1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Astell&Kern AK240

Astell&Kern AK240

Skoro jeden z dłuższych weekendów w tym roku trwa w najlepsze ciężkim grzechem zaniedbania byłoby niewykorzystanie nadarzającej się okazji do zrecenzowania urządzenia wręcz idealnego na audiofilskie wędrówki. Nie mam oczywiście w tym momencie na myśli niczego nawet w promilu zbliżonego do popularnych w latach 80-ych i 90ych ubiegłego wieku tzw. „Ghettoblasterów”, lecz coś o niebo bardziej … umówmy się stonowanego wizualnie a przy tym adekwatnego gabarytowo do tężyzny fizycznej, a raczej jej niemalże całkowitego braku, współczesnej „młodzieży”. Tak, tak, drodzy Państwo, nie ma się co oszukiwać. O ile dla mnie 17” notebook nadal pozostaje urządzeniem niezaprzeczalnie przenośnym, o tyle z pewną dozą niedowierzania, ale i troski ostatnimi czasy śledziłem zażarte dyskusje użytkowników urządzeń z nadgryzionym jabłkiem w herbie dotyczące kolosalnej ulgi dla ich kręgosłupów po przesiadce z 1,35 kg Aira na najnowszego, 920 g MacBooka. Dlatego też zamiast reliktu minionej epoki na testy do naszej redakcji trafił do niedawna topowy odtwarzacz Astell&Kern AK240.

Świadomie wspomniałem o niedawnej detronizacji 240-ki przez debiutujący na monachijskim High Endzie ultrawypasiony model AK380, gdyż w momencie powstawania niniejszej recenzji o ww. nowości i związanej z tym roszadzie jeszcze nie wiedzieliśmy. Jak więc widać nawet to, co do tej pory uważane było za Świętego Graala i prawdziwą przenośną referencję dało się jednak jeszcze poprawić. Oczywiście warto cały czas mieć świadomość, że również na polu stacjonarnego audio koreański producent zaczyna sobie coraz śmielej poczynać, o czym świadczy nie tylko recenzowany przez nas AK500N, lecz również dedykowana mu amplifikacja, która z zadziwiającą łatwością poradziła sobie podczas prezentacji w Monachium z wcale nie najłatwiejszymi do prawidłowego wysterowania B&W 800D.

Patrząc z perspektywy czasu a przede wszystkim mając na koncie kilkutygodniowe spotkania zwieńczone recenzjami modeli AK100 i AK120 uczciwie muszę przyznać, że nawet dla ich posiadaczy przesiadka na 240kę powinna być równoznaczna z jednoznaczną poprawa nie tylko jakości dźwięku, ale również samej ergonomii. Co prawda już w 120-ce, w stosunku do poprzednika, można było zauważyć wielce pożądane zmiany mające m.in. zapobieżenie przypadkowej zmianie głośności, bądź w ekstremalnych przypadkach uszkodzeniu/wyłamaniu pokrętła, jednak dopiero całkowite przeprojektowanie obudowy 240-ki umożliwiło całkowite wpuszczenie radełkowanej gałki w korpus. Dodatkowo przywodząca na myśl geometrię kryształu bryła przestała być zwykłym prostopadłościennym pudełkiem, łapie za oko i przyciąga uwagę potencjonalnego nabywcy swoją dynamiką i oryginalnością. Warto też wspomnieć, że każde „body” wycinane jest z 435g sztabki duraluminium, by w wersji finalnej osiągnąć masę 41g. Zainteresowanych detalami metalurgii odsyłam na stronę producenta, gdzie na spokojnie można prześledzić cały dwunastostopniwy procese powstawania obudów. Ekskluzywność produktu podkreślają również karbonowa tafla stanowiąca ścianę tylną i, lub raczej przede wszystkim 3,31” ekran WVGA AMOLED o rozdzielczości 480 x 800 pix. Sami Państwo przyznają, ze w porównaniu z niby całkiem zadowalającym 2,4” wyświetlaczem 120-ki o rozdzielczości 320×240 pix różnica jest znacząca. Zwiększenie ekranu pociągnęło za sobą przeprojektowanie całego menu i choć producent chwali się praktycznie całkowitą przebudową interfejsu, co może rodzić całkiem uzasadnione obawy przed totalną rewolucją, to osobiście sugeruję po prostu się tym zbytnio nie przejmować, gdyż intuicyjność obsługi nie tylko pozostała na dotychczasowym, rewelacyjnym poziomie, lecz jedynie ewoluowała we wcześniej obranym kierunku.

A teraz trochę o trzewiach. O ile w „starej” 120-ce siedziała para Wolfsonów WM8740, to już w wersji II zdecydowano się na przesiadkę na dwa Cirrus Logic CS4398, które znajdziemy również w 240-ce. Ich niewątpliwa zaletą jest zdolność natywnego dekodowania sygnałów DSD64 (1bit 2.8MHz), oraz DSD128 (1bit 5.6MHz). Odtwarzacz wyposażono we wbudowaną pamięć o pojemności 256GB, którą można rozszerzyć o max.128 GB poprzez zaaplikowanie karty microSD. Aby w pełni wykorzystać drzemiący wewnątrz potencjał oprócz standardowego wyjścia słuchawkowego dodano również wyjście zbalansowane a osoby chcące wykorzystać odtwarzacz w roli USB DACa, bądź konwertera np. w systemach desktopowych z pewnością ucieszy wiadomość o obecności wyjścia optycznego (zintegrowanego z wyjściem słuchawkowym). Skoro już jesteśmy przy integracji AK240 z urządzeniami stacjonarnymi warto pamiętać o dostępnych firmowych akcesoriach ułatwiających to zadanie. Wystarczy w tym momencie wspomnieć o dorównujących klasą samemu urządzeniu stacji dokującej PEM12 (którą również otrzymaliśmy w pakiecie recenzenckim), jak i wyposażonych w odpowiednie „kostki”/przejściówki przewodach w wersji RCA (PEF15/PEF14), oraz XLR (PEF12/PEF21 opartych na drucikach Crystal Cable, lub PEF11 korzystających z produktów Mundorfa).
Dodatkowo warto zainteresować się również oprogramowaniem MQS Streaming Server umożliwiającym przeobrażenie tytułowego malucha w pełni funkcjonalny bezprzewodowy odtwarzacz strumieniowy. OTA, czyli uprade’y „przez powietrze” (Over-The-Air) to kolejna zaleta bezprzewodowego połączenia 240-ki z domową siecią Wi-Fi. Dzięki tej funkcji aktualizacje firmwearu przeprowadza się również bezprzewodowo, a nie jak dotychczas dopiero po podłączeniu odtwarzacza pod komputer.
I jeszcze tylko jedna funkcja, o której co prawda wspominam, choć niespecjalnie należę do grona fanów i użytkowników, czyli 10-cio pasmowy equalizer pracujący z dokładnością 1dB – 0.5dB. Za ciekawostkę można uznać specjalny profil korektora dedykowany … dostarczonym wraz z odtwarzaczem topowym słuchawkom AK T5p wykonanym na zlecenie Astell&Kern przez niemieckiego specjalistę w dziedzinie audiofilskich nauszników – obecnego na rynku od 1924r. Beyerdynamica.
Te zaskakująco lekkie zamknięte słuchawki do AK240 dopasowano nie tylko wzorniczo, lecz również pod względem elektrycznym, by wycisnąć z odtwarzacza więcej aniżeli (teoretycznie) zdolna byłaby uczynić przypadkowa konkurencja. W tym celu przewód sygnałowy został fabrycznie zakonfekcjonowany wtykiem zbalansowanym.

Przejdźmy jednak do walorów sonicznych dostarczonego przez dystrybutora polskiego dystrybutora – MIP zestawu. Ponieważ całość dotarła do mnie w iście dziewiczym stanie przez pierwszych kilka dni ograniczyłem się jedynie do zapewnieniu odpowiedniej (dość niewielkiej) ilości wolnego miejsca na biurku i zafundowaniu ponad 100h rozgrzewki rzucając jednak od czasu do czasu uchem cóż tam sobie po cichutku brzęczy. A muszę przyznać, że już po dwóch dobach to, co wpadało do mych uszu brzmiało całkiem przekonująco. Jednak ad rem. Okres karencji minął i trzeba było zacząć do tematu podchodzić z odpowiednią powagą.
Z dedykowanymi nausznikami dźwięk był wręcz krystalicznie czysty i neutralny. To, czy szedł w stronę ciepła, czy chłodu bardzo szybko okazało się dywagacjami natury akademickiej, gdyż odtwarzacz ze słuchawkami nie dodawały i nie zabierały nic a nic do/z materiału źródłowego, więc za taki a nie inny efekt finalny można było winić wyłącznie realizatora i zespół odpowiedzialny za mastering. Przykładowo „Vägen” Tingvall Trio czarował niezwykłą gładkością i iście karmelową słodyczą z precyzyjnie zarysowanymi planami i z laserową dokładnością ustawionymi źródłami pozornymi. Z jednej strony słychać było wszechobecny spokój a z drugiej niemalże na wyciągnięcie ręki mieliśmy wyśmienicie realizowane nagranie stojąc tuż przy stole dźwiękowca. Może to zbyt duże uproszczenie, lecz przynajmniej dla mnie 240ka uzbrojona w AK T5p miała w sobie więcej z profesjonalnego narzędzia dźwiękowca aniżeli „cywilnego” toru audio zbudowanego po to, by sprawiać zwykłą przyjemność. Kilkukrotne próby z już i tak przesadzonym pod względem „antyseptyczności” materiałem testowym w stylu wydawnictw Stockfisch Records firmowanych hasłem „Closer to the music” sprawiło, że zamiast być, zgodnie z tytułem, bliżej muzyki w tzw. okamgnieniu lądowałem bądź to na kolanach wykonawcy, bądź z głową np. w fortepianie, czy gitarze. Zdaję sobie sprawę, że są fani tego typu prezentacji, lecz sam wolę zachować pewien dystans. Z mniej wyczynowym repertuarem było już znacznie lepiej. Choć czuć było tendencję do porządkowania całości analityczność już nie próbowała tak dominować nad muzykalnością.
O dziwo zmiana słuchawek zarówno na zdecydowanie tańsze Brainwavz’y HM5, jak i niezwykle eleganckie nauszniki Audio-Technica ATH-W1000X sprawiła, 240-ka zaczęła czarować. Czarować barwą, soczystością reprodukowanych dźwięków i nadspodziewanie sugestywną muzykalnością. Uwolnione zostało jej liryczne oblicze, które bez „niemieckiego jarzma” po prostu zachwycało. Oczywiście koszmarnie zrealizowane albumy, jak daleko nie szukając „Super Collider” Megadeth, czy „Rock or Bust” AC/DC [24Bit/96kHz] nadal brzmiały płasko, papierowo i jazgotliwie, lecz już cała reszta sprawiała, że można było zapomnieć o całym bożym świecie, zaszyć się gdzieś w kącie i pozostać sam na sam z muzyką na długie godziny. Poczynając od „In Session” Alberta Kinga i Stevie Ray Vaughana poprzez „Carmina Celtica” Canty [24Bit/192kHz], na „Submission for Liberty” 4ARM kończąc po prostu nie miałem się do czego przyczepić. Dynamika zarówno w skali mikro, jak i makro zasługiwała wyłącznie na ocenę celującą. Podobnie sprawy miały się z gradacją planów, głębokością, czy szerokością sceny. Oczywiście w tym momencie kluczowym okazywał się dobór odpowiednich nauszników, lecz nawet przez myśl mi nie przeszło ściąganie z głowy ATH-W1000X.
Różnicowanie jakości dostarczanego materiału źródłowego było oczywiste, przy czym po raz kolejny mogłem się przekonać, że to nie deklarowana przez dostawcę gęstość pliku decyduje o jego jakości a sposób i dbałość dokonanej realizacji i masteringu. Oczywiście należące niestety do rzadkości nagrania DSD, czy MQS odsadzały „zwykłą” konkurencję o co najmniej dwie długości zarówno pod względem namacalności, jak i nieosiągalnej dla reszty konkurentów selektywności połączonej z gładkością. Niestety patrząc na dostępny w tych formatach materiał, przynajmniej na chwilę obecną zbytnio bym się nie ekscytował. Oczywiście od strony czysto marketingowej natywność odtwarzania DSD być musiała i jest, lecz tyle przepięknej muzyki na ww. format przerobionej nigdy nie zostanie, że zamiast czekać w nieskończoność sugeruję kierować się rozsądkiem i własnymi muzycznymi preferencjami a ilość bitów, herców zostawić w spokoju. W końcu czym byśmy 240-ki nie nakarmili, to i tak i tak powinna sobie z tym poradzić.
Jeśli zaś chodzi o typową i prawdę powiedziawszy sugerowaną mobilność, to poszukując odpowiednich dokanałówek sugerowałbym zainteresowanie się ofertą Westone’a (np. W60, czy W50). Te urocze maluchy swoją żywiołowością i krystaliczną wręcz czystością potrafią zapędzić w kozi róg większość swojej pełnowymiarowej konkurencji, więc w połączeniu z równie wyrafinowanym źródłem powinno dość szybko udać się osiągnąć audiofilska nirwanę.

Od momentu pojawienia się na rynku produktów sygnowanych przez Astell&Kern jasnym stało się, że przenośne audio przestaje być utożsamiane z niskiej, bądź średniej jakości dźwiękiem i nieodłącznymi kompromisami. Oczywiście taka ewolucja, dla części nabywców związana niestety z rewolucją (przynajmniej finansową) początkowo mogła dziwić i ustawiać nas w pozycji biernych obserwatorów. Jednak czas pokazał, że wysokiej jakości, pełnoprawny High-End wyszedł z domowego zacisza na ulicę, do parków, siłowni, pociągów i samolotów. Ba, powoli staje się czymś tak oczywistym i powszechnym, jak tablet, czy notebook. Zapewnia bowiem chwilę wytchnienia, oderwania, odseparowania od otaczającego nas ciągłego szumu i pozwala na relaks z muzyką podaną na przysłowiowej złotej tacy – na poziomie, do którego przyzwyczaiły nas przez lata kompletowane systemy stacjonarne. Astell&Kern AK240 nie tylko wpisuje się w ten nurt, lecz jeszcze odpowiednio, adekwatnie do poczynionego w stosunku do swoich poprzedników progresu, podnosi poprzeczkę. Czy mamy zatem do czynienia z High-Endem z krwi i kości? Oczywiście i to takim rasowym, z rodowodem i rzeszą wiernych wyznawców. Czy można lepiej? Cóż… To pytanie pozostaje otwarte z dwóch powodów. Pierwszym jest wspominana na wstępie premiera AK380 a drugim ostrożność w ferowaniu jakichkolwiek arbitralnych wyroków dotyczących domeny cyfrowej, która co prawda przypadłości wieku dziecięcego ma już za sobą, lecz patrząc na to, co obecnie udaje się wycisnąć z poczciwego analogu z pewnością jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: MIP
Ceny:
Astell&Kern AK240: 11 000 PLN
Astell&Kern AK T5p: 5 999 PLN
Astell&Kern PEM12: 999,01 PLN

Szczegóły techniczne
Astell&Kern AK240
• Wspierane formaty audio: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE (Normal, High, Fast), AAC ALAC, AIFF, DFF, DSF
• Częstotliwość próbkowania: FLAC, WAV, ALAC, AIFF : 8kHz ~ 192kHz (8/16/24-bitów) / DSD Natywne: DSD64 (1Bit 2,8MHz), Stereo, DSD128 (1bit 5,6MHz), Stereo
• Napięcie wyjściowe: Zbalansowane 2,1Vrms, Niezbalansowane 2,3Vrms (Bez obciążenia)
• Stosunek S/N: 116dB @1kHz niezbalansowane/ 117dB @1kHz zbalansowane
• Impedancja wyjściowa: 2 Ω niezbalansowane, 1 Ω zbalansowane
• DAC: Cirrus Logic CS4398 x2 (DUAL DAC klasy Hi-END)
• Dekodowanie: Wsparcie do 24-bit / 192kHz Dekodowanie Bit to Bit; Natywna obsługa DSD64/128
• Interfejsy: Wi-Fi, Bluetooth, USB 2.0, wyjście optyczne, wyjście słuchawkowe 3,5mm (zbalansowane 2,5mm)
• Wymiary: 66 mm x 107 mm x 17,5 mm
• Waga: 185 g
• Pamięć wbudowana: 256GB [NAND]
• Pamięć zewnętrzna: microSD (Do 128GB*) x1

Astell&Kern AK T5p
• Typ przetwornika: Dynamiczny
• Budowa: Zamknięta
• Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50,000 Hz
• Impedancja: 32 Ω
• Nominalny poziom ciśnienia akustycznego: 102 dB
• Moc wyjściowa: 300 mW
• Maksymalny poziom ciśnienia akustycznego: 126 dB
• Waga: 350g
– 1.2m kabel prosty dwustronny
– zbalansowany terminal A&K
– przejściówka 3,5 mm na 6,3 mm
– przedłużacz 3 m

Pobierz jako PDF