Kiedy w sierpniu mieliśmy okazję gościć w naszych skromnych progach kompletny system Ardento doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to układ niemalże zamknięty – dopuszczający jedynie dobór adekwatnego mu klasą źródła. Po prostu otrzymaliśmy set w wersji full-wypas z dedykowanym okablowaniem i to zarówno sygnałowym, jak i zasilającym. Nie byłbym jednak sobą, gdybym w tzw. międzyczasie nie sprawdził jak teoretycznie dedykowane okablowanie sprawdza się w niejako obcym dla niego środowisku. W dodatku walorów sonicznych nieobecnych w oficjalnym cenniku przewodów mogliśmy empirycznie doświadczyć również nieco wcześniej podczas naszych regularnych wizyt w Studiu U22, gdzie mniej bądź bardziej kompletny bydgosko – warszawski zestaw egzystował przez dłuższy czas. Nie ma jednak lepszej metody weryfikacji aniżeli odsłuchy we własnych czterech kątach i w możliwie wielu kombinacjach. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność, a tak po prawdzie nadarzyła się na długo przed wspomnianą wizytacją kompletnego systemu, podczas którejś z wczesnowiosennych studyjnych roszad otrzymałem egzemplarz demonstracyjny Ardento Power Amp cord w celu wydania oficjalnego werdyktu.
Dedykowany bardziej łasym, aniżeli DACi, na energię elektryczną amplifikacjom przewód zasilający prezentuje się nad wyraz elegancko a zarazem (jak na nasze wyśrubowane standardy)… niezbyt imponująco. Oczywiście na tle dołączanych zwykle przez producentów komputerowych „sznurówek” spokojnie można uznać go za ósmy cud świata, jednak przy audiofilskich monstrach w stylu Signal Projects Golden Sequence, czy Shunyata Research ΞTRON™ Σ SIGMA rodzimy przewód znacząco zyskuje na normalności. Ot magia punktu odniesienia. Generalnie jednak możemy uznać, że mamy do czynienia z produktem nieprzesadzonym zarówno pod względem stylistycznym, jak i gabarytowym. Solidne, toczone aluminiowe wtyki i czarno – biały gęsto pleciony peszelek z tworzywa dalekie są od krzykliwości, więc z nie absorbując zbytnio wagi wpięte raz mają szanse pozostać w systemie na lata. Podatność na układanie, biorąc pod uwagę średnicę przewodu można określić jako dobrą, choć zdecydowanie bliżej mu do sprężystości aniżeli wiotkości, więc lepiej zapobiegliwie zapewnić mu trochę miejsca. Proszę się jednak nie obawiać – Ardento nie ma tendencji do wprawiania w stan lewitacji nawet niezbyt ciężkich urządzeń, co przez dłuższy czas weryfikowałem w swoim systemie podpinając tytułowym przewodem m.in. zasilacz do Transrotora Dark Star Silver Shadow.
O budowie wewnętrznej wiadomo tylko tyle, że przewody wykonano z miedzi i srebra poddanych wyżarzaniu i obróbce kriogenicznej. Jednak nie użyto srebrzonej miedzi, ani mniej bądź bardziej egzotycznych stopów, lecz na drodze odsłuchów zdecydowano się na srebrny solid core na fazie a miedzianą plecionkę na uziemieniu i żyle neutralnej. W dodatku zamiast standardowego ekranowania, które jak się okazało spowalnia i matowi dźwięk opracowaną autorską geometrię splotu uodparniającą przewód na zewnętrzne czynniki elektromagnetyczne.
O ile w stopce zamieściłem jedynie aktualnie eksploatowany zestaw, to przez ostatnie trzy kwartały przez mój system przewinęło się co najmniej kilkadziesiąt urządzeń w które tytułowy przewód zasilający został na dłuższą, bądź krótszą chwilę wpięty. Począwszy od wspomnianego, niezbyt prądożernego zasilacza gramofonowego a kończąc na 500W integrze Musical Fidelity M6 500i nie miałem zbytnich oporów, aby sprawdzić, czy aby testowy „drucik” przypadkiem nie limituje dynamiki a mówiąc wprost nie muli. W końcu będąc składową systemu lampowego, który niekoniecznie spełniał kryteria przydomowej spawarki wcale nie musiał być projektowany pod kątem urządzeń zdolnych pobierać z sieci 2 kW, jak zwykł to czynić wspomniany Musical. Najogólniej rzecz ujmując taryfy ulgowej dla Ardento nie przewidywałem.
Jednak mroczna i gęsta ścieżka dźwiękowa z „The Passion Of The Christ” nie wykazywała nawet najmniejszych oznak utraty rozdzielczości, czy też osłabienia dynamiki. Orkiestrowe tutti i kulminacyjne momenty partii chóralnych grzmiały z właściwą sobie potęgą ani na chwilę nie dając podstaw do kręcenia nosem. W dodatku dźwięk charakteryzowała wzorcowa wręcz przestrzenność i świetna gradacja planów sięgających hen, hen za linię kolumn. Orientalne instrumentarium podkreślało klimat nagrania i z niezwykłą łatwością wciągało słuchacza w wir wydarzeń. Świetnie oddana została gradacja dynamiki, dzięki której różnica pomiędzy oscylującymi na granicy percepcji „szelestami” perkusjonaliów a uderzeniami w bęben była nie tylko ewidentna, co oczywista, choć akurat w tej kwestii „lobby loudnessowe” ma najdelikatniej rzecz ujmując odmienne zdanie, co z resztą można stwierdzić włączając którąkolwiek z komercyjnych rozgłośni.
Nic tak jednak nie obnaża ewidentnych anomalii i niewydolności jak porządna symfonika. W tym celu sięgnąłem po patetyczny album „Wagner – Dudamel” mogący większość high-endowych producentów przyprawić o stan przedzawałowy, bądź nawet sam zawał. To nie jest okołowystawowe plumkanko na klawesyn i tamburyn tylko nagranie, które przy sprzyjających warunkach zdmuchuje wszystkie świeczki na torcie stulatka. Całe szczęście żadnych niepokojących objawów nie odnotowałem i prawdę powiedziawszy gdzieś od piątej minuty „Entrance of the Gods Into Valhalla” dałem sobie spokój z szukaniem dziury w całym, tylko pozwoliłem nieść się falom muzyki. Muzyki, której potęga szła w parze z pięknem a piękno z kolei pochodziło w prostej linii z porządku i harmonii. A właśnie porządek i harmonia. Są kable zasilające dążące z wręcz aptekarską starannością i chorobliwym pietyzmem ocierającym się o nerwicę natręctw do wpasowania dowolnego repertuaru w sztywne ramy. Gra ma być czysta, perfekcyjna pod względem technicznym i już. Liczy się laboratoryjno – prosektoryjne cyzelowanie detali mających składać się w całość. Są też przypadki skupiające się praktycznie wyłącznie na estetyce i linii melodycznej, co w telegraficznym skrócie przejawia się w zaleceniu, że ma być „ładnie” a najlepiej „ładnie i miło”. W rezultacie otrzymujemy beznamiętną wiwisekcję, lub pluszowego misia po pawulonie.
Ardento Power Amp wybrał jednak zdecydowanie bardziej uniwersalny wariant – stawia na umiar i stara się możliwie dyskretnie usunąć z toru do niezbędnego minimum ograniczając przejawy własnej obecności. Nie jest zatem tak słodki, soczysty i skupiony na średnicy jak np. Organic Audio Reference Power, czy tak imponująco naładowany testosteronem jak Acoustic Zen Gargantua II, ale jest sobą. Nie wpływając w sposób zbyt oczywisty na finalne brzmienie urządzenia przez siebie zasilanego nie ogranicza jego możliwości a jednocześnie niczego w nim nie poprawia, nie maskuje. Spokojnie można powiedzieć, że pokazuje prawdę a czy to się komuś podoba, czy nie to już zależy od indywidualnych preferencji odbiorcy.
Trudno w tym momencie mówić o jakiejś charakterystycznej szkole brzmienia, czy też manierze mogącej stanowić punkt zaczepienia, gdyż tak, jak sam producent twierdzi przy Ardento Power Amp cord starano się zrobić wszystko, by jak najmniej zepsuć. Może to i przewrotne założenie, jednak patrząc na tę całą zabawę w Hi-Fi i High-End u jej genezy leży, choć większość jakby o tym zapomina, bądź stara się zapomnieć, dążenie do dźwięku reprodukowanego na żywo. Podkreślam – dążenie do a nie poprawianie. Dlatego też, jeśli przyswoimy sobie i pogodzimy się z powyższą tezą, to rolą każdego elementu w naszym torze audio stanie się nie poprawianie, zaklinanie i modelowanie wyimaginowanej rzeczywistości a możliwie jak największa transparentność i neutralność, czyli tzw. znikanie. I właśnie takie „znikanie” tytułowemu przewodowi wychodzi znakomicie.
Marcin Olszewski
Producent: Ardento
Cena: 1 900 € /1,8 m
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000; Trilogy 906
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Alluxity Int One
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra; Furutech NanoFlux
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips