Opinia 1
Po okresie nader intensywnej eksploracji tematyki analogowej z winylem, uznawanym przez część populacji za ewidentny anachronizm, w roli głównej czas na jeszcze ciepłą, pachnącą fabryką i aż trzeszczącą w szwach od zaimplementowanych funkcji cyfrową supermaszynę. Jednak, zamiast sięgnąć do oferty Linna, Meridiana, Lumina, czy właśnie wkraczającego na nasz rynek QATa, czyli brandów mających bądź to ugruntowaną pozycję, bądź szturmem zdobywających czołowe lokaty na rynku urządzeń do odtwarzania wszelakiej maści cyfrowych treści do testu z szeroko otwartymi ramionami przyjęliśmy najnowsze dzieło specjalistów od przenośnych, lecz wybitnie high-endowych odtwarzaczy – Astell&Kern. Tym razem Koreańczycy poszli o krok dalej i z kręgu portable wkroczyli na mocno ufortyfikowane obszary elektroniki stacjonarnej. Z premedytacją nie użyłem w poprzednim zdaniu określenia „pełnowymiarowej”, gdyż obserwując rynek można dostrzec coraz większą swobodę w trzymaniu się obowiązującej dotychczas „rozmiarówki” okolic 435 mm. Podobnie sprawy się mają z bohaterem niniejszej recenzji, który ze względu na pełnione funkcje, wagę i swoją bryłę niewątpliwie jest jednostką stacjonarną, lecz prawdę powiedziawszy dalszym próbom kategoryzacji najoględniej rzecz ujmując się wymyka. Panie i Panowie, oto Astell&Kern AK500N.
Nie wiem, czy udało mi się uchwycić na zdjęciach, ale obudowa 500-ki jest po prostu perfekcyjna. Solidna, zwarta, surowa i mroczna niczym połączenie niesamowicie zaawansowanej technologicznie Gwiazdy Śmierci z „Gwiezdnych Wojen” z tak pozornie prozaicznym narzędziem jakim jest, daleko nie szukając … młotek, choć patrząc na jego gabaryty zdecydowanie rozsądniej byłoby mówić o młocie, np. mitycznego Thora. Dziwi Państwa takie porównanie? A proszę się przez chwilę zastanowić i wyobrazić najprostsze, najbardziej poręczne i intuicyjne narzędzie. Już? Ano właśnie. Z AK500N jest dokładnie tak samo – mając nawet zerowe doświadczenie z wszelakiej maści plikograjami nie sposób topowego Astell&Kerna obsłużyć źle, bądź niewłaściwie. Wypakowujemy, włączamy i … gra muzyka. Ot tak, po prostu. Dodatkowo biorąc pod uwagę, że do naszej redakcji dotarł egzemplarz niemalże przedprodukcyjny, tzn. niby seryjny, lecz bez dostępnego w fazie odsłuchów, dedykowanego oprogramowania sterującego z poziomu tabletu spokojnie można uznać nas za beta – testerów, którzy mają świadomość ewentualnych niedogodności natury ergonomicznej. Pomijam fakt, że obaj z Jackiem i tak i tak przyzwyczajeni jesteśmy do każdorazowego podnoszenia naszych odwłoków, by zmienić stronę/płytę, więc i do koreańskiej kostki nie mieliśmy zbytniej pretensji o to, że od czasu do czasu trzeba podejść i wykonać kilka kliknięć na jej ekranie. Co prawda 7” jego przekątnej nie dorównuje 17” Control 15 Meridiana, o 21” Musiteci Pathos Acoustics nawet nie wspominając, ale wielkość i czytelność poszczególnych ikon i przycisków nie sprawiała mi nawet najmniejszych problemów podczas dwutygodniowego okresu użytkowania. Logiczny podział poszczególnych sekcji zdecydowanie ułatwia nawigację a i tak większość z nich, jak np. ustawienia sieci, parametry ripowania, zarządzanie energią i włączenie/wyłączeni konwersji PCM do DSD i gapless robi się z reguły od razu podczas wstępnej konfiguracji i zapomina o temacie. Ciekawie zostało rozwiązane zagadnienie zarządzania dość szerokim wachlarzem przyłączy. Zamiast wszystko trzymać pod prądem użytkownik definiuje, z jakich wejść/wyjść ma zamiar korzystać uaktywniając je w dedykowanej zakładce i już.
Wróćmy jednak do konkretów. Zbliżoną kształtem do sześcianu obudowę wykonano z grubych aluminiowych płatów pokrytych satynowym lakierem (do wyboru są wersje czarna i srebrna) i posadowiono na zgrabnym, zapewniającym stabilność cokole. Delikatnie wybrzuszona powierzchnia frontu przywodzi na myśl przód hełmu średniowiecznego ciężkozbrojnego rycerza, w którym funkcję wizjera pełni poprzeczny otwór napędu szczelinowego do zgrywania naszej płytoteki. Na prawym boku nie sposób nie zauważyć poważnych rozmiarów podświetlonego pokrętła regulacji głośności, którego iluminacja jest zsynchronizowana z aktywnością wyświetlacza górnego, więc nawet podczas wieczorno – nocnych odsłuchów przy ograniczonym do minimum oświetleniu nic nie będzie rozpraszało naszej uwagi. Włącznik główny i najczęściej używane interfejsy (karta SD, 3 gniazda słuchawkowe – mini jack, zbalansowane, duży jack, USB) ulokowano w pobliżu dolnej krawędzi.
Płytę wierzchnią niemalże w całości zajmuje odchylany 7” ekran dotykowy z pomocą którego dokonuje się wszelkich ustawień i do czasu pojawienia się dedykowanej aplikacji, czyli do kwietnia 2015, lepiej się do niego ograniczyć. Co prawda w instrukcji natknąłem się na rekomendację appek firm trzecich – BubbleUPnP na Androida i Sitecom Media Controller, oraz Network Audio Remote na iOSa, lecz prawdę powiedziawszy ich skuteczność i stabilność pozostawiała wiele do życzenia.
Ścianę tylną zdobi wielce pokaźna bateria wszelakiej maści wejść i wyjść zarówno cyfrowych i analogowych pogrupowanych w logiczne sekcje. I tak domenę cyfrową reprezentują wejścia/wyjścia optyczne, koaksjalne AES/EBU i BNC uzupełnione o dwa typy USB i gniazdo Ethernet. W domenie analogowej tez panuje symetria, gdyż w zależności od tego czy zdecydujemy się na wyjścia zmienno, bądź stałopoziomowe do dyspozycji będziemy mieli zarówno gniazda RCA, jak i XLR. Listę zamykają gniazdo antenowe WiFi i solidny, zakręcany terminal do zewnętrznego zasilacza.
Wnętrze serwera oferuje cztery zatoki na dyski SSD, co pozwala zamówić 500-kę w pojemnościach 1/2/4 TB, lub też zwiększyć jej powierzchnię dyskową już po zakupie, w czym z pewnością okaże się pomocny dołączony w komplecie dedykowany śrubokręt. Dzięki zastosowaniu konfiguracji RAID 0 i 5 przestrzeń danych jest właściwie zagospodarowana, a dane użytkownika są chronione. Znalazło się tam również miejsce dla wymiennej baterii Li –Ion o pojemności 10,4A zapewniającej 7 godzin odtwarzania bez konieczności korzystania z zewnętrznych źródeł energii. Umieszczony tuż przy górnej powierzchni urządzenia napęd szczelinowy jest praktycznie odizolowany od pozostałych komponentów a biorąc pod uwagę, że z jego pomocą możemy jedynie zgrać płytę do formatu WAV/FLAC i tak nie ma obaw, żeby jego obecność mogła nawet w najmniejszym stopniu zaszkodzić dźwiękowi. Skoro jesteśmy przy ripowaniu warto wspomnieć, że użytkownik ma do wyboru dwie prędkości zgrywania – normalną i szybką. Osobiście jestem zagorzałym zwolennikiem tej pierwszej, lecz od razu lojalnie uprzedzam, że zajmuje ona około 15 – 20 min. Niejako w ramach rekompensaty producent zapewnia o wysoce zoptymalizowanym silniku ripowania i korekcji błędów oraz zminimalizowaniu jittera. Są też oczywiście bardziej namacalne przejawy troski twórców urządzenia, jak automatyczne tagowanie i pobieranie okładek z bazy – Gracenote. W razie potrzeby istnieje oczywiście możliwość pełnej modyfikacji zapisywanych informacji.
Jednak to wszystko jedynie wstęp, przygrywka do tego, do czego AK500 został stworzony, czyli do magazynowania i odtwarzania plików wysokiej rozdzielczości, jednak po co się ograniczać do 24 Bit/192kHz, skoro można pójść jeszcze dalej. A skoro można, to AK właśnie to robi. 32 Bit/384 kHz WAV PCM oraz 24 Bit/352 kHz FLAC PCM? Proszę bardzo. Konwersja ww. do formatu DSD64 bez downsamplingu? Oczywiście. Dodatkowo istnieje możliwość odsłuchu z konwersją do formatu DSD w czasie rzeczywistym. Wszyscy miłośnicy plików powinni być w siódmym niebie.
Przejdźmy jednak do części odsłuchowej, bo nie od dziś wiadomo, że papier przyjmie praktycznie wszystko a dopiero nausznie dokonana weryfikacja odpowie na odwieczne pytanie „Czy to gra?”. AK gra i gra naprawdę dobrze, co przy cenie 50 000 PLN nie powinno dziwić, choć prawdę powiedziawszy, żeby wycisnąć z niego wszystko to, co najlepsze trzeba było trochę poeksperymentować. Przy takiej mnogości funkcji, opcji i możliwości można albo iść na żywioł, albo podejść do tematu pragmatycznie i krok po kroku zbliżać się do audiofilskiej nirwany. Zdecydowałem się na bramkę nr.2 i mając komfort dotyczący czasu przeznaczonego do testów przystąpiłem do zabawy.
W pierwszej kolejności wyeliminowałem regulowany stopień wyjściowy, który w porównaniu ze stałopoziomowym charakteryzował się mniejszą neutralnością i utratą rozdzielczości. O ile różnice pomiędzy RCA i XLR były praktycznie pomijalne, to właśnie rezygnacja z zaimplementowanej w 500-ce regulacji na rzecz Abyssounda ASP-1000 była krokiem w słuszną stronę. Oczywiście budując system można przez jakiś czas sterować zewnętrzną końcówką z poziomu AK, lecz warto mieć z tyłu głowy świadomość, że można lepiej.
Później przyszła pora na sparring interfejsów/źródeł. W szranki stanęły złącza lan (z NASem po drugiej stronie kabla), USB/SD i wbudowany dysk SSD. Już po kilku godzinach – pracując na tym samym materiale (m.in. „Soul Deep” Noora Noor, „Be there” Usher) okazało się, że najwyższe miejsce na podium przypadnie ex aequo karcie SD i pendrive’owi wetkniętym w boczne sloty, srebrny medal graniu po sieci a wbudowanym dyskom SSD brąz. Trudno inaczej logicznie wytłumaczyć aniżeli jakimiś anomaliami natury magnetyczno-elektrycznej, ale źródła zewnętrzne wypadały o drobinę bardziej sugestywnie, oferując lepiej nasycony i spójny dźwięk pozbawiony jakiejś podskórnej nerwowości, którą niektórzy mogliby określić mianem cyfrowej.
Tak samo wykluczona został opcja ładowania wewnętrznych akumulatorów podczas odtwarzania muzyki. Rezygnując z pracy na zewnętrznym zasilaczu, co prawda musimy pogodzić się z około 7 godzinnym limitem na odsłuch, lecz zyskujemy przez to fenomenalnie czarne tło i precyzyjnie, stabilnie zawieszone w sugestywnej przestrzeni źródła pozorne. Od razu robi się gładko, soczyście, wyraźniej i po prostu lepiej.
Kolejną opcją, którą się zająłem była dostępna konwersja sygnału PCM do DSD i … ktokolwiek wpadł na pomysł, żeby taką możliwość przekazać użytkownikom AK500 powinien dostać pokaźną premię i voucher na wakacje w którymś z tropikalnych rajów. Całość nabrała oddechu, werwy i holograficznego realizmu a gęstość, czy rozdzielczość materiału źródłowego niepostrzeżenie zeszła na dalszy plan. W końcu, jeśli wszystko konwertowane było do DSD, to szanse zostały wyrównane i liczyło się tylko to, co najważniejsze, czyli muzyka. Najlepsze jednak było to, że zachowana została pełna skala gradacji jakości. Dzięki temu jak na dłoni było widać, znaczy się słychać, czy ekipa realizująca dany album solidnie przyłożyła się do roboty, czy też przyszła do pracy a nie pracować. Wystarczyło włączyć „Rock or Bust” AC/DC w 24 Bit/96 kHz, czyli teoretycznie całkiem sensowny, przynajmniej od strony technicznej, materiał a potem sięgnąć po wydany w 1999 r. a pochodzący z 1983 r. zupełnie zwykły „In Session” Alberta Kinga i Stevie Ray Vaughana. Cóż określić różnicę mianem kolosalnej to tak jakby urodę Salmy Hayek, czy Monici Bellucci uznać za … przeciętną. Krótko mówiąc zero uśredniania, zero wyciągania za uszy a jazgotnicy z Antypodów lądują z tróją na szynach w oślej ławce. Jeśli coś zostało na etapie postprocesu spaprane niech to ludzie usłyszą. Za to wszędzie tam, gdzie praca domowa została odrobiona i nikogo nie trzeba było prać po łapach i udzielać konstruktywnej krytyki z głośników płynęły soczyste, świetnie nasycone dźwięki układające się w równie elegancką i świetnie przyswajalną muzykę. Scena dźwiękowa nie ma w przypadku 500-ki najmniejszej ochoty być ograniczaną rozstawem kolumn, więc w zależności od serwowanego repertuaru dopasowywała się do zapisanych w materiale źródłowym wytycznych. Dzięki funkcji kreowania własnych playlist można było z utworu na utwór przenieść się z zadymionego jazzowego klubu na kilkudziesięciotysięczny stadion i w tzw. okamgnieniu od kojących fraz trąbki Marsalisa przejść do potępieńczego ryku tłumu włochatych jegomości wtórujących kakofonicznej ścianie dźwięku generowanej przez thrashmetalową kapelę. A właśnie. Nawet przy tak z pozoru granym na jedno kopyto repertuarze dzięki A&K pewne niuanse, realizatorska biegłość nabierały nowego znaczenia, stawały się szalenie istotne. Przykładowo twórczość australijskiej formacji 4Arm, czy lepiej znanej i lubianej Rammstein mieniła się tysiącem barw, detali i niemalże audiofilskich smaczków jak tembr głosu wokalisty, odpowiednio wypchnięta partia gitarowa i inne, temu podobne „atrakcje” podkreślające trójwymiarowość rozgrywających się na scenie wydarzeń, to już „Super Collider” Megadeth rozczarowywał „papierową” głębią i irytującą kompresją.
I jeszcze kilka zdań o tym, jak AK500 sprawdza się w roli DACa, bo również do takiej funkcji został przewidziany. Kilka kliknięć na ekranie, uaktywnienie wejść i wszystko jasne. Spokojnie można uznać, że dźwięk jest na tyle neutralny, że o fakcie, iż bliżej mu do transparentności niż jakiegoś ochłodzenia, bądź ocieplenia przekonujemy się dopiero po jakimś czasie. To tak, jak z tzw. letnią wodą, która teoretycznie nie jest ani ciepła ani zimna. Lecz, czyż nie o to w Hi-Fi i High-Endzie chodzi? Urządzenie ma wzmacniać, dekodować, reprodukować sygnał i już. Jakakolwiek zmiana, odstępstwo jest już modyfikacją, próbą własnej interpretacji tego, co z założenia od momentu rejestracji do momentu odsłuchu powinno pozostać nienaruszone. W swoim „niebyciu” w torze 500-ka przypomina mi m.in. przetworniki Antelope Audio Zodiac – słychać więcej i lepiej, ale nie dla tego, że coś zostało dodane a jedynie poprzez przekazanie wszystkich informacji w materiale/strumieniu źródłowym do DACa dostarczonych.
Przy wszystkomających kombajnach, do których grona z pewnością Astell&Kern AK500N należy zawsze zachodzi obawa, że w natłoku funkcji, możliwości konwersji, upsamplingu, ripowania i czego tylko wybredny klient sobie zamarzy gdzieś po drodze zgubi się idea, geneza powstania. Całe szczęście konstruktorom 500-ki udało się zachować to, co najważniejsze – pamięć o muzyce. Wielozadaniowość i zintegrowanie wszystkich, przydatnych podczas tworzenia własnej plikoteki i po prostu korzystania pełnymi garściami z uroków plikograjstwa i streamingu funkcji jest w tym przypadku jedynie narzędziem, sposobem, drogą do osiągnięcia stanu pewnego psychicznego komfortu, gdzie dokonując zakupu raz, ze stoickim sposobie możemy zapomnieć o szaleńczej gonitwie za odpowiednim NASem, bądź RIPNASem, plątaninie kabli, tagowaniu, dopasowaniu okładek, etc. Po prostu w Astell&Kern ktoś o tym wszystkim pomyślał już na etapie projektu za nas i zrobił wszystko, żeby po prostu działało. Jeśli więc poszukują Państwo rozwiązania kompletnego i intuicyjnego w obsłudze, o intrygującym designie a co najważniejsze oferującego wysoką jakość dźwięku to AK500N obowiązkowo powinien znaleźć się na liście kandydatów. Wyjęty prosto z pudełka już po kilku minutach będzie w stanie pokazać drzemiący w nim potencjał a przy tym nie zniechęcić tych z Państwa, którzy z plikami jeszcze nie mieli do czynienia.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: MiP
Cena: 50 000 PLN
Dane techniczne:
Wyświetlacz: Dotykowy 7” WVGA(1280×800)
DAC: Cirrus Logic CS4398 x2 (Dual DAC)
Pamięć/Dyski: SSD 1TB/2TB/4TB(RAID 0,5)
Wyjścia cyfrowe: AES/EBU x 1, BNC x 1, Coaxial x 1, Optical x1
Wejścia cyfrowe: AES/EBUx1, BNCx1, Coaxialx1, Optical x1
Analogowe wyjścia stało i zmiennno poziomowe: Zbalansowane (L/R) x2, RCA (L/R) x2
Stały poziom wyjściowy: 3 V (RCA, Zbalansowane)
Zmienny poziom wyjściowy: 7.5 V (RCA) / 10 V (Zbalansowane)
Separacja między kanałami: >135 dB / 1 kHz
Pasmo przenoszenia: ± 0.02 dB / 20 Hz ~ 20 kHz, ± 0.4 dB / 10 Hz ~ 70 kHz
THD(Całkowite Zniekształcenia Harmoniczne)+N: < 0.0008% / 1 kHz / 10 V, <0.001% / 10 Hz ~ 20 kHz / 10 V
SNR(Odstęp Sygnał/Szum): 118dB / 1kHz / 10v
Obsługiwane formaty plików: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE, AAC, ALAC, AIFF, DFF, DSF
Obsługiwana parametry sygnałów cyfrowych: 8kHz ~ 384kHz (8/16/24 bits per sample); DSD Natywne: DSD64(1 bit/2.8 MHz) / DSD128(1 bit/5.6 MHz)
Wejścia USB: Type A(Host) x2, Type B(Device) x1
Obsługiwane USB DAC: UAC(USB Audio Class) 2.0 / DSD64, DSD128, PCM
Obsługiwane sieci: Wi-Fi 802.11b/g/n(2.4 GHz) & Ethernet 10/100/1000, DLNA(DMS, DMC, DMR)
Format do jakiego zgrywane są płyty CD: WAV, FLAC
Akumulator: Pojemność: 10.4A / Zasilanie: 7.4V/ Typ : Li-Ion
Wymiary [SxWxG]: 214 x 238 x 243 (mm)
Waga: 11.4 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Przedwzmacniacz liniowy: Abyssound ASP-1000
– Wzmacniacz mocy: Abyssound ASX-1000; Wells Audio Innamorata
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Organic Audio Power Reference; Furutech Nanoflux
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Z uwagi na równouprawnienie plików w systemach audio sporej grupy audiofilów, jak również bardzo intensywną ekspansję zdigitalizowanej muzyki w świat niezainteresowanych do tej pory tematem słuchaczy, również moja mekka analogu musiała wpuścić w swoje progi kolejnego przedstawiciela tego bardzo rozpychającego się nurtu czytania danych. Biorąc pod uwagę problematykę szeroko pojętej obsługi plików a przez to moje mało entuzjastyczne zainteresowanie tym odłamem audio, będę starał się pokazać pewne niedogodności w obcowaniu z tą formą zapisu dźwięku, które dla wielu mogą się wydawać śmieszne, ale dla ludzi niegoniących za nowinkami technicznymi wcale takimi śmiesznymi nie są. Oczywiście dystrybutorzy wiedząc o takim podejściu do tematu, starają się maksymalnie zminimalizować proces mej akomodacji i w większości przypadków dostarczają sprzęt dla mas, czyli samoorganizujące się komponenty. W ostatnim czasie takim przyjaznym kompanem okazał się być plikograj Brystona, pozwalając w spokoju poświęcić się słuchaniu muzyki, a nie studiowaniu często źle przetłumaczonej lub napisanej małym drukiem z nie do końca czytelnymi obrazkami instrukcji. Puentując ten akapit, chciałbym przedstawić wszystkim dystrybuowanego przez MiP, samowystarczalnego przedstawiciela odtwarzaczy plików – AK500N pochodzącej z Korei Południowej marki Astell&Kern.
Oryginalnym designem bryły obudowy, marka kieruje swój produkt ku grupie kochającej minimalizm współczesnych czasów, aniżeli wielbicielom wszelkiego rodzaju bogatej ornamentyki wykorzystującej drewno, stal, szkło, wskaźniki wychyłowe itp.. Nie mówię, że jest to toporna wizualizacja, ale swoimi ostrymi krawędziami daje posmak pewnej surowości, za którą oczywiście wielu da się pokroić, ale kilku znajomych na widok takiego „krasnoludzkiego młota” nieco kręciło nosem. Osobiście widząc taki projekt, może nie tryskam nieskończoną miłością, ale bez najmniejszych problemów przyswajam go w mej skali poczucia piękna. A jak to wygląda? Proszę bardzo. Nasz A&K jest niczym innym, jak bazującym na ok. 20-to centymetrowych krawędziach sześcianem, który dla uniknięcia przysadzistości, posadowiono na odprzęgającej od podłoża stopce, co z pewnością dobrze wpłynęło na ogólne postrzeganie lekko monotonnej wizji projektanta. Obudowa z aluminium w satynowej czerni (występuje również srebrna) potwierdza pewne zaangażowanie w realizację estetycznych potrzeb potencjalnych klientów. Ekstrawagancki front jest wariacją zbiegających się w kształcie ostrosłupa kilku ścianek z wierzchołkiem usytuowanym nieco bliżej dolnego prawego narożnika. W górnym trójkącie znajdziemy poziomą szczelinę do zgrywanych na wewnętrzny dysk płyt CD, a prawym dolnym malutką sygnalizacyjną włączenie urządzenia diodę. Przechodząc ku tyłowi, na prawej bocznej ściance umieszczono kilka terminali przyłączeniowych (słuchawki, USB, kartę SD), pokrętło głośności i przycisk inicjujący działanie, a patrząc na górną płaszczyznę, natrafiamy na uchylny, umożliwiający nader ergonomiczną obsługę ekran dotykowy, który po złożeniu na czas spoczynku, gładko licuje z powierzchnią ścianki. Tył, jak przystało na idące z duchem czasów źródło dźwięku, oferuje zestaw wejść i wyjść we wszystkich niezbędnych standardach, dając nam możliwość używania Astella jako źródła stało-sygnałowego, bądź z regulacją głośności, jak również przetwornika cyfrowo-analogowy dla źródeł zewnętrznych. Ciekawostką tej konstrukcji jest fakt niemalże 8-io godzinnego grania z wbudowanego weń zasilania akumulatorowego – stosowny zasilacz dostajemy w komplecie. Jak można wywnioskować z tego opisu, do testów dotarł produkt spełniający marzenia wielu zagubionych jeszcze w świecie plików melomanów. Wbudowany twardy dysk, napęd zgrywający, zasilanie akumulatorowe, nieprzebrana bateria wejść i wyjść, wszystko sterowane dotykowym ekranem i łatwo przyswajalnym programem konfiguracyjnym, zdaje się być tym, na co już od dłuższego czasu czeka wielu zainteresowanych. Ale to na razie jest jedna strona medalu, jakim jest sens bytu AK500N dla wymagającego słuchacza i gdy dotychczasowa wyliczanka nie robi na mnie specjalnie wrażenia, zapraszam wszystkich do analizy informacji na temat brzmienia tego cudu techniki.
Z uwagi na sporą funkcjonalność urządzenia, tylko w skrócie zreferuję wszystkie możliwe opcje karmienia sygnałem zestawu Reimyo, by bliżej przyjrzeć się najlepszej z mojego punktu widzenia konfiguracji. Zaczynając proces testowy, skopiowałem sobie na wewnętrzny dysk kilka płyt, co biorąc pod uwagę dbałość firmy o poprawność procesu, trwało dość długo – ok. 20 minut na jeden krążek. Ale na szczęście po wcześniejszym włączeniu istniejącej już Playlisty, podczas tej czynności nie jesteśmy skazani na wszechobecną ciszę. Gdy proces przerzucenia srebrnego krążka na ciąg informacji dyskowych dobiegł końca, miałem dwie możliwości oddania sygnału z Astella – jako źródło z regulowanym wzmocnieniem, co pozwalało ominąć posiadany przedwzmacniacz, albo czysty odtwarzacz o stałym sygnale. Zanim przejdę do tematu dźwięku, dodam, iż obsługa tego jawiącego się jako skomplikowany napędu, jest bardo intuicyjna i nawet niechętnemu do pogoni za nowikami technicznymi użytkownikowi nie sprawi najmniejszych problemów. Sporej wielkości ekran dotykowy swą czytelną konfiguracją prowadził mnie krok po kroku za rękę, co z pewnością już na starcie generowało kilka punktów w ogólnym postrzeganiu testowanego produktu. Wracając do dźwięku, niestety użycie wewnętrznej regulacji głośności skutkowało najmniej angażującym dźwiękiem karmionego tak systemu. Grało jakoś bez życia i oddechu, z tendencją do matowości. Oczywiście proszę wziąć pod uwagę punkt odniesienia, którego dopiero kroczący drogą ku nirwanie klienci z pewnością nie mają i tak podaną muzykę odbiorą jako znaczną poprawę w stosunku do tego co mieli wcześniej. Ja jednak z uwagi na powierzone mi zadanie musiałem o tym wspomnieć, ale nie skreślajmy jeszcze naszego bohatera z listy odsłuchowej, gdyż ominięcie tej funkcjonalności, daje wyraźną poprawę dźwięku. Odrywając się na moment od głównego nurtu dzisiejszego spotkania, zagaję, że są dwie szkoły kompletowania systemu – purystyczny minimalizm, czyli źródło z regulowanym – bezpośrednio sterującym końcówkę wyjściem i pełen set z przedwzmacniaczem w torze. Obie mają swoje wady i zalety. Pierwsza pozwala na pewne oszczędności i według użytkowników minimalizując szkodliwe rozbudowanie toru, pozytywnie wpływa na dźwięk, nieco ograniczając jednak możliwości współpracy z innymi dawcami sygnału – np. gramofonem. Druga, znacznie bardziej popularna formacja audiofilów twierdzi, że oprócz zalet w postaci spięcia całej elektroniki do jednego wzmocnienia, dobrze skonstruowany przedwzmacniacz nadaje często poszukiwany charakter brzmienia całego zestawu. Jednak niezależnie po której stronie barykady stoicie, testowe urządzenie zdecydowanie lepiej wypada jako dawca stało-sygnałowy. I tak minęło kilka niezobowiązujących skonwertowanych na dysk płyt. Ale moment, przecież to nie są wszystkie możliwości naszego bohatera, gdyż jako wszystko mający posiada również wejścia USB, a jeśli tylko prześledzimy kilka wątków na forach internetowych, dowiemy się, że to najbardziej popularne dla komputerów dobrze zrealizowane aplikacyjnie złącze, może wynieść źródło na zdecydowanie wyższy poziom wtajemniczenia. I gdy tak nieco z niedowierzaniem wpiąłem „sticka” w ten typowo pecetowy otwór, natychmiast musiałem odszczekać nasuwające się nieprzychylne dla tego pomysłu myśli. Powiem szczerze, to całkowicie przewartościowało mój poziom odbioru muzyki z A&K. Bezapelacyjnie terminal USB jest szczytem możliwości tego urządzenia i to nie tylko w mojej konfiguracji, ale również klubowej (KAIM), gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkich ogarnęło zaskoczenie, wobec drzemiących w takim wariancie możliwości. Gdy granie z dysku bez regulacji nabierało symptomów otwartości i dźwięczności, to port USB w gratisie dorzucał do tego masę i melodyjność. Nagle muzyka zaczęła płynąć, a nie chaotycznie wyskakiwać z głośników, stając się przy tym bardzo spójna i łapiąca za serce, manipulując moją podświadomością w celu dłuższego obcowania z produktem. Dopiero teraz byłem przygotowany na jakikolwiek sparing z posiadanym zestawem. Wcześniejsze próby byłyby tylko pastwieniem się nad przeciwnikiem, a po takiej zmianie bieguna ze stoickim spokojem mogłem spróbować pełnoprawnej i uzasadnionej konfrontacji.
Próbując ocenić generowaną wirtualną scenę muzyczną, posłużyłem się pieśniami chóralnymi do Sybilli w wykonaniu Jaordi Savalla. Dbałość o wzorową realizację podczas nagrywania i post-produkcji daje mi pewność dość dokładnego opisania dobiegającej z kolumn rzeczywistości. Oczywiście jest to przefiltrowane przez możliwości generującego materiał zestawu, ale znając go od podszewki, jestem w stanie wyłapać pewne odbiegające od wcześniejszych odtworzeń artefakty. I tak. Testowany A&K bardzo swobodnie oddaje realia sceny muzycznej, nieco przybliżając ją ku słuchaczowi, ale bez nachalnego przesiadania się do pierwszego rzędu. Ot nieco bliżej rozgrywający się spektakl muzyczny, ale z pełną paletą dalszych planów. Jako, że wspomniana płyta opierała się głównie o wokalistykę, mogłem prześledzić również bardzo istotną dla mnie środkową część pasma przenoszenia, jak i swobodę wybrzmiewania wydobywających się z pełnego oddechu artystów fraz wokalnych. O dziwo muszę przyznać sporo punktów za ten aspekt, gdyż ta wspomniana wcześniej maniera przybliżenia muzyków w tym podejściu dała poczucie zwiększenia realizmu dźwięków gardłowych. Co prawda odbyło się to trochę kosztem eteryczności i dla wyedukowanych słuchaczy może to być lekko natarczywe, ale nie oszukujmy się, aby wychwycić takie niuanse, trzeba być przygotowanym codziennym obcowaniem z tak prezentowaną materią, a nie świeżo upieczonym nabywcą. Mam nadzieję, że nie odbieracie tego jako przytyk testowanej konstrukcji, tylko pewne wskazówki, jak niedaleko jest do pełnej satysfakcji potencjalnego właściciela. Po informacje o czytelności najniższych składowych udałem się na koncert Charlie Hadena i Pata Methenego „Beyond the Missuori Sky”. Jak gra Pat wiedzą chyba wszyscy, ale jak wypada jego elektryczna w tym wypadku gitara, informuje nas odtwarzający sprzęt. Uprzedzam, że jestem fanem tego wirtuoza wiosła – mimo opinii, że na wszystkich płytach gra tak samo – i jakiekolwiek kaleczenie jego twórczości nie będzie dobrze odebrane. Jednak po dawce ciekawie zaprezentowanej wokalizie i gitara brzmiała nader fantastycznie, sugerując dobre osadzenie całości w barwie. Pochylając się na mistrzem kontrabasu, również nie miałem większych zastrzeżeń. Może był nieco za krągły i rysowany zbyt grubą kreską, ale z pewnością był całkowicie poprawnie brzmiącym instrumentem. Kolejnycg kilka zripowanych płyt pokazało sumienne podejście do prezentacji górnych rejestrów, które będąc nienachlanymi i swobodnymi, gdy wymagał tego materiał muzyczny, bardzo dobitnie współpracowały ze wspomnianym mocnym dołem i naładowanym dawką homogeniczności środkiem. To bardzo udany kompromis spojenia całości pasma, bez trudu radzący sobie z większością odtwarzanego repertuaru. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak sprawdzenie możliwości radzenia sobie z ciężkimi riffami gitarowymi, w repertuarze zespołu PERCIVAL i ich płycie „SVANTEVIT”. Codzienne słuchanie tak mocnego gatunku mam już za sobą, ale czasem lubię przyswoić sobie dawkę niczym nieskrępowanego poziomu decybeli. Jeśli ktoś zapozna się z tym krążkiem, przyzna mi rację, że jest na mim kilka ułatwiających przebudzenie się z letargu dnia codziennego tematów muzycznych. Co ciekawe, czytelność wszystkich instrumentów nawet w tak naładowanym dźwiękowo materiale dawała pełną kontrolę nad ich lokalizacją, a ogólne stawianie 500 -ki na ciężar, wyśmienicie podkreślało sens bytu gitar w tej formacji. Przy takiej prezentacji krążek dobrnął do końca i przyszedł moment na puentę tego spotkania.
Po stosunkowo niedawno testowanym Brystonie, A&K AK500N jest kolejnym odtwarzaczem plików dla niespecjalnie orientujących się w temacie słuchaczy. Czasy poczciwej płyty kompaktowej powoli dobiegają końca, dlatego oprócz oceny spełniania najważniejszego zadania takich produktów- dźwięku, należy przyglądać się ich ergonomii. Nie wszyscy klienci są goniącymi za nowinkami technicznymi „Japiszonami”, dlatego w ofercie każdego producenta powinien być produkt o maksymalnie prostej obsłudze. Kreśląc kilka zdań o brzmieniu dzisiejszej propozycji testowej, należy przypomnieć o różnym poziomie jakości trzech konfiguracji. Puryści stawiający na minimalizm w torze stracą najwięcej, co nie oznacza jakiejkolwiek deprecjacji tego urządzenia, tylko pewnej dającej się ominąć manierze. Zastosowanie A&K jako źródła o stałym wzmocnieniu, znacznie poprawia parametry dźwięku, prezentując już przy tym dobry poziom grania, ale jak to w życiu bywa, nie wszystko jest takie oczywiste, jak chce tego producent. Wiadomo, piję do trzeciej opisanej opcji. Nie wiem czy na szczęście, czy nieszczęście dla potencjalnych nabywców – proszę wybrać według uznania, ale typowo komputerowa (port USB) i wydawałoby się skazana na porażkę kompilacja z zewnętrzną pamięcią danych pokazała, jak to robią najlepsi. Oczywiście proszę nie odbierać moich wskazówek jako wyroczni, tylko pewien wynik takiej, a nie innej konfiguracji sprzętowej, która notabene potwierdziła się również w przywołanym przeze mnie na początku warszawskim KAIM-ie. Co by jednak nie mówić, ASTELL&KERN AK500N jest bardzo funkcjonalnym i ułatwiającym życie źródłem dźwięku, które dzięki zastosowaniu kilku możliwości konfiguracyjnych urasta do miana kameleona. A które ze wspomnianych wcieleń wybierzecie Wy, zależy od wtajemniczenia i chęci drobiazgowych poszukiwań absolutu dźwiękowego.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL PHAROAH
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA