Opinia 1
Kiedy ponad rok temu trafiły do nas słuchawki Audio-Technica ATH-W1000X najogólniej rzecz biorąc wiedzieliśmy, że „coś się dzieje”. Przepięknie wykonane z drewna czeremchy amerykańskiej muszle zagrały po prostu adekwatnie do swojego wyglądu pozostawiając wyłącznie miłe wspomnienia. W dodatku pomimo całej swej ekskluzywności nie grymasiły pod względem repertuarowym, lecz starały się z każdego rodzaju muzyki wycisnąć nie tylko najprawdziwszą prawdę, ale i emocje. Czas jednak płynie nieubłaganie, więc i na nie przyszła pora, co w branży oznacza mniej więcej tyle, że trzeba przejść na zasłużoną emeryturę ustępując miejsca nowszym, oczywiście lepszym i mogącym z większym entuzjazmem powalczyć o portfele kolejnych nabywców modelom. Tym razem jednak zamiast ograniczyć się do … jedenastej inkarnacji tysiączek postanowiliśmy dać naszym Drogim Czytelnikom alternatywę i oprócz ATH-W1000Z do testu wzięliśmy również zamykający nową generację nauszników model ATH-A2000Z wyceniony dokładnie tak samo jak 1000-ki. Zaistniała sytuacja powinna z jednej strony naświetlić nam kwestię firmowego brzmienia a z drugiej zgłębić meandry niuansów wynikających z jakże różnych materiałów wykorzystanych do budowy ich muszli. Zatem nie przedłużając wstępu serdecznie zapraszamy na całkowicie umowny, wręcz metaforyczny pojedynek nierozerwalnie związanego z klasyczną naturalnością drewna z reprezentującym industrialną współczesność tytanem.
Teakowe (Tectona grandis) muszle ATH-W1000Z do złudzenia przypominają te z poprzedniej generacji, ale aby wyłapać zauważalne różnice wypadałoby mieć w ręku zarówno wersję X, jak i Z, więc nie będę się czepiał, tylko szczerze przyznam, że zjawiskowość została zachowana. Czuć szlachetne urodzenie i co prawda jak się dobrze poszuka, to w międzynarodowym katalogu można natrafić na hebanowe flagowce ATH-W5000 ze skórzanymi a nie skóropodobnymi padami, ale nie sposób zarzucić im jakiekolwiek widoczne oszczędności. No, może z wyjątkiem tekturowego pudełka, które przy małej, wyściełanej czerwonym aksamitem walizeczce z twardego sztucznego tworzywa, w jakiej sprzedawane są 5000-ki, ale spokojnie możemy uznać, że szukam dziury w całym. Całe szczęście do reszty nie sposób mieć jakichkolwiek zastrzeżenia. Komfort, wygoda, poczucie luksusu i to nawet przy kontakcie z takimi drobiazgami jak korpus wtyku, który wykonano z takiego samego drewna jak muszle. Autorskie rozwiązanie z podwójnym pałąkiem i wyściełanymi manetkami lekko trzymającymi głowy po prostu działa i z radością po raz kolejny miałem okazję przekonać się, że nawet podczas długich odsłuchów nic nie ciśnie, nie ugniata i nie sprawia, że czujemy się jakbyśmy wsadzili głowę w imadło. Samopoczucie poprawia też ewolucja samej nomenklatury, gdyż zdobiące muszle ATH-W1000X napisy Grandioso zastąpiły nowe – Maestoso.
ATH-A2000Z, to topowy, przynajmniej na razie reprezentant najnowszej generacji zamkniętych japońskich nauszników ujętych w ramach serii Art Monitor. Z resztą z daleka widać, że mamy do czynienia z iście high-endowym zawodnikiem, bo muszli ze szczotkowanego tytanu nie spotyka się wcale ta często a wartością dodana jest ręczny montaż wykonywany w fabryce w Japonii. Przystosowane, choć może bardziej wypadałoby użyć sformułowania dedykowane, sygnałom wysokiej rozdzielczości 2000-ki mogą pochwalić się pasmem przenoszenia sięgającym 45 kHz. Swoją pracę, poniekąd dzięki systemowi Double Air Damping, zaczynają też zaskakująco nisko, bo od 5 Hz i konia z rzędem temu, kto ową piątkę usłyszy. Osobiście jednak wychodzę z założenia, że akurat jeśli chodzi o deklarowane przez wytwórców parametry zawsze lepiej mieć większy aniżeli mniejszy margines błędu wynikający z marketingowej weny speców od PR-u. W tym przypadku zapas jest nad wyraz uspokajający a z pozostałych technikaliów warto jeszcze napomknąć, ze cewki 53 mm przetworników nawinięto drutem z miedzi beztlenowej (OFC7N) a układ magnetyczny wykonano z permenduru. O skrzydełkowym pałąku nagłownym z systemem 3D już nie wspominam, bo od dłuższego czasu w przypadku A-T to standard i to standard, który na moim czerepie sprawdza się wręcz idealnie.
Następny w kolejce do krótkiej prezentacji jest Moon 230HAD, czyli przedstawiciel coraz popularniejszej na audiofilskim rynku rodziny możliwie wszechstronnych i bogato wyposażonych urządzeń mogących zaspokoić oczekiwania nawet bardzo marudnego nabywcy. W eleganckim, czernionym korpusie o akceptowalnych, nawet w desktopowych realiach gabarytach znajdziemy bowiem nie tylko wzmacniacz słuchawkowy, lecz również rozbudowaną sekcję przetwornika cyfrowo-analogowego i przedwzmacniacz liniowy a w ramach dbania o nasz komfort nie zapomniano o pilocie zdalnego sterowania. Sam DAC, oprócz obowiązkowej w dzisiejszych czasach kompatybilności z sygnałami 24 Bit/192 kHz może pochwalić się zdolnością radzenia sobie również z gęstszymi odmianami PCM do 32 Bit / 384 kHz, oraz DSD256. To wszystko oczywiście po USB.
Na tle tytułowych słuchawek front Moona prezentuje się nad wyraz skromnie – lekko wybrzuszony w swojej centralnej części gruby płat szczotkowanego aluminium zdobi nie tylko masywna gałka regulacji głośności i firmowe logo, lecz również dwanaście diod z czego pojedyncza – błękitna informuje nas o stanie urządzenia (standby/praca) i pozostałych jedenaście przyporządkowanych wejściom, oraz częstotliwościom otrzymanego sygnału. Oczywiście nie zabrakło sekwencyjnego selektora źródeł i gniazda słuchawkowego 6,3 mm wzbogacanych wejściem liniowym 3.5mm.
Ściana tylna, z racji swojej niewielkiej powierzchni została praktycznie całkowicie zajęta przez najprzeróżniejsze przyłącza. Całe szczęście zachowano nie tylko umiar, ale i zdrowy rozsądek a przede wszystkim porządek i ergonomię. Dzięki temu mamy elegancko wyznaczoną sekcję cyfrową z jednym wejściem optycznym, dwoma koaksjalnymi i pojedynczym USB, oraz analogową z parą wejść liniowych i dwiema parami wyjść, z czego jedna jest stało a druga zmienno-poziomowa. Wyliczankę zamyka trójbolcowe gniazdo IEC.
Skoro opisy natury wizualnej i wstępne organoleptycznej mamy już za sobą spokojnie możemy zająć się oceną walorów brzmieniowych dostarczonych przez warszawski Audio Klan smakołyków wygodnie rozsiadając się w fotelu i przyglądając bratobójczemu pojedynkowi.
Wbrew pozorom ATH-W1000Z i ATH-A2000Z więcej łączy niż dzieli, choć różnice też są i to one właśnie będą decydowały którą parę summa summarum umieścimy w wirtualnym, czy też fizycznym koszyku i z którą na uszach spędzimy długie godziny. Zacznijmy może od cech wspólnych bo tych jest całkiem sporo i wynikają one głównie z czegoś, co z powodzeniem można nazwać firmowym brzmieniem. Wspominam o tym, gdyż w przypadku Audio – Techniki mamy to szczęście, że podczas mozolnej wspinaczki po kolejnych szczeblach zaawansowania (i cennika) obcujemy mniej więcej z taką samą estetyką, lecz podawaną w coraz bardziej wykwintny i dopracowany sposób. Skąd to wiem? Cóż, pomijając wspominane na wstępie ATH-W1000X miałem to szczęście, że razem z tytułowymi nausznikami otrzymałem z Audio Klanu również niżej sklasyfikowane w firmowym rankingu ATH-A990Z, więc i okazja do popatrzenia na dzisiejszych bohaterów z „żabiej” (w końcu są zielone ;-)) perspektywy była niewątpliwa. Wróćmy jednak do tematu, czyli cech natywnych – swoistego DNA, które japońskie nauszniki charakteryzuje. Po pierwsze jest to niezaprzeczalna szybkość, po drugie analityczność a po trzecie zaskakująca w typowo konsumenckim segmencie iście studyjna liniowość. Powiało chłodem? Otóż nic z tych rzeczy. Jeśli ktoś poczuł powiew prosektorium, to najwidoczniej do tej pory kiepsko trafiał i stąd owe niewątpliwie pejoratywne skojarzenia. Obie pary słuchawek grają bowiem neutralnie i na tyle transparentnie, że już po chwili od ich umieszczenia na, a raczej wokół, naszych małżowin nie dość, że zapominamy o ich obecności, co zaczynamy słuchać muzyki a nie ich samych. Łapiemy się na tym, że oceniamy, płytę, nagranie, realizację czy samo wykonanie, artystyczną interpretację a nie pracę, czy działanie słuchawek. Z jednej strony takie podejście do tematu może być źródłem lekkiej frustracji, bądź rozczarowania ze strony słuchaczy chcących na tym poziomie cenowym zostać jeśli nie powalonymi, czy znokautowanymi to choćby dopieszczonymi jakąś ponadprzeciętną umiejętnością zaklinania rzeczywistości, jednak z drugiej niezaprzeczalnie mamy w tym momencie ucieleśnienie idei High Fidelity, czyli umownej „wysokiej wierności” oryginałowi. Jaki piękny audiofilski paradoks, nieprawdaż? Pozostaje jeszcze coś takiego jak przestrzenność i „napowietrzenie” dźwięku, które jak na konwencjonalne konstrukcje zamknięte zasługuje na bezsprzecznie wysokie noty. Oczywiście jeśli ktoś poszukuje istnych hektarów na kreowanej przez słuchawki scenie to warto, żeby daleko nie szukając rzucił uchem na proponowane przez niniejszą markę modele otwarte w stylu dokładnie tak samo wycenionych ATH-AD1000X, lub nieco droższych ATH-AD2000X. Niemniej jednak, jeśli cenimy sobie izolację od szumu otoczenia to tytułowe propozycje wydają się wręcz idealne.
A jak wyglądają niuanse różniące oba modele? Jeśli chodzi o ergonomię to wbrew pozornie niewielkiej różnicy w wadze wynoszącej zaledwie 26 g to na dłuższą metę ATH-A2000Z wydają się ciutkę, bo ciutkę, ale jednak bardziej komfortowe a posiadając 3,5 mm wtyk, oczywiście z przejściówką na 6,3mm pozwalają na wykorzystanie w roli źródła coraz bardziej popularnych high – endowych przenośnych odtwarzaczy plików, co w przypadku ATH-W1000Z może być nie tyle niemożliwe, co nieco utrudnione. O ile w sytuacjach typowo stacjonarno – desktopowych powyższy fakt praktycznie nie ma znaczenia o tyle, przy chęci korzystania z uroków odsłuchu słuchawkowego na wyjeździe warto mieć to na uwadze. Oceniając walory brzmieniowe szczerze powiedziawszy nie odnotowałem żadnych niespodzianek. Reprezentujące obóz stolarsko – ekologiczny 1000-ki grały bardziej nasyconą paletą barw przy nieco grubiej w porównaniu do tytanowych bratanków kreślonych krawędziach źródeł pozornych. Cóż z tego wynika? Odpowiedź na to fundamentalne pytanie jest niejednoznaczna i w dodatku ogranicza się do lakonicznego „zależy co chcecie osiągnąć”. Przykładowo barokowy „Le lacrime di Eros” Accademia del Piacere lapidarnie stwierdzając na W1000Z czaruje bardziej niż A2000Z, na których z kolei wypada bardziej „studyjnie” a przez to prawdziwiej. Pytanie zatem na co w danej chwili mamy ochotę – na odrobinę słodyczy i czaru, czy stonowany obiektywizm. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć A2000Z nie są beznamiętnym i analitycznym narzędziem do rozkładania każdego dźwięku na atomy a jedynie starają się być bliżej prawdy, która przecież nawet w negliżu nie zawsze jest uosobieniem piękna. Powiem nawet więcej. Podczas kilkutygodniowych testów, z którymi po prostu nie musieliśmy się spieszyć i na spokojnie poznać oba modele zdecydowanie częściej, gdy miałem brać się za recenzowanie dowolnego elementu pojawiającego się w moim torze sięgałem właśnie po tytanowe nauszniki, bo właśnie na nich każda, nawet najmniejsza zmiana była ewidentna i oczywista. Podobnie sprawy się miały z różnicowaniem słuchanych nagrań. Różnice podawane były niemalże na srebrnej (tytanowej?) tacy, więc i wgląd w spektakl muzyczny uznać można było za wręcz wzorcowy. Nie oznacza to jednak, że ATH-W1000Z pod powyższymi względami kulały, bądź niedomagały. Co to to to nie. One po prostu kierowały naszą uwagę ku emocjom, barwie, klimatowi a dopiero w dalszej kolejności na aspekt realizatorsko – techniczny. Warto jednak podkreślić, iż w obu przypadkach trudno naleźć repertuar w którym Audio-Technici by mogły sobie nie poradzić. Niezależnie od tego, czy akurat leniwie sączył się z nich „Just A Little Lovin’” Shelby Lynne, czy za przeproszeniem porykiwał album „Dystopia” Megadeth wszystko było grane z niezwykłym timingiem i w punkt.
Na koniec zostawiłem jeszcze kilka zdjęć o samej amplifikacji i poniekąd źródle sygnału wykorzystywanego podczas słuchawkowych sesji, czyli Moonie 230HAD. Ten niepozorny kombajn jest najogólniej rzecz ujmując wulkanem energii i sprawia, że większość słuchawek w nie wpiętych dostaje takiego „kopa”, że spokojnie można byłoby go używać do cucenia omdlałych pensjonarek. Jednak przy całej swej spontaniczności i kipiącym testosteronem sposobie grania nie zapomina ponadprzeciętnej muzykalności i szacunku do panującego na poszczególnych nagraniach klimatu. Nie gra wszystkiego na jedno kopyto i z barokowych, zwiewnych akordów nie próbuje robić solówek Steve’a Vai’a a jedynie czeka na odpowiedni moment, by wcisnąć gaz w podłogę i zabrać nas w iście szaloną przejażdżkę. Jego dość gęsty i świetnie nasycony, soczysty dźwięk idealnie komponował się z japońskimi słuchawkami Audio-Technici i szukając mu nausznych partnerów sugerowałbym iść właśnie w tym kierunku. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby próbować zgrać go z czymś równie dynamicznym i energetycznym jak on sam – jak np. Brainwavzy HM5, czy Meze 99 Classics Gold jednak przed zakupem sugerowałbym spokojny i to dłuższy odsłuch na najczęściej przez nas preferowanym materiale, bo ilość „basowego” cukru w cukrze może okazać się na tyle intensywna, że zacznie nieco ingerować w pozostałe zakresy pasma akustycznego. Efekt będzie niewątpliwie spektakularny, ale za to z naturalnością niewiele będzie miał wspólnego. Jeśli jednak Wasze systemy brzmią zbyt zwiewnie, bądź klinicznie to jego obecność powinna wywołać nieschodzący z ust uśmiech zadowolenia.
Najwyższy czas na końcowe wnioski, które … mogą co poniektórych zaskoczyć, gdyż niestety w moim mniemaniu nie dają jednoznacznej odpowiedzi na to, jaką konfigurację wybrać i które zestawienie jest lepsze. Po prostu obie propozycje są świetne i tylko od naszych indywidualnych preferencji zależeć będzie, która para słuchawek wyląduje koniec końców w koszyku. A ze swojej strony tylko dodam, że osobiście raczej decydowałbym się na ATH-A2000Z, gdyż oferując ponadprzeciętną prawdomówność nie cierpią na żadną ze znanych mi słabości wynikających z ponadnormatywnej analityczności, czy wręcz kliniczności. Wydają się zatem fenomenalnym i wręcz niezastąpionym narzędziem weryfikacyjnym testowanych urządzeń a przy tym dawno nie miałem kontaktu z tak wygodnymi słuchawkami. Ale to wyłącznie moje osobiste a więc boleśnie subiektywne odczucia a warto pamiętać o jednym – ze słuchawkami jest jak z eleganckimi butami – kawałek trzeba się w nich przejść a czasem i kilka wieczorów przetańczyć, żeby wiedzieć czy są naprawdę dla nas i czy nic w nich nas nie uwiera. Tak więc proszę mi wybaczyć, ale bez odsłuchu akurat w tym wypadku się nie obędzie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Moon ADL Stratos
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold; Audio-Technica ATH-A990Z
– Streamer/DAC/Przedwzmacniacz: Ayon S-3 Junior
– Przedwzmacniacz: Electrocompaniet EC 4.8
– Końcówka mocy: Electrocompaniet AW 180
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Spec RSA-717EX
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Wbrew pozorom, jakie sugeruje dość mała liczba moich znajomych użytkujących słuchawki, świat obcowania z muzyką poprzez wspomniane nauszniki jest sporym kawałkiem tortu audio. Co z punktu widzenia różnorodności oferty wydaje się być ważne, ostatnimi czasy z dużymi sukcesami w ową dziedzinę wkraczają dotychczas nieznani – często bardzo mali producenci. Przykładem takiego zjawiska może być niedawno recenzowany na naszych łamach producent z Rumunii Mezze Headphones. Jednak nie o podobnym występie będziemy rozprawiać, gdyż dzisiejszym spektaklem będzie bratobójcza walka pomiędzy produktami z jednej stajni, którą jest japońska Audio-Technica z produktami pod nazwą ATH-A2000Z i ATH-W1000z. Całości zestawu odsłuchowego dopełniać będzie wzmacniacz słuchawkowy kanadyjskiej marki Moon – 230HAD, a wspomniane akcesoria zawdzięczamy warszawskiemu Audio Klanowi.
Jak widać na załączonych fotografiach, oba modele słuchawek są konstrukcjami zamkniętymi i na pierwszy wizualny rzut oka różnią się materiałem, z którego wykonano okalające nasze narządy słuchu okrągłe muszle. Jak to zwykłem robić, nie będę zagłębiał się w szczególiki konstrukcyjne obu modeli, tylko na potrzeby odróżnienia obu modeli dwu-tysiączkę nazwę tytanową – oczywiście z takiego metalu wykonano obudowy muszli, a tysiączkę namaszczę jako drewnianą – tutaj komentarz jest zbędny. Obie wokół-uszne sfery ubrano w bardzo przyjemne w użytkowaniu pady ze sztucznej skóry, a proces utrzymania ich na głowie powierzono co prawda pozbawionym regulacji drucianym pałąkom, ale również wspomagającym dobre osadzenie na niej umieszczonym na płaskich wspornikach bocznym poduszkom skroniowym. Powiem tak, mimo wydawałoby się niezbyt pewnego stacjonowania testowanego produktu na miejscu docelowym proces recenzencki nie powodował problemów osuwania się słuchawek z głowy. Jednak mój przypadek, czyli spokojne siedzenie w jednym miejscu nie daje pełnego wglądu, jak owe rozwiązanie spisuje się w warunkach przemieszczania się po domostwie, dlatego przed ostateczną decyzją zakupową choćby z racji różnej wielkości głów potencjalnych klientów ten aspekt należy sprawdzić samemu. Ja mogę tylko jeszcze raz powtórzyć, że mimo iż nie grzeszę jakimś nadludzkim rozmiarem nośnika dla opisywanych dzisiaj produktów, problemów natury niekontrolowanego bytu połączonych pałąkami nagłownych mini kolumienek mnie stwierdziłem. Puentując część opisową wspomnę jeszcze o wzmacniającym sygnał DAC’o-wzmacniaczu Moon’a. Urządzenie jest zgrabnym gabarytowo projektem plastycznym, który na dachu obudowy w celach wentylacyjnych otrzymało ażurowane okienko. Front naszego wzmaczka słuchawkowego ubrano w znajdującą się na prawym boku gałkę wzmocnienia, usytuowane w centrum logo marki i włącznik „Standby” i na lewej flance zestaw diod informacyjnych o dostarczonym sygnale audio, wykorzystywanym wejściu, guziki wyboru wejścia i gniazdo dla słuchawek. Przechodząc do tylnej ścianki natychmiast orientujemy się, iż ta z racji obsługi tak cyfrowych, jak i analogowych sygnałów oferuje nam baterię wejść w obu wspomnianych standardach, a całość wyposażenia uzupełnia życiodajne gniazdo IEC. Jak widać z tej wyliczanki, niby maleństwo, ale ilości funkcji nie żałowano.
Rozpoczynając najważniejszy akapit tego spotkania muszę przywołać fakt prawie zawsze występującej trudności wyraźnego wypowiedzenia się za jednym z produktów w momencie, gdy oba pochodzą od jednego producenta. To oczywiście mimo dążenia do tego samego naturalnego wzorca dźwięku w praktyce podyktowane jest różnymi oczekiwaniami wymagającej klienteli, ale zawsze łatwiej jest, gdy dany brand wystawia do walki tylko jeden model ze swojej oferty. Dlatego też, nie chcąc robić nikomu krzywdy, a także, aby nie zostać posądzonym o skrajny subiektywizm w zakresie preferencji dźwiękowych – oczywiście wszyscy go znacie, jak to zwykle bywa, w obu przygotowanych dzisiaj słuchawkowych przypadkach punktem odniesienia będą wszystkim znane Sennheisery HD 600. Tak wiem, trącają myszką, ale podczas tego sparingu zdziwicie się, jak wiele wspólnego mają z prezentowaną dzisiaj konkurencją.
Dzisiejszą przygodę słuchawkową rozpocząłem od ATH-A2000Z i muszę Wam powiedzieć, że nieco się zdziwiłem, gdyż na tle Niemców w pierwszym momencie – później ocena nieco ewaluowała – zdecydowanie lepiej wypadały jedynie na samym basie. Muzyka miała niezły ciężar, jednak reszta pasma zdradzała oznaki nonszalancji. To oczywiście szukającym pełni informacji – nawet jeśli ich nie ma – może się podobać, ale poczciwe Senki może zwiewniejsze, ale grały jakby równiej. Audio-Techniki zaraz po niskich tonach natychmiast stawiały na najwyższe rejestry, czym wyraźnie pokazywały, iż środek jest jedynie uzupełnieniem przekazu, a nie wartością nadrzędną. Przynajmniej ja tak to odbierałem. Jednak uspokajam zawczasu wszelkich nerwusów, nie był to jazgot w czystej postaci, tylko pewien sznyt grania, który po kilku utworach nawet potrafił mnie wciągnąć w dłuższe rozprawianie o wszelkich bez problemu wyłożonych, jak kawa na ławę artefaktach dźwiękowych danego krążka. I gdy wydawałoby się, że mimo wszystko powinienem narzekać, właśnie to umiejętne mimo drobnego odchudzenia przekazu wciągnięcie melomana w wir wydarzeń owocuje niekłamaną może nie wychwalająca produkt pod niebiosa, ale jednak aprobatę. Jakiś przykład muzyczny? Proszę bardzo. Weźmy na tapetę gitarowo – wokalno – balladowy srebrny krążek zatytułowany „Excuses for travellers” artystów ukrywających się za projektem Mojave3. Powiem tak. Idąc tropem wartości sonicznych ubranych w tytan słuchawek, gdy stopa perkusji wypadała nad wyraz dobrze – krótka i zarazem solidna w masie, to już sam wokal mimo, że niósł sporo ciekawych detali, troszkę nadmiernie pobudzał do życia często zarejestrowane na płycie sybilanty. Na szczęście nie kuły zbytnio w uszy, ale na tle stawianych za punkt odniesienia niemieckich produktów wypadały trochę efekciarsko. I takie podkręcające atmosferę otwarcia ganie każdego z gatunków muzycznych było standardem tego modelu, dlatego jeśli ktoś uwielbia cieszyć się ciekawie rozświetlonym przekazem – a mam znajomego i wiem, że są rzesze fanów z takim odbiorem piękna w muzyce, dwu-tysiączki są dla nich idealnym kandydatem na lata.
Gdy przyszła kolej na nauszniki ubrane w drewno, świat diametralnie się zmienił. A co takiego się stało? Nic nadzwyczajnego, po prostu do głosu doszedł środek pasma, tworząc z resztą zakresów bardzo spójną barwowo, a przy tym gładko grającą opowieść muzyczną. Co ważne przekaz był cięższy od Sennheiserów, ale za to bardzo równy. Czy mi się podobał? Naturalnie, gdyż to było na tyle kojące moje zmysły ciepłe i po trosze gęste w środku pasma granie, że jeśli miałbym wybierać pomiędzy krzyżującymi między sobą rękawice słuchawkami, z pewnością wybrałbym tysiączki. Niestety mam pełną świadomość, iż przeciwnicy kolorowania świata prawdopodobnie podnieśliby alert, ale chyba właśnie dlatego każda marka ma w swej ofercie kilka pomysłów na dźwięk, czego dzisiejszy test jest idealnym przykładem. A jak tym razem zagrał swój koncert Mojave3 ? Soczyście w riffach gitarowych, z delikatnym wygładzeniem wszelkich syków i co najważniejsze w domenie fajnego koloru fraz gardłowych. Po prostu fun. Czegóż chcieć więcej?
Odbierając od Marcina dwie pary słuchawek do końca nie wiedziałem, czego mogę się po nich spodziewać. Bardzo podobne w konstrukcji, od jednego producenta i co najważniejsze w takiej samej cenie. Jednak przy całej otoczce nerwowości, czy z takiego porównania coś ciekawego wyniknie, czułem gdzieś w kościach w pełni zamierzone przez producenta z Japonii zamiary. Jakie? Pełne zadowolenie każdej grupy klienteli w zakresie swojego porfolio. Przecież żadna firma wypuszczając jeden model nie może powiedzieć, że tylko ona ma rację, a kto się z nią nie zgadza nie ma pojęcia o temacie. Chyba nie od dzisiaj wiadomo, że co klient, to inny gust muzyczny – mimo wspomnianego we wstępniaku jednego wzorca, dlatego cieszę się, że na własnej skórze mogłem przekonać się do którego klubu melomana należę. Z pewnością nie ma szans na ujednolicenie naszych gustów, dlatego bez kruszenia kopii, który w wartościach bezwzględnych jest lepszy wynik, w duchu przyjaźni audiofilskiej zachęcam do wyboru swojego wzorca, co zakresie jednej marki oferuje nam Audio-Technica.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Audio-Technica ATH-W1000Z: 3 399 PLN
Audio-Technica ATH-A2000Z: 3 399 PLN
Moon 230HAD: 6 999 PLN
Dane techniczne:
Audio-Technica ATH-W1000Z
Typ: Nauszne
Konstrukcja: Zamknięta
Przeznaczenie: Domowe
Średnica przetwornika: 53 mm
Impedancja: 43 Ω
Pasmo przenoszenia: 5 – 42 000 Hz
Maks. moc wejściowa: 2000 mW
Czułość: 101 dB
Długość przewodu: 3.0 m
Wtyk: Jack (6.3mm)
Waga: 320 g
Audio-Technica ATH-A2000Z
Typ: Nauszne
Konstrukcja: Zamknięta
Przeznaczenie: Domowe
Średnica przetwornika: 53 mm
Impedancja: 44 Ω
Pasmo przenoszenia: 5 – 45 000 Hz
Maks. moc wejściowa: 2000 mW
Czułość: 101 dB
Długość przewodu: 3.0 m
Wtyk: Mini Jack (3.5mm) / Jack (6.3mm)
Waga: 294 g
Moon 230HAD
Zalecana impedancja słuchawek: 20 – 600 Ω
Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 100 kHz
Stosunek sygnał/szum: 115dB
Wejścia cyfrowe: Coaxial, Optyczne, USB
Wymiary (S x W x G): 17.8 x 7.6 x 28.0 mm
Waga: 2.8 kg
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
słuchawki – SENNHEISER HD-600