Opinia1
Rozochoceni po testach fenomenalnej, choć zaledwie otwierającej ofertę A-klasowych konstrukcji Accuphase’a końcówce mocy A-36 z radością przyjęliśmy informację o pojawieniu się na rynku jej mocniejszego kuzyna, czyli modelu A-47. Bynajmniej nie chodzi mi w tym momencie o jakiekolwiek zastrzeżenia, co do wydajności prądowej i mocy 36-ki, ale podobnie jak w motoryzacji, tak i w audio nader rzadko spotykamy się z sytuacjami, gdy jest jej za dużo. Praktycznie zawsze zapas kilku/nastu/dziesięciu/set koni/Watów pod nogą/w stopniu wyjściowym daje nie tylko zauważalną poprawę brzmienia, analogie motoryzacyjne możemy sobie już odpuścić, ale co najważniejsze komfort psychiczny wynikający li tylko z faktu jej posiadania. Nie do przecenienia jest też zauważalna tendencja japońskiego producenta do sukcesywnego zwiększania krytycznego w przypadku konstrukcji tranzystorowych parametru, jakim jest współczynnik tłumienia a tym samym pewna ewolucja brzmienia podążająca ku witalności i młodzieńczej werwie. Proszę się jednak nie stresować. Wszystko odbywa się, tak jak zaznaczyłem przed chwilą na drodze ewolucji a nie rewolucji, więc pojawiające się ostatnimi czasy nowości Accuphase czerpią pełnymi garściami z tego, co najlepsze było u ich protoplastów a jednocześnie, dzięki rozwojowi technologii i kolejnym udoskonaleniom przełamują kolejne bariery i wkraczają na niezdobyte do tej pory terytoria. Może i brzmi to dość patetycznie, ale wystarczy porównać starsze konstrukcje z ich aktualnymi odpowiednikami, by wszystko ułożyło się logiczną całość. Nie przedłużając jednak wstępu serdecznie zapraszamy do lektury recenzji stereofonicznej końcówki mocy Accuphase A-47, która dzięki uprzejmości krakowskiego Nautilusa trafiła do naszej redakcji wraz z przedwzmacniaczem liniowym Accuphase C-2420.
Skoro do testu trafiła końcówka z oczko wyższej półki również dostarczony wraz z nią przedwzmacniacz okazał się ambitniejszą od swojego poprzednika konstrukcją i zamiast nomen omen świetnego C-2120 przez blisko miesiąc mieliśmy okazję wsłuchiwać się w poczynania C-2420. Krótko mówiąc wkraczamy na japońskie salony, bo nie dość, że pojawia się przedrostek „Precision”, który niejako potwierdza błękitną krew płynącą w żyłach preampa, to wreszcie można cieszyć oczy widokiem wykonanych z niezwykłą starannością drewnianych boczków. I jak tu nie kochać High-Endu?
Oprócz wspomnianej ozdobnej boazerii w szacie wzorniczej w porównaniu z młodszym krewniakiem zmieniają się jedynie niuanse, więc awansując w firmowej hierarchii nie trzeba się nowego urządzenia uczyć, bo wszystko jest po staremu. Pomiędzy dwiema potężnymi gałkami odpowiedzialnymi za wybór źródeł i natężenie dźwięku umieszczono prostokątny wizjer chroniący centralnie umieszczone, charakterystycznie podświetlone logo. Z lewej strony błękitno – zielonego znaczka Accu umieszczono ramkę z diodami sygnalizującymi uaktywnienie poszczególnych trybów pracy a po prawej wybrane obciążenie w opcjonalnym module phono, kompensacji loudness, wyciszenia oraz niewielkie okienko ze wskazaniem ustawionego wzmocnienia.
Odpowiadające górnym diodom przyciski i pokrętła w układzie 3 / 9 / 3 znajdziemy pod dostojnie opadająca klapką. Dzięki nim m.in. uaktywnimy poszczególne wyjścia podbijemy/osłabimy bas i wysokie tony, ustawimy balans, wzmocnienie (gain) a także dokonamy koniecznych nastaw dla opcjonalnego phonostage’a, bądź całkowicie wyłączymy górną iluminację.
Ściana tylna to istna rozkosz dla nawet najbardziej rozkapryszonego audiofila, który do dyspozycji otrzymuje pięć par wejść liniowych RCA, dwie pary wejść XLR, pętlę magnetofonową (RCA) , dwie pary wyjść liniowych – zarówno w standardzie RCA, jak i XLR plus wejścia w obu standardach na zewnętrzny procesor/przedwzmacniacz. Jeśli komuś jeszcze mało zawsze może zaopatrzyć się w dedykowany moduł phono, dla którego wygospodarowano gotowy slot zaślepiony stosowną płytką.
W komplecie znajduje się oczywiście utrzymany w szampańsko – złotej estetyce pilot i całkiem solidnie, niemalże po acrolinkowemu, wyglądający Interkonekt RCA.
W trzewiach próżno szukać audiofilskiego powietrza, gdyż pełne rozdzielenie układów obsługujących lewy i prawy kanał ma swoje odzwierciedlenie nie tylko w całkiem słusznych nie tylko dla przedwzmacniacza, ale i większości wzmacniaczy zintegrowanych gabarytach, oraz dobijającej do 20 kg. wadze. Nie zabrakło również „firmowego” i odziedziczonego po topowych przodkach układu AAVA (Accuphase Analog Vari-gain Amplifier) odpowiedzialnego za precyzyjną regulację głośności.
W przypadku A-47 sprawa jest o wiele prostsza. Zero udziwnień, eksperymentów i prób odzwyczajania swoich wyznawców od tego, co kochają w końcówkach Accuphase’a całym sercem, czyli wskaźników wychyłowych. Wskaźniki mocy wyjściowej są i skąpane w bursztynowej poświacie działają wprost terapeutycznie. Centralnie, tuż pod nimi, umieszczono włącznik główny, z jego lewej strony sterowanie wskaźnikami (wyłączone, tryb normalny i „peak hold”, w którym na moment przytrzymywane są w przy maksymalnych wychyleniu) i wybór wyjść za to z prawej selektor wejść oraz wzmocnienia.
Boki, jak przystało na rasowy A-klasowy piec zamiast standardowych ścianek przybrały formę potężnych radiatorów z poprzecznie biegnącym przez ich środek płaskownikiem szalenie ułatwiającym przenoszenie wzmacniacza. Oczywiście, gdyby nie one spokojnie można byłoby sobie poradzić z pomocą tylnych uchwytów, ale skorą są, to nie dość, że przydają się podczas czynności natury logistycznej, to jeszcze poprawiają sztywność bryły korpusu a to też jest nie do przecenienia.
Ściana tylna jest dokładnie taka, jaka być powinna. Wejścia w standardzie RCA i XLR wraz ze stosownymi przełącznikami pinów gorąceych dla tych ostatnich, pokrętło wyboru trybu pracy urządzenia i potężne, masywne podwójne terminale głośnikowe zdolne bez najmniejszego trudu przyjąć nawet masywne widły. Gniazdo zasilania ulokowano dość blisko dolnej krawędzi, co z pewnością ucieszy posiadaczy ciężkich i sztywnych „boa dusicieli”.
Wnętrze też nie pozostawia wrażenia niedosytu. W stopniu wyjściowym pracuje w równoległym push-pullu po sześć wysokowydajnych tranzystorów MOS-FET na kanał, a o ich odpowiednio wysokokaloryczną strawę dba potężny, ukryty wewnątrz eleganckiego „emaliowanego rondla”, transformator toroidalny oraz para kondensatorów o pojemności 56 000 μF każdy. Dodatkowo wykorzystano kolejny firmowy patent, czyli MSC+, dzięki któremu zwiększono stabilność pracy układów wzmocnienia, oraz co równie ważne poprawiono stosunek sygnał/szum.
Ponieważ po raz kolejny przypadł mi zaszczyt, przynajmniej w przypadku A-47, bycia pierwszym po fabryce chciał nie chciał musiałem uzbroić się w cierpliwość i dać jej spokojnie pograć. Z przedwzmacniaczem było spokojniej, bo przynajmniej kilkaset godzin na swoim koncie miał, ale i tak i tak dostarczoną parkę od razu po sesji fotograficznej wpiąłem w tor i na blisko tydzień zostawiłem mniej bądź bardziej zauważalnie plumkającą sobie w tle. W międzyczasie niby przypadkiem rzucałem uchem i przy okazji sprawdzałem, czy końcówka nie próbuje przejąć roli kominka i o ile dobiegające mnie dźwięki stawały się coraz bardziej intrygujące to temperatura A-47 po paru godzinach ustabilizowała się na tak akceptowalnym poziomie, że po kilku kontrolach zupełnie straciłem nią zainteresowanie. Oczywiście obudowa była zauważalnie ciepła, co z resztą dało się odczuć w samym pomieszczeniu odsłuchowym, lecz nie na tyle, żeby zacząć się martwić.
Po takiej rozgrzewce pierwszą rzeczą, jaką postanowiłem od razu zweryfikować była doskonale zapamiętana z testów C-2120 i A-36 umiejętność wręcz holograficznego oddania przestrzeni. Czym prędzej sięgnąłem więc po „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena, „Haugtussa” Lynni Treekrem i „A Trace of Grace” Michela Godarda a uśmiech zagościł na mej twarzy. Nie dość, że poziom wcześniejszego seta został osiągnięty to dodatkowo do głosu doszła jakże miła transparentność i wręcz krystaliczna czystość. Proszę tylko pod żadnym pozorem nie kojarzyć owej krystaliczności z chłodem i jakąś laboratoryjną antyseptycznością, bo to nie o to chodzi. Po prostu doskonale, czy nawet perfekcyjnie, widać wszystko to, co na wieloplanowej scenie zostało umieszczone. Odległości pomiędzy poszczególnymi źródłami pozornymi odmierzone są z iście laserową precyzją i spokojnie można uznać, że są w danym wycinku czasu niezmienne. Nie mamy nawet najmniejszych szans na przyłapaniu ich na niestabilności, rozedrganiu wynikającemu z niewystarczającej do ogarnięcia i zapanowania nad całością mocy. W dodatku ww. albumy reprezentowały na tyle różną estetykę przestrzenną, że bez trudu można było ocenić, czy zestaw Accuphase’a potrafi się do dowolnego repertuaru dostosować, czy też próbował będzie forsować swoje jedynie słuszne dogmaty. Całe szczęście producenci postawili na oddanie głosu realizatorom muzycznym, dzięki czemu zestaw Accu niczym kameleon płynnie przechodził od skandynawskiej, mrocznej baśniowości poprzez minorowe i depresyjne ballady Treekrem po dające wytchnienie od lejącego z nieba się na zewnątrz żaru wnętrza cysterskiego monastyru Abbaye de Noirlac.
Czy taki niemalże absolutny brak własnego charakteru może być nudny? W niektórych przypadkach na pewno, lecz nie dotyczy to testowanej parki, gdyż owa przejrzystość sprawia, że już po chwili skupiamy się wyłącznie na muzyce i z ową muzyką możliwie blisko, niemalże bezpośrednio obcujemy a sprzęt ją reprodukujący staje się nie celem samym w sobie a jedynie narzędziem, sposobem na jak najbardziej rzeczywiste i namacalne doznania. Dodatkowo cały czas należy pamiętać o wręcz niewyczerpanym rezerwuarze mocy drzemiącym w A-klasowej A-47. Dlatego też nie stroniłem od cięższego repertuaru, na którym to można było dopiero poczuć, co oznaczają prawdziwe Waty. Wystarczyło bowiem sięgnąć po „Tragic Illusion 25 (The Rarities)” Paradise Lost i dotrwać do „Last Regret” oraz „Faith Divides Us – Death Unites Us”, czyli utworów, w których czynny udział wzięli prascy symfonicy. Już sama orkiestra potrafi przysporzyć nie lada problemów a dodając do niej pięciu ponurych Brytyjczyków bardzo mocno zakorzenionych w ciężkim i mrocznym gothic metalu otrzymujemy wprost zabójczą mieszankę. Po pierwsze klasyczna wieloplanowość, zgodny z obowiązującymi prawidłami rozkład sekcji orkiestry i charakterystyczne brzmienie naturalnych, pozbawionych amplifikacji instrumentów. Po drugie drący się w niebogłosy i niemiłosiernie katujący swoje elektryczne gitary, klawisze i perkusje Brytowie gustujący w szorstkich przesterach i przysłowiowej ścianie dźwięku. Słowem dwa, całkowicie odmienne pod względem estetycznym światy, które będąc pozornie nie do pogodzenia w sprzyjających warunkach potrafią jednak egzystując na jednej scenie po prostu zachwycić. I z pomocą Accuphase’ów właśnie to czynią. Wzorcowe wręcz selektywność i rozdzielczość sprawiają, że nic się nie zlewa. Akompaniujący symfonicy są widoczni jak na dłoni a główne, metalowe partie tną powietrze ognistymi riffami. Fenomenalnie odwzorowana zostaje różnica pomiędzy używanym instrumentarium a zarazem bez trudu można dostrzec interakcje zachodzące między nimi. To nie są odseparowane i sterylnie pokazane całkowicie oderwane byty, lecz harmonijnie współgrające ze sobą na muzycznej scenie źródła pozorne. Dokładnie tak samo jest przecież na koncertowym albumie „Wagner Reloaded” Apocalypticy, na którym w pierwszej kolejności ogarniamy zmysłami spektakl jako homogeniczną całość a dopiero potem, gdy nasycimy umysł informacjami pozwalającymi na bardziej szczegółową eksplorację możemy podążać za poszczególnymi liniami melodycznymi, czy partiami konkretnych instrumentów i to niezależnie, czy organizacyjnie przypisanymi do długowłosych Finów, czy MDR Symphony Orchestra.
Powyższe obserwacje dotyczą połączenia zbalansowanego zrealizowanego przewodami Siltech Classic Anniversary 770i XLR, oraz głośnikowymi 770 L. Próby z łączówkami RCA z tej samej serii zauważalnie ograniczały potencjał dostarczonej elektroniki i choć nie można było w żadnym razie uznać, że było źle, to gdzieś po drodze osłabieniu ulegała wspominana holografia i ponadprzeciętna rozdzielczość. Dodatkowo, szczególnie w przypadku końcówki mocy warto było pamiętać o tym, by jeśli tylko jest taka możliwość to jej nie wyłączać. Trzymana cały czas pod prądem odwdzięczała się niezwykłą swobodą, grając rozmachem godnym niejednego 100 kg pieca, z jakimi ostatnimi czasy miałem przyjemność obcować. A-47 „odpalany” niejako z doskoku, po godzinie, czy dwóch potrafił niby zauroczyć, ale była to jedynie namiastka tego, co czekało po kolejnych kilkunastu, czy kilkudziesięciu godzinach. A, że rachunki za prąd trochę wzrosną? Cóż, tym radziłbym się jakoś specjalnie nie przejmować, bo kiedy gościłem u siebie tytułowy zestaw Accuphase’a kaloryfery w pomieszczeniu odsłuchowym miałem po prostu wyłączone a i tak panowało w nim przyjemne ciepełko. Oczywiście można do tematu podchodzić „ekologicznie” i system włączać wyłącznie wtedy, gdy mamy kwadrans a przy sprzyjających wiatrach nawet trzy na kilka ulubionych utworów. Pytanie tylko, czy w tym momencie jest sens interesowania się opisywanymi w niniejszym elaboracie urządzeniami. Ja przynajmniej takiego sensu nie widzę, tym bardziej, że takie przypadkowe, pośpieszne i przeprowadzane po łepkach sesje do żadnych konstruktywnych wniosków nie prowadzą a jedynie generują wypaczone i mijające się z rzeczywistością pseudo opinie. Pewne rzeczy trzeba powiedzieć sobie jasno i otwarcie. High-End to nie piekarnia, ani bar typu Drive Thru. Jeśli ktoś oczekuje szybko i dobrze, to polecam którąkolwiek z cafeterii we Florencji, gdzie można niemalże wbiec i właśnie w takim pędzie wypić wyborne i szatańsko mocne espresso. Jednak jeśli do audio podchodzimy na poważnie to zdecydowanie bardziej rozsądnym będzie takie zorganizowanie sobie czasu, by siadając do odsłuchu mieć pewność, że zarówno sprzęt, którego będziemy używali, jak i my sami mamy zapewnione 100% spokoju. Dzięki temu opowieści o nudzie i zachowawczej „gabinetowości” brzmienia Accuphase’ów może wreszcie dołączą do innych bajek z mchu i paproci.
Niniejszy test dzielonej amplifikacji Accuphase’a pod postacią przedwzmacniacza C-2420 i stereofonicznej, choć nic nie stoi na przeszkodzie by dokupić drugą i obie przestawić w tryb monobloku, końcówki mocy A-47 nad wyraz dobitnie udowodniły, że Japończycy ani myślą o spoczęciu na laurach i jedynie dokonując delikatnych zmian o charakterze kosmetycznym odcinać kupony. Po prostu nie da się tego inaczej opisać, jako upartego i nieustannego dążenia do perfekcji, równania w górę i ciągłego podnoszenia poprzeczki. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, gdyż zarówno na dzisiejszych bohaterów, jak i wcześniejszy set patrzę z perspektywy tak legendarnych konstrukcji, oczywiście pozostając w obrębie marki, jak A-klasowe monstra A-200, czy równie potężne M-6000. Po prostu duża klasa a patrząc na czasem wręcz absurdalne, nawet jak na High-End, ceny rozwiązań konkurencyjnych śmiem twierdzić, że oferta Accuphase’a powoli zaczyna być dumpingowa, ale ciiicho sza, żeby przypadkiem UOKiK się tym nie zainteresował.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica; Siltech Classic Anniversary 770i XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra; Siltech Classic Anniversary 770L
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
W dobie ogólnoświatowego dążenia producentów do coraz to częstszej wymiany ułatwiających nasze codzienne życie produktów stabilność oferty staje się niestety „passe” i nawet sektor audio nie zdołał obronić się przed powyższą tendencją. Oczywiście dla chcącego nadążyć za nowościami audiofila jest wydaje się to być bardzo łakomym kąskiem, po który bez najmniejszych oporów sięga całkiem spora rzesza owych miłośników muzyki. Jednak o ile na poziomie budżetowym wydaje się to być całkiem akceptowalne, nawet w ramach odświeżenie design’u – znamy przecież sytuacje, gdy sprzęt może lepiej wyglądać niż grać, to w strefach co najmniej średnich, nie mówiąc już od High Endzie – o którym dzisiaj będziemy dyskutować – każde odmłodzenie oferty niejako z rozdzielnika powinno charakteryzować się przyrostem jakości generowanego dźwięku. Na szczęście dla nas, penetrowany przez portal Soundrebels poziom zaawansowania technologicznego komponentów audio raczej unika diametralnych zmian w przez lata budowanej rozpoznawalności marki i dokonując jedynie drobnych korekt wizualnych całe swoje siły skupia w na poprawie jakości odtwarzanej muzyki. I właśnie taki duch zmian przyświecał naszemu dzisiejszemu bohaterowi z Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli japońskiej marce Accupchase, oferującej swój najnowszy produkt z zakresu wzmacniania sygnału w postaci A-klasowej stereofonicznej końcówki mocy A-47 wspomaganej obecnym już jakiś czas na rynku przedwzmacniaczem liniowym C-2420. Całości zestawienia dopełniało okablowanie kolumnowe i sygnałowe Siltecha. Jak wielu z Was zapewne wie, przywołanymi markami z dużymi sukcesami handlowymi opiekuje się krakowski Nautilus.
Nie brnąc zbytnio w powielanie opisu wypracowanego przez lata i pieczołowicie pielęgnowanego w kolejnych odsłonach wyglądu produktów z kraju samurajów, napomknę jedynie, że nasz główny bohater A-47 kontynuuje trend wskaźników wychyłowych. Pomiędzy nimi znajdziemy sekcję oznajmiających nam stan urządzenia czerwonymi diodami piktogramów i mieniące się kolorem zieleni logo marki. Pod wspomnianym okienkiem informacyjnym na nieco wyeksponowanym panelu otrzymujemy jeszcze centralnie umieszczony prostokątny włącznik POWER, na lewo od niego selektor pracy wspomnianych ochoczo skaczących mierników oddawanego sygnału, okrągłe przyciski: -20 dB (dla wskaźników) i wybór wybranych na tylnym panelu terminali głośnikowych A lub B, by na prawej flance zaspokoić swoje potrzeby pokrętłem wyboru wzmocnienia, a obok niego okrągłym, uruchamiającym wykorzystywane w danej chwili wejście guzikiem. Kierując się ku tyłowi zmieniamy kolorystykę urządzenia z szampańskiego frontu na idealnie wpisujący się w zastosowaną paletę barw matowy brąz mocno ażurowej pokrywy i monstrualnych, bo zajmujących całe boczne panele radiatorów. Tylna ścianka oferuje podwojone terminale kolumnowe, gniazdo zasilania, zestaw wejść XLR/RCA, przełącznik wyboru gorącego pinu w złączu XLR i tryb pracy. Design przedwzmacniacza C-2420 z informacyjnym okienkiem na przedzie idealnie koreluje z wyglądem końcówki, z tą tylko różnicą, że pod znajdującą się tuż pod nim uchylną klapką znajdziemy nieprzebraną ilość manipulatorów dopasowujących. Jednymi wyeksponowanymi dodatkami są: z lewej strony duża gałka wyboru wejścia i tuż pod nią prostokątny włącznik, a z prawej identyczne rozmiarowo jak selektor pokrętło wzmocnienia, a pod nim gniazdo słuchawkowe, przyciski COMP/ATT i maleńki otwierający wspomnianą przed momentem, skrywającą pulpit sterowniczy klapkę. Kolorystyka 2420-ki to również szampan z przodu , brązowy mat na dachu, ale w odróżnieniu od końcówki lakierowane na wysoki połysk drewno na bokach. Istne szaleństwo wysmakowania wizualnego. Po prostu rasowy Accuphase.
Gdybyśmy prześledzili kolejne wcielenia produktów marki Accuphase, spokojnie można by pokusić się o stwierdzenie, że każda następna inkarnacja jakiegokolwiek produkowanego komponentu jest jakby krokiem ku coraz większemu otwieraniu się i tzw. wychodzenia dźwięku ku słuchaczom. Chodzi mi o fakt kontynuowania tendencji wymykania się stereotypowemu i utożsamianemu przez lata wizerunkowi gęstego, czasem dla niektórych zbyt nasyconego brzmienia. Co prawda jest to estetyka bliska mojemu postrzeganiu piękna w muzyce, ale zbyt skumulowane frazy muzyczne dla niektórych na dłuższą metę mogą wydawać się zbyt monotonne, skutecznie zniechęcając ich do dogłębniejszej penetracji japońskiej oferty. Dlatego ów wspomniany kierunek wydaje mi się bardzo dobrym ruchem marketingowym, tym bardziej, że wprowadzane zmiany brzmieniowe nadal okraszone są sznytem dźwięku rasowego Accuphase. I gdy po kilku dniach wziąłem się za pisanie tej recenzji, po chwilowej analizie za i przeciw wysnuwanych teorii testowany dzisiaj A-47 jak na dłoni wpisuje się we wspomniany kierunek zmian. Na szczęście, przynajmniej dla mnie, szkoła Accu słyszalna jest od pierwszych fraz nutowych z tą tylko zmianą, że przy pełnej palecie braw i solidnym dociążeniu otrzymujemy zaskakująco zwiewną górę pasma. Nadal słodką, ale świeższą, a to wydaje się być pierwszym oczekiwanym przez interlokutorów plusem dla nowo wprowadzanego na rynek produktu. Idąc dalej pokładami zwiewniejszych górnych rejestrów, oczywistym wydaje się być fakt zdecydowanie lepszego budowania pod względem czytelności sceny muzycznej z pełną kontrolą zajmowanych przez muzyków miejsc tak w szerz, jak i w głąb. Przykład? Proszę bardzo. Oto pierwszy z brzegu Bobo Stenson ze swoim znakomitym trio w kompilacji „Goodbye”. Mocna podstawa basowa plus soczysta średnica w starszych wcieleniach serii „A” wespół z bardzo słodką, a czasem wręcz lukrowatą górą robiły z tego, odbieranego przez niektórych jako nieco zimny, jazzu coś na kształt baśni. Tymczasem, nadal mamy wyraźnie odczuwalne niskie rejestry i dobrze podgrzany środek, może nawet nadal „ciutkę” za bardzo, ale prawdopodobnie się czepiam, jednak nieco zwiewniej skrzące się blachy perkusisty tak ustawiają odbiór całości, że czerpiąc z przez wielu oczekiwanego dobrodziejstwa brzmieniowego marki bez najmniejszej ułomności przekazu jesteśmy w stanie zagłębić się w ten krążek od pierwszego do ostatniego kawałka bez efektu znużenia. Wyraźnie prezentowane źródła pozorne rysowane są nieco grubszą kreską niż mam na co dzień, ale w żadnym wypadku nie odczuwałem tego jako ułomności, tylko nieco inne spojrzenie na dźwięk. Co ważne, nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało to w budowaniu tak ważnej dla realizmu słuchanej muzyki głębokiej sceny. Kiedy po kilku podobnych realizacjach okazało się, że 47-ka dobrze wpisuje się w moje oczekiwania, w napędzie wylądował materiał stawiający raczej na spory hałas niż wyrafinowanie nutowe. Oczywiście takim wręcz idealnym przedstawicielem chaosu jest zespół Percival („Svantevit”). Złowrogi z tekstów i dźwięków folk-metal według mojej oceny raczej zyskiwał niż tracił na mariażu z testowanym setem. Przed-odsłuchowo analizując włożony do kompaktu krążek sądziłem, że zbyt solidny bas i kolorowa średnica będą przeszkadzać tej energetycznej muzyce, ale po przepuszczeniu go przez wzmacniający sygnał japoński zestaw pre-power okazało się, iż bardzo zyskiwały na tym będące mocną stroną tej kapeli gitary i wokaliza. Niestety konsekwencją było nieco wolniejsze niż chcieliby tego wielbiciele latających żyletek w eterze tempo muzyki, ale z pewnością nie były to monotonne sekwencje nutowe, tylko odpowiednio podgrzany przekaz będącego w opozycji do realnego świata zespołu. Na koniec przywołam chyba najlepszy do reprodukcji przez moich gości repertuar, jakim jest muzyka dawna i to grana pod dyktando J. Pottera. Prawdopodobnie wielu z Was po lekturze moich testów choćby pobieżnie zapoznało się z jego twórczością, jednak nie oprę się jedynie o aranżację schedy po Monteverdim, tylko wspomnę o zdecydowanie większej palecie kompilacji spod znaku „The Dowland Project”. Pod przywołanym tytułem J. Potter ma kilka nader udanych sesji nagraniowych i powiem szczerze, że gdy w grę wchodzi spokojna, naładowana emocjami muzyka, bez względu na wiek jej powstania, jeśli zderzy się z elektroniką Accuphase, prawie zawsze będzie ucztą dla ducha. Te dwie rzeczy: muzyka dawna i japoński specjalista od piękna w muzyce (Accuphase) z pewnością są sobie przeznaczeni, tworząc ciężki do pobicia, bo karmiący słuchacza nieprzebranymi ilościami emocji duet. I tym optymistycznym akcentem niestety zakończę nasze dzisiejsze spotkanie, zachęcając wszystkich do prób we własnych okowach systemowych.
Po rozstaniu z 47-ką jeszcze przez dość długi czas miałem w głowie przeżyte razem przy muzyce wspaniałe chwile. Tak, można to nazwać pewnego rodzaju robieniem dźwięku. Ale czy dla wielu słuchaczy nie o to w tej zabawie chodzi, by podczas słuchania odczuwać jak najwięcej pozytywnych emocji. I nie ważne, czy sprzęt trochę nam w tym pomaga. Ważne, że z dużym wyrafinowaniem umie to robić. Jednak w mej całościowej ocenie brzmienia najnowszej propozycji Accuphase proszę pod uwagę wziąć fakt, że system odniesienia sam w sobie kroczy podobnym sznytem grania. Gdy zderzymy A47/C2420 z laboratoryjnie precyzyjni grającym lub lekko odchudzonym setem, nagle może się okazać, że moje spostrzeżenia są marginalne, a cała wspomniana nutka romantyzmu jest idealnym partnerem Waszej układanki. Dlatego sugeruję zapoznać się z tą nowością, gdyż może powoli, ale zaczyna wymykać się stereotypowi zbyt ciepłego grania.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus / Accuphase
Ceny:
Accuphase C-2420: 47 900 PLN
Accuphase A-47: 39 900 PLN
Dane techniczne:
Accuphase C-2420
Pasmo przenoszenia:
• wejście liniowe RCA i XLR: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB) /20 – 20 000 Hz (+0/-0,2 dB)
• wejście gramofonowe MM: 20 – 20 000 Hz ±0,2 dB)
• wejście gramofonowe MC: 20 – 20 000 Hz (±0,3 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,005 %
Stosunek sygnał/szum: 109 dB(ważony – A)
Czułość wejściowa (przy maksymalnym napięciu wyjściowym): 252 mV
Typowe napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
Maksymalny poziom wyjściowy: 7 V
Maksymalny poziom wejściowy: 6 V
Regulacja barwy dźwięku:
• bas: 300 Hz/±10 dB
• wysokie: 3 kHz/±10 dB
Loudness: +6 dB (100 Hz)
Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/okt.
Wyjście słuchawkowe: 2 V/40 Ω
Pobór mocy: 34 W
Wymiary (S x W x G): 465 x 150 x 409 mm
Waga: 19,2 kg
Accuphase A-47
Moc wyjściowa (stereo): 360 W/1 Ω (sygnał muzyczny) | 180 W/2 Ω | 90 W/4 Ω | 45 W/8 Ω
Moc wyjściowa (mono, tryb bridge): 720 W/2 Ω (sygnał muzyczny) | 360 W/4 Ω | 180 W/8 Ω
Zniekształcenia THD (stereo): 0,05% (2 Ω), 0,03% (4-16 Ω)
Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
Pasmo przenoszenia przy pełnej mocy, 20 Hz-20 kHz: 0/-0,2 dB
Pasmo przenoszenia przy mocy 1 W, 0,5 Hz-160 kHz: 0/-3 dB
Gain: 28 dB
Współczynnik tłumienia: 600
Czułość wejściowa: 0,76 V (przy pełnej mocy)
Impedancja wejściowa (XLR/RCA): 40/20 kΩ
Stosunek S/N: 116 dB (przy pełnym wzmocnieniu), 121 dB (przełącznik wzmocnienia –12 dB)
Pobór mocy: 200W bez sygnału / 410 W wg IEC 60065
Wymiary (S x W x G): 465 x 211 x 464 mm
Waga (sztuka): 32,1 kg
System wykorzystany podczas testu:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa), Siltech Classic Anniversary 770L
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC XLR: Siltech Classic Anniversary 770i XLR
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA