1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ardento Perfect DAC + Dual + Alter 2

Ardento Perfect DAC + Dual + Alter 2

Opinia 1

Wokół tytułowego systemu krążyliśmy z Jackiem nad wyraz długo. Począwszy od gościnnych odsłuchów u zaprzyjaźnionych recenzentów i znajomych, którzy nabyli całość, bądź choćby część urządzeń stanowiących temat dzisiejszej rozprawy, aż na typowo lifestyle’owo (Atelier Architektury) – towarzyskich (Studio U22) i nawet radiowo-koncertowych (Studio im. Agnieszki Osieckiej) spotkaniach skończywszy. Ba, Altery 2 nawet mieliśmy u siebie  przy okazji testów fenomenalnej dzielonej amplifikacji Roberta Kody. Krótko mówiąc podkład mieliśmy całkiem obfity i jedyne, czego nam brakowało, to możliwości sprawdzenia we własnych ośmiu (OPOS ma kształt pentagonalny) katach pełnego seta. Całe szczęście los najwidoczniej nam sprzyjał, bo kilka tygodni temu wreszcie zawitał do nas kompletny i w pełni (włącznie z okablowaniem) firmowy „system marzeń” rodzimej manufaktury Ardento.

Zanim jednak przejdziemy do właściwej recenzji serdecznie zapraszam Państwa do pasjonującej lektury genezy powstania i pierwszych kroków, jakie na jakże trudnym i hermetycznym rynku stawiała marka Ardento opisanych szczerymi i płynącymi z głębi serca słowami jednego z założycieli, Pana Jarosława Torbicza. Uważamy bowiem, że same urządzenia i dźwięk przez nie reprezentowany, lecz dopiero poznanie osób, ludzi z krwi i kości stojących za konkretnymi konstrukcjami pozwala w pełni poznać to, co przyświecało ich twórcom i co w owym brzmieniu chcieli zawrzeć. Nie marudząc dłużej oddaję głos Panu Jarkowi.

Dźwięk – pierwotna wibracja, inspirował i intrygował od wielu lat. Takiej fascynacji uległem już w dzieciństwie, będąc początkowo wbrew mojej woli zabierany na koncerty muzyki klasycznej czy do opery. Pierwsze kroki były trudne, przyznaję, lecz w pewnym momencie oprócz wartości estetycznych i sonicznych zacząłem czuć muzykę na innym poziomie, niejako pozawerbalnie i tak zaczęła się moja miłość, która trwa do dziś i przybiera na sile z każdym rokiem.
Już w czasach szkolnych konstruowałem pierwsze kolumny i wzmacniacze z całkiem prozaicznych powodów – ich deficytu i braku dostępności takowych na rynku, bądź będących poza moimi możliwościami finansowymi. Któż z nas nie marzył wówczas o wieży Technicsa z Pewexu? Jednak determinacja w poszukiwaniu idealnego dźwięku była ogromna i nie pozwalała osiąść na laurach. Z biegiem czasu udało się zdobywać coraz bardziej dojrzałe sprzęty audio i brnąć w tę drogę bez końca. Zgodnie ze swoją pasją i zainteresowaniami miałem możliwość spędzić wiele godzin w studiach nagraniowych przy realizacji dźwięku i wówczas pojawiło się wiele nowych możliwości, a ja czułem się jak ryba w wodzie.
Nieustanne poszukiwania idealnego odwzorowania oryginału i jak najbardziej naturalnego brzmienia były ogromną motywacją do łamania kolejnych stereotypów i przekonań będących pewnymi kanonami w dziedzinie audio. W pewnym okresie miałem przyjemność poznania niebywale ciekawego człowieka, który był odpowiedzialny za cały hardware u zacnego i znanego muzyka, jakim jest Pat Metheny. Nasza znajomość zacieśniała się coraz bardziej m.in. z racji wspólnej pasji. Tym to sposobem mogłem dzięki jego uprzejmości czerpać z zasobów wiedzy oraz ogromnego doświadczenia, jakie zdobył przez lata spędzone na estradzie.
Dzięki tej znajomości miałem możliwość bywać na wielu sesjach i improwizowanych mini koncertach Pata Methenego, oraz godzinami prowadzić rozmowy ze światowej klasy muzykami. Pewnego razu dane mi było dostąpić zaszczytu posłuchania muzyki na systemie samego Pata.
To było niesamowite przeżycie, które wywarło na mnie ogromne wrażenie i spowodowało niekontrolowane reakcje emocjonalne i fizyczne ( o innych nie wspominając ;-) ). Osiem głośników symetrycznie rozstawionych wokół słuchacza, każdy głośnik napędzany osobną końcówką mocy i materiał odtwarzany z kopii taśmy matki na wielośladowym szpulowcu. Brak możliwości opisania słowem jest najbardziej bliski temu, co wówczas przeżyłem. To było coś niebywałego, wyjątkowego, po prostu stopiłem się z muzyką w 100%, pełna integracja i sposób prezentacji był tak zjawiskowy, że odebrało na długo mi mowę. Po zamknięciu oczu byłem w samym centrum wydarzeń, siedząc na scenie pomiędzy muzykami, słysząc każdy ich ruch, pomruk, drgania sprzętu i każdą najmniejszą wibrację, odbierając je organoleptycznie. Z każdego głośnika rozbrzmiewał inny instrument, lecz wszystkie łączyły się w integralną całość, wywołując euforię i ekstazę, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
To przeżycie zapadło bardzo głęboko w mą pamięci i zaowocowało może nieco utopijnym pomysłem aby podobny, lub zbliżony efekt uzyskać z zestawu stereo. Niezliczone próby i poszukiwania trwały długo i kończyły się zwykle rozczarowaniami, gdyż każdy kolejny skonfigurowany system zacnych producentów, choć początkowo wydawał się wspaniały, to po pewnym czasie okazywał się nie tym czego szukałem, do czego dążyłem.
Stare powiedzenie mówi „Kto wie czego szuka ten znajdzie“ i tak też się stało. Tak zwana koincydencja zdarzeń doprowadziła do znajomości z Tomaszem Flancem – obecnie głównym konstruktorem i wspólnikiem w naszym projekcie, jakim jest Ardento. Okazało się, że wibrujemy na tych samych falach i obydwaj wiemy jakiego brzmienia dźwięku szukamy. Tak zaczęła się nasza przygoda i realizowanie wspólnej pasji w postaci Ardento. Zapał był ogromny i kolejne próby tylko potęgowały naszą determinację w zmierzaniu do celu z myślą, że wszystko jest możliwe jak tylko odrzucimy stare stereotypy i zasady obowiązujące w tej dziedzinie.
Pierwszy prototyp kolumn Ardento powstawał prawie trzy lata. Początkowo był to projekt zbudowany parametrycznie, który pomimo zastosowania najlepszych elementów, jakie były dostępne na rynku nie spełnił naszych oczekiwań. Po wielu próbach doszliśmy do wniosku, iż zamiast opierać się tylko na charakterystykach i wynikach pomiarów zaczniemy słuchać kolumn po każdej zmianie, jaka nastąpiła w torze. To był przysłowiowy strzał w dziesiątkę, choć okupiony czasem i mozolna pracą. Tak więc po niespełna trzech latach osiągnęliśmy konsensus i satysfakcję może jeszcze nie pełną, lecz efekt był już bliski początkowo przyświecającym nam oczekiwaniom. Naszym założeniem było bowiem skonstruowanie na własne potrzeby systemu wciągając przy okazji w to przedsięwzięcie  kilku przyjaciół, którzy podjęli ryzyko inwestowania w ciemno.
Pierwsza dojrzała konstrukcja nosiła nazwę Ardento Zendo. Była oparta na papierowym szerokopasmowcu i dużym basie w konstrukcji OB, gdyż zależało nam na swobodzie i otwartości dźwięku a nasze ulubione lamy 300B w układzie SE były w stanie ją napędzić. Po długich namowach przyjaciół zdecydowaliśmy się zaprezentować ją na Audio Show. Ciepłe przyjęcie naszych kolumn przez recenzentów i uczestników wystawy, oraz ich cenne sugestie zaowocowały powstaniem kolejnej, jeszcze bardziej dojrzałej i wyrafinowanej konstrukcji, jaką są kolumny Ardento Alter I.
Po powstaniu Alterów zrodziła się koncepcja stworzenia całego systemu Ardento według naszej subiektywnej filozofii. Tak właśnie powstał DAC w dwóch wersjach, który stara się jak może, aby maksymalnie zaczarować dźwięk i nadać mu jak najbardziej analogowe brzmienie, a końcowy odbiorca może oczywiście dalej je modyfikować przy pomocy lamp w stopniu wyjściowym. Po takim, zaskakującym nas efekcie pojawił się projekt wzmacniacza opartego oczywiście na lampie 300B i oczywiście pracującego w trybie Single Ended i … jakżeby inaczej dedykowanego do naszych kolumn. Kolejnym krokiem są kolumny Alter II, będące rozwinięciem projektu Alter I. W telegraficznym skrócie mogę jedynie powiedzieć, że przede wszystkim są większe i oczywiście dużo więcej potrafią. Potwierdzeniem powyższego stwierdzenia była udana (!!!) próba nagłośnienia studia koncertowego im. Agnieszki Osieckej w radiowej Trójce nie powodując uczucia niedosytu na powierzchni prawie 300 m2 i 120 osobowej widowni.
Aby system był kompletny potrzebne są też przewody wszelkiej maści, od głośnikowych począwszy przez interkonekty, na zasilaniu skończywszy. W ten sposób powstały przewody głośnikowe z monokrystalicznego srebra poddane obróbce termicznej będąc wspaniałym przedłużeniem wewnętrznego okablowania kolumn, które, jak mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze, są niebywale wrażliwe na jakość okablowania. Podobnie było z interkonektami i przewodami zasilającymi, które też bardzo starannie metodą prób i selekcji zostały skonstruowane pod kątem synergicznego zgrania się w naszym systemie.
Można by rzec, iż w dużym stopniu zbliżyliśmy się do takiego sposobu prezentacji, jaki zapadł mi w pamięci po odsłuchach u Pata Methenego, dodając całą gamę naszych osobliwości. Tym samym dzielimy się naszym subiektywnym poczuciem naturalności, zjawiskowości i piękna zawartego w muzyce, aby móc z nią obcować prawie jak na żywo i delektować się jej harmonią i całym bogactwem informacji, jakie są w niej zawarte bez nerwowej potrzeby nieustannego zastanawiania się, co można jeszcze poprawić. Oczywiście jeszcze sporo można zmienić i nad tym nieustannie pracujemy, gdyż to nas kręci najbardziej, tym samym godzimy się z faktem, że zawsze jest możliwość upgrade’u.

Potencjalnym odbiorcom zapewniamy wykonanie systemu na miarę ich oczekiwań sonicznych i etetycznych, gdyż cały system, z wyjątkiem niewielkich elementów, jest wykonywany ręcznie. Jeśli jesteś gotów rozkoszować się muzyką, to być może jest to system dla Ciebie Drogi Słuchaczu i Melomanie.
 
Dziękuję za wytrwałość w dobrnięciu do tego momentu naszej krótkiej historii.

Jarosław Torbicz

Omówienie tegoż jakże imponującego od strony gabarytowo – wizualnej, oraz podnoszącego na duchu, że jednak w Polsce jednak można zrobić coś konstruktywnego zamiast siedzieć, za przeproszeniem pierdzieć w stołek, pić ciepłą wódkę a potem licząc na całkowicie iluzoryczną anonimowość wylewać morze hejtu w internecie, rozpocznę standardowo – od wrażeń natury estetycznej i organoleptycznej.

Perfect DAC już na pierwszy rzut oka jasno daje do zrozumienia, że choć przydzielono mu zadanie obsługi sygnałów cyfrowych, to zrobi to po swojemu, czyli co tylko będzie można przepuści przez pyszniącą się na lustrzanej płycie wierzchniej parę lamp wyjściowych E88CC. Dodatkowo priorytetowo potraktowane zostało również zasilanie, w którym część dedykowana sekcji cyfrowej oparto na układach dyskretnych a sekcji analogowej na diodzie prostowniczej 5U4M i układzie LC. Do wewnętrznego okablowania użyto monokrystalicznego srebra poddanego wielogodzinnej obróbce w temperaturach -190 do +250° C.  Zarówno na froncie, jak i bocznych powierzchniach drewnianej, wykończonej na wysoki połysk ramki okalającej przetwornik próżno szukać jakichkolwiek przełączników, sterowania pilotem też, przynajmniej na razie, nie przewidziano, więc ostatnią deską ratunku wydaje się być ściana tylna i … Bingo! To właśnie tam ulokowano trójpozycyjny przełącznik hebelkowy umożliwiający wybór pomiędzy dwoma wejściami koaksjalnymi SPDIF akceptującymi sygnał do 24 bit/192 kHz i USB zdolnym poradzić sobie z 32 bit/192 kHz. Gniazda RCA to solidne amerykańskie CMC (Charming Music Conductor®) a ich rozstaw jest na tyle szeroki, że spokojnie wepniemy w nie nawet kuriozalnie grube i masywnie zakonfekcjonowane przewody. Całości dopełnia zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC.

Ardento Dual, jak z resztą sama nazwa wskazuje to tak naprawdę dwa wzmacniacze w jednym. Tak, tak, to nie żart gdyż na froncie mamy wierną „kopię” Solo w postaci pary 6s45p-e w stopniu wejściowym, pary 300B-98B na wyjściu, oraz pary prostowniczych lamp 6D22S a dopiero skromnie usadowioną z tyłu kwadrę EL34. Całą tą szklarnią zawiadujemy dwoma pokrętłami umieszczonymi na idealnie dopasowanej do estetyki DACa i kolumn drewnianej ramce okalającej bryłę urządzenia, z których lewym ustawiamy balans między sekcją SE (300B) i PP (EL34) a prawym, już konwencjonalnie, operujemy poziomem głośności. Podobnie jak w DACu wyboru wejść (dwie pary) dokonujemy jednym z trzech ulokowanych na tylnej ściance przełączników hebelkowych. Pozostałe dwa odpowiadają za uaktywnienie sekcji SE/PP. Podwójne terminale głośnikowe dodatkowo potwierdzają rozdzielenie obu sekcji i przy okazji umożliwiają łatwe stworzenie dwóch konfiguracji – jednej „audiofilskiej” opartej na finezyjnych 300-kach i drugiej – imprezowo/niezobowiązującej korzystającej z dobrodziejstw wydajnych i co najważniejsze tanich 34-ek.

Bez wątpienia Altery 2 pomimo swojej niezaprzeczalnej optycznej lekkości są kolumnami potężnymi i z założenia dedykowanymi „trochę” większym pomieszczeniem aniżeli standardowe – „blokowe” pokoje. Co prawda ich niewielka głębokość pozwala na dość zauważalne i wielce pożądane, szczególnie przez przedstawicielki płci pięknej, ograniczenie zajmowanego miejsca, to jednak warto pamiętać o kilku drobiazgach wynikających z ich cech charakterystycznych. Po pierwsze, czego po zdjęciu maskownic (zarówno przednich, jak i tylnych) nijak nie da się ukryć, dół pasma obsługuje monstrualny – 18” papierowy woofer (dawcą membrany jest produkt z rynku pro-audio a reszta to autorskie rozwiązania Ardento) wspomagający węgierski pełnopasmowy przetwornik Sonido SFR 200 (stopień modyfikacji podobny do basowca) i imponującą wstęgę Fountek NeoPRO 5i. W związku z powyższym i faktem, że w przypadku Alterów nie mamy do czynienia ze standardową „skrzynią” tylko odgrodą swobodnie promieniującą zarówno do przodu, jak i do tyłu lepiej zapewnić im przynajmniej pół metrowy dystans od ścian. Owe 50 cm jest jednak przysłowiowym minimum, gdyż podczas odsłuchów w naszym OPOSie optymalną równowagę pomiędzy namacalnością a przestrzennością dźwięku uzyskaliśmy odstawiając 2-ki na prawie dwa metry. Wracając jednak do budowy tytułowych kolumn na pewno warto wspomnieć o takich detalach, jak poddanych procesom kriogenicznym podwójnych terminalach WBT 0703 i okablowaniu wewnętrznym ze srebra monokrystalicznego, które dodatkowo jest jeszcze wyżarzane. Dopasowanie do akustyki konkretnego pomieszczenia i oczywiście preferencji danego słuchacza zapewniają dwa pokrętła znajdujące się na tylnej ścianie kolumn umożliwiające niezależną regulację ilości basu i pozostałych 2/3 pasma.

Wraz z elektroniką otrzymaliśmy również firmowe okablowanie własnej konstrukcji, w skład którego weszły podwójne kable głośnikowe – srebrne do sekcji średnio-wysokotonowej i miedziane na bas, srebrne interkonekty i miedziane przewody zasilające dedykowane wzmacniaczowi i DACowi. Oczywiście kable poddano procesom wyżarzania i kriogenicznym, przez co zachowano zgodność z przewodami użytymi wewnątrz powyższych urządzeń.

Początkowe zabiegi akomodacyjne dostarczonego przez producenta systemu prowadziliśmy w wyjściowej, czyli standardowej konfiguracji, jaką znaliśmy m.in. z ostatnich spotkań w Studiu U22. Z takim systemem zapoznawani są również potencjalni klienci Ardento, więc wyszliśmy z miejmy nadzieję słusznego założenia, że rozsądnym jest słuchanie tego, co jest pierwotnym stanem „out of the box” i zalążkiem wersji finalnej -docelowej. Obecność firmowych przewodów do minimum ograniczyła dylematy natury kablarskiej, więc nasza działalność skupiła się jedynie na podłączeniu źródeł sygnału w postaci transportu Reimyo i gramofonu SME. Pomimo początkowych obaw związanych z rozmiarami przetworników basowych Alterów bardzo szybko okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i że nawet w 35 metrowym OPOSie nie trzeba było nic korygować, więc znajdujące się na plecach kolumn pokrętła zostawiliśmy w świętym spokoju oczywiście nie zapominając zapobiegliwie sprawdzić, czy w obu kanałach ustawione są w pozycji neutralnej. Z resztą tak właśnie można byłoby określić temperaturę i stopień emocjonalnego przekazu oferowanego przez Ardento – jako neutralny, lub jak Państwo wolą transparentny. Było to o tyle ciekawe doświadczenie, że choć niezaprzeczalna była ewidentna gładkość, oraz całkowity brak granulacji średnicy i wysokich tonów, to jednocześnie miłośnicy stereotypowego lampowego dopalenia i swoistego dosaturowania wydarzeń rozgrywających się w centrum pasma mogliby czuć się lekko … może nie nieusatysfakcjonowani, bo to zbyt mocno nacechowane negatywnymi emocjami określenie, lecz zdziwieni brakiem czegoś, co zakładali jako pewnik. Pewną rekompensatą dla powyższej grupy stanowić może sposób definiowania basu, który prowadzony przez kwadrę 34-ek już „lampowy” był w 100%. Lekkie zaokrąglenie konturów plus delikatne, romantyczne spowolnienie wyraźnie wskazywały na charakterystyczne cechy szklanych baniek. Dzięki temu przekaz „Haugtussa” Lynni Treekrem był odrobinę bardziej melancholijny i depresyjny. Dolne rejestry delikatnie nachodząc na średnicę otulały słuchacza zamykając go we własnym, muzycznym świecie.
Po wstępnych odsłuchach na standardowym ulampieniu i z podpiętą sekcją „turbo” w postaci kwadry EL-34 przyszła pora na eksperymenty, w rezultacie których w DACu zamiast całkiem zacnych Philipsów SQ wylądowały niesamowicie umiejętnie łączące nasycenie z detalicznością rosyjskie 6n30P limited rocznik 1962 na wyjściu i 5C3S z 1967 r. w roli prostownika, a Altery zaczęły pracować jedynie napędzane SET-em 300B. Trochę wyprzedziłem kolejność zdarzeń, bo początkowo Dual pracował na 100% swoich możliwości tłocząc deklarowane 15W w 18” woofery a naszą uwagę skupiliśmy na modelowaniu brzmienia przetwornika, lecz suma summarum finalną konfiguracją stała się właśnie ta oparta wyłącznie na pozornie słabowitych triodach. Jednak po raz kolejny na własne uszy mogliśmy się przekonać, że to nie o ilość a wyłącznie o jakość chodzi. Bas zyskał na konturowości i motoryce przy czym wcale nie było go mniej niż wcześniej a jedynie poprawie uległa jego czytelność i definicja. Dodam tylko, ze powyższe obserwacje nie dotyczyły przysłowiowego plumkania, gdzie za sekcję rytmiczną robi tamburyn, lecz niezwykle eklektyczna ścieżka dźwiękowa z „Cadillac Records” (wydanie 2 płytowe), z tak zakręconymi utworami jak np. „Bridging The Gap” Nas f. Olu Dara. To jednak był jednak wierzchołek góry lodowej, gdyż wszystko co najlepsze czekało na nas zdecydowanie głębiej. Wystarczyło bowiem włączyć „A Trace of Grace” Michela Godarda, by zachwycić bogactwem wybrzmień, poczuć przyjemny chłód pomieszczenia, w którym dokonano nagrania a przede wszystkim usłyszeć jego akustykę. W pewnym sensie systemowi Ardento udało się przenieść do naszego OPOSa część zabytkowego, dwunastowiecznego monastyru Cystersów Abbaye de Noirlac a tego typu „sztuczki” nie zdarzają się zbyt często. Brawo!
O ile w początkowej konfiguracji wspominałem o swoistej obiektywnej analityczności, to pojawienie się w torze, a dokładnie w stopniu wyjściowym Perfect DACa lamp 6n30P sprawiło, że delikatnie dosaturowana średnica zaczęła po prostu czarować. Cały czas jednak mieliśmy do czynienia z nieosiągalną dla konwencjonalnych zespołów głośnikowych swobodą i nieskrępowaniem. Tam, gdzie „skrzynkowa” konkurencja dopiero zastanawiała się nad reprodukcją Altery już dawno grały oszałamiając nie tylko precyzją konturów źródeł pozornych i ich niezwykle sugestywnym rozmieszczeniem na wirtualnej, tworzonej przed słuchaczami, scenie muzycznej lecz przede wszystkim niesamowitą natychmiastowością. Każde uderzenie bębniarza, każdy transjent pojawiał się z szybkością światła i równie szybko się kończył pozostawiając po sobie jedynie naturalnie wygasający pogłos, echo znikające w czarnym jak aksamit tle. Nie ukrywam, że do takiego, wyczynowego sposobu prezentacji trzeba się było po prostu przyzwyczaić, tak samo jak przesiadając się z rozleniwiającej rodzinnej limuzyny do tylko pozornie podobnego Mercedesa AMG C63 S. Nie ma się po prostu co oszukiwać, bo różnica między kilkunastoma i 4 sekundami do setki to najdelikatniej mówiąc przepaść i choć można bardzo szybko przyzwyczaić się do pewnej dostojności, to właśnie owa błyskawiczność Ardento wywołuje przyspieszone tętno i niebezpieczny błysk w oku.
Podobnie mają się sprawy na przeciwległym końcu pasma. Imponująca wstęga dostarcza taką ilość informacji, że będąc przyzwyczajonym do maniery standardowych, tekstylnych kopułek początkowo możemy czuć się cokolwiek dziwnie, gdyż niby słuchamy znanych niemalże na pamięć utworów a jednak już na pierwszy rzut ucha „widać”, że do tej pory żyliśmy jedynie z ¾ tego, co rzeczywiście na naszych ulubionych płytach zostało nagranego. Oczywiście nie chodzi mi o jakieś fundamentalne, stanowiące podstawę konstrukcji elementy, ale wszelakiej maści smaczki i aurę pogłosową stanowiące o obecności tzw. holografii przekazu, zdolności wykreowania złudzenia trójwymiarowości rozgrywającego się w naszym pomieszczeniu odsłuchowym spektaklu. Nie ma też mowy o taniej ofensywności, czy próbach maskowania braku wypełnienia epatowaniem ostrymi jak skalpel krawędziami. Nic z tych rzeczy. Słychać po prostu to, co na nośnik trafiło i nikt nie próbuje w tym systemie dokładać czegokolwiek od siebie. Nie odnotowałem też nawet najmniejszych nawet prób upiększania, pudrowania elementów, które nie zawsze brzmią miło, czy referencyjnie. Przykładowo, na „Ten New Songs” Leonarda Cohena blachy są tępe i wyraźnie osuszone i na ostatecznie skonfigurowanym systemie jest to po prostu ewidentny i niezaprzeczalny fakt. A z faktami trudno dyskutować. Mamy zatem coś na kształt krystalicznie czystego lustra, w którym płynąca muzyka może się przeglądać mając pewność, że to, co w nim zobaczy będzie zgodne z prawdą, prawdą, która nie zawsze jest najładniejsza, ale właśnie jej prawdziwe – naturalne piękno pochodzi z wierności oryginałowi.

Tym oto sposobem niepostrzeżenie doszliśmy do końca opisu rodzimego, wartego mniej, lub bardziej okrągłe (na kursy walut niestety nie mamy wpływu) 300 000 PLN systemu marzeń Ardento. Systemu, który co warto ponownie podkreślić, jest szyty niczym porządny garnitur, na miarę i pod konkretnego klienta. Czyli pod nas. Tutaj nie ma mowy o pośpiechu, masówce i stawianiu na ilość zamiast na jakość. W zamian tego wydając dość poważną, choć bądźmy szczerzy – jak na rasowy High-End wcale nieprzesadzoną, kwotę możemy wreszcie poczuć się odpowiednio docenieni a wręcz rozpieszczeni mając pewność, że w całości tak skonfigurowanego seta nie będzie miejsca na przypadkowość, czy wręcz błędy, a po naszej stronie pozostanie jedynie wybór pasującego nam brzmieniowo źródła.


Marcin Olszewski

Opinia 2

Będąca bohaterem dzisiejszego spotkania rodzima manufaktura miała już swoje pięć minut na naszym portalu. Niestety wówczas udało nam się pozyskać jedynie kolumny, które kilkukrotnie wystąpiły jako współpartnerzy w różnych konfiguracjach, gdy tymczasem drugie podejście zaowocowało pełnym kompletem włącznie z dedykowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym, wzmacniaczem zintegrowanym i okablowaniem, a jedynym czego oczekiwał ode mnie przybyły z wizytą set, był dobrej jakości sygnał zero-jedynkowy, o który zadbało moje dzielone źródło. Próbując przybliżyć o kim dzisiaj rozprawiamy, należy wspomnieć o zebranych bardzo dobrych opiniach za generowany dźwięk nawet w trudnych warunkach hotelowych podczas kilku jesiennych warszawskich wystaw, a znakiem rozpoznawczym, powiedziałbym, że wręcz wizytówką jest głośnik niskotonowy o monstrualnej jak na domowe audio średnicy 18 cali. Tak tak, każdy kto nie zderzy się z takim rozmiarem w swoim pokoju, nie za bardzo wie nad czym deliberujemy, ale dla uświadomienia pewnej perspektywy powiem, że gdy o moich przetwornikach piszę czasem, iż rozmiarowo dorównują miskom do kąpieli dzieci, to przy tych zastosowanych w testowanej konstrukcji wydają się być jedynie miseczkami, a przecież to różnica tylko 3 cali. Jednak jak napisałem, tylko własne organoleptyczne spotkanie jest w stanie oddać ich wielkość. Puentując te kilka zdań, zapraszam na spotkanie z firmą ARDENTO, która prezentując maksimum swojego portfolio, dostarczyła w me progi: kolumny ALTER 2, wykorzystujący szklane bańki przetwornik cyfrowo-analogowy, zintegrowany wzmacniacz lampowy z kultowymi bańkami 300B pokładzie i kompletne okablowanie: sygnałowe (analogowe), kolumnowe i zasilające.

Akapit wizualizacyjny rozpocznę od zjawiskowych kolumn, które są odmianą odgród, czyli zespołu głośników osadzonych na płaskiej, pozbawionej tylnej ścianki desce. Oczywiście wszystko ma swoje odbicie w wyliczeniach konstrukcyjnych, co determinuje wielkość owego frontu nośnego będącego głównym elementem obudowy – nie licząc podstawy i głębokość symbolicznych ścianek bocznych. Głównym a wręcz dominującym przetwornikiem jest, jak wspomniałem papierowy 18’’ basowiec, który współpracuje z również opartą o celulozę średniotonówką Sonido i wstęgą Founteka.  Ciekawostką, a zarazem zbawieniem dla sporej rzeszy audiofilów jest implementacja potencjometrów płynnie dostosowujących poziom zakresu wysoko-średniotonowego i basowego do potrzeb pomieszczenia odsłuchowego. I powiem Wam szczerze, że mimo ogólnego kłócenia się regulatorów z koszernością systemu rasowego audiofila, jest to bardzo ciekawe rozwiązanie, gdyż nawet mój wydawałoby się sporej wielkości pokój potrzebował drobnych korekt sygnałowych, co w prosty sposób zaoszczędziło mi kosztownej i czasem długotrwałej kabelkologii. Tak więc, zanim ze startu odrzucicie takie rozwiązanie, zastanówcie się, czy nie lepiej wydać kasę na płyty, niż gonić króliczka na poziomie odrutowania. Naprawdę radzę to rozważyć. Kolejnym ciekawym elementem warszawskiej układanki jest mogący pochwalić się lampami DAC, swoimi rozmiarami oscylując w gabarytach wież midi. Jego budowa przypomina platformę nośną dla przywołanych szklanych baniek i ukrytego pod gustownym sarkofagiem transformatora z centralnie umieszczonym logo marki. Obudowa na zewnętrznych krawędziach jest niczym innym, jak drewnianą skrzynką, która owe ramy i trafo prezentuje na skrywającej układy wewnętrzne platformie z polerowanej stali nierdzewnej. Jeśli chodzi o manipulatory i przyłącza, znajdziemy je jedynie na tylnej ściance, gdzie do dyspozycji mamy dwa wejścia cyfrowe w standardzie SPDiF i jedno USB, jedno wyjście RCA i zintegrowany w gniazdem zasiania łącznik główny. Docierając z opisem do wzmacniacza zintegrowanego, naszym oczom ukazuje się bardzo podobna wizerunkowo (zewnętrzna skrzynka z polerowaną na wysoki połysk płaszczyzną nośną) rozbuchana rozmiarowo płaszczka. Jak widać na zdjęciach, rozbudowana konstrukcja wewnętrzna, o czym za chwilę, ma sporo do zmieszczenia, dlatego dla celów korelacji ilości wyeksponowanych podzespołów z dającą pewien spokój w postrzeganiu całości projektu wielkością zdecydowano się na sporą, jak na warunki domowe rozłożystość integry. Jednak, gdy podczas pozycjonowania opisywanego produktu zbliżymy się do konkurencji, nagle okaże się, że wszystko, co aspiruje do miana High-Endu, musi być i zazwyczaj jest duże, a produkt ARDENTO znajdzie się co najwyżej w środku stawki. Zgłębiając budowę wewnętrzną należy wspomnieć, że tak prawdę mówiąc w jednej obudowie mamy dwa wzmacniacze. Jeden oparty jest o przywołaną triodę 300B w układzie SE i drugi pozwalający na osobne zasilenie sekcji basowej podłączonych kolumn. Czyli mamy dwie możliwości: jedna zasila kolumny w pełnym paśmie, jako czysta klasa A z lampą 300B – 8 W, a druga w biampingu z EL 34 na basie – 15 W, a wszystko łatwo wybierane stosownymi znajdującymi się na tylnym panelu hebelkami. Jeśli chodzi o aplikację przyłączy na plecach obudowy, do dyspozycji mamy podwojone dla wspomnianych możliwości zasilenia kolumn terminale głośnikowe, dwa wejścia liniowe RCA, hebelkowy selektor wejść i zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające.  Przód wzmacniacza ubrano w umieszczone centralnie dwie srebrne gałki, z czego lewa jest płynną regulacją basu, a prawa wzmocnieniem pełnego pasma (włącznie z wstępnie ustawionym najniższym rejestrem). Jeśli chodzi o zastosowane okablowanie, są to wykonane przez markę Ardento i dedykowane do występującego dzisiaj w roli aplikanta systemu produkty, dlatego nie będę zbytnio zgłębiał ich budowy i przejdę to testowej części naszej pogadanki.           

Nie oszukujmy się, wkraczając w świat Ardento musimy być przygotowani na bezpośredniość dobiegającej do naszych uszu muzyki – w dobrym tego słowa znaczeniu. Zastosowane w kolumnach przetworniki stoją na straży konturowości, którą swoim lampowym wyrafinowaniem umiejętnie ujarzmia elektronika. I nie chodzi o to, że muzyka zabija nas nadmiernym wolumenem, choć to na własne życzenie również jest możliwe, tylko jeśli postaramy się o zakup całego seta, jesteśmy w stanie spełnić nasze najbardziej wyśrubowane oczekiwania otwartości w górze pasma i dosadności w dolnych rejestrach praktycznie w każdym zdroworozsądkowo dobranym do nich pomieszczeniu, bez względu na zastane szkodliwe podbicia. Tutaj oczywiście z pomocą przychodzą wspomniane możliwości regulacyjne w samych zestawach kolumn, jak również podwójne, osobne dla każdej sekcji wzmocnienie (odczepy dla basu i średnicy z górą) i osobna regulacja basu we wzmacniaczu. Mało tego, biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z odgrodami, sama odległość od tylnej ściany pozwala na spore ruchy dopasowujące zestaw do naszej samotni, z możliwością dosunięcia ich prawie do niej samej. Jednym słowem kameleon w najczystszej postaci.

Znając potencjał zestawu, nie skusiłem się na szybką weryfikację z wymagającym materiałem testowym i zaprosiłem konstruktora do siebie na dostrojenie całości do maksimum możliwości -według jego wzorca. Oczywiście jak to w konstrukcjach lampowych bywa, nie obyło się bez wymiany szklanych baniek w DAC-u i wzmacniaczu, jako skutek moich wstępnych uwag rozgrzewkowych co do jakości środka pasma. Potem kilka prób z siecią, aż okazało się, iż najlepszą konfigurację barwowo – jakościową osiągnęliśmy ze słabowitej amplifikacji na lampach 300B, która mimo skromnej ilości „wacików” w pełni spełniała zapotrzebowanie kolumn na pracę nawet w rejonach pomruków sejsmicznych. I gdy teoretycznie setup mieliśmy za sobą, padała propozycja zbliżenia kolumn do tylnej ściany, co według konstruktora przyniosło oczekiwany przez niego, a według mnie możliwy do osiągnięcia odsunięciem się od linii kolumn oddech w muzyce. Gdy następnego dnia po nocnym resecie zasiadłem w miejscu odsłuchu, prawie natychmiast zrozumiałem, że przy sporej zbieżności postrzegania piękna muzyki aspekt ustawienia kolumn dość mocno nas różni. Jednak nie była to degradacja dźwięku jako taka, tylko inne priorytety w budowaniu wirtualnych bytów połączone z nieznajomością pomieszczenia. Czym to się objawiało? Ja słucham bardzo dużo muzyki nagrywanej na setkę w obiektach sakralnych i tak stroję system – ustawienie kolumn również jest strojeniem systemu, aby wykorzystany w celach dotarcia w głąb duszy melomana pogłos kubatury miał pełnoprawny udział w spektaklu muzycznym. Tymczasem zbliżenie głośników do tylnej ściany spowodowało utratę owych artefaktów zwanych potocznie echem na tyle silnie, że były wręcz symboliczne. Oczywistą sprawą jest chyba fakt, że gdy kilkoma krążkami utwierdziłem się w swoim przekonaniu, powróciłem do ustawienia początkowego, uzyskując w ten sposób równowagę pomiędzy preferencjami barwowymi Pana Jarka, a moim wzorem sceny muzycznej. I nie piszę tego jako złośliwości, a raczej jako pewną wskazówkę, która przy odpowiednim wtajemniczeniu pozwoli tak jak u mnie, tak i u Was uzyskać naprawdę fenomenalnie budowaną w szerz i głąb wirtualną prezentację. Powiem więcej, takie ustawienie dawało zdecydowanie większe odczucie projekcji 3D, a to jest dla mnie celem nadrzędnym. Tutaj muszę dorzucić prośbę, aby podczas czytania moich zmagań wziąć pod uwagę fakt, że moje pomieszczenie jest dość łatwym polem do wszelkich roszad kolumnowych, a rozbieżności pomiędzy sugestiami producenta, a moimi oczekiwaniami uświadamiają jedynie fakt sporych możliwości wpasowania się w dowolny lokal testowanych konstrukcji. W takim ustawieniu dla potwierdzenia wysnutych wcześniej wniosków po raz kolejny przerzuciłem kilka krążków z muzyką dawną, jednak za drugim razem spojrzałem dodatkowo na balans tonalny i spójność pasma akustycznego. Jak wspomniałem na wstępie, miałem do czynienia z bardzo konturowym i otwartym pakietem głośników, który dopiero dzięki lampowej amplifikacji nabierał tak uwielbianych przeze mnie znamion gładkości, a zapragnąłem skorelować to z codziennym punktem odniesienia. Seria srebrnych krążków bez względu na repertuar dała jeden i ten sam wniosek: wszelkie źródła pozorne przy swojej kulturze w zakresie homogeniczności wycięte były bardzo ostrym rysikiem z czarnego jak smoła tła, dając wyraźnie do zrozumienia, że mimo lampy w torze nadal kroczymy drogą bliższą neutralności, niż ogólnie przyjętego sznytu próżniowego. Ma to swoje uzasadnienie, gdyż w kuluarowych rozmowach dowiedziałem się, iż zamysł powstania tego seta zrodził się podczas użytkowania wrednego akustycznie poddasza domu jednorodzinnego, które sprawiało problem zaistnienia w eterze nawet najbardziej wyszukanym konstrukcjom zagranicznym, bez względu na żądaną cenę. Wiadomą rzeczą jest, że owa walka ze strychem dotyczy tylko niewielkiej części audiofilów, ale gdy mamy do dyspozycji bardziej przyjazny kąt, otrzymujemy w pakiecie różne możliwości dopasowujące zestaw do naszych preferencji. Przyznacie, że pomysł bardzo dobry. Idąc dalej tropem muzykalności, całość projekcji mimo wyraźnego konturu w każdej części pasma akustycznego bez problemów obracała się w strefie przyjemnego dla ucha strojenia. Nawet gdy ja w swej wyimaginowanej  referencji jestem nastawiony na zdecydowanie większą dawkę homogeniczności i gęstości środka pasma, ani razu nie usłyszałem drażniącej nuty, nawet w repertuarze grupy Massive Attack, a to już świadczy o wyrafinowaniu. Patrząc na to spotkanie z perspektywy czasu, muszę się przyznać, że po rozstaniu z zestawem ARDENTO kilka razy złapałem się na poszukiwaniu tak twardej stopy perkusji, dźwięcznego i naładowanego informacjami o strunach i pudle pod pełną kontrolą kontrabasu, czy perlistych, mieniących się milionami iskier perkusionaliach bębniarza. A przecież na co dzień obracam się w nieco innych, ale w pełni spełniających moje potrzeby rejonach brzmieniowych, co dobitnie świadczy o wysublimowaniu generowanego przez warszawką markę dźwięku. Czy testowany set ma wady? Oczywiście, kolumny i wzmacniacz są dość  mocno rozbuchane gabarytowo. A tak na poważnie, nie wiem czy zaliczyłbym to do wad jako takich, ale po powrocie do zestawu codziennego nagle okazało się, że przełom basu i środka może być bardziej wysycony, a przez to przyjemniej namacalny. Chodzi mi takie aspekty, jak dociążenie wokalistyki, czy tak potrzebujące ciepła instrumentarium barokowe: gitara barokowa, viola da gamba, czy trąbka naturalna. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam. I będzie miał rację, ponieważ w dobrej wierze trochę miałem taki zamysł, gdyż pozwoli to moim wiernym czytelnikom (podobno tacy są) osadzić dzisiejszego bohatera w skali muzykalności i barwności. Niestety tylko porównania pozwalają konfrontować przeczytane wersety z rzeczywistością, jednak z uwagi na całkowicie inne postrzeganie tego samego dźwięku przez dwóch różnych słuchaczy nie mówię, co jest dobre, a co złe, tylko staram się odnieść każdy test do posiadanego codziennego wzorca, który przy odrobinie chęci każdy jest w stanie choćby kilka minut posłuchać na różnego rodzaju wystawach i prezentacjach.

Gdy testy miały się ku końcowi, na polu bitwy niespodziewanie, z pełną mocą tego słowa, pojawił się przygotowywany do kolejnych odsłuchów, pochodzący ze Szwajcarii „system marzeń”. Ale myliłby się ten, kto sądził, że to kolejna droższa lub tańsza znana wszystkim układanka, gdyż na testy zawitał, co prawda rozpoczynający ofertę, ale bardzo chwalony ostatnimi czasy i niestety prawie nieuchwytny do procesów odsłuchowych zestaw FM ACOUSTICS. Jak można się domyślić, jest to pokłosie udanych rozmów w sprawie produktów Audio Tekne, ale wizyta Szwajcarów naprawdę wyskoczyła jak królik z kapelusza. Wracając do tematu polskiej myśli technicznej, zdradzę, że nie omieszkałem dokonać ożenku niespodziewanych gości z rodzimymi kolumnami i nagle okazało się, że poszukiwana przeze mnie gęstość dźwięku nawet z tak wyraźnie kreślącymi rysunek źródeł pozornych kolumnami jest możliwa do osiągnięcia. Co ciekawe, wspomniana konturowość nawet w najmniejszym stopniu nie straciła swojej zadziorności, gdyż set FMA stawiając na ciężar i dynamikę fraz sonicznych, nie ograniczał skrajów pasma akustycznego, pompując w nie jedynie nadające spójność wypełnienie na średnicy. Mówiłem to już konstruktorowi kolumn ALTER 2 i powtórzę to jeszcze raz tutaj, opisywany mariaż był tym, czego życzę każdemu melomanowi, bez względu na indywidualne pozycjonowanie środka ciężkości generowanego dźwięku. Oczywiście trochę naciągam wnioski, ale konia z rzędem temu, kto stwierdziłby, że taki dźwięk nie spełnia norm High Endu. Znając jednak podwórko audiofilskie, sądzę, iż prawdopodobnie znaleźliby się kręcący nosem osobnicy, ale raczej tylko dla zasady, albo mocno zakorzenieni w skrajnym postrzeganiu swojego zbyt szczupłego lub ociężałego wzorca dźwięku.
     
Próba zebrania powyżej wypunktowanych informacji w jedną skrótową całość nie może być niczym innym, jak wyliczanką zalet i to pomimo pewnych odstępstw od moich osobistych preferencji. Przecież nikt nie powiedział, że jestem wszechwiedzącym mistrzem sztuki testowania i moje wynurzenia są jednymi z wielu ukazujących się w sieci. Zatem, gdy spróbujemy zmierzyć się z tytułową propozycją, dostaniemy mocny, konturowy i niewyobrażalnie twardy bas, niezłą średnicę i wręcz bijącą większość konstrukcji w sferze dźwięczności górę pasma. Oczywiście wszystkie te aspekty można nieco naginać do swoich preferencji stosownymi pokrętłami, lampami lub okablowaniem. Jednak jeśli nawet zestrojenie całości pozostawimy ekipie Ardento, w najmniejszym stopniu nie okaże się to porażką, tylko pewną łatwą do skorygowania do swoich potrzeb wizją producenta. Czy testowana układanka jest dla każdego? Jak to zwykle w życiu bywa, z pewnością nie. Niestety sznyt głośników jest na tyle mocny, że próby zestrojenia całości do estetyki angielskiego Audio Note’a spełzną na niczym. Duża niskotonową membrana o krótkim skoku nie będzie w stanie oddać poszukiwanej przez niektórych ocierającej się o misiowatość miękkości. Ten sam problem oddania mięsistości dotyczyć będzie szerokopasmowego średniotonowca, by zakończyć na informującej nas o wszystkim, co chcielibyśmy i czego nie chcielibyśmy usłyszeć wstędze. Niemniej jednak, to, co udało się uzyskać z tak trudnych do aplikacji przetworników, bez najmniejszych problemów zaliczyłbym do pierwszej ligi High Endu. Jedyny problem leży w naszym postrzeganiu rodzimej branży, która mimo  dorównywania zagranicznej konkurencji jest zdecydowanie tańsza, a mimo to dla wielu potencjalnych klientów powinna być za pół darmo, gdyż rozlicza się ją przez pryzmat użytych materiałów, a nie jakości dźwięku. Dlatego, jeśli kochacie odtwarzaną w dobrej jakości muzykę i nie boli Was fakt spełnienia tych wymogów przez rodaka, powinniście spróbować takiej konfiguracji u siebie. Ale ostrzegam, nawet gdy nie zdecydujecie się na zakup, tak prezentowana muzyka na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Jacek Pazio

Producent: Ardento
Ceny:
Perfect DAC:  9 000 €
Dual:  17 000 €
Alter II: 33 000 €
Kabelki głośnikowe kpl. 4 szt ( 2 szt. srebro, 2 szt. miedź):  6 000 €
Interkonekty analogowe (srebro):  2 000 €
Przewód zasilający do wzmacniacza:  1 900 €
Przewód zasilający do DACa:  1 300 €

Dane techniczne
Ardento Alter 2
Impedancja: 8  Ω
Moc muzyczna: 15 W
Częstotliwość przenoszenia: 33 – 40 000 Hz
Czułość: 94 dB

Ardento Dual
Impedancja: 4 lub 8  Ω
Moc muzyczna: 2×8 W + 2×15 W
Lampy mocy: 2x300B (SE) + 4xEL34 (PP)
Pozostałe lampy: 2x6s45p-e, 2x6D22S

Perfect DAC
Konstrukcja: lampowa, z lampowym zasilaniem sekcji analogowej
Zastosowane lampy: 2xE88CC, 1x5U4GB
Wejścia cyfrowe: 2x S/PDIF, 1xUSB
Wyjścia analogowe: RCA
Obsługiwany sygnał: do 24/192 (S/PDIF) i 32/192 (USB)

 System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
– IC RCA: Harmonix HS 101-GP
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: FM ACOUSTICS FM 122 MK II
Zestaw FM ACOUSTICS:
– przedwzmacniacz liniowy FM 155
– linearizer FM 133
– końcówki mocy FM 108

Pobierz jako PDF