Opinia 1
Gdybym prześledził zmagania dobrze znanej mi audiofilskiej braci, okazałoby się, że sprawa kolumn w procesie kompletowania zestawów przez sporą jej część spychana jest na sam koniec poszukiwań. Tymczasem jak byśmy nie do tego tematu nie podchodzili, według mnie to właśnie one są najbardziej determinującym końcowy wynik soniczny elementem. Dla uzmysłowienia problemu przywołam trzy przykłady, które bez względu na późniejsze ekwilibrystyczne roszady elektroniki nigdy w pełni nie nagną się do preferencji konkurujących ze sobą wyznawców. Jakie to konstrukcje? Choćby znane wszystkim z rozmachu prezentacji zestawy tubowe Avangarde’a, będące chirurgiem w prezentacji źródeł pozornych produkty Audio Physic i nie szukając zbyt daleko np. moje oparte o papierowe przetworniki Trenner & Friedl. Ja wiem, że po pewnych korektach kablowo – sprzętowych z każdą z tych propozycji da się żyć, ale i tak z zamkniętymi oczami już po pierwszych dźwiękach jesteśmy w stanie bezbłędnie wytypować co jest co. I muszę zdradzić, iż temat i wstępniakowy ranking kolumn nie są przypadkowe, gdyż słuchając już u siebie pierwszej z listy konstrukcji i posiadania ostatniej, nie miałem jeszcze przyjemności zmierzyć się z mistrzami konturu i oddania przestrzeni, jakimi są wspomniane w wyliczance niemieckie produkty marki Audio Physic. Co więcej, gdy tubowce mimo moich wewnętrznych obaw bez większych strat sonicznych odpowiednim doborem elektroniki dały się na tyle ugładzić, bym zasiadł przed nimi z przyjemnością, to pewna niedostępność dzisiejszego bohatera i tylko wyjazdowe sparingi z nim moją ciekawość wywindowały prawie pod sklepienie niebieskie. Oczywiście nie był to problem natury egzystencjonalnej, ale od długiego już czasu chciałem sprawdzić, czy da się je zaprzęgnąć do pracy w estetyce eterycznej namacalności i wielokolorowości. I jak to często bywa, za sprawą zmiany dystrybutora wreszcie nadarzyła się okazja do spędzenia z nimi kilku wspólnych wieczorów przy muzyce. O kim mowa? O nikim innym, tylko tytułowej manufakturze Audio Physic i jej nowości, czyli modelu Codex, który w moje skromne progi dostarczył obecny opiekun tego producenta na naszym rynku cieszyński Voice.
Jednym ze znaków rozpoznawczych produktów testowanej dzisiaj marki jest pochylenie kolumn do tyłu. I gdyby nawet przejść nad faktem mającym za zadanie wyrównanie fazowe poszczególnych driverów do porządku dziennego, trzeba przyznać, że ów konstrukcyjny „myk” wprowadza pewien urozmaicający ogólny wygląd wizualny sznyt. Idźmy dalej. Już na fotografiach widać, że kolumny są wysokie i bardzo smukłe, to zaś w kwestii zapewnienia im stabilności wymusiło posadowienie ich na zwiększających rozstaw łapach, które dla umożliwienia idealnego wypoziomowania wyposażono we wkręcane stopy. Jeśli przyjrzeć się dokładniej obudowom, doskonale widać, że projekt opiera się o jednorodną skrzynię, do której z wyjątkiem pleców przymocowano okleinowane naturalnym fornirem pływające nakładki. Jedni pomyślą, że to oszczędność, a ja mówię Wam, iż oprócz walorów sonicznych w kontakcie organoleptycznym sprawa zaskakująco szybko nabiera wizualnych rumieńców. Ciekawostką designerską i prawdopodobnie mającą w sobie nieco wpływu na efekt soniczny jest również fakt ubrania zaimplementowanej na froncie nisko-średnio -wysokotonowej sekcji głośników w szklany panel. Ale to nie koniec niespodzianek, gdyż wymienione przetworniki nie są jedynymi, jakie oferują Codex-y. Miło mi oświadczyć, że spełniając założenia czterech dróg w projekcji pełnego pasma akustycznego w graniczącej z podstawą części wnętrza zastosowano dodatkowy sporej wielkości, bo 27 centymetrowy woofer, który swoje bass-reflex-owe ujście realizuje przez materiał swą fakturą zbliżony do pumeksu. Uzupełniając ogólne informacje o dzisiejszych skrzynkach należy wspomnieć jeszcze o znajdujących się na tylnej ściance pojedynczych terminalach przyłączeniowych, a kwitując całość ostatecznym dotknięciem konstruktora zwrócić uwagę na usytuowane logo z nazwą modelu w dolnej części frontu.
Zanim przejdę do właściwej relacji ze zmagań z Niemcami, przypomnę, że od dawien dawna są postrzegani jako orędownicy detaliczności za wszelką cenę. To z jednej strony stawia ich w bardzo korzystnym świetle strażników neutralności dźwięku, jednak z drugiej za wieloletnie zasługi w trwaniu przy swoim zdaniu przyklepano im plakietkę bezduszności. I chyba nikt z Was nie będzie zdziwiony, gdy powiem, że cały poniższy tekst będzie opowieścią, na ile udało mi się zmusić nowy produkt ze stajni AP do zagrania z choćby nutką zabarwienia i gdy ów proces dostrajania dobiegł końca, co z tego tak naprawdę wynikło.
Początek zmagań z Niemcami obfitował w sporą dawkę twórczości barokowej. Raz – mam sporą dobrze nagraną kolekcję, a dwa – podejście od strony realizatorskiej tych krążków pozwala mi wyłapać nawet najmniejsze odejście od zapisanego gdzieś w zakamarkach moich szarych komórek wzorca. To oczywiście było również podszyte pewną premedytacją rozpoczęcie testu z naciskiem na eteryczność, gdyż wiadomym jest, jak bardzo owa muzyka wręcz kocha każdą, nawet lekko przesadzoną nutkę koloru, a pretendenci do laurów podobno mają z tym problemy. Pokazanie tej muzyki w dobrym świetle wydawało się być wręcz nieodzowne, jednak nie sprawdzając tego na własne uszy nie mogłem odnieść się do tego w miarę wiarygodnie, dlatego też zdecydowałem się na taki, a nie inny repertuar startowy. I co stało się po aplikacji kolumn AP w mój tor? Owszem, dźwięk w stosunku do moich Austriaków mocno poszybował ku równowadze tonalnej, ale za sprawą posiadanego, będącego ostoją wypełnienia okablowania Harmonixa jak i reszty opartego o japońskie wyroby toru mogłem tchnąć w Niemców nieco homogeniczności. Oczywiście całość daleka była od codziennego wzorca, ale nie oszukujmy się, niemiecki konstruktor stawia na szczegółowość przez duże „S” i to, co po ożenku Niemców z Japończykami udało mi się uzyskać jest i tak bardzo dobrym, żeby nie powiedzieć pozytywnie zaskakującym wynikiem. Dlaczego? Każda sesja nagraniowa aż kipiała od rozmachu oddania wielkości kubatury kościelnej. To był spektakl na miarę tytułowego misia z filmu Barei, ale na tyle dobrze oprawiony w szczyptę barwy, że przez cały czas obcowania z tak podanym dźwiękiem skupiony na owym ponadprzeciętnym malowaniu gmachów klasztornych nie zwracałem uwagi na tak przyziemne sprawy jak osadzenie w masie, czy umiejscowieniu przekazu w rankingu mojej subiektywnej estetyki. I chyba wprowadzenie mnie w taki stan jest najlepszym dowodem, że mimo swoistego rysowania źródeł pozornych na czarnym tle bardzo ostrą kreską testowane kolumny umieją czarować. Przyznaję, po kilku płytach odczuwałem lekki niedosyt w sprawach około-barwowych, ale trzeba również wziąć pod uwagę fakt, iż te kolumny z rozdzielnika kierowane są do innego niż stawiającego na nasycenie dźwięku klienta. Ja najzwyczajniej w świecie miałem ich jedynie posłuchać i napisać jak grają, a nie czy akurat moja lekko spaczona estetyka odbioru dźwięku jest w stanie zaakceptować je na całe życie. Puentując tę płytę chcę jeszcze dodać, iż całość wydarzeń odbywała się przy całkowitym zniknięciu kolumn z pokoju i wręcz fenomenalnym oddaniu szerokości i głębokości sceny muzycznej, mimo, że Codex-y miały za sobą dwie pochodzące z Austrii ściany spod znaku ISIS. Kolejnym, dość ciekawym i powiedziałbym ciężkim do oddania nagranych na nim realiów nutowych krążkiem był koncert na trzy kontrabasy barytonowe pod egidą Hamieta Bliuetta. Całość przekazu idąc tropem muzyki sakralnej dobrze oddawała poczucie bycia na koncercie. Teoretycznie nie było na co narzekać, ale gdy ogniskowanie wirtualnego bytu saksofonów na scenie stawiało Codex-y na wysokim miejscu podium, to lekko szczupły styl ich prezentacji wyraźnie pokazywał, iż szczypta wypełnienie w niskim środku i wyższym basie zrobiłyby dobrą robotę. A tak dostałem ciekawy realizacyjnie i materiał z pełnią informacji co i gdzie, ale trochę za cenę jak. Gdyby to były mniejsze kolumny, mógłbym zwalać problem na zbyt wielkie pomieszczenie, ale te smoki wysokością i głębokością niewiele ustępowały moim kolumnom, tak więc należy spisać to na kark wierności marki swoim założeniom, a nie problemom adaptacyjnym. I patrząc przez pryzmat założeń konstruktora na przewijającą się przez ten test sprawę oszczędności barwowej raczej nie traktowałbym niezgodnych z moim osobistym wzorcem niuansów jako wad, tylko pewne artefakty, które niesie ze sobą dana konstrukcja i nic więcej. Szkoła grania Audio Physic-a tak ma i nie róbmy z tego powodu wielkiego larum, tylko jeśli komuś nie odpowiada, nie szarpmy się z nią robiąc jej tym sposobem niezasłużoną krzywdę. Na koniec tego podejścia testowego na laserze napędu CD-ka wylądował znany z free-jazzowego szaleństwa Peter Brotzman. I proszę bardzo. Nagle, gdy zrobiło sie bardzo szybko i obficie w prześcigające się w ilości oddanych decybeli instrumentarium, kolumny zza Odry pokazały, jak powinno oddawać się podobne przedsięwzięcia muzyczne. To jest jazda bez trzymanki i jakiekolwiek spowolnienie tempa powoduje jedną nieczytelną ścianę dźwięku, na co niemiecki produkt nie pozwolił. Było punktualnie i czytelnie, a że dość szczupło, to już jest tylko możliwą lub niemożliwą do zaakceptowania stylistyką prezentacji. Wybór należy do klienta. Co ważne, kończący to testowe spotkanie krążek był całkowita drwiną AP z poziomów głośności. Chodzi mianowicie o fakt czytelności fraz muzycznych bez względu na położenie gałki Volume, co przy takiej muzyce i dawce decybeli nie jest bez znaczenia.
Tak, kolumny Audio Physic nie odeszły zbyt daleko od swojego stylu grania. Jednak po prześledzeniu moich bojów okaże się, iż da się z nimi wypracować ciekawy kompromis. Kompromis oparty o czytelność i rozmach grania, który nie odchodzi zbyt daleko od wzorca neutralności, a mimo to niesie ze sobą odrobinę muzykalności. Do kogo kierowany jest produkt pod tytułem Codex? Myślę, że wszyscy hołubiący ponadprzeciętnej rozdzielczości i grania ostrą kreską źródeł pozornych nie mogą przejść obok niego obojętnie. I to nie ze względu na jego kompilacyjną ofertę obudzenia posiadanego zestawu z przesiąkniętego ogólną bułą letargu. Raczej za jego umiejętność wciągania w wir wydarzeń na bajecznie pod względem rozmachu prezentowanej scenie muzycznej. Dostajemy taki spektakl, że nawet ja, na co dzień nie wyobrażający sobie muzyki bez dużej dawki muzykalności, z łatwością dałem się zaczarować. Nie wiem, czy na resztę audiofilskiego życia dałbym radę się przestawić na taki tor dźwiękowy, a oczywistą sprawą w tej zabawie są przecież osobiste, czyli w tym przypadku Wasze preferencje. Dlatego też jedyną weryfikacją czy po drodze Wam z Niemcami jest nauszne przekonanie się na własnym podwórku. Ja mam już to za sobą i jestem pozytywnie zaskoczony. Czas na Wasz ruch.
Jacek Pazio
Opinia 2
Zawirowania na światowych rynkach audio i przechodzenie marek od jednego dystrybutora do drugiego nie są niczym nowym. Zmieniają się realia, oczekiwania, udziały i właściciele a koniec końców swoimi portfelami głosują nabywcy. My również powyższym zjawiskom przyglądamy się z uwagą i zainteresowaniem, gdyż nic tak nie motywuje przedstawiciela dowolnej marki do pokazania się od najlepszej strony, jak pozyskanie do swojego portfolio najświeższej zdobyczy w postaci producenta znanego, szanowanego i co najważniejsze cieszącego się dobrą prasą a co za tym idzie rozpoznawalnością. Tak też było i tym razem, gdy cieszyński Voice z dumą ogłosił, iż „zdobył” prawdziwą ikonę wśród kolumnowych legend – niemieckiego Audio Physica. Nie ukrywam, że my również z takiego stanu rzeczy byliśmy nie mniej kontenci, gdyż z Voicem współpracuje nam się świetnie a poprzedni dystrybutor ww. marki jakoś niespecjalnie pałał chęcią dzielenia się własnymi stanami magazynowymi. Mniejsza jednak o przeszłość, bo liczy się teraźniejszość i co najważniejsze nowe rozdanie.
Z tejże okazji, oraz w ramach obchodów 20-lecia działalności Voice’a miały miejsce jubileuszowe odsłuchy, podczas których pierwsze skrzypce grały, również jubileuszowe, zjawiskowe Audio Physic Cardeas 30 LJE. Zanim jednak owe niemieckie, topowe piękności zawitają w nasze skromne progi, co jak liczę wcześniej, czy później nastąpi, uznaliśmy, że na zaostrzenie apetytu warto pochylić się nad kolejną nowością z Brilon, czyli nie tylko zdecydowanie mniej absorbującymi gabarytowo, ale również bardziej przyjaznymi pod względem finansowym Codexami. Co też niniejszym czynimy.
Jak przystało na sporych rozmiarów, ale nieprzytłaczające swoimi gabarytami czterodrożne konstrukcje podłogowe w Codexach ¾ z zamontowanej puli głośników widać już na pierwszy rzut oka a brakującą „ćwiartkę” poznamy jedynie przeglądając materiały promocyjne producenta. Na przedniej ściance umieszczono 39-mm tweeter HHCT (Hyper Holographyc Cone Tweeter) III generacji otoczony pierścieniem z gąbki, który znajduje się pomiędzy 150-mm głośnikiem średniotonowym HHCM III z aluminiową membraną pokrytą warstwą ceramiki, a aluminiowym 180-mm nisko-średniotonowcem także z powłoką z ceramiki ulokowanym na samej górze konstrukcji. Za bas odpowiada pionowo zamontowany, ukryty wewnątrz obudowy 270-mm (10”) woofer.
Z wielką atencją potraktowano walkę z wibracjami i przy okazji zdecydowano się na dość ciekawe i oryginalne rozwiązanie. Otóż o sztywność konstrukcji dba gęsto użebrowany wewnętrzny korpus oddzielony od zewnętrznego „płaszcza” warstwą ceramicznej gąbki, dzięki czemu uzyskany sandwich zapewnia odpowiednią „cichość” obudów. Z podobną troską potraktowano występujące w roli terminali głośnikowych pojedyncze pary WBT nextgen, które również są mechanicznie odsprzęgnięte od reszty obudowy a całości dopełniają masywne stopki.
Od pewnego czasu AP całkiem odważnie dokazuje sobie z kolorami, więc i tym razem oprócz klasycznych fornirów (Walnut, Ebony, Cherry) i wersji „fortepianowych (Glass White oraz Black High Gloss), kusi potencjalnych nabywców także bardziej wyszukanymi wersjami Black Ebony High Gloss, Rosewood High Gloss oraz „szklanymi” Maranello Red, White Aluminium, Grey brown oraz Purple Red. Krótko mówiąc do wyboru – do koloru.
Przystępując do odsłuchu co prawda miałem już na koncie kilka (naście?) sesji z wyrobami AP, ale jakoś tak się sprawy układały, że za każdym razem nie dość, że odbywały się one w warunkach wyjazdowych, to w dodatku jeszcze z dość przypadkową, bądź nie należącą do moich ulubieńców elektroniką. Jednak bez trudu wszystkie te spotkania można było sprowadzić do wspólnego mianownika, którym była umiejętność kreowania przez niemieckie konstrukcje przestrzeni i tzw. „znikanie” niezależnie od własnych gabarytów. Cały czas jednak z tyłu głowy miałem pytanie jak owe wspomnienia i zarazem oczekiwania wypadną podczas konfrontacji oko w oko i już bez taryfy ulgowej. Całe szczęście tym razem od czysto akademickich dywagacji do doświadczeń empirycznych droga była krótka i ograniczyła się li tylko do wypakowania, rozstawienia i podłączenia tytułowych kolumn.
Pierwsze takty z dość perfidnie dobranym materiałem testowym w postaci dokonań słynącej z zamiłowania do sybilantów i szklistości Anny Marii Jopek („Bosa”) wykazały, że co prawda górę z powodzeniem można było określić mianem świetlistej, ale nijakich przejaskrawień, czy ofensywności nie odnotowałem. Po prostu brak było Codexom chęci przypodobania się za wszelką cenę możliwie szerokiej publiczności i dosładzania oraz zaokrąglania wszystkiego co wyrywa się przed szereg i w sprzyjających warunkach może zakłuć w uszy. Jednak warto mieć na uwadze, że tak właśnie potrafi zasyczeć AMJ i kierowanie pretensji do kolumn wydaje się dość irracjonalne. Jeśli jednak tak bezpośrednia i prawdziwa prezentacja spędza Państwu sen z powiek, to z chęcią podsunę dość bezkompromisowe, lecz za to w 100% skuteczne rozwiązanie. Otóż nie tracąc nic z rozdzielczości można znacznie poprawić iście analogową organiczność wpinając w tor odpowiednie źródło. W naszym przypadku odpowiednim okazał się dzielony C.E.C. TL 0 3.0 + DA 0 3.0. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że mało kto wpadnie na pomysł tak szalonego wyciągania „za uszy” jednego elementu toru przez pozostałe, ale skoro akurat topowi Japończycy dziwnym trafem znaleźli się u nas na stanie, to grzechem byłoby z okazji nie skorzystać i ich nie użyć. Przy okazji pozwolę sobie na kolejną, tym razem zdecydowanie bardziej rozsądną, sugestię dotyczącą wartego połączenia z Audio Physicami wzmocnienia. Otóż choć producent deklaruje dość szeroką tolerancję mocową (40 – 250 W), to akurat w 99,9% przypadków dla Codexów więcej znaczy lepiej, lecz oprócz samych Watów warto również zwracać uwagę na wydajność prądową, bo i na to niemieckie podłogówki są czułe. Dlatego też w ramach poszerzania horyzontów, skoro Jacek eksploatował Reimyo KAP – 777 ja sięgnąłem po A-klasową końcówkę Abyssound ASX-2000 i powiem szczerze, że z mojego punktu widzenia skierowałem się w dobrym kierunku. Potwierdził to z resztą odsłuch „Possibilities”, na którym Herbie Hancock i licznie przybyli goście w najlepsze sobie muzykowali a my siedząc w fotelach mogliśmy z dokładnością co do milimetra wskazać ich miejsce na scenie. Samo ogniskowanie źródeł pozornych też wypadało wybornie, gdyż Codexy pomimo wykorzystywania czterech różnych przetworników bez trudu były w stanie zagrać w sposób nie tylko spójny, co wręcz punktowy. Jedynym odstępstwem od mojego codziennego wzorca okazała się jedynie nieco przesunięta ku górze maniera prezentacji z zaskakująco lekkim, niemalże zwiewnym fundamentem basowym. Czego jak czego, ale takiej (młodzieńczej?) nieśmiałości po 10” wooferze się nie spodziewałem a tymczasem tam, gdzie najniższe składowe powinny dziarsko masować me trzewia słychać było krótki, świetnie kontrolowany, ale nieco anorektyczny, iście monitorowy basik. Nawet Nils Petter Molvær na „Switch” nie był w stanie wykrzesać z niemieckich podłogówek nic a nic ze spodziewanej iście sejsmicznej aktywności. Jak widać panowie Dieter Kratochwil i Manfred Diestertich ewidentnie stawiają na jakość a nie ilość, bądź projektując Codexy uznali, że ich nabywcy nie wpadną na pomysł nagłaśniania nimi bisko czterdziestometrowych oktagonów.
Mając już mniej więcej zarysowany profil psychologiczny najnowszych Audio Physiców dalszą część odsłuchów prowadziłem już z nieco zmodyfikowana playlistą, na której prog-metalowy Dream Theater został zastąpiony przez nobliwą Mercedes Sosę a oparta na spektakularnych tutti i miażdżącej elektronice ścieżka dźwiękowa z „300: Rise of an Empire” autorstwa Junkie XL ustąpił miejsca zdecydowanie bardziej „zrównoważonym” emocjonalnie podkładem muzycznym do kostiumowego „Perfume – The Story of a Murderer”. Dzięki temu mogłem skupić się na precyzji, rozdzielczości i fenomenalnej wręcz umiejętności kreowania sceny 3D a nie doszukiwaniu się przysłowiowej dziury w całym.
Audio Physic wprowadzając do swojej oferty Codexy pokazał, że duże, wielodrożne kolumny wcale nie muszą oznaczać problemów z kontrolą najniższych składowych i do ich optymalnego ustawienia wcale nie potrzeba hangaru. Opierając się na powyżej opisanych doświadczeniach śmiem wręcz twierdzić, iż Codexy spokojnie dadzą się okiełznać już w dwudziestu metrach i oprócz tranzystorowej amplifikacji warto spróbować „ożenić” je z jakąś mocną lampą w stylu VTLa, czy Audio Researcha a efekty mogą okazać się wielce intrygujące.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Voice
Ceny: 44 990 PLN – 49 990 PLN w zależności od wykończenia
Dane techniczne:
– Rekomendowana moc wzmacniacza: 40 – 250 W
– Impedancja: 4 Ω
– Pasmo przenoszenia: 28Hz – 40kHz
– Czułość: 89dB
– Wysokość: 120 zm
– Waga: 44 kg
System wykorzystywany w teście:
– Transport CD: Reimyo CDT – 777, C.E.C TL 0 3.0
– DAC: Reimyo DAP – 999 EX Limited, C.E.C DA 0 3.0
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA