Testując swojego czasu Gaudery Arcona 80 myślałem, że dr. Roland określając większość, poza impedancją, parametrów jako odpowiednie, bądź wystarczające poszedł w lakoniczności przynajmniej o jeden krok za daleko. Co prawda przeciętnemu Klientowi i tak dane w tabelkach zamieszczanych w prospektach informacyjnych i recenzjach mówią, delikatnie to ujmując, niewiele, ale jakoś wszyscy się przyzwyczaili, że takie dane są podawane i już. Musze jednak uczciwie przyznać, że byłem w błędzie. Błędzie, z którego wyprowadził mnie Ulrik Gydesen Madsen z Argento Audio nie podając absolutnie nic. Oczywiście cena testowanego przewodu jest mi znana, lecz pochodzi od polskiego dystrybutora (RCM) a nie samego producenta.
Jedyną rzeczą, jaką można znaleźć na stronie internetowej Duńczyków są informacje o tym, iż posiedli Oni sekret i wiedzę tajemną, jak prawdziwie High-Endowe kable robić. I proszę sobie wyobrazić, że od ponad 20 lat właśnie to robią, od „A” do „Z” u siebie, włączcie z wtykami. Jedynie do konfekcji przewodów zasilających wykorzystywane są modyfikowane wtyki zewnętrznych dostawców. Z resztą sieciówki w ofercie Argento mają małą łatkę odszczepieńców, gdyż jako jedyne wykonywane są z miedzi a nie jak wszystkie pozostałe modele ze srebra.
Będący obiektem niniejszego testu Serenity Master Reference Digital Cable XLR (w skrócie SMR) jest zbalansowaną łączówka cyfrową, w której przewodniki mają „hiper-eliptyczny” kształt wstęg o zaokrąglonych krawędziach. Rolę dielektryka pełni autorski VDM (Vibration Damping Material) zapewniający optymalne tłumienie wibracji i izolację elektryczną. Warto też wspomnieć, iż wtyki wykonane zostały wg. własnego projektu Argento a zastosowane w nich styki są z takiego samego srebra jak same przewody. Połączenia wykonano bez użycia lutowia – na drodze opatentowanego procesu zaciskania.
Jeśli chodzi o teorię to by było na tyle, jednak decydując się na zakup przewodu za ponad 10 tysięcy nabywcę oprócz kosmicznych technologii i co najmniej adekwatnego do ceny brzmienia (o czym za chwilę) interesuje również odpowiednio wysublimowany design. Bądźmy szczerzy – nikt przy zdrowych zmysłach nie wyda takich pieniędzy na niechlujnie wykonany i po prostu brzydki produkt.
Całe szczęście interkonekt Serenity Master Reference, choć należy do najniższej i zarazem najtańszej serii Argento, wygląda równie obłędnie jak jego szlachetniej urodzone rodzeństwo.
Perłowobiała bawełniana koszulka o ścisłym splocie, czarne, satynowe splittery redukujące grubość a co za tym idzie sztywność przewodu i dzięki temu ułatwiające aplikację w systemie plus surowe, ale niezaprzeczalnie solidne wtyki sprawiają, że samo patrzenie na to skandynawskie marzenie audiofila sprawia przyjemność.
Skoro już nieopatrznie wspomniałem o audiofilii, to … tak. Cyfrowy interkonekt Argento jest na wskroś, do szpiku kości i w 100% audiofilski. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, nawet symbolicznej gry wstępnej wali prosto między oczy trudną do zaakceptowania przez kablosceptyków prawdę – kable grają. Cyfrowe również. Tutaj nie ma miejsca na „chyba”, „może”, lub inne domniemania. Wpięcie Serenity pomiędzy źródło a DACa można porównać do przeprogramowania „chipa” dławiącego osiągi potężnego silnika. Nagle okazuje się, że przysłowiowe zera i jedynki dostały takiego kopa, że to, co do tej pory uznawaliśmy za normę było jedynie oglądaniem świata przez brudną szybę autobusu komunikacji miejskiej. Przykro mi, ale właśnie tak ta śnieżnobiała łączówka działa. Niby jej nie ma w torze, ale jej niebycie jest bez porównania bardziej słyszalne niż obecność „bycie” innych kabli cyfrowych, z jakimi miałem do czynienia. Jej obecność wyznacza nowy poziom transparentności, poniżej którego zmiany brzmienia wynikają nie tyle z inności, co po prostu psucia, bądź zmieniania tego, bądź innego fragmentu pasma.
Krytyczne odsłuchy rozpocząłem od brudnych jak intencje skorumpowanego polityka bluesowych chrypień brodaczy z ZZ Top („La Futura”), gdzie można było do woli delektować się niesamowitą motorycznością starych jak świat rytmów. Zero wygładzenia, prób ucywilizowania i polukrowania muzyki, która najlepiej brzmi podana właśnie tak, na surowo, szorstko. Jednak pomimo całej swojej „kanciastości” dzięki Argento słychać było każdy, nawet najmniejszy niuans, ale podany w sposób naturalny, prawdziwy, będący zdecydowanie bliższym klimatom „garażowego” grania niż wycyzelowanym i niepokojąco dopieszczonym albumom Stockfischa, jak np. „Big Shoes” Davida Munyona, gdzie dźwięki osiągają, bądź czasem nawet przekraczają znany z odsłuchów na żywo poziom detaliczności. Odpowiedź na pytanie, czy lepiej słucha się takich lekko przybrudzonych i często dalekich od doskonałości, ale przez to bardziej ludzkich realizacji, czy „aptecznych” okołosamplerowych pseudodoskonałości, przynajmniej dla mnie była oczywista. Choć SMR z łatwością przekazywał zawarty w muzyce ładunek emocjonalny, to jeśli emocji w nagraniach nie było przekazywać nie miał czego. Z próżnego nawet Salomon nie naleje. Skoro w ten sposób duński interkonekt rozprawił się z uznawanymi, przez co poniektórych za referencyjne nagraniami nadszedł czas na sięgnięcie po zdecydowanie mniej cywilizowane klimaty. Na „A Map of All Our Failures” My Dying Bride apokaliptycznym wizjom wokalisty wtórowały dostojne gitarowe riffy pełne toksycznej soczystości. Pomimo braku jakichkolwiek audiofilskich aspiracji całość została zaprezentowana z odpowiednim pietyzmem i dbałością o wierność oryginałowi. Dzięki temu nawet lekko monotonne cykanie blach, choć raziło niedostatkami finezji nadal mieściło się w granicach zdrowego rozsądku. Aby jednak w pełni pokazać możliwości testowanego przewodu zmieniłem repertuar na „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki. Na nowo zaaranżowane utwory Czesława Niemena po prostu zachwycały realizmem. Choć ww. album sam świetnie broni się pod względem interpretacyjno-muzycznym, to dzięki Argento udało się wykonać kolejny krok ku realizmowi koncertu/nagrania na żywo. Zarówno wokalista, jak i każdy z muzyków biorących udział w tym przedsięwzięciu mieli swoje ściśle określone miejsce na scenie a ich separacja była absolutnie niezaprzeczalna. Jednak pomimo tak wyraźnej indywidualności brzmienie instrumentów, głosów całkowicie naturalnie się przenikało, tworząc spójną i nierozerwalną całość. Nie było kilku całkowicie odizolowanych od otoczenia źródeł pozornych, spomiędzy których zionęłaby przygnębiająca pustka, lecz słuchacz miał do czynienia z „normalną” sceną szczelnie, ale co już po raz enty podkreślę, naturalnie wypełnioną prawdziwą muzyką. Muzyką, której dziwnym trafem okazywało się więcej niż dotychczas. Porównanie Argento z tańszą konkurencją moim zdaniem wypadało mniej więcej tak jak porównywanie płyty CD do poczciwego winylu, bądź nawet taśmy, ale nie tej magnetofonowej, tylko prawdziwej – nawiniętej na szpulę. Niby to samo, ale … i właśnie w tym „ale” kryje się sekret sukcesu.
Im dłużej słuchałem SMR, tym mocniejszego nabierałem przekonania, że zasługuje on na zdecydowanie wyższej klasy towarzystwo niż to, które akurat miałem na stanie, w związku z powyższym zafundowałem mu gościnne występy pomiędzy konwerterem Berkeley Audio Design Alpha USB a przetwornikiem Lynx Hilo. W porównaniu do „profesjonalnych/studyjnych” przewodów cyfrowych Argento pokazało, na co je stać. Kreowanie przestrzeni, precyzja z jaką kreślone były zarówno bliższe, jak i dalsze plany a przede wszystkim namacalność źródeł pozornych po prostu zachwycała. Każde muśnięcie strun, każdy oddech zebrany przez mikrofon miał całkowicie naturalną artykulację i wybrzmienie. Współczesne nagrania symfoniczne („Planets” Gustav Holst) i rozbuchane pod względem spektakularności kinowe szlagiery („Pirates of the Caribbean: At World’s End” Hans Zimmer) nie miały najmniejszych problemów z wypełnieniem mojego pomieszczenia odsłuchowego krystalicznie czystą, potężną i wzorowo kontrolowaną substancja muzyczną. Nawet tak kontrowersyjne i wymagające skupienia nagrania jak „Songs, Drones and Refrains of Death” George’a Crumba potrafiły przykuć mnie do fotela na dłużej niż kilkanaście minut. Powód był bardzo prosty i analogiczny do słuchania muzyki na żywo. Otóż nawet wtedy, gdy nie do końca pasuje nam prezentowany repertuar bardzo rzadko możemy spotkać źle brzmiące instrumenty. Nie mówię tu o ewidentnych potknięciach nagłośnieniowców, lecz o sytuacji, kiedy instrumenty akustyczne słuchane w warunkach niewymagających ich wspomagania aparaturą nagłośnieniową grałyby ewidentnie nie tak jak powinny (czynnik ludzki, czyli niedouczonego, bądź niedysponowanego muzyka, pomijam). Argento po prostu niebezpiecznie zbliżają się właśnie do takich sytuacji dając nad wyraz sugestywne złudzenie uczestnictwa w danym spektaklu. Sprawiają, że nie muzycy są u nas na występach, lecz to my wybraliśmy się na ich koncert.
Ulrik Gydesen Madsen wprowadzając na rynek „najtańsze” przewody z serii Serenity zredefiniował pojęcie „entry level” (poziomu podstawowego). Gdyby wszyscy podchodzili do każdej z dziedzin naszego życia jak On, niezbyt zamożni studenci na swoje pierwsze lokum wybieraliby lofty na warszawskim Mokotowie a w szkołach jazdy zamiast budżetowych kompaktów Skody jeździłyby Aston Martiny DB9. Nie wiem jak Państwu, ale mi taka wizja otaczającej nas rzeczywistości bardzo się podoba.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena: 13 350 PLN (dodatkowe 0.5 m – 2 000 PLN)
Dane techniczne: podobno wszystko jest z nimi OK. ;-)
System wykorzystany w teście:
CD/DAC: Ayon 1sc
DAC: Eximus DP1; YBA Design DAC WD202; Vitus Audio RD-100
Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Moon 180 MiND; YBA Heritage Media Streamer MP100
Wzmacniacz: Electrocompaniet ECI 5; Ayon Spirit 3; Peachtree Audio Decco 65
Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80
IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Acoustic Revive RCA-1.0PA
IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Acoustic Revive XLR-1.0PA II
IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Acoustic Revive DSIX-1.0PA
Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
Kable głośnikowe: Harmonix CS-120; Acoustic Revive SPC-REFERENCE
Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2; Acoustic Revive PCOCC-A Single-Core Power Reference
Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Przewody ethernet: Neyton CAT7+
Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium