie przytyki do moich opartych o dziurę wzmacniającą to pasmo Brav’o dodam, że ich przeciwsobna aplikacja na przedniej i tylnej ściance daje efekt grania linii transmisyjnej, całkowicie odżegnując się tym sposobem od bułowatości basu. Wracając ponownie do propozycji Austriaków, zdradzę, że podczas słuchania małych składów, słychać nawet – jak to powiedział jeden z odwiedzających moje progi kolegów – wyginanie się ciągniętych smykiem drutów potocznie zwanych strunami. To trzeba usłyszeć, inaczej rozmawiamy od gwiazdach na niebie, a nie doświadczeniach życiowych. Ale idźmy dalej i przyjrzyjmy się środkowi pasma, które kontynuując drogę obraną przez pomysłodawców, również opiera się o przetwornik na bazie celulozy. Taka konsekwencja jest mile widziana, gdyż zbytnie mieszanie materiałem membran głośników może wprowadzać niepotrzebne zróżnicowanie estetyki grania poszczególnych zakresów, ale należy również uważać, by dźwięk nie przybrał zbyt dosłownego nosowego nalotu, który co prawda ma swoich dozgonnych zwolenników, ale niestety jest mocno wymagający wyedukowania w tym temacie. Na szczęście panowie producenci tylko musnęli – w dobrym tego słowa znaczeniu – tę manierę, bez najmniejszej próby dominacji barwy. Dzięki takiej spójności dostajemy płynnie przechodzące od basu w górę pięknie rysowane, z wieloma informacjami – czytaj rozdzielcze i ciekawą barwą średnie tony, które bez popadania w zbytnie podkolorowanie nadal są bardzo gęste i gładkie. Pochodną wymienionych właściwości wokalistyka jak i nisko grające instrumenty są dającymi niezapomniane przeżycia przygodami, w zaznaniu których pomogła mi muzyka dawna. Bez względu na fakt czy solowe treści generował Philippe Jaroussky – „VIA CRUCIS” Christiny Pluhar , na przemian damsko męskie frazy proponował The Purcel Quartet z płyty „Membra Jesu nostri”, czy chóralne popisy serwował zespół Jordi Savalla z krążka „El Cant De La Sibil-la”,jako miłośnik tego typu dzieł i dzięki bogatemu w informacje, osadzonemu w bogatej barwie materiałowi na długie godziny zostałem dosłownie przykuty do fotela. A jeszcze do niedawna myślałem, że tylko moje kolumny są w stanie wprowadzić mnie w taki stan. Tymczasem to spotkanie potwierdziło mądrą myśl, że człowiek cały czas się uczy i nigdy nie należy mówić nigdy. Zbliżając się powoli do końca tej opowieści, pozostały nam najwyższe rejestry, które w tych konstrukcjach realizowane są przez tytanowe drivery zagłębione w tubce. Nie powiem, ale bardzo obawiałem się tej aplikacji, gdyż często są bardzo krzykliwe, czego w tym wcieleniu fantastycznie udało się uniknąć. Co więcej, wydaje mi się, że mogłoby ich być nieco więcej, ale wszyscy goście słuchający tego zestawienia twierdzili, że się czepiam. Oczywiście sama lejkowa budowa przetwornika nadaje pewien sznyt temu zakresowi, mocno ograniczając szerokość miejsca odsłuchowego, ale jeśli tylko nie zamierzamy słuchać muzyki spacerując po salonie, spokojnie możemy przejść nad tym do porządku dziennego. Ważnym aspektem tak kulturalnego emitowania wysokich dźwięków przez testowane produkty z Austrii jest ilość i czystość dobiegających informacji, co przy braku umiaru i umiejętności w studzeniu tendencji do szaleństwa tych następców megafonów, czasem kończy się matowością. I muszę przyznać szczerze, że to był jedyny punkt programu pod tytułem ISIS, na który poświeciłem najwięcej uwagi akomodacyjnej, gdyż ściganie się z generującym punktowe źródło dźwięku głośnikiem koncentrycznym japońskich Brav’o, było dość karkołomnym wyczynem. Ale nie była to walka typu: to źle gra, tylko to gra całkowicie inaczej i dlaczego akurat tak. Pierwsze odczucia po przesiadce z referencyjnych Consequence+ dawały oznaki jakby mniejszego napowietrzenia sceny – nazwałbym to oddechem, ale każdy następny dzień słuchania pozwalał mi patrzeć na te różnice nieco bardziej całościowo, gdyż wysokich tonów nie było mniej, tylko inna była ich propagacja w kierunku słuchacza. W konsekwencji ponad miesięcznego obcowania z bohaterkami spotkania, wyklarowałem sobie obraz kolumn, które w swym pomyśle proponują determinowane zastosowanymi głośnikami – delikatną estetyką papieru i fantastycznie kulturalną odmianą tuby – brzmienie. Potencjalny klient bierze zestaw z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo szuka innej szkoły projektowania. Należy również, a raczej jestem wręcz pozytywnie przymuszony wspomnieć, że mimo dużych rozmiarów opisywanych zestawów głośnikowych, te bez większych problemów znikają z wirtualnej sceny, co przy takich gabarytach jest bardzo trudne do osiągnięcia. O dziwo budowanie wirtualnych bytów w głąb może nieco bliżej niż z moich monitorów bliskiego pola, ale nadal było niedostępne dla wielu zdecydowanie mniejszych konstrukcji – kilka w swym życiu przesłuchałem, to niestety wiem. Trochę podejrzanie brzmią same superlatywy w moich ustach, ale co poradzę na fakt co najmniej wyrównania, a może nawet przeskoczenia poziomu japońskiej poprzeczki przez austriackich pretendentów do oceny. Na koniec zmagań z materiałem cyfrowym w napędzie dość niezobowiązująco – rzekłbym nawet, że lekko złośliwie – wylądowała płyta grupy Coldplay zatytułowana „A RUSH OF BLOOD TO THE HEAD”. Zawsze słucham tego krążka tylko z pobudek wsadu emocjonalnego – mastering nieco kuleje, gdy tymczasem ta fajna materiałowo, a kiepska realizacyjnie kompilacja dostała tak oczekiwaną dawkę rozdzielczości na basie i średnicy, że pierwszy raz usłyszałem tyle dotychczas wydawałoby się nieistniejących cichych riffów gitarowych, a to była ostatnia rzecz jakiej bym się w tym odtworzeniu spodziewał, gdyż stawiałem raczej na większy udział stopy perkusji, niż zwiększanie informacji powyżej bębnów. Po takiej dawce przyjemności zero-jedynkowej zmieniłem źródło na gramofon i wtedy dopiero się zaczęło.
Czy ja pisałem coś, że podobał mi się set kompaktowy? Jeśli tak, to zapomnijcie o tym, gdyż teraz wiem już na pewno, dlaczego kocham winyl ze wszystkimi jego niedoskonałościami. Zaznaczam jednak na wstępie, że próby udowadniania komukolwiek czegoś na siłę, nie są w moim stylu. Mogę o czymś wspomnieć, zaprezentować na żywej tkance, ale wszelkie oceny za i przeciw pozostawiam wyedukowanemu słuchaczowi. Wracając jednak do analogu w wydaniu z ISIS-ami, oświadczam z pełną odpowiedzialnością, że łączenie tych kolumn ze starą techniką odtwarzania, jest czymś najwspanialszym, co może spotkać nas w ciężkim życiu audiofila i melomana. Specjalnie połączyłem te dwa stany (audiofil i meloman), gdyż oferta marki Trenner&Friedl z powodzeniem zdaje się je łączyć. Gładkość, zdecydowanie większe nasycenie i kolorystyka płyty winylowej, czerpie z możliwości przetworników pełnymi garściami, w mojej ocenie kładąc na łopatki nawet najlepiej zrealizowane płyty CD, a jak wiadomo, mój set audio w swej barwie i prezentacji dąży właśnie do estetyki winylu. Ja wiem, że słychać skrobanie igły w rowku, czasem pyknięcia, czy pojedyncze trzaski – uporczywe smażenie jest oznaką zniszczenia płyty przez nieumiejętne użytkowanie lub złą kalibrację wkładki, a nie wadą samą w sobie formatu analogowego, ale ta najprzyjemniej przyswajana przez człowieka homogeniczność dźwięku daje poczucie naszej pełnej kompatybilności z dobiegającymi informacjami muzycznymi. Nie będę zbytnio rozwodził się nad udowadnianiem wszystkim wyższości poszczególnych Świąt nad sobą, tylko po raz kolejny posłużę przykładem dość wydawałoby się nudnej, bo oferującej tylko dwa instrumenty płyty. Chodzi mianowicie o duet Ray Brown & Laurindo Almeida w kompilacji „Moonlight Serenade”, który na talerzu będącego przyzwoitym początkiem zabawy dla wtajemniczonych w analog gramofonu Feickerta ze stosunkowo tanią wkładką Dynavectora, bezgranicznie wciąga nas w wir toczącej się w utworze konwersacji. Tylko kontrabas i gitara na dłuższą metę teoretycznie zapowiadają same nudy, gdy tymczasem wspomniany drapak pokazał całkowicie inne pochłaniające słuchacza od pierwszego do ostatniego dołka w rowku płyty wcielenie tego projektu. Oba instrumenty wykorzystują podobne, ale inaczej używane atrybuty strunowe i znając je wydawałoby się znakomicie, dopiero teraz za sprawą austriackich paczek udało mi się wycisnąć pełnię ich możliwości barwowych – w szczególności materiału pudła rezonansowego – uzupełnionych o dotąd ulatniającą się gdzieś w niebyt dawkę mikro-informacji o ich pracy. Dalsze dywagacje na temat jakości grania zestawu testowego moim daniem są zbędne, gdyż pisane na siłę, na dłuższą metę z pewnością byłyby męczące, dlatego pozostawiając wszystkich w mym uniesieniu emocjonalnym, pozwolę sobie zakończyć proces przelewania doznań właśnie w tym fantastycznym momencie.
Nie wiem jak długo w mej pamięci pozostaną kolumny z Austrii, ale dla dobra budżetu domowego oby jak najkrócej – chyba, że los (czytaj małżonka) postanowi inaczej. To pierwszy raz jak moje mocno ugruntowane myśli na temat posiadanego zestawu audio przeszył promyk chęci zmiany ostatniej części układanki. Mocnym argumentem przeciw jest fakt zbyt małego dotychczasowego stałego pomieszczenia odsłuchowego i dla spokoju ducha nie targałem tych ponad sześćdziesięcio kilogramowych kloców na drugie piętro. A co jeśliby ze swoimi umiejętnościami trzymania basu na wodzy zmieściłyby się w mojej ośmiobocznej wieży – co po postawieniu na podłodze bez kolców niezobowiązująco sugerował, zajmujący się prezentacjami pracownik dystrybutora. Nie wiem i na razie nie będę tego sprawdzał, gdyż nazywając to imieniu – po prostu się boję. Pewnie będę żałował, ponieważ bogactwo informacji, szybkość reakcji na impuls, mocne osadzenie w dolnych rejestrach bez nawet najmniejszych oznak zlewania się dźwięku są tym, czego oczekuję od dobrze skonstruowanych, idealnie zestrojonych i wpisujących się w moją estetykę brzmienia kolumn. Jeśli komukolwiek w myśli choćby iskrzył pomysł zakosztowania podobnych posiadających na swoim pokładzie 15-to calowe głośniki konstrukcji, nawet przez moment nie powinien odkładać tej przygody na nigdy nienadchodzące później. Jeśli zestaw, z którym mają zagrać nosi znamiona wyrafinowania, może okazać się to strzałem w dożywotnią dziesiątkę. Wszelkie próby natury „posłucham i oddam”, naprawdę będą groźnie w skutkach, fundując nam bagaż niespełnionych marzeń. Ja właśnie zacząłem dźwigać owo brzemię.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 95 000 PLN
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 28 Hz (-6 dB) – 40 kHz (-3 dB)
Skuteczność: 91 dB (2,83 V/1 m)
Impedancja nominalna: 8 Ω
Wymiary (WxSxG): 1200 mm x 500 mm x 350 mm
Waga: 65 kg/sztuka
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert WOODPECKER
ramię: SME M29R
wkładka: Dynavector DV-20X2
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA