1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Lifestyle
  6. >
  7. 3 Wieczór z Czarną płytą w Studio U22

3 Wieczór z Czarną płytą w Studio U22

W ostatni czwartek odbyło się trzecie spotkanie z cyklu „Wieczór z Czarną Płytą” w warszawskim Studiu U22. Po rozmarzonym „epitafium” Pink Floyd („The Endless River”) i nad wyraz eklektycznej składance Davida Bowie („Nothing Has Changed”) przyszła pora na kolejną legendę – Led Zeppelin i ich czwarty, na nowo zremasterowany przez Roberta Planta album o wszystko mówiącym tytule „IV”.

Zauważalnie ostrzejszy, bardziej zadziorny repertuar idealnie wpasował się w planowe, oraz zupełnie spontaniczne – wymuszone względami technicznymi (o czym za chwilę) zmiany w systemie. Do tych pierwszych – planowych, z pewnością można zaliczyć zmianę gramofonu i phonostage’a na duet Transrotor Fat Bob S z ramieniem Jelco (TR 800-S) uzbrojonym we wkładkę ZYX R50 Bloom, oraz phonostage Phasemation EA-200. Natomiast tych drugich – nieprzewidzianych, jak to zwykle bywa nikt przewidzieć nie zdołał. Wstępnie zrekonfigurowany system grał w celu osiągnięcia oczekiwanej synergii praktycznie od wczesnych godzin popołudniowych, jednak pech chciał, że dosłownie na kilkanaście minut przed rozpoczęciem finalnego – oficjalnego odsłuchu zaczęły nękać go nad wyraz zaskakujące a przede wszystkim niepokojące objawy. W tempie wręcz lawinowym zaczęła spadać kontrola basu a ze wstęg do dźwięków zarejestrowanych na płycie dołączyło spektakularne „smażenie”. Szybka weryfikacja poprawności kabelkologii wykluczyła poluzowanie, bądź uszkodzenie przewodów. Podobne rezultaty przyniosła żonglerka źródłami i suma summarum cień podejrzenia padł na lampową amplifikację. Co prawda wstępnie pomierzone „prądy” nie odbiegały od normy, lecz pomiary pomiarami a całkowicie nieakceptowalne dźwięki dobiegające z głośników mówiły same za siebie. Chwila konsternacji, marsowe miny organizatorów, czoła zroszone kroplami potu i …  chwila, chwila. Z pewną, wcale niemałą, dozą niepewności i zwątpienia w tor został wpięty wzmacniacz A/V Denona (AVR-X1000) i voilà! Altery zagrały wreszcie czystą, pozbawioną wcześniejszych anomalii i artefaktów muzykę. Pomimo wcześniejszych, całkiem uzasadnionych obaw, że taki downgrade, ba przez samych zainteresowanych jednoznacznie rozpatrywany w kategoriach łapania się brzytwy przez tonącego, dla zgromadzonej nad wyraz licznie publiczności wcale nie nosił znamion profanacji a wręcz przeciwnie – przybliżał, uczłowieczał i w pozytywnym znaczeniu tegoż słowa odzierał z high-endowego zadęcia system mający być jedynie sposobem na obcowanie z muzyką a nie sensem samym w sobie. Dość baśni z mchu i paproci, opowieści o dwukrotnym przeczytaniu całego internetu, audiomistycyzmu i całych tych szamańskich wygibasów. Muzyka ma grać i już, a w czwartek zagrała, oj zagrała.

Hardrockowe, otwierające album „Black Dog” i „Rock and Roll” od razu ustawiły odpowiedni poziom energetyczności. Drajw, rytm i ta młodzieńcza – tak, tak trudno może w to uwierzyć, ale w 1971 r. panowie Page, Jones, Bonham i Plant byli na prawdę młodzi, spontaniczność udzieliły się również słuchaczom i już po chwili cała zgromadzona w Alejach Ujazdowskich publiczność mniej, lub bardziej żywiołowo podrygiwała niesiona na falach muzyki. Kulminacją był oczywiście ponadczasowy „Stairway to Heaven” a euforyczną atmosferę skutecznie podtrzymało losowanie ufundowanych przez Warner Music Poland nagród, którymi były płyty LP i CD. Co ciekawe a zarazem warte podkreślenia grono słuchaczy uczestniczących w czwartkowych spotkaniach stale się powiększa i to nie tylko poprzez nader sprawnie działającą pocztę pantoflową, lecz również dzięki odradzającej się wśród miłośników muzyki chęci zarażenia własną pasją bliższych i dalszych znajomych, a także i swoje małoletnie, bądź już wkraczające w dorosłe życie latorośle. Z jednej strony trudno się temu dziwić, bo czymże byłoby nasze życie bez muzyki, lecz patrząc na niezwykle konsumpcyjne podejście i upodobania do stratnych formatów dzisiejszej młodzieży nie jest to wcale ani tak oczywiste, ani tym bardziej powszechne. A tu proszę – możliwość nie tylko pooglądania i dotknięcia, lecz przede wszystkim posłuchania muzyki swoich rodziców z czarnej płyty, lamp (niestety nie tym razem) może w przyszłości zaprocentować powrotem do korzeni Hi-Fi, bądź przynajmniej ustawieniem progu jakościowego, przysłowiowego punktu odniesienia na właściwym poziomie. Podobnie mają się sprawy z częścią (jeszcze) nie „uanalogowionej” widowni. Na pytanie organizatora – Piotra Welca, czy w pierwszej kolejności mają być losowane płyty CD, czy LP wszyscy jednym głosem zażyczyli sobie LP a Ci, co wylosowali czarne krążki, lecz stosownego oprzyrządowania we własnych systemach jeszcze nie mieli naprędce zasięgali informacji od lepiej zorientowanych o koszt i sensowność nabycia jakiejś, nawet ekstremalnie budżetowej konstrukcji, żeby choćby namiastkę obecnego w U22 „klimatu” usłyszeć u siebie. Dyskusje prowadzone były w tzw. przerwach technologicznych – związanych z oczywistą koniecznością zmiany strony/płyty a po zakończonej prezentacji również w kuluarach przy lampce wybornego wina i przekąskach do późnych godzin nocnych. Nie zapomniano również o wciąż nienasyconych wyznawcach czarnej płyty i w czasie, gdy oficjalna część spotkania dobiegła końca na talerzu Fat Boba położono „Lullaby And… The Ceaseless Roar” Roberta Planta. Czyż można sobie wymarzyć lepsze zakończenie czwartkowego wieczoru będącego niejako preludium do nadchodzącego weekendu?

Serdecznie dziękując ekipie U22 za zaproszenie z niecierpliwością czekamy na przyszłoroczne spotkania. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Pobierz jako PDF