Opinia 1
Z pewnością nie raz i nie dwa słyszeliście złowrogie zapowiedzi osobników obcujących z muzyką na bazie plików, że format CD nawet nie tyle umiera, co dawno umarł i jeśli jeszcze na rynku jest coś w ofercie, to tylko z racji wyprzedaży magazynowych resztek. Na szczęście są to tak zwane pobożne życzenia, gdyż wielu producentów widząc jeszcze sporo problemów jakościowych muzyki słuchanej na bazie streamu, nawet mając coś z tej strony barykady cały czas nie porzuca poczciwego, przez lata dopracowanego do granic jakościowych możliwości formatu CD. Przykłady takiego podejścia do tematu można by bez końca mnożyć, bowiem uprawia to cała high end-owa elita. A uprawia dlatego, gdyż wie, że jeśli nie zlekceważy się tematu podczas powoływania do życia źródła płyt kompaktowych, pliki zawsze będą krok za nim. I żeby nie wiadomo jak zaklinać rzeczywistość, na przysłowiowym pudle zwycięzców zaraz po formacie analogowym w postaci płyty winylowej, jest odtwarzacz CD, a dopiero po nim pliki. Owszem, zawsze znajdzie się jakiś rodzynek z ostatniej pozycji na pudle mogący powalczyć w tym temacie, ale na bazie moich doświadczeń wiem, iż to jedynie pojedyncze przypadki potwierdzające wspomnianą regułę. Czy to oznacza, że jeśli chcemy pozostać w sferze bardzo dobrze odtwarzanych srebrnych krążków, jesteśmy skazani na kredyty hipoteczne pozwalające zorganizować środki na konstrukcje ze szczytów kompaktowego Olimpu? Ależ nic z tych rzeczy, gdyż mimo wspomnianego odtrąbienia przez niektórych śmierci formatu CD, świetne konstrukcje znajdziemy dosłownie na każdym pułapie cenowym z segmentem dla statystycznego Kowalskiego włącznie. A pierwszym z brzegu może być opiniowany dziś, nie najtańszy, ale też nie kosztujący oczu z głowy, dostarczony przez łódzki Audiofast, pochodzący ze Stanów Zjednoczonych zestaw w postaci transportu CD/SACD i przetwornika cyfrowo-analogowego marki Bricasti o symbolach M19 & M11.
Jak prezentują się nasi bohaterowie? Jak widać, producent zastosował unifikację obudów. Zabieg stosunkowo częsty, gdyż z jednej strony zachowujący taki sam wygląd komponentów w teorii mających ze sobą współpracować z często oczekiwanym przez klientów efektem spójności wyglądu, zaś z drugiej to zawsze jest oszczędność w postaci minimalizacji ilości odmiennych podzespołów, które potem chcąc utrzymać płynność produkcji trzeba kosztownie magazynować. Najważniejszą obok unifikacji jednak sprawą jest zaprojektowanie udanej wizualnie obudowy. A te w moim mniemaniu są bardzo przyjazne wzrokowo, gdyż to zawsze sprawdzające się połączenie odcieniu jasnej szarości górnych, wyposażonych w dwa bloki otworów wentylacyjnych górnych połaci z czernią bocznych ścianek oraz wykonanych z grubego płata aluminium frontów. A gdy do tego dodam, że obudowa nie jest jakoś specjalnie wysoka, okaże się, że oprócz udanego zderzenia kolorów, korpusy Bricasti są także zgrabne gabarytowo. Jak wygląda ich wyposażenie manualno-przyłączeniowe? To naturalnie zależy od zakresu działania. Awers transportu CD/SACD podzielono na dwie sekcje. Na lewej widać mieniący się błękitem wyświetlacz, na jego prawej flance sporej średnicy szarą gałkę pozwalającą zmienić numer słuchanego utworu, a pod nimi serię eliptycznych guzików funkcyjnych, zaś na prawej szufladę napędu oraz całkiem z prawej strony okrągły włącznik inicjujący pracę urządzenia wraz z diodą informacyjną o jego stanie. Rewers transportu może się pochwalić trzema rodzajami wyjść sygnału cyfrowego (I2S/DSD, SPDIF, AES/EBU), 2 trigger-ami do spięcia całego systemu w jeden sterowany całościowo układ komponentów oraz zintegrowany w głównym włącznikiem terminal prądowy IEC. Oczywiście będąc uniwersalnym źródłem Bricasti M19 umożliwia odczyt płyt CD i SACD, a w jego sterowaniu pomaga dołączany w komplecie pilot zdalnego sterowania. Jeśli rozprawiamy o przetworniku, w centralnej, lekko zagłębionej w stosunku do bocznych parceli, części frontu został umieszczony pełniący nieco inne funkcje niż transport, zestaw wyświetlacza, gałki i przycisków oraz na prawej stronie identyczny do czytnika płyt włącznik. Kwestie przyłączeniowe natomiast realizuje bateria wejść cyfrowych (LAN, I2S, USB, TOSLINK, AES/EBU, SPDIF, trigger spinający funkcyjnie DAC-a z reszta systemu, wyjścia analogowe XLR oraz RCA i naturalnie pozwalający przyjąć energię elektryczną zestaw włącznika i gniazda zasilania IEC. Wspominając o jego możliwościach odkodowania sygnału cyfrowego porty USB/ETHERNET ogarniają sygnał 44.1 kHz – 384 kHz, DSD 256X Natywne, DoP, wejście SPDIF pracuje w zakresie 44.1 kHz – 192 kHz, DSD 128 i DoP, natomiast TOSLINK radzi sobie od 44.1 kHz – 96 kHz. Wieńcząc opis obydwu komponentów dodam, że przetwornik podobnie do transportu jest wyposażony w pilot zdalnego sterowania.
Co wynikło z testowego mariażu amerykańskiego źródła z moim systemem? Nie powiem, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. A dlatego, że zestaw zapewnił muzyce dobrą podstawę niskich rejestrów, otwartą, nienachalnie, acz wyczuwalnie lekko doświetloną w wyższym zakresie średnicę i zapewniające odpowiednią ilość detali, ale czuwające nad efektem nadinterpretacji przez wspomniane wzmocnienie centrum pasma, minimalnie stonowane najwyższe rejestry. Efekt współpracy wszystkich podzakresów był taki, że dostałem mocne uderzenie żywym, otwartym, ale zarazem nienachalnym dźwiękiem, co zapewniało najważniejsze dla mnie składowe słuchanej muzyki, czyli szybkość narastania sygnału, przez to radość i nieprzewidywalność prezentacji. A na samym początku nie było to takie oczywiste. O co chodzi? Nie będę owijał w bawełnę, tylko wspomnę, iż aplikując testowane źródło w mój tor bałem się zbytniego spokoju. To niestety w dobie krzykliwości sporej grupy konstrukcji w imię pozornego serwowania ilości informacji finalnie będąc zniekształceniami bardzo częste praktyki producentów. Aby się zabezpieczyć, wolą zaproponować coś nadmiernie stonowanego, aby w przypadku trafienia na krzykliwą resztę układanki na samym starcie wypaść, jeśli nie idealnie, to przynajmniej bezpiecznie, by w perspektywie dodatkowego strojenia okablowaniem okazać się urządzeniem z potencjałem. Na szczęście Jankesi nie poszli tą drogą, tylko postawili na rozmach i dobrze rozumianą nieobliczalność, dzięki czemu przez cały okres testu miałem dużo frajdy ze słuchania dosłownie każdego jej rodzaju.
Mocny rock z repertuaru Black Sabbath w postaci płyty „Vol. 4” bez problemu pokazywał prawdziwe „ja” tej formacji. Raz w pozytywnym tego słowa znaczeniu masakrował moje zmysły ostrymi kawałkami z pełnym pakietem zawartej w nich agresji z podobną prezentacją wokalizy włącznie, by za moment w balladzie „Changes” zaczarować moje wnętrze – na tle zwyczajowego krzyku – niekojarzoną z Ozzy-m płynnością zaśpiewanego tekstu, który wspierał hipnotyzujący motyw w zamyśle mający być zagranym przez sekcję smyczków, jednak finalnie podczas sesji nagraniowej po decyzji zespołu zrealizowany przez syntezatory. Spróbujcie wczuć się w ten kawałek, a zrozumienie, o co mi chodzi. Ja przy nim wręcz odlatuję. Jest na tyle mistyczny i głęboko poruszający, że mimo woli podkręcam gałkę głośności do granic wytrzymałości zmysłu słuchu, a mimo to cały czas sprawia mi to przyjemność. Po co wspominam obie twarze tego krążka? Chodzi oczywiście o pokazanie, że wspominane na samym początku lekkie doświetlenie średnicy nie wywołało żadnych reperkusji sonicznych w postaci krzykliwości lub jakiegokolwiek szkodliwych rozjaśnień. Specjalnie wziąłem na tapet tę muzykę, gdyż ona będąc średnio zrealizowana nie wybacza nadmiernego majstrowania przy ożywianiu średnicy i tutaj pokazała palcem, że amerykańskie źródło wyszło ze starcia z przysłowiową tarczą.
A czy duet Bricasti dał radę zaspokoić wymagania bardzo czułej na zbytnią otwartość centrum pasma muzyki jazzowej? W tym przypadku włożyłem do transportu ciężki do dobrego odtworzenia materiał Leszka Możdżera i jego interpretację muzyki filmowej „Kaczmarek by Możdżer”. Dlaczego ciężki? Po pierwsze zestaw musi oddać dostojność fortepianu, po drugie swobodę prezentacji w górnych partiach, a po trzecie dźwięczność w pojedynczych akordów w pełnym zakresie częstotliwościowym. I gdy pierwsze dwie cechy bez problemu przed puszczeniem tej płyty byłem w stanie sobie wyobrazić, to nieco obawiałem się o przywołaną dźwięczność, a dokładnie mówiąc zbytnie, będące cechą zestawu doświetlenie przekazu, a przez to odchudzenie zawieszonych w eterze pojedynczych nut. Jak zatem wypadła ta próba? Do końca nie wiem, jak Amerykanie to zrobili, ale nie odczułem problemu w stylu utraty esencjonalności muzyki, tylko jakby lżejsze podanie, które nie zaburzyło jej wielobarwności. Zjawiskowo płynęła, dzięki czemu podobnie do odtworzeń z mojego pełnego zestawu przez cały czas mnie czarowała. I uderzyła niskimi akordami, i otuliła zjawiskową średnicą, i pobudziła zmysły rozwibrowaniem najwyższych zakresów, co już od drugiego utworu – pierwszy był pewnego rodzaju akomodacją słuchu do zastanej sytuacji – pozwoliło zatracić się w niej bez granic. Byłem tym faktem pozytywnie zaskoczony, bo z racji wspominanej trudności pokazania zawartej w niej intymności nieczęsto ją wykorzystuję, gdy tymczasem zestaw zza wielkiej wody przypomniał mi, jak głęboko potrafi dotknąć mej duszy.
Komu poleciłbym tytułowe dzielone źródło CD? Naturalnie w pierwszej kolejności wszystkim zainteresowanym słuchaniem muzyki. Dla nich pliki, jeśli nawet nie grają gorzej, niestety z braku manualnej celebry są jakby bezduszne. Ale to nie jedyna grupa, której zalecałbym osobistą próbę z zestawem Bricasti. Piję oczywiście do sfrustrowanych piewców streamowania, którzy konfiguracyjnie „boksując” się z materią przez dłuższy czas nie są w stanie osiągnąć przyzwoitego dźwięku. Jak wspominałem we wstępniaku, dobre CD zazwyczaj zagra lepiej od plików przy takich samych nakładach finansowych o większej łatwości zestawienia systemu na bazie poczciwego kompaktu nie wspominając. Wystarczą dobre chęci, aby się o tym przekonać. Jaki będzie tego finał, nie mam pojęcia. Jeśli jednak z prozaicznej przyczyny, znaczy się lenistwa lenistwo i związanym z nim brakiem chęci manualnego obsługiwania procesu doboru repertuaru coś nie zaiskrzy, przynajmniej przekonają się, na jakim etapie jakości są ze swoimi plikograjami. Z moich doświadczeń wynika, że niestety zazwyczaj daleko za kompaktem. A po tym teście wiem, że będzie to spora grupa.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Commander
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC, ZenSati Angel
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna: Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne: Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon: SME 60
– wkładka: My Sonic Lab Signature Diamond
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty: Omicron Luxury Clamp
– przyrząd do centrowania płyty: DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy: Studer A80
Opinia 2
O ile w dużym uproszczeniu i z przymrużeniem oka wzajemne relacje pomiędzy audiofilami i reprezentantami branży pro-audio przypominają nieco sąsiedzkie przepychanki Kargula z Pawlakiem, o tyle już sami wytwórcy dóbr wszelakich obu grupom dedykowanych nie tylko ewentualnych animozji nie podsycają, co traktując wszystkich tak samo serio potrafią pokazać i udowodnić, że cel w obu przypadkach jest ten sam a jest nim nic innego, jak tylko wierność oryginałowi, czyli reprodukcji muzyki „na żywo”. Tym samym, przy odrobinie szczęścia istnieje cień szansy by tak w procesie realizacji, jak i finalnego – domowego odsłuchu korzystać z urządzeń pochodzących z jednej „stajni” a więc niejako na własne potrzeby połączyć oba ww. światy. Z grona marek mających w swych katalogach zarówno produkty audiofilskie, jak i profesjonalne wystarczy tylko wspomnieć np. Amphiona, Brystona, Dynaudio, Focala, czy też sprawcę dzisiejszego zamieszania, czyli amerykańską manufakturę Bricasti Design. Jednak, żeby jeszcze nieco podnieść temperaturę w ramach niniejszego testu skupimy się nie tylko na reprezentancie wszechobecnych DAC-ów, lecz również nad wyraz namacalnie zadającym kłam twierdzeniom o śmierci srebrnych krążków transporcie CD/SACD. Panie i Panowie oto sygnowane przez Bricasti Design transport M19 oraz przetwornik cyfrowo-analogowy M11 Series II R2R w pełnej krasie.
Jak powyższe zdjęcia obrazują tytułowy duet prezentuje się niezwykle atrakcyjnie, gdyż nie dość, że nader udanie łączy srebrzystość korpusów z satynową czernią frontów, to jeszcze dyskretnie odchodzi od oklepanej prostopadłości. Każde z urządzeń jest bowiem uroczo taliowane a ściany przednie zamiast monolitycznych, płaskich płatów bądź to ukształtowano w delikatną falę jak ma to miejsce w przypadku M19-ki, bądź wypchnięto boczne połacie, by w tak powstałej wnęce umieścić centrum sterowania (M11). Jak łatwo zauważyć zarówno transport, jak i przetwornik mogą pochwalić się szalenie czytelnymi dużymi, kolorowymi wyświetlaczami oraz wzbogaconymi o wielofunkcyjne gałki zestawami przycisków funkcyjno-nawigacyjnych. Co ciekawe ich układ nie został zunifikowany, więc ustawiając jedno na drugim nie uzyskamy efektu pełnej, symetrycznej koherencji. Jak się jednak okazuje w tej pozornej niefrasobliwości jest głębszy sens, gdyż operując ww. gałkami nie ma obawy, że zmieniając utwór w CD nieopatrznie przełączymy wejście w DAC-u. Podobnie jest z plecami Amerykanów, gdyż transport dysponuje, pomijając gniazdo sieciowe, jedynie wyjściami cyfrowymi w postaci terminala Ethernet (I2S), koaksjalnego i AES/EBU oraz przelotką triggera a z kolei DAC ma do zaoferowania zdecydowanie szerszy wachlarz przyłączy. Patrząc od lewej do dyspozycji otrzymujemy komplet wyjść analogowych w standardzie RCA i XLR (bliźniaczy zestaw okupuje przeciwległą flankę), zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające, przycisk bezpiecznika, gniazdo triggera, wejścia Ethernet, USB, Toslink, koaksjalne, I2S, AES/EBU i BNC, więc jest w czym wybierać. Jeśli miałbym się do czegoś w tym momencie przyczepić to byłoby to zbyt bliskie sąsiedztwo gniazd zasilających i włączników, gdyż przy stosowaniu przewodów zasilających z „klasycznymi” – okrągłymi i masywnymi wtykami w stylu 50-ek Furutcha dostęp do przełączników jest na tyle problematyczny, że dobrze mieć na podorędziu przedstawicielkę płci pięknej z odpowiednio długimi „szponami”.
Oba urządzenia wyposażono w zgrabne piloty i uzbrojono w specjalnie dla nich zaprojektowane stopy antywibracyjne. Od strony technicznej w obu komponentach z wielką troską potraktowano sekcje zasilania bazując na solidnych, klasycznych toroidach. Ponadto w transporcie sięgnięto po napęd SACD/CD Sound United D&M a w przetworniku, na co z resztą wskazuje jego oznaczenie zamiast którejś z popularnych kości natrafimy na autorski układ R2R.
A jak tytułowy duet gra? Z jednej strony niejednoznacznie a z drugiej … spodziewanie, bowiem warto mieć świadomość jego studyjnego rodowodu. Mamy bowiem do czynienia z niezwykłą liniowością przekazu, lecz bez studyjnej antyseptyczności, czyli dostajemy potężną porcję muzyki a nie bezlik niekoniecznie ze sobą powiązanych dźwięków, z których nasz umysł rozpaczliwie próbować będzie ulepić jakąś znośną całość. Co ciekawe prawdomówność i rzetelność w trzymaniu się faktów nie powoduje bezlitosności różnicowania przekazu i to nie tylko na dobrze zrealizowanych krążkach, lecz i takich, które najdelikatniej rzecz ujmując można byłoby określić mianem „produkcji garażowych”. Oczywiście perełki w stylu „Tomba sonora” w wykonaniu Stemmeklang i Kristin Bolstad, czy też „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena porażają realizmem i głębią sceny, gdyż ta wbrew pozorom aby być namacalną wcale nie musi być wypychana do przodu, i w tym wypadku nie jest, podobnie z resztą jak i przesadnego dosaturowania u Amerykanów nie uświadczymy. Jest akuratnie, prawdziwie, więc bez dopalenia czy dosłodzenia, ale też i bez smagania sybilantami. I w tym momencie dochodzimy do nagrań, które zazwyczaj właśnie przez ułomności realizacyjne zalegają zakamarki audiofilskich regałów i z tygodnia na tydzień obrastają coraz grubszą warstwą kurzu, czyli umownie nazwijmy je „niegodnymi” audiofilskich maszynerii. Tymczasem nawet sięgając po „Giants & Monsters” Helloween może nie doświadczymy iście trójwymiarowej holografii, ale po pierwsze scena będzie miała co najmniej dwa-trzy plany a po drugie i poniekąd najważniejsze blachy wreszcie przestaną brzmieć jakby ktoś je sklecił z kapsli po mleku (kiedyś mleko sprzedawano w szklanych butelkach z kapslami z grubej folii aluminiowej) i pokażą coś na kształt rozdzielczości. Znaczy się krążek zabrzmi co najmniej akceptowalnie, a to nie lada sukces. Cuda? Nic z tych rzeczy, po prostu Bricasti potrafią przebić się przez warstwę rdzy, garażowego brudu i patyny, by dotrzeć do źródła prawdy i pokazać poszczególne partie instrumentalne takimi jakimi one rzeczywiście są. Dlatego też bez większych obaw oprócz długowłosych szarpidrutów podczas testów M19 z M11 pozwalałem sobie sięgać po takie pozycje jak pulsujące orientalnymi rytmami „٣ (Trois)” Acid Arab, gdzie pozorna monotonia jest właśnie wyłącznie domeną pozorów, przez które jeśli tylko będziemy w stanie się przebić dotrzemy do fantastycznego bogactwa dźwięków i nieoczywistych melodii rozbrzmiewających wokół nas a nie tylko dobiegających z głośników. A właśnie, Bricasti doskonale radzą sobie z odrywaniem dźwięków od kolumn, więc jeśli tylko nagranie samo z siebie nie klei się do membran, to możemy mieć pewność, że swoboda z jaką opuści drajwery przynajmniej początkowo będzie dla nas sporym zaskoczeniem. Przy elektronice w stylu ww. Acid Arab, czy też tej serwowanej przez Ganja White Night na np. „Sprouted” da się zauważyć, iż amerykański duet stawia kontrolę oraz zróżnicowanie najniższych składowych ponad nieskrępowanie ich wolumenu, czy też iście infradźwiękowe zejścia. Dlatego też warto skierować na niego uwagę w systemach, gdzie basu jest na granicy dobrego smaku, bądź też jego jakość i kontrola wymagają pewnych działań naprawczych. Wystarczy tylko wyjść z niego (duetu) porządnymi XLR-ami i poprawa powinna być bezdyskusyjna.
W ramach podsumowania do tematu dzisiejszych bohaterów pozwolę sobie podejść nieco niekonwencjonalnie, bowiem poszukiwaczom kompletnego cyfrowego źródła rekomendowałbym najpierw testy/zakup przetwornika Bricasti Design M11 Series II R2R a dopiero po oswojeniu się z jego wspomnianą liniowością i prawdomównością sięgnięcie po transport M19. Czemu tak a nie na odwrót? Cóż niby powinno zaczynać się od samego początku – miejsca narodzin sygnału, ale śmiem twierdzić, że w tym konkretnym przypadku możliwość własnousznej weryfikacji możliwości i transparentności amerykańskiego przetwornika da okazję potencjalnym nabywcom do zdobycia potrzebnego bagażu doświadczeń by w drugiej turze docenić równie onieśmielające wyrafinowanie napędu. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by wziąć na testy i po nich zostawić, pełen set i nie zaprzątać sobie głowy stopniowaniem przyjemności, jednak decyzję pozostawię Państwu już na sam koniec sugerując jedynie zadbanie o odpowiednio wysokiej próby okablowanie tak sygnałowe, jak i zasilające, gdyż w całej swej prawdomówności i szczerości Bricasti nie mają w zwyczaju ukrywać poczynionych ich kosztem oszczędności.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance + zwory ZenSati Angel
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1; WK Audio TheRed XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRed Speakers mkII + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Furutech Evolution II Power; Furutech Nanoflux Power NCF; 2 x WK Audio TheRed Power
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + WK Audio TheRed Power
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Bricasti Design
Ceny
Bricasti Design M19: 50 430 PLN
Bricasti Design M11: 63 040 PLN; opcja Roon Ready + 5040 PLN; opcja I2S + 2 520 PLN
Dane techniczne
Bricasti Design M19
Wyjścia cyfrowe/; XLR: AES/EBU; SPDIF (Opcjonalnie coax lub BNC); I2S (RJ45)
Częstotliwość próbkowania: 44,1 kHz lub DSD 64fs Native
Pobór mocy: 15 W
Wymiary (S x G x W): 43.2 x 31.7 x 11.4 cm
Waga: 9 kg
Bricasti Design M11
Wejścia cyfrowe: AES/EBU 24, BNC, Coax, Optyczne, USB
Max. częstotliwości próbkowania: 192 kHz (AES, SPDIF); 96 kHz (Toslink); PCM 384 kHz, DSD256 natywne lub DoP (USB); 384 kHz PCM, DSD128 natywnie oraz DoP (opcjonalnie Ethernet)
Jitter: 8 ps przy 48 kHz / 6 ps przy 96 kHz
Wyjścia analogowe: para XLR; para RCA
Impedancja wyjściowa: 40 Ω
Poziom wyjściowy: +13,5 dBm lub +10 dBm (przełączane wewnętrznie)
Konwersja D/A: 20-bitowa, typu drabinkowego
Pasmo przenoszenia (@44,1 kHz): 10 Hz – 20 kHz, +0 dB / –0,2 dB
Zakres dynamiki: >120 dB (ważone krzywą A)
THD+N (@1 kHz): 0,0020% przy 0 dBFS
Pobór mocy: 28 W (6 W w trybie czuwania)
Wymiary (S x G x W): 43,18 × 30,48 × 11,43 cm
Waga: 6,80 kg