Opinia 1
Pamiętacie Państwo ten fragment „Chłopaki nie płaczą” kiedy Fred (Cezary Pazura) z Gruchą (Mirosław Zbrojewicz) „wbijają” na Warsztaty Kompozytorskie Muzyki Współczesnej? Dla ułatwienia dodam, że to właśnie stamtąd pochodzą sławne cytaty o „paszporcie Polsatu” i „znajomym Piaska”. A graną przez Halinę Kowalską w serialu „Alternatywy 4” śpiewaczkę Elżbietę Kolińską-Kubiak? Jeśli tak, to dzisiejsza propozycja wręcz idealnie wpisuje się w powyższe ramy. Ok, może nieco dramatyzuję i przesadzam jakbym skończył ogrodnictwo a nie technologię drewna, ale lojalnie uprzedzam, że najnowsze wydawnictwo Michała Bryły, czyli „Roma Cantata & 3 Songs” Artura Banaszkiewicza najdelikatniej rzecz ujmując do najłatwiejszych repertuarów nie należy. Jak się bowiem okazuje, wbrew swemu tytułowi, „Kantata romska” nie tylko niezbyt wpisuje się kanon tzw. world music, lecz zaskakująco intensywnie romansuje z, jak już powyżej nieco żartobliwie zaanonsowałem, … muzyką współczesną.
Zakładam, że po takim wstępie część czytelników dalszą lekturę sobie odpuściła a ci, co pozostali zachodzą w głowę jak na tle dotychczasowych, lapidarnie opisywanych na naszych łamach, stricte klasycznych wydawnictw pozycjonuje się tytułowe. Jak łatwo się domyślić odpowiedź na powyższe dylematy będzie niejednoznaczna i zależna od perspektywy, punktu widzenia i osłuchania. Jeśli bowiem na „Roma Cantata & 3 Songs” spojrzymy poprzez pryzmat realizacji, to bez większych problemów przyjdzie nam stwierdzić, iż mamy do czynienia z ewidentnym przykładem ewolucji Michała Bryły w roli realizatora i producenta, bowiem przedmiotowy, hybrydowy krążek SACD brzmi po prostu fenomenalnie i choć jego (krążka, nie Michała) poprzednikom nie sposób było cokolwiek zarzucić, to tutaj ewidentnie słychać nie dość, że więcej, to i lepiej. To szalenie udane połączenie naturalnych barw, realnych gabarytów brył i fenomenalnej – oczywistej, acz zarazem nienachalnej rozdzielczości. Uwagę zwraca niezwykle realistyczne kreowanie bryły fortepianu, precyzja ogniskowania źródeł pozornych i coś, co do tej pory na nagraniach, w których maczał palce Michał było z większą, bądź mniejszą intensywnością jedynie sygnalizowane. Mowa o niby oczywistej, acz czasem nieco po macoszemu traktowanej, aurze pogłosowej i powietrzu otaczającym tak instrumentarium, jak i wokalistów. A tu ów niuans został potraktowany z równym pietyzmem co pozostałe składowe, więc tak kubaturę, jak i naturalną akustykę miejsca realizacji mamy w pełni dostępną i odczuwalną. W rezultacie, zamiast kameralistycznej miniatury otrzymujemy prawdziwy spektakl swą skalą i ekspresją znacząco wykraczający poza standardowe, adekwatne aparatowi wykonawczemu ramy. Wokale Justyny Reczeniedi i Krzysztofa Zimnego brzmią niezwykle realistycznie, czysto i intensywnie, a gdy w tle odzywa się Chór Kameralny Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, to robi się wręcz epicko. Spora w tym zasługa samego miejsca nagrania, które zostało dokonane w auli Szkoły Muzycznej im. Juliusza Zarębskiego w Inowrocławiu, gdzie stanął koncertowy Stainway D274, za którym zasiadł Witold Kawalec. Nie bez znaczenia jest również „omikrofonowanie” całości, gdzie oprócz znanego z wcześniejszych nagrań Decca Tree pojawiły się podpatrzone w Abbey Road rozstawione w talii fortepianu trzy mikrofony (LCR).
Jeśli chodzi o samą realizację, to tutaj wszystko jest po staremu, czyli całość przez Hapi Mk II Premium trafiała do stacji DAW Anubis Premium a montaż i mastering materiału 384 kHz DXD odbył się w Pyramix Premium.
Odrębnym tematem jest aspekt muzyczny „Roma Cantata & 3 Songs”, który śmiem twierdzić poprzeczkę wymagań w stosunku do odbiorcy zawiesza na najwyższym, przynajmniej na tle wcześniejszych realizacji, poziomie. Nie ukrywa tego z resztą sam Michał Bryła jasno zaznaczając, że choć interpretacja z złożenia przystępnych ogółowi utworów nie jest zbyt karkołomnym przedsięwzięciem, to już zaproponowana przez ich autora – Artura Banaszkiewicza, aranżacja należy do wybitnie „ambitnych i twórczych”. I tak też jest w rzeczywistości, gdyż wysłuchanie od pierwszej do ostatniej nuty tytułowego albumu jest zadaniem tyleż intensywnym, co wyczerpującym. Nie da się bowiem ww., krążka włączyć w tle, niejako przy okazji i mimochodem, gdyż łowiąc uchem pojedyncze, oderwane od prowadzonej narracji dźwięki i frazy natychmiast traci się wątek i kontekst. W dodatku natywna złożoność melodyczno-kompozycyjna, przynajmniej na moje – nad wyraz okazjonalnie karmione tego typu repertuarem ucho, praktycznie wyklucza orientację i możność umiejscowienia danego fragmentu w wykonawczej linii czasu, co z automatu, podobnie jak w „Chińczyku” (dla niewtajemniczonych – gra planszowa) skazuje odbiorcę do powrotu na linię startu i rozpoczęcie zmagań od nowa. Nie jest to bowiem materiał w oczywisty i czytelny dla ogółu sposób odwołujący się do powszechnie kojarzonej romskiej estetyki, nie ma w sobie nic, bądź prawie nic z jej „śpiewnej ludyczności” przypominając bardziej proces złożenia jej na nowo po uprzednim rozbiciu na atomy. Nikt jednak nie obiecywał, że żywot audiofila-melomana będzie składał się z samych „lekkostrawności”, dlatego też, jeśli macie Państwo ochotę wyjść poza własną strefę komfortu i zmierzyć się z wyzwaniem wymagającym intelektualnego wysiłku a zarazem poszerzającym muzyczne horyzonty, to tytułowy album wydaje się idealną propozycją.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Jak zapewne stali czytelnicy naszych przygód z zabawkami audio zdążyli się zorientować, nie samą elektroniką Soundrebels żyje. Oczywiście mam na myśli co jakiś czas pojawiające się na naszych łamach opisy dostarczonych do redakcji płyt. Raz trudniejszych, raz łatwiejszych w odbiorze, bo znacznie bliższych naszym muzycznym gustom, jednak ważne, że oprócz uprawiania pisaniny o elektronice, staramy się pokazać coś ze świata muzyki. Jak sugeruje tytuł spotkania, tak też będzie tym razem. Co dokładnie okaże się tematem? Moim zdaniem już sama okładka sugeruje stałego bywalca naszego działu muzycznego, czyli Michała Bryły i jego oficyny wydawniczej Prelude Classics. Znaczy się bytu, który poza niezwykle przemyślanym doborem wsadu merytorycznego, czyli z jego punktu widzenia sięgania po najbardziej wartościową, bo pozwalającą sięgnąć do głębi duszy słuchacza muzykę klasyczną, bardzo dba o jakość masteringu materiału muzycznego oraz oprawę graficzną. To począwszy od wspomnianej selekcji materiału, przez dobór artystów, po finalne powołanie do życia konkretnego krążka zawsze i w każdym aspekcie jest majstersztyk, co dla wielu odbiorców okazuje się być gwarantem dobrej zabawy przy muzyce nawet w momencie zakupu w ciemno. Tak tak, pan Michał zdążył się już dorobić takich fanów. Co tym razem trafiło na redakcyjny tapet? Otóż będzie to ciekawe zderzenie fortepianu solo z frazami wokalnymi na bazie tekstów Dominika Górnego w opracowaniu Artura Banaszkiewicza zatytułowane „Roma Cantata”. Naturalnie inicjacją pomysłu oraz jego realizacją zajął się wspomniany już mocodawca wydawnictwa Prelude Classics pan Michał Bryła.
Gdy dotarliśmy do opisu zawartości twórczej tytułowego krążka, bez ogródek mogę powiedzieć, iż w konsekwencji pełnego skupienia się na słuchanym materiale, nie jest to lekka i łatwa pozycja. Powodem takiego stanu rzeczy jest pewnego rodzaju instrumentalny minimalizm, który co jakiś czas przełamuje seria wokalnych, raz sopranowych – Justyna Reczeniedi, innym razem tenorowych – Krzysztof Zimny, a czasem chóralnych – tutaj lista jest długa i znajdziecie ją w materiałach zawartych w książeczce z płytą, na tle dostojnego fortepianu wykonywanych w estetyce dziwnej lekkości pieśni na kształt operowych recytatyw. Zdaję sobie sprawę, że to jest od samego początku będący zarzewiem powstania tej płyty autorski pomysł, jednak moim zdaniem wspominana przed momentem trudność zrozumienia tego krążka tkwi właśnie w tym zderzeniu dwóch całkowicie inaczej brzmiących światów. Prowadzony dostojnie, z pięknym frazowaniem przez Witolda Kawalca fortepian znakomicie rozdaje karty, jednak, gdy do gry wchodzą wspomniane partie wokalne, jesteśmy świadkami bardzo dużego kontrastu estetycznego oraz energetycznego. To dla mnie było na tyle sugestywne, że mimowolnie odciągało moje zmysły od śledzenia popisów pana Witolda. Być może taki był zamysł, aby zróżnicować poziom zaangażowania słuchacza w poszczególne składowe całości projektu, jednak osobiście nie do końca to kupowałem. Pomimo, iż często słucham muzyki free i kolokwialnie mówiąc dla wielu tak jak free-jazz niezrozumiałej „współczechy” – i jeśli chcecie zrozumieć, o czym mówię zderzcie pieśń Bogurodzica z filmu Krzyżacy z jej interpretacją według Wojciecha Kilara, wówczas zrozumiecie o czym piszę, nie jestem wielkim znawcą tego rodzaju twórczości i mogę nie do końca rozumieć zamysł aranżera. Jednak, jeśli już podjąłem się napisać kilka zdań o tej pozycji płytowej, postanowiłem wspomnieć, dlaczego nie jest łatwa. I zapewniam, nie ma w tym krztyny złośliwości z mojej strony. Na dowód tego chciałem zauważyć, iż określenie „nie jest łatwa” nie oznacza braku jakichkolwiek pozytywnych akcentów. W tym przypadku jest wręcz przeciwnie. O co chodzi? Otóż zaciekawił mnie pewien aspekt w tej realizacji. Chodzi mianowicie o główny punkt programu, jakim jest fortepian. Nawet solo załatwiłby mi świetną zabawę przez cały krążek. A powodem była ciekawa, niejednorodna, często mocnymi akordami pokazująca fajny pazur, a przez to daleka od nudy nawet dla niezbyt często obcującego z pojedynczym instrumentem słuchacza partytura, bezproblemowe panowanie nad instrumentem, umiejętne zebranie jego pracy przez mikrofony i na koniec mastering. Jak wiadomo, bez jakichkolwiek obaw o swoją reputację zawsze przyznaję, iż jestem po trosze melomanem i po trosze audiofilem, dlatego ten z pozoru jak pisałem niełatwy krążek mimo niezrozumienia do końca zamierzeń aranżera, finalnie odbieram jako warty każdej spędzonej podczas jego słuchania minuty. To było na tyle pozytywnie zaskakujące doznanie, że bez problemu jestem w stanie polecić go każdemu z Was. I to z dwóch powodów. Pierwszym był odbiór emocjonalny – przywołane popisy wokalne koniec końców w niczym nie przeszkadzały w ukazaniu majestatu atrybutu Witolda Kawalca, zaś drugim pozwalająca używać tej płyty jako tester swoich zestawów audio, perfekcyjna realizatorska praca Michała Bryły. Praca za każdym razem od początku do końca wykonywana z największym pietyzmem, co sprawia, że nawet w momencie niejednoznacznych odczuć emocjonalnych warto jest mieć jej wynik w swojej kolekcji.
Jak wynika z powyższego opisu, tytułowa płyta w moim odczuciu miała dwa oblicza. Jednak żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie złe i dobre, tylko prawdopodobnie nie do końca dla mnie zrozumiałe i dobre. To zaś sprawia, że choćby dla wyrobienia sobie własnego zdania powinniście nabyć ten krążek do prywatnej kolekcji. Powód opisałem chyba dość jasno, czyli jeśli nawet nie trafi do Was całość autorskiego projektu, z pewnością zakochacie się w grze i realizacji fortepianu. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż odległości brzmienia naszych konfiguracji od prawdy w wartościach bezwzględnych nie weryfikujemy przy użyciu muzyki elektronicznej, tylko wykorzystując naturalne instrumenty, z których zarejestrowany przez Michała Bryłę fortepian z uwagi na rozpiętość i złożoność brzmienia jest jednym z najtrudniejszych do wiernego odtworzenia, a tym samym jednym z najważniejszych. Choćby dlatego w moim mniemaniu warto kupić ten krążek o wspieraniu polskiej myśli artystycznej nie wspominając.
Jacek Pazio