Opinia 1
Drodzy Państwo, doskonale zdajemy sobie sprawę że kolejna recenzja Accuphase’a może u co poniektórych z Was wywołać strach przed otwarciem lodówki, żeby przypadkiem i stamtąd nie wyskoczył kolejny szampańsko – złoty Japończyk, ale proszę nam wierzyć, że z jednej strony robimy co w naszej mocy, by ewentualne wrażenie przesytu marką możliwie skutecznie minimalizować a z drugiej po prostu nie możemy pozostawać ślepi i głusi na sukcesywnie aktualizowaną ofertę. Sytuacja jest jednak na tyle delikatna, żeby nie powiedzieć skomplikowana, że wymaga trochę szerszego spojrzenia i refleksji. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z bezsprzeczną rozpoznawalnością pochodzących z Kraju Kwitnącej Wiśni urządzeń. Zjawisko to z pewnością szalenie cieszy ichniejszy dział marketingu, lecz jednocześnie narzuca dość sztywne ramy designu, co z resztą doprowadziło do perfekcyjnej wręcz unifikacji. W rezultacie poszczególne modele różnią się od siebie jedynie niuansami a to z kolei w pierwszej chwili może wywoływać początkowy efekt déjà vu, gdyż zgodnie z prawdą już coś uderzająco podobnego widzieliśmy i to w dodatku wielokrotnie. Co prawda w większości przypadków, gdy oferta danego producenta ogranicza się zaledwie do kilku pozycji, nie ma jeszcze tragedii, jednak Accuphase najwidoczniej za punkt honoru postanowił sobie dotrzeć do możliwie najszerszego spektrum odbiorców i używając młodzieżowego slangu można powiedzieć, że „poszedł po bandzie”. Proszę tylko spojrzeć na jego portfolio: cztery przedwzmacniacze, osiem wzmacniaczy mocy, cztery integry, cztery odtwarzacze CD, dwa procesory, phonostage, DAC, dwa kondycjonery i na deser jeszcze wkładka gramofonowa. Uff, robi wrażenie, nieprawdaż? Na upartego, chcąc przetestować każdą z wymienionych przed chwilą pozycji (proszę się skupić, mowa o Hi-Fi i High-Endzie a nie kamasutrze!) musielibyśmy z Jackiem na taki maraton poświęcić co najmniej rok i to publikując miesięcznie po 2-3 recenzje. Całe szczęście polski dystrybutor – krakowski Nautilus ma litość w sercu i woli serwować nam japońskie specjały w zdecydowanie dłuższych interwałach. Dlatego też, skoro E-470 recenzowaliśmy w lutym spokojnie możemy pochylić się nad kolejnym odświeżonym urządzeniem – umiejscowioną oczko niżej w firmowym cenniku integrą E-370.
Wiem, wiem. Przecież wszyscy zainteresowani doskonale wiedzą jak wygląda tytułowa 370-ka, a jeśli nawet nie do końca są tego pewni, to wystarczy, że mieli w ciągu ostatnich kilku (-nastu?) lat kontakt z jakimkolwiek wzmacniaczem zintegrowanym Accuphase’a . W telegraficznym skrócie spokojnie możemy uznać, że jak wszystkie inne integry Accu i na tym zakończyć akapit poświęcony szacie wzorniczej. Problem jednak w tym, że po naszej błękitnej planecie spacerują również jednostki nieskażone audiofilizmem o znajomości sprzętu audio ograniczonym li tylko do asortymentu wielkopowierzchniowych sieciówek „nie dla idiotów”. Dlatego też zorientowani spokojnie mogą sobie poniższy akapit darować a całą resztę serdecznie zapraszam do lektury części wizualizacyjnej.
Masywny szampańsko-złoty front na pierwszy rzut oka przedstawia się całkiem minimalistycznie. Za centralnie umieszczonym, prostokątnym oknem umieszczono charakterystyczne, podświetlone na bursztynowo wskaźniki wychyłowe, pomiędzy którymi zielonkawą poświatę roztacza firmowe logo a pod nim, czerwienią kusi wyświetlacz informujący o sile wzmocnienia. Oprócz tego trudno pominąć solidne gałki zlokalizowane po obu stronach pleksiglasowego okna, z czego lewa pełni funkcję selektora wejść i prawa odpowiedzialna za regulację głośności. Dodatkowo pod wybierakiem źródeł umieszczono włącznik główny, a po przeciwnej stronie przyciski Comp, ATT i gniazdo słuchawkowe, oraz … mini guziczek z wielce intrygującym opisem „Open”. Po jego wciśnięciu niczym most zwodzony majestatycznie opada usytuowana pod wspomnianą szybką klapka odsłaniając równiutki rządek pokręteł i przycisków umożliwiających nie tylko modelowanie brzmienia wzmacniacza, lecz również obsługę rzadziej wykorzystywanych funkcji, oraz ewentualnych – opcjonalnych modułów rozszerzeń.
Ściana tylna prezentuje się równie atrakcyjnie i wyraźnie daje do zrozumienia, że z wrodzonym wdziękiem i swoboda odnajdzie się w nawet nieprzyzwoicie rozbudowanych konfiguracjach. Proszę tylko spojrzeć. Jeśli chodzi o wejścia, to do dyspozycji otrzymujemy dwie pary XLRów, pięć (!) par RCA, pętlę magnetofonową i osobne wejścia i wyjścia na końcówkę i z przedwzmacniacza. Jeśli komuś mało, to bez problemu może rozszerzyć interfejsy o dodatkowe karty przedwzmacniacza gramofonowego (AD-30) lub DACa (Digital Input Board DAC-40). Podwójne terminale głośnikowe są nad wyraz masywne a poprzez brak jakichkolwiek kołnierzy i innych zastawianych na audiofilską brać pułapek zdolne przyjąć nawet najbardziej masywne widły jakimi konfekcjonowane są dostępne na rynku przewody.
Po wręcz ekstatycznie przeze mnie ocenionej 470-ce perspektywa recenzji plasującej się oczko niżej konstrukcji z dość oczywistych względów nie wywoływała zbytniej euforii. Dlatego też przez prawie pół roku nawet nie zbliżałem się do tytułowej marki serwując sobie swoisty detox. Kiedy jednak przyszło co do czego okazało się, że moje prewencyjna zapobiegliwość i ostrożność były zupełnie niepotrzebne. Po odpowiednim wygrzaniu przez dystrybutora i kilkunastogodzinnej akomodacji w moim systemie 370-ka od przysłowiowego pierwszego odpalenia zagrała tak, że gdybym chadzał po domu w kapciach, to spokojnie mógłbym je zgubić. Wykorzystany w ramach „rozbiegówki” mini-album „The Party’s Over” Prophets Of Rage zabrzmiał wręcz porywająco – z odpowiednia potęgą, agresją i atakiem. Co prawda od razu można było wychwycić, że w porównaniu z 470-ką testowana integra brzmi nieco ciemniej i nie jest zdolna do oddania aż takiej rozdzielczości, ale … umówmy się, piszę o tym mając w pamięci model nie tylko droższy o bagatela 8 000 PLN, ale będę upierał się w przekonaniu, że po prostu wybitny. Nie ma jednak co rozpaczać, czy mieć pretensję do garbatego, że ma proste dzieci, tylko skupić się na status quo i tyle. Skoro jednak hardrockowa rozgrzewka przebiegła tak obiecująco nie czekałem ani chwili i zwiększając ilość muzycznych oktanów w trzewia japońskiego wzmacniacza wtłoczyłem zionącą siarką i trupim jadem iście szatańską miksturę pod postacią „Symphonies of Sickness (Full Dynamic Range Edition)” Carcass. Oczywiście serwowanie tego typu ekstremów nie wydaje się nazbyt rozsądne, ale proszę mi wierzyć, że tego typu materiał niejednokrotnie jest w stanie wycisnąć z testowanych urządzeń, a czasem i samych słuchaczy o wiele więcej aniżeli dopieszczone audiofilskie samplery. Przykładowo cześć moich znajomych już w połowie „Excoriating Abdominal Emanation” była w stanie zgodzić się na wszystko, byleby tylko móc zmienić repertuar. Żarty jednak na bok. Wbrew pozorom owa pozorna kakofonia zawiera całkiem sporo informacji, lecz są one podawane w tak obłędnym tempie, że większość systemów po prostu sobie nie radzi z ich reprodukcją. Całe szczęście 370-ka do tego grona najwidoczniej nie należy, gdyż ze stoickim spokojem serwowała głośnikom prawdziwe katusze targając niemiłosiernie ich membranami i nie dając nawet chwili wytchnienia. Szczekliwy growl wokalisty, ogłuszające partie gitar i przytłaczające perkusyjne blasty tym razem nie były zlepioną bezkształtną masą, lecz brzmiały na tyle selektywnie, na ile pozwalała sama realizacja, choć uczciwie trzeba przyznać, że jak na tego typu klimaty spokojnie można mówić o bardzo wysokim poziomie. Swoje trzy grosze dorzuciło też wspomniane wcześniej delikatne stonowanie świetlistości. Dzięki temu góra pasma, gdzie jak to mają w zwyczaju operują między innymi blachy, nie raniła uszu zbytnią ofensywnością, czy też irytująca granulacją a przy tym nie maskowała zawartych tamże mikro informacji. Po prostu bosko, ekhm … znaczy się szatańsko.
Przejdźmy jednak do czegoś akceptowalnego przez zdrowy na ciele i umyśle ogół. Weźmy na ten przykład występującą raptem kilka dni temu (29 sierpnia) na warszawskiej plaży Imany i jej ostatni, jeszcze pachnący tłocznią album „The Wrong Kind Of War”. Mocny, niski głos wokalistki został bardzo sympatycznie dodatkowo dopalony i dosaturowany przez co zabrzmiał niezwykle namacanie i nawet jeśli lepiej aniżeli powinien, to … spokojnie jestem w stanie przełknąć takie odstępstwo od antyseptycznego wzorca. Bardzo pozytywne wrażenie sprawiała też nie tylko szeroka, lecz również zaskakująca głębokością scena, na której bez problemu zmieścili się zarówno pierwszoplanowi muzycy, jak i umieszczone w dalszej odległości miksy symfoniczne.
A właśnie – symfonika. „Le nozze di Figaro, K.492” Mozarta pieścił uszy słuchaczy brzmieniem z pogranicza miodowej słodyczy i krystalicznej czystości spływającej z lodowca strugi. Do głosu bowiem doszła iście jedwabista gładkość i emocjonalna dojrzałość, dzięki czemu zarówno tutti orkiestry, jak i najcichsze partie wokalne charakteryzowały się właściwym ładunkiem emocjonalnym. Tam gdzie wymagała tego sytuacja Accu był w stanie potężnym tutti zatrząść posadami, by za chwilę bez najmniejszych oznak nerwowości leniwie sączyć szeptane frazy. Również gradacja planów i precyzja lokalizacji poszczególnych źródeł pozornych nie pozostawiały niedosytu. Co prawda, jak zresztą już zdążyłem nadmienić w temacie rozdzielczości starsze rodzeństwo miało nieco więcej do powiedzenia, ale trudno, żeby było inaczej. Całe szczęście owe różnice nie były na tyle krytyczne, by mając już określony budżet czekając kilka kolejnych miesięcy niepotrzebnie zwiększać dystans do przysłowiowego króliczka, w międzyczasie słuchając urządzeń znajdujących się poza naszym zasięgiem. W końcu czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Wbrew pozorom tytułowy Accuphase E-370 nie jest kolejnym przedstawicielem „gabinetowej” kolekcji, gdyż nader zgrabnie wymykając się, jak się okazuje całkowicie zdezaktualizowanym, stereotypom dziarsko podąża za swoim starszym rodzeństwem. Zaznaczę jednak, że rodzeństwem przynależnym do najnowszej generacji japońskiego producenta. Ma w sobie ponadprzeciętną werwę, witalność i coś, co z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom cięższych brzmień – zdolność zapanowania nawet nad trudnymi kolumnami i to na repertuarze, przy którym większość urządzeń po prostu rzuca ręcznik na ring. W dodatku z podobnym entuzjazmem podchodzi do wszystkich gatunków muzycznych, więc trudno będzie mu przypiąć jakąkolwiek „łatkę” i specjalizację. Nie oferuje również już tak karmelowego, niemalże lepkiego dźwięku jak swoi protoplaści. Jeśli zatem wszechstronność i uniwersalność Państwu przeszkadza a poszukujecie niszowości i ścisłego ukierunkowania, to … i tak go posłuchajcie. Posłuchajcie, bo po prostu warto.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– DAC: T+A DAC 8 DSD
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accustic Arts POWER I – MK 4
– Przedwzmacniacz liniowy: Emotiva XSP-1
– Końcówka mocy: Emotiva XPA-2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Rozpoznawalność od pierwszego czy to wzrokowego, czy też słuchowego kontaktu jest marzeniem każdego producenta. Oczywiście wymaga ona długich lat mozolnej pracy, ale jeśli już się ją osiągnie, nie można spocząć na laurach. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się być prosta. Świat idzie do przodu i wakacje od poprawiania własnych konstrukcji za sprawą opóźnień w udoskonalaniu jakości dźwięku urządzeń danej marki mogą odbić się czkawką biznesową, a powrót na panteon wiodących wytwórców nie jest już taki oczywisty. Obserwując rynek widzimy, iż wszyscy konsekwentnie opracowują nowe konstrukcje, jednak niektórzy z powodu przyklejonej fantastycznej, ale przez lata nie zmieniającej się nalepki rozpoznawalności poprzez sznyt brzmieniowy mają problem z otwarciem się potencjalnych nabywców na nowy pomysł na dźwięk. To rasowy paradoks, gdyż to co dotychczas pozwalało danemu brandowi utrzymywać przy sobie zagorzałych fanów, w dobie chęci zmiany szkoły brzmienia jest pewną kulą u nogi. Oczywiście wszystko jest do przezwyciężenia, ale taka kotwica jeśli nawet nie przeszkadza, to co najmniej spowalnia proces ewolucji wizerunku w świadomości melomanów, dlatego też osiągnięcie nowego docelowego kierunku może rozłożyć się na kilka lat. I gdy wydawałoby się, że sprawa jest co najmniej trudna, pojawiamy się my – czytaj recenzenci – by w kilku strawnych akapitach zweryfikować, czy naprawdę idzie nowe, a jeśli tak i jest co najmniej ciekawe, to w którym kierunku. Może wstępniak wyszedł trochę pokręcony, ale był od początku zaplanowany, gdyż po stosunkowo niedawno testowanej, stojącej nieco wyżej w hierarchii cenowej integrze E 470 producenta z kraju kwitnącej wiśni wydaje się, iż jej znany sprzed lat kurs ku miłemu graniu ponad wszystko delikatnie dryfuje, a dzisiejszy test pozwoli stwierdzić, czy to był wybryk jednostkowy, czy też zaplanowana długoterminowa akcja. Tak więc, puentując ten trochę długawy akapit pytaniem: Czy i jak zmienia się rys brzmieniowy prezentowanej marki? Zapraszam wszystkich na prelekcję o wartościach sonicznych wzmacniacza zintegrowanego E 370 japońskiego Accuphase’a dystrybuowanego przez krakowskiego Nautilusa.
Opisywanie kolejnych wcieleń urządzeń dzisiejszej marki jest bardzo niewdzięcznym zadaniem. Dlaczego? Niestety, mimo, że zawsze są to pięknie prezentujące się wizerunkowo produkty, to patrząc na nie przez recenzencki pryzmat trzeba przyznać, że są bardzo do siebie podobne, co sprawia, że w każdym teście musimy zmierzyć się z unikającą powtarzania się ekwilibrystyką słowną. Prawdę mówiąc, to dla mnie nie jest jakimś wielkim problemem, ale jeśli jakaś fraza wyda się Wam podobna do wcześniej czytanych, nie jest to zamierzone, tylko czysty zbieg okoliczności. Ale ad rem. Recenzowany dzisiaj piecyk emanuje szampańskim złotem frontu, matowym połączeniem brązu z szarością górnej części obudowy i połyskującymi w podobnym odcieniu brązu boczkami. Przednia ścianka będąc centrum dowodzenia w swej centralnej części oferuje skryty za szybką zestaw wskaźników wychyłowych i cyfrowy wyświetlacz poziomu głośności. Pod wspomnianym okienkiem ze skaczącymi pręcikami znajdziemy dodatkowo nadającą spokój wizualny konstrukcji solidnych rozmiarów klapkę skrywającą zestaw pokręteł i włączników funkcyjnych. Ale to nie koniec wyliczanki, gdyż na zewnętrznych flankach frontu umiejscowiono jeszcze: z lewej gałkę wyboru źródła i główny włącznik , a na prawej takie samo rozmiarowo jak selektor wejść pokrętło głośności i usytuowane pod nim guzik otwierania przywołanej przed momentem odchylanej zaślepki, gniazdo słuchawkowe, a także włączniki ATT i COMP. Podążając ku tyłowi widzimy mocno wentylującą urządzenie zespołem ażurowych bloków górną płaszczyznę obudowy, a na tyle podwojone terminale głośnikowe, dwa sloty na opcjonalne płytki phonostage’a i DAC-a, zestaw wejść i wyjść w standardzie RCA i XLR, przelotkę PRE OUT i nagrywania, a także gniazdo IEC. Idąc tropem początku tego akapitu nie będę pisał pełnego elaboratu o aparycji i ofercie regulacyjnej 370-ki, ale jedno mogę napisać na pewno, bez względu na to, jak Wy odbieracie taki design, dla mnie całość prezentuje się fantastycznie.
Pisząc ten tekst oczywistą sprawą jest, że mam już za sobą sesję testową i muszę powiedzieć, że z całą pewnością idą zmiany. Może nie tak spektakularne jak w stosunkowo niedawno ocenianym modelu, ale wyraźnie słychać, że delikatnie odchodzimy od dźwięku będącego gęstą lawą na rzecz nadal operującego w kolorze, ale jednak złagodzonego temperaturowego spektaklu. To zaś pozwalało testowanej 370-ce wyraźniej różnicować poszczególne kompilacje płytowe, co jeszcze do niedawna było raczej pobożnym życzeniem, albo zmuszało do czasochłonnej i kosztownej kabelkologii. Jednak proszę się nie niepokoić, nie dzieje się to na zasadzie niegdyś użytej przez naszą elitę polityczną grubej kreski, tylko jest stopniowym, z modelu na model, delikatnym ochładzaniem przekazu, by rozgrzane głowy wiernych fanów nie wybuchły od nagłej zmiany temperatury. I gdy wydawałoby się, że wszystko już wiadomo, pragnę przypomnieć, iż test jako taki nie opiera się jedynie na ogólnikowych wskazówkach o występach danego komponentu, tylko bliższym opisie jego zachowania się w danej konfiguracji i konkretnym materiale muzycznym. A więc, jak wypadł? Chyba jedną z ważniejszych informacji jest, że Accu 370 był dość zwarty w najniższych rejestrach. Oczywiście nieco ustępował punktowi odniesienia, ale na tle moich dawnych kontaktów z tą marką było zdecydowanie bardziej punktualnie. Środek mimo unikania przegrzania nadal emanował fajnym kolorem, a w górze choć jawiła się jako nieco ciemniejsza, bez problemu oferowała sporo oddechu, jednak nie miała w sobie już tyle co niegdyś złota. I wiecie co? Ja chyba wolę tak, niźli po raz kolejny mierzyć się ze zbyt mocno polukrowanym spektaklem muzycznym. Owszem, bardzo miłym, ale świat się zmienia i gusty klientów również. Dlatego też, naturalnym jest, że marka chcąc nadążyć za owymi zawirowaniami w estetyce odbioru muzyki wykonała ukłon w kierunku klienta. I dobrze. Spoglądając na poszczególne propozycje płytowe rozpocznę od muzyki dawnej z portfolio wytwórni RAUMKLANG, a z jej obszernego repozytorium wybrałem zapis włoskich pieśni z 17-go stulecia zatytułowanych „Dialoghi A Voce Sola”. Efekt? Nie, żadnych strat w generowaniu emocji przez nieco chłodniej prezentowaną muzykę nie zanotowałem. Powiem więcej, wszelkie instrumenty strunowe nawet zyskiwały, gdyż unikając przesłodzenia były bliższe ich naturalnemu brzmieniu drewnianych, przez co trochę tępych dźwiękowo pudeł rezonansowych. Przyglądając się wirtualnej scenie muzycznej ważną informacją jest, że realizator bardzo dobrze porozstawiał na niej tak w szerz, jaki głąb poszczególnych muzyków, co skutkowało ich bezproblemowym lokalizowaniem. Myślicie, że to zbędny blichtr. Nic z tych rzeczy. Gdy sesja nagraniowa odbywa się w kubaturze kościelnej i nie daj Boże przeczytamy o tym w załączonej książeczce, natychmiast odczuwamy dyskomfort, gdyż nijak nie możemy odnaleźć się w bezładnej, czasem płaskiej ścianie dźwięku. Nie wiem, jak Wy, ale ja tak mam i nic na to nie poradzę. Dlatego też, zawsze, gdy testowane urządzenie dobrze radzi sobie z tym aspektem, z dużą pieczołowitością to podkreślam. Kolejną przykładową płytą będzie sesja nagraniowa Youn Sun Nah z krążka „Same Girl”, a konkretnie ostatnim śpiewanym po francusku utworem „La Chanson D’hélène”. Jak zapewne wiecie, artystka prawie połyka mikrofon wprowadzając tym sposobem do utworu dodatkową porcję intymności. I gdy wydawałoby się, że sam sznyt grania odtwarzającego ją zestawu audio ma niewiele do powiedzenia, to za sprawą tonizowania temperatury grania przez nową integrę Accuphase’a wszelkie francuskojęzyczne szeleszczące sylaby były zdecydowanie prawdziwsze. Człowiek swym głosem szumi i syczy dość neutralnie (czytaj chłodno), a wcześniejsze wcielenia sprzętowe występującego dzisiaj brandu mocno to podgrzewały, co wielu nawet mogło się podobać, tylko nijak miało się do prawdy – bez względu na fakt, jak daleko za sprawą danego sprzętu od niej jesteśmy. Dlatego bez względu, jak osobiście odbierzecie dzisiejszy wzmacniacz, według mnie ten kawałek udowodnił, że Accu 370 obrał dobry kierunek. Na koniec zmierzymy się z mocniejszym graniem. W roli kata, albo jak kto woli sparingpartnera wystąpiła grupa Coldplay z płytą „A Rush Of Blood To The Head”. Dlaczego akurat ten krążek? To, że gitary i wokal wypadną dobrze, raczej się spodziewałem. Jednak bardziej interesowało mnie, jak w drugim kawałku wypadnie stopa perkusji i niski pomruk klawiszy. Wspominałem przecież, że na dole zrobiło się nieco twardziej i powiem Wam, że owe wychwycone i wyartykułowane na wstępie wnioski tutaj całkowicie się potwierdziły. Oczywiście, i tym razem nie było to idealnie przeniesienie umiejętności zestawu Reimyo, ale przyznam, że interesujące mnie artefakty wypadły bardzo ciekawie, a pokusiłbym się o stwierdzenie- dobrze. I myślę, że tym optymistycznym akcentem należałoby powoli zbliżać się do końca naszego spotkania. Gdy prześledzicie dotychczasowy tekst, zauważycie, że raczej skupiałem się na pokazaniu, jak w starciu z muzyką wypada nowo obrany kurs brzmienia produktów z Japonii. Nie wiem, czy decyzja o odejściu od nadmiernego koloru jest nieodwracalna, ale po tym co usłyszałem myślę, że jest co najmniej słuszna, gdyż dźwięk jest bliższy neutralności, o którą przecież w domowym audio chodzi. Czy to się przyjmie, pokaże rynek, jednak bez względu na ostateczny wynik zachęcam do osobistych doświadczeń, gdyż to przecież Wy jesteście tym rynkiem i swoim portfelem możecie go kształtować.
Dotychczasowymi znakami rozpoznawalności marki Accuphase był słodki design i słodkie brzmienie. Jedni oba atuty kochali bez jakichkolwiek warunków, a inni będąc zauroczeni tylko wyglądem wszelkimi możliwymi sposobami – zmiana okablowania lub praca z urządzeniami z innych stajni – zmuszali Japończyków do odwilży temperaturowej. I gdy wydawałoby się, że taki stan rzeczy będzie trwał w nieskończoność, konstruktorzy 370-ki postanowili przyjść tym drugim z pomocą i lekko ostudzili jej brzmienie, co w konsekwencji zbliżyło ją do tak poszukiwanej neutralności w oddaniu brzmienia instrumentów i głosu ludzkiego. Mimo oscylowania mojego gustu w świecie koloru wcześniejsze wzmacniacze Accuphase’a były dla mnie zbyt gęste, dlatego ów krok wydaje się być słuszną koncepcją. Czy przypadnie do gustu i Wam, nie mnie jest rozstrzygać. Jednak jedno wiem na pewno, jeśli dotychczas w opisywanej dzisiaj marce podobał się Wam jedynie design, to teraz dzięki wzmacniaczowi zintegrowanemu E370 możecie trafić w swój indywidualny punkt „G”. Zatem szable- ups, pieniądze w dłoń i do salonu marsz.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus / Accuphase.pl
Cena: 26 900 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa (pełna moc, 20 Hz – 20 kHz): 2 x 150 W/4 Ω; 2 x 100/8 Ω
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD, obydwa kanały pracujące, 20 Hz – 20 kHz): 0,05% / 4-16 Ω
Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
Pasmo przenoszenia:
• wejście liniowe: 20 Hz – 20 kHz/0, 0,5 dB
• wejście POWER IN: 20 Hz – 20 kHz/-0,2 dB (pełna moc), 3 Hz – 150 kHz/0, -3 dB (1 W)
Współczynnik tłumienia: 400 (8 Ω/50 Hz)
Czułość wejściowa (dla pełnej mocy):
• wejście liniowe niezbalansowane – 142 mV/20 kΩ
• wejście liniowe zbalansowane – 142 mV/40 kΩ
• wejście POWER IN – 1,13 V/20 kΩ
Napięcie wyjściowe:
• Pre Out: 1,13 V (50 Ω)
Wzmocnienie:
• wejście RCA – wyjście PRE OUT: 18 dB
• wejście POWER IN – wyjście: 28 dB
Regulacja barwy dźwięku:
• niskie tony: 300 Hz/± 10 dB (50 Hz)
• wysokie tony: 3 kHz/± 10 dB (20 kHz)
Loudness: +6 dB (100 Hz)
Tłumienie: -20 dB
Współczynnik sygnał-szum (XLR): 97 dB
Wyjście słuchawkowe: 8 Ω i więcej
Wskaźniki: skala logarytmiczna w dB lub %
Pobór mocy: 46 W (bez sygnału wejściowego); 245 W (pełna moc/8 Ω)
Wymiary: 465 x 171 x 422 mm
Waga: 22,7 kg
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA