Opinia 1
Słysząc o kolumnach podstawkowych praktycznie zawsze, zapewne podświadomie oczyma wyobraźni widzimy typowe półkowe monitorki, które wraz ze standami spokojnie zmieściłyby się nawet w dość symbolicznym bagażniku Suzuki Swift Sport. W dodatku tego typu wyobrażenia z reguły znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości, co tylko ugruntowuje owe stereotypowe skojarzenia. Warto jednak pamiętać, że jest jeszcze druga strona medalu a szukając muzycznych analogii „ciemna strona Księżyca”, po której kryją się konstrukcje zgoła odmienne. Przecież na miano podstawkowego monitora nie tylko zasługują, co wręcz z ww. określenie zgodnie z rysem historycznym definiują takie modele jak Spendory SP100R², Harbethy Monitor 40.2 Domestic czy PMC MB2-SE. Jakby tego było mało nasze redakcyjne ISISy Trenner & Friedl też monitorami są a że nijakich postumentów nie potrzebują, to już zupełnie inna bajka. Z resztą nie ma sensu czepiać się szczegółów i kruszyć kopie o rozmiar, bo akurat w tym wypadku nie on jest najważniejszy. Liczy się pewien kanon, szkoła konstruowania kolumn głośnikowych i to właśnie do niej nawiązują bohaterowie dzisiejszego spotkania – rodzime Avcony Avalanche Reference Monitor zwane w skrócie ARM-ami.
Nie da się ukryć, że tym razem w naszych redakcyjnych wnętrzach mieliśmy okazję gościć konstrukcje na tyle niekonwencjonalne i charakterystyczne, że widziane raz z pewnością nie pomylą się z czymkolwiek innym, dostępnym na rynku. Oczywiście pomysł użycia wielowarstwowego sandwicha z możliwie grubej sklejki nie jest nowy i bez specjalnego trudu możemy przywołać takie marki jak Audel Artloudspeakers, czy żeby daleko nie szukać przypomnieć krajową, acz nieco zapomnianą manufakturę Proa Systems z kolumnami Anna Maria Jopek Edition. Nie chodzi jednak o to, by za wszelką cenę silić się na oryginalność. W końcu ile razy można wyważać już otwarte drzwi i wynajdywać koło. Zamiast tego lepiej skupić się na udoskonalaniu tego, co już jest i z czego, z większym lub mniejszym powodzeniem korzystali i korzystają inni. Najwidoczniej podobne filozofię życiową wyznaje Przemysław Nieprzecki – właściciel marki i zarazem główny konstruktor, gdyż nie zmieniając nawet o jotę mającej już niewątpliwą renomę nazwy Avalanche Reference Monitor zaproponował jej niezaprzeczalnie intrygującą, odmłodzoną inkarnację.
Na pierwszy rzut oka zestaw przetworników w stosunku do pierwszej, trójdrożnej wersji pozostał bez zmian. Górę pasma obsługuje wstęga Aurum Cantus, średnicę 15 cm Seas Prestige a bas, należący do tej samej serii 26-cm woofer. Co innego obudowa, która zamiast klasycznej, wykorzystywanej do tej pory skrzyni zdecydował się na o niebo bardziej pracochłonne a co za tym idzie kosztowne rozwiązanie w postaci wielu warstw precyzyjnie wycinanych na obrabiarkach CNC grubych płatów sklejki. Uczciwie trzeba przyznać rezultat jest naprawdę imponujący a dodając do tego intrygujące ścięcia podstaw i płaszczyzn górnych, oraz analogiczne – dopasowane pod względem kąta nachylenia uroczo wyżłobione standy spokojnie możemy mówić o całkiem designerskiej proweniencji. O wykorzystanych drajwerach już wspominałem, więc zwrócę tylko uwagę na ulokowany na ścianie przedniej precyzyjnie wycięty wylot tunelu bass refleks. Plecy kolumn niczym specjalnym nie zaskakują, co w dobie „efektowych” tweeterów poprawiających doznania przestrzenne, wcale nie jest takie oczywiste. Ot zintegrowana z dość pospolitej jakości podwójnymi terminalami głośnikowymi aluminiowa tabliczka znamionowa i tyle. Całe szczęście zaciski są nie dość, że szeroko rozstawione, to jeszcze pozbawione zalecanych przez EU ochronnych kołnierzy, więc montaż dowolnie zakonfekcjonowanych, bądź nawet gołych przewodów nie powinien przysporzyć najmniejszych problemów.
Tym razem sesje odsłuchowe przebiegły niejako dwutorowo, gdyż po kilku dniach walki z przeciwnościami losu we własnych czterech kątach spakowaliśmy z Jackiem ARMy i przewieźliśmy je do redakcyjnego OPOSa. Jednak po kolei, czyli zgodnie z chronologią.
Wyciągając z producentem tytułowe kolumny i ustawiając je w (jak nam się wtedy wydawało) docelowych, standardowych miejscach, czyli 50 cm od ściany tylnej i po metrze od bocznych a w dodatku mając w pamięci możliwości wcześniejszej wersji obawiałem się wręcz o całkiem niezłe, przynajmniej do tej pory, relacje międzysąsiedzkie. Mała roszada z moimi Gauderami i … chyba coś się popsuło. Szybka weryfikacja poprawności okablowania niestety nie wskazała winowajcy ewidentnego braku skrajów pasma. Średnica była, a i owszem, ale reszta? Jakby przejażdżka z Grodziska Mazowieckiego na warszawski Grochów im ewidentnie zaszkodziła. No nic. Zostawiłem je pod prądem na prawie dwa dni i … niby było lepiej, ale dalej nie na tyle, żeby przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Przyszła zatem kolej na jeżdżenie po pokoju, doginanie stopień po stopniu, lecz koniec końców i tak skończyło się na żonglerce towarzyszącą elektroniką i to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Dostarczony na równoległe testy zintegrowany Accuphase E-470 wycisnął bowiem ARMy skuteczniej niż prasa parowa oliwkę. Wspomniane skraje wreszcie pojawiły się tam, gdzie przynajmniej teoretycznie powinno być od samego początku ich miejsce a ja mogłem spokojnie zająć się słuchaniem zamiast zastanawianiem gdzie leży pies pogrzebany. Co prawda najniższe składowe brzmiały jakby 26 cm woofer pracował w komorze zamkniętej a nie wentylowanej, ale tę uwagę spokojnie można uznać za komplement, gdyż przynajmniej nie było problemów z ewentualnymi turbulencjami z ulokowanych na frontach ujściami basrefleksów. Nic też nie dudniło a na repertuarze w stylu klasycznego Kodo „TaTaKu Best of Kodo II 1994-1999”, czy opartej na zdecydowanie bardziej syntetycznych podwalinach ścieżki dźwiękowej z „The Dark Knight Rises” prowadzenie i kontrola basu po prostu była na zdecydowanie zadowalającym poziomie. W dodatku do głosu doszła niezwykła homogeniczność i spójność reprodukowanego pasma. Pomimo trójdrożnej konstrukcji i użycia zdecydowanie „szybszej” od konwencjonalnych kopułek wstęgi konia z rzędem temu, kto wyłapie moment, kiedy pracę kończy 15-ka Seasa a zaczyna działać Aurum Cantus. Dzięki temu z wielką przyjemnością mogłem raczyć się dość charakterystycznym wokalem Skin w wydaniu akustycznym („An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie), który nieraz potrafił matowo zaskrzypieć. Całe szczęście pewna – właściwa ARMom maniera firmowego ukulturalniania przepuszczanego przez siebie materiału powodowała, że bez utraty namacalności i swobody dźwięki nie raniły uszu i nie irytowały. W porównaniu z moimi, uzbrojonymi w wysokotonowce AMT Gauderami można było mówić wręcz o lekkim złagodzeniu najwyższych składowych, lecz interpretacja takiego zabiegu zależy właśnie zarówno od puntu odniesienia, jak i własnych preferencji, więc jedynie o tym zagadnieniu wspominam ocenę pozostawiając już Państwu. Warto również wspomnieć, że po troskliwym dogięciu i ustawieniu wstęg dokładnie na moje miejsce odsłuchowe precyzja i swoboda w kreowaniu wieloplanowości, oraz ogniskowania źródeł pozornych zasługiwała na wysokie noty. Scena dźwiękowa rozpoczynała się niemalże na linii kolumn i sugestywnie sięgała daleko za nią, co przy wielkich składach orkiestrowych, do jakich spokojnie można zaliczyć eklektyczny album „2015” Miuosh x Jimek x NOSPR pozwalało na całkiem naturalne śledzenie całości, jak i partii poszczególnych instrumentów. Nasycenie i „temperaturę” oferowanego przekazu spokojnie można było określić mianem neutralnych, o czym miałem okazję przekonać się podczas drugiej fazy odsłuchów prowadzonych w niemalże dwukrotnie większej kubaturze naszego OPOSa z użyciem ekstremalnie high-endowego systemu Audio Tekne (wyszczególnionego w sprzętowej stopce Jacka).
Większe a pozornie wręcz za duże dla tytułowych monitorów pomieszczenie i po wielokroć mniej wydajna amplifikacja lampowa powinny okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny a tymczasem … topowe Avcony po prostu złapały wiatr w żagle. Nie dość, ze z łatwością wypełniły całe pomieszczenie gęstym i spójnym dźwiękiem, to oprócz znanej z pierwszej tury kultury i liniowości z radością skierowały swe kroki ku zaskakującemu wolumenowi generowanych dźwięków. Jakby z pomocą tarota,voo-doo, czy innych guseł każdorazowo zdolne były do przeskalowywania – akomodacji własnych możliwości dynamicznych do zastanych warunków lokalowych. Zjawisko tyle ciekawe, co niewątpliwie pożądane, szczególnie jeśli w planach mamy np. przeprowadzkę i nie jesteśmy pewni jak nasze kolumny zachowają się w nowym lokum. Dodatkowo japońskie lampowce tchnęły w Avalanche taką dawkę karmelowej słodyczy, że nawet przy odsłuchu wydanego na winylu „Re-Machined – A Tribute to Deep Purple’s Machine Head” spokojnie można było mówić o finezji i wielce uroczej estetyce wyrykiwanych alikwot.
Najnowsza inkarnacja Avconów Avalanche Reference Monitor wydaje się być nie tylko dojrzalsza sonicznie od swoich protoplastów, co przede wszystkim, dzięki stworzonym niejako od zera obudowom zdecydowanie bardziej akceptowalna pod względem wizualnym. W niepamięć odeszły lekko oldschoolowe i niezbyt miło przyjmowane przez nasze towarzyszki życia prostopadłościenne trumny a ich miejsce (znaczy się trumien, nie towarzyszek) zajęły intrygujące, lecz świetnie nawiązujące do opartej na możliwie bliskiej naturze skandynawskiej estetyce łagodne krzywizny sklejkowych monolitów. A to, że wraz z atrakcyjnością aparycji i wysublimowaniem brzmieniowym wzrosły również wymagania co do towarzyszącej elektroniki, to raczej nie powód do rozpaczy a jedynie pretekst do dalszych zmian i poszukiwań.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000; TRILOGY 906
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Baltlab Endo 2; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Prezentującą dzisiaj swój produkt z segmentu zespołów głośnikowych markę znam od samych początków jej egzystencji w świecie zaawansowanego audio. Nie odkryję chyba większej tajemnicy twierdząc, iż prawie każda firma na początku swojej działalności ma dłuższe lub krótsze pięć minut ogólnego bytu w świadomości audiofilów. Jednak pojawienie się na rynku dzisiejszych bohaterek z portfolio tego brandu wzbudziło na tyle duże zainteresowanie, że dwóch moich znajomych, jako jedni z pierwszych na długie lata stali się ich szczęśliwymi posiadaczami. Niestety, wszystkie dotychczasowe wnioski, bez względu na poziom trafności, jak do tej pory mogłem opierać jedynie o spotkania wyjazdowe, co nie do końca pozwalało mi w stu procentach określić się, czy to do końca moja bajka. Kolumny grały bardzo dobrze, ale tylko bezpośrednie starcie z posiadaną elektroniką mogło postawić przysłowiowa kropkę nad „i”. I jak to zwykle bywa, gdy minęło wystarczająco dużo czasu i owe konstrukcje doczekały się nowego wcielenia, w końcu udało się zaprosić je na mały sparing w cztery oczy, ups dwoje uszu. Tak więc nie deliberując zbytnio zapraszam na kilka zdań o odświeżonym projekcie znanych szerokiej braci audiofilskiej kolumn AVALACHE REFERENCE MONITOR produkowanych przez krajową manufakturę AVCON.
Gdy spojrzymy na prezentowane dzisiaj kolumny, od razu widać, że konstruktor omijając łatwiznę składania obudów z fornirowanego MDF-u sięgnął po mozolnie klejoną z grubych płatów i wydrążoną wewnątrz dla uzyskania odpowiedniego litrażu sklejkę. Dodatkowym zabiegiem designerskim jest zmyślne przełamanie kształtu prostopadłościanu na rzecz biegnących pod skosem do siebie górnych i dolnych spiętych dużym łukiem płaszczyzn. To oczywiście wymusiło zaprojektowanie uzupełniających się wizualnie i poziomujących kolumny stendów, ale zawczasu uspokajam, są integralnym dodatkiem testowanego produktu. Może zdjęcia tego nie oddają, ale pomysł od pierwszego kontaktu organoleptycznego wydaje się być bardzo ciekawy, by w trakcie bliższego obcowania w pełni zaskarbić naszą aprobatę. Dla wyciągnięcia całego piękna surowego drewna obudowy AVALANCHÓW delikatnie pomalowano jedynie bezbarwnym lakierem, czyli z duchem naszych kroczących ścieżką natury czasów. Przechodząc zgrabnym krokiem do użytych przetworników oznajmię, że na froncie widzimy fajnie kontrastujący z obudową czarny zestaw: 26-cio centymetrowego basowca, 15-to centymetrowego średniotonowca i niedużą wstęgę Aurum Cantus, a całość wentylowana jest wydrążonym w litym materiale i usytuowanym na samym dole portem bas-refleksu. Unikając zbędnego przeładowania świecidełkami plecy naszych kolumn ubrano jedynie w srebrną tabliczkę znamionową z umożliwiającymi połączenie w biwiringu podwojonymi terminalami głośnikowymi. Tak pokrótce prezentuje się najnowsza odsłona znanych od dłuższego czasu referencyjnych monitorów ze stajni AVCON’a.
Czas jest nieubłagany i mija zaskakująco szybko, co biorąc pod uwagę zawsze wyjazdowe odsłony wspólnych spotkań umiejętnie zacierało informacje o drobnych aspektach brzmienia testowanych konstrukcji. W typowaniu końcowego efektu dzisiejszej potyczki nie pomagał również fakt zmiany budulca na obudowy, dlatego spokojnie mogę się przyznać, iż do testu podchodziłem prawie z czystą kartą. Oczywiście już na początku warto wspomnieć o nieco przewymiarowanym dla bohaterek pomieszczeniu testowym, ale po kilkunastodniowej zabawie jestem wręcz spokojny, że nawet ta nieco za dużą kubatura nie umniejszała ich umiejętności generowania dźwięku. Gdy spojrzę na otrzymany obraz muzyczny, ze stoickim spokojem mogę powiedzieć, że kolumny grają bardzo homogenicznie i spójnie. Konsekwencja spójności jest tak daleko posunięta, że zastosowana w konstrukcji wstęga nawet w najbardziej ekwilibrystycznych fazach muzycznych nawet na moment nie wychodziła przed szereg i to bez względu na ilość zarejestrowanych w materiale dźwiękowym sybilantów. Oczywiście proszę nie odbierać tego jako tendencji gaszenia przekazu, ale nie powiem, czasem oczekiwałem nieco większej zawartości iskry w blachach perkusisty. Jednak było to na samym początku naszej drogi testowej, co po bliższym poznaniu i zaakceptowaniu odeszło w niebyt. Ot konstruktor unikał rozjechania się poszczególnych zakresów i zmusił często krzyczącą wstęgę do pracy na jego, ustalonych podczas prac projektowych warunkach. Przyglądając się średnicy nie mam najmniejszych zastrzeżeń, gdyż kroczyła tak uwielbianą przeze mnie drogą gładkości i dającego wiele przyjemności wypełnienia. Dochodząc do najniższych rejestrów chcę potwierdzić zapewne i Wasze związane ze zbyt dużym pokojem do nagłośnienia przed-testowe obawy. Tymczasem te, jak sama nazwa wskazuje monitory bez większych problemów, gdy wymagał tego materiał – np. partia kontrabasu Ray’a Browna – dawały wystarczającą do oddania ducha tego instrumentu podstawę basową. Wyraźnie czuć było grę tak strunami, jak i samym pudłem rezonansowym, co podczas pierwszego starcia z takim wsadem muzycznym delikatnie mnie zaintrygowało, a w konsekwencji zachęciło do zabawy bez ograniczeń. Jasną sprawą jest, że sam wolumen dźwięku nie mógł równać się z moimi ISIS-ami, ale o dziwo ogólny sznyt grania obu konstrukcji miał wiele wspólnych punktów. Gdy wespół z testowanymi konstrukcjami przemierzałem swoją płytotekę, bez sztucznego unikania trudnych kawałków na talerzu gramofonu lądowały różne gatunki muzyczne. To dobitnie pokazało, że wspomniana nuta równego grania nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadzała żadnemu z nich i to bez względu na gatunek. Czy to rock, jazz, pop, czy muzyka dawna, każdy z nich czerpał z dobrodziejstwa spójności pełnymi garściami. Bo cóż nam ze zbyt szalonej dobrze robiącej elektronice góry pasma, jeśli takowa by występowała, gdy tymczasem przy śpiewanych z pełnych płuc głośnych patiach wokalnych muzyki barokowej krew lałaby się z uszu. Albo schodząc na sam dół, na cóż nam trzęsący podłogą sztucznie napompowany bas w rockowych bębnach, gdy nie słyszymy poszczególnych jego impulsów. Po wielu kuluarowych, odbytych podczas różnych prezentacji, osobistych rozmowach wydaje mi się, że wspomniane aspekty według wielu słuchaczy czasem schodzą na dalszy plan, gdyż według nich muzyka ma nas cały czas masować i pobudzać, czego ja niestety nie jestem w stanie zaaprobować. Owszem, gdy potrzeba przywołane twierdzenia są bardzo ważne, ale ważniejsze jest ich wpływająca na odbiór całości spójna korelacja. I chyba owe umiejętne zszycie wszystkich zakresów jest największą wartością testowanego zestawu kolumn. Ja wiem, że każdy ma swojego konika w dźwięku, jednak gdy owe nabyte przez lata uprzedzenia – czytaj preferencje , choć na chwilę uda się Wam odstawić na bok, może okazać się, że świat AVCON’a mimo nudnej dla wielu naturalności jest bardzo ciekawy. Zbliżając się powoli do końca naszego spotkania chciałbym wspomnieć jeszcze o zaletach konstrukcji monitorowych, czyli łatwości budowania przez nie czytelnej we wszelkich wektorach trójwymiarowego świata sceny muzycznej, jak i przypisanego prawie rozdzielnika odrywania się dźwięku od kolumn. W tych aspektach marka AVCON nie zawiodła, gdyż jej produkt przez cały proces testowy ze stoickim spokojem potwierdzał przywołane aksjomaty. Brawo.
Po kilku latach przerwy nareszcie miałem niełamaną przyjemność pobawienia się monitorami marki AVCON na własnym podwórku. Nie jestem w stanie w stu procentach powiedzieć, jakie zmiany w dźwięku zaszły po przekonstruowaniu obudowy i zwrotnicy. W rozmowie z konstruktorem padło stwierdzenie o wyraźnej poprawie najniższych rejestrów, co biorąc pod uwagę gabaryty mojego pomieszczenia odsłuchowego może jawić się jako prawda. Jednak bez względu na fakt, w jakim ilościowym zakresie owa poprawa nastąpiła, to sposób prezentacji oferowany przez zestaw AVALANCHE REFERENCE MONITOR był bardzo ciekawym doświadczeniem. Jeśli jesteście w stanie poszukiwania docelowego zestawu kolumn i oczekujecie równego grania z dobrą, bo nieźle spełniającą zapotrzebowanie mojego pokoju podstawą basową, przemyślcie propozycję kontaktu ze znanym z kilku innych konstrukcji głośnikowych polskim producentem. Nie wiem, czy to będzie strzał w dziesiątkę, ale jedno wiem na pewno, testowane kolumn warte są bliższego poznania.
Jacek Pazio
Dystrybucja/Producent: AVCON
Cena: 22 000 PLN
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 25 Hz – 40 kHz
Impedancja: 6 Ω
Moc znamionowa: 100 W
Skuteczność: 88 dB
Wymiary: 35/35/100 cm z podstawkami
Waga: około 35 kg/szt., około 41kg z podstawami
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II; AUDIO TEKNE TFA-9501
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, AUDIO TEKNE TM-9502
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA; AUDIO TEKNE TEA-9501B