1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Acoustic Zen Absolute Copper, Double Barrel i Gargantua II

Acoustic Zen Absolute Copper, Double Barrel i Gargantua II

Opinia 1

Ponieważ, że tak kolokwialnie powiem, w audio siedzę już ładnych parę lat, miałem okazję posłuchać i w większości przypadków również przynajmniej pomacać trochę budzących respekt samą swoją aparycją kabli. Były wśród nich Argento FMR, Siltechy z serii Single i Double Crown, Neotechy Formosa, Kubala-Sosna, MiT’y, Transparenty czy nasze rodzime Audiomica Miamen & Pearl Consequence. Słowem kabliszcza, w których wkład materiałowy liczony jest już z reguły w kilogramach. Kiedy jednak ekipa z Chilloutu pojawiła się z Acoustic Zen’ami w cichości serca bardzo się ucieszyłem, że zarówno wzmacniacz stoi u mnie na najniżej kondygnacji stolika, jak i same kolumny terminale głośnikowe mają zlokalizowane tuż przy samej podłodze. Źródlem powyższych refleksji była bowiem dość zauważalna, delikatnie rzecz ujmując, waga dostarczonego okablowania co z jednej strony dawało nadzieję na solidną porcję grania, lecz z drugiej wymagało odpowiedniego ustawienia całego systemu, w tym wykluczenie jakichkolwiek monitorów mniejszych od pełnopasmowych Harbethów, Spendorów, PMC, czy Trenner&Friedl. Po prostu, mamy tu do czynienia z ewidentnym przypadkiem gabarytowego dopasowania okablowania do rozmiarów łączonych nimi poszczególnych komponentów audio, a że sprawa dotyczy rynku amerykańskiego, to czemu się dziwić. Przecież od dawien dawna wiadomo, że akurat za oceanem wszystko mają największe.

A teraz już na (pół) serio – swoją przygodę z produktami tej marki dawno, dawno temu rozpocząłem od zakupu przesympatycznej, niedrogiej łączówki Wow, która rzeczywiście wywołała efekt Wow!. Natomiast kontakt z będącymi obiektem niniejszego testu przewodami przyniósł na myśl słowa, których nikt przy zdrowych zmysłach na nazwę by nie wziął. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Wszystkie modele dotarły do mnie w zapinanych na suwaki poręcznych foliowo-tekstylnych pokrowcach, które co prawda nie pełniły roli ochronnej przed brutalnymi atakami mechanicznymi, lecz świetnie zapobiegały zabrudzeniom i ewentualnym otarciom, a co najważniejsze po pozbawieniu ładunku dawały się elegancko złożyć i schować do szafy praktycznie nie zajmując miejsca. Rozwiązanie nie dość, że proste i skuteczne to w dodatku istotne, przynajmniej z punktu widzenia osób nieposiadających piwnicy, bądź strychu, gdzie można byłoby składować wszystkie kartony po akurat używanych audio-zakupach.

Zaczynając nawet od najskromniejszego rozmiarem z dostarczonego setu interkonektu Absolute Copper widać, że Kalifornijczycy nie oszczędzali na materiałach. Solidne, zakręcane wtyki, które na pierwszy rzut oka nie różnią się od tych stosowanych zarówno w tańszych, jak i droższych modelach, wyraźne oznakowanie kierunkowości na zafoliowanej opasce z nazwą producenta i modelu założonej na gęsto przeplatanej srebrno-złotymi nitkami otulinie sprawiają bardzo pozytywne wrażenie. Giętkość i podatność na ułożenie za komponentami audio można określić jako satysfakcjonującą, choć ze względu na masywne wtyki zabezpieczone kilkucentymetrowymi kołnierzami z termokurczki warto wygospodarować trochę miejsca.

Najbardziej utytułowany z całego towarzystwa – przewód zasilający Gargantua, tym razem w wersji II to ewidentny przykład na to jak sprzedać produkt już na etapie zwykłego oglądania. Gargantua wygląda po prostu przepięknie i prawdę powiedziawszy aż szkoda chować ją, bądź je (o czym dalej) za sprzętem. Nie dość, że wygląda na drogi, wręcz luksusowy wyrób, to wykonano ją z solidnością godną zegarków używanych przez członków jednostek specjalnych. Solidny chwyt zapewniają pokryte termokurczkami solidne wtyki Neotecha a opalizujaco połyskujący gęsto pleciony peszel wydaje się wystarczająco odpowrny na warunki zewnętrzne, że nawet podczas wieloletniego użytkowania nie powinien nosić najmniejszych śladów zużycia. Spokojnie możemy zatem pominąć domowe sposoby zabezpieczania przed zabrudzeniem, zmechaceniem przewodów za pomocą folii spożywczej. W dodatku pomimo swojego dość znacznego przekroju jest dość giętki, co pozwala w miarę ergonomicznie ułoży go za szafką/urządzeniami.

Na deser zostawiłem natomiast dedykowane do połączeń bi-wire przewody głośnikowe Double Barrel, które po prostu są … monstrualne. Dla porównania testowane przez Jacka w styczniu Telos’y Platinum Reference, czy moje, też dalekie od anemiczności Signal Projects Hydra wyglądają przy nich jak pasmanteryjne bibeloty. Dla ułatwienia żyły wysokotonowe od niskotonowych delikatnie różnią się nie tylko odcieniem oplotu, ale i długością. Oczywiście o ile pierwsza różnica ma znaczenie czysto estetyczno – ergonomiczne, to już druga wynika z precyzyjnych obliczeń określających parametry elektryczne przewodów w celu idealnego ich spasowania. Do testów otrzymaliśmy parę zaterminowaną wygodnymi kątowymi, zakręcanymi wtykami bananowymi, które umożliwiały wygodne spięcie obu „biegów” i pełne wykorzystanie nawet przy pojedynczych terminalach w głośnikach (od strony wzmacniacza standardowo są pojedyncze).

O perypetiach związanych z dopieszczaniem Accuphase’a E-600 już pisałem, więc nie będę się powtarzał, lecz w tym miejscu jedynie wspomnę, że Acoustic Zeny wpinałem w system stopniowo poczynając od przewodów zasilających a na interkonektach kończąc.
Nie mam bladego pojęcia, czy to przez podwójne ekranowanie, budzącym respekt przekroju wiązek (8AWG), czy też dzięki zastosowaniu geometrii Constant Air Twist, ale Gargantuy potrafią dać potężny zastrzyk energii. Są niejako audiofilskim odpowiednikiem ożywczej mieszanki guarany, kofeiny i innych specjałów potrafiących postawić na nogi nawet najbardziej ospały i anemiczny przypadek. Poczynając od zniesienia wszelkich barier ograniczających zejście basu, poprzez jego wolumen i skalę, na natychmiastowości i niszczycielskiej sile skończywszy. Jednak, aby tego wszystkiego doświadczyć trzeba trochę pokombinować. O ile zarówno w przypadku zastosowania Gargantuy jako głównego przewodu zasilającego listwę Gigawatta, jak i ze wzmacniaczami uzyskane efekty określałem jednoznacznie pozytywnie, to już ze źródłem robiło się trochę zbyt gęsto. Dźwięk stawał się ździebko zbyt przesycony, co w pierwszej chwili nosiło znamiona niesamowitej namacalności pierwszych planów, lecz przy uważniejszym odsłuchu obnażało pewne niedociągnięcia i uproszczenia w precyzji i klarowności dalszych planów i prawidłowego odwzorowania przestrzeni. Za to wykorzystanie dostarczonych na testy dwóch sztuk amerykańskich pytonów zgodnie z wcześniejszymi doświadczeniami (listwa + amplifikacja) po pierwsze zagwarantowało mi spokój ducha związany z zapewnieniem systemowi odpowiednio wydajnej „magistrali energetycznej” a po drugie uwolniło, jak się okazało do tej pory drzemiące, dodatkowe pokłady spontaniczności i spektakularności. Co ważne uzyskanie większego wolumenu, rozpiętości spektrum dynamiki nie było w żadnym razie obarczone jakimikolwiek znamionami spowolnienia, czy ospałości. Potęga szła w parze ze zwinnością a spektakularność ze wzorową wręcz dbałością o detale i prawidłową gradację sceny z wyraźnie a przy tym naturalnie zarysowanymi źródłami pozornymi i czytelną, nawet w dalszych rzędach fakturą instrumentów. Niezależnie czy w komorze CD, bądź talerzu gramofonu lądowała klasyka („Adagio” Karajan), syntetyczny pop („Rarities” Selah Sue), czy metal („Empire Of The Undead” Gamma Ray, „The Ballads IV” Axel Rudi Pell) szans na tzw. „przytkanie” nie było żadnych.

Powyższe odczucia wzmocniło wprowadzenie do krwioobiegu głośnikowych Double Barrel. Wspominana spektakularność nabrała nowego wymiaru, wspięła się na kolejny poziom i pokazała, że rozmiar może i akurat w tym przypadku ewidentnie ma znaczenie. Tutaj nie było miejsca na sentymenty. Czysta adrenalina, 4 & 1/2 funtowe steki i ryk dwunastocylindrowych muscle car’ów, czyli to, co w Stanach najlepsze. Ilość prądu tłoczonego do głośników wydawała się wprost proporcjonalna do wagi i średnicy testowanych przewodów. Swoboda i rozmach, z jakimi prezentowana była muzyka wywoływał uśmiech, który po dłuższym odsłuchu należałoby prawdopodobnie ściągać chirurgicznie. Jednak najistotniejszą cechą o jakiej należy wspomnieć jest dbałość o detale. Które są w wykonaniu Acoustic Zenów hołubione, dopieszczane i bezwstydnie pokazywane całemu światu. Jest to swoiste novum, gdyż w tej iście hollywoodzkiej, firmowej obfitości dóbr wszelakich nic nie umyka, nie staje się ofiarą zatykającego dech w piersiach pędu, lecz pozostaje tak samo wyraźne jak podczas leniwego cruisingu. Dla Double Barrel nie miało znaczenia, czy akurat miałem ochotę na szorstkie, łobuzerskie i pełna zadziornych riffów „Going to Hell” The Pretty Reckless, czy masujący trzewia „As I Am” Alicia Keys. I właśnie ten ostatni album przepięknie pokazał klasę głośnikowców. Rozpoczynający tytułowy, w dodatku trwający niecałe dwie minuty urzekający „Nocturne No. 20 in C Sharp Minor” Fryderyka Chopina stanowi niejako preludium do dalszych, syntetycznych wariacji w gorących rytmach R’n’B. Od otulonego analogowym szumem fortepianu do pulsujących bitów Acoustic zeny przechodzą niezwykle płynni i naturalnie, nie ma w tym żadnych, nawet najmniejszych zgrzytów. Całość jest podana gęsto, o lekko przyciemnionej barwie i z delikatnie rozświetlonymi najwyższymi składowymi. Ponadto szeroka i głęboko budowana scena nie tylko pozwala dźwiękom odpowiednio się „rozpędzić”, ale i nie powoduje wrażenia, że za chwilę pierwszoplanowi soliści zajrzą nam do talerza, czy kieliszka. Nie ma irytującej ofensywności, a zamiast niej możemy raczyć się przykuwającym uwagę i pozostającym na długo w pamięci panoramicznym widokiem Wielkiego Kanionu. Przepraszam, trochę mnie w tym momencie poniosło, ale AZ naprawdę pozwalają złapać oddech, poczuć wiatr w żaglach i wypłynąć na szersze niż dotychczas repertuarowe wody. Jeśli do tej pory wydawało się Państwu, że wielka symfonika brzmi na Państwa systemach zbyt „ciasno” gorąco zachęcam do wypróbowania tytułowych głośnikowców a jeśli tylko domowy budżet to wytrzyma dołożenie chociaż jednej Gargantuy.

Najnormalniejszym i to nie tylko pod względem gabarytowym, lecz właśnie brzmieniowym okazał się interkonekt Absolute Copper, który stanowi dla mnie pewną zagadkę. Chodzi mianowicie o to, że w momencie dostarczenia przewodów do testu ww. łączówka była na stronie dystrybutora, a gdy kreślę niniejsze słowa słuch o niej po prostu zaginął. W dodatku na stronie producenta przysłowiowa Amba wzięła i zeżarła zdjęcie. Jakieś czary? Nie ważne, grunt, że my przewód dostaliśmy i mogliśmy na spokojnie go posłuchać. A słuchać było czego, gdyż prawdę powiedziawszy miałem pewne obawy co do drogi, jaką obrał producent podczas jego projektowania. Z jednej strony sensownym byłoby zachowanie „firmowego „ brzmienia i dalsze „podkręcanie” dynamiki i tempa, lecz z drugiej strony przydałaby się odrobina umiaru i rozsądku, co właśnie Absolute Copper całym sobą reprezentuje. Zachowując „wkład intelektualny” swoich pobratymców na dotychczasowym poziomie delikatnie temperuje ich spontaniczność kierując uwagę słuchacza na wydarzenia rozgrywające się na średnicy. W porównaniu z moim Organikiem nie jest tak nasycony i nie potrafi pokazać góry w tak głębokich, soczystych barwach. Stawia na umiar i w pewnym sensie głębsze zastanowienie aniżeli młodzieńczą bezrefleksyjność, choć daleki jest od asekuranckiej zachowawczości i pozbawienia materiału muzycznego właściwego mu ładunku emocjonalnego. Dzięki temu jest na tyle neutralny, że z łatwością wpasuje się w praktycznie każdy system i to niezależnie od preferencji jego posiadacza. Warto jeszcze pamiętać o dość istotnym szczególe – zarówno mój dyżurny ECI, jak i równolegle testowany Accuphase E-600, o Ayonie nie wspominając zdecydowanie więcej maja do powiedzenia podczas połączenia XLRami a pracując po RCA odnoszę nieodparte wrażenie, że małe conieco jednak im umyka.

Kilkunastodniowy test Acoustic Zenów sprawił mi prawdziwą przyjemność. Nie dość, że mogłem na własne uszy przekonać się co słychać w wyższych segmentach cennika tego Amerykańskiego producenta, to jeszcze na spokojnie skonfrontowałem miłe wspomnienia z czasów, gdy budżetowy Wow wywoływał u mnie wypieki podekscytowania. Tym razem nawet odpowiednio wyidealizowane i upiększone wspomnienia nie wytrzymały próby czasu i musiały ulec teraźniejszości, która po prostu okazała się bez porównania wyższej klasy. I bardzo dobrze, bo tego typu odzieranie wspomnień z otoczki mistycyzmu i przysłowiowego lukru pozwala nam wyznaczać coraz to wyższe pułapy własnych oczekiwać, a dostarczone przez krakowski Chillout Studio kabliszcza poprzeczkę podniosły naprawdę wysoko.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Chillout Studio
Ceny:
Acoustic Zen Absolute Copper – 6 600 PLN 1 2x1m
Acoustic Zen Double Barrel – 9 800 PLN / 2×2,4m; 11 400 PLN / 2×3m
Acoustic Zen Gargantua II – 6 900 PLN / 1,8m

Dane techniczne:

Acoustic Zen Absolute Copper
– Przewód zbudowany z miedzi o czystości 6N Zero Crystal  
– Geometria przewodu Constant Air Twist

Acoustic Zen Double Barrel
– Przewód zbudowany z miedzi o czystości 6N Zero Crystal  
– Przekrój dla sekcji nisko tonowej 8,35 mm2 (8 AWG)  
– Przekrój dla sekcji średnio-wysoko tonowej 5,27 mm2 (10 AWG)  
– Izolacja Polietylenowa (PE) wypełniona powietrzem
– Konfiguracja Shotgun – dwa osobne kable dla niskich i średnich + wysokich tonów, połączone razem przy wzmacniaczu  
– Konfekcjonowanie w miedziane widły Zero Crystal lub rozporowe wtyki bananowe

Acoustic Zen Gargantua II
– Przewodnik miedź/srebra 6N Zero Crystal o powierzchni przekroju 8.35mm2 (8AWG)
– Wtyki NEOTECH
– Geometria Constant Air Twist
– Izolacja TPO klasy CL3

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Transrotor MC Merlo Reference + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Leben CS-300F; Accuphase E-600
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Trenner&Friedl ART
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H; Audio Philar Double Mode

Opinia 2

Patrząc na nasze działania z perspektywy czasu, dość rzadko zdarzały nam się propozycje okablowania całego systemu w celach testowych. Rozmawiamy z dystrybutorami, próbując coś ustalić i dla kogoś posiadającego ascetyczny system audio – CD-ek sterujący końcówką mocy, nie byłoby z tym żadnego problemu, tymczasem stacjonujący u mnie zestaw jest bardzo problematyczny w tej kwestii. Dzielony odtwarzacz kompaktowy, dzielone – na szczęście tylko z jedną stereofoniczną końcówką mocy – wzmocnienie i kolumny wymagające co najmniej podwójnego – a dopuszczalne jest potrójne- odrutowania, nie ułatwiają procesu kompletowania. Chcąc uświadomić Państwu gdzie tkwi problem, wymienię listę potrzeb dla pełnego seta. Ni mniej, ni więcej wygląda to tak: cztery kable sieciowe – a biorąc pod uwagę zestaw analogowy ilość wzrasta do pięciu, dwa zestawy interkonektów – z gramofonem trzy, i co najmniej podwójne głośnikowce – w porywach do trzech. Taka ilość przyprawia o zawrót głowy nawet największych graczy na naszym rynku, dlatego podobne pomysły są rzadkością. Niemniej jednak jakimś cudem udało nam się zebrać dość sporą część tej wyliczanki, która dzięki krakowskiemu Chilloutowi trafiła w moje ręce.

Opisując wrażenia organoleptyczne zdradzę, że przybyła na testy kilkukilogramowa plątanina miedzianych, ubranych w ładne koszulki kabli, jest jak to się mówiło za komuny:  przedstawicielem „zgniłego zachodu” (czytaj USA), a sygnowana przez firmę Acoustic Zen. Niestety nie udało się zachować jednolitości modeli (takowych nie ma i każda para drutów to inna nazwa i seria) dlatego tym sposobem do dyspozycji otrzymałem: jeden zestaw interkonektów RCA o dumnej nazwie „Absolute Copper”, dwie sieciówki – „Gargantua II” i dwa biwiringowe głosnikowce – „Double Barrel”. Mimo niekompletnego (patrz wyżej) zestawu i tak należą się wielkie brawa dla Panów z Krakowa za szczere chęci współpracy w tak trudnym do ogarnięcia przedsięwzięciu.

Nigdy nie robię zdjęć przed wpięciem testowanych produktów do systemu, ale ta ilość zwiniętych w kłębki anakond – jak przystało na Hi End, jest warta pamiątkowej fotki, co i tak jest tylko 70-cio procentowym zaspokojeniem potrzeb. Jak można się domyślić i widać to na zdjęciach, coś co pochodzi zza oceanu, nie może być małe ani lekkie. Standard „ego” tamtych landów, to gigantomania, która i w tym przypadku nie odstaje od ogólnie przyjętej normy. Każdy zestaw kabli dostarczany jest w stosownej torbie, a same przewody ubrane zostały w mieniące się złotem i srebrem plecionki, podnosząc tym sposobem ocenę wizualną, co po wpięciu w tor, niweluje efekt przytłoczenia gabarytowego potencjalnego użytkownika. O zastosowanej konfekcji z dużą dawką pewności wspomniał Marcin, dlatego nie zanudzając powtórnie nikogo takimi drobiazgami, przystąpię do opisu procesu poszczególnych kroków implementowania rzeczonych drutów w moim zestawie. Chcąc choć trochę zweryfikować ich wpływ w zależności od zadana jakie spełniają, musiałem robić to metodycznie, inaczej wszystko nie miałoby sensu. Niemniej jednak ten test ma być oceną ogólnego oddziaływania marki na mój zestaw, dlatego informacje o poszczególnych występach będą zdawkowe.  

Jak to zwykle bywa, człowiek najczęściej zaczyna od najłatwiejszego do ogarnięcia tematu, którym był pojedynczy zestaw interkonektów, następnie sieciówki, by na koniec sprawdzić głośnikowe. Kilka taktów z referencją, potem szybkie przełączanie i już wszystko się klarowało. Testowane rodzaje okablowania miały jedną wspólną cechę, jaką była gęstość i temperatura grania na poziomie stacjonujących u mnie Harmonixów. To oczywiście tłumaczyło dobre wejście integry z Japonii Accuphase A-600 w test od pierwszego numeru z moimi drutami, podczas gdy Marcin odetchnął dopiero w momencie zastosowania właśnie ocenianych AZ, niemniej jednak każdy zajmujący się inną działką produkt posiadał swój sznyt końcowy. Z całej trójki najwięcej do powiedzenia miały interkonekty, które przy podobnym wypełnieniu do moich niestety trochę gasiły górne rejestry. Z dwojga złego lepiej barwniej i ciemniej, niż męczący jazgot, ale na szczęście nie robiły tego tak drastycznie. Blachy były cięższe krócej wybrzmiewając, nie tworząc jednak przy tym dzielącej nas i muzyków woalki, co mogłoby zaburzyć przyjemność przyswajania dobiegającej z kolumn muzyki. Następnym krokiem ku zbadaniu możliwości osiągnięcia nirwany był komplet zasilających. Tutaj nie będę zbyt długo deliberował, gdyż przy identycznej prezentacji poszczególnych pasm akustycznych jak łączówki, zakres wysokotonowy otrzymał trochę więcej swobody, pozwalając przeszkadzajkom perkusisty, zdecydowanie bardziej czarować swoimi walorami, jednak w stosunku do wzorca, nadal lekko się ociągały. Gdy na koniec wpiąłem makabrycznie grubaśne głośnikówki, odetchnąłem z ulgą, ponieważ bardzo mocno zbliżyły się do pożądanych oczekiwań (iskra na górze) i tylko odpowiedni (wyczynowy) repertuar pozwolił wskazać drobne różnice pomiędzy Japończykami i Amerykanami. Tak nasycony, otwarty i bogaty w informacje spektakl muzyczny jakiego oczekuję od zestawu audio pozwala czerpać ze słuchania muzyki wiele przyjemności i to zafundował mi amerykański set kolumnowy. Po krótkiej pojedynczej odsłonie bohaterskiej marki, ubrałem mojego kilku-produktowego Japończyka w kompletny zestaw bogato wyglądających przewodów i zasiadłem w ulubionym fotelu z na wskroś znanym materiałem testowym. Z uwagi na dużą ilość wspólnych cech porównywanych komponentów, musiałem zacząć od pewniaków, by nie wciskać kitu w postaci przypuszczeń, tylko pokazać czego  można oczekiwać po marce Acoustic Zen.

Standardowy Bobo Stenson w trio z materiałem „Cantando” jeszcze nikomu nie pozwolił na jakiekolwiek oszustwo podczas testu na prawdomówność. Kontur kontrabasu, w którym idealnie wyważono grę strun i pudła w akompaniamencie fortepianu i eterycznie przeszywających przestrzeń wirtualnej sceny muskanych niby bezwiednie talerzy, niejednemu wizytatorowi moich progów  zafundowały przysłowiowy opad szczęki. Współpraca Reimyo z nowo wpiętym okablowaniem przy tym materiale wypadła nadspodziewanie dobrze, choć sumując wnoszone zmiany pojedynczych odsłon, spodziewałem się większej ingerencji. Tymczasem efekt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, a to nie jest łatwe. Oczywiście drobne korekty mojego wzorca były łatwo wychwytywalne, jednak określiłbym je jako muskanie poszczególnych zakresów pasma, a nie bezpardonowe korygowanie na swoją modłę. Głównym pokłosiem kumulacji sznytu poszczególnych produktów była lekka utrata eteryczności. Ciężko mi to opisać i jeśli ktoś tego nie zakosztował, nie zrozumie mojego punktu widzenia. Chodzi o wizualizację źródeł pozornych, ale nie w sensie umieszczenia ich na wzorowej pod względem rozpiętości we wszystkich azymutach scenie – ta była bardzo dobra, ale sposób ich wykreowania, który moi goście określają jako 3D. Wiem, wiem, każdy ma u siebie taki spektakl i większość pewnie stwierdzi, że mądrzę się próbując przewartościować możliwości posiadanego zestawu. Ale spieszę przypomnieć, że słyszałem lepszy od własnego system i to w warunkach wystawowych – o czym wspominałem w relacji z jesiennej warszawskiej imprezy nr 4 (link) i potrafiłem się do tego przyznać. Tymczasem wielu wszechwiedzących audiofilów okopuje się w swoich wyimaginowanych wzorcach, wkładając między bajki wywody podobne do moich. To ich prawo, tylko pragnę przypomnieć, że życie jest brutalne i na pewno kiedyś bezpardonowo zweryfikuje ich postrzeganie ideału. Wracając do kabli, próba analizy poszczególnych pasm zaowocowała spostrzeżeniem, niewielkiego zwiększenia masy w dolnych rejestrach kosztem konturu, lekkiego obniżenia punktu ciężkości środka i minimalnego skrócenia wybrzmienia blach w najwyższych częstotliwościach, jednak bez utraty oddechu. Mimo to, wszystko razem wypadało nad wyraz angażująco bez próby brutalnego narzucania swojego punktu widzenia.

Wiedząc już z czym mam do czynienia – drobna korekta wzorca, mogłem spokojnie sięgać po przypadkowe, będące przekrojem różnych stylów muzycznych kompilacje. Czy to energetyczny elektro-jazz ze znanej wszystkim oficyny Naim Label, z którą ostatnio nawiązaliśmy współpracę (link), czy spokojny rock z elementami country z tej samej wytwórni, wszystko miało odpowiednie proporcje barwowe. Takie aspekty jak rozlokowanie artystów na scenie, czy czytelność i odpowiednie zgranie instrumentów, do którego Naim przywiązuje wielką wagę, były wzorowe. Poziom wniesionych zmian przez bohaterów tego spotkania, nawet przez moment nie wpłynął negatywnie na percepcję tak wymagającego materiału, a swoimi walorami zwiększającymi ciężar grania, bez obaw pozwalał na losowy wybór kolejnych krążków z półki, włączywszy w to rzadko eksplorowane rejony regału. Wokalistyka w muzyce dawnej, wespół ze współczesnymi krążkami „diw” jazzowych, pozwalała zapomnieć o bożym świecie. Ba nawet mocno podbudowana syntetycznym basem elektronika spod szyldu Massive Attack wydawała się nie zwracać uwagi na zmiany przyboru do rysowania linii źródeł pozornych, trzymając dolne rejestry w dobrej kondycji. Wspomniane drobne różnice w prezentacji dźwięku oczywiście zniknęły już przy pierwszym weryfikacyjnym krążku, dlatego dalsza współpraca Amerykanów z Japończykami przebiegała w dobrej synergii, fundując pełną akceptację moich narządów odpowiedzialnych za przyswajanie dobiegającej muzyki z każdego włożonego do napędu krążka.

Puentując tę przygodę, przypomnę wszystkim moje wzorce w stosunku do wartości bezwzględnych. Mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, iż stawiam na barwę, którą przy rozdzielczej elektronice uzyskuję właśnie za pomocą okablowania. Zaproponowany do testu zestaw przewodów w swej prezentacji jest bardzo bliski mojemu, co należy wziąć pod uwagę przy wstępnych decyzjach odsłuchowych. Niemniej jednak, już przy zrównoważonym systemie raczej pomogą nabywcy, niż popsują dźwięk spiętego zestawu, a wołająca o zbawienie anoreksja barwowa Państwa układanki (jeśli takowa występuje), jedną męską decyzją zostanie odesłana w niebyt. Jeśli nie zrażą Was standardowe na Amerykę, a dość spore jak na nasze warunki, węże przekroju dorosłego „boa dusiciela”, sugeruję zakosztować takiego sposobu grania. Kolor bez większego dławienia oddechu jest bardzo przyjemnym dodatkiem w postrzeganiu muzyki. Tych, którzy zdecydują się na tylko jeden z opisanych przewodów, kieruję do akapitu zgrubnie oceniającego ich możliwości, ale zalecam zdroworozsądkowe podejście do moich spostrzeżeń, gdyż marka Acoustic Zen konkurowała z idealnie skrojonymi do mojej elektroniki Harmonixami, a to teoretycznie stawiało ją na straconej pozycji. Dlatego tak niewielkie zmiany raczej powinny być odebrane jako spore zalety, a nie wytykanie potknięć konstruktora. Do tego dochodzi jeszcze nasze zmanierowane ucho, pokój odsłuchowy i oczekujące cudów komponenty audio. Zabawa w audio jest fajnym zajęciem, ale trzeba mieć trochę cierpliwości i zdrowego podejścia do swojej nieomylności, gdyż droga na skróty nie istnieje.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”
        
              

Pobierz jako PDF