Opinia 1
Do przysłowiowego dyrektorsko-gabinetowego, czyli perfekcyjnego wykonania Accuphase zdążył nas po prostu przyzwyczaić. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut, a jedynie stwierdzenie faktu. Faktu oznaczającego ni mniej, ni więcej, że to właśnie do Accuphase’ów porównuje się konkurencję i to jedynie tę z górnej półki. Takie postrzeganie marki z jednej strony nobilituje, lecz również zobowiązuje do utrzymywania, bądź nawet podnoszenia już i tak wysoko zawieszonej poprzeczki. W naszym (redakcyjnym) przypadku sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdyż przegląd japońskiego portfolio rozpoczęliśmy od jubileuszowego systemu marzeń w składzie DP-900/DC-901+C-3800+A-200. Co prawda potem zeszliśmy na ziemię i pochyliliśmy się nad topową (jakże by inaczej) integrą E-600, ale sami Państwo muszą przyznać, że cały czas obszar naszych zainteresowań oscylował na całkiem ambitnym poziomie. Traf chciał, że polski dystrybutor – krakowski Eter Audio postanowił po blisko półrocznej przerwie przypomnieć małe co nieco z Kraju Kwitnącej Wiśni i zaproponował test podstawowej a zarazem najświeższej konfiguracji pre/power czyli przedwzmacniacza liniowego C-2120 i A-klasowej, stereofonicznej końcówki mocy A-36.
W nad wyraz niepozornym, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jak na Accuphase’a przedwzmacniaczu C-2120 wydawać by się mogło, że kompromisy, jeśli jakiekolwiek poczyniono dotyczą głównie … braku drewnianych, polakierowanych na wysoki połysk boczków i przedrostka „Precision”, który widnieje u starszego rodzeństwa. Może to dziwne, ale nawet chcąc się do czegoś przyczepić to tak naprawdę nie ma do czego. Użytkownik dostaje bowiem sześć par wejść liniowych RCA, dwie pary XLRów, pętle magnetofonową, do zewnętrznego korektora akustyki, zdublowane wyjścia liniowe RCA plus oczywiście XLR. Jakby tego było mało, to spokojnie można jeszcze dołożyć moduły przetwornika cyfrowo-analogowego (DAC-40) i phono MM/MC (AD-30), dla których przewidziano nie tylko dedykowane sloty, lecz również zadbano o czytelny interface i sterowanie na froncie. Jakieś pytania? Nie, kawy nie parzy … jeszcze.
O samej szacie wzorniczej nie ma się zbytnio co rozpisywać, bo akurat u tego producenta pewne rzeczy po prostu są niezmienne. Centralnie umieszczony prostokątny wizjer kryje podświetlone na charakterystyczny zielony kolor logo, oraz dwie sekcje – lewą informującą o uaktywnieniu którejś z ukrytych za majestatycznie opadająca klapką funkcji, oraz prawą – z numerycznym wyświetlaczem wzmocnienia i diodami dedykowanymi ewentualnym kartom rozszerzeń. Z detali dla miłośników marki oczywistych a nazbyt często zapominanych przez projektantów warto wspomnieć o dyskretnej iluminacji aktywnego źródła – wokół lewej gałki i zlokalizowanym tuż pod gałka odpowiedzialną za regulację głośności przycisku kompensacji loudness. Może i jego obecność kłuje w oczy audiofilskich ortodoksów, jednak podczas cichych, wieczorno – nocnych odsłuchów jego obecność okazuje się wręcz zbawienna.
Również od strony technologicznej można odnieść wrażenie, że najmniejszy z przedwzmacniaczy do katalogu trafił w momencie, gdy księgowi odpowiedzialni za budżet przebywali bądź to na L4, bądź na długim, zewnętrznym szkoleniu. Inaczej osobnych zasilaczy ( w tym traf!) dla lewego i prawego kanału, oraz obecności autorskiego, odpowiedzialnego za regulację układu AAVA (Accuphase Analog Vari-gain Amplifier), który pierwszy raz pojawił się w modelu C-2800 wytłumaczyć nie sposób. Za ukłon w kierunku dbających o naszą niebieską planetę i urzędników z EU można uznać fabrycznie ustawiony tryb ECO, który można w ciągu kilku sekund dezaktywować, co też niezwłocznie po uruchomieniu preampa uczyniłem.
A-36 to kolejny przykład na to, że małe jest piękne. Oczywiście klasyfikacja gabarytowa jest pojęciem czysto umownym, jednak jak na końcówkę pracującą w klasie A to subiektywnie stwierdzam, że mamy do czynienia z daleko posuniętą miniaturyzacją. Całe szczęście w przypadku tego modelu przy okazji podwojenia wartości współczynnika tłumienia (z 200 na 400) nie zrezygnowano z konwencjonalnych i co tu dużo mówić będących niejako wizytówką Accu wychyłowych wskaźników, które co prawda można wyłączyć/wygasić, lecz akurat tego typu profanacje nawet nie przyszły mi na myśl. Dostep do podstawowych funkcji umożliwiają zlokalizowane pod skrywającym wskaźniki oknem niewielkie przyciski i pokrętła a centralnie umieszczony włącznik główny znajduje się dokładnie tam, gdzie powinien i nie trzeba go szukać, co w obecnych czasach wcale nie jest takie oczywiste. Jednak najlepsze czeka na nas z tyłu, gdyż właśnie ściana tylna nad wyraz dobitnie pokazuje na czym powinien polegać i na czym polega prawdziwy High-End. Ulokowane po lewej stronie wejścia liniowe (RCA/XLR) uzupełniono o przełączniki umożliwiające dopasowanie umiejscowienia pinu gorącego w przypadku połączenia zbalansowanego, oraz pokrętło umożliwiające zmostkowanie i przejście w tryb dual mono.Na osobne zdanie zasługują podwójne, masywne terminale głośnikowe, które choć wyposażone w wysokie kołnierze nie sprawiają nawet najmniejszych problemów przy podpinaniu masywnych i szerokich wideł. O wygodę użytkowników zadbano również poprzez dodanie wygodnych uchwytów, które nie tylko ułatwiają przenoszenie urządzenia, ale również w pewnym stopniu zapobiegają zbytniemu dosunięciu go do ściany i ewentualnemu uszkodzeniu podpiętego okablowania.
Wnętrze 36-ki pozbawia nawet największych malkontentów i poszukiwaczy teorii spiskowych wszelkich złudzeń. Ilość audiofilskiego powietrza zredukowana została do niezbędnego minimum a widok dwóch potężnych 47,000 μF kondensatorów o gabarytach zbliżonych do musztardówek po prostu musi się podobać. Podobnie z resztą jak adekwatnych rozmiarów, zamknięte w eleganckiej puszce trafo oraz konieczne, przy A-klasowych układach, zapewniające odpowiednie chłodzenie wyjściowym trzem parom (na kanał) pracujących w push-pullu MOS-FETów masywne radiatory.
Na wstępie zaznaczę, że oba urządzenia dotarły do mnie w stanie dziewiczym, prosto z fabryki i przez pierwszych kilka dni starałem się ograniczać jedynie do patrzenia na nie „przymykając ucho” na początkowo reprodukowane przez nie dźwięki. Całkiem skuteczną metodą odstraszającą okazało się włączanie od czasu do czasu i zapętlenie 2 ścieżki z „Cable and System Preparation / Refresh” CD Tellurium Q. Już po kilkunastu godzinach powyższych katuszy, choć przebieg zarówno w przypadku pre, jak i końcówki był nader znikomy, to japońska amplifikacja zaczęła osiągać poziom w pełni adekwatny do kwot zapisanych w rubrykach z cenami. Z premedytacją o tym wspominam już teraz, gdyż z niepokojem obserwuję praktyki próbowania wypozycjonowania poszczególnych produktów wyłącznie za pomocą wyssanej z palca ceny a nie jakości wykonania i przede wszystkim tak oczywistej cechy, jak właśnie jakość brzmienia. W przypadku Accu jest wręcz odwrotnie, oglądamy, słuchamy i nawet bez zaglądania do metryki jesteśmy w stanie, przynajmniej z grubsza oszacować przybliżoną kwotę, jaką za swoje wyroby winszuje sobie producent.
Przejdźmy jednak do konkretów. O ile monstrualne monosy A-200 grały w sposób jednoznacznie nawiązujący do ich gabarytów a przy tym czarowały urzekająco gęstym, niemalże lepkim dźwiękiem, to charakteryzująca się zdecydowanie rozsądniejszymi gabarytami stereofoniczna 36-ka stawia głównie na spektakularną wręcz przestrzeń i większe umiarkowanie emocjonalności przekazu. Oczywiście nadal mamy do czynienia z niezaprzeczalnie firmową i genetycznie zapisaną elegancją i dostojnością, jednak tu i ówdzie konstruktorom udało się odejść na krok, bądź dwa od stereotypów, z jakimi kojarzona jest tzw. szkoła Accu. Po pierwsze, w przypadku recenzowanej amplifikacji na pewno nie można mówić o zaciemnieniu, bądź czymś na kształt kondensacji reprodukowanych dźwięków, gdyż bardzo zgrabnie została rozgraniczona saturacja barw od klarowności, rozdzielczości. Osiągnięcie czegoś takiego z lampy niespecjalnie by mnie dziwiło, ale z tranzystora? Cos podobnego do tej pory udało się tylko „egzotycznej” końcówce Tellurium Q Iridium 20 II, jednak Accu idzie zdecydowanie dalej. Choć nie jest purystyczną konstrukcją Single – Ended, dzięki całkiem pokaźnej mocy wykazuje się o niebo większą uniwersalnością i nawet z moimi, będącymi utrapieniem sporej części amplifikacji Gauderami radził sobie z zadziwiającą łatwością i swobodą. Co prawda wyznawcy laboratoryjnej analityczności i niemalże antyseptycznego wyjałowienia mogą kręcić nosami, że krawędziami źródeł pozornych nie można się ogolić, ale bądźmy szczerzy – słuchając na żywo też takich atrakcji nie uświadczymy a jeśli akurat komuś naprawdę brakuje szeleszczących sybilantów i nadrozdzielczości to zawsze może sięgnąć po pseudoaudiofilskie samplery. Dajmy jednak spokój anomaliom i przejawom masochizmu a zajmijmy się normalną muzyką. No dobrze, może nie do końca normalną, ale na pewno bardziej autentyczną od pozycji, w których każdy dźwięk jest cyzelowany niczym szczerozłota nić a pomimo najszczerszych chęci nie sposób odnaleźć w nich muzyki.
Skoro wspomniałem o ponadprzeciętnych umiejętnościach testowanego zestawu w kreowaniu przestrzeni nie mogłem odmówić sobie przyjemności zweryfikowanie tego na dwóch moich ulubionych pod tym względem albumach. Pierwszym był „Antiphone Blues” duetu Arne Domnerus & Gustaf Sjokvist a drugim „Misa Criolla” Ariela Ramireza w wykonaniu Mercedes Sosy. W obu przypadkach określenie precyzji rozmieszczenia muzyków i wierności w oddaniu właściwości akustycznych sal, w jakich dokonano rejestracji inaczej aniżeli porażającej holografii nie sposób. To nie było wydumane, sztuczne, męczące 3D, lecz prawdziwy hologram, który wydaje się realny do momentu, w którym postanowimy go dotknąć. Założę się, że od czasu do czasu miewają Państwo sny tak realistyczne, że po przebudzeniu przez chwilę bardzo trudno jest Państwu rozgraniczyć, co jest jawą a co snem. W przypadku japońskiego combo stan ten potrafi utrzymywać się nieraz przez całą płytę, wystarczy tylko odpowiednio dobrać repertuar i zadbać, by jakość nagrania była co najmniej … wyśmienita. Trudne? Z pewnością, ale nikt przecież nie obiecywał nam, że będzie łatwo, jednak proszę mi wierzyć, że wysiłek się opłaci.
Co istotne zestaw Accuphase’a nie przekreśla, nie deprecjonuje mniej wyrafinowanego repertuaru. Za przykład niech posłuży fakt, że będąc jednostką dość silnie zakorzenioną w heavy metalowych klimatach praktycznie ani razu nie byłem zmuszony wyjąć przed końcem płytę z odtwarzacza, bądź zdjąć LP z talerza gramofonu. Oczywiście mające wyłącznie sentymentalną wartość thrashowo / death metalowe koszmarki z pierwszej połowy lat 90-ych ubiegłego wieku wypadały płasko i jazgotliwie niczym rozwścieczona, krzycząca po kantońsku przez megafon anorektyczna modelka, ale takich już ich urok i nawet cud by im nie pomógł, o high-endowej elektronice nie wspominając. Jednak najnowsze remastery Floydów, Led Zeppelin, czy nawet Marillion (np. „Misplaced Childhood”) potocznie mówiąc po prostu „dawały radę”. Na własnych trzewiach można było się przekonać co potrafi zdziałać 30 (w moim przypadku 60, bo Arcony są 4 Ω) prawdziwych, A-klasowych Watów. Wykop, drive i autentyczna spontaniczność w niczym nie przypominały statecznego, gabinetowego wizerunku, z jakim Accu zwykle jest utożsamiane. Jak widać dwukrotne zwiększenie w porównaniu z poprzednią wersją końcówki współczynnika tłumienia zrobiło swoje. Nawet idąc dalej, ku thrashowej kakofonii z antypodów w stylu „Submission For Liberty” 4 Arm nie sposób było odmówić całości apokaliptycznej wręcz potęgi i palącego żywym ogniem drzemiącego w materiale żaru. Oczywiście okołojazzowej finezji i mikrowybrzmień blach usłyszeć tam nie było sposób, ale za to uderzenia w talerze miały w sobie natychmiastowość błyskawicy przecinającej zasnuty kruczoczarnymi chmurami nieboskłon. Ich delikatne doświetlenie, czy wręcz zgrabne faworyzowanie, wyeksponowanie poprzez skierowanie na nie silniejszego niż można byłoby się spodziewać snopu światła nad wyraz sugestywnie sprawiało, że dźwięk można było całościowo uznać jako rześki, lecz bez ofensywnej, irytującej natarczywości.
Kilkutygodniową przygodę z podstawową, lecz bezsprzecznie wyrafinowaną a zarazem niezwykle, jak na High-End, wycenioną dzieloną amplifikacją C-2120 + A-36 z perspektywy czasu oceniam jako świetny przykład na to, że nawet marki o tak ugruntowanej pozycji na rynku Accuphase potrafią ewoluować. Zamiast osiąść na laurach i po prostu zachowawczo odcinać kupony Japończycy wprowadzając nowe modele prą cały czas ku górze. Rozsądną wydaje się też metoda jaką obrali – zamiast przeprowadzać rewolucję na szczycie wolą rozpocząć od podstaw, słuchać głosów klientów i sukcesywnie wymieniać kolejne pozycje w portfolio. A jak na testowane combo patrzę zupełnie prywatnie? Cóż, gdybym tylko miał taka możliwość z chęcią zostawiłbym je u siebie dokładając tylko dwa opcjonalne moduły i ciesząc się fenomenalnym dźwiękiem mógłbym spokojnie zaprzestać na naprawdę długi czas ewentualnych poszukiwań wymarzonego wzmacniacza. Niestety to tylko marzenia, lecz tak jak wspominałem już w tekście, dzielona amplifikacja Accuphase’a, jak rzadko która zdolna jest je ziścić.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Eter Audio / Accuphase
Ceny:
Accuphase C-2120 – 29 900 PLN
Accuphase A-36 – 29 900 PLN
Dane techniczne:
Accuphase C-2120
Wejścia liniowe: 6 par RCA, 2 pary XLR
Wyjścia liniowe: 2 pary RCA, 1 para XLR
We/wy analogowe: pętla magnetofonowa, pętla analogowa dla zewnętrznego korektora akustyki
Accuphase C-2120:
THD: 0,005% (20 – 20 000 Hz)
Pasmo przenoszenia: 3 Hz – 200 kHz (+0, -3 dB)
Napięcie wejściowe: CD/LINE 252 mV
Napięcie wyjściowe (nominalne): 2,0 V
Stosunek S/N: CD/LINE 108 dB, DISC (MM) 82 dB, DISC (MC) 66 dB
Wymiary: 465 (W) x 150 (H) x 405 (D) mm
Waga: 16,8 kg
Accuphase A-36
Moc wyjściowa (stereo): 150 W/1 Ω (sygnał muzyczny) | 120 W/2 Ω | 60 W/4 Ω | 30 W/8 Ω
Moc wyjściowa (mono, tryb bridge): 300 W/2 Ω (sygnał muzyczny) | 240 W/4 Ω | 120 W/8 Ω
Zniekształcenia THD (stereo): 0,05% (2 Ω), 0,03% (4-16 Ω)
Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
Pasmo przenoszenia przy pełnej mocy, 20 Hz-20 kHz: 0/-0,2 dB
Pasmo przenoszenia przy mocy 1 W, 0,5 Hz-160 kHz: 0/-3 dB
Gain: 28 dB
Współczynnik tłumienia: 400
Czułość wejściowa: 0,62 V (przy pełnej mocy)
Impedancja wejściowa (XLR/RCA): 40/20 kΩ
Stosunek S/N: 112 dB (przy pełnym wzmocnieniu), 120 dB (przełącznik wzmocnienia –12 dB)
Wymiary: 465 x 170 x 425 mm
Waga (sztuka): 22,8 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor La Roccia Reference + ZYX 4D
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Octave Phono Module;
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Copland CTA-405A; Hegel H160
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Lawrence Audio Violin
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Z uwagi na fakt istnienia często dających znać o sobie, mych sporych chęci złożenia bezkompromisowej amplifikacji lampowej w codziennym torze audio i niestety realizacji całkowicie innej niż kiedyś zaplanowana pokrętnej drogi życia szarganego rozterkami audiofila, zawsze gdy do redakcji trafia coś wyrafinowanego już z samego założenia konstrukcyjnego, odczuwam lekki dreszczyk emocji na plecach. Taki objaw jest u mnie standardem bez względu na pozycję w cenniku, technikę w jakiej został zrealizowany, czy rozpoznawalność marki, ale produkt ma spełniać jeden podstawowy warunek: musi być co najmniej przedstawicielem ogólnie uważanej za królewską klasy „A”, nie wspominając już o szczycie postrzegania takich konstrukcji jak Single Ended. Na chwilę obecną to jedyne, na co mogę sobie pozwolić, ale mam cichą nadzieję, że los jednak trzyma dla mnie coś w zanadrzu. Kto wie. Ale wracajmy na ziemię. Ten prezentujący moje życiowe motto wstęp jest zajawką wprowadzającą nas w świat dzisiejszego bohatera testu, który z racji bycia legendą otrzymał już tak wiele laurek, że nie miałem sumienia powielać doskonale znanych wszystkim informacji. Niemniej jednak sądzę, że dzisiejsze początkowe wspominki na temat działu obróbki i wzmacniania sygnału zapisanego na płycie i sposobu pracy danego produktu, niejednego czytelnika uświadomiły, czym będę się z Wami teraz dzielił. Jednak dla usprawnienia procesu pochłaniania informacji zdradzę, że krakowski Nautilus będący dystrybutorem japońskiej marki Accuphase, tym razem zaproponował nam przetestowanie jeszcze ciepłej A- klasowej końcówki mocy A-36, którą w ciężkim boju z moimi Japończykami wspierał przedwzmacniacz liniowy C-2120.
Jak wygląda Accuphase, wie chyba każdy – bez względu na staż jaki uzbierał w zaawansowanym świecie audio, ale dla spokojności ducha z grubsza nakreślę ten ponadczasowy, wpisujący się w gust bardzo dużej rzeszy słuchaczy design. Myślą przewodnią kolorystyki jest stonowane w kierunku brązu złoto frontów, satynowy ciemny brąz górnych płaszczyzn obudowy i lakierowane w połysku również na brunatno, przeferezowane w dolnej części boczne ścianki. Zaczynając od głównej atrakcji – końcówki mocy – przypomnę, że dla swobodnego oddania ciepła generowanego przez niestety bardzo mało skuteczną w swym działaniu klasę „A”, dach obudowy ukazując nam co nieco swych wnętrzności jest w pełni ażurowy. Przedni panel zdobi sporej wielkości okienko, za którym kryją się tak uwielbiane przez użytkowników wskaźniki wychyłowe, a pomiędzy nimi kilka diod sygnalizacyjnych i podświetlane na zielono logo marki. Pod tym informatorem o stanie urządzenia znajdziemy jeszcze centralnie umieszczony włącznik, na zewnętrznych krawędziach małe pokrętła – lewe obsługa pracy wskaźników, a prawe wzmocnienia, jak również trzy małe przyciski sterujące z lewej i jeden z prawej flanki. Tył dzierży zestaw wejść w standardzie RCA i XLR z możliwością zmiany gorącego pinu w połączeniu zbalansowanym, a także dwa komplety terminali głośnikowych A i B, plus gniazdo IEC. Jeśli chodzi o przedwzmacniacz, mamy analogiczną, z drobnymi różnicami wizualizację, gdzie na bokach podobnego do amplifikacji okienka informacyjnego znajdziemy tym razem duże pokrętła: lewe – selektor wejść, a prawe wzmocnienie, pod nim klapkę maskującą mnogość mogących zaburzyć spokój organoleptyczny manipulatorów i dodatkowo główny włącznik pod lewą i zestaw przycisków z gniazdem słuchawkowym pod prawą gałką. Patrząc na tylny panel przyłączeniowy, widzimy zestaw wejść i wyjść RCA i XLR, dwa zaślepione sloty na opcjonalne, rozszerzające kompatybilność urządzenia płytki i gniazdo zasilające. Jak widać, dostajemy wszystko to, co niezbędne, ale bez uszczerbku na ogólnie prezentowanej przez owe produkty elegancji. Nic dodać, nic ująć – rasowy Accuphase.
Z racji poważnego podejścia do każdej recenzji, nasi bohaterowie bez napinania na słuchanie przetrawili kilka kilowatów energii elektrycznej na całkowicie zbędne, oddawane jako efekt uboczny w tym procesie ciepło, które w ramach późno-jesiennych chłodnych wieczorów testowych, nie okazało się być całkowicie bezużytecznym i wspomogło w pracy stacjonujące w pokoju kaloryfery. Przesiadka z dość rozdzielczego Reimyo na bijący przytulnym odcieniem słodkości grania zespół amplifikacji Accuphase, dość szybko potwierdziła za co kochamy tę markę – oczywiście jeśli jest w kręgu naszych zainteresowań. Ktoś, kto choć raz zaznał królewskiej klasy wzmocnienia sygnału audio w dobrym wydaniu – jak rzeczeni bohaterowie, kolejne podejścia będzie traktował raczej jako sprawdzian szybkości weryfikacji owych zalet, niż domysłów, czy to aby na pewno oni . Sznyt grania jest nie do podrobienia, a nawet jeśli ktoś pokusiłby się o coś podobnego, wytrawni znawcy natychmiast wypunktują często kłujące w uszy mankamenty naśladowców. Niestety trzeba przyznać, że taka maniera ma swoich może nie wrogów, ale grupę starającą się omijać podobne klimaty, ale na szczęście z uwagi na moje ciągotki w stronę barwy ja się do nich nie zaliczam. Wkraczając w świat Accu podążamy ścieżką maksymalnego wysycenia źródeł pozornych, co oczywiście lekko uśrednia ostrość krawędzi źródeł pozornych, ale robi to w tak wysublimowany sposób, że konsekwencją nie jest popadanie w przysłowiową „bułę”, tylko delikatne odczucie złagodzenia konturu. Już kilkukrotnie mówiłem, że na poczet gęstości chętnie oddam nieco z szybkości, dlatego cały proces testowy zestawu pre – power był dla mnie niesamowicie przyjemny, a znając wielu zaawansowanych audiofilów, sądzę, że nie jestem odosobniony w takim postrzeganiu producenta ze wschodnich rubieży Azji. Teoretycznie rzecz biorąc, to jest droga na całe życie i tylko pogorszenie narządu słuchu lub przewartościowanie pojmowania piękna muzyki może zmienić nasz kierunek dążenia do zadawania sobie przyjemności podczas obcowania z dźwiękiem. Nasz bohater miał sporo szczęścia, gdyż dostąpił zaszczytu napędzania nietuzinkowych kolumn austriackiej manufaktury Trenner & Friedl, gdzie główną atrakcją oprócz wysokiej skuteczności (91 dB) był papierowy 18 calowy głośnik niskotonowy. Ten zestaw kolumn jest powrotem do jakże często oczekiwanych przez wyedukowanych słuchaczy korzeni projektowania zespołów głośnikowych. Tak prawdę mówiąc, tego dźwięku nie da się opisać – choć w osobnym teście będę próbował, to trzeba usłyszeć, inaczej kroczmy we mgle. Ale zostawmy opis kolumn na boku – przyjdzie jeszcze na to czas i wróćmy do współpracującej z rzeczonymi emiterami dźwięku amplifikacji. Duży papierowy głośnik niskotonowy, podobny na środku, wspomagane delikatnie traktującą nasze uszy uzbrojoną w tytan tubką samoistnie narzucały mi repertuar i chcąc nie chcąc sięgnąłem po muzykę akustyczną. Ale nie jakiś tam jazz, tylko ekstremum doznań dla mych narządów słuchu, czyli szesnasto-wieczną muzykę dawną na instrumentach z epoki. Już słyszę te głosy: kto słucha takich banialuków, poprosimy o Rammsteina, ale pozwólcie, że wszelkie atrybuty szlachetnej klasy „A” wyłożę przy pomocy tego wydanego przez rodzimą wytwórnię DUX zatytułowanego „Melodie na Psałterz Polski” krążka, a nie ciężko przyswajalnego bez wspomagaczy alkoholowych materiału. Pierwsze co uderza słuchacza, to bezbłędnie oddana scena muzyczna ze wszystkimi jej rozmiarami: w szerz, głąb i wzwyż. Poszczególne partie wokalne, czy to solowe, czy chóralne przepięknie informowały nas o swoim położeniu w zależności od rzędu, w którym się znajdowały, a wiekowe instrumenty będące rodzynkiem na torcie, dzięki materiałowi z jakiego były wykonane (drewno) i odtwarzających je celulozowym membranom głośników dawały upust swoich prawdziwych zalet barwowych. Te niespotykane obecnie instrumentarium z powodu użycia kosmicznych materiałów do produkcji najnowszej generacji membran głośnikowych bardzo często nie może pochwalić się prawdziwym czarem i barwą, gdy tymczasem nasza układanka testowa wyniosła ten aspekt na dotychczas nawet przeze mnie niesłyszany poziom. Wszystkim kochającym takie klimaty życzę podobnych uniesień, ale muszę zastrzec, że nie będzie łatwo. Chcąc zweryfikować na ile jest to zasługa Japończyków z teamu Accuphase’a, a na ile samych kolumn, dokonałem szybkiego powrotu do moich Japończyków z teamu Reimyo i nagle okazało się, że te z pozoru szkodliwe – założenia przeciwników barwy ponad detaliczność – podkolorowania na środku pasma, mieniące się złotem wysokie tony, czy lekkie pogrubienie basu były wartością dodaną tego spektaklu. Z moim zestawem było trochę bardziej konturowo, nieco bardziej zwarcie dając uczucie większego wglądu w nagranie, ale w najmniejszy sposób nie odsyłało do kąta swoich ziomków. To po prostu nieco inny punkt temperatury grania, którego postrzeganie jest bardzo zależne od preferencji słuchacza, a w tym repertuarze wydawało się wręcz niezbędnym. Usłyszana gładkość, plus homogeniczność głosów i instrumentów na długo pozostaną w moich szarych komórkach. Po takiej dawce pieszczenia małżowin usznych wykonałem kilkuwiekowy przeskok muzyczny, wkładając do napędu krążek oparty w głównej mierze o komputerowe twory dźwiękowe zespołu Depeche Mode pt. „EXCITER”. Tak, było bardziej słodko i nieco bardziej okrągło na dole niż prawdopodobnie życzyliby sobie tego muzycy ww. grupy, ale kto powiedział że każdy kto zapoda sobie ten materiał w procesie oddechu po ciężkim dniu pracy, ma mieć pocięte żyletkami bębenki w drogocennych uszach. Uspokajam zawczasu, że to odtworzenie w żaden sposób nie degradowało założeń energetyczności przekazu, tylko podawało go w delikatnie ucywilizowany sposób, który w moim odczuciu był bardziej strawny niż w wersji zgodnej ze wzorcem. Oczywiście jeśli nie mając możliwości posłuchania oryginalnych syntezatorów używanych do nagrania materiału, w ogóle nie wiemy jaki powianiem być punkt odniesienia danej muzyki elektronicznej. Akustyczna jest łatwiejsza w weryfikacji, ale znowu proszę pokazać mi zestaw domowy, który idealnie odda brzmienia żywych instrumentów. Wiemy, że to jest utopia i nasze dążenia są mniejszym lub większym kompromisem pomiędzy tym co powinno być, a tym co możemy i chcemy mieć. Ale wracając do testu, po raz kolejny okazało się, że znany wszystkim sznyt A-klasowych końcówek mocy marki Accuphase jest ich wartością dodaną i raczej wnoszącą wiele dobrego niż złego do współpracujących z nimi systemów. To oczywiście jest pewnym odstępstwem od neutralności, ale wspominałem na początku, że szlachectwo zobowiązuje raczej do czarowania słuchacza, a nie beznamiętnego przekazywania zapisanych na krążkach bitów, a taką rolę spełniał właśnie nasz bohaterski tandem C-2120 i A-36. Ważnymi elementami tego zestawu wzmacniania sygnału audio było oddawanie poczucia nieskrępowanego oddechu i namacalności źródeł pozornych. Nawet ten nieco zaokrąglony bas był nadal czytelnym i kiedy trzeba szybkim impulsem, co tylko pokazuje ciężką do naśladowania klasę komponentów, gdyż taki dociążający zabieg u konkurencji często kończy się sporym spowolnieniem ataku, a na tym pułapie zaawansowania jakości jest nie do przyjęcia. Tymczasem w tym przypadku dostajemy pozłocenie iskrzącej się góry pasma, ale bez utraty rozdzielczości, dociążenie środka bez zawoalowania czytelności i wreszcie lekkie pogrubienie najniższych składowych w sensie podbudowy, a nie „buły”, a to potrafią tylko najlepsi. Oczywiście musimy być również przygotowani na fakt utraty pewnej ilości cennych dla niektórych audiofilów rozdrabniających włos na czworo artefaktów, ale nie ma zestawów idealnych dla każdego i jeśli ktoś tak twierdzi, po prostu nie zna życia i jego miliona ludzkich punktów odniesienia i oczekiwań.
Przygoda z kolejnym wcieleniem mistrzowskiej szkoły czarowania frazami muzycznymi przebiegła zadziwiająco szybko. Pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że głównym materiałem była muzyka akustyczna w większości oparta o wokalistykę. Japońsko-japoński zestaw napędzający kolumny z Austrii, gdyby był ze stajni jednego dystrybutora, bez najmniejszych przeszkód zaliczyłbym do cyklu „Systemu marzeń” i tylko z faktu różnych źródeł pochodzenia, a nie jakości generowanego dźwięku nie został tak sklasyfikowany. Zalety – tak według mnie to zalety – typu poświata słodyczy, nasycenie i homogeniczność nie musi z miejsca oznaczać wykreślenia testowanej dwójki z listy odsłuchowej nawet dla wyczynowców w rozdzielczości, gdyż to co dla mnie jest już ciepłe i gęste, dla innego potencjalnego klienta jest dopiero poziomem około neutralnym, nie wspominając już o cechach jakie najchętniej widziałby w nowym nabytku system poszukiwacza nirwany. Mimo, że wszelkiego rodzaju testy pozwalają w ustaleniu ogólnych ram grania danego produktu, z doświadczenia wiem, że tego nie da się na sto procent określić na podstawie nawet kilkunastu przeczytanych przez potencjalnego kupca recenzji. Dlatego próbujmy i kosztujmy samemu, gdyż nie mamy nic do stracenia, a przy okazji pozwoli nam nabrać tak niezbędnego dla rasowego audiofila doświadczenia. Ja po kolejnym już spotkaniu z marką Accuphase jestem bliższy utwierdzenia się w przekonaniu, że tylko pozbawiający mnie kontaktu z nią w procesie poszukiwań sprzętu zbieg okoliczności sprawił, iż nie stoi na zajmującym główne miejsce w mojej samotni ołtarzyku.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert WOODPECKER
ramię: SME M29R
wkładka: Dynavector DV-20X2
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA