Opinia 1
Narodziny większości firm produkujących mniej, bądź bardziej wyrafinowane urządzenia audio, wyglądają z reguły bardzo podobnie. W garażu, piwnicy, bądź nawet na kuchennym stole sfrustrowany młody człowiek najpierw przerabia, dewastuje i udoskonala konstrukcje dostępne na rynku, by w końcu stworzyć coś własnego. Grono obdarowywanych, lub z czasem gotowych zapłacić za „no name’a” szczęśliwców powoli rośnie, by po jakimś czasie osiągnąć poziom popytu wymuszający rozpoczęcie oficjalnej, zalegalizowanej działalności gospodarczej. Krótko mówiąc u podstaw leży po pierwsze rozczarowanie status quo a po drugie przeświadczenie, że samemu można zrobić coś lepiej. Podobne cele przyświecały z pewnością założycielom marki Albedo, którzy postanowili jednak powściągnąć wodze spontaniczności i zamiast rzucać się z lutownicą i śrubokrętem na posiadającą już ugruntowaną na rynku pozycję komercyjną konkurencję usiedli i zaczęli liczyć. Całe szczęście nie chodziło o czysto księgowe kalkulacje jak, gdzie i co u kogo zamówić, żeby najlepiej przyjechało gotowe z jednej z azjatyckich, wyspecjalizowanych w produkcji OEM azjatyckich fabryk (co niestety coraz częściej ma miejsce), lecz o obliczenia czysto konstrukcyjne. Skupili się mianowicie na jak najdokładniejszych, najbardziej precyzyjnych obliczeniach umożliwiających stworzenie konstrukcji opartej na niezbyt popularnej linii transmisyjnej, która teoretycznie powinna łączyć zalety układów wentylowanych basreflex i obudów zamkniętych. Niestety teoria to jedno a o udanych implementacjach tego typu rozwiązań nie słychać zbyt często. Tym razem miało być inaczej. Zaawansowane modelowanie, autorski software i jak to zwykle w słonecznej Italii bywa niebanalny design przybrały intrygującą formę smukłych podłogówek Albedo Aptica.
Włoskie kolumny swą przyciągającą wzrok bryłą przywodzą (przynajmniej mi) na myśl rozszerzające się ku górze, strzeliste i eleganckie kieliszki do szampana. Co prawda efekt finalny byłby jeszcze bardziej wysublimowany, gdyby zamiast prostokątnej, a przez to zadziwiająco banalnej postawy wykorzystano coś zdecydowanie bardziej wyszukanego i wskazującego na panowanie nad całością projektu. Nie, żebym specjalnie, czy też złośliwie się czepiał, lecz skoro mniejsze (i tańsze) HL 2.2 zasłużyły na nadające kolumnie lekkość i zwiewność poprzez optyczne złudzenie lewitacji „pająki”, to czemuż podobnego rozwiązania zaniechano w modelu wyższym. Na chwilę obecną trudno mi znaleźć jakieś sensowne i racjonalne wytłumaczenie, oczywiście oprócz jednego i w dodatku irytująco przyziemnego – ekonomicznego. Mniejsza z tym, choć takie detale po prostu psują krew, tym mocniej, że wyższy model – Axcentia bardziej dopracowane stylistycznie cokoły też otrzymał.
Dość jednak marudzenia. Aptica to zdecydowanie jedne z ładniejszych i lepiej wykonanych kolumn na rynku. Wykończony na wysoki połysk i pokryty popielatym (modyfikowanym) fornirem graphite ebony korpus płynnie przechodzi w rozszerzający się ku górze front przyozdobiony łuskopodobną fakturą, która jak się okazało podczas rozmowy z dystrybutorem wykonywana jest ręcznie a nie jak można byłoby przypuszczać maszynowo. Atrakcyjności projektowi wizualnemu nadają perforowane metalowe „lusterka” biegnące wzdłuż kołnierza przetwornika wysokotonowego i sama, pozbawiona ostrych krawędzi zaokrąglona obudowa. Tutaj nie ma miejsca na proste – nudne prostopadłościenne skrzynkopchodne prostopadłościenności, w zamian za to szczęśliwy nabywca otrzymuje parę przepięknie wykonanych audio-bibelotów mogących stanowić prawdziwą ozdobę eleganckiego salonu.
Od strony konstrukcyjnej sprawa jest prosta – dwudrożny układ oparty został ma parze porcelanowych przetworników zabezpieczonych niemalże obowiązkowymi w takim przypadku gęsto perforowanymi indywidualnymi metalowymi siatkami. Znajdujące się w ściętej pod kątem ścianie dolnej ujście linii transmisyjnej również otrzymało własne „sitko” a tuż obok niego znalazło się miejsce dla pojedynczej pary terminali głośnikowych. Ich odległość od cokołu jest co prawda dość znaczna, jednak posiadaczom sztywnych i ciężkich przewodów głośnikowych serdecznie polecałbym zainteresować się widłami, gdyż masywne banany przechodzące w sztywne termokurczliwe kołnierze mogą okazać się lekko problematyczne. Po bardziej szczegółowe omówienie zagadnień zarówno teoretycznych, jak i ewidentnie inżynierskich zapraszam na stronę producenta, gdzie znajdą Państwo sporo materiałów mogących wyjaśnić ewentualne wątpliwości. My tego typu beletrystykę tym razem Państwu darujemy, gdyż zdajemy sobie doskonale sprawę, iż dla większości miłośników dźwięków wysokiej próby aspekty techniczne schodzą z reguły na dalszy plan i częstokroć eksploatując dane urządzenie przez wiele lat niespecjalnie interesują się cóż tam w jego trzewiach siedzi i jaką rolę pełni. Sprzęt audio ma po prostu dobrze grać, a jaką drogą i jakimi zabiegami technicznymi żądany efekt zostanie osiągnięty, to już zmartwienie konstruktora.
Przejdźmy zatem do części poświęconej subiektywnym wrażeniom zebranym podczas odsłuchów.
Żmudny proces wygrzewania przypadł tym razem Jackowi, a że w przypadku porcelanowych przetworników jego (procesu, nie Jacka) znaczenie jest kluczowe miałem to szczęście, że przyjechałem praktycznie na gotowe. Ustawione w OPOSie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soundrebels), z dala zarówno od ściany tylnej, jak i bocznych Albedo po prostu znikały i to nie tylko pod względem czysto fizycznym, ale i sonicznym. Po prostu już przy pierwszych dźwiękach przez siebie wydawanych ulegały cudownej dematerializacji tożsamej raczej konstrukcjom podstawkowym a nie wolnostojącym, z jakimi teoretycznie mieliśmy do czynienia. Nie ma jednak róży bez kolców. Ścieżka „Songs of Anarchy: Music from Sons of Anarchy Season 1-4” przekonująco wypadła praktycznie tylko na spokojniejszych i akustycznych fragmentach. Cięższe i bardziej agresywne utwory (m.in. „Slip Kid” Anvil featuring Frankie Perez) powodowały słyszalną kompresję, co stawiało kolumny w dość niewygodnej sytuacji. Przesiadka na „The Fast And The Furious: Tokyo Drift” tylko potwierdziła moje wcześniejsze przypuszczenia, że Albedo, choć aspirują do miana pełnoprawnych podłogówek, wypadałoby raczej zakwalifikować do grona monitorów. Niby bas na pierwszy rzut ucha mógł sprawiać wrażenie nisko schodzącego i posiadającego odpowiednią masę, jednak już po kilku obfitujących w sporą ilość informacji zapisanych w najniższym paśmie utworach okazywało się, że poczynania kolumn mają raczej charakter działań pozorowanych. Krótko mówiąc dźwięk był ewidentne „zrobiony” i kupując go powinniśmy zdawać sobie sprawę, że bierzemy udział w drobnej mistyfikacji, ale mistyfikacji nie dość, że po mistrzowsku przygotowanej, to co najważniejsze wiadomej nie tylko dla konstruktora, ale i nabywcy.
„Misa Criolla” z Mercedes Sosą została zaprezentowana o drobinę jak na mój gust za lekko. Nacisk został położony na estetyczny aspekt utworu i wiodąca, nadająca monumentalności partia bębna wielkiego uległa zauważalnej marginalizacji kierując uwagę słuchacza ku warstwie wokalnej. Co dziwne nawet budowanie przestrzeni, tak fenomenalnie nagranej na tym albumie, nie powalało na kolana. Niby dalsze plany były czytelne i nie zlewały się w bezkształtne impresjonistyczne plamy, lecz już czas wygaszania i wierność oddania aury pogłosowej mogłyby zostać potraktowane z większym pietyzmem. W dodatku o ile większość konstrukcji korzystających z dobrodziejstw przetworników porcelanowych brzmi dość sucho i nader często dość analitycznie tym razem byliśmy świadkami pewnego zmatowienia, uśrednienia tworzących „powietrze” otaczające muzyków niuansów. Dopiero „W Hołdzie Mistrzowi” pozwoliło Albedo zabłysnąć. Blisko zdjęte partie wokalne i instrumentalne czarowały barwą i nasyceniem. Delikatne faworyzowanie średnicy umiejętnie odwracało uwagę słuchacza od dość ujednoliconej linii basu i trochę wyblakłej góry. Głos Soyki też niespecjalnie mógł pochwalić się niskim tembrem, czy adekwatną do postury wokalisty masą. Wyczuwalna była pewna ostrożność, zachowawczość a nawet obawa przed przekroczeniem granicy ewidentnego podkolorowania. Na Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia „Tales …” również odnotowałem zauważalną redukcję pogłosu, przez co pstrykanie palcami dalekie było od choćby zbliżonego do naturalnego a głosowi Skoliasa brakowało potęgi, masy i wypełnienia. Przez moment czułem się tak, jakby ktoś podczas (nieudanego) eksperymentu zbytnio przetłumił pomieszczenie, w którym dokonano nagrania.
W ramach podsumowania sięgnąłem po faworyzowaną przez Jacka płytę Michel Godard „Monteverdi: A Trace of Grace”, która zabrzmiała nad wyraz intymnie, ze strumieniem światła skierowanym na wokalistów przy pozostawieniu w niewielkim cieniu pozostałych członków zespołu. Klimat skupienia niewątpliwie mógł się podobać, choć gdyby na scenie było trochę więcej przestrzeni z pewnością nie byłoby powodem do narzekań.
Ponieważ żonglerka testowanym ostatnio okablowaniem Acoustic Zena i Siltecha znacząco zmieniała charakter dźwięku, lecz uzyskane efekty mogliśmy rozpatrywać jedynie w kategoriach kroków to w jedną, to w drugą stronę, lecz każdorazowo w bok uznaliśmy, że nie ma co kombinować i do pracy zaprzęgliśmy dyżurne Harmonixy HS101-EXQ. Osiągnięty efekt przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania – po prostu, jak to się zwykło mówić kolumny „otworzyły się” się na górze stając się nie dość, że zdecydowanie bardziej komunikatywne, to przede wszystkim pozbawione wcześniejszej zachowawczości. Do głosu doszła nieco nieśmiała, ale jednak wreszcie obecna spontaniczność i to pomimo nadal nieśmiałego, niczym spłoniona pensjonarka basu, co przyjąłem z nieukrywanym zadowoleniem. Powtórne przesłuchanie wspomnianych powyżej utworów przyniosło porcję znacząco poprawiających wizerunek Albedo w moich oczach uwag. Instrumenty akustyczne, czy pstrykanie palcami straciły manierę komory bezechowej a głos Stanisława Soyki nabrał właściwej barwy a przez to i masy. Ze względu na dość późną porę w tym jakże obiecującym na przyszłość momencie zmuszony byłem przerwać odsłuchy, by w zaciszu domowego ogniska na spokojnie wszystko sobie uporządkować.
Kolejną fazę odsłuchów poprzedziły jednak dalsze zmiany. W międzyczasie kolumny powędrowały do mniejszego pomieszczenia, w torze pojawił się nowy element – integra Crayon CFA 1.2 a efekty były na tyle pozytywne, że kiedy tylko przyjechałem Jacek wyglądał na równie podekscytowanego, jakby co najmniej trafił kumulację w totka. Powtarzał, że Albedo wreszcie zaczęły grać na miarę swoich (zapowiadanych przez dystrybutora) możliwości i że w pewnych aspektach bardzo przypominają mu jego Bravo Consequence. O ile pierwsza część wypowiedzi wzbudziła moje zainteresowanie, to już druga podziałała jak lodowaty prysznic. Z pewnością zdążyli się Państwo zorientować, że znacząco różnimy się z Jackiem zarówno pod względem upodobań muzycznych, jak i wyznawanych preferencji, jeśli chodzi szeroko rozumianą estetykę brzmienia. Krótko mówiąc dyżurne i na każdym kroku komplementowane przez Jacka kolumny niejako na dzień dobry wykluczają niemalże 90% mojej płytoteki a łaskawie akceptowalne pozostałe 10% wypada na nich, przynajmniej na mój (spaczony) gust mało przekonująco. Nic to. Trzeba będzie przełknąć tę gorzka pigułkę i skupić się na walorach wizualnych.
Całe szczęście wspomniane różnice „światopoglądowe” wpłynęły na sposób postrzegania i … tym razem zadziałały na korzyść testowanych kolumn, których wyższe rejestry zupełnie nie przypominały „jackowej referencji” a brzmiały zdecydowanie bliżej moich, uzbrojonych w przetworniki AMT, Gauderów! Ba, podobieństwa dotyczyły praktycznie 2/3 pasma i jedynie niedobory basu wskazywały, że cuda zdarzają się wyłącznie w Hollywood i Albedo Aptica, choć aspirują do miana konstrukcji podłogowych zdecydowanie więcej szans będą miały w bezpośrednim starciu z podobnie wycenionymi monitorami, aniżeli z pełno pasmowymi konstrukcjami wolnostojącymi. Pogodzenie się z tym faktem otworzy przed nami nowe możliwości i perspektywy a co najważniejsze uwolni od niemożliwych do spełnienia oczekiwań.
Agresywne utwory z „Songs of Anarchy: Music from Sons of Anarchy Season 1-4”, które do tej pory wypadały mało przekonująco imponowały napastliwością i iście garażową szorstkością, co akurat w tym wypadku proszę odebrać jako oczywistą zaletę i komplement z moich ust. Na bardziej wymagającym repertuarze, za jaki spokojnie możemy uznać „Symphony No.7” Beethovena (Reiner/Chicago Symphony Orchestra – XRCD2) na jaw wyszła umiejętność włoskich piękności do grania dużym, tak – nie przewidziało się Państwu – dużym i obszernym, a przy tym kontrolowanym dźwiękiem. Oczywiście kontrola była niejako pochodną nieobecności najniższego basu, ale proszę mi wierzyć, że zdecydowanie łatwiej jest na dłuższą metę żyć z takim kompromisem stawiającym jakość ponad ilość, niż z dudniącym, lecz zupełnie nieskoordynowanym z pozostałymi podzakresami megabasiszczem. Zaobserwowana metamorfoza jednoznacznie wskazała zalecany metraż, którego lepiej świadomie nie przekraczać. U nas, w 16 metrach kwadratowych Albedo Aptica w porównaniu do tego, co usłyszeliśmy w 35 metrowym OPOSie zagrały wprost wybornie. Z drajwem, energią i niezwykłą spontanicznością opartymi na lśniącej, gładkiej a przy tym rozdzielczej górze, nasyconej średnicy i zwinnym, punktowym wyższym basie. Blachy i dęciaki odzyskały właściwy sobie blask mieniąc się feerią barw i rozbłysków. Kontury źródeł pozornych były wyraźne, lecz nie przeostrzone, przez co zaoszczędziły nam zbędnej a zarazem sztucznej laboratoryjnej antyseptyczności stawiając na muzykalność i homogeniczność przekazu.
Albedo Aptica niczym pełnokrwiste Włoszki potrafią nad wyraz emocjonalnie, żeby nie powiedzieć histerycznie reagować na niespełniające ich wymagań zarówno warunki lokalowe, jak i towarzyszącą im elektronikę (z okablowaniem włącznie). Jeśli jednak podejdziemy do nich z odpowiednio bogatymi pokładami empatii i zrozumienia, poświęcimy im wystarczająco dużo czasu i zapewnimy odpowiednio intymną atmosferę (czytaj niezbyt duże pomieszczenie) szanse na pełen pozytywnych uniesień długoletni związek będą całkiem spore. Wszystko będzie zależało od naszego uporu, a jeśli takowego nie posiadamy od doświadczenia i wiedzy sprzedawcy. Ot, typowe kochaj, albo rzuć. Jeśli gdzieś po drodze popełnimy błąd Albedo nam to z iście kobiecą bezwzględnością wypomną wbijając szpilę w najmniej odpowiednim momencie. Pół biedy, jeśli „scena” będzie miała miejsce bez świadków, ale znając złośliwość rzeczy martwych spodziewałbym się raczej bardziej spektakularnych okoliczności. Dla tego też zalecam daleko idącą ostrożność i dbanie o konwenanse, by nie zaliczyć na forum publicum przysłowiowego strzału z liścia. Lepiej trochę więcej się nachodzić, porozpieszczać i zadbać o jak najlepsze okoliczności przyrody a po osiągnięciu zamierzonego celu przestać wreszcie kombinować i zacząć słuchać muzyki mając nie tylko satysfakcję, ale i złapanego, cieszącego oko „króliczka” urodą dorównującego niejednemu nader sympatycznemu zajęczakowi z rozkładówki …. mniejsza z tym czego.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 33 000 PLN; glossy graphite ebony, czarny – 41 500 PLN
Dane techniczne:
Zastosowane przetworniki: 6” ceramiczny mid-woofer, 1” ceramiczny tweeter z systemem DSD
Typ: Linia transmisyjna z rezonatorem Helmholtza
Zwrotnica: pierwszego rzędu
Impedancja: 8 Ω
Skuteczność: 85 dB SPL (2.83V/1m)
Pasmo przenoszenia: 45 – 20.000 Hz
Wymiary: 26 x 19 x 101 cm
Waga: 19 kg / szt.
Dostępne wykończenia obudowy: makassar ebony, glossy graphite ebony, czarny
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX
– gramofon: Dr. Feickert Analogue Twin + SME V + Dynavector XX-2 MKII
– phonostage: RCM TheRIAA
– Wzmacniacz zintegrowany: Crayon CFA 1.2
– Przedwzmacniacz: Thrax Dionysos
– Monofoniczne końcówki mocy: Thrax Heros
– Kolumny: Bravo Consequence+; Davis MV One; Odeon No.28/2
– Przewody głośnikowe Harmonix HS 101-EXQ; Acoustic Zen Double Barrel; Siltech Royal Signature King
– IC RCA: Harmonix HS 101-GP
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Zasilające: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version; Acoustic Zen Gargantua II
Opinia 2
Jak wszyscy prawdopodobnie wiemy, Włochy to bardzo malowniczy kraj, ale oprócz otrzymanych od kształtującej się kuli ziemskiej dóbr natury, ważnym elementem są jeszcze dobra wygenerowane przez czynnik ludzki tam stacjonujący. Chodzi mianowicie o nieprzebrane zastępy osobników mających w swych szarych komórkach pokłady tak wysmakowanej sztuki wzorniczej, że nikt, potarzam, nikt na świecie nie jest w stanie z nimi konkurować. Oczywiście pojedyncze przypadki się zdarzają – jako potwierdzenie starej prawdy, ale to oni dzierżą prym w nietuzinkowych pomysłach wizualizacji wyrobów codziennego użytku. My co prawda zajmujemy się tylko działem audio, ale jeśli zapragnąłbym wymienić listę słynących z pozostawienia swojej niezapomnianej spuścizny w naszym hobby konstruktorów, bez zająknięcia, zajęłoby to kilka linijek pisanych ciurkiem. Ale nie jesteśmy na cyklicznych wypominkach kościelnych (na które czasem uczęszczam), tylko po raz kolejny zderzamy się z pięknem w najczystszej postaci. Nie chodzi tylko o fortepianowy lakier, czy projekt plastyczny – to oczywiście też, ale pierwsze co daje się zauważyć to wykwintna modyfikacja naturalnego forniru. I myliłby się ten, kto stwierdzi, że fornir to fornir, byleby był dobrze położony, dopóki nie zetknie się z taką jego aplikacją. Widziałem już sporo podobnych pomysłów, ale były to raczej ładne powielania, podpatrzonych wcieleń, niż jakiekolwiek przełamanie trendu, gdy tymczasem Włosi ponownie stanęli na wysokości zadania, gdzie w parze z wyszukaną modyfikacją okleiny, idzie pomysł na bryłę i detale wykończeniowe konstrukcji. Panie i panowie, przedstawiam kolejną propozycję z Italii, dystrybuowaną przez wrocławskie Moje Audio markę Albedo, produkującą dizajnerskie kolumny Aptica.
Patrząc od frontu, widzimy stojący na „kurzej stopce” z czterema regulowanymi kolcami, rozszerzający się ku górze słupek zwieńczony u szczytu dwoma ceramicznymi przetwornikami. Umiejscowienie nie jest przypadkowe, gdyż cała znajdująca się pod nimi kubatura wnętrza kolumny jest wykorzystana jako wdrożenie w życie linii transmisyjnej, która w efekcie ma uwolnić nas od następstw zastosowania zwykłego bas-refleksu. Przednia ścianka jak przystało na mieszkańców lądu w kształcie buta ma swój idealnie komponujący z resztą projektu sznyt wykończeniowy, od ręcznie struganych dłutem łusek, po chromowane naszpikowane piegami srebrne wstawki po zewnętrznych stronach głośników wysokotowych. Tuż nad podstawą znajdziemy dumnie wkomponowaną płytkę z logo producenta. Proszę się nie niepokoić, zbieżność nazw z naszą rodzimą firmą kablarską jest przypadkowa i powiem więcej, nasi byli pierwsi. Przekrój poziomy tych konstrukcji przywołuje na myśl wariacje na temat produktów marki Sonus Faber, czyli coś na kształt lutni. Rzut okiem z boku wyraźnie pokazuje powielenie pomysłu przedniej ścianki, gdzie dość wąska dolna część rośnie gabarytowo wraz z podążaniem w rejon głośników, by tam osiągnąć swoje maksimum. Wylot powietrza usytuowano na dolnej, mocno ściętej i wykończonej ryflowaną błyszczącą płytką płaszczyźnie, z której wyprowadzono wspornik w kształcie litery „T”, będący mocowaniem grubej i ciężkiej metalowej podstawy. Mocno pochylona do tyłu całość, stara się ominąć uszy słuchacza, by stworzyć lepsze warunki do rozchodzenia się generowanych fal akustycznych. Pojedyncze terminale głośnikowe zainstalowano na dolnej płaszczyźnie tuż za wylotem kanału linii transmisyjnej. Czarna, masywna, sporych rozmiarów podstawa zapewnia stabilność konstrukcji, co dla zwiększenia tego aspektu zrealizowano stosując w jej narożnikach cztery srebrne wkręcane od góry kolce, swym ostrzem opierające się na dołączonymi do kompletu podkładkach. Projekt plastyczny zakłada idealne proporcje bryły i bardzo efektownej kolorystyki wykończenia, i śmiem twierdzić, że udało się to znakomicie. A czy tytułowe kolumny z Włoch są pełnoprawnym elementem toru audio, czy tylko ładnie wydającym a tylko niejako przy okazji wydającym z siebie dźwięk mebelkiem nie omieszkam ocenić w dalszej części testu.
Z uwagi na dziewiczy stan przybyłych bohaterek, musiałem przejść cały proces przygotowania ich do życia, na co zmarnowałem kilka kilowatogodzin serwując im nieprzerwaną rozgrzewkę 24h na dobę. Dobrze, że mam wydzieloną samotnię, inaczej zacząłbym śnić na jawie po nieprzespanych nocach pełnych zniekształconych dźwięków płynących z dopiero co wypakowanych kolumn. Gdy zakończyłem proces wygrzewania, zestaw Aptica wylądował w dużym pomieszczeniu odsłuchowym, gdzie stacjonował jeszcze system marzeń (niebawem na naszych łamach) ze wzmocnieniem Bułgarskiego Thrax’a. Pierwsze próby wypadały dziwnie przytłumione, co nie dawało mi spokoju. Jednak wrodzona dociekliwość nie pozwoliła przejść nad tym do porządku dziennego i mimo implementacji w zastanym torze kabli głośnikowych za bagatela 80 kPLN, wyraźnie odczuwałem brak synergii owej kompilacji. Mając do dyspozycji kilka innych zestawów okablowania kolumnowego, rzutem na taśmę sięgnąłem po dyżurnego Harmonix’a, który przywrócił mi spokój ducha na dalszy proces testowy. Idąc za ciosem, cały tor został ubrany w miedziane druty z Japonii, zapewniając tym sposobem tę samą wizję ingerencji okablowania od sieci, przez sygnał, po zasilanie kolumn w zastany komplet audio.
Na wstępie opisu wrażeń z tego spotkania, chciałbym zasygnalizować wszystkim czytelnikom, do jakiego wzorca staram się porównywać wszystkie testowane u mnie produkty. Oczywiście w ramach przekory podam zasłyszaną od znajomego – którego zdanie bardzo szanuję – definicję, jednak stojącą w całkowitej opozycji do mojej subiektywnej decydującej o zakupie systemu Reimyo oceny. Jeśli ktoś czyta moje wynurzenia na temat słuchanych urządzeń, prawdopodobnie wie jak brzmi ów werdykt, jednak jeśli przeoczyliście Państwo to sformułowanie, przytoczę je jeszcze raz: „Jacek, twój zestaw gra tępym basem z poszatkowanym pasmem. Ten dźwięk jest zrobiony”. I proszę sobie wyobrazić, że nie targnąłem się z tego powodu na życie, ba powiem więcej, potencjalni i współpracujący z nami dystrybutorzy znając ten fakt, z wielką chęcią proponują swoje drogie urządzenia do konfrontacji z wytworem japońskiej myśli technicznej. Tak więc tkwię w tym błogim stanie już od dłuższego czasu, nawet przez moment nie zastanawiając się nad jakąkolwiek zmianą w systemie. Ten przydługi, rozpoczynający clou całej pisaniny akapit jest próbą pozycjonowania słuchanych zespołów głośnikowych z Italii. Nie w sensie jakości jeden do jeden z moimi Brav’o Consequence, tylko sposobu prezentacji poszczególnych zakresów pasma akustycznego. To jedna z niewielu konstrukcji, jakie podążają tą drogą, a będąc uczulony na tym punkcie tylko raz (ostatnia wystawa w Monachium i to właśnie z zestawem Reimyo co zasygnalizowałem w mojej relacji) udało mi się zaobserwować podobną, będącą kwintesencją mojej referencji manierę. Aby trochę rozjaśnić wspomnianą ogólnikową ocenę moich paczek, posłużę się kolumnami Albedo Aptica, które zdają się podążać podobną drogą wzorca dźwięku.
Kolumny Albedo są konstrukcją z linią transmisyjną i jeśli ktoś jest skażony buczącym bas-refleksem , zawsze będzie narzekał na zbyt krótki, twardy bas. Co prawda moje Brav’o to również konstrukcja oparta o dziurę dmuchającą w podłogę, ale efekt końcowy jest bliski LT, co było przysłowiową kropką nad „i” podczas decyzji zakupowej. Ten „tępy bas” pozwala mi wychwycić najmniejszy ruch struny na kontrabasie, czy gitary, w tak precyzyjny sposób, że czasem słychać moment wpadania w rezonans samej struny, zanim nastąpi następne jej ponowne szarpnięcie przez muzyka. To może wydawać się moim wyimaginowanym i nierealnym aspektem, ale zerowy szum tła grubo po północy, plus perfekcyjnie zrealizowana płyta, nie raz zaprezentowały opisywany aspekt. I kroczące drogą moich oczekiwań kolumny z południa Europy są bliskie takim umiejętnościom. Wielu odbiorcom może wydawać się, że pomruku z nich płynącego jest zdecydowanie za mało, ale gdy spróbują spojrzeć na ten fakt z mojego punktu widzenia, stwierdzą, że jest go pod dostatkiem. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, możliwości testowego modelu. Niewysokie, dość wąskie na górze i zwężające się jeszcze ku dołowi skrzynki, nie mogą napełnić basowymi kaskadami energetycznego free jazzu 35-cio metrowego pokoju, będąc przeznaczonymi do kubatury 16-20 metrowej. Niemniej jednak to, co zaprezentowały z zestawem opartym o hybrydowe wzmocnienie Thrax’a, jak dla mnie było bardzo pozytywne w odbiorze. Umiem oddzielić marnie wypadającą próbę sztucznego pompowania dźwięku w najniższe składowe, od prezentacji swoich, czasem za małych, ale prawdziwych możliwości, przyklaskując tej drugiej opcji. Idealnym potwierdzeniem prowadzenia linii basu była płyta Michela Godarta „Monteverdi”, gdzie z lewej strony drugiego planu grającego składu swe walory brzmieniowe prezentował gitarzysta basowy. Ta idealnie oddana twardość struny, zadawała się umożliwiać śledzenie jej częstotliwości rezonowania, o czym wspominałem kilka linijek wcześniej. I jeżeli ktoś wybierze uśrednienie tych informacji kosztem ich czytelności, pompując wyższy bas, będzie to oznaczać tylko jedno – nie nadajemy na tych samych falach, co jestem w stanie uszanować. Próba ożenku Włochów z Bułgarami, była dla mnie bardzo pouczająca, gdyż oprócz wyłożenia tematu prezentacji najniższych składowych, pokazała dobrze rozciągniętą w głąb i szerz scenę, z pełną separacją źródeł pozornych. Może minimalnie brakowało iskier w górnych rejestrach, co dałoby poczucie większego oddechu, ale z drugiej strony znając i nie przepadając za kopułkami ceramicznymi, lepiej oszczędniej, a z klasą, niż dużo i piaszczyście. Ale proszę nie odbierać tej informacji jako zgaszenie czy przytłumienie dobiegającej ze sceny muzyki, tylko próbę pokazania, jak ma się to co usłyszałem w tym zestawieniu do tego co mam na co dzień. Jeśli chodzi o środek pasma, rzekłbym, że było zaskakująco ciepło, choć lekkie wysycenie na pewno by nie zaszkodziło. Ale konturowy i krótki bas nie był w stanie pomóc tym konstrukcjom w tym aspekcie. Jednak patrząc na to przez pryzmat wcześniejszych kontaktów z głośnikami Accutona, uzyskane widmo akustyczne według mnie jest bardzo dużym sukcesem. Kika srebrnych płyt potwierdzało opisane spostrzeżenia, dlatego próbując znaleźć dodatkowe pokłady barwy i gładkości, przesiadłem się na źródło analogowe i się zaczęło. Jako krążek przecierający szlaki wytypowany został remaster z serii „Audiophile Legends” składu Papa Bue & Viking Jazz Band zatytułowany „A Song Was Born”. Może bas minimalnie zwolnił, delikatnie zwiększając swój udziału w dźwięku, ale taka gładkość ceramicznych przetworników jakie wygenerował ten ”podkręcony asfalt” – czytaj audiofilskie wydanie – jest rzadko spotykana. Jednak słysząc jak konstruktor ucywilizował kopułki, byłem dziwnie spokojny o podobny efekt na środku pasma. Kolejna kilkupłytowa seria, tym razem z drapakiem sprawiła, że zastała mnie głęboka sobotnia noc i tylko wizja porannej pobudki w przyzwoitych godzinach przedpołudniowych zmusiła mnie do zakończenia tej sesji odsłuchowej. To był mile spędzony wieczór, ale to dopiero pierwsza – z trzech zaplanowanych – próba możliwości włoskiej myśli konstruktorskiej. Przed nami były jeszcze pokazy w bardziej przystępnym gabarytowo pomieszczeniu, z dwoma różnymi wzmocnieniami. W duchu liczyłem, że zbliżone do optymalnych warunki akustyczne, pomogą Włochom błysnąć jakimś aspektem, dorównując tym swojemu projektowi plastycznemu. Ten pierwszy nocny epizod dzięki przyciskowi „Stop” przeszedł do historii, jako udana próba w nieuczciwej walce, a jak to się potoczyło dalej, spieszę opisać.
Druga odsłona starcia recenzent kontra Albedo odbywała się już w bardziej sprzyjających warunkach – czytaj mniejsza kubatura, z całkowicie inną elektroniką. Tym razem karmieniem i wzmocnieniem sygnału zajął się mój zestaw z Japonii, w pełnym okablowaniu Harmonixa. Procedura logistyczna napędu cd i kolumn z parteru na drugie piętro wieży samotnego audiofila, zajęła mi dobre pół godziny i w ramach wzajemnego zapoznania się nowej konfiguracji i mego odsapnięcia, opuściłem posterunek na jakąś godzinkę. Gdy wróciłem na górę i usłyszałem efekt innych warunków odsłuchowych i seta współpracującego, zamilkłem na dłuższą chwilę, po której nasuwała mi się tylko jedna myśl:” Ja wiedziałem, że tak będzie”. Powiem więcej, ta metamorfoza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Spodziewałem się, że dystrybutor mojej elektroniki mówiąc o sporych podobieństwach dostarczonych włoskich konstrukcji do japońskich Brav’o, będzie blisko prawdy, ale nie aż tak. Te nieduże podłogówki zachowywały się jak monitory bliskiego pola, znikając całkowicie z pokoju i prezentując przy tym hektary głębi. Pierwsza formacja znajdowała się tuż za kolumnami – o krok dalej niż u mnie, ale dalsze plany zdawały się być ograniczone tylko ścianami pokoju. Biedny często niedoceniany perkusista, teraz stawał się pełnoprawnym członkiem zespołu, a gdy w jego zapisie nutowym zaznaczono potrącenie przeszkadzajek, w przestrzeni międzykolumnowej iskrzyło niczym przegrzebanie żaru ogniska w poszukiwaniu upieczonych ziemniaków. To było tak namacalne, że natychmiast sięgnąłem po płytę killera – Bobo Stenson Trio „Cantando”, która tylko potwierdziła spektakularność tej prezentacji. Co ciekawe, wysokie tony podczas zwykłych fraz jazzowych zdają się być lekko wycofane, coś na kształt słuchanego przeze mnie kilka godzin wcześniej zestawu Audio Note’a, ale gdy przychodzi moment pokazania jak to robią najlepsi, oczy rozbiegały się we wszystkie strony, próbując uchwycić ten fenomen. Dawno nie miałem takiego „funu” podczas słuchania ulubionego ECM-owskiego plumkania. I gdy miałem już zakończyć zachwycanie się aspektem górnych rejestrów, rozpoczął się ulubiony utwór nr. 5 ze wspomnianej płyty B. Stesona. Nie wierzę, to zawieszenie blach w powietrzu wprost zerżnięte z moich kolumn. To nie jest gdzieś tam szeleszczący sobie talerz, tylko wirtualnie odczuwany obraz 3D. Oj ciężko mnie zmusić do takich „peanów”, jednak gdy komuś się to udaje, muszę na chwilę przerywać pisanie, by nie wyglądało to na test sponsorowany. Ale ok. koniec tego tematu. Zajmijmy się resztą pasma, które również jest zaskakująco interesujące i o dziwo z niespecjalnie darzonych miłością przeze mnie głośników ceramicznych. A już „kanciaste” górne rejestry to prawie standard takich przetworników, gdy tymczasem konstruktorzy zaczynają wspaniale radzić sobie i z takim materiałem membran. Próbując pochylić się nad basem, to owszem ten najniższy jest twardy – może nie tak jak u mnie, ale różnica w cenie sporo wyjaśnia, jednak wyższa jego część ma lekko pogrubiony kontur. Ale biorąc pod uwagę umiejętnie „ugładzone” wysokie – w dobrym tego słowa znaczeniu i bardzo dobrze dobraną barwowo do reszty pasma średnicę, dostajemy skierowany do lubiącego ciepło i kolor słuchacza pomysł na dźwięk. Oczywiście, przy wspomnianych zabiegach ukulturalniających bezduszną ceramikę nie tracimy oddechu przekazu muzycznego. Może nie ma blasku rodem z moich Brav’o czy ostatnio testowanych tubowych kolumn Odeon, ale dla zwolennika nasycenia kosztem analityczności, nie stanowi to żadnego problemu. Zwracam tutaj uwagę, że Włosi w tym akapicie konkurują z trzykrotnie droższą konstrukcją i biorąc pod uwagę drogę ku górze potencjalnego nabywcy, raczej spadną mu kapcie z nóg, niż doszuka się jakichkolwiek niedociągnięć. Oczywiście przy założeniu potencjalnego klienta – np. takiego jak ja, że tępy bas i poszatkowane pasmo, jest tym co tygrysy lubią najbardziej. Ale, ale, do tej pory do testu wykorzystywałem 10-cio krotnie droższe systemy współpracujące, potrafiące zrobić z kopciuszka piękna księżniczkę, dlatego dzięki dbałości dystrybutora o realizm podłączeniowy podczas testu, otrzymałem możliwość sprawdzenia, jak Aptici wypadną z równym sobie współtowarzyszem – integrą Crayon CFR-1.2 z phonostagem gramofonowym na pokładzie, którego również nie omieszkałem sprawdzić w działaniu.
Przyznam się szczerze, że trochę obawiałem się pryśnięcia czaru wcześniejszych odsłon, ze szczególnym uwzględnieniem tej drugiej. Ale okazało się, że strach ma wielkie oczy i utrata jakości była wprost proporcjonalna do spadku ceny za wpięty w tor wzmacniacz. Może nawet źle to ująłem, ponieważ nie była to stricte utrata, tylko pokazanie możliwości z równorzędnym partnerem, niewiele odstającym od poprzedników. To co natychmiast słychać po zejściu ze stratosfery cenowej, to ochłodzenie przekazu muzycznego, skutkującego co prawda większym, poszukiwanym przez wielu audiofilów blaskiem, ale sprowadzającego całość w pobliże neutralności. Trochę cierpi na tym magia, jaką potrafiły roztaczać podczas iskrzenia dzwoneczkami, a która jest dla mnie istotnym elementem, percepcji muzyki. Jednak z drugiej strony patrząc, ja mam skrzywienie na punkcie barwy i może mój punkt widzenia jest już na granicy rozsądku innego słuchacza. Nie wiem, trzeba to zweryfikować samemu, gdyż dość niedawno usłyszałem niezobowiązującą informację, iż mój system gra analitycznie, co po wizycie u rzeczonego rozmówcy w domu zweryfikowałem jednym spojrzeniem na wstępnie wytypowane przez niego kolumny do odsłuchu – stareńkie Goodmansy. Wielgachne skrzynie z jednym mającym już za sobą najlepsze lata głośnikiem – oczywiście nie piję tutaj do ich legendarności, tylko lekkomyślnego formowania wniosków. Wracając do mariażu Albedo z Crayonem, dodam, że to połączenie zwiększyło kontur, kosztem wypełnienia całego pasma. Muzyka zrobiła się szybsza, co dla większości będzie atutem przemawiającym za takim połączeniem. A gdy się tak dłużej zastanowić, to po prostu zbliżyła się do prezentacji, z jakiej znane są Acutony, jednak nadal pozostając po ciepłej stronie „mocy”. Oczywiście można to utemperować okablowaniem, ale mimo piękna wcześniejszych występów, nie dążyłem dalej tematu kablologią, tylko pozycjonowałem usłyszaną zmianę w moim postrzeganiu jakości dobiegających dźwięków. Znając dochodzące do mnie już od kilu tygodni przychylne, a nawet entuzjastyczne opinie o testowanych kolumnach, stwierdzam, że nie odbiegają w żaden sposób od wysnutych przeze mnie wniosków. To zaproponowane przez dystrybutora połączenie wprowadza pewne korekcje w stosunku z użytymi wcześniej systemami, ale robi to na tyle wyrafinowanie, że bez podkładania ręki pod gilotynę mogę stwierdzić, iż nie tracąc sposobu budowania sceny dźwiękowej, delikatnie zmieniają proporcje barwowe, zwiększając tym sposobem szansę złapania króliczka na dłuższy czas przez większą grypę potencjalnych nabywców.
Na koniec tej jakże arcyciekawej przygody, zostawiłem sobie próbę sprawdzenia, co ma do powiedzenia pokładowy phonostage, będącego idealnym partnerem do kolumn Albedo wzmacniacza Crayon CFR-1. Procedura przejścia z wkładki MM na MC dokonywana w menu, jest dość prosta, tak więc bez większych przeszkód mogłem przystąpić do chyba najbardziej oczekiwanej dla mnie części jakichkolwiek odsłuchów, weryfikacji procesu wzmacniania sygnału płynącego z drgającej igły. Jako, że jestem dość mocno przywiązany do tego formatu, dysponuję dwoma będącymi samoistnymi produktami z różnych pułapów cenowych – Sensor Prelude RCM i Theriaa RCM, odpowiedzialnymi za tę działkę obróbki impulsów. Biorąc jednak pod uwagę, iż phono w Crayon’ie mimo, że dobrze oceniane, jest jednak dodatkiem do tej integry, nie urządzałem wyścigów, tylko próbowałem określić poziom wtajemniczenia owej konstrukcji w kanony działu analogowego. Kilka czarnych krążków z różną muzyką – od plumkającego jazzu, po energetyczne granie wspomagane organami Hammonda pokazało, że nie jest to implementacja dla zamydlenia oczu. Reprezentujący bardzo dobry w stosunku do ceny całości poziom generowanych przez dodatkową drukowaną płytkę fraz muzycznych, wciąga nas bezwiednie w swą opowieść, informując raz na dwadzieścia kilka minut stosownym cyklicznym trzaskiem, że czas przełożyć płytę. Ja mimo dość krótkiego spotkania tylko z winylem podczas tego testu przynajmniej dwa razy dałem się zaczarować na tyle, że usłyszałem tą kończącą rowek strony pieśń z zamkniętymi oczami – nie mylić ze stanem uśpienia. Czytelność, konturowość i gradacja planów pokazywała, że konstruktorzy dobrze odrobili lekcje, a będąca swoistym relanium na codzienne troski, uznawana za synonim muzyki płynącej z gramofonu gładkość dźwięku, pomagała w procesie przejścia w inny wymiar słuchania muzyki. Kto raz zaznał takiego stanu, wie o czym mówię, a kto jeszcze nie dał się wprowadzić w taki stan ducha, może spróbować z wieńczącym ten test zestawem: kolumnami Albedo i wzmacniaczem CFR-1, który z wydawałoby się „zapchajdziurą” – wbudowane phono – potrafi zaczarować takiego wyjadacza jak ja. A to już jest sztuka. Może uda się przetestować samą integrę w bezpośrednim starciu z moimi wzorcami. Jest na tyle intrygująca, że jak tylko nadarzy się okazja, skorzystam z niej bez chwili zastanowienia.
Muszę szczerze przyznać, że nie spodziewałem się aż tak dobrej prezentacji ze strony tytułowych kolumn. Tak, dizajn poraża ekskluzywnością od pierwszego kontaktu i to bez względu, na poziom zainteresowania klienta takim sprawami, ale to tylko połowa, albo i mniej niż połowa sukcesu. Na swej drodze zabawy w audio już kilkukrotnie spotykałem wybitne konstrukcje pod względem aparycji, co później jakością dźwięku nawet nie próbowało zbliżyć się do pierwszego organoleptycznego „łał”. Na szczęście takie kwiatki są w mniejszości i włoskie kolumny Albedo Aptica, omijając podobne pomysły szerokim łukiem, są czymś w rodzaju dwa w jednym, bez jakiejkolwiek próby naciągania faktów. Oczywiście należy wziąć pod uwagę ich docelowe przeznaczenie pod kątem kubatury, a jeśli nie przesadzimy z zadaniami, z nawiązką odwdzięczą się nam podczas długoletnich kontaktów przy srebrnym krążku lub dużej czarnej. Zachęcam do zakosztowania mojego wzorca dźwięku w wersji dla zwykłego Kowalskiego. Ja doszedłem do wyczynu w tym temacie, ale zapewniam, że gdybym nie był zdolny wygenerować odpowiedniej ilości banknotów Narodowego Banku Polskiego, nawet przez moment nie zawahałbym się skontaktować z wrocławskim dystrybutorem Moje Audio, w sprawie tych dzieł sztuki wzorniczej, emitującej tak wpasowujące się w moje wzorce postrzegania muzyki produktów.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „SENSOR PRELUDE”
– gramofon Transrotor Z3
– dwa ramiona SME 9 i 12 cali sygnowane marką Transrotor
– wkładki ZYX AIRY MONO i AIRY STEREO
– wzmacniacz zintegrowany Crayon CFR-1.2