1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Abyssound ASA-1600

Abyssound ASA-1600

Opinia 1

Po cenowych szaleństwach przedstawicieli zamorskiego High Endu najwyższy czas zejść na ziemię i organoleptycznie sprawdzić, cóż dzieje się na naszym, własnym podwórku. W końcu nie raz i nie dwa udowadnialiśmy na łamach SoundRebels, że rodzimi producenci nie mają najmniejszych powodów do kompleksów a w przeważającej wręcz większości śmiało mogą konkurować z droższymi od swoich wyrobów konstrukcjami. Za przykład niech posłużą fenomenalne przewody zasilające Verictum Demiurg, przedwzmacniacz gramofonowy RCM THERIAA, czy popularność poza granicami naszego kraju takich marek jak Albedo, czy Gigawatt. Nie chcąc jednak zbyt daleko odchodzić od ostatnio przez nas poruszanej tematyki a wręcz wcale się z jej głównego nurtu nie ruszając na warsztat wzięliśmy debiutujący na zeszłorocznej monachijskiej wystawie a następnie dość pobieżnie odsłuchany podczas wrocławskiego Audiofila wzmacniacz zintegrowany ASA-1600 produkcji Abyssounda.

Patrząc na aparycję ASA-1600 trudno dostrzec w nim cechy charakterystyczne i co istotne obecne u wcześniej przez nas recenzowanych (wszystkich) przedstawicieli krakowskiego gatunku. Zamiast surowych, wykonanych z masywnych, szczotkowanych aluminiowych płyt, jakie mogliśmy oglądać w przedwzmacniaczu ASP-1000, „małej” końcówce ASX-1000, jej  „topowej” siostrze ASX-2000, czy nawet phonostage’u ASV-1000 pojawiły się satynowe lakierowanie i akryl. Całe szczęście logo nie tylko pozostało bez zmian, ale i doczekało się, wreszcie krwistoczerwonej iluminacji. Oczywiście wspomniany logotyp, jak i centralnie umieszczony zielony wyświetlacz wraz z czterema przyciskami funkcyjno – nawigacyjnymi znalazły się na zajmującym środek frontu plastrze czarnego akrylu, za to włącznik i gniazdo słuchawkowe na lewym a pokrętło głośności na prawym płacie aluminium. W popielatym malowaniu efekt jest mocno industrialny, ale prezentowane m.in. na monachijskim High Endzie „weselsze” wersje kolorystyczne nader umiejętnie ocieplają wizerunek wzmacniacza. Nie sposób mu jednak odmówić oryginalności co wcale nie jest dziełem przypadku a stojącego za projektem plastycznym Pana Michała Maciukiewicza – projektanta z wydziału form przemysłowych krakowskiej ASP.
W jawnej opozycji do stonowanego frontu stoi natomiast ściana tylna wzmacniacza, gdzie pomiędzy zajmującymi skraje pojedynczymi, lecz niezwykle solidnymi i nieco przypominającymi Furutechy gniazdami głośnikowymi szczęśliwym nabywcom postanowiono nie żałować praktycznie niczego. Oprócz wejść analogowych pod postacią pięciu par RCA i jednej XLR całkiem zgrabnie wygospodarowano miejsce na rozbudowaną (Coax, Optical, BNC, AES/EBU i USB) sekcję interfejsów cyfrowych oraz … i tu powinny odezwać się przykuwające uwagę werble … w pełni funkcjonalny przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC. Oczywiście nie zabrakło nie tylko zacisku uziemiającego, lecz również stosownych przełączników DIP. Odpada zatem wątpliwa przyjemność rozkręcania wzmacniacza przy każdorazowej zmianie wkładki. W ramach zapewnienia bezproblemowej pracy w najprzeróżniejszych warunkach pomyślano również o możliwości przerwania pętli masy stosownym hebelkiem i oczywistym gnieździe zasilania zintegrowanym z włącznikiem głównym.
W nad wyraz przyjaznym a przy tym logicznie rozplanowanym i czytelnym menu warto zwrócić uwagę na możliwość indywidualnego dla każdego z wejść ustawienia nie tylko poziomu początkowego m.in. stałego – przydatnego przy integracji z systemem kina domowego, bądź np. ostatnio używanego, lecz również maksymalnego – zabezpieczającego nasz drogocenny system przed nieraz nieprzewidywalnym i irracjonalnym zachowaniem choćby chwilowych posiadaczy pilota. Funkcja blokady maksymalnej głośności dostępna jest również dla wyjścia słuchawkowego. Za pełnię rozpusty uznać można precyzję regulacji jaskrawości wyświetlacza, gdyż zamiast zwyczajowych dwóch, góra trzech do dyspozycji otrzymujemy bowiem ich … osiem: 5%, 25%, 35%, 50%, 65%, 75%, 85%, 100%.
Wewnątrz jest równie ciekawie. Sekcja przedwzmacniacza jest zbalansowana i wykorzystuje układy sygnowane przez THAT a za regulację głośności odpowiadają dwa układy MAS6116. Stopień wyjściowy zbudowano w układzie dual mono i oparto na trzech parach (na kanał) bipolarnych tranzystorów SANKEN: 2SA1295 oraz 2SC3264, o których komfort elektryczny dba bateria kondensatorów Nippon Chemi-con o łącznej pojemności 80 000 µF i wykonany na zamówienie 830 VA transformator z zalewanymi uzwojeniami i trafem dopieszczony specjalnym ekranowaniem. Sercem zbalansowanego DACa jest układ AK4399 a jako odbiornik S/PDIF wykorzystano AK4118 współpracujący z kontrolerem USB CM6631A. Powyższy zestaw z powodzeniem jest w stanie poradzić sobie z sygnałami do 24 bit / 192 kHz, co jak na wbudowane na stałe moduły nie wydaje się powodem do narzekania. Miłośnicy jeszcze gęstszych formatów PCM i DSD i tak albo już mają swoje ulubione przetworniki, albo są w trakcie ich (kolejnej?) zmiany. W dość dużym uproszczeniu można tez powiedzieć, że dawcą organów do sekcji phonostage’a był ASV-1000, jednak ze względu na oczywiste ograniczenia przestrzenne całość zasilania została przeskalowana.

Choć 1600-kę od poprzednio przez nas recenzowanej Nu-Visty dzieli sporo i to nie tylko patrząc na cenę, lecz i, a może nawet przede wszystkim na pozycję w firmowej hierarchii  -800-ka stanowi top oferty Musical Fidelity a ASA-1600 otwiera zakładkę z amplifikacją Abyssounda, to pewną funkcjonalność mają wspólną. Chodzi o budzenie się do życia. Otóż krakowska integra potrzebuję na wstępną weryfikację stanu swoich obwodów około 30 sekund i blisko piętnastu minut, by osiągnąć pełnię zdolności sonicznych. Prosiłbym jednak przynajmniej drugi z ww. parametrów traktować z lekkim przymrużeniem oka i jeśli naprawdę zależy nam na tym, by od pierwszych taktów krytycznego odsłuchu cieszyć się pełnym dźwiękiem lepiej powyższy kwadrans pomnożyć przez trzy a jeszcze lepiej cztery. Oczywiście można rzucać się jak szczerbaty na suchary nawet na kompletnie zimny wzmacniacz, tylko potem proszę nie mieć do nikogo, oprócz siebie, pretensji, że nie usłyszeliśmy tego, co tak na prawdę usłyszeć powinniśmy. W zamian za to dostaniemy nieco zbyt matowy i niezbyt rozdzielczy dźwięk jak na oczekiwania związane z urządzeniem za bądź co bądź niemalże dwadzieścia tysięcy. Wystarczy jednak po włączeniu Abyssa wrzucić dowolny krążek do odtwarzacza, bądź wybrać pierwsze z brzegu radio internetowe / playlistę i zająć się na dłuższą chwilę domowa krzątaniną. Kiedy bowiem wreszcie zasiądziemy w ulubionym fotelu a z głośników popłyną znajome nuty okaże się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po pierwsze owa matowość niczym szara poczwarka przeobrazi się w kremowo-pastelowego motyla a brak rozdzielczości ewoluuje do pewnego, umówmy się, że całkiem akceptowalnego może nie wycofania, co budowania sceny metr, czy półtora za linią kolumn. Nie ukrywam, że przesiadka z Nu-Visty 800, czy Diablo 300 nad wyraz boleśnie uświadomi nam jakich różnic możemy się spodziewać za co najmniej trzykrotność tytułowego wzmacniacza, ale też pokaże, że mając za punkt wyjścia krakowską konstrukcję wcale nie tak łatwo wpaść w zachwyt nad po wielokroć droższymi konkurentami.
Przejdźmy jednak do konkretów. Na dość trudnym do zaszufladkowania, poprzez swoją eklektyczną zawartość, albumie „The Beat Of Love” Triloka Gurtu świetnie została oddana motoryczność i pulsujący rytm orientalnych melodii. Dodatkowo połączenie tradycyjnego instrumentarium z elektroniką i nieraz iście popowymi wtrąceniami sprawiało, iż z zupełnie niewymuszoną uwagą zaczynaliśmy śledzić poszczególne linie melodyczne i wyłapywać całkiem realistyczne odwzorowane różnice w barwie, charakterze poszczególnych źródeł pozornych. Tak jak już wspomniałem scena budowana jest, rozpoczyna się dość daleko za linia kolumn, więc nawet zwykle wyrywające się pierwszoplanowe wokale („Passing By”) tym razem usłyszymy z pewnego dystansu. Niejako automatycznie powyższy zabieg pociąga za sobą oczywiste skrócenie dystansu dzielącego muzyków. Od razu zaznaczę, że gradacja planów jak najbardziej występuje, jednak stawiając sprawę jasno do precyzji i oddechu znanego z końcówek integrze co nieco brakuje. In plus zaskakuje za to szerokość generowanej sceny, która z dziecinną łatwością wymyka się ramom zwyczajowo ustanawianym przez rozstaw kolumn, dzięki czemu duże składy orkiestrowo – wokalne nie cierpią z powodu braku przestrzeni i mogą całkiem swobodnie się ustawić. Dodając do tego pełna kontrolę nad nawet trudnymi do opanowania kolumnami można odważnie patrzeć w rzyszłość. Zacznijmy od klasyki, lecz nie takiej zamierzchłej a czegoś bardziej współczesnego i zarazem wymagającego nieco więcej skupienia niż przy „wiedeńskich walczykach”. Weźmy na ten przykład świetnie zrealizowaną, zainspirowaną znakami zodiaku i bajkami Ezopa „współczechę” autorstwa Magne Amdahla „Astrognosia & Aesop” w wykonaniu Norweskiej Orkiestry Radiowej. O dziwo dość umowna melodyjność repertuaru wcale nie stała na przeszkodzie Abyssowi w budowaniu gęstego i wciągającego spektaklu o zaskakującej potędze i motoryczności. Warto również odnotować, iż ASA-1600 nie faworyzując żadnego z podzakresów reprodukuje powierzony jej sygnał w sposób niezwykle liniowy i pozbawiony zbędnego efekciarstwa. Z jednej strony traci przez to w bezpośrednich i jak to zwykle bywa krótkotrwałych sparringach z innymi pretendentami do naszego portfela, lecz z drugiej  zapewnia niezaprzeczalnie procentujący w przyszłości spokój ducha związany z brakiem ryzyka znudzenia się,  bądź wręcz irytacji jakąś nazbyt wyeksponowaną, czy znacząco odstającą od reszty cechą.
Sporą wyrozumiałością Abyss wykazuje się również w stosunku do nie do końca referencyjnych nagrań. Szczególnie wdzięczni za tę cechę powinni być miłośnicy wszelakiej maści składanek i kompilacji „the best of” w stylu „Nothing Has Changed” Davida Bowiego, gdzie przynajmniej starsze nagrania nie ranią zbytnio uszu tracąc jedynie na rozdzielczości i głębi. Zachowują przy tym właściwy sobie ładunek emocjonalny gładko wpisując się w ideę większej całości. Słychać to szczególnie wyraźnie na phonostage’u, który dodatkowo dorzuca swoje trzy grosze i niejako kondensuje spektakl w obrębie średnicy opartej na liniowo prowadzonym basie i delikatnej górze. W ten sposób dokonuje również tonizacji nazbyt jazgotliwych, tańszych wkładek i wygładza szeleszczące blachy na starszych rockowych nagraniach. Odbiór ukierunkowany jest wtenczas na spektakl muzyczny jako całość z poszczególnymi źródłami pozornymi stanowiącymi jego składowe.
Przepinając się z wejść liniowych na DACa nadspodziewanie szybko doceniłem regulację wzmocnienia dla poszczególnych wejść, gdyż sekcja cyfrowa zagrała sporo ciszej od sygnału analogowego, co warto sobie już na wstępie skompensować w menu i zapomnieć o temacie. Po wyrównaniu poziomów jasnym staje się, że robimy krok w kierunku otwartości i rozdzielczości przy jednoczesnym utwardzeniu najniższych składowych i dalszemu dyscyplinowaniu średnicy. W konfrontacji z moim dyżurnym Ayonem spiętym z Abyssem po XLRach okazało się, że sekcja cyfrowa integry nieco odchudza dźwięk, wyżej aniżeli austriacki dyskofon sytuując środek ciężkości. Całe szczęście nawet nie zbliżamy się do granicy anoreksji i krzykliwości, co w pewnym stopniu zawdzięczamy jedynie akcentowaniu góry i jej przełomu ze średnicą a nie ordynarnemu wypchnięciu. Nie zostajemy przez to narażeni na ataki nazbyt ofensywnych sybilantów.
O ile DAC nieco przenosi równowagę tonalną ku górze a phonostage  z równie niewielką intensywnością desaturuje barwy i nasycenie środka o tyle wyjście słuchawkowe niejako rekompensuje powyższe „dodatki” kumulując w swym brzmieniu gęstość, nasycenie i drajw.

Z przysłowiową świecą szukać na rynku równie bogato wyposażonego wzmacniacza zintegrowanego jak Abyssound ASA-1600. Co prawda bez trudu znajdziemy konkurentów mogących pochwalić się na swym pokładzie podobnym, bądź czasem nawet oferującym szersze możliwości DAC-iem, za to na chwilę obecną żadna ze znanych mi integr nie oferuje w standardzie (bez dopłaty) równie zaawansowanej sekcji przedwzmacniacza gramofonowego. Jeśli zatem do pełni szczęścia wystarczy Wam obsługa sygnałów 24 bit / 192 kHz a za to coraz mocniej wsiąkacie w analog, to ASA-1600 wydaje się nad wyraz ciekawą propozycją. Nie dość, że wyciśnie z Waszej MM-ki to co najlepsze, to równie dobrze poradzi sobie po wymianie wkładki na bardziej zaawansowaną MC i to po kilku przełączeniach na ścianie tylnej. Bez rozkręcania, grzebania a najważniejsze bez żadnych dodatkowych kosztów. Słowem wzmacniacz na lata.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Gryphon Diablo 300; Musical Fidelity Nu-Vista 800;  Audionet DNA I
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– Słuchawki: Audio-Technica ATH-W1000Z & ATH-A2000Z
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 3 szt. Verictum Demiurg
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdybyśmy przyjrzeli się tematowi związanemu ze sposobem wejścia na rynek różnorodnych marek audio, z pewnością zauważylibyście, iż są co najwyżej trzy drogi. Pierwsza startując z wysokiego „C” oferuje maksimum swoich możliwości sonicznych, by w późniejszym okresie w odpowiedzi na popyt ze strony zainteresowanych, ale nie szastających banknotami NBP melomanów zaprojektować coś mniej wyrafinowanego. Druga zaczynając od podstaw i najprostszych rozwiązań – w zależności od reakcji wspomnianego rynku, w wytypowanym przez niego segmencie rozbudowuje swoją ofertę o coraz to bardziej zaawansowane, a co za tym idzie lepsze jakościowo produkty. Trzecia zaś, wbijając swoisty klin stawia na środek oczekiwań potencjalnych odbiorców i w odpowiedzi na potencjalne potrzeby, albo kieruje się ku niższym pułapom cenowym, albo osiągając mocną propozycję już dość swobodnie kreuje wyższe stany swojego portfolio. Dlaczego w ten sposób rozpocząłem dzisiejsze spotkanie? Ano dlatego, że właśnie od wydawałoby się dość ryzykownego wysokiego „C” (końcówka mocy ASX 2000) swoje podboje wymagającego, bo audiofilskiego rynku, rozpoczęła znana Wam z wcześniejszych spotkań testowych krakowska marka Abyssound. Krótki research dotychczasowych dokonań tego brandu pokazuje, że tytułowy produkt jest już czwartym w ofercie wspomnianej marki. I tak po bardzo ciekawych sonicznie, ale w stosunku do zagranicznej konkurencji stosunkowo niedrogich końcówkach mocy ASX 2000, ASX 1000, przedwzmacniaczu liniowym ASP 100 i phonostage’u ASV 1000 przyszedł czas na coś dla zwykłego Kowalskiego, czyli wzmacniacz zintegrowany ASA 1600 z wbudowanymi w standardzie przetwornikiem cyfrowo – analogowym, przedwzmacniaczem gramofonowym i słuchwkowym. Miło mi również poinformować, iż produkt do testu dostarczył sam producent.

Mimo, że temat około-gabarytowy dzisiejszego bohatera jest daleki od poziomu High Endu, to z pewnością nie można odmówić mu solidnego rozmiaru i wagi. To zaś ni mniej nie więcej oznacza, że przy sporej wysokości i głębokości – jest niewiele mniejszy od mojej końcówki mocy – nie znajdziemy w nim tak zwanego audiofilskiego powietrza, tylko w najlepszy możliwy dla pracy urządzenia sposób zaimplementowane poszczególne układy elektryczne z phonostagem i DAC-iem włącznie. Obudowę wzmacniacza pokryto nadającym mu wizualnej wykwintności czarnym wpadającym w szary na wzór faktury drobnego papieru ściernego matowym lakierem. Front za sprawą kolorystyki dobrze czytelnego nawet z dalekiej odległości wyświetlacza może wzbudzać lekkie pobudzenie emocjonalne, gdyż logo marki mieni się ciemną czerwienią, a informacje o stanie urządzenia żywą, wpadającą w niebieski zielenią. Ale proszę o spokój, to nawet dla marudnych klientów naprawdę jest do zaakceptowania, a sadzę, że wielu osobnikom spodoba się od pierwszego kontaktu wzrokowego. Dodatkowym zabiegiem natychmiastowej rozpoznawalności integry jest fakt implementacji wspomnianych atrybutów na zajmującej środkową część przedniej ścianki czernionej akrylowej nakładce. Ale logo i wyświetlacz nie są jedynymi bywalcami wspomnianego gładkiego czarnego azylu. Oczywiście mówię o wkomponowanych w niego w dolnej jego części czterech okrągłych przyciskach funkcyjnych. Aby zakończyć opis awersu tytułowego wzmocnienia, trzeba jeszcze wspomnieć o przyjemniej w obsłudze średniej wielkości gałce głośności na prawej flance i znajdującym się na przeciwległym biegunie włączniku głównym. Kierując się ku tyłowi widzimy, iż dach urządzenia na zewnętrznych krawędziach otrzymał ułatwiające wentylację dwa moduły podłużnych otworów, a plecy mogą pochwalić się zestawem wejść w standardzie RCA i XLR, baterią wejść dla sygnałów cyfrowych, terminalami przyłączeniowymi dla gramofonu, pojedynczymi zaciskami kolumnowymi i gniazdem zasilającym IEC. Jak widać, niby bez szału, ale z kompletem przyłączy do obsłużenia posiadanych funkcji.

Jak gra ASA 1600? W porównaniu do starszych bardziej zaawansowanych technicznie dzielonych braci oczywiście nieco słabiej. Jednak myli się ten, kto sądzi, że to typowy dla wielu marek zapychacz dziury w ofercie. Według mnie, jego najważniejszą zaletą jest unikanie napinania na poszczególne składowe pasma przenoszenia, co sprawia, iż może nie jest wyczynowy, ale za to bardzo spójny. To zaś sugeruje, że gdy chcecie słuchać muzyki, a nie trawić poszczególne dźwięki – ostrzegam, aby to umiejętnie przetrawić, czasem poprzez lata doświadczeń trzeba do tego się przygotować, tysiąc-sześćsetka powinna być  jednym z Waszych celów. Prezentowana przez nią muzyka w pierwszej chwili wydaje się być nieco zbyt nieśmiała, jednak nawet po przesiadce ze zdecydowanie lepszego dźwiękowo produktu kilka akomodacyjnych utworów powoduje, iż bardzo łatwo przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Nie dostajemy trudnego do opanowania na tym pułapie cenowym podkolorowanego „mięsem” basu, tryskającego często szkodliwą otwartością środka i zabójczo jasnej góry, tylko idealnie skrojony pomysł na przyjemny w odbiorze przekaz muzyczny. Ja wiem, że można znacznie lepiej. Co więcej, producent dzisiejszego „piecyka” też to wie. Ale obydwaj wiemy również, że nie za takie pieniądze i tak bogatym wyposażeniem. A że ekipa ABYSSOUND ma pojęcie o tym co produkuje, niech świadczą dotychczasowe testowane na naszych łamach od dzielonej amplifikacji po phonostage’a urządzenia. Jeśli dotychczas nie zapoznaliście się z tymi tekstami, serdecznie zachęcam, a przekonacie się, że tylko konsekwentne skorelowanie dźwięku z ceną wymusiło w tej „wszystko mającej Integrze” postawienie raczej na spójność dźwięku niż może powodujące chwilowy efekt „łał”, ale na dłuższą metę szkodliwe, wyczynowe szatkowanie pasma. Dobrym przykładem takiej prezentacji niech będzie Roger Waters ze swoim albumem „Amused To Death”. Może w porównaniu z droższą konkurencją otrzymałem mniej blasku w górnych rejestrach, ale nie było to okupione dramatyczną utratą informacji. Odebrałem to jedynie, jako nieco inaczej doświetlony przekaz, ale z pełnym pakietem fraz wokalnych i muzycznych tak w górze, środku, jak i dole pasma. Owszem, przyzwyczajony do swojej układanki czułem efekt delikatnej „woalki”, jednak w kontekście cen porównywanych komponentów natychmiast sprowadzałem się na ziemię i mierząc siły na zamiary wbrew pozorom z takiego mezaliansu połączeniowego miałem dużo frajdy. Przy tym jednak trochę marudnym wyciąganiu kawy na ławę „plusem dodatnim” tego sparingu powinno być dobre oddanie mieszania fazami przez Watersa. Psy ujadały tam gdzie zawsze, a kulig mimo środka lata bez najmniejszych problemów przemknął w poprzek mojego pokoju, nie zapominając przy tym o kolorowej ferii dzwonków. Czegóż chcieć więcej. No może hektarów głębi wirtualnej sceny muzycznej. Ale tutaj również uspokajam, mimo że nie budowała się, jak okiem sięgnąć, to goszczący w moich progach artyści nie narzekali na stąpanie sobie po pietach, a gdy do napędu trafił naprawdę wycyzelowany masteringowo krążek z muzyką dawną, ów sztucznie wykreowany świat stawał się bliski bezkresnemu. Czy to John Potter, czy Jordi Savall, dzięki możliwościom testowanej amplifikacji bardzo ochoczo i co najważniejsze ciekawie pokazywali mi efekty swojej ciężkiej pracy.
    
Gdy procedura testowa dotarła do oceny wewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego, po raz kolejny musiałem zmierzyć się z zejściem dźwięku ciut niżej. Cóż, ponad dwukrotna wartość mojego DAC-a od ocenianego wielofunkcyjnego Abyssounda musiała odcisnąć swoje piętno na efekcie sonicznym. Ale czy jestem uprawniony, by powiedzieć, że było źle? Nie sądzę, gdyż to nie był jakiś milowy krok w stronę gorszej prezentacji, tylko mocniejsze osadzenie go we wcześniej opisanej estetyce, a to, jak wspominałem, po kilku utworach nawet dla mnie stawało się łatwo przyswajalnym. A przypominam, że potencjalny nabywca raczej będzie się wspinał, a nie schodził w dół po drabinie jakości dźwięku, dlatego też, wszystkie moje wnioski musicie odpowiednio przefiltrować. I nie szukam w tym momencie deski ratunkowej dla naszego wzmacniacza, tylko proszę o zdrowy rozsądek podczas osobistego starcia na własnym podwórku. A jakie zmiany zanotowałem? Dźwięk zyskując  trochę masy delikatnie się pogrubił, ale również kreowanie sceny muzycznej zbliżyło się do mnie o mały kroczek. Ogólnie? Żadnych szkodliwych kierujących dźwięk ku doświetlaniu ruchów nie wyłapałem, a to pokazuje, że początkowo przyjęta ścieżka prezentacji muzyki była konsekwentnie realizowanym przez konstruktorów celem nadrzędnym również w sekcji przetwornika, za co należy się pochwała.
Ne recenzencki deser zostawiłem sobie przedwzmacniacz gramofonowy. Tutaj miłe zaskoczenie. O dziwo w kontrze do tego co prezentował DAC, phono pokazało większego pazura. Może nie był to równy punktowi odniesienia spektakl, ale czuć było, że analog dobrze się broni. Struny Antonio Forcione z koncertowego czarnego placka w stosunku do CD jawiły się żywiej, a to z premedytacją wykorzystali również jego koncertowi towarzysze, dobrze wpisując się w sceniczną instrumentalną rozmowę z front menem. Inną ciekawostką był najnowszy krążek Andrzeja Smolika. Niestety, mój zestaw codzienny obnaża niedociągnięcia realizacyjne tego materiału, a w wydaniu Abyssa okazało się, że mimo żywszej prezentacji, ogólny sznyt grania, czyli unikanie napinania na wyczynowość, bardzo dobrze zretuszował to, co skopali masteringowcy. I co? Czasem dobrze jest mieć równo gający, a przez to trochę pomagający złym realizacjom zestaw audio. Nie sądzicie? Ja z pewnością wolę tak, niż kilka sztucznie nadmuchanych dźwięków. A co w tym wszystkim jest najważniejsze? Według mnie owa spójność dźwiękowa wszystkich osadzonych w jednej obudowie komponentów, za co kolejny raz dzisiaj pochwalę konstruktorów.

To był ciekawy, a zarazem trudny do formowania przed-odsłuchowych wniosków test. Biorąc przykład z poprzednio poznanych konstrukcji należało spodziewać się co najmniej dobrego dźwięku. Jednak czym innym jest konstrukcja dzielona lub będące osobnym bytem urządzenia, a czym innym ubrana w jeden garnitur wielofunkcyjność. Już samo upakowanie wszystkiego we wspólną obudowę skutecznie utrudnia uzyskanie dobrych wartości sonicznych, a co dopiero tak je skonfigurować, by w niewygórowanej cenie zaproponować klientowi ciekawy produkt. Myślę, że panom z Krakowa okiełznanie wspomnianych problemów wyszło znakomicie. Czy to jest Wasza bajka zależeć będzie od osłuchania i potrzeb reszty toru. Jednak mimo tych zależności, mocną kartą przetargową Abyssounda jest przez cały czas podkreślana przeze mnie spójna sonicznie wielofunkcyjność, która sprawia, że znacząco ograniczamy ilość skrzynek w najważniejszym dla wielu melomanów rodzinnym salonie. A to, jak wiecie, w wielu przypadkach jest podstawowym warunkiem jakiejkolwiek negocjacji z naszą drugą połówką.

Jacek Pazio

Produkcja: Abyssound
Cena: 18 900 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa RMS (1kHz, 1% THD): 160 W/8 Ω, 275 W/4 Ω
Zakres regulacji głośności: MUTE, -111dB ÷ +15dB, skok: 0,5dB
Pasmo przenoszenia: 5Hz ÷ 138kHz (-3dB, 1W)
SNR: > 110dB
THD: 0,0045%
Impedancja wejściowa: 30 kΩ (RCA),50 kΩ (XLR)
Czułość wejściowa MM/MC: 0,3mV ÷ 5mV (regulowana)
Rezystancja wejściowa MM/MC: 14 Ω ÷ 47000 Ω (regulowana)
Pojemność wejściowa MM/MC: 47pF
Wejścia liniowe: 5 par RCA, para XLR, phono MM/MC RCA
Wejścia cyfrowe: RCA, AES, Optical, BNC, USB
Wyjście słuchawkowe: 1
Napięcie zasilania: AC (50÷60Hz) 220V÷230V
Pobór mocy: min 80 W, max 830 W, stand-by <3 W
Wymiary (szer x wys x gł): 440 mm x 150 mm x 450 mm
Waga: 21,5 kg

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF