1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Audeze Deckard & LCD-3

Audeze Deckard & LCD-3

Opinia 1

Po świetnie wpisującym się w moje gusta systemie słuchawkowym Oppo przyszła pora na kolejnego przedstawiciela obozu planarnego. Niby modelom opartym o konwencjonalne przetworniki dynamiczne trudno cokolwiek zarzucić a i rasowy High-End się tam zdarza, lecz gdzieś tam podświadomie wolimy widzieć klasyczne membrany w kolumnach, a w słuchawkach oczekujemy zdecydowanie bardziej zaawansowanych technologii. Owe oczekiwania z pewnością powinny spełnić będące przedmiotem niniejszej recenzji amerykańskie nauszniki Audeze LCD-3 z firmowym wzmacniaczem/DACiem Deckard.

Jak, mam cichą nadzieję, widać na załączonych zdjęciach LCD-3 prezentują się wprost obłędnie. Ręczna robota, obręcze muszli wykonane z drewna Zebrano i komfortowe, wyprofilowane pady pokryte jagnięcą skórą / alcantarą jasno dają do zrozumienia, że wkraczamy w świat High-Endu. Świat, w którym jest miejsce na wyjątkowość i indywidualizm a rustykalność, czy wręcz iście steampunkowa estetyka są jedynie przejawem umiejętnego połączenia tradycji i najnowocześniejszych zdobyczy techniki a nie tzw. grą pod publiczkę. Nawet gęsto perforowane zewnętrzne „kratki” muszli pokryto matową powłoką lakierniczą, by do minimum ograniczyć ewentualne zarzuty o krzyklikowść. Dodając do tego dwa odłączane przewody w zależności od tego, czy nasze źródło dysponuje wyjściem słuchawkowym w standardzie Jack, czy też XLR nie kierując się doborem reszty toru kierować możemy się jedynie naszymi preferencjami muzycznymi nie zawracając sobie głowy ewentualną kompatybilnością pomijając oczywiście wydajność prądową. A właśnie. Nie wiem czy zwrócili Państwo uwagę, ale w muszlach gniazda mini XLR nie są, jak zazwyczaj, usytuowane pionowo w dół, lecz wyraźnie skierowane ku przodowi, dzięki czemu płaski, wielożyłowy przewód sygnałowy nie plącze nam się wokół głowy. Niby drobiazg a jak ułatwiający życie.

Co prawda topowe 3-ki wypadałoby wpiąć w coś równie finezyjnego i o równie królewskiej proweniencji, lecz w momencie przeprowadzania testów flagowego Kinga chyba nawet nie było w Polsce, więc nie zastanawiając się zbyt długo zdecydowaliśmy się na „zauważalnie” bardziej przystępny cenowo model Deckard. Nie ma jednak co rozpaczać, bo urządzonko, choć utrzymane w jednoznacznie surowej estetyce przy tytułowych nausznikach prezentuje się nad wyraz skromnie, to oprócz wydajnego (4W/ 20 Ω) może pochwalić się obsługa formatów cyfrowych aż do 384kHz/32bit, czyli teoretycznie zaspokaja potrzeby 99,9% potencjalnych nabywców. Wróćmy jednak na chwilę do designu. Surowa, aluminiowa bryła może nie poraża urodą, lecz warto pamiętać o tymm, że pełni ona również funkcję radiatora odprowadzającego ciepło z pracującego w klasie A stopnia wyjściowego, co z reszta podkreślają stanowiące jego boki masywne radiatory. Płyta czołowa oferuje wszystko, co konieczne do w pełni ergonomicznej obsługi. Mamy zatem gniazdo słuchawkowe w standardzie duży jack, hebelkowy, dwupozycyjny selektor źródeł/trybu pracy i trójpozycyjny wybierak wzmocnienia oraz solidną, toczoną gałkę regulacji wzmocnienia. Do ultranowoczesności OPPO HA-1, “trochę” brakuje, ale z drugiej strony przecież nie każdy z nas potrzebuje do pełni szczęścia kolorowego wyświetlacza.

Po założeniu Audeze na głowę i włączeniu ścieżki dźwiękowej z „Chappie” Hansa Zimmera spokojnie możemy stwierdzić, że jesteśmy w przysłowiowym siódmym niebie. Swoboda, rozmach i istne hektary przestrzeni sprawiają, że myśli o tym, żeby rzucić w cholerę całe te stacjonarne kilkudziesięciokilogramowe kloce i przestawić się na słuchawki wydają się wcale nie tak niedorzeczne, jak jeszcze przed chwilą. Poszarpane, cyfrowe i niezbyt oczywiste, jak na Zimmera dźwięki w Audeze nie tylko nas otaczają, ale i zaczynają kąsać nasze synapsy. Niepokojący klimat jest tak namacalny, że staje się integralną składową środowiska, w którym się w momencie odsłuchu znajdujemy. Jeśli najbardziej poszukiwaną cechą audio ma być umiejętność przekazywania emocji, to LCD-3 są ku temu na najlepszej drodze.

Podobnie jest z namacalnością, istnym materializowaniem w kreowanym, autonomicznym i przynależącym wyłącznie do nas mikroświecie wokalistów. Odpowiednie dosaturowanie, nasycenie właściwych ludzkim głosom harmonicznych sprawia, że niemalże za każdym razem mamy je niemalże na wyciągnięcie ręki. Tego typu zabieg fenomenalnie sprawdza się zarówno na kameralnych, wręcz intymnych albumach w stylu „Quelqu’Un M’A Dit” Carli Bruni, jak i szalonych, eklektycznych składankach jak ścieżka dźwiękowa z „Kill Bill Vol.1”. Wszystko zależy wyłącznie od naszej fantazji i od chęci uspokojenia, bądź zdynamizowania fluktuacji przewijających się przez nasz dom gości.
Na duże słowa uznania zasługuje naturalność kreowanej sceny tworzonej przed słuchaczem zgodnie z prawami perspektywy a nie ograniczeniami sprzętowymi, co pozwala zarówno na swobodne podążanie za kolejnymi stopniami gradacji poszczególnych planów, jak i śledzenie indywidualnych popisów solistów. Efekt ten porównać można do zajęcia idealnego punktu obserwacyjnego, w którym do podziwiania całości panoramy nie potrzebujemy nawet ruszać głową, gdyż zmiana ogniskowania odbywa się niejako podświadomie i to nasze zmysły podążają za konkretnymi frazami i liniami melodycznymi.
Bas jest zarazem potężny i natychmiastowy. Uderza z atomową siłą, laserową precyzją i znika równie błyskawicznie jak się pojawił. Nawet na „Rudest Bad Boy In Joburg” nic się za nim nie ciągnie, nie spowalnia a jednocześnie nie ma się wrażenia pospiechu i powierzchowności – każdy dźwięk ma swoje, jasno określone czas i miejsce. Również nie sposób zarzucić 3-kom nawet najdelikatniejszych oznak suchości, bo całość podana jest w niezwykle soczysty, organiczny sposób. Co istotne zespolenie i płynność przejścia pomiędzy poszczególnymi podzakresami jest po prostu perfekcyjna. Z premedytacją użyłem sformułowania „zespolenie” a nie „zszycie”, gdyż szwów w Audeze po prostu brak. Otrzymujemy dźwięk kompletny, homogeniczny i zespolony na poziomie kwarków, którego analizy w konwencjonalnymi metodami wykonać nie sposób. Tutaj nie ma gradacji, wyraźnych granic pomiędzy jednym podzakresem a drugim. Oczywiście ogniskowanie źródeł pozornych, czy też kreowanie konturów poszczególnych instrumentów i wokalistów jest oczywiste, lecz pomiędzy nimi i pozostałymi uczestnikami spektaklu zachodzi ciągła interakcja. Chodzi po prostu o to, że muzycy grają nie obok siebie a razem ze sobą. W obecnych czasach, gdy wiele albumów powstaje z odrębnych, nagrywanych nieraz tysiące kilometrów od siebie ścieżek, którea potem są tylko „sklejane” w studio realizatorskim/mastringowym może zakrawać to na szarlatanerię i wręcz obsesyjne przywiązanie do prehistorycznych metod twórczych, lecz dziwnym trafem tego typu estetyka wydaje mi się bardziej naturalna, bardziej ludzka. Do pojawienia się pełnej magii obecnej w muzyce na żywo konieczna jest przecież naturalna interakcja zarówno pomiędzy wszystkimi jej składowymi, jak i otoczeniem, miejscem reprodukcji. Z Audeze LCD-3 owy magiczny pierwiastek wydaje się być obecny. Nie wiem, jak dla Państwa, ale dla mnie jest to wystarczający powód do wpisania tytułowych nauszników na czołowe miejsce listy przyszłych zakupów.

Choć nie jestem zbyt zagorzałym fanem słuchawek i prawdę powiedziawszy sięgam po nie nader sporadycznie kilkutygodniowe testy Audeze LCD-3 udowodniły, że jeśli tylko nie ma możliwości na choćby poprawne ustawienie wysokiej klasy „stacjonarnego” systemu audio to tak naprawdę cała zabawa w Hi-Fi, o High-Endzie” nawet nie wspominając, jest grą nie wartą świeczki. Zdecydowanie rozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się ustawienie w części użytkowej naszego domostwa czegokolwiek wydającego akceptowalne przez ogół dźwięki a tuż obok naszego ulubionego fotela złożenie słuchawkowego ołtarzyka. Miejsca zajmie toto niewiele, ostatecznie da się zabrać na wakacje a i patrząc na taką decyzje od strony czysto finansowej pozwoli zaoszczędzić naprawdę znaczące środki, tym bardziej, że rozmawiamy o rasowym i pełnokrwistym High-Endzie, bo wyłącznie w takich kategoriach Audeze LCD-3 należy rozpatrywać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000
– Słuchawki: OPPO PM-1
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: OPPO HA-1, iFi micro iDAC2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Einstein Audio Tune
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i; Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

I stało się. Wystarczył jeden stosunkowo niedawny i pozornie niewinny testowy epizod słuchawkowy, bym niejako z rozdzielnika otrzymywał do zaopiniowania każdy kolejny wizytujący progi SoundRebels zestaw. Na szczęcie w całej tej zabawie większość pretendentów do oceny posiłkuje się własnymi dedykowanymi wzmacniaczami, gdyż z racji posiadania prywatnej samotni nie planuję mocnego wejścia w ten segment audio, co przekłada się na brak szans na zaopatrzenie się w wysokiej klasy, a co za tym idzie drogiego wzmacniacza. Co więcej, słowo wzmacniacz przy panującej obecnie na rynku tendencji jest nie do końca zgodne z prawdą, gdyż oczekiwania klientów są na tyle wygórowane, że owe nagłaśniacze słuchawek bywają najczęściej wszystko-mającymi przetwarzająco – grającymi urządzeniami, czyli kolokwialnie mówiąc, mogą pochwalić się wbudowanym przedwzmacniaczem liniowym i przetwornikiem cyfrowo analogowym, umożliwiając dalsze przekazanie przetworzonego przez siebie sygnału. Cóż, nadeszły takie czasy, że najdrobniejszy komponent na swoim pokładzie musi mieć wszystko co związane jest z obróbką sygnału, a to przy utrzymaniu wysokiej jakość dźwięku znacznie podnosi koszty produkcji. I tym krótkim rysem światowych trendów chciałem zaprosić wszystkich na kolejne spotkanie z propozycją dla cierpiących z powodu braku swojego kawałka salonu odsłuchowego melomanów, w postaci zestawu słuchawek  LCD-3 z dedykowanym wzmacniaczem   DECKARD znanej sporej grupie audiofilów manufaktury AUDEZE, dystrybuowanej przez Audiomagic.pl

Akapit wizualizacyjny rozpocznę od głównego komponentu, którym w tym przypadku są słuchawki. Jak przystało na produkt ekskluzywny, postrzeganie wzrokowe, jak i organoleptyczne są na najwyższym poziomie. Niestety z racji solidności wykonania nie są lekkie jak piórko, ale dzięki miękkiemu skórzanemu wykończeniu poduszek nausznych, po włożeniu na głowę czujemy się, jakbyśmy zasiedli na tylnej kanapie wypasionego Mercedesa. Dla uatrakcyjnienia wyglądu, jako wykończenie puszek skrywających przetworniki użyto posiadającego ciekawy przebieg słojów drewna, a dla ułatwienia użytkowania zastosowano odłączany, zakończony trój-pinowymi wtykami kabel sygnałowy. Przechodząc z opisem do wzmacniacza, może trochę marudzę, ale będąc dedykowanym piecykiem – przynajmniej ten, który dotarł do mnie – całkowicie nie koreluje wizualnie z opisywanymi przed momentem nausznikami. Oczywiście jest solidnie i nawet ciekawie, bo w technologii drapanego aluminium wykończony, ale ma się nijak do napędzanej przez niego gwiazdy naszego spotkania. Niemniej jednak, mimo oderwania od kontynuacji ekskluzywności nie ustępuje jakością wykonania. Gabarytowo nie jest zbyt rozbuchany, ale wkomponowanie w boczne ścianki modułów radiatorowych sprawia, że z marszu już przed-odsłuchowo gdybamy w otchłani szarych komórek o temperaturze pracy tego piecyka, co w pełni potwierdza się podczas użytkowania urządzenia, gdyż jest po prostu może nie gorące, ale mocno ciepłe. Jeśli chodzi o stronę manualną, to na dość niewielkiej płaszczyźnie frontu znajdziemy usytuowaną z prawej strony gałkę głośności, obok niej dwa hebelki wyboru wzmocnienia i wejścia USB/RCA i gniazdo słuchawkowe na lewej flance. Plecy z racji obsługi sygnałów cyfrowych i analogowych oprócz wejść i wyjść RCA oferują gniazda USB, sieciowe i główny włącznik. Jak widać na załączonym obrazku- ups tekście, małe to to, ale w swej wizualnej techniczności naprawdę ładne i co ważne bardzo funkcjonalne.
Dzisiejsza weryfikacja chcąc nie chcąc, toczyć się będzie w oparciu o niedawne spotkanie z podobnym, bo wyposażonym we własne wzmocnienie setem marki OPPO i posiadane na co dzień HD 600-ki Sennheisera. Wspominam o tym, ponieważ pomoże mi to trochę w pozycjonowaniu najnowszej propozycji testowej, co dla wielu potencjalnych i mających już za sobą kilka podejść próbnych użytkowników może być bardzo istotną wskazówką. Tak więc nie owijając w bawełnę, AUDEZE plasuje się pomiędzy wspomnianymi sparingpartnerami, będąc nieco barwniejszym od niemieckich, ale też odrobinę mniej nasyconym barwowo niż amerykańskie słuchawki produktem. Czy to lepiej, czy gorzej, zależeć będzie od preferencji użytkownika, jednak dla mnie dzisiejszy bohater mimo fascynacji gęstym graniem zdecydowanie lepiej wpisuje się w osobiste potrzeby tego artefaktu. Nie mamy już do czynienia z syndromem Mariusza Pudzianowskiego, ale nadal daleko jeszcze do anoreksji, od której mimo zdecydowanie mniejszej obfitości niskiej średnicy i wyższego basu stronią również Senki. Aby przybliżyć, jak wypada przytoczona sygnatura fajnie zestrojonego ciężaru bez nacisku na zbyt obfite doświetlenie dobiegających do naszych organów słuchowych fraz dźwiękowych, posłużę się kilkoma przykładami płytowymi. Jak to ostatnimi czasy zwykle bywa, jako pierwszy wystąpił pan John Potter ze swoją interpretacją muzyki Montewerdiego, nagraną na setkę w monstrualnej gabarytowo kubaturze kościelnej. Ktoś może uznać, ba powiem więcej, już raz otrzymałem taką uwagę, że to niezbyt wymagająca muzyka, w której niezbyt wiele się dzieje, aby cokolwiek powiedzieć o reprodukującym ja produkcie. Tymczasem ktoś zakochany w podobnych realizacjach już po kilku pierwszych taktach wie prawie wszystko o możliwościach sonicznych walczącego z tak trudną do oddania realizmu sesji nagraniowej sprzętu. Przyglądając się dokładniej, muszę przyznać, że owa wpisująca się w me zapotrzebowanie solidna podstawa barwowa pomagała teoretycznie skromnemu, ale za to bardzo wymagającemu instrumentarium z epoki. Barokowa gitara, skrzypce, czy klarnet czerpią pełnymi garściami z dobrodziejstw dociążenia, ale jak to zwykle bywa, gdzie jedno się pławi w rozkoszach, w tym czasie drugie, w tym wypadku ogólny oddech informujący nas o wysokości pomieszczenia nieco traci na wyczynowości, co wręcz książkowo wystąpiło w tej próbie. Nie mówię, że była to porażka, tylko uświadamiam, że prawie zawsze mamy coś za coś. Tutaj muszę wtrącić mała dygresję, ponieważ podejście testowe z kompletem AUDEZE pozwalało jedynie na podanie sygnału analogowego z mojego kilkanaście razy droższego od samego zainteresowanego dzielonego CDka, dlatego aby realnie określić różnice pomiędzy tekstem dzisiejszym , a recenzją OPPO, należy wziąć pod uwagę podobną konfigurację z tamtego spotkania, która bardzo mocno wpływała na końcowe pozytywne postrzeganie testowanego wcześniej Amerykanina. No dobrze, takiej ekstremalnie zrealizowanej muzyki słucha niewielu, dlatego w kolejnym podejściu zakosztowałem kompilacji jazzowej. Tutaj nie było już najmniejszych problemów prezentacyjnych, gdyż nawet wyśmienite realizacje studyjne również zaliczane do niełatwych w okiełznaniu, nie zmuszają już sprzętu do ekwilibrystyk oddawania naturalnego pogłosu goszczącej muzyków sali koncertowej, pozwalając lekko naginać otrzymany wynik do swoich preferencji – oczywiście w przyzwoitych ramach. Co najważniejsze, gdy wcześniej marudziłem w sprawach swobody grania, w tej turze nie widziałem specjalnych odstępstw od moich preferencji wybrzmienia blach perkusisty. Owszem były cięższe  niż w Sennheiserach, ale nadal bardzo angażujące swoją dźwięcznością. O basie i średnicy nawet nie wspominam, gdyż sukces w wokalistyce muzyki dawnej wróżył pełne zadowolenie w muzyce jazzowej, co oczywiście się potwierdziło. Na koniec zapodałem kilka kawałków rockowych grupy Coldplay, potwierdzając tym sposobem zasadność dobrego osadzenia dźwięku w masie nawet w zestawach słuchawkowych. Tak lubiane przeze mnie riffy gitarowe, zdawały się dziękować za podparcie ich w najniższych i średnich rejestrach, sprawiając mi tym sposobem niezłą radość i zachęcając do posłuchania całej płyty do ostatniej nagranej nuty. Gdy tak analizowałem przebieg dzisiejszego testu, doszedłem do etapu, w którym przy stacjonarnym systemie odsłuchowym swą uwagę skierowałbym jeszcze na sposób budowania wirtualnej sceny, ale gdy cały spektakl rozprawia się centralnie w mózgu słuchacza, trudno poszukiwać lokalizacji poszczególnych muzyków, dlatego dość zgrabnym krokiem będę zbliżać się ku końcowi dzisiejszej pogadanki.

Kolejne doświadczenie i całkowicie inne odczucia. Może  nie diametralnie inne, ale zdecydowanie bliższe moim poglądom na temat jakości generowanego dźwięku. W muzyce nie zawsze chodzi tylko o bas. Owszem, jest ważny, ale zbyt obfity tak modeluje resztę pasma, że nieopatrznie możemy zbyt wiele stracić – jeśli oczywiście dokładnie wiemy czego chcemy. Jednak bez specjalnej dociekliwości jestem w stanie podpisać się obiema rękami pod tą propozycją, jako zrównoważoną pasmowo, która z jednej strony bardzo dobrze spełnia zadania nasycenia brzmienia, a z drugiej może trochę traci na wyczynowości, ale nadal oferuje wysoki współczynnik dźwięczności i blasku. Tak więc, nie pozostaje nic innego, tylko samemu zapoznać się z tą propozycją rynkową, a może okazać się, że szukam dziury w całym, lub najnormalniej w świecie nikt rozsądnie myślący nie podłączy do seta AUDEZE źródła za prawie dziewięć dych, które niestety pokazuje najdrobniejsze potknięcia. Dlatego jeszcze raz proszę o przefiltrowanie wniosków przez pryzmat środowiska, w jakim miał szczęście, albo nieszczęście znaleźć się bohater spotkania.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audiomagic.pl
Ceny:
Audeze LCD-3: 8 950 PLN
Audeze Deckard: 2 950 PLN

Audeze  LCD-3
– Typ zastosowanych przetworników: Planarny
– Rodzaj muszli: Otwarty
– Średnica przetworników: 106 mm
– Impedancja: 110 Ω
– Pasmo przenoszenia: 5 – 20 000 Hz
– Skuteczność: 102 dB/1mW
– Maksymalna moc wejściowa: 15 mW
– Zalecana moc wzmacniacza: 1 – 4W
– Kabel: 250 cm
– Waga: 600g

Audeze Deckard
– Obsługiwana Impedancja słuchawek: 8-600 Ω
– Gain (wzmocnienie): Niski=0dB, Średni=10dB, Wysoki=20dB
– Pasmo przenoszenia: 5Hz-100kHz, -1dB- THD: > 0.1%, 20Hz-20kHz
– Moc wyjściowa :4W/20 Ω
– SNR: 106 dB
– Impedancja wyjściowa: 3 Ω
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 44.1kHz – 384kHz / 16 – 32 Bit

System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa), FM ACOUSTICS
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF