1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Abyssound ASP-1000 + ASX-1000

Abyssound ASP-1000 + ASX-1000

Opinia 1

Nie będę ukrywał, że podchodząc do sprawy z oddaniem i sumiennie wykonując recenzenckie obowiązki jesteśmy w stanie dość dokładnie przetestować praktycznie każde „wygrzane” urządzenie w ciągu około dwóch – trzech tygodni. Jednak dopiero dłuższe obcowanie z nowym komponentem daje pełny obraz jego możliwości. Nie dość, że nie mając presji nieuchronnie zbliżającego się terminu zwrotu możemy sprawdzić najprzeróżniejsze konfiguracje, to dodatkowo do głosu dochodzi czynnik chyba najistotniejszy dla potencjalnego nabywcy – próba czasu. Niezależnie od tego jak byśmy się nie starali, to i tak i tak, nawet podświadomie, przy kontakcie z nowym „czymś” będziemy je oceniali przez pryzmat ekscytacji ową nowością, usilnie starali się wyłapać czasem wręcz wyimaginowane niuanse mające potwierdzić słuszność dokonanego wyboru. Jednak niezbyt często – z oczywistych z resztą względów – wspomina się w recenzjach o tym, co się dzieje, gdy emocje opadną, gdy to, co nowe, nowym być przestaje i na stałe wpisuje się w nasz system. W najlepszym wypadku uznajemy, że wszystko jest OK., przechodzimy nad osiągniętym stanem posiadania do porządku dziennego i najogólniej rzecz biorąc zapominamy o temacie. Gorzej, jeśli audiophilia nervosa spokoju dać nie chce i to, co na początku angażowało zaczyna irytować, a to co koiło i czarowało najzwyczajniej w świecie usypia i nudzi. Powyższych dylematów nie sposób doznać, ani nawet przewidzieć na przestrzeni wspomnianych kilku tygodni, więc sytuacje tego typu dla nas – recenzentów, w większości przypadków są czysto hipotetyczne. Nad wyraz dynamiczna fluktuacja większości komponentów w odsłuchiwanych systemach nie daje nawet cienia szansy na znudzenie, czy zwykłe opatrzenie/osłuchanie danego urządzenia. Jednak nawet w naszym, dość hermetycznym audio-światku zdarzają się wyjątki, wyjątki chlubne, acz potwierdzające opisane w niniejszym akapicie reguły. Wyjątki, dla których nie jak najkrótszy czas testu i jak największa ilość pojawiających się w prasie i internecie recenzji jest najważniejsza, lecz ich jakość, rzetelność a co najważniejsze jak najbardziej zbliżone do rzeczywistych – docelowych warunków użytkowania okoliczności. Niewątpliwie jest to podejście bezkompromisowe, lecz jeśli traktuje się High-End właśnie jako domenę, w której na kompromisy miejsca być nie powinno, a przy tym ceni się długoterminowe zadowolenie swoich Klientów tak właśnie wypadałoby postępować. W tym oto momencie dochodzimy do tematu niniejszej recenzji, do dzielonej amplifikacji Abyssound ASP-1000 + ASX-1000, która obecna jest w naszych systemach od … lipca ubiegłego roku. Tak, tak. Jeszcze chwila a na liczniku tego najdłuższego testu w historii naszej redakcji wybiłoby okrągłe 12 miesięcy. Przez ten czas ilość kombinacji i systemów, w których tytułowy duet miał okazję się sprawdzić przekroczyła już 50-kę, więc w stopce znajdą Państwo jedynie ostatnie – najświeższe konfiguracje.

Decydując się na test zestawu Abyssounda wybraliśmy tzw. opcję „kompaktową”, czyli mniejszą, choć to niezbyt właściwe w tym kontekście określenie, końcówkę mocy ASX-1000 i jedyny, na chwilę obecną, przedwzmacniacz ASP-1000. Jak się bardzo szybko okazało różnice gabarytowo-wagowe wzmacniaczy (ASX-1000 vs. ASX-2000) najogólniej rzecz biorąc miały charakter niemalże kosmetyczny i dotyczyły 4cm wysokości i 6 kg wagi, co przy podstawach obu „maleństw” o wymiarach 54 x 54cm i wadze 46 vs. 52 kg jest praktycznie pomijalne. Oczywiście to nie o gabaryty obudów chodzi, lecz o trzewia i klasę, w jakiej końcówki mocy pracują. Do nas trafiła wersja „ekologiczna” zdolna oddać 180 W przy 8Ω  (360W przy 4 Ω), z których „tylko” pierwszych 35 serwowanych jest w rozbudzającej audiofilskie rządze klasie A, a jeśli zajdzie taka potrzeba dopiero pozostałe w klasie AB. Dodatkowo znaleźć w niej można tak innowacyjne rozwiązania, jak BQVA – komplementarny układ Bi-Kwartetowy we wzmacniaczu napięciowym i moduł ULHD (Ultra Linear High Damping) w stopniu wyjściowym pozwalający uzyskać bardzo wysoki czynnik tłumiący. Wspomniane, niemalże kosmiczne, technologie okraszono dodatkowo sprawdzonymi przez dziesięciolecia w High-Endzie patentami, jak potężne toroidalne trafo o mocy 1600 VA i bateria kondensatorów filtrujących o łącznej pojemności 220 000 µF. Zero kompromisów. Na koniec zostawiłem opis obudowy i generalnie całego projektu plastycznego, gdyż jakoś tak się utarło, że o ile brzmieniowo i przede wszystkim pod względem wkładu materiałowego rodzime konstrukcje z łatwością nawiązywały wyrównaną walkę z nawet droższą zagraniczną konkurencją, to wzorniczo zawsze było „tak se” – takie trochę lepsze DIY. Całe szczęście na przestrzeni kilku ostatnich lat sytuacja ulega sukcesywnej poprawie, czego dowodem są urządzenia oferowane przez Amare Musica, Egg-Shell, czy dostarczony ledwie kilka dni temu do naszej redakcji G Lab Design Fidelity Block. Nie inaczej jest w przypadku ASX-1000, który będąc urządzeniem o bezdyskusyjnie absorbującej posturze łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy klasycznych Krelli, BAT-ów, czy Passów. Jest potężny, surowy, czarny i … niepokojąco monumentalny.  Wielowarstwowy front z grubych płatów szczotkowanego aluminium zdobi jedynie srebrny włącznik sieciowy z błękitną aureolką, oraz głęboko wyfrezowane logo firmy. Konwencjonalne ściany boczne zastąpiono potężnymi radiatorami, płytę wierzchnią solidnie ponacinano a powstałe w ten sposób otwory zabezpieczono gęstą siatką. W ten nader minimalistyczny design idealnie wpisuje się ściana tylna oferująca jedynie solidne złocone gniazda RCA (WBT 0201), oraz dwie pary pojedynczych terminali głośnikowych WBT 0765, które może i cieszą oczy urzędasów z UE, lecz są prawdziwym utrapieniem dla wszystkich posiadaczy zaterminowanych widłami kabli głośnikowych, do których sam się zaliczam. W związku z powyższym unijne przepisy sobie, lecz składając zamówienie z pewnością próbowałbym nakłonić producenta do drobnej customizacji i zastąpienia wyposażonych w plastikowe kołnierze standardowych gniazd czymś w stylu pochodzących od tego samego dostawcy 0730, lub np. Furutechów FT-866 a nawet jakimiś „motylkami” jak w Krellu FBI. Nie zabrakło też zintegrowanego z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazda IEC i … koniecznych przy takich gabarytach i masie potężnych uchwytów ułatwiających nie tylko w miarę wygodne ustawianie i przenoszenie urządzenia, lecz przede wszystkim jego umieszczanie w kejsie, w jakim wzmacniacz jest do klienta dostarczany.
Wyposażony w firmowego (niezbyt urodziwego) pilota przedwzmacniacz ASP-1000 przy „większym bracie” wygląda iście filigranowo, lecz proszę nie dać się zwieść pozorom. To standardowych rozmiarów blisko 10 kg. komponent zdolny w swych trzewiach pomieścić zawartość niejednej integry ze średniej półki. Jednak po kolei – najpierw skupmy się na walorach zewnętrznych. Po pierwsze solidność i tzw. wsad materiałowy nie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła nas końcówka mocy. Na ponad centymetrowej grubości, stanowiącym front szczotkowanym płacie aluminium wyfrezowano dwie głębokie pionowe bruzdy dzielące dostępną przestrzeń na trzy, przypisane konkretnym funkcjom sekcje. Patrząc od lewej odnajdziemy bliźniaczy jak w ASX-1000 włącznik z koncentrycznie wtopioną błękitną aureolką. Środkową sekcję zajmuje centralnie umieszczona gałka regulacji głośności, po której prawicy widnieje wyfrezowane logo producenta a po prawej, diody informujące o wybranym wzmocnieniu(-6 dB, -12dB), lub wyciszeniu (Mute) oraz dedykowana im gałka. Ulokowany po prawej stronie frontu selektor wejść również otacza wianuszek diód wskazujących aktywne w danym momencie źródło. W niewielkim wgłębieniu umieszczono odbiornik IR a w prawym dolnym rogu znalazła się informacja o modelu. Co dziwne, zamiast świetnie sprawdzających się wyfrezowań wybrano biały nadruk, który niepotrzebnie przykuwa uwagę silnie kontrastując z elegancką czernią frontu.
Za to panel tylny wygląda niemalże jak wystawa u dobrego audio-jubilera. Pięć par wejść liniowych (w tym jedna para Direct) w standardzie RCA olśniewa rodem a uzupełniająca je para XLRów to szwajcarskie Neutriki. Z kolei dwie pary wyjść RCA „oprawiono” w złoto i podobnie jak w przypadku wejść nie zapomniano o XLR-ach.  Listę zamyka przełącznik masy, gniazdo triggera i zintegrowane z włącznikiem i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. Jest jeszcze gniazdo antenowe, lecz na chwilę obecną trudno odgadnąć jego przeznaczenie.

Ponieważ tytułowy zestaw był podczas kilkumiesięcznej bytności u Jacka praktycznie non-stop pod prądem zupełnie nie musiałem przejmować się kwestią wygrzania a jedynie, niemalże kurtuazyjnie, zaoferować kilkanaście godzin na optymalne ustabilizowanie energetyczne, co przy takiej ilości pojemności filtrujących na pokładzie wydawało mi się oczywiste. Wbrew pozorom zestaw Abyssounda od pierwszych chwil przykuwa uwagę słuchacza nie do wolumenu generowanego dźwięku, lecz do wręcz organicznego, wybitnie analogowego ciepła zespolonego z rewelacyjną rozdzielczością. Coś Państwu to przypomina? Ano właśnie. Przecież to znak firmowy i cechy charakterystyczne dla najlepszych lampowców. A tu proszę, okazuje się, że jedną z wręcz sztandarowych cech krakowskiego duetu jest zdolność do zachowania świetnej selektywności i nasycenia brzmienia nawet przy niewielkich poziomach głośności. Takiego stanu rzeczy można oczekiwać, bądź choćby spodziewać się, po wysublimowanej konstrukcji SET z 300B, lub 2A3 na pokładzie a tymczasem blisko 50 kg monstrum zdolne wysterować nie tylko płytę chodnikową, lecz i całkiem spory katafalk, również na poziomie wieczorno – nocnego półszeptu potrafi pokazać się od jak najlepszej strony. Nieprzypadkowo odwołałem się do typowo lampowych analogii, gdyż nawet z mało „soczystego” materiału, jakim niewątpliwie jest „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni tytułowa amplifikacja była w stanie wyciągnąć całkiem sporą dawkę słodyczy i rozmarzenia nie tracąc nic z chropowatości i matowości głosu szansonistki. Podkreślenie pierwszego planu tylko wzmocniło intymność albumu a delikatne pogrubienie brzmienia gitary sprawiło, że całość zabrzmiała nad wyraz zmysłowo. Podobnie sprawy się miały ze „Small Change” Toma Waitsa, z tą tylko różnicą, że delikatna, prowadzona w tle orkiestracja („Tom Traubert’s Blues”) budowała zaskakująco holograficzną, sugestywną przestrzeń sięgającą hen, hen za wokalistą i fortepianem ulokowanymi na pierwszym planie. Taki sposób przekazu sprawiał, że mimochodem stawialiśmy się uczestnikami dedykowanego tylko nam spektaklu. Dźwięk był gęsty, duży i wszechobecny – otaczał nas i wchłaniał we własny mikrokosmos.
Jednak nie po to wstawia się do pokoju kilkadziesiąt kilogramów żelastwa żeby ograniczać się li tylko do małych składów, choć uczciwie przyznam, że praktycznie co wieczór przedłużałem odsłuch tylko po to, by w ciągu czasem nawet kilkunastu minut uspokoić skołatane całodzienną pogonią nerwy leniwymi rytmami w stylu „Slow Motion Orchestra” Solveig Slettahjell, czy „Vägen” Tingvall Trio. Zero nerwowości, całkowity spokój i przepiękne barwy sprawiały, że świat zdawał się zwalniać, normalnieć, stawać się bardziej nam przyjazny.
No dobrze, najwyższy czas wejść na wyższe obroty. W repertuarze wymagającym od systemu odpowiedniego rezerwuaru mocy i witalności Abyssoundy z trybu „comfort” przechodzą w tryb „sport” i lepiej w tym momencie zapiąć pasy, znaczy się mieć pod ręką pilota, bo jest to istny 24h Le Mans. Od pierwszego basowego uderzenia „Killing Strangers” otwierającego ostatni album Marilyn Mansona „The Pale Emperor” czuć było potęgę krakowskiej amplifikacji. Lecz nie była to napompowana anabolikami bezwładna masa, lecz świetnie kontrolowana, precyzyjna maszyneria uderzająca z atomową siłą dokładnie wtedy, kiedy trzeba i dokładnie tam, gdzie uderzenie powinno zostać skierowane. Wszędzie, gdzie prym wiodła motoryka i trzymanie tempa poczynając od „Going To Hell” The Pretty Reckless po „TaTaKu Best of Kodo II 1994 – 1999” Kodo warstwa rytmiczna miała swoje pięć minut. Pulsowała, tętniła życiem i wciągała słuchacza w wir wydarzeń. To był jednak jedynie wstęp do spektaklu, jaki rozegrał się podczas „Wagner Reloaded” Apocalypticy. Rozpoczynające się werblem „Fight Against Monsters” rozwijało swoją fabułę dość powoli, lecz sukcesywnie wchodzące instrumentarium powodowało, że i tak już obszerna scena zwiększała swoje gabaryty do niemalże stadionowych, by od 2:35 uwolnić drzemiące w trzewiach ASX-1000 demony. Jednak, żeby poczuć potencjał i żelazną konsekwencję w trzymaniu dźwięku na bardzo krótkiej wodzy nie trzeba było nawet uciekać się do repertuaru szalonych Finów, czy albumu „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, bo nawet niemalże klasyczny „Recomposed by Max Richter: Vivaldi – The Four Seasons” oferował ładunek emocjonalny, o jaki oryginalną wersję posądzić było nie sposób. „Summer 3” zabrzmiało monumentalnie, z rozmachem i niezwykle solidnym fundamentem basowym – niemalże po hollywoodzku. Jakby swoje piętno i zamiłowanie do wgniatających w fotel tutti odcisnął sam Hans Zimmer. Otwartość a zarazem czystość góry pozawalały docenić wykorzystane instrumentarium i jakość samej realizacji. A właśnie, choć tytułowe combo niczego przed słuchaczem nie ukrywa a kwalifikacja przesłuchiwanego materiału pod względem klasy nagrania nie nastręcza najmniejszych trudności, to uczciwie trzeba przyznać, że nikomu specjalnie nie zależy na pastwienu się nad ewidentnymi niedoróbkami. Po prostu, jeśli komuś w studiu nie chciało się pracować nawet Abyssy nie wyciągną nieistniejącej fizycznie przestrzeni, czy nie wyczarują basu tam, gdzie nie został zapisany.

Tak jak wspomniałem wcześniej dzielone wzmocnienie Abbyssounda jednoczy, zespala w sobie niemalże lampowe nasycenie barw z potęgą prawdziwych tranzystorowych bestii, lecz potęgą okiełznaną, a co najważniejsze świadomie i rozumnie wykorzystywaną do możliwie najwierniejszego odtwarzania idei przyświecającym artystom z mozołem tworzącym swoje dzieła. Panom Julianowi Studnickiemu i Markowi Stolińskiemu, odpowiedzialnym m.in. za walory brzmieniowe ASP-1000 i ASX-1000, udało się w bardzo umiejętny sposób połączyć wyśrubowane technologie z wybitnie audiofilskimi cechami sonicznymi jak idące ze sobą w parze muzykalność i rozdzielczość. Taka wybuchowa mieszanka już po kilku dniach może uzależnić i szczerze, bo z autopsji, powiem, że uzależnia. Dodatkowo przyjmowanie jej niemalże codziennie przez kilka miesięcy powoduje trwałe zmiany w psychice. Jej wyrafinowany i całkowicie nieskrępowany pod względem dynamiki i swobody grania dźwięk staje się dla nas oczywistą, ba wręcz natywną, cechą naszego systemu. Staje się „Naszym dźwiękiem”.  Niestety nawet blisko roczny maraton kiedyś się kończy i przychodzi przykry moment wypięcia recenzowanych urządzeń.
Po wyeliminowaniu tytułowego duetu z toru wszystko staje się mniej obecne, oczywiste, namacalne. Ulatują w niebyt organiczna wręcz muzykalność i całkowicie naturalny brak ograniczeń pod względem mikro i makro dynamiki. Niby wszystko jest OK., ale im dłużej nie słuchamy ASX-1000 i ASP-1000, tym częściej przekonujemy się, że takie oszukiwanie samych siebie nie ma większego sensu. Oczywiście świat nie stoi w miejscu i życie płynie dalej, ale ubytek jest bezdyskusyjny i bolesny, cholernie bolesny.

Marcin Olszewski

Producent: Abyssound
Ceny:
ASP-1000: 17 900 PLN
ASX-1000: 29 899 PLN

Dane techniczne:
ASP-1000
Wzmocnienie: 12 dB lub 18 dB
Pasmo przenoszenia: 3 Hz – 375 kHz (-3dB)
SNR: 107 dB
Napięcie wyjściowe: 12 Vrms max
Impedancja wejściowa: 30 kΩ (RCA); 50 kΩ (XLR)
Regulacja tłumienia: -6 dB, -12 dB, MUTE
Ilość wejść: 4 pary RCA + wejście DIERCT; 1 para XLR
Ilość wyjść: 2 (podwójne wyjścia dla każdego kanału) RCA; para XLR
Napięcie zasilania: AC (50-60Hz) 220-230 V
Pobór mocy: 30W podczas pracy; <3,5 W w trybie czuwania
Wymiary (szer x wys x gł): 490 mm x 90 mm x 340 mm
Waga: 9.5 kg

ASX-1000
Moc wyjściowa RMS: 180W/8 Ω, 360W/4 Ω
Moc wyjściowa w klasie A: 35 W/8 Ω
Czułość wejściowa RMS: 1.2 V
Wzmocnienie: 29 dB
Pasmo przenoszenia: (1W -3dB) 7 Hz – 125 kHz
THD: < 0,017 %
Stosunek S/N: 108 dB
Impedancja wejściowa: 10 kΩ
Napięcie zasilania: AC (50-60Hz) 220-230 V
Pobór mocy: 1600 VA (max)
Wymiary (szer x wys x gł): 540 mm x 225 mm x 540 mm
Waga: 46 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Lumin D1; QAT RS3
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Trilogy 925
– Wzmacniacz mocy: Wells Innamorata
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power; Organic Audio Reference Power; Furutech NanoFlux
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Zawsze, gdy rozmowy około-testowe toczą się wokół urządzeń skonstruowanych przez rodzimą bazę inżynierską, z jednej strony jestem tym mocno podekscytowany, ale z drugiej, prawie natychmiast w mojej głowie rodzi się mnóstwo myśli natury: „Co będzie, jak dostarczony do testu komponent nie poradzi sobie w starciu z oczekiwaniami potencjalnych nabywców”. Takie dywagacje są oczywiście mniejszym lub większym standardem praktycznie każdego testu, również produktów zagranicznych, jednak gdy kolokwialnie mówiąc, wyłoży się coś “obcego”, nie obciąża to mojego poczucia patriotyzmu. Na szczęście będąca bohaterką dzisiejszego spotkania marka, dzięki swoim solidnym i w konsekwencji tego zbierającym wiele pochlebnych opinii konstrukcjom, od kilku lat znana jest już w naszym kraju, jako coś wartego poświecenia dłuższego czasu, niż kilka kurtuazyjnych fraz muzycznych zakończonych tekstem w stylu: “To urządzenie ma potencjał”. Swoją drogą prawdopodobnie spora rzesza czytelników wie, że taki niby pochwalny slogan w gruncie rzeczy jest bardziej kulturalnym odbiciem oczekującego diagnozy właściciela, niż dogłębną analizą jego dzieła. Z dwojga złego lepiej się zachować tak, niż sponiewierać bidnego, często przez połowę życia kompletującego swój system gospodarza. Ale wróćmy do meritum. Prawdę mówiąc, ustalony z Marcinem termin ukazania się testu tej jeszcze tajemniczej manufaktury, nie będzie oceną wcześniej nieznanych mi niewiadomych, tylko kumulacją kilkumiesięcznych roszad sprzętowych w różnych konfiguracjach, ale nigdy w dzisiejszym kompletnym zestawie. Dotychczas każdy z dwóch opisywanych komponentów występował osobno, aż nadszedł czas, by krakowski ABYSSOUND zaistniał, jako tandem pre-power pod firmowym oznaczeniem ASX 1000 i ASP 1000.

Rozpoczynając rys wizualizacyjny testowanych urządzeń, zacznę od przedwzmacniacza liniowego, który na tle sterowanej przez siebie końcówki mocy wydaje się być maleństwem, gdy tymczasem swoimi gabarytami oscyluje w co prawda nieco niższych, ale za to gabarytowo porównywalnych dla większości sprzętu rozmiarach. Przedni, gruby i stosunkowo niski panel szerokimi frezami podzielono na trzy części, z których lewa mieści jedynie okrągły srebrny włącznik, centralna dwa pokrętła – większe głośności, mniejsze stan MUTE i poziom wzmocnienia, a prawa pokrętło wyboru wejścia. Kontynuacja minimalizmu dizajnerskiego zaczerpniętego z nieco wcześniej opracowanej przez inżynierów końcówki mocy, nie pozwoliła na większe szaleństwa ozdobnikowe, przewidując jeszcze tylko nadrukowaną informację o modelu urządzenia w prawym dolnym narożniku i wyfrezowne logo marki na lewo od gałki Volume. Podążając ku tyłowi, widzimy uzbrojone w delikatne otwory wentylacyjne górną płaszczyznę i ścianki boczne, by docierając na panel przyłączeniowy, swą ciekawość zaspokoić zestawem pięciu wejść RCA i jednym XLR, podwojonymi wyjściami RCA i pojedynczym XLR, hebelkowym przełącznikiem uziemienia, zrealizowanym w standardzie Jack gniazdem kontrolnym, gniazdem antenowym i zespolonym z głównym włącznikiem gniazdem zasilającym. Jak widać bez zbędnej ekstrawagancji ilościowej, ale w pełnej ofercie przyłączeniowej. Niestety próba zgrabnego przemknięcia przez “wytwornicę prądu do kolumn” (końcówkę mocy) jest niemożliwa, gdyż ta monstrualna konstrukcja bez najmniejszych problemów osiąga 45 kilogramów wagi. Każdorazowe jednoosobowe jej podniesienie w celach logistycznych jest sporym wyzwaniem, jednak jeśli ów proces zakończy się sukcesem, zaproponowana przez konstruktorów konfiguracja według mojej oceny wynagrodzi nam to pięknym dźwiękiem. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Projekt obudowy mimo rzucającej się w pierwszym kontakcie wzrokowym monotonii, w konsekwencji kilkumiesięcznych kontaktów odbieram zgoła inaczej. Dość wymyślnie zawijające się ku środkowi zewnętrzne płaty podzielonego na trzy części frontu, wyśmienicie ożywiają organoleptyczne postrzeganie produktu. Gdy przy okazji przedwzmacniacza wspominałem o spokoju panelu frontowego końcówki, prawdopodobnie nie spodziewaliście się aż takiego minimalizmu, gdyż oprócz wyfrezowanego logo marki nad okrągłym srebrnym włącznikiem w środkowej części przedniej ścianki i wykonanym w podobnej technologii oznaczeniu modelu na prawej części owego front-panelu, nie znajdziemy już nic więcej. Może wydawać się, że jest nieco za smutno, ale wbrew pozorom w bezpośrednim kontakcie owa powściągliwość okazuje się być bardzo trafnym wzrokowo rozwiązaniem, gdyż biorąc pod uwagę wysokość urządzenia, jakiekolwiek dodatkowe ożywianie skończyłoby się spektakularną klapą, a tak mamy dużą, ale o bardzo wyważonym projekcie bryłę obudowy. Jak zapewne widać na załączonych do testu fotografiach, nasz piecyk – po sporym okresie użytkowania bez najmniejszych oporów mogę go tak nazwać – boczne ścianki wykorzystuje na montaż sporych gabarytowo i mocno użebrowanych radiatorów, a górny płat obudowy, jako dodatkowe uzupełnienie wentylacji grawitacyjnej otrzymał dodatkowe ażurowe okienka. Niestety użycie monstrualnego jak na standardy audio transformatora wymusza takie rozwiązania i chcąc cieszyć się jakością dźwięku, ostatnimi czasy coraz częściej musimy się z tym godzić. Kończąc akapit poświęcony wyglądowi, wspomnę jeszcze o plecach urządzenia, gdzie na zewnętrznych rubieżach swój byt zaznaczyły ułatwiające transport rączki, tuż obok nich pojedyncze terminale kolumnowe, a w centrum sygnałowe wejścia RCA i gniazdo IEC z włącznikiem głównym pod nimi. Może bez szału różnorodności rodem z konstrukcji “Kraju Środka”, ale w pełni kompatybilnie z każdym przewidzianym do pracy nawet obcym komponentem.  

Jak zdążyłem zasygnalizować, marka Abyssound już kilka razy okazała się być bardzo pomocną, jako niezobowiązujące uzupełnienie kilku spotkań testowych, jak np. z monoblokami Thrax Teres (przedwzmacniacz), czy kolumnami Thrax Lyra, Odeon No. 28 i Gauder Cassiano (końcówka). Co ciekawe, kilka występów było przysłowiowymi strzałami w dziesiątkę, podnosząc tym poprzeczkę oczekiwań dla firmowej konfiguracji. Dlatego by nie skrzywdzić tak dzielnie spisujących się urządzeń, przed przystąpieniem do jakiejkolwiek oceny, zafundowałem sobie kilkanaście krążków akomodacyjnych. Wszyscy wiemy, że co połączenie to inny wynik końcowy, dlatego mając w pamięci poprzednie efekty brzmieniowe, musiałem nieco je zagłuszyć, by znaleźć pierwiastek “X”, jaki przyświecał konstruktorom podczas realizacji pomysłu ASX i ASP 1000. Na bazie swoich dotychczasowych doświadczeń nauczyłem się, by w początkowej fazie oceny takich przypadków zwiększać nieco margines krytyki, gdyż wstępne oczekiwania czasem nie potwierdzają się w zaobserwowanym wcześniej obszarze. Chodzi mi o fakt nacisku pełnego seta na nieco niż osobne występy niuanse brzmieniowe. Jednak jak to często bywa, strach ma wielkie oczy i duet z Karkowa bez najmniejszych problemów poruszał się w wypracowanej prze kilka miesięcy estetyce grania. Jakiej? Już donoszę. Implementując w swój tor aspirujący do laurów zestaw, do mych uszu dotarł mocno nasycony dźwięk, którego notabene jestem gorącym orędownikiem. Wiem, że jest to pewnego rodzaju odstępstwo od neutralności, ale dla przyjemnego słuchania muzyki jestem w stanie oddać nieco szybkości, nie popadając jednak przy tym w efekt potocznie zwanego zamulenia. To ma być dociążony, ale rozdzielczy przekaz muzyczny i właśnie taki oferuje nam set z grodu króla Kraka. Względem mojego Japończyka było trochę gęściej i bardziej słodko, ale podczas całego testu ani razu nie złapałem Krakowianina na utracie rozdzielczości. Źródła pozorne rysowane są nieco grubszą kreską, co oczywiście niesie ze sobą trochę więcej niskich rejestrów, jednak nie tracimy przy tym zbytnio na ich jakości. Owszem kontrabas gra grubiej, angażując przy tym bardziej pudło rezonansowe niż struny, a saksofon staje się dostojniejszym atrybutem dmącego weń powietrze artysty, ale dla większości słuchanego przeze mnie materiału muzycznego było to dodaniem pikanterii, niż okaleczeniem informacyjnym. Tak prawdę mówiąc, tylko raz podczas kilkutygodniowego ostatecznego testu udało mi się wywołać uczucie przedobrzenia, ale nie winiłbym tutaj występującego w roli pretendenta do laurów ABYSS-a, tylko nonszalancję realizatorów podczas masteringu płyty Cassandry Wilson “New Moon Daughter”. Ten krążek nawet w bardzo zrównoważonym systemie pokazuje swoje prawdziwe “Ja” niskich częstotliwości, a gdy trafi na nieco mocniej dociążony set, potrafi ujawnić problemy pomieszczenia odsłuchowego, wyciągając na światło dzienne jego nawet najbardziej ukryte fale stojące. Osobiście doskonale zdaję sobie sprawę z moich bolączek lokalowych, dlatego jeśli je usłyszę, łatwo mi jest zweryfikować źródło ich wzbudzenia, którym w tym przypadku był materiał muzyczny, a nie zestaw go generujący. I nie jest to próba obrony obu tysiączek, tylko rzetelna informacja, gdyż reszta materiału testowego nie przejawiała podobnych problemów. Idąc dalej tropem tej kompilacji, oprócz chwilowych zawirowań basowych, reszta widma częstotliwościowego raczej zyskała, niż straciła. Co prawda dla wielbiciela muzyki w tempie błyskawicznie przeładowywanej broni maszynowej mogłoby być ostrzej na krawędziach dźwięków, ale nie kruszyłbym o to kopii, gdyż sposób prezentacji materiału muzycznego przez słuchany zestaw od początku sygnalizował mi, którą drogą będziemy podążać i szukanie winnych, nie powinno mieć miejsca. Co ciekawe, średnica i góra pasma w ogóle nie cierpiały na pogrubieniu, dając mi pełną paletę informacji w dobrej rozdzielczości, z odrobiną dosłodzenia wysokich tonów, ale bez temperowania ich wybrzmień, a to nie jest takie proste. Bardzo dobrze wypadała również wirtualna scena muzyczna, która oscylując w rozmiarach zbliżonych do mojego codziennego zestawienia – przypominam o nacisku na budowanie głębi, bez najmniejszych problemów czytelnie lokowała występujących na niej artystów. Jak można wywnioskować z tych kilku zdań, zaplecze inżynierskie od początku do końca szło zaplanowaną podczas projektowania, nie szukającą łatwego poklasku drogą przepięknej barwy, ale zdziwiłby się ten, kto sądzi, że mamy do czynienia ze zwykłym grającym gęstym dźwiękiem zestawem. Z moich kilkunastu różnych konfiguracji wynika, iż mamy do czynienia z rasowym kameleonem. Przywołując z pamięci występy z łatwymi do wysterowania kolumnami niemieckiego Odeon-a, czy nie chwalącymi się swoją impednancją Gauderami Cassiano (jeśli ktoś miał z nimi do czynienia, to wie, że cherlawe wzmacniacze w starciu z nimi legną w gruzach) okazuje się, że mając w zanadrzu dużą moc, ASX 1000 wykorzystuje ją tylko wtedy, gdy oczekują tego zestawy głośnikowe. Nie przypadkowo wspomniałem o wysoko-skutecznych tubowcach, gdyż końcówka mocy w zasilaniu ich korzystała raczej z generowanych przez siebie pierwszych 35 Watt-ów w klasie A, oferując nam tym sposobem przyjemny, bez naleciałości krzyku, ale bardzo napowietrzony, a przy tym homogeniczny obraz muzyczny. Przywołując prądożerne Cassiano, chciałbym zwrócić uwagę na łatwość pełnego oddania drzemiącej w kilkunastokilogramowym trafie wielkości garnka mocy, pozwalając na pracę przy naprawdę trudnych do wytrzymania poziomach głośności, bez najmniejszych oznak “clippingu”. I gdy moglibyśmy mówić, że występy z pierwszymi wspomnianymi kolumnami nie są niczym nadzwyczajnym – chociaż po doświadczeniach z kilkunastoma innymi konstrukcjami nawet nie przechodzi mi to przez myśl, to sprostanie zapotrzebowaniu Gauderów bez względu na zadany gałką głośności poziom decybeli, należy rozpatrywać raczej w kategoriach rzadkości, nie zapominając przy tym o tak “błahym” aspekcie, jak kultura wydobywającego się z nich dźwięku, gdyż samo “uciągnięcie” kolumn, nie stawia kropki nad “i” w jakimkolwiek procesie zakupowym. Tylko pełna synergia jest w stanie przebić się przez dziesiątki przesłuchanych u siebie w trakcie wyboru konfiguracji, a w wydaniu testowanego seta pre-power taki stan zanotowałem kilkukrotnie.

Reasumując, marka ABYSSOUND wydaje się być kolejnym krokiem w kierunku ustanowienia oficjalnego tytułu w dziedzinie audio “Dobre, bo Polskie”. Wiem, wiem, teoretycznie to błąd w pisowni, ale jak inaczej uznać znakomitość naszych konstrukcji, jeśli pisownia wydaje się ją umniejszać? Ale nie o tym dzisiaj prawujemy, dlatego wróćmy do tematu. Testowana konfiguracja jest na tyle uniwersalna, że bez względu na fakt występowania jako całość, czy osobne byty, ma szansę zaistnieć w wielu potencjalnie nie branych pod uwagę kombinacjach. Przypominam tutaj o umiejętnościach radzenia sobie tak z wymagającymi, jaki i łatwymi kolumnami, dodając im przy tym zaimplementowany w swojej konstrukcji homogenizujący przekaz pierwiastek muzykalności. Zbyt nonszalancko oddawana moc do wysoko-skutecznych kolumn, już w pierwszych taktach muzycznych skreśli z listy zakupowej tak spisujące się wzmocnienie, nie dając sobie szansy na zaczarowanie klienta. Z drugiej zaś strony, niezbyt chętne przekazywanie jej dla pożerających każdą dawkę Watt-ów zespołów głośnikowych, zabije ich cały potencjał w zarodku. A to są tylko podstawowe dobrze spełnianie aspekty tej amplifikacji. Nie możemy przecież zapomnieć o tchnieniu ducha muzykalności w naszą ukochaną muzykę, która dla jednych jest feerią rockowych kawalkad instrumentalno-wokalnych, a dla innych kilkoma plumkającymi w ogólnie panującej ciszy frazami instrumentalnymi. Według mnie, w oba te gatunki muzyczne wspaniale wpisuje się opisywany dzisiaj zestaw ASX 1000 i APX 1000, dlatego szczerze zachęcam do prób na żywym organizmie naszej układanki, ale ostrzegam, może nie być powrotu do starej konfiguracji.  

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF