Opinia 1
Dzisiejsze spotkanie trochę na przekór typowym praktykom testowania sprzętu dość młodej marki w kolejności powstawania jej produktów po raz kolejny przybliżać nas będzie do jednego z rodzimych znanych szerokiemu ogółowi melomanów brandów. Nasz bohater w swym portfolio ma już pięć urządzeń, z których trzy – mniejsza końcówka mocy, przedwzmacniacz gramofonowy i przedwzmacniacz liniowy – doczekały się już naszej redakcyjnej weryfikacji. Nie będę odrabiał za Was lekcji i szukał odnośników do każdego z testów, ale w skrócie powiem, iż głównym mianownikiem tamtych spotkań była świetnie korelująca z sugerowaną ceną jakość generowanego dźwięku. Nasi konstruktorzy chcąc wejść na rynek przy ciekawej dla portfela kwocie skupiają się raczej na wyrafinowaniu sonicznym urządzeń, dlatego ich propozycje w zderzeniu z konkurencją zza granicy mogą powalczyć ze zdecydowanie wyżej plasowanymi kontrpropozycjami. I gdy powiem, że dzisiejszy produkt jest startem z wysokiego „C” skupionego pod nazwą ABYSSOUND krakowskiego zaplecza inżynierskiego, chyba większość z czytelników jednym głosem zakrzyknie: oddająca 80 Watt w klasie A stereofoniczna końcówka mocy ASX-2000. Gdy wszystkie informacyjne karty zostały rozdane, zapraszam na moje spojrzenie na przywołany przed momentem monstrualny piec, który dzielnie wspomagał testowany już na naszych łamach firmowy przedwzmacniacz liniowy ASP-1000. Z racji faktu, że ABYSSOUND jest rodzimą marką, sprzęt do testów dostarczył sam producent.
Testowana dzisiaj końcówka mocy swoimi osiągami tak rozmiarowymi, jak i wagowymi jest w stanie złamać niejeden kręgosłup. 52 kilogramy przy wymiarach 54/54/28 centymetrów sprawiają, że proces logistyczny jest nie lada wyzwaniem. Praktycznie nie ma szans na ustawienie tego monstrum samemu na docelowym miejscu stacjonowania, dlatego każde przemieszczenie było od początku do końca ściśle zaplanowane i wykonywane przy pomocy dwóch osób. Przyglądając się projektowi plastycznemu trzeba przyznać, iż przy tak wielkiej bryle Krakusom udało się spiąć całość designu w bardzo spokojną stylistykę. Prawdopodobnie duże znaczenie miał trochę wymuszony trywialnym zadaniem wzmocnienia sygnału minimalizm przodu i tyłu. Front tworzą trzy płaszczyzny, z których dwie zewnętrzne wydają się nachodzić na środkową, na której znajdziemy jedynie okrągły srebrny włącznik. Kierując się ku tyłowi mijamy masywne, będące bokami urządzenia radiatory i przyjaźnie dla oka wkomponowane w górny płat obudowy trzy moduły otworów wentylacji grawitacyjnej. Tylna ścianka podobnie do przedniej idąc tropem unikania przesytu oferuje jedynie pojedyncze terminale kolumnowe, gniazdo zasilania z włącznikiem głównym, wejścia w standardzie RCA i dwa ułatwiające noszenie uchwyty. Jak widać, bez zbędnego szału przyłączeniowego, co mam nadzieję całkowicie zrekompensują umiejętności soniczne tysiączki, na opis których zapraszam do dalszej części testu. Aby być skrupulatnym w tym co robię, muszę choćby zdawkowo wspomnieć jeszcze o pracującym w ocenianym tandemie przedwzmacniaczu liniowym. Ten w przeciwieństwie do końcówki mocy jest zdecydowanie łatwiejszy w obsłudze logistycznej, gdyż przy dwutysiączce wygląda jak mały niewinny, umożliwiającymi sterowanie naszym zestawem audio placek. Przednia ścianka dość grubymi pionowymi frezami została podzielona na trzy płaszczyzny, z których lewa otrzymała taki sam jak w piecu okrągły włącznik, środkowa dwie okrągłe gałki: lewa Volume, a druga GAIN i MUTE, a prawa część frontu również gałkę, ale sterującą selektorem wejść. Plecy przedwzmacniacza, jak przystało na centrum dowodzenia oferują pięć wejść RCA, jedno XLR, dwa wyjścia RCA i jedno XLR i włącznik główny zespolony z gniazdem IEC.
Gdy stawiająca swoje warunki logistyczne końcówka mocy wraz z firmowym przedwzmacniaczem zajęły docelowe miejsce testowe, już od pierwszych dźwięków słychać było, że mamy do czynienia z rasową, uchodzącą za królewską klasą A. To niesie za sobą pewien sznyt grania, który zdecydowana większość audiofilów uważa za ikonę prezentacji materiału muzycznego w aspektach oddania barwy i gładkości. I z takim fenomenem za sprawą produktów z Krakowa mieliśmy do czynienia. Co więcej, drzemiący w piecu pochodzący z monstrualnego transformatora zapas mocy jako bonus implementował również do generowanych fraz muzycznych dodatkową dawkę przyjemnego dla ucha nasycenia dźwięków. To w zdecydowanej większości miało swoje zalety, ale w wartościach bezwzględnych dla miłośników poszukiwania latających w eterze żyletek może uchodzić za nadmierne słodzenie, a nawet zbytnie karmienie nas sterydami. Co prawda bardzo przyjemnymi w odbiorze, ale jednak w zestawie z już mającymi swój wkład w kolorowanie świata kolumnami mogącymi być lekkim przerysowaniem. Ale do rzeczy. Wspomniana specyfikacja układu elektrycznego dwutysiączki dawała mocno nasycony, ale dający pełny świetlistej góry obraz muzyczny. Próbując ustosunkować się do przywołanego przed momentem sztucznego pompowania dźwięku muszę oddać testowanej konstrukcji honor, gdyż pomijając moją aprobatę dla takiego postawienia sprawy nawet w najbardziej gęstych barwowo pasażach muzycznych w pełni kontrolowała najniższe tony. Ani razu nie zanotowałem szkodliwych „buczeń”, które przy braku umiejętności prowadzenia basu natychmiast dają znać o sobie w OPOSie na poziomie 69 Hz. Abyss bez najmniejszych problemów radził sobie z „sygnaturą” pomieszczenia, co dla wielu poważniejszych zagranicznych konstrukcji nie zawsze było takie oczywiste. Zatem tutaj mały plusik. Mając tak skonfigurowane wzmocnienie nie pozostało mi nic innego, jak korzystanie z wszelkich dobrodziejstw pełnymi garściami i na tacce napędu wylądował John Potter z twórczością Monteverdiego. Głęboki dźwięk wokalisty, skrzypiec i klarnetu barokowego pokazywały, jak z dużą dawką trzymanej pod pełną kontrolą gęstości można zaprezentować czerpiące dużo dobroci z takich artefaktów utwory. Może to wydać Wam się niedorzeczne, ale to odtworzenie bardzo mocno przypominało mi prezentację japońskich końcówek Accupchase A-200, ale nie w wartościach przesłodzenia, tylko umiejętnego podgrzewania atmosfery. I gdy dla pewnej grupy słuchaczy mogłoby to być zbyt „papuśne”, to dla mnie i mi podobnych odbiorców przy takim repertuarze idealnie trafiało w punkt. Dla podkręcenia atmosfery dodam jeszcze, że polskie wzmocnienie mimo ogólnego dociążenia dźwięku bardzo dobrze oddawało informacje o stroiku klarnetu, co często unika gdzieś w lejącej się czasem z zasilanych konkurencją kolumn zupie muzycznej. To już drugi punkcik. Kolejnym wyzwaniem dla Polaków był Bobo Stenson ze swoim trio w kompilacji „Cantando”. I tutaj swoje drugie imię pokazało owo dociążenie przekazu. Niestety każde działanie w jednym punkcie ma swoje odzwierciedlenie w nieco innym miejscu. O co chodzi? Gdy u J.Pottera wszystko było ok., to w wycyzelowanym ECM-owskim jazzie wyraźnie czuć było lekką ospałość niższego środka. Oczywiście nie było to na tyle szkodliwe, żeby degradować dźwięk, ale dało się wychwycić lekką wstrzemięźliwości w graniu kontrabasu i czytelności jego strun. Ni mniej nie więcej, tylko dostałem rasową konsekwencję zmiany ciężaru grania, która objawia się pogrubieniem kreski rysującej źródła pozorne. Jednak uspokajam wszystkich potencjalnych zainteresowanych, gdyż mimo takiego stanu rzeczy wirtualna scena oddana była bardzo dobrze. Może nieco bliżej niż z posiadanego na co dzień seta odniesienia, ale nie może być mowy o szkodliwym uśrednianiu, co wyraźnie sygnalizowali nie stąpający sobie po piętach grający na scenie muzycy. Analizując nieco bliżej aspekt lokalizacji dźwięków powiedziałbym, że wzmacniacz z Krakowa zaprasza nas do pierwszego, a nie jak to zwykle u mnie bywa piątego rzędu sali koncertowej, dlatego przywołany przed momentem niuans traktowałbym raczej jako zmianę punktu percepcji, a nie wskazywanie jakichkolwiek uchybień. Dla uspokojenia atmosfery jednak dodam, iż kontrola basu i nieco słodsza od wzmocnienia Reimyo, ale nadal bardzo dźwięczna góra sprawiały, że całość znakomicie się broniła, spychając ową delikatną niedoskonałość środka na nic nie znaczący margines odbioru. I gdy niechybnie zbliżałem się ku końcowi przygody z marka ABYSSOUND, nadszedł czas na rockowy materiał „Hail to the Thief” w wykonaniu grupy Radiohead. Znając niezbyt solidne podejście do masteringu realizatorów muzyki rockowej trzeba przyznać, że ta produkcja nie jest jakoś bardzo spaprana. Ba powiedziałbym nawet, że jest nieźle. Ale mimo takiego dotychczasowego odbioru tego krążka przewijający się przez cały dzisiejszy tekst sznyt mięsa w graniu idealnie wpisał się w oczekiwania tej może nie tak szaleńczej jak typowo metalowa muzy. Podbudowany bas fantastycznie pomagał operatorom wioseł osiągnąć przyjemne dla ucha kolorowe gitarowe riffy, nie zapominając przy tym również o samym wokaliście. Nie muszę chyba wspominać, iż takie artefakty najbardziej spektakularnie wypadały w uwielbianych przeze mnie wolnych wokalno –instrumentalnych pasażach. Dlatego też, z dużą dozą pewności to odtworzenie płyty będzie bardzo długo pewnym wzorcem dla kolejnych procesów testowych.
Jestem bardzo rad, że jeśli ktoś z Was bazując jedynie na rodzimych produktach zechciałby skompletować sobie zestaw do słuchania muzyki, bez najmniejszych problemów sporo wartościowych komponentów znajdzie w będącej dzisiejszym bohaterem krakowskiej ofercie. Samo zaawansowane wzmocnienie sygnału ma dwie twarze – odsyłam do stosownego testu, a jeśli jesteście miłośnikami winylu macie jeszcze do dyspozycji phonostage’a. Nic tylko brać na testy i konfigurować. Jednak wracając do naszej końcówki mocy ASX-2000 chciałbym jeszcze raz przywołać jej płynące z oferującego duży zapas mocy transformatora i topologii w klasie „A” masę i gładkość grania. Tutaj nie ma udawania, tylko pełna kontrola nad w pewnym zarezerwowanym dla tego projektu sposobem grania. Reasumując dzisiejsze spotkanie, po tych kilkunastu tygodniach obcowania z opisywaną końcówką jestem w stanie obiecać, iż tylko mocno przebasowione zestawy mogą mieć problemy natury „za dużo cukru w cukrze”, reszta raczej będzie czerpać samo najlepsze. Czy to Wasza bajka? Musicie sprawdzić sami. Ja po zapoznaniu się z możliwościami inicjującego wejście marki na rynek produktu Abyssounda na własnej skórze mimo posiadania kolumn już krążących wokół nasycenia nie miałem najmniejszych problemów w zakresie dobrej synergii. To co prawda był nieco inny punkt widzenia na słuchaną od lat muzykę, ale nic ponadto.
Jacek Pazio
Opinia 2
W dobie szalejących eko – krzyżowców i coraz „ciekawszych” pomysłów płynących wprost z brukselskich gabinetów widok rasowego, przywodzącego na myśl zamierzchłe czasy złotej ery High-Endu, A-klasowego pieca sprawia, że mięknie moje czarne serce. Zero czarowania fałszywą troską o globalne ocieplenie, pięcioma dużymi „A” z kilkoma plusami przy klasie energetycznej i innymi tego typu atrakcjami wywołującymi naprzemienne ataki furii i stanów lękowych u co bardziej obytych i osłuchanych audiofilów. W zamian za to surowość formy i czerpanie z pierwotnych a zarazem najlepszych wzorców jasno daje do zrozumienia, że oto mamy do czynienia z „zabawką” dla naprawdę dużych chłopców. W dodatku „zabawką” powstałą na naszym, rodzimym podwórku i co najważniejsze z zadziwiającą śmiałością gotową stanąć w szranki ze zdecydowanie bardziej utytułowaną konkurencją. Czemu o tym wspominam już na wstępie psując części Czytelników ewentualną niespodziankę? Cóż patrząc na powyższe zdjęcie nie sposób nie zauważyć, że zapowiada się przysłowiowa powtórka z rozrywki, czyli coś, co doskonale dane nam było poznać podczas kilkumiesięcznego obcowania z duetem ASP-1000 + ASX-1000, z tą tylko różnicą, że przenosimy się na wyższy i … przynajmniej na razie szczytowy poziom. Panie i Panowie, oto stereofoniczna końcówka mocy Abyssound ASX-2000.
Na początek pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż mając wątpliwą przyjemność kilkukrotnego przestawiania Abyssa podczas bytności w naszych skromnych progach potwierdziliśmy trzy, widoczne już na pierwszy rzut oka rzeczy. ASX-2000 jest niepokojąco duży, problematycznie ciężki i adekwatnie do gabarytów umięśniony. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko to, że cholernie niewygodnie się go przenosi (szczególnie w pojedynkę), niejako w trakcie tejże jakże nadwyrężającej kręgosłup czynności okazuje się, że przygotowane uprzednio miejsce jest niewystarczające, ale to wszystko momentalnie przestaje być ważne, gdy zdamy sobie sprawę, iż po wpięciu w system mamy szansę nie wysterować nim przysłowiowe płyty chodnikowe, ale i osiągnąć stan niebezpiecznie bliski audiofilskiej nirwanie. Nie wierzycie? W takim razie zapraszam do lektury.
Patrząc na testowaną w maju ubiegłego roku „mniejszą” odsłonę krakowskiej amplifikacji od postacią ASX-1000 i na dzisiejszy „mroczny obiekt pożądania” bez trudu można zauważyć nie tyle daleko idącą, co praktycznie stuprocentową unifikację. Bryła, za wyjątkiem 6cm różnicy w wysokości jest dokładnie taka sama. A nie, przepraszam – wygrawerowane w prawym dolnym rogu informacje różnią się jedną cyfrą (1 vs. 2) i tak po prawdzie nie mając skali odniesienia, bez postawienia obu ASX-ów obok siebie trudno bez sprawdzenia powyższego detalu wskazać który jest który. W związku z powyższym teoretycznie zasadnym byłoby odesłanie Państwa do części opisowej walorów estetycznych mniejszej końcówki naszego wcześniejszego artykułu, jednak nie byłoby to zbyt eleganckie rozwiązanie. Dlatego też poniżej akapit z małym trzy po trzy w wiadomym temacie.
Wykonany z masywnych płatów szczotkowanego i anodowanego na srebrno, bądź czarno aluminium dwuwarstwowy front, z czego środkową część stanowi warstwa głębsza a skrzydła warstwa wierzchnia. Za jedyne elementy dekoracyjne możemy uznać głęboko wyfrezowaną nazwę producenta i model urządzenia oraz … błękitną aureolkę okalającą centralnie umieszczony przycisk standby.
Zabezpieczone gęstą, metalową siatką otwory wentylacyjne na płycie górnej uczynnie wspomagają potężne radiatory zastępujące standardowe ściany boczne.
Tył końcówki również jest oazą spokoju i minimalizmu. Centralnie umieszczone gniazda RCA, okupujące dolne narożniki pojedyncze terminale głośnikowe i usytuowane pomiędzy nimi gniazdo zasilające z włącznikiem głównym niejako zamyka opis dostępnych interfejsów. Warto jednak wspomnieć o solidnych uchwytach znacznie ułatwiających przenoszenie krakowskiego monstrum.
A jak sprawy mają się wewnątrz? Cóż, tym razem ojciec projektu – dr inż. Juliana Studnickiego mógł popuścić wodze fantazji i po prostu twórczo się spełnić. Jeśli niejako na dzień dobry uświadomimy sobie, że ASX-2000 zdolny jest oddać w czystej klasie A 80 W przy 8 Ω i podwoić tę wartość (do 160 W) przy 4 Ω jasnym stanie się, że żarty się skończyły. Aby sprostać powyższym parametrom zadbano o odpowiednio wydajne zasilanie, czyli 1000 W (!!!) toroidalne trafo i imponującą baterię kondensatorów o łącznej pojemności 330 000 μF. Na stopień wyjściowy składa się dziesięć par tranzystorów pracujących w trybie push-pull a całość monitorowana jest przez dedykowany mikroprocesor. Patrząc na powyższą konstrukcję globalnie wypadałoby również wspomnieć o tym, że mamy do czynienia z układem dual mono, wyjątkiem jest wspólny dla obu kanałów toroid, pracującym bez globalnej pętli sprzężenia zwrotnego.
Ponieważ podczas odsłuchów ASX-2000 współpracował najczęściej z dokładnie już przez nas opisanym firmowym przedwzmacniaczem Abyssound ASP-1000 wspomnę tylko, że ze względu na brak wejść zbalansowanych w końcówce zdani byliśmy na połączenia przewodami RCA a przepinanie na nasz firmowy przedwzmacniacz Reimyo jedynie potwierdziło nasze wcześniejsze obserwacje, więc poniższa beletrystyka dotyczyć będzie li tylko (o ile to tylko możliwe) sygnatury samej końcówki.
Proszę tylko zbytnio nie obawiać się owej „sygnatury”, gdyż ASX-2000 zdecydowanie idzie krok, bądź nawet dwa w kierunku neutralności i transparentności dalej aniżeli jego mniejsze rodzeństwo. O ile wcześniej akcent kładziony był na homogeniczność i gładkość dźwięku, to tym razem wspomniane cechy nie dość, że zostały jeszcze dopracowane, to dodatkowo oparto je na zdecydowanie lepszej kontroli i w pełni autorytatywnej władzy nad praktycznie dowolnymi zespołami głośnikowymi. Proszę tylko spojrzeć z jakimi kolumnami przyszło pracować Abyssowi i proszę mi wierzyć, że niezależnie od nieraz mało akceptowalnych poziomów głośności, to nie on pierwszy rzucał ręcznik na matę. Co jednak istotne, owa władza absolutna nie miała nic wspólnego ze sztywną i bezduszną – typowo antyseptyczną, laboratoryjną reprodukcją, lecz była oczywistą pochodną drzemiącej wewnątrz niego mocy. Dodajmy, ze mocy dawkowanej mądrze, z umiarem i tylko w precyzyjnie serwowanych transzach, acz z jakąś taką całkowicie naturalną nonszalancją. Nie wiem, czy Państwo rozumieją o co mi chodzi, ale moc i potęga 2000-ki oddawana jest niejako bezwarunkowo, bez chwili zastanowienia i prężenia muskułów na pokaz. On jest silny „od urodzenia”, takim stworzyła go krakowska ekipa (taki audiofilski ekwiwalent Matki Natury) – nie został napakowany „końskimi” anabolikami na osiedlowej siłowni. Dlatego też świetnie odnajduje się zarówno w pełnej skupienia i „gry ciszą” jazzowej estetyce serwowanej np. na „Vägen” Tingvall Trio, jak i przepełnionym, wręcz kipiącym thrashowo-metalową energią ostatnim albumie „Dystopia” Megadeth. Żeby było jeszcze ciekawiej to właśnie na takim kakofoniczno – apokaliptycznym repertuarze jak na dłoni widać było, znaczy się słychać, wszelakiej maści różnice, niuanse i to zarówno czysto muzyczne, jak i produkcyjne. Żeby daleko nie szukać wystarczyło sięgnąć po poprzednie dokonanie Dave’a Mustaine’a czyli ewidentnie skopany w postprodukcji krążek „Super Collider”, po którym Abyss przejechał się potężna brona talerzowa po jałowym ugorze jasno dając do zrozumienia, że z tej mąki chleba nie będzie. Tutaj nie było prób negocjacji, czy też brania jeńców. Kilka pierwszych taktów i cała dość żałosna prawda o nagraniu wylądowała na srebrnej tacy. ASX może nie piętnował suchości i wszechobecnej kompresji, ale też nie próbował niczego ukrywać wybór i decyzję pozostawiając słuchaczom. A ta nie mogła być inna, jak zmiana płyty, gdyż życie jest zbyt krótkie na próby doszukiwania się zalet tam, gdzie ich po prostu nie ma.
Co innego, gdy biorący udział w nagraniu stanęli na wysokości zadania i dali z siebie wszystko. Proszę tylko posłuchać „The Sound Of Silence” z albumu „Immortalized” Disturbed, toż to prawdziwy majstersztyk i to po prostu słychać. Jest moc, potęga, ale i głębokie skupienie idące w parze z niesamowitym nasyceniem zarówno pod względem barwowym, jak i emocjonlnym. Dodając do tego nie spotykaną aż tak często w tych rejonach muzycznych głębię sceny i precyzję ogniskowania źródeł pozornych spokojnie możemy przejść do zdecydowanie bardziej wymagającej strawy muzycznej. Wymagającej, gdyż w dzisiejszych, pełnych pośpiechu i chronicznego braku czasu realiach skupienie się na ascetycznych frazach „Hildegard of Bingen: Vocal Ensemble Music” Canty okazuje sie nie lada wyzwaniem. Jednak tym razem już od „O virtus Sapientie” wprost nie sposób było oderwać się od muzyki. Fenomenalnie oddana aura pogłosowa, całkowicie zaczernione tło i wszechogarniający spokój z przepięknie zarysowaną sceną i odseparowanym głosem prowadzącym wysuwającym się przed partie chóralne.
Czy topowy piec Abyssa jest zatem całkowicie transparentny i stanowi wzorcowy przykład niedoścignionego wzorca „drutu ze wzmocnieniem? Po części na pewno tak, jednak niezależnie od stosowanych przedwzmacniaczy dało się zauważyć w nim pewną, nader miłą mym uszom cechę minimalnego i niezwykle dyskretnego dosaturowywania, nasycania soczystości prezentowanych barw, przez co całość nabierała większej aniżeli w wartościach bezwzględnych należałoby od sprzętu laboratoryjnego oczekiwać organiczności. Czy to źle? W żadnym wypadku, dla mnie osobiście to jedna z wielu zalet Abyssa świadcząca o tym, że jego twórcy opierali się nie tylko na pomiarach, lecz i na tym co w Hi-Fi i oczywiście High-Endzie, do którego ASX-2000 bezdyskusyjnie należy najważniejsze – na dostarczaniu zwykłej przyjemności z odsłuchu.
Abyssound ASX-2000 to potężna i na standardowe, polskie warunki mieszkaniowe mocno absorbująca gabarytowo stereofoniczna końcówka mocy. Warto jednak pokonać oczywiste trudności natury logistycznej, by choć przez kilka dni dać jej pograć w naszym własnym systemie. W większości przypadków szanse na to, by wróciła do salonu audio będą nad wyraz nikłe, gdyż z przysłowiową świecą szukać podobnie wycenionej konkurencji mogącej równać się nie tylko pod względem budowy i osiągów, co przede wszystkim pod względem klasy i wyrafinowania oferowanego brzmienia. Duża klasa, i to dosłownie, w dodatku najprawdziwsza klasa „A”.
Marcin Olszewski
Producent: Abyssound
Cena: 36 900 PLN
Dane techniczne:
ASX-2000
Moc wyjściowa RMS: 80 W/8 Ω, 160 W/4 Ω
Czułość wejściowa RMS: 1,2 V
Wzmocnienie: 29 dB
Pasmo przenoszenia (-3 dB,1W): 7 Hz – 80 kHz
Stosunek S/N: > 106 dB
THD: 0,019 %
Impedancja wejściowa: 30 kΩ
Napięcie zasilania: AC (50-60 Hz) 220-230 V
Pobór mocy:
– podczas pracy: min 450W – max 1200 W
– w trybie czuwania: <3W
Wymiary (S x W x G): 540 x 265 x 540 mm
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz liniowy: Reimyo CAT – 777 MK II; Abyssound ASP-1000; Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”; Avcon Avalanche Reference Monitor; Audio Solutions Vantage; Bowers&Wilkins 802D3
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA