Kiedy w marcu b.r. recenzowałem model AK100 za blisko 2300 zł dla części czytelników była to górna kwota, jaką byliby w stanie wydać za przenośny odtwarzacz audio. Całe szczęście w testach wyszło, że Iriver oferował brzmienie i możliwości warte każdej wydanej złotówki. Krótko mówiąc sytuacja idealna zarówno dla nabywców, jak i producenta, który wylegując się gdzieś na plaży przypominającej reklamę jednego z batoników spokojnie może do późnej starości odcinać kupony. Jest tylko jeden szkopuł. Powyższa scenka rodzajowa mogłaby się zdarzyć jeszcze jakieś 15 – 10 lat temu. Niestety obecnie zamiast grzać się w blasku chwały trzeba dzień, bądź dwa po premierze (w zależności od tego jak huczna była uroczystość) zakasać rękawy i brać się z powrotem do roboty udowadniając sobie i innym, że poprzedni sukces nie był tylko wypadkiem przy pracy.
Z podobnego, jakby nie było ze wszech miar słusznego, założenia musiał też wyjść CEO Iriver’a – Pan Henry Park, gdyż nie trzeba było długo czekać, by światło dzienne ujrzał Astell&Kern AK120 – o centymetr wyższy, 20g cięższy, i podobno, … jeśli nie „o niebo”, to chociaż „o wiele” lepszy od poprzednika. W dodatku, w przeciwieństwie dajmy na to do telefonów Vertu cena nie wynika jedynie z chęci pozycjonowania produktu wyłącznie z jej pomącą i designerskich obudów, lecz przede wszystkim z technicznego zaawansowania samej konstrukcji. Przykładowo, zamiast jednego zastosowano dwa przetworniki Wolfson’a WM8740 pracujące w niezależnych torach dla lewego i prawego kanału (dual mono). Konsekwencją takiego rozwiązania jest widoczna poprawa parametrów (odstęp S/N: 113dB vs 110dB i THn+D: 0,0008% vs 0,0009%).
Topologia przycisków i intuicyjność obsługi została przeniesiona praktycznie 1:1 z tańszego modelu, jednak udało się w międzyczasie poprawić jeden z detali, na który poprzednio zwróciłem uwagę. Dotychczas odsłonięte, znajdujące się na prawym boku pokrętło głośności doczekało się wreszcie dedykowanego „kołnierza” w znacznym stopniu zabezpieczającego nie tylko przed mimowolnym pogłośnieniem/ściszeniem, lecz również minimalizującego ryzyku wyłamania tego, jakże istotnego elementu. Precyzja regulacji siły głosu również pozostała bez zmian i cały czas można ją uznać za wzór godny naśladowania. Trzy pozostałe przyciski nawigacyjne okupują lewy bok odtwarzacza a ich funkcje zdublowane zostały na 2,4” dotykowym wyświetlaczu o całkowicie zadowalającej rozdzielczości 320X240 pix. W końcu nikt na nim filmów oglądać nie będzie a do nawigacji po prostym i czytelnym menu, oraz wyświetlania okładek i informacji o odtwarzanym materiale w zupełności wystarczy.
Dolną krawędź zajmuje gniazdo Micro USB, oraz zasuwany, podwójny bank na karty pamięci microSD (do 64GB każda).
Górę urządzenia podzieliły między siebie włącznik, oraz interfejsy audio, z których do dyspozycji mamy dwa 3,5 mm gniazda (standard mini-jack), z których jedno pełni rolę wyjścia słuchawkowego i optycznego a drugie cyfrowego wejścia optycznego.
Ponieważ AK120 jest bezdyskusyjnie produktem luksusowym, w opakowaniu nie mogło zabraknąć nie dość, że miłego, to i nad wyraz funkcjonalnego a przy tym nieodstającego a wręcz dodającego klasy gadgetu w postaci stylowej skórzanej kabury. I to nie byle jakiej, lecz wykonanej przez włoską, położoną wśród toskańskich wzgórz i założoną w 1974r. przez Mauro Sani’ego, specjalistyczną firmę obuwniczą Buttero. A o tak oczywistych akcesoriach, jak komplet folii umożliwiających zabezpieczenie samego wyświetlacza, bądź całego urządzenia wspominam tylko z recenzenckiego obowiązku. W końcu przy tej cenie oszczędności na tego typu dodatkach nie są mile widziane.
Zanim przejdę do części związanej z głównym przeznaczeniem 120-ki prosiłbym jeszcze o chwilę uwagi, gdyż … chciałbym nieśmiało napomknąć, iż Astell&Kern może również pełnić rolę pełnoprawnego przetwornika w stacjonarnych systemach Hi-Fi, oraz tych związanych z PC-audio. O tym, jak podłączać przewód optyczny chyba nikogo nie muszę uczyć, więc od razu zajmę się współpracą ekskluzywnego plikograja z komputerem. Za pomocą znajdującego się w komplecie przewodu USB należy spiąć 120-kę z PCtem/laptopem/Mac’iem (niepotrzebne skreślić) i … Nie, nie. Proszę się nie obawiać, nic strasznego się nie dzieje, a jedynie na wyświetlaczu pojawiają się trzy opcje. Do wyboru są tryby: samego ładowania baterii (tego mam nadzieję wyjaśniać nie trzeba), przetwornika (o czym za chwilę) i wymiennej pamięci, który to tryb całe szczęście nie wymaga żadnych dodatkowych narzędzi i aplikacji, zatem do przenoszenia plików spokojnie wystarcza standardowy eksplorator i zasada przeciągnij i upuść (drag&drop). A co ze wspomnianą opcją USB DACa? Jest, działa i w dodatku robi to nie dość, że świetnie, to w dodatku niemalże bezobsługowo. Wybieramy tryb przetwornika a po dosłownie kilku sekundach (przynajmniej na maszynach pracujących pod kontrolą systemów Windows 7 i 8) jesteśmy informowani, że urządzenie jest gotowe do użycia. Zero sterowników, zmiany ustawień i innych komplikacji. Prawdziwe plug&play.
Oprócz obecnej w 100-ce obsługi plików audio o parametrach 24bit/192kHz w topowym, jak na tę chwilę, modelu dodano również kompatybilność z formatem DSD zapisanym w postaci plików dff i dsf o częstotliwości 2.8MHz. Pliki grane/dekodowane są w natywnej rozdzielczości i nie ma możliwości włączenia. Teraz już wiadomo, w jakim celu przygotowano 192 GB miejsca na dane.
Z funkcji czysto ułatwiających życie nie zapomniano też o firmowej opcji MQS (Mastering Quality Sound), dzięki której można wyselekcjonować jedynie „gęste”, 24-bitowe pliki i przy okazji odkryć, że producent był na tyle miły, iż zamieścił na wbudowanej pamięci blisko 1GB sampler w takimiż plikami. Na koniec części technicznej jeszcze tylko dodam, że posiadacze słuchawek bezprzewodowych mogą spróbować sparować swoje nauszniki ze 120-ką, gdyż ten uroczy maluch wyposażony został również w Bluetooth 3.0. Jeśli kogoś swędzą palce może tez pobawić się dostępnym z poziomu menu equalizerem, ale efektu takiej działalności raczej nie należy rozpatrywać w kategoriach sukcesu, więc polecam wyłączyć i zapomnieć o tego typu wodotryskach. Z rozpędu zapomniałbym jeszcze o najważniejszym – testując wcześniejszy model narzekałem na brak gapless, przynajmniej z ówczesną wersją firmware’u. Jak to wygląda teraz nie mam bladego pojęcia, ale … 120-ka gapless wspiera.
Najwyższy czas zająć się brzmieniem, a proszę mi wierzyć jest czym. O ile 100-ka wydawała się niemalże ideałem i wzorcem przenośnego High-endu. Tam, gdzie AK100 łapał lekką zadyszkę, czyli np. w kulminacyjnych momentach „Bolero!” Eiji Oue/Minnesota Orchestra [16Bit /44,1kHz] 120-ka szła, jakby to był niedzielny spacer po sopockim molo. Zero nerwowości, kompresji, problemów. Ma być dynamicznie? Proszszsz…. Jaśnie Pan życzył sobie tutti? Proszszsz….. Za cywilizowanie i zbyt konserwatywnie? Nie ma najmniejszego problemu – „BBNG2” BADBADNOTGOOD [24Bit/96kHz] i … Oczka z orbit wyszły? W telegraficznym skrócie – efekt, na odpowiednio przygotowanej playliście może być podobny, jakby po wypiciu 15 espresso wyskoczyć z samolotu spadochron mając do odebrania u skoczka, który opuścił naszą „powietrzną taksówkę” jakieś 15 sekund wcześniej. Jeśli coś z AK120 nie gra to nie jest to wina odtwarzacza i winnego należy szukać zupełnie gdzie indziej. Chodzi mianowicie o to, że przy zabawie w Hi-Fi a szczególnie na tym pułapie jakościowym całość gra tak, jak jej na to pozwala najsłabszy element, z materiałem źródłowym włącznie. W związku z powyższym, jeśli załadujemy do Iriver’a jakieś zmasakrowane mp3-ki, to zamiast spodziewanej ambrozji możemy spożyć co najwyżej mętną breję wyżętą ze szmaty, którą dopiero co umyto koszary. Cudów nie ma. Nawet plikograj za 4,5kzł z za przeproszeniem g***a bata nie ulepi, a stara jak świat prawda „s**t in, s**t out” okaże się jeszcze bardziej bolesna. Nie ma się jednak co łudzić i zakładać, że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach będzie próbował katować się taką wykastrowaną ze wszelkich wartości odżywczych papką. Zdecydowanie przyjemniej jest za to wgrać na AK-120 coś równie finezyjnego i wyśmienicie nie tylko zagranego, ale i zrealizowanego jak „Carmina Celtica” Canty [24Bit/192kHz], by móc z wyrazem błogości na twarzy kontemplować w skupieniu iście anielskie pienia wypełniające nad wyraz realnie kreowane katedralne wnętrza. Długi, naturalny pogłos, delikatne wygaszanie podkreślające głębię sceny będą dokładnie takie, jakich można byłoby oczekiwać od sytemu za dobre … kilkadziesiąt tysięcy PLN!
Oczywiście im wyższej klasy słuchawki się pod topowego Astell&Kern’a podpięło, tym efekt finalny był lepszy. Zazwyczaj, przez wzgląd na otoczenie najczęściej korzystam z zamkniętych i pomimo, ze niedrogich, to spełniających większość moich wymagań Brainwavz’ów HM5, jednak mając na stanie przez kilka tygodni obiekt niniejszej recenzji nie omieszkałem odbyć kilku nasiadówek ze zdecydowanie bardziej renomowanymi Sennheiser’ami HD 600. 600-ki zaoferowały czysty, rozdzielczy a jednocześnie niezwykle gładki dźwięk charakteryzujący się zdecydowanie większą swobodą i naturalnością od tego, co mogłem, nawet z pomocą tak zaawansowanego i wydajnego prądowo źródła wycisnąć z HM-5’ek. Iście zjawiskowa natychmiastowość w oddawaniu transjentów, unaoczniania wirtuozerii gitarowych wymiataczy pozwalała mi z wypiekami śledzić poczynania szaleńców z 4ARM („Submission for Liberty”), czy DragonForce („Inhuman Rampage”). Przy tego typu repertuarze z większości systemów, zaznaczam systemów, mając w domyśle te pełnowymiarowe, na wskroś stacjonarne, gdyż inne przenośne grajki mają z Astell&Kern AK120 tyle wspólnego, co szyba z szybowcem, do uszu słuchacza dobiega zazwyczaj jeden wielki jazgot. Jednak nie tym razem. Rytmiczna, piekielnie szybka stopa, idealnie zarysowane i usytuowane na stabilnej scenie tnące powietrze gitary i opętańczo drący się wokaliści byli niemalże na wyciagnięcie ręki. A właśnie scena, o ile tylko realizator czegoś nie spaprał budowana jest nie w głowie a przed „nosicielem” słuchawek. Delikatny, szeroki półokrąg daje uczucie swobody i oddechu. Nikt i nic nie próbuje nam wtłoczyć między uszy wielkiej orkiestry symfonicznej. Nie są to może kojarzone z elektrostalami hektary przestrzeni, ale prawdę powiedziawszy wolę to, niż elektrostatyczną eteryczność uzyskiwaną kosztem, tak potrzebnej przy bardziej brutalnych gatunkach muzycznych, oraz wielkiej symfonice nieskrępowanej nie tylko mikro, ale i makro dynamiki. A to wszystko AK120 oferuje, wystarczy tylko zapewnić mu ku temu odpowiednie towarzystwo.
Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z urządzeniem idealnym i pozbawionym wad? Po chwili, dwóch a nawet trzech zastanowienia i kilku tygodniach użytkowania śmiem twierdzić, że i owszem. Niestety w audio, jak chyba w każdej dziedzinie życia ideał kosztuje. Jeśli tylko jesteśmy w stanie przełknąć tę gorzka prawdę nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Państwa do umówienia się na odsłuch a później do kasy. Jednak, jeśli tylko wydatek rzędu 4,5 kzł na samo źródło wydaje się zbyt dużym, bądź tez wręcz irracjonalnym obciążeniem domowego budżetu i pamiętając, że podobną kwotę rozsądnie byłoby przeznaczyć na dedykowane AK120 słuchawki na wszystko Państwa proszę – nie słuchajcie tego odtwarzacza.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja: MIP
Cena: 4499,00 zł
Dane techniczne:
CPU: TCC9201 (720 MHz)
DAC: 2 x Wolfson WM8740 24Bit 192kHz
Wyświetlacz: Dotykowy, pojemnościowy IPS 2,4″ QVGA (320X240)
Obsługiwane formaty: WAV, AIFF, FLAC, ALAC, APE, MP3, AAC, WMA, OGG, DSD (dff, dsf 2.8MHz)
Obsługiwane częstotliwości próbkowania: WAV, AIFF, FLAC, ALAC: 8kHz ~ 192kHz (8/16/24-bits per sample)
Pasmo przenoszenia: 20Hz~20kHz ±0.0 dB / 10Hz~70kHz ±0.2dB
Odstęp S/N: 113dB
THn+D: 0,0008%
Impedancja wyjściowa: 3 Ω
Pamięć wbudowana: 64GB
Sloty kart pamięci: 2 x do 64GB
Akumulator: 2,350mAh 3.7V Litowo – Polimerowy
Czas pracy: do 14h FLAC
Złącza: micro USB, wejście/wyjście cyfrowe 3,5mm, optyczny/usb DAC zewnętrzny
Łączność bezprzewodowa: Bluetooth 3.0
Wymiary (mm): 59.2 x 89.0 x 14.4
Waga: 143g
Wspierane systemy operacyjne: Windows XP, Windows Vista,7,8 (32/64bit), MAC OS X 10.6.5 i nowsze
Słuchawki użyte podczas testów: AKG Q460; AKG K142 HD; Brainwavz HM5; Steelseries Flux In-ear Pro; Sennheiser HD 600