Z akcesoriami prądowymi jest tak, że im wyższej są klasy tym mniej je słychać. Powyższy efekt można osiągnąć w dwójnasób – na drodze niezwykle zaawansowanej filtracji, regeneracji i innych skomplikowanych procesów, oraz poprzez jak największe uproszczenie i minimalizm konstrukcji. Z oczywistych względów pierwszy sposób zapewnia bez porównania czystszy prąd i wszelakie zabezpieczenia, jednak nierozerwalnie związany jest z wysokimi kosztami produkcji i co za tym idzie wysoką ceną końcową. Do przedstawicieli tej grupy możemy zaliczyć większość tzw. kondycjonerów sieciowych i listew z mniej, lub bardziej rozbudowaną filtracją. Idea minimalistyczna, poprzez swój puryzm, ogranicza się jedynie do (re)dystrybucji prądu do większej, niż pozwala na to standardowe, nawet podwójne gniazdo, liczby odbiorników i przynajmniej w teorii jest to zdecydowanie tańsze dla klienta końcowego rozwiązanie.
Będąca obiektem niniejszego testu listwa Amare Musica Silver Passive Power Station, jak sama jej nazwa wskazuje powinna zaliczać się do przedstawicieli nurtu minimalistycznego. Moje powyższe przypuszczenia potwierdzili jej projektanci i konstruktorzy – Maciej Lenar i Marcin Sołowiow, którzy z rozbrajającą szczerością przyznali, iż oprócz srebrnych solidcore’ów indywidualnie dostarczających prąd do każdego z sześciu gniazd w środku znajduje się jedynie bardzo restrykcyjnie wyselekcjonowane … audiofilskie powietrze. Skoro zatem producenci pozwolili sobie na szczerość postaram się odwdzięczyć się im tym samym – SPPS (skrót od Silver Passive Power Station) jest jedną z najładniejszych listew jakie dane mi było do tej pory widzieć. Ba, jej wykonanie jest na takim poziomie, że wręcz szkoda chować ją za stolik ze sprzętem, gdzie z reguły lądują tego typu akcesoria. Trudno się z resztą temu dziwić, gdyż, podobnie jak pozostałe urządzenia Amare Musica powstała najpierw, jako byt czysto wirtualny w programie Solidworks i dopiero po wielu renderach zapewniających podgląd pod każdym kątem przystąpiono do produkcji.
Zastosowanie obudów ze stali chirurgicznej umożliwiło uzyskanie niezwykle gładkiej, niemalże lustrzanej powierzchni, która na życzenie klienta może zostać pokryta powłoką lakierniczą w praktycznie dowolnym kolorze. Lakierowana, niezależnie od wersji kolorystycznej, na czarno centymetrowej grubości płyta dolna wyposażona w gumowe nóżki, które po usunięciu można zastąpić kolcami, zapewnia nie tylko stabilność, ale również chroni całość przed mikro-wibracjami. Od strony ergonomiczno – użytkowej muszę wspomnieć o ułożeniu gniazd sieciowych. O ile do ich jakości i odległości między sobą w przypadku stosowania standardowych a nawet audiofilskich wtyków np. Furutecha, czy Oyaide nie mam żadnych zastrzeżeń, to prostopadłe ustawienie osi gniazd do osi listwy w przypadku konieczności podłączenia zasilaczy wtyczkowych, jakie można spotkać np. w DACach, streamerach i phonostage’ach może okazać się zadaniem na tyle karkołomnym, że sąsiadujące gniazda będą niestety musiały pozostać puste.
Przejdźmy jednak do wpływu tytułowej SPPS na brzmienie mojego systemu. Aby w pełni określić jej wydolność wpinałem w nią nie tylko rozsądne, jeśli chodzi o pobór energii integry w stylu Peachtree Audio, czy ECI, ale i potrafiące oddać 300W przy 4 Omach monobloki Restek Extract. Jeśli chodzi o stereotypowe, przypisywane srebru odchudzenie dźwięku to od razu zaznaczę, że nic takiego nie odnotowałem. Co prawda najniższy bas został słyszalnie, ale z pełna kulturą i wdziękiem przeniesiony o stopień, bądź półtora w górę, ale nic ponadto. Choć „Metallic Spheres” duetu The Orb wspomaganego przez Davida Gilmour’a nie powodowało już niebezpiecznego dzwonienia rodowych „skorup” w znajdującym się w salonie kredensie, to znaczącemu ukulturalnieniu i „wypolerowaniu” poddane zostały zarówno średnica, jak i najwyższe tony. Gitara Gilmour’a cięła powietrze niczym świetny miecz rycerza Jedi oferując ciepłą barwę i kojąc skołatane codzienna gonitwą nerwy. Warto dodać, iż powyższe zmiany nie niosły ze sobą ograniczenia rozdzielczości, czy przycięcia góry pasma. Powyższych obserwacji dokonałem również na dość intensywnie eksploatującym dęte instrumenty blaszane albumie „Brotherhood Of Brass” Frank London’s Klezmer Brass Allstars, gdzie różnorodność wybrzmień i niuansów mieniła się tysiącami odcieni i barw nie kalecząc przy tym uszu słuchacza. Podobne wrażenie odniosłem podczas odsłuchu kilku płyt (w tym samplerów) sygnowanych logiem Stockfisch Records, oraz naszych krajowych, naszpikowanych sybilantami i szeleszczeniami albumów z Anomalią… znaczy się Anną Marią Jopek („Szeptem”) w roli głównej. Zamiast doznań zbliżonych do tych związanych z usuwaniem kamienia nazębnego całość brzmiała bardziej gładko, kremowo i słodko. To, co do tej pory irytowało zostało delikatnie wygładzone, pozbawione szorstkości i klinicznego chłodu na rzecz niemalże karmelowej muzykalności.
Z powyższego opisu dość jasno wynika, a przynajmniej mam taką nadzieję, że listwa sieciowa Amare Musica Silver Passive Power Station nie jest do końca transparentna, że odciska swoje piętno na brzmieniu systemu, który zaopatruje w życiodajny prąd. Jest to ewidentne odstępstwo od idei całkowitej przeźroczystości poszczególnych elementów toru audio, jednak … dochodzimy w tym momencie do pewnej tajemnicy poliszynela, o której bardzo często się zapomina. Mowa tu o bolesnej prawdzie audiofilskiej wierności – im lepszy system posiadamy, tym mniej płyt daje się słuchać. Oczywiście od strony muzycznej nasze ulubione krążki nadal są świetne, jednak błędy, bądź niedoskonałości realizatorskie potrafią zepsuć całą przyjemność z odsłuchu. SPPS jest swoistym panaceum na powyższą dolegliwość – pozostawiając wszystko to, co najlepsze cywilizuje i na swój sposób upiększa te aspekty, które zostały w procesie rejestracji, bądź masteringu nie do końca dopracowane. Na pytanie, czy taki pomysł na brzmienie sprawdzi się w konkretnym systemie muszą Państwo odpowiedzieć sobie sami. Wystarczy wypożyczyć listwę, wpiąć do niej posiadany zestaw audio i na spokojnie posłuchać przez dzień, bądź dwa. Inaczej się nie da.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Producent/dystrybucja: Amare Musica
Cena: 1500 €
Dane techniczne:
– Obudowa ze stali chirurgicznej o grubości 2mm
– Podstawa ze stali węglowej o grubości 10mm,
– Wytłumienie matami bitumicznymi
– Gniazdo IEC Furutech Inlet G
– Okablowanie: przewody fi=1.5 mm z polerowanego srebra 4N
– Wymiary (SxWxG): 94x114x412 mm
– Waga: 9 kg
System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: Eximus DP1; Vitus Audio RD-100
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Moon 180 MiND; YBA Heritage Media Streamer MP100
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5; Ayon Spirit 3; Peachtree Audio Decco 65; Synthesis R753AC
– Przedwzmacniacz: Restek Editor
– Końcówki mocy: Restek Extract
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Acoustic Revive RCA-1.0PA
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Acoustic Revive XLR-1.0PA II
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Acoustic Revive DSIX-1.0PA
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Harmonix CS-120; Acoustic Revive SPC-REFERENCE; Neyton Hamburg
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2; Acoustic Revive PCOCC-A Single-Core Power Reference
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium
Na chwilę obecną spokojnie mogę obyć się bez dodatkowych rozgałęziaczy. Posiadając osobą linię zasilającą od licznika do pokoju ze sprzętem, zamontowałem dwie trzygniazdkowe ramki ścienne. Planowana rozbudowa systemu o „grajka” plików, wymusza dołożenie kilku dziurek z prądem. Na szczęście nie jest to sprawa na wczoraj (jestem zatwardziałym analogowcem), więc spokojnie przyjąłem ofertę przetestowania listwy sieciowej. Wniesie – nie wniesie zmian, pogorszy – poprawi dźwięk, zobaczymy, może usłyszymy.
I tak dostałem coś, co niektórzy postawiliby w domu dla samego wyglądu. AMARE MUSICA SILVER PASSIVE POWER STATION na zewnątrz wygląda bogato, a i wsadu konstruktorzy nie żałowali. Wnętrze to rozgałęziacz, w którym przewodniki to srebro, pod postacią drutów solid-core. Owa sześcio-gniazdkowa „stacja”, jest sporej wielkości podłużnym solidnej wagi, wypolerowanym klocem i wygląda fenomenalnie – akceptacja żony gwarantowana. Jeśli jednak ktoś gustuje w ascetycznych wykończeniach, może uznać to za zbędny blichtr. Ale o gustach się nie dyskutuje.
Ogólna sprawdzona doświadczalnie przez większość branży zasada, brzmi: końcówka zawsze do ściany. Jednak nie mogłem pójść na skróty i wpiąłem wszystko do testowanej listwy. Niestety i w moim przypadku stara prawda była górą, choć czytałem, że bywa różnie. Dlaczego u mnie jest taki wpływ, nie wiem. Jest może nie gorzej, ale na pewno inaczej niż bym oczekiwał (pewnie mam źle skonstruowane urządzenie). Mając dwa gniazdka w zapasie sprawdziłem kilka kombinacji, ale dopiero po podłączeniu końcówki do ściany, system zaczął śpiewać. Czyli początek według zaleceń konstruktora mojego urządzenia, Pana Kazuo Kiuchi. Człowiek wie, co mówi. Uwalniając tytułową „A.M.S.P.P.S” od poboru prądu przez 35-cio kilogramowy z kilowatowym transformatorem piec, dźwięk ożywał, nabierał powietrza i swobody. Taki wariant pozostał do końca.
Często pierwsze wrażenia pokazują ogólny charakter zmian. Czy idą w dobrym, czy złym kierunku okazuje się po dłuższym słuchaniu. Niestety muszę stwierdzić, że POWER STATION nie jest przeźroczysta. Teoretycznie, większość odbierze to jako wadę, ale różnym systemom potrzeba różnych bodźców przybliżających do nirwany. I proszę się z tego nie śmiać. Słyszałem trochę zestawów w życiu (podobno skończonych), w których zmiana jednego elementu (a takim jest bohaterka spotkania) poniewierała samopoczucie właściciela, że można inaczej, a do tego czasem lepiej. Nie twierdzę, że jest to sposób na dopieszczanie dźwięku. Jednak należy brać pod uwagę ewentualny wpływ.
Na wstępie zaznaczę, iż efekty tej zabawy nie są porównywalne z wymianą kolumn. Nie napiszę elaboratu na pięć szpalt, bo staram się zawsze przekazać coś, pod czym mogę postawić stempel ze swoim nazwiskiem. Dostałem trywialnie mówiąc, kilku-gniazdkowy rozgałęziacz, potocznie kiedyś zwany „złodziejką”. Co tu można wymyślić. Niemniej, słowa jakie przychodzą mi do głowy po kilkudniowym używaniu, brzmią: gładkość i pastelowość przy lekkim zaokrągleniu skrajów pasma. Nie zamulenie, tylko utemperowanie drażniących sybilantów w partiach wokalnych i wygładzeniem środka pasma, co skutkuje zmniejszeniem kliniczności przekazu. Muzyka płynie bez specjalnego napinania na analizę. Zatapiasz się w fotelu, zapodajesz play i odpływasz. Mój komplecik z tranzystorem zaczął grać bliżej estetyki amplifikacji lampowej. Wszystkie aspekty prezentacji sceny, stereofonia, głębia czy lokalizacja źródeł pozornych pozostawały bez ingerencji produktu kolegów z AMARE MUSICA. Jedyną konsekwencją mariażu (dla wielu może okazać się pozytywną), jest zmniejszenie konturowości i jak wspomniałem wcześniej, ogólne wygładzenie. System gra bardziej plamami, ale bez zlewania muzyków na scenie. Nikt nie wpycha się sąsiadowi na miejscówkę. To po prostu inny sposób przetworzenia sygnału zapisanego na nośniku. W kontrabasie jest trochę więcej pudła niż struny, trąbka ma mniej blaszany, bardziej aksamitny charakter (tu niektórzy mogą kręcić nosem), ale saksofon jest w siódmym niebie. Słuchając pochłaniamy całość, bez cyzelowania poszczególnych instrumentów. Nagle okazuje się, że słuchamy muzyki, a nie muzyków.
Zdaję sobie sprawę, że są sety lampowe tnące przestrzeń między kolumnami jak żyletki, a z drugiej strony bywają gęsto i ciepło grające produkty półprzewodnikowe. Dlatego radzę nawet takie dodatki w zasilaniu jak SILVER PASSIVE POWER STATION, podłączyć na próbę przed zakupem. Jeśli odbiór muzyki ucierpi po takim małżeństwie, szukamy czegoś z innej stajni, lub kujemy dziury w ścianie na dodatkowe gniazdka.
Ps. „Aha zapomniałbym dodać trzecią opcję. Stwierdzamy, że te wszystkie wypasione wytwory audio-szamanów są „sp…..e” konstrukcyjnie i idziemy do marketu po zwykły i tani, najlepiej podświetlany LEDami rozgałęziacz. Przynajmniej wieczorem nie będziemy musieli zapalać światła. A zaoszczędzone dudki zostając w kieszeni, będą miały duży wpływ na samopoczucie i lepszą percepcję dźwięku”.
Jacek Pazio
System wykorzystany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation.
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence +
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved-Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa); Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonową)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria: antywibracyjne podstawki pod końcówkę mocy Harmonix TU-505EX MK2; Harmonix AC Enacom improved for 100-240V; Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MK II
– przedwzmacniacz: RCM Sensor Prelude IC