Opinia 1
O światowej premierze tytułowego urządzenia z radością informowaliśmy już w maju relacjonując monachijski High End, a pierwszych, jeszcze mocno niezobowiązujących odsłuchów dokonaliśmy kilka tygodni później goszcząc we Wrocławiu na kolejnym spotkaniu z cyklu Audiofil. Nie będę ukrywał, że będąc pod wielkim wrażeniem możliwości sonicznych końcówki i przedwzmacniacza liniowego z serii 1000 Abyssounda, bo to właśnie o produkcie tejże manufaktury przyszło nam dzisiaj pisać, z niekłamanym entuzjazmem wyraziliśmy gotowość do kolejnego testu. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że droga od momentu pojawienia się prototypów i egzemplarzy próbnych do oficjalnego wprowadzenia danego urządzenia na rynek bywa nie tylko długa, ale i wyboista. Tak nam podpowiadało nie tylko własne doświadczenie, ale i informacje uzyskiwane z pierwszej ręki od osób mających wątpliwą przyjemność odbywania kilkumiesięcznych pielgrzymek od biurka do biurka w celu uzyskania stosownych certyfikatów, pozwoleń i parafek. Jednak czasy najwyraźniej się zmieniają, gdyż już pod koniec czerwca do naszej redakcji zawitał pachnący fabryką i niemalże jeszcze ciepły phonostage Abyssound ASV-1000.
Przedwzmacniacze gramofonowe są o tyle niewdzięcznymi przedmiotami do opisywania ich wyglądu, że prawdę powiedziawszy w większości przypadków można byłoby się ograniczyć jedynie do krótkiej beletrystyki dotyczącej ewentualnych przełączników. Oczywiście zakładając, że takowe w ogóle się znajdują, bo daleko nie szukając ani Audio Tekne (TEA-2000), ani Phasemation (EA-1000) nawet takimi drobiazgami nie zaprząta sobie głowy stawiając na pełną automatyzację nastaw. Choć uczciwie trzeba przyznać, że Phasemation rekompensuje to z nawiązką swoją niemalże biżuteryjnie wykonaną płytą czołową. Również z Abyssem nie jest wcale aż tak „źle”. Grube płaty sztukowanego aluminium anodowane na czarno, bądź w wersji au naturel plus pokryte czarnym lakierem piecowym korpusy sprawiają wielce pozytywne wrażenie. Przede wszystkim już odseparowanie zasilania do oddzielnej obudowy z goszczącym w centrum płyty przedniej elementem rozweselającym dystyngowaną czerń w postaci srebrnego włącznika głównego z zaimplementowaną błękitną aureolką informującą o stanie pracy urządzenia. Również tył zasilacza, z racji pełnionych funkcji niczym zaskakiwać nie powinien i nie zaskakuje. Gniazdo zasilające IEC, nakrętka bezpiecznika i wyprowadzenie przewodu zasilającego część sygnałową to wszystkie niezbędne do szczęścia elementy.
Moduł główny również ma co nieco do zawieszenia oka. Po pierwsze front nie jest monotonną płaszczyzną a przedzielony w mniej więcej dwóch – trzecich pionową bruzdą optycznie rozgraniczającą część prawą z nazwą modelu od lewej przyozdobionej logotypem producenta, oraz trzema diodami informującymi o ewentualnym przesterowaniu, dostarczeniu zasilania i procedurze startowej. Niby niewiele, ale nie można w żadnym wypadku mówić o nudzie. Ściana tylna to już prawdziwy lunapark możliwości i istna feeria barw. Symetryczny układ przyłączy w pełni odpowiada wewnętrznemu rozdzieleniu modułów prawego i lewego kanału. Szeroki rozstaw gniazd (wejściowe RCA, wyjściowe RCA i XLR) z wdzięcznością przyjmą posiadacze wszelakiej maści „egzotycznych” interkonektów i tylko z kronikarskiego obowiązku zalecę pamiętać o dość oddalonym zacisku uziemienia. Intuicyjnie umieszczone i czytelnie opisane mikroprzełączniki umożliwiają wybór nie tylko obciążenia/pojemności i wzmocnienia, lecz również określenia, czy sygnał/przewód płynący z wkładki/ramienia do przedwzmacniacza jest zbalansowany. Mała rzecz a cieszy.
Przechodząc do akapitu poświęconego dźwiękowi pozwolę sobie już na wstępie na małe zalecenie, oraz kilka uwag natury użytkowej. Po pierwsze ASV-1000 warto słuchać wyłącznie wygrzanego, bo wyjęty prosto z pudełka nie powala. Ot gra poprawnie i tyle. Niby wszystko jest OK., ale za kwotę, jaką życzy sobie za niego producent to raczej nie jest powód do zachwytu. Lekka matowość i szorstkość idące w parze z dość zauważalną „oszczędnością” ilości powietrza, oraz brakiem swobody kreowania przestrzeni adekwatne są raczej dla urządzeń z co najmniej o połowę niższego pułapu. Dlatego też umawiając się na odsłuch w salonie, bądź wypożyczając egzemplarz demonstracyjny należy upewnić się co do jego przebiegu, a jeśli nie przekracza on ok.80-100h lepiej kilka/naście krążków poświecić na rzecz późniejszych doznań, o czym już za chwilę. Podobnie jest z okablowaniem i to zarówno sygnałowym, jak i zasilającym. Abyss podpięty byle czym zagra adekwatnie do wartości i możliwości owego „byle czego”. Jeśli jednak poświęcimy chwilę i porównamy jego brzmienie na kilku ulubionych/dyżurnych przewodach to powinniśmy bez trudu osiągnąć pełną symbiozę. W moim systemie umowny „problem” właściwego zasilania udało się rozwiązać stosunkowo niewielkim kosztem, bo już przy użyciu Furutecha FP-3TS762, ale spokojnie możemy uznać, że to jest pułap od jakiego warto startować, co z resztą potwierdziły próby z Organiciem i Ardento. Z przewodami sygnałowymi już tak różowo nie było, bo w zależności od nastroju i realizacji wybór z reguły ograniczałem do Siltecha Classic Anniversary 770i, oraz … Harmonixa Hijiri Million Maestro. Oczywiście mowa tu o łączówkach RCA, bo jeśli sięgałem po rocka i to zarówno tego surowego na tłoczeniach „z epoki”, w stylu „Fugazi” Marillion, jak i dzięki współczesnym zdobyczom techniki niesamowicie wręcz dopieszczonego typu najnowsza reedycja „Amused To Death” Rogera Watersa, niemalże automatycznie przepinałem się na XLRy Organica. Nie żebym cierpiał na nerwicę natręctw, czy coś w tym stylu. Ot po prostu testy odsłuchowe phonostage’a wykazały, że właśnie na wyjściu zbalansowanym można osiągnąć poprawę mikro dynamiki i motoryczności dźwięku a dodając do tego wiadome preferencje mojego ECI sprawa była jasna jak słońce. To tyle jeśli chodzi o kabelkologię i najwyższy czas wrócić do muzyki.
Po upłynięciu okresu akomodacyjnego i pełnym ustabilizowaniu się brzmienia każdy kolejny krążek utwierdzał mnie w przekonaniu, że krakowskiej ekipie debiut w królestwie analogu po prostu się udał. Nie dość, że zachowując zbliżoną do neutralności równowagę tonalną z jedynie lekkim akcentem na przełomie niższej średnicy i basu Abyssound ze stoickim spokojem i wrodzoną swadą grał praktycznie każdy repertuar, to jeszcze nie miał w zwyczaju pastwić nad gorszymi realizacjami, więc np. fani Genesis i solowych albumów Phila Collinsa powinni nausznie przekonać się co można wyciągnąć z ich ulubionych krążków. Na pozycjach nagranych z większym poszanowaniem tzw. jakości było oczywiście zauważalnie lepiej. Scena nabierała wreszcie realnych rozmiarów, muzycy spokojnie mogli rozstawić się nie tylko pomiędzy kolumnami, lecz również zagospodarować dalsze plany i nikt nikomu nie musiał wchodzić na głowę.
Abyssound nie bał się przy tym zadziorności takich nagrań jak album „In Session” Alberta Kinga i Stevie Ray Vaughana. Czuć było niesamowity feeling, porozumienie obu mistrzów gitary, którzy dzieląc się swoją wirtuozerią świetnie się bawili. Zero zadęcia, czy usztywnienia, za to naturalnością i swoistym luzem spokojnie mogliby oddzielić z tuzin obecnych „gwiazdeczek”. Pulsujący, lekko pogrubiony bas od pierwszych taktów wprawiał słuchaczy w swoisty trans, podczas którego nie sposób było spokojnie usiedzieć w miejscu. W skali absolutnej można zauważyć pewne lekkie uśrednienie najwyższych składowych objawiające się stonowaniem, przygaszeniem lśnienia blach i intensywności „aury” otaczającej poszczególne źródła pozorne. Wspominam jednak o tym jedynie z recenzenckiego obowiązku i na podstawie odsłuchów urządzeń zdecydowanie droższych od obiektu niniejszej analizy. To nie jest przytyk, a jedynie wskazówka, że zawsze można dany aspekt, podciągnąć, zaprezentować lepiej, lecz warto tez pamiętać, że za każdą, nawet najmniejsza poprawę przyjdzie nam z reguły słono zapłacić. Nie ma jednak co dywagować i patrzeć na ASV-1000 z perspektywy np. Trilogy Audio 907, bo to nie ma sensu. To już zdecydowanie wyższa półka i jak na razie lepiej, żeby 1000-ka na tego typu porównania się nie porywała. Za to w swojej klasie ma spore szanse na zdobycie naprawdę sporej rzeszy gorliwych wyznawców, tym bardziej, że gdy tylko zachodzi taka potrzeba bez najmniejszego skrępowania potrafi uaktywnić nieprzebrane pokłady romantyzmu. Damskie wokale reprezentowane podczas odsłuchów przez takie artystki jak Enya, Cassandra Wilson, czy nawet … Martika (takie relikty przeszłości też posiadam w swojej płytotece) były delikatnie przybliżane do słuchaczy. Skracany był dystans, przez co zarówno namacalność, jak i doświetlenie pierwszego planu wypadały nad wyraz sugestywnie.
Abyssound ASV-1000 to konstrukcja przemyślana i ambitna biorąc pod uwagę zarówno brzmienie jakie oferuje, segment, w jakim przyjdzie się jej zmierzyć z konkurencją, jak i faktyczny debiut na przeżywającym prawdziwy renesans rynku analogowych specjałów. Całe szczęście krakowski zespół stojący za tym projektem nie składa się z nowicjuszy i ani im w głowie popełnienie typowego falstartu wprowadzając do sprzedaży coś nie gotowego, bądź niedopracowanego. W końcu pierwsze wrażenie robi się tylko raz, a Abyssound z tej próby wychodzi zdecydowanie z tarczą i piszę to nie z pobudek czysto patriotycznych, lecz patrząc na jakość wykonania i klasę brzmienia możliwie obiektywnie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Amare Musica Aspiriaa, RCM Sensor 2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz: Bryston BP26 + Bryston MPS-2 + Bryston Phono
– Końcówka mocy: Bryston 4B SST2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Obserwowana od dłuższego czasu ekspansja rodzimych producentów w segmencie zaawansowanego i wysublimowanego audio zatacza coraz to szersze kręgi. Przy niższych niż importowana konkurencja cenach nie tylko zwiększa dostępny na rynku asortyment, lecz systematycznie buduje własne portfolio coraz śmielej stając w szranki z zagranicznymi pretendentami do portfeli nabywców. Na szczęście powyższy proces nie odbywa się przysłowiowe „hura”, tylko przedsiębiorcy nabierając doświadczenia kolejno wprowadzanymi komponentami, wykorzystują zdobytą wiedzę do omijania potencjalnych wpadek konstrukcyjnych, a co za tym idzie sonicznych. Taki też proces rozwoju prezentuje omawiana dzisiaj, mająca już spore osiągnięcia na rynku konsumenckim krajowa manufaktura, która swą przygodę z biznesem AV zaczynała od bardzo dobrze odbieranej i może przedwcześnie, ale zdradzę, że oczekującej u nas w kolejce testowej A- klasowej końcówki mocy ASX-2000, by poprzez testowaną już na naszych łamach inną konstrukcję ASX-1000 i przedwzmacniacz liniowy ASP-1000 ponownie zaistnieć w naszych skromnych progach z phonostagem. Prace nad tym projektem trwały już od kilku lat, lecz jak znakomicie zdajemy sobie sprawę, pospiech jest raczej wrogiem, niż sojusznikiem we wszelkich tego typu działaniach, dlatego bez narzekania na spory czas oczekiwania zapraszam na kilka szpalt wrażeń ze spotkania z dedykowanym wkładkom MM i MC przedwzmacniaczem gramofonowym krakowskiej marki ABYSSOYND o symbolu ASV-1000.
Patrząc na krakowski phonostage, trzeba przyznać, że jak na bywający często malutką płytką drukowaną z kilkoma wlutowanymi elementami dodatek do wzmacniaczy zintegrowanych jest nader okazały, swoim rozmiarem jawiąc się jako potomek dawnych wież „MIDI”. Co więcej, jako oznakę pełnego zaangażowania w proces eliminacji wewnętrznych zakłóceń elektromagnetycznych dostajemy fantastycznie wyglądający wydzielony zasilacz. Do zbudowania naszej tysiączki nie żałowano pracy i materiału, fundując jej gruby front z anodowanego na czarno drapanego aluminium z estetycznie ściętymi pod kątem 45 stopni krawędziami, a resztę obudowy wykończono również w czerni, ale tym razem w lakierze proszkowym. Wspomniany przód urządzenia jest ostoją spokoju, proponując nam jedynie usytuowane nieco bliżej prawego boku ożywiające wizerunek pionowe przefrezowanie, trzy diody informacyjne na środku i sygnatury marki i modelu przy zewnętrznych krawędziach. Tylny panel przyłączeniowy wyposażono w zestaw wejść RCA, wyjść RCA i XLR, zespołów mikroprzełączników dopasowujących phono do współpracującej wkładki, zacisk uziemienia i kompatybilne z wtykiem zasilacza wielopinowe gniazdo. Sam dawca energii nie odstaje wizerunkowo od odbiorcy życiodajnych elektronów i mimo, że jest zdecydowanie mniejszy i zajmujący niższy szczebel w hierarchii ważności, podobnie jak obsługiwane serce urządzenia może pochwalić się wykonanym z podobnego materiału frontem i resztą obudowy, z tą tylko różnicą, że z przodu mamy zaimplementowany jedynie srebrny podświetlony na niebiesko włącznik inicjujący działanie, a z tyłu gniazdo zasilania i zamocowany na stałe przewód łączący oba komponenty magistralą prądową. Nie powiem, małe toto, ale ładne i zapewniam, że gdy nabędziecie phonostage ABYSSOUNDa, nie schowacie zalicza za szafkę, tylko zadbacie o jego równouprawnienie na głównej półce ze sprzętem.
Zanim rozpocznę wersety prawdy, trzeba przywołać teoretycznie znany, ale często w procesie oceniania zapominany fakt, jakim jest kilkupłytowe oswojenie z zastanym dźwiękiem, gdyż bezpośrednie porównywanie z założenia nieosiągalnym szczytem z góry skazuje tego słabszego na piętnowanie samych wad, gdy tymczasem w swoim zakresie cenowym może okazać się prawdziwym kilerem. Nie wiem, czy oceniany dzisiaj krakowski produkt jest zabójcą wszystkiego, co próbuje startować w jego wadze, ale po miarodajnej dawce przesłuchanego materiału muzycznego postaram się wytypować kilka ważnych dla tej konstrukcji niuansów, tym bardziej, że pozycjonuje się w zdroworozsądkowym dla zwykłego Kowalskiego zakresie cenowym.
Pierwsze, co po wpięciu ASV-1000 w tor audio rzuca się w oko lub stosowniej byłoby nazwać w ucho, to bardzo równe zestrojenie całości generowanego pasma w aspekcie wagi, lecz bez zbytniego przeciążenia. Po przestudiowaniu kilkunastu phonostage’y rzekłbym, że dostajemy typowego przedstawiciela analogowego grania, który trochę ocieplając środek, gładząc górę i osadzając nieco niżej przekaz muzyczny, nie da zrobić nic złego nawet nieumiejętnie złożonemu zestawowi analogowemu. Aby go zaskoczyć, nasza układanka sama w sobie musi być już bardzo ociężała, jednak gdy obraca się choćby w domenie lekkiego ocieplenia, zrównoważenia, czy nawet odchudzenia, niezła wyliczanka, ale załóżmy, że w miarę ogólny standard każdy audiofil jest w stanie rozpoznać, wtedy możemy być spokojni o końcowy wynik. Konstruktorzy celując w dany segment rynku, oczywiście chcieli wyciągnąć z tego projektu maksimum jakości, ale nie kosztem przeciągnięcia jakiegoś zakresu w mogące zaszkodzić całości rejony. Jak to się sprawuje w bezpośredniej konfrontacji z życiem codziennym? Zacząłem od fantastycznie zgranego na czarną płytę Antonio Forcione z materiałem „Tears Of Joy”, który swoją wirtuozerią pozwolił przeanalizować szybkość narastania dźwięków strun gitary podczas szaleńczych solowych pasaży i muszę powiedzieć, że jak na ten przedział cenowy było bardo dobrze. Nie miałem tylu informacji co z będącym wtedy punktem odniesienia japońskim Audio Tekne, ale czułem ogromne pokłady zadowolenia, jako pochodna bardzo żywiołowej prezentacji. Tak tak, żywiołowej, gdyż wspomniane nieco niższe osadzenie dźwięku kroczyło raczej ścieżką dobarwiania zdarzeń na scenie, aniżeli szkodliwego uśredniania. Oczywiście w wartościach bezwzględnych jest to pewien kompromis jakościowy, ale nie oszukujmy się, jesteśmy dopiero na początku drogi zabawy w gramofon w roli źródła dźwięku, dlatego odbieram to w kategoriach wartości dodanej. Wspomnę jeszcze, że to umilanie dźwięku dorzuca również swoje trzy grosze w reprodukcji górnych rejestrów, które nadal skwiercząc blachami perkusisty, są jednak delikatnie wycofane. Ale patrząc na to od strony spójności pełnego spektrum pasma akustycznego, nie ganiłbym za to konstruktorów, tylko przyznał mały punkcik za unikającą zachwiania równowagi tonalnej konsekwencję. Po przyjęciu tej nastawionej na gitarowe granie dawki muzyki, na talerz powędrowała Diana Kral z najnowszą dwupłytową kompilacją „Wallflower”, umożliwiając spojrzenie, jak taka homogeniczność pozwoli zaprezentować się znanej około-jazzowej artystce w nastrojowo zaśpiewanych balladach. Cóż innego można było oczekiwać niż nasyconego wokalną erotyką recitalu przy dźwiękach fortepianu i zespołu smyczkowego? Powiem tak, słuchałem tej płyty zaraz po zakupie na swoim secie i realizacyjne nie wypadała zbyt dobrze, ale zdecydowanie niższe pułapy cenowe często pomagają takim krążkom pokazać się z nieoczekiwanej, fantastycznej strony, przy naprawdę niewielkich kompromisach. A przypominam, że to nie jest jazz w czystej postaci, tylko jazzujący pop, który niestety ma inne priorytety jakościowe, dlatego czerpie z podobnych do krakowskich produktów pełnymi garściami, bez najmniejszej ujmy dla tych ostatnich.
Na koniec należało przyjrzeć się sposobowi budowania wirtualnej sceny muzycznej, do czego wybrałem tłoczenie z epoki Enrico Ravy i Dino Saluzziego w kwintecie zatytułowane „Volver”. Z uwagi na „Palec Boży” Manfreda Eichera wiem, że co, jak co, ale realizacja pod względem oddania realizmu jest jego oczkiem w głowie, co oczywiście znakomicie oddaje przywołany krążek. Kilka porozrzucanych na podeście instrumentów, dało budowaną o kroczek bliżej niż mam na co dzień głębię, z niezłym oddaniem szerokości. I dopiero przy tej płycie po raz pierwszy wyraźnie usłyszałem wspomniane wcześniej uśrednianie, gdyż zwiększające masę instrumentów nasycenie, wraz z minimalnym, ale jednak utemperowaniem wysokich tonów spowodowało utratę eteryczności grającej gdzieś w oddali trąbki i akordeonu front menów. Proszę się nie obawiać, nie była to bliżej niezidentyfikowana ściana dźwięków, ale czar, dla jakiego dość często słucham tej płyty, gdzieś zatracił swój byt. To oczywiście nie jest wadą samą w sobie testowanej tysiączki, tylko pewna ograniczona konstrukcyjnie możliwa do prezentacji jakość grania, którą w kolejnym wcieleniu inżynierowie z ABYSSOUND’a z pewnością będą chcieli podnieść o co najmniej oczko w wyżej. Kto wie? Ja w każdym bądź razie życzę im sukcesów w tej materii i jeśli tylko będę mógł, służę pomocą weryfikacyjną przyszłych udoskonaleń.
Tytułowy phonostage miał fajne wejście przed-testowe, gdyż w ustalających dzisiejszy sparing rozmowach kuluarowych panowie z Krakowa przekornie celowali w wyższe niż pozycjonują swój produkt rejony cenowe, dlatego w żartobliwej odpowiedzi studziłem ich zbyt mocne zapędy, mogące zakończyć się spektakularnym pęknięciem tak nadmuchanej bańki. Tymczasem w starciu z rzeczywistością może nie wzbili się ponad największych tego świata, ale tym, co pokazał ich produkt bez najmniejszych problemów mogą się pochwalić. Tak, dźwięk może nie jest wyśrubowany i błyszczący, ale dzięki temu spełnia założenia spójności, które narzuca mocne osadzenie w dolnych rejestrach, oraz gęsty środek pasma. Dla mnie owa spójność w dużej mierze jawi się jako zaleta tego komponentu, gdyż zbytnie wyszczuplenie – czytaj paniczne dążenie w stronę neutralności – na poziomie budżetowym może skończyć się klapą w postaci „jazgotu”. Niestety, źródła analogowe w tych rejonach cenowych często fundują sporo zniekształceń, co wzmocnione przez zbyt ochoczo podążający ku jasności przedwzmacniacz gramofonowy, przyprawi audiofila o ból głowy, a początkujących adeptów brzmienia analogowego może skłonić do całkowitej rezygnacji z tego formatu. Sądzicie, że nazbyt Krakusów bronię? Niesłusznie, gdyż naprawdę słyszałem już wiele konstrukcji z różnych zakresów cenowych i gdy tamte w wielkich bólach zbliżały się do zakładanych przez konstruktorów możliwości, tak ASV-1000 broni się bez najmniejszych problemów. Nie wierzycie, to posłuchajcie u siebie. Ja ze swej strony mogę powiedzieć, że nie żałuję tych spędzonych z ich propozycją kilkudziesięciu czarnych krążków, traktując je raczej jako bardzo pouczające doświadczenie.
Jacek Pazio
Producent: Abyssound
Cena: 7 200 PLN
Dane techniczne:
Czułość wejściowa: 0,3mV – 5mV (regulowana)
Regulacja czułości: 0,3mV; 0,5mV; 0,7mV; 1mV; 1,5mV; 2,5mV; 5mV
Wzmocnienie: 52 – 76 dB
Impedancja wejściowa: 10 Ω – 69000 Ω (regulowana)
Regulacja impedancji wejściowej: 10 Ω, 20 Ω, 50 Ω, 100 Ω, 220 Ω, 470 Ω, 1000 Ω, 33000 Ω, 39000 Ω, 47000 Ω, 69000 Ω
Pojemność wejściowa: 47pF – 850pF (regulowana)
Regulacja pojemności wejściowej: 47pF, 100pF, 220pF, 320pF, 470pF, 570pF, 690pF, 840pF
S/N: 84dB
THD: 0,025%
Liniowość RIAA: 0,25dB (20Hz-20kHz)
Wyjścia: RCA oraz XLR
Impedancja wyjściowa: RCA – 130 Ω, XLR – 50 Ω
Poziom wyjściowy: 1,2 Vrms
Maksymalny poziom wyjściowy: 8,5 Vrms
Wymiary:
Przedwzmacniacz: 350x280x76 mm
Zasilacz: 130x280x76 mm
Waga:
Przedwzmacniacz: 3,9 kg
Zasilacz: 2,25 kg
Dodatkowe funkcjonalności:
Przełącznik rodzaju pracy wejścia: Symetryczne/Niesymetryczne
Konstrukcja zasilania przedwzmacniacza: pełne dual mono.
Funkcja opóźnionego włączania wyjścia (Mute/WAIT)
Funkcja Clip – informacja o przesterowaniu stopnia wejściowego przedwzmacniacza – ustawione za duże wzmocnienie do danej wkładki
Możliwość włączenia dodatkowego wzmocnienia sygnału wyjściowego o +6dB
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP, Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: Audio Tekne TEA-2000